Powstań i zabij pierwszy - Ronen Bergman - ebook + książka

Powstań i zabij pierwszy ebook

Ronen Bergman

4,6
75,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Reporterska opowieść wybitnego izraelskiego dziennikarza o jądrze ciemności izraelskich tajnych służb, czyli realizowanym przez nie programie skrytobójstw popełnianych za przyzwoleniem czy wręcz na żądanie polityków. Tytuł książki pochodzi z Talmudu: „jeśli ktoś przychodzi cię zabić, to powstań i zabij pierwszy”. Biorąc pod uwagę fakt, jak wielką rolę w polityce Izraela odgrywają wojsko i tajne służby, można pokusić się o stwierdzenie, że jest to pisana skrytobójstwami dramatyczna historia tego kraju. Przytaczane przez autora fakty mogą zaszokować nawet znawców tematu. Bergman wykonał tytaniczną pracę reporterską, dotarł m.in. do objętych klauzulą poufności dokumentów, przeprowadził setki wywiadów – udało mu się porozmawiać z licznymi agentami Mosadu, Szin Bet oraz prominentnymi politykami, m.in. Szimonem Peresem i Arielem Szaronem. Znakomicie napisana, uczciwa książka, która pozwoli lepiej zrozumieć niesymetryczny konflikt arabsko-izraelski. Bergman pisze w niemal sensacyjny sposób, niemniej nie przysłania to krytycznego spojrzenia autora na kwestie moralne i na skuteczność działań Izraela wobec wroga na własnym podwórku – „The Guardian”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1243

Oceny
4,6 (36 ocen)
25
8
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

Rise and Kill First. The Secret History of Israel’s Targeted Assassinations

Copyright © 2018 Ronen Bergman

Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2019 for the Polish translation by Piotr Grzegorzewski and Jerzy Wołk-Łaniewski

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt okładki: Debbie Glasserman

Adaptacja okładki: Wydawnictwo Sonia Draga

Zdjęcie autora: z archiwum autora

Redakcja: Piotr Chojnacki

Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Agnieszka Szmatoła, Agnieszka Zygmunt / Słowne Babki

Konsultacja hebraistyczna: Nili Amit

ISBN: 978-83-8110-811-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2019

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dla Jany, która pojawiła się w idealnej chwili

Jeżeli ktoś przychodzi, żeby cię zabić, powstań i zabij go pierwszy.

TALMUD BABILOŃSKI, TRAKTAT SANHEDRYN, 72, 1

INFORMACJE O ŹRÓDŁACH

Izraelski wywiad zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Niemal całkowity brak informacji wynika z licznych przepisów i procedur, surowej cenzury wojskowej, zastraszania, przesłuchań i oskarżeń dziennikarzy oraz ich informatorów, jak również z solidarności i lojalności pracowników agencji wywiadowczych.

Do dzisiaj nasza wiedza o tym świecie jest, w najlepszym razie, fragmentaryczna.

Jak wobec tego napisać książkę o jednej z najbardziej tajemniczych organizacji świata?

Próby nakłonienia urzędników Ministerstwa Obrony Izraela do współpracy okazały się daremne1. Na prośby kierowane do dowództwa wywiadu, aby zastosowało się do przepisów i przekazało historyczne dokumenty do archiwum państwowego, a także pozwoliło na upublicznienie materiałów, które mają pięćdziesiąt lat i więcej, nie otrzymałem odpowiedzi. Pozostało mi zwrócić się do Sądu Najwyższego, by ten wymógł przestrzeganie prawa2. Sprawa ciągnęła się przez lata i skończyła tym, że przyjęto poprawkę, na mocy której klauzulę tajności dokumentów wydłużono z pięćdziesięciu do siedemdziesięciu lat, co jest okresem dłuższym niż cała historia państwa Izrael.

Tymczasem wyżsi urzędnicy Ministerstwa Obrony nie siedzieli z założonymi rękami3. Jeszcze w 2010 roku, zanim podpisałem umowę na książkę, zorganizowali specjalne spotkanie jednostki Kejsaria (Cezarea) Mossadu, żeby wymyślić sposób na przerwanie moich badań. Napisali listy do wszystkich byłych pracowników agencji, w których ostrzegali przed udzielaniem mi jakichkolwiek informacji, a z byłymi funkcjonariuszami uznanymi za najbardziej niebezpiecznych przeprowadzili indywidualne rozmowy. W 2011 roku szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela generał broni Gabi Aszkenazi poprosił Szin Bet o podjęcie wobec mnie stanowczych kroków. Uznał, że dopuściłem się „aktu szpiegostwa”, wchodząc w posiadanie tajnych informacji. A wszystko po to, żeby go „zdyskredytować”. Od tej pory różne czynniki podejmowały liczne działania zmierzające do wstrzymania publikacji tej książki lub przynajmniej znacznych jej fragmentów.

Cenzura wojskowa nakłada na izraelskie media obowiązek dodawania formułki „według zagranicznych publikacji” za każdym razem, gdy wspominane są tajne akcje przypisywane wywiadowi Izraela, szczególnie akty tak zwanej selektywnej eliminacji. Tym samym Izrael nie potwierdza, że publikacja świadczy o jego odpowiedzialności. Tak więc również i ta książka musi być uznana za „zagraniczną publikację” – jej treści nie konsultowałem z żadnymi izraelskimi czynnikami oficjalnymi.

Ani jeden z tysiąca wywiadów, które przeprowadziłem na potrzeby tej pracy (a miałem najrozmaitszych informatorów, począwszy od polityków z pierwszych stron gazet, poprzez szefów agencji wywiadowczych, a na szeregowych funkcjonariuszach skończywszy), nie został zaakceptowany przez Ministerstwo Obrony4. Większość informatorów przedstawiałem z nazwiska. Inni, co zrozumiałe, bali się rozpoznania, dlatego podawałem tylko ich inicjały lub pseudonimy i unikałem szczegółów, które umożliwiłyby ustalenie ich tożsamości.

Wykorzystałem tysiące dokumentów przekazanych mi przez informatorów. Wszystkie publikuję po raz pierwszy. Dlatego też ta książka w sposób znaczący odbiega od oficjalnej historii izraelskiego wywiadu.

Moi informatorzy nigdy nie otrzymaliby zgody na wyniesienie tych materiałów ze swoich miejsc pracy, a tym bardziej nie dostaliby pozwolenia na przekazanie ich mnie.

Jak to się zatem stało, że wszyscy ci ludzie ze mną rozmawiali i zapewnili mi tyle dokumentów? Każdy z nich miał własne powody. Czasami były one niemal równie ciekawe jak same informacje. Naturalnie niektórzy politycy i pracownicy wywiadu (jedni i drudzy są wytrawnymi i podstępnymi manipulatorami) próbowali mnie wykorzystać, aby za moim pośrednictwem przedstawić swoją wersję wydarzeń albo dla własnych celów zafałszować historię. Starałem się udaremnić takie próby, konfrontując ich twierdzenia z jak największą liczbą relacji, zarówno spisanych, jak i ustnych.

Wydaje mi się jednak, że często stała za tym wszystkim motywacja, która ma wiele wspólnego z pewną szczególną cechą typową dla Izraelczyków: z jednej strony niemal wszystko, co w tym kraju wiąże się z wywiadem i bezpieczeństwem narodowym, jest zaklasyfikowane jako „ściśle tajne”. Z drugiej – wszyscy chcą się chwalić swoimi dokonaniami. Czyny, których obywatele innych krajów by się wstydzili, dla Izraelczyków stanowią powód do dumy, ponieważ są przez nich postrzegane jako konieczne dla zachowania bezpieczeństwa narodowego, a zwłaszcza dla ochrony życia wszystkich mieszkańców czy wręcz samego istnienia tego wciąż oblężonego kraju.

Po jakimś czasie Mossadowi udało się udaremnić mi dostęp do części informatorów (w większości przypadków odbyło się to już po rozmowach z nimi). Niektórzy zmarli po spotkaniu ze mną, większość z przyczyn naturalnych. Dlatego relacje uczestników tych ważnych wydarzeń są w zasadzie jedynymi istniejącymi poza podziemiami tajnych archiwów Ministerstwa Obrony.

Czasami są to w ogóle jedyne istniejące relacje.

PROLOG

Meir Dagan, dyrektor Mossadu, legendarny szpieg i skrytobójca, wszedł do pokoju, podpierając się laską.

Używał jej, odkąd został ranny w wybuchu miny podłożonej przez palestyńskich terrorystów, z którymi, w latach siedemdziesiątych, walczył w Strefie Gazy jako członek sił specjalnych. Dagan, mający pewne pojęcie o sile mitów i symboli, nie dementował plotek, jakoby w lasce ukryto ostrze wysuwające się za naciśnięciem guzika.

Był niewysokim mężczyzną o tak ciemnej karnacji, że wszyscy się dziwili, gdy dowiadywali się, że pochodzi z Polski. Sprawiał wrażenie człowieka nieprzywiązującego przesadnej wagi do stroju. Akurat tego dnia miał na sobie prostą, rozpiętą pod szyją koszulę, lekkie czarne spodnie i czarne buty. Emanował pewnością siebie, miał niezaprzeczalną charyzmę i roztaczał aurę spokoju, chociaż czasami potrafił też wzbudzać strach.

Sala konferencyjna, do której wszedł Dagan tego popołudnia, 8 stycznia 2011 roku, mieściła się w Akademii Mossadu na północy Tel Awiwu. Po raz pierwszy w dziejach szef agencji wywiadowczej miał się spotkać z dziennikarzami w sercu jednego z najpilniej strzeżonych i najtajniejszych obiektów w Izraelu.

Dagan nie przepadał za mediami. „Doszedłem do wniosku, że to nienasycony potwór – zwierzył mi się później – więc nie ma sensu wchodzić z nim w bliższe relacje”1. Mimo to trzy dni przed spotkaniem ja i kilku innych korespondentów otrzymaliśmy poufne zaproszenia. Bardzo się zdziwiłem. Przez całą dekadę nie szczędziłem Mossadowi, a szczególnie Daganowi, słów krytyki, co niejednokrotnie doprowadzało go do szewskiej pasji2.

Pracownicy Mossadu zrobili wszystko, aby podtrzymywać atmosferę tajemniczości. Polecili nam zjawić się na parkingu Cinema City, kina niedaleko siedziby agencji, i zostawić w samochodach wszystko z wyjątkiem notesów i przyborów do pisania.

– Zostaniecie gruntownie przeszukani, chcemy wam oszczędzić nieprzyjemności – powiedzieli nam funkcjonariusze z eskorty, po czym zawieźli nas busem o przyciemnianych szybach do głównej siedziby agencji. Pokonaliśmy automatycznie otwierane bramki i minęliśmy elektroniczne znaki informujące wchodzących, co można wnieść, a co jest zabronione. Potem czekało nas skanowanie wykrywaczem metalu – czy aby na pewno nie wnosimy sprzętu audio-wideo. W końcu znaleźliśmy się w sali konferencyjnej, do której kilka minut później wszedł Dagan i zaczął się z nami po kolei witać. Kiedy dotarł do mnie, uścisnął mi rękę i powiedział z uśmiechem:

– Prawdziwy z ciebie bandyta.

A potem usiadł. Towarzyszyli mu rzecznik premiera Binjamina Netanjahu i szefowa cenzury wojskowej w stopniu generała brygady (Mossad podlega urzędowi rady ministrów i w świetle prawa informowanie o jakichkolwiek jego działaniach jest poddane cenzurze). Oboje ci urzędnicy myśleli, że Dagan zorganizował coś w rodzaju oficjalnego pożegnania z dziennikarzami, którzy opisywali jego kadencję, i nie powie niczego konkretnego i kontrowersyjnego.

Cóż, mylili się. W miarę jak dyrektor przemawiał, oczy rzecznika premiera robiły się coraz większe.

– Uraz krzyża ma pewne zalety – rozpoczął. – Dostaje się zaświadczenie lekarskie, że nie jest się pozbawionym kręgosłupa.

Bardzo szybko się zorientowaliśmy, że nie był to zwykły, nic nieznaczący żart, ponieważ Dagan przystąpił do gwałtownego ataku na premiera Izraela. Twierdził, że Binjamin Netanjahu zachowuje się nieodpowiedzialnie i z egoistycznych pobudek wiedzie kraj do katastrofy.

– To, że ktoś został wybrany, nie oznacza jeszcze, że jest inteligentny – zadrwił.

To był ostatni dzień jego urzędowania. Netanjahu pokazał mu drzwi, a Dagan, którego życiowym marzeniem było pozostanie na stanowisku szefa izraelskiego wywiadu do śmierci, nie zamierzał czekać z założonymi rękami. Ostry kryzys zaufania między nimi dotyczył dwóch spraw ściśle związanych z ulubionym orężem Meira Dagana: skrytobójstwami.

Osiem lat wcześniej Ariel Szaron mianował Dagana szefem Mossadu i polecił mu pokrzyżować plany nuklearne Iranu, które obaj postrzegali jako śmiertelne zagrożenie dla Izraela. Dagan wywiązywał się z tego zadania na wiele sposobów. Najtrudniejszym, lecz również, jego zdaniem, najskuteczniejszym, było zidentyfikowanie naukowców pracujących nad bronią jądrową, zlokalizowanie ich i eliminacja. Funkcjonariusze Mossadu wyznaczyli piętnaście osób i zlikwidowali sześć (głównie w drodze do pracy). Użyli do tego bomb z zapalnikami czasowymi, przymocowywanych do samochodów przez motocyklistę. W kolejnym zamachu zginęło siedemnastu członków irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej oraz generał Hassan Tehrani Moghaddam, szef programu rakietowego.

Chociaż te operacje i wiele innych przeprowadzonych przez Mossad (niektóre we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi) zakończyły się sukcesem, Netanjahu i minister obrony Ehud Barak uważali, że przydatność tego rodzaju akcji zmalała. Uznali, że nie są one wystarczająco skuteczne i tylko bombardowanie obiektów wojskowych w Iranie definitywnie zahamuje rozwój prac nad bronią jądrową.

Dagan ostro sprzeciwiał się temu pomysłowi. Przeczył on wszystkiemu, w co wierzył: że otwarte działania wojenne powinno się prowadzić dopiero wtedy, gdy ma się nóż na gardle, w sytuacjach, kiedy nie ma innego wyjścia. W innym wypadku powinno się stosować tajne operacje.

„Zamachy – twierdził – oddziałują na morale i mają skutek praktyczny. Nie sądzę, żeby wiele osób mogło zastąpić Napoleona, Roosevelta czy Churchilla. Z pewnością aspekt osobisty odgrywa tu znaczącą rolę. To prawda, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to istotna różnica, czy zastąpimy ich kimś z charakterem, czy osobą całkowicie bez wyrazu”.

Co więcej, według Dagana zamachy „są o wiele bardziej moralne” niż wojna. Wystarczy wyeliminować kilka ważnych osób, żeby ta druga możliwość okazała się niepotrzebna, a tym samym ocalić życie wielu żołnierzy i cywilów po obu stronach. Atak na Iran doprowadziłby do konfliktu na wielką skalę na Bliskim Wschodzie, a być może nie przyniósłby nawet całkowitego zniszczenia irańskich obiektów wojskowych.

Wreszcie, uważał Dagan, wojna Izraela z Iranem byłaby podważeniem jego kariery. W podręcznikach historii będzie się dowodzić, że nie sprostał zadaniu, które wyznaczył mu Szaron: nie udało mu się zniszczyć nukleranych zapędów Iranu przez zastosowanie tajnych akcji, bez uciekania się do otwartych działań.

Sprzeciw Dagana i naciski ze strony dowódców wojskowych i wywiadu doprowadziły do tego, że ciągle odkładano atak. Dagan rozmawiał nawet na temat planów Izraela z dyrektorem CIA Leonem Panettą (premier twierdził, że uczynił to bez jego zgody); wkrótce potem prezydent Obama odradził Netanjahu bombardowanie.

Napięcie między Daganem a premierem sięgnęło zenitu w 2010 roku, w siódmym roku urzędowania tego pierwszego3. Dagan wysłał dwudziestu siedmiu funkcjonariuszy Mossadu do Dubaju, żeby pozbyli się ważnego bojownika Hamasu, palestyńskiej organizacji terrorystycznej. Zadanie wykonano: skrytobójcy dostali się do pokoju hotelowego ofiary, podali paraliżujący specyfik i zdołali uciec z kraju, zanim odkryto ciało. Jednak niedługo potem okazało się, że popełnili mnóstwo błędów – zapomnieli o kamerach telewizji przemysłowej; używali tych samych fałszywych paszportów, co ich koledzy, którzy przedtem przebywali w Dubaju, śledząc przyszłą ofiarę; wreszcie ich rozmowy telefoniczne bez problemu namierzyła miejscowa policja. Wkrótce widzowie na całym świecie mieli okazję obejrzeć materiały wideo ukazujące ich twarze i otrzymali kompletny zapis ich poczynań. Odkrycie, że za tą operacją stoi Mossad, sprowadziło na agencję poważne kłopoty, jak również głęboko zawstydziło Izrael, który po raz kolejny został przyłapany na tym, że funkcjonariusze jego tajnych służb posługują się fałszywymi paszportami zaprzyjaźnionych państw zachodnich.

– Mówiłeś mi, że nie będzie żadnych problemów. Ryzyko, że coś pójdzie nie tak, miało być równe zeru! – zdenerwował się Netanjahu, po czym rozkazał Daganowi zawiesić do odwołania wiele z zaplanowanych zamachów i innych operacji.

Konflikt między dyrektorem Mossadu a premierem przybrał na sile, kiedy ten drugi postanowił nie przedłużać kadencji Dagana (choć arcyszpieg przedstawił nieco odmienną wersję wydarzeń: „Po prostu miałem go dość i przeszedłem na emeryturę” – stwierdził).

Na spotkaniu w Akademii Mossadu i podczas późniejszych rozmów na potrzeby tej książki Dagan wyrażał zdecydowane przekonanie, że agencja pod jego kierownictwem mogłaby powstrzymać Irańczyków przed stworzeniem broni jądrowej dzięki zamachom i innym działaniom – na przykład przez współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, dzięki której można by uniemożliwić Irańczykom import ważnych podzespołów, których nie potrafili sami wyprodukować.

„Jeśli Irańczycy będą mieli problem z zaopatrzeniem się w pewne części, poważnie zagrozi to ich projektowi. W samochodzie znajduje się średnio 25 tysięcy elementów. Wyobraźmy sobie, że ginie setka z nich. Bardzo trudno byłoby go uruchomić – stwierdził. – Z drugiej strony – dodał z uśmiechem, powracając do swojej idée fixe – czasami najlepiej po prostu zabić kierowcę”.

Ze wszystkich sposobów obrony, jakie stosują państwa demokratyczne, żaden nie jest bardziej niebezpieczny i bardziej kontrowersyjny od „zabicia kierowcy” – czyli zamachu.

Niektórzy nazywają go eufemistycznie „likwidacją”. Amerykański wywiad oficjalnie używa określenia „selektywna eliminacja”. W praktyce terminy te oznaczają to samo: zabicie określonych osób, żeby osiągnąć określony cel – ocalić życie ludzi, które ofiara zamachu zamierzała zgładzić, zapobiec niebezpiecznym czynom, które zamierzała popełnić, a czasami usunąć jakiegoś przywódcę, aby zmienić bieg historii.

Stosowanie zabójstw przez aparat państwowy niesie ze sobą dwa niezmiernie trudne dylematy. Po pierwsze, czy są one naprawdę skuteczne? Czy wyeliminowanie jednostki lub kilku osób naprawdę zmieni losy świata? Po drugie, czy to moralne i w pełni legalne? Czy uzasadnione jest, aby rząd posuwał się do najpoważniejszego z przestępstw i z premedytacją pozbawiał życia, żeby chronić swoich obywateli?

Ta książka dotyczy głównie zamachów i selektywnych eliminacji przeprowadzanych przez Mossad (i inne organizacje związane z izraelskim rządem) zarówno w czasach pokoju, jak i w trakcie wojny. Na początku poświęcam również nieco miejsca działaniom podziemnych oddziałów z okresu przed wykształceniem się państwowości, organizacji, które stały się wojskiem i służbą wywiadowczą, gdy państwo już powstało.

Od końca drugiej wojny światowej Izrael przeprowadził więcej zamachów niż jakikolwiek kraj zachodni. Jego przywódcy niezliczoną ilość razy musieli decydować, jaki jest najlepszy sposób utrzymania bezpieczeństwa narodowego, i wielokrotnie wskazywali, że najodpowiedniejsze będą tego typu tajne operacje. Uważali, że rozwiązują one największe problemy kraju, a czasami wręcz zmieniają bieg historii. W wielu przypadkach izraelscy przywódcy uznawali nawet, że zabicie wyznaczonego przez nich człowieka jest moralne, i usprawiedliwiali narażanie na szwank życia niewinnych cywilów, którzy akurat znaleźli się na linii ognia. Ich zdaniem krzywdzenie postronnych osób jest złem koniecznym.

Liczby mówią same za siebie4. Do rozpoczęcia intifady Al-Aksa, we wrześniu 2000 roku, kiedy Izrael po raz pierwszy zaczął odpowiadać na samobójcze zamachy przy użyciu uzbrojonych dronów, państwo przeprowadziło około 500 aktów selektywnej eliminacji. W ich wyniku życie straciło co najmniej 1000 osób, zarówno cywilów, jak i bojowników. Podczas intifady Al-Aksa Izrael wykonał około 800 takich operacji, z których prawie wszystkie stanowiły część działań przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy w 2008, 2012 i 2014 roku lub były operacjami na Bliskim Wschodzie przeciwko Palestyńczykom, Syryjczykom i Irańczykom5. Tymczasem podczas prezydentury George’a W. Busha Stany Zjednoczone zrealizowały czterdzieści osiem tego rodzaju operacji, a za rządów prezydenta Baracka Obamy – trzysta pięćdziesiąt trzy6.

Przekonanie Izraelczyków, że zamachy stanowią skuteczne narzędzie walki zbrojnej, nie wzięło się znikąd: wywodzi się z ruchu syjonistycznego, traumy holokaustu i przekonania zarówno przywódców Izraela, jak i szeregowych obywateli, że Żydzi znajdują się w nieustannym niebezpieczeństwie i że, podobnie jak w czasach Zagłady, nikt nie przyjdzie im z pomocą.

Z powodu niewielkich rozmiarów Izraela, prób zniszczenia go przez państwa arabskie nawet jeszcze przed jego oficjalnym powstaniem, stałego zagrożenia z ich strony i nieustannej groźby arabskiego terroryzmu państwo rozwinęło nad wyraz skuteczną armię i zapewne najlepszy wywiad świata. A ten z kolei stworzył najsilniejszą i najnowocześniejszą machinę selektywnych eliminacji w dziejach.

W książce ujawnię tajemnice tej machiny, owocu mariażu amatorskiej partyzantki i zapewniającego technologiczną przewagę wojska. Opowiem o agentach, przywódcach, metodach, naradach, sukcesach i porażkach, jak również o kosztach moralnych. Pokażę, w jaki sposób w Izraelu mogły powstać dwa odrębne systemy prawne – jeden dla zwyczajnych obywateli, a drugi dla pracowników wywiadu i Ministerstwa Obrony. Ten drugi, za cichym przyzwoleniem rządu, pozwalał na przeprowadzanie wysoce kontrowersyjnych zamachów bez kontroli parlamentu czy społeczeństwa, a to spowodowało śmierć wielu niewinnych ludzi.

Zarazem to właśnie zamachy przeprowadzane przez wywiad, który jest „po prostu czymś cudownym” (by zacytować byłego dyrektora NSA i CIA generała Michaela Haydena), przyniosły najlepsze rezultaty w walce z terroryzmem. Wielokrotnie to właśnie selektywna eliminacja uchroniła Izrael przed bardzo poważnymi kryzysami.

Mossad i inne izraelskie służby wywiadowcze pozbywały się osób, które uznano za bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, i jednocześnie wysyłały komunikat: „Jeśli jesteś wrogiem Izraela, znajdziemy cię i zabijemy, gdziekolwiek jesteś”. Ta wiadomość z pewnością była słyszalna na całym świecie. Sporadyczne błędy tylko utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że funkcjonariusze Mossadu są agresywni i bezlitośni – całkiem nieźle, jeśli uznamy cel odstraszający za równie ważny jak udaremnianie wrogich działań.

Likwidacji dokonywały nie tylko niewielkie tajne grupy. Im bardziej skomplikowane były operacje, tym więcej osób w nich uczestniczyło – czasami nawet setki, z czego większość nie przekroczyła dwudziestego piątego roku życia. Bywało, że ci młodzi ludzie udawali się ze swoimi dowódcami na spotkanie z premierem (jedynym uprawnionym do wydania pozwolenia na zamach), żeby wyjaśnić szczegóły operacji i uzyskać ostateczną zgodę. Do takich spotkań, na których większość uczestników opowiadających się za czyjąś śmiercią nie ma jeszcze nawet trzydziestki, prawdopodobnie dochodzi tylko w Izraelu. Niektórzy z niższych rangą funkcjonariuszy, którzy w nich uczestniczyli, z biegiem lat stali się przywódcami partyjnymi, a nawet premierami. Do jakiego stopnia tajne akcje, w których brali udział, odcisnęły się na ich psychice?

Stany Zjednoczone uznały za wzór do naśladowania stosowane przez Izrael techniki gromadzenia informacji wywiadowczych i przeprowadzania zamachów, a po ataku na World Trade Center i rozpoczęciu przez prezydenta Busha kampanii na rzecz selektywnych eliminacji wymierzonych w członków Al-Kaidy przeniosły niektóre z tych metod na własny grunt i zaczęły stosować w walce z terroryzmem. Wojskowe systemy kierowania, nowoczesne centra dowodzenia, zróżnicowane sposoby zbierania informacji i technologie związane z bezzałogowymi statkami powietrznymi i dronami – to, co obecnie służy Amerykanom i ich sojusznikom – w dużej mierze powstały w Izraelu.

Obecnie, kiedy Amerykanie na co dzień stosują tak wiele metod selektywnej eliminacji, należałoby nie tylko podziwiać imponujące zdolności operacyjne Izraelczyków, lecz także przyjrzeć się cenie, jaką zapłacili i ciągle płacą, za korzystanie z tych metod.

RONEN BERGMAN

Tel Awiw

1WE KRWI I W OGNIU

29 września 1944 roku Dawid Szomron skrył się w mroku ulicy Świętego Jerzego, nieopodal rumuńskiej cerkwi w Jerozolimie. Budynek świątyni brytyjskie władze Palestyny wykorzystywały jako kwatery dla oficerów. Szomron czekał na wyjście jednego z nich, Toma Wilkina.

Wilkin był szefem sekcji żydowskiej w wydziale kryminalnym (w skrócie CID) Brytyjskiego Mandatu Palestyny, prawdziwym fachowcem, zwłaszcza w dziedzinie infiltracji i zakłócania pracy żydowskiego podziemia1. Spokojny i przezorny oficer biegle władał hebrajskim, a po trzynastu latach służby w Palestynie dysponował rozległą siatką informatorów. Działania wywiadowcze umożliwiały aresztowania bojowników, przechwytywanie tajnych składów broni i udaremnianie akcji, które miały zmusić Brytyjczyków do opuszczenia Palestyny2.

To właśnie dlatego Szomron miał go zabić.

Szomron i współuczestnik zamachu Jakow Banai (kryptonim „Mazal”, czyli „szczęście”) działali w Lechi, najbardziej radykalnej podziemnej organizacji syjonistycznej walczącej z Brytyjczykami na początku lat czterdziestych XX wieku. Chociaż nazwa „Lechi” była skrótem od hebrajskich słów „bojownicy o wolność Izraela” (Lochamej Cherut Israel), Anglicy uważali organizację za terrorystyczną, nazywając ją lekceważąco bandą Sterna, od ich założyciela, romantycznego ultranacjonalisty Abrahama Sterna. Stern i grupka jego zwolenników stosowali taktykę siania zamętu poprzez zabójstwa i zamachy bombowe – strategię „osobistego terroru”, jak nazywał to szef operacji Lechi (i późniejszy premier Izraela) Icchak Szamir3.

Wilkin dobrze wiedział, że jest na celowniku organizacji4. Lechi już raz, blisko trzy lata wcześniej, próbowało zabić jego oraz jego szefa Geoffreya Mortona. 20 stycznia 1942 roku zamachowcy podłożyli ładunki wybuchowe na dachu i wewnątrz budynku przy ulicy Jael 8 w Tel Awiwie. Skończyło się na tym, że zgładzili trzech funkcjonariuszy policji – dwóch Żydów i Anglika – którzy zjawili się na miejscu przed Wilkinem i Mortonem i wpadli w pułapkę. Gdy Morton odniósł rany w kolejnej próbie zamachu na jego życie, który miał być karą za zabicie Sterna, uciekł z Palestyny.

Ani to, kto kogo zabił, ani to, na czyj rozkaz to uczynił, nie miało najmniejszego znaczenia dla Szomrona5. Liczył się tylko fakt, że Brytyjczycy okupowali ziemię, którą syjoniści postrzegali jako im należną. Dlatego właśnie Szamir wydał wyrok śmierci na Wilkina.

Dla Szomrona i jego kompanów Wilkin był nie tyle osobą, ile celem, znaczącym i cennym. „Byliśmy zbyt zapracowani i głodni, żeby myśleć o Brytyjczykach i ich rodzinach” – przyznał wiele lat później6.

Po odkryciu, że Wilkin rezyduje w dobudówce cerkwi, zamachowcy przygotowali się do misji. Szomron i Banai mieli rewolwery, a w kieszeniach granaty. Dodatkowo w pobliżu kręcili się bojownicy Lechi w garniturach i kapeluszach, co nadawało im wygląd Anglików.

Wilkin wyszedł z kwatery i ruszył w kierunku siedziby CID w dzielnicy rosyjskiej (tzw. Kompleksie Rosyjskim), gdzie przetrzymywano i przesłuchiwano podejrzanych o współpracę z podziemiem7. Jak zawsze ostrożny, obserwował uważnie ulicę i cały czas trzymał rękę w kieszeni. Kiedy skręcił z ulicy Świętego Jerzego w Mea Szearim, młody chłopak siedzący przed sklepem spożywczym wstał i upuścił kapelusz. Na ten znak dwóch zamachowców ruszyło w kierunku Wilkina; rozpoznali go dzięki zdjęciom, które otrzymali od swoich szefów. Zaciskając spocone palce na rewolwerach, Szomron i Banai pozwolili, aby cel ich minął.

Potem odwrócili się i wyciągnęli broń.

„Zanim to zrobiliśmy, Mazal [Banai] powiedział: «Ja strzelam pierwszy» – wspominał Szomron. – Ale kiedy go zobaczyliśmy, nie wytrzymałem i uprzedziłem Mazala”.

W sumie oddali czternaście strzałów, z czego jedenaście dosięgło Wilkina.

„Udało mu się odwrócić i wyciągnąć pistolet – powiedział mi Szomron – ale zanim wystrzelił, padł na ziemię. Z jego czoła wytrysnęła struga krwi, zupełnie jak fontanna. Niezbyt piękny widok”.

Zamachowcy skryli się w cieniu, po czym wskoczyli do taksówki, w której czekał na nich członek Lechi.

„Nie dawało mi spokoju tylko to, że nie zabraliśmy teczki, w której Wilkin miał wszystkie dokumenty – dodał Szomron. – [Poza tym] nic nie czułem, nie miałem najmniejszego poczucia winy. Szczerze wierzyliśmy w to, że im więcej trumien odleci do Londynu, tym szybciej nadejdzie dzień wolności”8.

Myśl, że powrót Żydów do Ziemi Izraela może nastąpić jedynie dzięki zastosowaniu przemocy, wcale nie zrodziła się po raz pierwszy w umysłach Sterna i jego towarzyszy z Lechi.

Strategia ta wyłoniła się w czasie spotkania ośmiu mężczyzn, którzy zebrali się w dusznej kawalerce z widokiem na gaj pomarańczowy w Jafie 29 września 1907 roku, dokładnie trzydzieści siedem lat przed zamachem na Wilkina, kiedy Palestyna wciąż jeszcze należała do imperium osmańskiego9. Mieszkanie wynajął Icchak Ben Cwi, młody rosyjski Żyd, który w tym samym roku wyemigrował z Rosji do osmańskiej Palestyny. Tak jak wszyscy zgromadzeni tam emigranci z Cesarstwa Rosyjskiego, siedzący na macie rozłożonej na podłodze w oświetlonym płomieniami świec pokoju, był zdeklarowanym syjonistą, aczkolwiek należał do odłamu, który niegdyś groził rozbiciem całego ruchu.

Początki syjonizmu sięgają 1896 roku, kiedy mieszkający w Wiedniu żydowski dziennikarz Theodor Herzl opublikował pracę Der Judenstaat (Państwo żydowskie), ponieważ był głęboko poruszony paryskim procesem Alfreda Dreyfusa, żydowskiego oficera, którego niesłusznie uznano za winnego zdrady Francji.

W swojej rozprawie Herzl twierdził, że antysemityzm jest tak głęboko zakorzeniony w europejskiej kulturze, iż Żydzi zyskają prawdziwą wolność i bezpieczeństwo jedynie we własnym państwie. Żydowskie elity w Europie Zachodniej, wiodące dostatnie życie, w większości odrzuciły idee Herzla. Trafiły one jednak do biednej żydowskiej klasy robotniczej z Europy Wschodniej. Tamtejsi Żydzi cierpieli na skutek powtarzających się pogromów i ciągłego ucisku. Odpowiedzią niektórych z nich stało się uczestnictwo w ruchach rewolucyjnych.

Herzl postrzegał Palestynę, ojczyznę Żydów, jako idealne miejsce na przyszłe państwo żydowskie, twierdził jednak, że jeśli naród żydowski ma przetrwać w pokoju, ewentualne zasiedlenie należy przeprowadzić z rozwagą i delikatnością, wykorzystując kanały dyplomatyczne, i przy międzynarodowej aprobacie. Poglądy Herzla stały się znane jako syjonizm polityczny.

Z kolei Ben Cwi i jego siedmiu towarzyszy należeli (tak jak większość rosyjskich Żydów) do syjonistów praktycznych10. Nie zamierzali czekać, aż reszta świata zapewni im państwo, wierzyli, że sami je sobie stworzą – udając się do Palestyny, pracując na roli i sprawiając, że pustynia zakwitnie. Chcieli wyrwać siłą to, co, jak uważali, im się słusznie należy.

Poglądy te natychmiast wywołały konflikt z większością Żydów, którzy już mieszkali w Palestynie. Jako nieliczna mniejszość na arabskiej ziemi (wielu z nich było handlarzami, rabinami lub urzędnikami osmańskimi) woleli nie zwracać na siebie uwagi. Poprzez uległość, kompromisy i łapówki Żydzi z dawna osiadli w Palestynie zdołali kupić sobie względny spokój i bezpieczeństwo.

Jednak Ben Cwi i inni nowo przybyli byli przerażeni warunkami, które znosili ich pobratymcy. Wielu żyło w skrajnym ubóstwie i nie mogło się bronić, pozostając na łasce i niełasce arabskiej większości i przekupnych urzędników skorumpowanego imperium osmańskiego. Bandy Arabów łupiły żydowskie osady, często zupełnie bezkarnie11. Co gorsza, jak zauważył Ben Cwi oraz jego towarzysze, te same osady powierzały swoją ochronę arabskim strażnikom, którzy nierzadko współpracowali z tymi szajkami.

Ben Cwi i jego przyjaciele uznali tę sytuację za niedopuszczalną. Część z nich w przeszłości należała do rewolucyjnych organizacji inspirowanych przez antycarski ruch Narodnaja Wola, który przeprowadzał akcje terrorystyczne, w tym zamachy12.

Rozczarowani klęską rewolucji w 1905 roku, która przyniosła jedynie minimalne reformy konstytucyjne, niektórzy z tych socjalistycznych rewolucjonistów, socjaldemokratów i liberałów przenieśli się do osmańskiej Palestyny, aby utworzyć państwo żydowskie.

Wszyscy oni klepali biedę, z trudem wiązali koniec z końcem, dorabiając jako nauczyciele lub robotnicy na polach i w sadach pomarańczowych, często chodzili głodni13. Byli jednak dumnymi syjonistami. Jeśli mieli stworzyć państwo, najpierw musieli obronić się sami. Dlatego przemykali ulicami Jafy parami lub pojedynczo, udając się na sekretne spotkanie w mieszkanku Ben Cwiego. Tego wieczoru ta ósemka stworzyła zalążek pierwszych żydowskich sił zbrojnych ery nowożytnej. Uznali, że trzeba zadać kłam powszechnemu na świecie obrazowi słabego i prześladowanego Żyda. Tylko Żydzi obronią Żydów w Palestynie.

Nazwali swą raczkującą armię Bar Giora, nawiązując do Szymona bar Giory, jednego z przywódców powstania przeciwko Cesarstwu Rzymskiemu w I wieku naszej ery. Na swoim sztandarze złożyli hołd tej dawnej rewolcie, a zarazem przewidzieli własną przyszłość. Napisali na nim: „We krwi i w ogniu Judea upadła. We krwi i w ogniu Judea powstanie”.

Judea rzeczywiście powstanie. Pewnego dnia Ben Cwi zostanie drugim prezydentem państwa Izrael. Będzie to jednak wymagało mnóstwa ognia i krwi.

Początkowo Bar Giora nie cieszyła się popularnością. Jednak z każdym rokiem do Palestyny przyjeżdżało coraz więcej Żydów z Rosji i Europy Wschodniej (35 tysięcy w latach 1905–1914), którzy wyznawali idee syjonizmu praktycznego.

Gdy więcej podobnie myślących Żydów dołączyło do Jiszuwu – Osadnictwa (pełna nazwa Hajeszuw Hajehudi b’Eretz Israel – Osadnictwo Żydowskie na Ziemi Izraela), jak nazywano żydowską społeczność w Palestynie, w 1909 roku Bar Giora przekształciła się w większy i bardziej wojowniczy Ha-Szomer (po hebrajsku „strażnik”). W 1912 roku organizacja ta broniła już czternastu osad. Oprócz tego jednak jej członkowie ćwiczyli potajemnie działania ofensywne, przygotowując się do tego, co syjoniści praktyczni postrzegali jako nieuchronną ostateczną wojnę o przejęcie władzy w Palestynie. Bojownicy Ha-Szomeru uważali się za zalążek przyszłej żydowskiej armii i służby wywiadowczej.

Członkowie tej samozwańczej straży obywatelskiej najeżdżali konno arabskie osady, żeby ukarać mieszkańców prześladujących Żydów (czasami poprzestawali na pobiciu, kiedy indziej kończyło się na egzekucjach)14. W jednym przypadku specjalne tajne zgromadzenie członków Ha-Szomeru postanowiło zlikwidować beduińskiego policjanta Arefa al-Arsana, który pomagał Turkom i torturował żydowskich więźniów. Zastrzelono go w czerwcu 1916 roku.

Ha-Szomer nie cofał się również przed stosowaniem przemocy, żeby podkreślić swoją władzę nad innymi Żydami15. Podczas pierwszej wojny światowej zwalczał NILI, żydowską siatkę szpiegowską pracującą dla Brytyjczyków w osmańskiej Palestynie. Bojownicy bali się, że Turcy odkryją szpiegów i zaczną się mścić na całej społeczności żydowskiej. Kiedy NILI nie zaprzestała działalności ani nie przekazała im pieniędzy otrzymanych od Brytyjczyków, przeprowadzili zamach na Josefa Liszanskiego, jednego z jej członków, lecz tylko go zranili.

W 1920 roku Ha-Szomer znów się przekształcił, tym razem w Haganę (po hebrajsku „obrona”). Chociaż organizacja działała nielegalnie, brytyjskie władze, które już rządziły krajem przez mniej więcej trzy lata, tolerowały ją jako paramilitarne ramię Jiszuwu. W tym samym roku powstał również Histadrut, związek zawodowy Żydów w Izraelu, a dwa lata później Agencja Żydowska, autonomiczne władze Jiszuwu. Obiema kierował Dawid Ben Gurion, zwierzchnik Hagany.

Ben Gurion przyszedł na świat jako Dawid Józef Grün w 1886 roku w Płońsku. W młodości poszedł w ślady ojca i został działaczem syjonistycznym. W 1906 roku wyemigrował do Palestyny i dzięki charyzmie i determinacji mimo młodego wieku został przywódcą Jiszuwu. Wkrótce potem zmienił nazwisko na Ben Gurion, na cześć kolejnego przywódcy powstania przeciwko Rzymianom.

We wczesnych latach działalności Hagana pozostawała pod wpływem agresywnej postawy Ha-Szomeru. 1 maja 1921 roku arabski tłum zmasakrował czternastu Żydów w hostelu dla imigrantów w Jafie. Kiedy się okazało, że w dostaniu się do schroniska pomógł im arabski policjant Tewfik Bej, Hagana wysłała ekipę, żeby go zlikwidować. 17 stycznia 1923 roku został zastrzelony na środku ulicy w Tel Awiwie. Według jednego z uczestników zamachu „kwestią honorową” było to, żeby strzał oddać z przodu, a nie z tyłu, zamach zaś miał „pokazać Arabom, że ich sprawki nie zostaną zapomniane i zapłacą za wszystko, nawet jeśli poniewczasie”16.

Członkowie Ha-Szomeru, którzy początkowo przewodzili Haganie, dopuszczali się nawet aktów przemocy wobec Żydów. Jacob de Haan był urodzonym w Holandii charedim (ultraortodoksyjnym Żydem) mieszkającym w Jerozolimie od początku lat dwudziestych XX wieku. Żarliwie propagował ideę, że tylko Mesjasz może ustanowić państwo żydowskie, jedynie Bóg może zdecydować, kiedy Żydzi powrócą do swojej dawnej ojczyzny, a ludzie próbujący przyspieszyć ten proces popełniają ciężki grzech. Innymi słowy, był zagorzałym antysyjonistą, zaskakująco skutecznie wpływającym na opinię międzynarodową. Dla Icchaka Ben Cwiego, w owych czasach czołowego działacza Hagany, Haan stanowił zagrożenie. Dlatego nakazał jego zabicie.

30 czerwca 1924 roku, zaledwie dzień przed podróżą Haana do Londynu, gdzie miał poprosić brytyjski rząd o ponowne rozważenie obietnicy utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie, dwaj zamachowcy strzelili do niego trzy razy, kiedy wychodził z synagogi przy Rehow Jafo (ulicy) w Jerozolimie17.

Ben Gurion patrzył nieprzychylnym okiem na podobne akcje18. Rozumiał, że aby zyskać choćby częściowe poparcie Brytyjczyków dla celów syjonistów, musi zdyscyplinować i ucywilizować konspiracyjną milicję, którą miał pod swoim dowództwem. Dlatego po zamordowaniu Haana brawurowi samotni skrytobójcy przeistoczyli się w członków zorganizowanych i zhierarchizowanych sił zbrojnych. Ben Gurion rozkazał zaprzestać zamachów. „Jeśli chodzi o terror indywidualny, to Ben Gurion konsekwentnie i stale był przeciwko niemu” – wspominał później dowódca Hagany Israel Galili i przywoływał wiele przypadków, gdy jego przełożony nie godził się na likwidację wysoko postawionych Arabów, w tym palestyńskiego przywódcy Al-Hadżdża Muhammada Amina al-Husajniego i innych członków Wysokiego Komitetu Arabskiego, a także brytyjskich urzędników, takich jak wysokiej rangi pracownik Brytyjskiego Mandatu Palestyny, który blokował żydowskie projekty osiedleńcze.

Nie wszyscy ulegali Ben Gurionowi. Abraham Tehomi, człowiek, który zabił de Haana, pogardzał jego wyważoną taktyką wobec Brytyjczyków i Arabów i wraz z kilkoma innymi ważnymi postaciami ruchu opuścił Haganę, by w 1931 roku założyć Irgun Cwai Leumi, Narodową Organizację Zbrojną, której hebrajski skrót to Ecel. Tą radykalną prawicową grupą dowodził w latach czterdziestych XX wieku Menachem Begin, który w 1977 roku zostanie premierem Izraela. W Irgunie również dochodziło do podziałów, zarówno na tle sporów osobistych, jak i ideologicznych. Przeciwnicy poglądu Begina, że należy współdziałać z Brytyjczykami w ich wojnie z nazistami, odłączyli się od organizacji i założyli Lechi. Dla tych ludzi wszelka kooperacja z Brytyjczykami była niedopuszczalna.

Te dwie dysydenckie grupy popierały, w różnym stopniu, zamachy na arabskich i brytyjskich wrogów, a także Żydów, których uznano za niebezpiecznych dla sprawy19. Ben Gurion pozostał na stanowisku, że selektywnej eliminacji nie można stosować jako broni, i nawet podjął stanowcze kroki przeciwko tym, którzy łamali jego rozkazy20.

Jednak wraz z końcem drugiej wojny światowej zmieniło się wszystko, nawet poglądy niewzruszonego Ben Guriona.

Podczas drugiej wojny około trzydziestu ośmiu tysięcy Żydów z Palestyny zgłosiło się do służby w brytyjskiej armii w Europie. Brytyjczycy sformowali Brygadę Żydowską, aczkolwiek z pewną niechęcią i dopiero po naciskach cywilnego kierownictwa Jiszuwu.

Nie wiedząc do końca, co począć z tą jednostką, najpierw wysłali ją na przeszkolenie do Egiptu. To tam, w połowie roku 1944, żołnierze po raz pierwszy usłyszeli o nazistowskiej operacji wymordowania wszystkich Żydów. Kiedy w końcu wysłano ich do Europy, by walczyli we Włoszech i w Austrii, na własne oczy przekonali się o bestialstwach Holokaustu i znaleźli się wśród tych, którzy jako pierwsi wysyłali szczegółowe raporty na ten temat do Ben Guriona i innych przywódców Jiszuwu.

Jednym z tych żołnierzy był Mordechaj Gichon, który później zostanie współzałożycielem izraelskiego wywiadu wojskowego. Ojcem urodzonego w 1922 roku w Berlinie Gichona był rosyjski Żyd i syjonista, a jego matka wywodziła się ze słynnej niemiecko-żydowskiej rodziny i była spokrewniona z rabinem Leo Baeckiem, będącym jednym z przywódców judaizmu reformowanego (zwanego również postępowym). Rodzina Gichona przeniosła się do Palestyny w 1933 roku, po tym, jak Mordechajowi nakazano w niemieckiej szkole oddać nazistowski salut i zaśpiewać partyjny hymn.

Wrócił jako żołnierz do zrujnowanej Europy. Jego naród prawie nie istniał, z domostw pozostały tylko tlące się zgliszcza.

„Żydzi byli poniżani, tratowani, mordowani – zauważył w rozmowie ze mną. – Wreszcie nadszedł czas, żeby się odpłacić, zemścić. W moich marzeniach zemsta przybrała formę aresztowania przeze mnie mojego przyjaciela z Niemiec, Detlefa, syna majora policji. W taki właśnie sposób Żydzi mieli odzyskać godność”21.

To właśnie poczucie utraconej godności i poniżenie, w takim samym stopniu jak wściekłość na nazistów, kierowały ludźmi takimi jak Gichon. Po raz pierwszy spotkał żydowskich uciekinierów na granicy austriacko-włoskiej. Członkowie brygady nakarmili ich, dali im własne mundury, żeby ochronić ich przed zimnem, i spróbowali wyciągnąć z nich szczegóły okropności, jakich doznali22. Pamięta spotkanie z czerwca 1945 roku, kiedy przyszła do niego pewna uciekinierka.

„Oderwała się od grupy i zagadała do mnie po niemiecku – wspominał. – Powiedziała: «Wy, żołnierze brygady, jesteście synami Szymona bar Kochby [wielkiego bohatera drugiej wojny żydowsko-rzymskiej z lat 132–135]. Na zawsze zapamiętam wasze emblematy i to, co dla nas zrobiliście»”.

Gichonowi pochlebiło porównanie do Szymona bar Kochby, ale jej pochwały i wdzięczność napełniły go wstydem i współczuciem. Jeśli oni byli synami bar Kochby, kim byli Żydzi, którzy godzili się iść na rzeź? Ci izraelscy chłopcy – wyprostowani, twardzi i silni – postrzegali ocalonych jako ofiary, którym trzeba pomóc, lecz również jako część europejskiego żydostwa, które pozwoliło na dokonanie masakry. Uosabiali stereotyp tchórzliwych, słabych Żydów z diaspory – po hebrajsku galut – którzy nastawili się na kapitulację, a nie na walkę, nie umieli strzelać ani dzierżyć broni. To właśnie ten obraz, w jego najbardziej ekstremalnej wersji, „muzułmana” (w slangu obozowym to słowo oznaczało wychudzonego, przypominającego szkielet, bliskiego śmierci więźnia), nowi Żydzi z Jiszuwu odrzucali.

„Trudno mi było pojąć, zresztą do dzisiaj nie mogę tego zrozumieć, jak to możliwe, że w obozie przebywały dziesiątki tysięcy Żydów, których pilnowało zaledwie kilku niemieckich strażników, a oni nie stanęli do walki, byli jak owce prowadzone na rzeź – stwierdził Gichon ponad sześćdziesiąt lat później. – Dlaczego nie rozszarpali [Niemców] na kawałki? Zawsze powtarzam, że na Ziemi Izraela nie doszłoby do czegoś takiego. Gdyby te społeczności miały przywódców wartych tego miana, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej”.

Po wojnie syjoniści z Jiszuwu mieli udowodnić zarówno światu, jak i – co o wiele istotniejsze – sobie, że Żydzi nigdy więcej nie poddadzą się bez walki. I że nie sprzedadzą tanio żydowskiej krwi. Te sześć milionów zostanie pomszczonych.

„Uważaliśmy, że nie wolno nam spocząć, póki nie wyrównamy rachunków. Krew za krew, śmierć za śmierć” – powiedział mi Chanoch Bartow, ceniony izraelski pisarz, który zaciągnął się do brygady miesiąc przed swoimi siedemnastymi urodzinami23.

Zemsta (i odpłacenie złem za zło) mogłaby jednak pogwałcić prawo wojenne i okazać się katastrofalna dla sprawy syjonistycznej. Jak zawsze praktyczny, Ben Gurion stwierdził publicznie: „Zemsta nie ma dla naszego narodu większej wartości. I tak nic nie wróci życia pomordowanym milionom”24.

Mimo to przywódcy Hagany w prywatnych rozmowach przyznawali, że rozumieją chęć wymierzenia kary, zarówno po to, by zadowolić oddziały narażone na okropieństwa wojny, jak i dla sprawiedliwości dziejowej i powstrzymania dalszych prób mordowania Żydów. Dlatego dopuszczali kroki odwetowe na nazistach i ich sojusznikach25. Natychmiast po wojnie w obrębie brygady powstała tajna jednostka, zatwierdzona i kontrolowana przez najwyższe dowództwo Hagany, której istnienie utrzymywano w tajemnicy przed brytyjskimi dowódcami. Nosiła nazwę Gmul, co po hebrajsku znaczy „odpłata”. Jej misją była „zemsta, ale nie bandycka zemsta”, jak to ujęto w tajnej notatce. „Zemsta na esesmanach, którzy brali udział w rzezi”26.

„Szukaliśmy grubych ryb – przyznał Mordechaj Gichon, łamiąc zmowę milczenia dowódców Gmulu trwającą ponad sześćdziesiąt lat. – Ważnych nazistów, którym udało się zrzucić mundury i wrócić do domów”27.

Członkowie Gmulu pracowali pod przykrywką nawet wtedy, gdy wykonywali swoje normalne obowiązki żołnierskie. Gichon podczas ścigania nazistów posługiwał się dwiema fałszywymi tożsamościami – niemieckiego cywila i brytyjskiego majora. Podczas wypraw w przebraniu Niemca odzyskał archiwa gestapo w Tarvisio, Villachu i Klagenfurcie, pod które uciekający hitlerowcy podłożyli ogień (na szczęście tylko niewielka część materiałów spłonęła). Udając brytyjskiego majora, uzyskał mnóstwo nazwisk od jugosłowiańskich komunistów, którzy sami obawiali się przeprowadzania ataków odwetowych. Pomogli mu również Żydzi pracujący w amerykańskim wywiadzie – przekazali informacje o zbiegłych nazistach, które, ich zdaniem, palestyńscy Żydzi mogli wykorzystać lepiej niż amerykańskie wojsko.

Całkiem niezłe wyniki przynosiło również stosowanie środków przymusu28. W czerwcu 1945 roku agenci Gmulu znaleźli urodzoną w Polsce niemiecką parę, która mieszkała w Tarvisio. Żona była zamieszana w przekazywanie zrabowanych żydowskich dóbr z Austrii i Włoch do Niemiec. Pomagał jej mąż dowodzący podczas wojny miejscową jednostką gestapo. Żydowscy żołnierze z Palestyny dali im prosty wybór: współpraca albo śmierć29.

„Goj pękł i zgodził się na współpracę – wspominał Izrael Karmi, który przesłuchiwał oboje, a później, po powstaniu Izraela, został dowódcą żandarmerii wojskowej. – Poleciłem mu sporządzenie listy wszystkich znanych mu wyższych rangą urzędników, którzy współpracowali z gestapo i SS. Nazwiska, daty urodzenia, wykształcenie i stanowisko”30.

Okazało się to ogromnym przełomem, uzyskano dziesiątki nazwisk. Żołnierze Gmulu poszukiwali wszystkich nazistów z listy – niektórych odnajdywali w miejscowym szpitalu, gdzie leczyli się pod fałszywymi nazwiskami – a potem zmuszali ich do udzielania dalszych informacji. Wszystkim Niemcom wmawiali, że jeśli pójdą na współpracę, nic im się nie stanie, więc większość się na nią godziła. Potem, kiedy już nie byli potrzebni, członkowie Gmulu zabijali ich i pozbywali się ciał. Nie było sensu pozostawiać ich przy życiu, aby Brytyjczycy nie wpadli na ślad działań tajnej jednostki.

Kiedy członkowie jednostki już zweryfikowali jakieś nazwisko, następował drugi etap: zlokalizowanie celu i zgromadzenie informacji na potrzeby ostatecznej misji: egzekucji. Tego zadania często podejmował się Gichon, który przyszedł na świat w Niemczech.

„Żaden z nich mnie nie podejrzewał – powiedział w rozmowie ze mną. – Mój akcent wskazywał na berlińskie korzenie. Mogłem pójść do sklepu na rogu, do baru albo nawet zwyczajnie zapukać do drzwi, by przekazać pozdrowienia od kogoś. W większości przypadków ci ludzie w jakiś sposób reagowali [na swoje prawdziwe nazwiska] albo nagle milkli, co również stanowiło swego rodzaju potwierdzenie”31.

Kiedy już nastąpiła pozytywna identyfikacja, Gichon śledził Niemców i sporządzał dokładne plany ich domów albo innych miejsc, z których zamierzał ich uprowadzić.

Egzekutorzy pracowali w grupach liczących maksymalnie pięć osób32. Zwykle mieli na sobie brytyjskie mundury i mówili poszukiwanym, żeby udali się z nimi na przesłuchanie w jakiejś sprawie. Większość Niemców nie protestowała. Szalom Giladi, jeden z żołnierzy jednostki, zauważył, że naziści czasami byli zabijani natychmiast, a niekiedy przewożeni w ustronne miejsce: „Z czasem wypracowaliśmy ciche, szybkie i skuteczne metody załatwiania esesmanów, którzy dostali się w nasze ręce” – wspominał.

Każdy, kto kiedykolwiek wchodził na pakę furgonetki, wie, że trzeba postawić stopę na tylnym stopniu, podciągnąć się, pochylić pod brezentem, odepchnąć się i wskoczyć do środka. Następnie człowiek staje niepewnie, próbując odzyskać równowagę.

W chwili gdy Niemiec pojawiał się w wozie, nasz człowiek przypadał do niego, otaczał ramieniem jego szyję, a potem, trzymając go w uścisku i dusząc, opadał do tyłu na materac, który pochłaniał każdy dźwięk. Upadając, zwykle skręcał Niemcowi kark.

Pewnego dnia z angielskiego obozu niedaleko naszej bazy uciekła esesmanka. Kiedy Brytyjczycy to odkryli, rozesłali jej więzienne zdjęcia – en face i z profilu – do wszystkich posterunków wojskowych. Przeszukaliśmy obóz dla uciekinierów i odnaleźliśmy ją. Kiedy zwróciliśmy się do niej po niemiecku, chciała nas nabrać, twierdząc, że zna tylko węgierski. Nie stanowiło to dla nas problemu. Wysłaliśmy do niej węgierskie dziecko. Podeszło do niej i powiedziało: „Do Palestyny ma płynąć statek z nielegalnymi imigrantami z Węgier. Spakuj się po cichu i płyń z nami”. Połknęła haczyk i poszła z nami do ciężarówki. Podczas tej akcji siedziałem z Zaro [Meir Zorea, późniejszy generał] z tyłu, a Karmi prowadził. Karmi powiedział nam: „Kiedy dojedziemy na pustkowie, zatrąbię. To będzie znak, żeby się jej pozbyć”.

I tak właśnie się stało. Jej ostatnim krzykiem było niemieckie: Was ist los? (Co się dzieje?). Dla pewności, że zginie, Karmi ją zastrzelił, a potem upozorowaliśmy gwałt.

W większości przypadków dowoziliśmy hitlerowców do fortyfikacji w górach. Były tam opuszczone jaskinie. Większość Niemców przed egzekucją traciła całą swoją butę, kiedy słyszeli, że jesteśmy Żydami. „Zlitujcie się, mam żonę i dzieci!” – krzyczeli. Ciekawe, ile podobnych okrzyków słyszeli w obozach koncentracyjnych z ust żydowskich ofiar33.

Operacja trwała zaledwie trzy miesiące, od maja do lipca34. W tym czasie członkowie Gmulu zabili od stu do dwustu osób. Niektórzy historycy badający tę akcję utrzymują, że metody służące ustalaniu tożsamości ofiar były niewystarczające i życie straciło wielu niewinnych ludzi35. Dowodzą, że oddziały Gmulu często wykorzystywano jako narzędzie osobistej zemsty; w innych przypadkach po prostu dokonywano błędnych identyfikacji.

Akcje Gmulu przerwano, gdy Brytyjczycy, którzy otrzymywali od niemieckich rodzin zgłoszenia o zaginięciach, zrozumieli, co się dzieje36. Postanowili nie wszczynać śledztwa, tylko przenieść żydowską brygadę do Belgii i Holandii, z dala od Niemców. Równocześnie dowództwo Hagany wydało stanowczy rozkaz zaprzestania operacji odwetowych. Nowym celem brygady (według Hagany, nie Brytyjczyków) miały być opieka nad ocalonymi z Holokaustu, pomoc w organizowaniu imigracji uciekinierów do Palestyny (mimo protestów Brytyjczyków) i zawłaszczanie broni dla Jiszuwu.

Mimo wszystko przywódcy Hagany nie zrezygnowali tak do końca z akcji odwetowych. Uznali, że operacje, które zostały wstrzymane w Europie, będą kontynuowane w Palestynie.

Na początku wojny Brytyjczycy wydalili stamtąd członków niemieckiej sekty protestanckiej Tempelgesellschaft. Powodem były ich narodowość i nazistowskie sympatie. Wielu z nich włączyło się w działania wojenne i brało udział w prześladowaniach i eksterminacji Żydów. Po wojnie niektórzy wrócili do swoich dawnych domów w Saronie, dzielnicy w sercu Tel Awiwu, a także do innych miejsc.

Przywódcą sekty w Palestynie był Gotthilf Wagner, bogaty przemysłowiec, w czasie wojny wspomagający Wehrmacht i gestapo37. Ocalony z holokaustu Szalom Friedman, który podczas wojny udawał węgierskiego księdza, wspominał, że w 1944 roku spotkał Wagnera. „Przechwalał się, że dwukrotnie był w Auschwitz i Buchenwaldzie. Podczas jego pobytu w Auschwitz Niemcy mieli zebrać dużą grupę Żydów, tych najmłodszych, i oblać ich płynem łatwopalnym. Powiedział mi: «Spytałem ich, czy wierzą w piekło na ziemi, a kiedy ich podpalili, dodałem, że taki właśnie los czeka ich braci w Palestynie»”38. Po wojnie Wagner próbował zapewnić organizacji powrót do Palestyny.

Rafi Eitan, syn żydowskich pionierów przybyłych z Rosji, miał wówczas siedemnaście lat.

„Oto triumfujący Niemcy, którzy byli członkami partii nazistowskiej i zaciągnęli się do Wehrmachtu i SS, chcieli powrócić do swoich domów, podczas gdy wszystkie żydowskie domy uległy zniszczeniu” – powiedział w rozmowie ze mną39.

Eitan należał do siedemnastoosobowego oddziału wydzielonego ze „specjalnej kompanii” Hagany i wysłanego do likwidacji Wagnera na rozkaz naczelnego dowództwa organizacji40. Szef Sztabu Generalnego Hagany Icchak Sade wiedział, że nie będzie to regularna operacja wojskowa, i wybrał dwóch ludzi, którzy mieli dokonać egzekucji41. Na zachętę opowiedział im o człowieku, którego zastrzelił w Rosji w odwecie za pogrom42.

22 marca 1946 roku, po zebraniu materiałów wywiadowczych, oddział zaczaił się na Wagnera w Tel Awiwie43. Zmusili go do zjechania na piaszczystą działkę przy ulicy Lewinskiego 123 i zastrzelili. Podziemna radiostacja Hagany, Kol Israel (Głos Izraela), ogłosiła nazajutrz: „Okryty niesławą nazista Gotthilf Wagner, lider niemieckiej społeczności w Palestynie, został stracony wczoraj przez członków hebrajskiego podziemia. Niech będzie wszystkim wiadomo, że stopa żadnego nazisty nie postanie na Ziemi Izraela”.

Niedługo później bojownicy Hagany zabili dwóch innych członków sekty w Galilei i jeszcze dwóch w Hajfie, gdzie Tempelgesellschaft również miało swoje przyczółki.

„Przyniosło to natychmiastowy efekt – wspominał Eitan. – Członkowie Towarzystwa Tempel zniknęli z kraju, zostawiając cały dobytek, i nigdy więcej już się nie pojawili”44. Wkrótce Sarona, dzielnica Tel Awiwu, w której mieszkali, stała się siedzibą izraelskich sił wojskowych i służb specjalnych, a Eitan, który w wieku siedemnastu lat dokonał pierwszej egzekucji, pomagał w tworzeniu jednostki Mossadu do spraw selektywnej eliminacji.

Zabójstwa członków sekty nie były jedynie kontynuacją akcji odwetowych wymierzonych w nazistów w Europie, oznaczały również poważną zmianę strategii. Holokaust nauczył nowych Żydów z Palestyny, że zawsze będzie grozić im zagłada, że nie ma co liczyć na obronę ze strony innych, że jedynym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa jest utworzenie niepodległego państwa. Ludzie żyjący w ciągłym poczuciu zagrożenia są gotowi podjąć wszelkie środki, nawet te najbardziej radykalne, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, i zastosują się do międzynarodowego prawa tylko w niewielkim stopniu, jeśli w ogóle.

Ben Gurion i inni przywódcy Hagany uznali selektywną eliminację, działania partyzanckie i ataki terrorystyczne za dodatkowe narzędzia walki, wykraczające poza naciski polityczne i propagandę, które zawsze stosowali, żeby osiągnąć cel w postaci państwowości i jej zachowania. Środki, których jeszcze kilka lat wcześniej używały jedynie wyrzutki z Lechi i Irgunu, teraz zaczęły być postrzegane przez polityków głównego nurtu jako realne rozwiązania.

Początkowo jednostki Hagany zabijały Arabów odpowiedzialnych za śmierć żydowskich cywilów45. Potem głównodowodzący rozkazali utworzenie „specjalnej kompanii”, która miała rozpocząć „operacje terroru osobistego”, co stanowiło termin używany wówczas przez funkcjonariuszy brytyjskiego CID-u zwalczających żydowskie podziemie i działających przeciwko żydowskiej emigracji do Ziemi Izraela46. Rozkazano „wysadzanie ośrodków brytyjskiego wywiadu, które uniemożliwiały Żydom zdobywanie broni”, i „podejmowanie akcji odwetowych, ilekroć brytyjskie sądy wojskowe będą skazywać członków Hagany na śmierć”.

Ben Gurion przewidywał, że już niedługo w Palestynie powstanie państwo żydowskie i nowy naród z miejsca zostanie zmuszony do walki z Arabami w Palestynie oraz odpierania ataków armii sąsiednich państw arabskich. Dlatego dowództwo Hagany w tajemnicy zaczęło przygotowywać się do wojny i w ramach tych przygotowań zarządziło akcję o kryptonimie „Szpak” (hebr. Zarzir), której celem było zgładzenie przywódców arabskiej społeczności w Palestynie.

Podczas gdy Hagana dopiero rozważała śmielsze stosowanie selektywnej eliminacji, radykalne podziemie prowadziło już operacje tego typu na szeroką skalę, usiłując wypchnąć Brytyjczyków z Palestyny.

Icchak Szamir, wówczas dowódca Lechi, postanowił zlikwidować nie tylko najważniejsze postacie Mandatu Palestyny, zabijając funkcjonariuszy CID-u i podejmując kilka prób zlikwidowania komendanta policji w Jerozolimie Michaela Josepha McConnella oraz wysokiego komisarza brytyjskiej Palestyny sir Harolda MacMichaela – lecz także Anglików mieszkających w innych krajach, którzy stanowili zagrożenie dla jego politycznych celów47. Na przykład Waltera Edwarda Guinnessa, oficjalnie zwanego lordem Moyne, wiceministra-rezydenta w Kairze, który wówczas znajdował się pod brytyjskim zarządem48. Żydzi w Palestynie uważali Moyne’a za zagorzałego antysemitę, stale wykorzystującego swoją pozycję do osłabienia Jiszuwu przez znaczące zmniejszanie kwot imigracyjnych dla ocalonych z Holokaustu.

Dlatego Szamir zlecił zlikwidowanie Moyne’a49. Wysłał dwóch bojowników Lechi, Elijahu Hakima i Elijahu Bet-Zuriego, do Kairu. Czekali przy drzwiach domu lorda. Kiedy ten przyjechał (wraz z nim w samochodzie był jego sekretarz), Hakim i Bet-Zuri podbiegli do auta. Jeden z nich wyciągnął pistolet, wycelował w głowę Brytyjczyka i wystrzelił trzy razy. Moyne złapał się za szyję.

– Strzelają do nas! – krzyknął, po czym osunął się na siedzeniu. Jednak akcja okazała się straszną amatorszczyzną. Szamir zalecił młodym egzekutorom ucieczkę samochodem, ale oni wybrali powolne rowery. Egipska policja bez trudu ich zatrzymała i obydwaj zostali osądzeni, skazani i pół roku później powieszeni.

Zabójstwo to miało znaczący wpływ na postępowanie brytyjskich urzędników, chociaż nie taki, jakiego oczekiwał Szamir. W przyszłości przywódcy Izraela jeszcze nieraz się przekonają, że niezmiernie trudno jest przewidzieć, jak potoczy się historia po tym, gdy ktoś został zabity strzałem w głowę.

Bezbrzeżne zło Holokaustu, próba eksterminacji całego narodu, sprawiło, że na Zachodzie rosło poparcie dla sprawy syjonistycznej. Z pewnych źródeł wynika, że w pierwszym tygodniu listopada 1944 roku premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zmusił swój gabinet do wsparcia wysiłków zmierzających do utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie. Przekonał kilka wpływowych osób do pomocy przy tej inicjatywie – w tym lorda Moyne’a. Można zatem przypuszczać, że gdyby nie interwencja Lechi, Churchill zjawiłby się na konferencji w Jałcie z jasną, pozytywną wizją przyszłości państwa żydowskiego. Jednak po zabójstwie w Kairze określił napastników mianem „nowego gangu” i ogłosił, że jeszcze raz przemyśli swoje stanowisko50.

Tymczasem zamachy nie ustawały. 22 lipca 1946 roku członkowie Irgunu Menachema Begina podłożyli trzysta pięćdziesiąt kilogramów materiałów wybuchowych w południowym skrzydle hotelu King David w Jerozolimie, gdzie mieściły się siedziby administracji Brytyjskiego Mandatu Palestyny oraz wojska i wywiadu. Ostrzegawczy telefon z Irgunu prawdopodobnie potraktowano jako głupi dowcip i nie ewakuowano budynku. W wyniku potężnej eksplozji zginęło dziewięćdziesiąt jeden osób, a czterdzieści pięć zostało rannych.

Nie było to zabójstwo pogardzanego brytyjskiego urzędnika ani atak partyzancki na posterunek policji. Tym razem był to otwarty atak terrorystyczny, wymierzony w cywilów znajdujących się w budynku. Co gorsza, wśród ofiar nie brakowało Żydów.

Wybuch w King David Hotel stał się zarzewiem gorącej dyskusji w łonie Jiszuwu. Ben Gurion natychmiast potępił członków Irgunu i nazwał ich „wrogami narodu żydowskiego”.

Nie powstrzymało to jednak ekstremistów.

Trzy miesiące później, 31 października, komórka Lechi, raz jeszcze działając na własną rękę, bez zgody i wiedzy Ben Guriona, podłożyła bombę w brytyjskiej ambasadzie w Rzymie51. Budynek uległ poważnym zniszczeniom, ponieważ jednak do akcji doszło w nocy, rany odnieśli tylko strażnik i dwóch włoskich przechodniów.

Niemal natychmiast po tym zdarzeniu Lechi wysłało paczki z ładunkami wybuchowymi do wszystkich członków rządu w Londynie52. Z jednej strony akcja okazała się spektakularną klęską (ani jedna przesyłka nie eksplodowała), z drugiej jednak stało się jasne, jakie są zamiary Lechi, a także jakimi dysponuje siłami. Z akt MI5, brytyjskiej służby bezpieczeństwa, wynika, że terroryzm syjonistyczny uważano w tamtych czasach za najpoważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego kraju – groźniejsze nawet od działań Związku Radzieckiego. Komórki Irgunu w Wielkiej Brytanii znalazły się pod obserwacją, żeby, jak to określono w jednej z notatek służbowych MI5, „zbić psa w jego własnej budzie”. Informatorzy brytyjskiego wywiadu ostrzegali przed falą ataków na „wybranych VIP-ów”, wśród nich ministra spraw zagranicznych Ernesta Bevina, a nawet samego premiera Clementa Attlee53. W pochodzącym z 1947 roku raporcie brytyjski wysoki komisarz wymieniał liczbę ofiar z poprzednich dwóch lat: zginęło stu siedemdziesięciu sześciu pracowników Brytyjskiego Mandatu Palestyny i cywilów.

„Jedynie te akcje, te egzekucje zmusiły Brytyjczyków do odejścia – stwierdził Dawid Szomron dziesiątki lat po zastrzeleniu Toma Wilkina na ulicy Jerozolimy. – Gdyby [Abraham] Stern nie zapoczątkował wojny, państwo Izrael mogłoby nie powstać”54.

Nie wszyscy zgodziliby się z tym stwierdzeniem. Kurczące się imperium brytyjskie wycofywało się z większości kolonii, w tym z wielu krajów, w których nie dochodziło do zamachów terrorystycznych. Robiło to z powodów ekonomicznych i z racji żądań coraz silniejszych ruchów niepodległościowych. Przykładem mogą być Indie, gdzie ruch niepodległościowy rozwinął się mniej więcej w tym samym czasie. Niemniej Szomron i jemu podobni są przekonani, że to ich męstwo i stosowane przez nich drastyczne metody doprowadziły do odejścia Brytyjczyków.

To właśnie ludzie uczestniczący w tej krwawej podziemnej walce – partyzanci, skrytobójcy, terroryści – mieli odegrać kluczową rolę w procesie powstawania sił zbrojnych i służb specjalnych nowego izraelskiego państwa.

2NARODZINY TAJNEGO ŚWIATA

29 listopada 1947 roku Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych przegłosowało podział Palestyny i utworzenie suwerennego państwa żydowskiego. Choć podział miał wejść w życie dopiero pół roku później, ataki Arabów zaczęły się już następnego dnia po przyjęciu rezolucji. Hasan Salama, dowódca palestyńskich wojsk na południu kraju, zasadził się wraz ze swoimi żołnierzami na dwa izraelskie autobusy niedaleko miasta Petach Tikwa. Zabili ośmioro pasażerów, a wielu innych ranili1. Dzień po tym ataku Salama stanął na głównym placu arabskiego portowego miasta Jafa.

– Palestyna spłynie krwią – obiecał swoim rodakom. Obietnicy dotrzymał: w ciągu następnych dwóch tygodni życie straciło czterdziestu ośmiu Żydów, a stu pięćdziesięciu pięciu zostało rannych2.

Salama, który stał na czele pięciuset partyzantów i przeprowadzał nawet bezpośrednie ataki na Tel Awiw, w świecie arabskim stał się bohaterem wychwalanym pod niebiosa przez prasę3. Egipskie pismo „Al-Musawar” w numerze z 12 stycznia 1948 roku opublikowało ogromną fotografię wojskowego odwiedzającego swoich podkomendnych. Towarzyszył jej nagłówek: BOHATERSKI HASAN SALAMA, DOWÓDCA POŁUDNIOWEGO FRONTU.

Ben Gurion był przygotowany na tego rodzaju ataki. Palestyńskich Arabów uważał za wrogów, a Brytyjczyków (którzy rządzili aż do formalnego podziału kraju w maju 1948 roku) – za ich wspólników. Żydzi mogli polegać tylko na sobie i swojej obronie. Większość oddziałów Hagany była kiepsko przeszkolona i niewystarczająco zaopatrzona, broń przechowywano w ukryciu, żeby uniknąć skonfiskowania jej przez Brytyjczyków. W skład tych oddziałów wchodzili mężczyźni i kobiety służący przedtem w brytyjskiej armii, wzmocnieni przez nowych imigrantów ocalonych z Holokaustu (niektórzy walczyli w Armii Czerwonej), ale połączone wojska państw arabskich zdecydowanie przewyższały je liczebnie. Ben Gurion zdawał sobie sprawę, że CIA i inne służby wywiadowcze są przekonane, iż Żydzi ugną się przed atakami Arabów. Nawet niektórzy z jego ludzi wątpili w zwycięstwo. Jednak on sam, przynajmniej oficjalnie, wyrażał przekonanie o wygranej Hagany.

Żeby w jakiś sposób zniwelować różnicę liczebną, dowódcy Hagany postanowili wybierać cele zapewniające maksymalną skuteczność. Zgodnie z tą koncepcją miesiąc po rozpoczęciu wojny główne dowództwo dało sygnał do rozpoczęcia operacji „Szpak” i wyznaczyło dwudziestu trzech przywódców palestyńskich Arabów, których należało wziąć na celownik4.

Misji, według słów szefa Sztabu Generalnego Hagany Ja’akowa Doriego, przyświecały trzy cele: „Likwidacja lub pojmanie przywódców arabskich partii politycznych; uderzenie w ośrodki władzy; atak na arabskie obiekty handlowe i przemysłowe”.

Na samym szczycie listy znalazł się Hasan Salama. W 1936 roku Salama pomagał Al-Hadżdży Muhammadowi Aminowi al-Husajniemu, wielkiemu muftiemu Jerozolimy i przywódcy duchowemu palestyńskich Arabów w Wielkiej Rewolucji Arabskiej, podczas której arabscy partyzanci przez trzy lata atakowali zarówno Brytyjczyków, jak i Żydów.

Tak al-Husajni, jak i Salama uciekli, gdy Brytyjski Mandat Palestyny umieścił ich na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. W 1942 roku połączyli siły z SS i Abwehrą, niemieckim wywiadem i kontrwywiadem wojskowym, przy operacji „Atlas”. Był to niezwykle ambitny plan, zakładający zrzucenie na spadochronach na terytorium Palestyny niemieckich i arabskich komandosów, którzy mieli zatruć wodę w Tel Awiwie, żeby zabić jak najwięcej Żydów i pobudzić miejscowych Arabów do udziału w świętej wojnie z brytyjskimi okupantami5. Akcja spaliła na panewce, gdy Brytyjczycy, którzy złamali kod Enigmy, złapali Salamę i czterech innych komandosów zaraz po ich wylądowaniu w pustynnym wąwozie nieopodal Jerycha 6 października 1944 roku.

Po drugiej wojnie światowej Brytyjczycy uwolnili Salama i al-Husajniego. Pracownicy departamentu politycznego Agencji Żydowskiej, która nadzorowała większą część tajnych akcji Jiszuwu w Europie, w latach 1945–1948 kilkakrotnie odnajdywali i próbowali zabić tego drugiego6. Motywem po części była zemsta za przymierze muftiego z Hitlerem, ale również obrona przed atakami: mimo że al-Husajni przebywał na emigracji, to jednak wciąż aktywnie uczestniczył w przygotowywaniu zamachów na żydowskie osady w północnej Palestynie i na żydowskich przywódców. Z powodu braku odpowiednio wyszkolonej służby wywiadowczej żadna z prób jego likwidacji się nie powiodła.

Pościg za Salamą, pierwsza akcja Hagany z wykorzystaniem nowoczesnej techniki, rozpoczął się nader obiecująco7. Jednostka wchodząca w skład SHAI, działu wywiadu Hagany, i dowodzona przez Issera Harela, zaczęła podsłuchiwać linię telefoniczną łączącą Jafę z resztą kraju. Niedaleko szkoły rolniczej Mikwe Jisra’el Harel postawił szopę, którą zapełnił sekatorami i kosiarkami. Jednak pod podłogą ukrył urządzenia podsłuchowe podpięte pod linie telefoniczne Jafy. „Do końca życia nie zapomnę wyrazu twarzy znającego arabski agenta SHAI, który nałożył słuchawki na uszy i zaczął słuchać pierwszej rozmowy – pisał Harel w swoich wspomnieniach. – Otworzył usta ze zdziwienia i zaczął machać gwałtownie ręką, żeby uciszyć pozostałych, którzy w napięciu czekali […]. Linie buzowały od rozmów, które przywódcy polityczni i dowódcy wojskowi prowadzili ze swoimi kolegami”. Jednym z mówiących okazał się Salama. Funkcjonariusze SHAI dowiedzieli się, że wybiera się do Jafy. Dowództwo Hagany postanowiło zastawić na niego pułapkę, zagradzając drogę, którą miał jechać, zwalonym drzewem.

Jednak zasadzka nie wypaliła i wcale nie była to ostatnia porażka, jakiej doznali Żydzi. Salamie udawało się uchodzić z życiem z rozlicznych prób zamachu, aż w końcu padł w walce, a jego zabójca nie miał pojęcia, kto był jego ofiarą8. Niemal wszystkie pozostałe akcje selektywnej eliminacji przeprowadzone w ramach operacji „Szpak” nie udały się z powodu niedostatecznego rozpoznania wywiadowczego lub braku profesjonalizmu i nieporadności niedoświadczonych uczestników.

Jedyne akcje zakończone sukcesem przeprowadziły dwie elitarne jednostki Hagany. Obie wchodziły w skład Palmachu, sił specjalnych organizacji; tylko one mogły pochwalić się dobrze wyszkolonymi żołnierzami i przyzwoitym uzbrojeniem. Pierwszą z tych jednostek była Paljam („kompania morska”), a drugą – Ha-Machlaka Ha-Arawit („pluton arabski”), tajny oddział komandosów, którego członkowie działali przebrani za Arabów.

Zaraz po opuszczeniu kraju przez Brytyjczyków członkowie Paljamu mieli uderzyć na Hajfę, najważniejszy port morski Palestyny, aby przejąć jak najwięcej broni i ekwipunku, które Brytyjczycy zaczęli wywozić, a zarazem uniemożliwić to samo Arabom.

„Skoncentrowaliśmy się na arabskich nabywcach broni w Hajfie i na północy. Znajdowaliśmy ich i zabijaliśmy” – wspominał Awraham Dar, jeden z członków Paljamu9. Dar, dla którego angielski był językiem ojczystym, i dwaj inni członkowie jednostki udawali brytyjskich żołnierzy chcących sprzedać Palestyńczykom za ogromną sumę kradziony sprzęt. Do transakcji miało dojść nieopodal opuszczonego młyna na obrzeżach arabskiej wioski.

Kiedy przyjechali Palestyńczycy, trzech Żydów w brytyjskich mundurach było już na miejscu. Czterech innych ukrywało się w pobliżu i czekało na sygnał. W końcu wyskoczyli z kryjówki i zatłukli Arabów metalowymi rurami. „Baliśmy się, że wystrzały obudzą sąsiadów, dlatego zdecydowaliśmy się na cichą akcję” – powiedział mi Dar.

Pluton arabski utworzono, kiedy szefowie Hagany uznali, że potrzebują wyszkolonych bojowników, którzy będą umieli działać daleko za liniami wroga, zbierać tam informacje, dokonywać aktów sabotażu i przeprowadzać akcje selektywnej eliminacji10. Szkolenie tych ludzi (większość stanowili imigranci z ziem arabskich) obejmowało taktykę i podkładanie ładunków wybuchowych, ale również intensywny kurs zwyczajów islamskich i arabskich. Nazywano ich mista’arwimami (tak w niektórych krajach arabskich określano Żydów, którzy praktykowali religię żydowską, lecz przypominali Arabów pod innymi względami – ubioru, języka, zwyczajów i tak dalej).

Współpraca między tymi dwiema jednostkami specjalnymi doprowadziła do próby zamachu na Muhammada Nimra al-Khatiba, przywódcę islamskich organizacji w Palestynie, jednego z głównych celów operacji „Szpak” ze względu na jego znaczący wpływ na Palestyńczyków11. Mista’arwimowie mogli się swobodnie przemieszczać, nie wzbudzając podejrzeń Brytyjczyków ani Arabów. W lutym 1948 roku zaczaili się na al-Khatiba, kiedy wracał z Damaszku samochodem pełnym amunicji. Został poważnie ranny, wyjechał z Palestyny i wycofał się z aktywnego życia politycznego12.

Kilka dni później Awraham Dar usłyszał od jednego ze swoich informatorów obracających się wśród robotników portowych, że grupa Arabów w kawiarni rozmawiała o planach wysadzenia w powietrze pojazdu pełnego materiałów wybuchowych w zatłoczonej żydowskiej części Hajfy. Miał do tego posłużyć brytyjski ambulans, który stał w warsztacie samochodowym przy ulicy Nazaretańskiej, w arabskiej części miasta. Mista’arwimowie umieścili w ciężarówce bombę i pojechali do dzielnicy arabskiej, udając robotników naprawiających pękniętą rurę. Zaparkowali zaraz przy ścianie warsztatu.

– Co wy tu robicie? Tu nie wolno parkować! Zabierajcie tę ciężarówkę! – krzyknął do nich po arabsku jakiś mężczyzna.

– Zaraz jedziemy, ale najpierw musimy zająć się wyciekiem – odpowiedzieli, po czym dodali kilka siarczystych przekleństw. Odeszli do czekającego na nich samochodu, a kilka minut później ich bomba wybuchła, co wywołało również detonację materiałów wybuchowych w ambulansie. Zginęło pięciu Arabów13.

14 maja 1948 roku Ben Gurion ogłosił powstanie nowego państwa, Izraela, i został jego pierwszym premierem oraz ministrem obrony. Dobrze wiedział, czego się spodziewać.

Przed laty tworzył siatkę informatorów w krajach arabskich. Teraz, trzy dni przed powstaniem Izraela, Reuwen Sziloah, dyrektor departmentu politycznego Agencji Żydowskiej, poinformował go, że „państwa arabskie ostatecznie podjęły decyzję o jednoczesnym ataku 15 maja […]. Liczą na nasz brak ciężkiego uzbrojenia i lotnictwa”14. Sziloah podał przy tym szczegóły spodziewanego najazdu.

Informacje okazały się prawdziwe. O północy, tuż po proklamowaniu państwowości, Izrael zaatakowało siedem armii15. Znacznie przewyższały liczebnie siły izraelskie i były zdecydowanie lepiej wyposażone, dlatego udało im się odnieść znaczące sukcesy: zdobyły osady i zabiły wielu ludzi16. Sekretarz generalny Ligi Państw Arabskich Abd ar-Rahman Azzam stwierdził: „To będzie wojna siejąca wielkie spustoszenie, masakra, którą będzie się pamiętać tak, jak pamięta się rzezie dokonane przez Mongołów i krzyżowców”17.

Jednak Żydzi – oficjalnie zwani odtąd Izraelczykami – pospiesznie się przegrupowali, a nawet przeszli do ofensywy. Po miesiącu, dzięki pośrednictwu specjalnego wysłannika ONZ-u hrabiego Folkego Bernadotte’a, zawarto rozejm. Obie strony były wyczerpane i potrzebowały odpoczynku oraz uzupełnienia zapasów. Kiedy wznowiono walki, szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Izraelczyków i dzięki znakomitej pracy wywiadu i dowództwa, a także pomocy wielu ocalonych z Holokaustu, którzy dopiero co przyjechali z Europy, zdołali oni doprowadzić do wycofania się wojsk arabskich i ostatecznie zdobyli większe terytorium niż to, które Organizacja Narodów Zjednoczonych zamierzała przeznaczyć na państwo izraelskie.

Chociaż Izraelowi udało się odeprzeć przeważające siły wroga, Ben Gurion wcale nie podchodził ze zbytnim optymizmem do tymczasowego zwycięstwa raczkujących izraelskich sił zbrojnych18. Arabowie przegrali pierwsze bitwy, lecz nadal odmawiali uznania nowej państwowości – i to zarówno ci zamieszkujący Palestynę, jak i ci z sąsiednich państw arabskich. Zaprzysięgli zniszczenie Izraela i powrót uchodźców do domów19.