Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Współ-świadczące miejsca, materialni świadkowie zbrodni, nieustannie poszukują sojuszników, którzy zrozumieliby i przenieśliby ich świadectwo dalej. Uczestniczą w zeznaniu na temat wydarzenia, którego są pochodną. Dzielą to zadanie z nieekshumowanymi ofiarami, tą nową, nienazwaną osobą polityczną, ze świadkami, z tymi w końcu, którzy nadchodzą dziś, poniewczasie, chcąc wesprzeć te działania. To ta szczególna wspólnota pamięci pozwala na wyciągnięcie wniosków z przeszłego ludobójstwa, które zakwestionują polityczno-historyczne rachunki zysków i strat i rzeczywiście upodmiotowią ofiary ponad partykularnymi interesami aktualnych polityk, prowadząc do nowych oddolnych form pamiętania, które zrywają zarówno z konfliktami narodowymi, jak i zbyt łatwymi transnarodowymi kompromisami.
[Fragment Zakończenia]
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
63nowa humanistyka
Komitet redakcyjny:
Ewa Domańska (UAM)
Dorota Głowacka (Univ. of King’s College)
Andrzej Leśniak (IBL PAN)
Adam Lipszyc (IFiS PAN)
Tomasz Majewski (UJ)
Jakub Momro (UJ)
Paweł Mościcki (IBL PAN)
Ryszard Nycz (UJ/IBL PAN, przewodniczący)
Ewa Płonowska-Ziarek (Buffalo Univ.)
Roma Sendyka (UJ)
Joanna Tokarska-Bakir (IS PAN)
Joanna Żylińska (Goldsmiths, Univ. of London)
Arkadiusz Żychliński (UAM)
Sekretarz
Justyna Tabaszewska (IBL PAN)
Seria zainicjowana dzięki środkom projektu badawczego pt „W stronę nowej humanistyki: polska pamięć kulturowa”, finansowanego przez Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, a realizowanego w ramach programu Transdyscyplinarnej Szkoły Letniej, powołanej przez ogólnopolską Konferencję Kierowników Filologicznych Studiów Doktoranckich.
Recenzentki: Ewa Domańska, Dorota Głowacka, Joanna Tokarska-Bakir
Redaktor prowadzący Krystyna Kiszelewska-Kotyńska
Redakcja Beata Bińko
Indeks Ryszard Kotyński
Projekt serii i skład Robert Oleś / d2d.pl
Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, aby dotrzeć do właścicieli praw do ilustracji, jednak w niektórych przypadkach bezskutecznie. Prosimy ewentualnych właścicieli praw o kontakt z wydawnictwem w celu uregulowania kwestii prawnych
Publikacja przygotowana i finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „Narodowy Program Rozwoju Humanistyki” w latach 2016–2020, nr rejestracyjny projektu 2aH 15 0121 83 [„Nieupamiętnione miejsca ludobójstwa i ich wpływ na współczesne procesy wytwarzania form pamięci kolektywnej i tożsamości kulturowej w Polsce” (2016–2020)].
Wewnętrzna redakcja naukowa: Aleksandra Szczepan [zespół grantowy]
Copyright by Roma Sendyka, 2021
Copyright by Instytut Badań Literackich PAN, 2021
ISBN 978-83-66898-02-8
ISSN 2353-494X
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
W tekście ideowym określającym zamysł berlińskiego pomnika Pomordowanych Żydów Europy jego autor Peter Eisenman wskazywał na niemoc języka architektury wobec zdarzeń ludobójstwa: od momentu uruchomienia machiny masowej zagłady – pisał – żaden tradycyjny gest architektonicznego oznaczania nie jest już pewnym środkiem pozwalającym na oddanie skandalu indywidualnej śmierci[1]. Zaprojektowane przez niego zbiorowe upamiętnianie sześciu milionów ofiar Holokaustu może być więc jedynie symbolicznym obiektem-zadośćuczynieniem; kenotafem[2], czyli fizycznie obecną synekdochą, która na miarę swych możliwości, wyrażanych przez 2711 kamiennych steli (w tradycji funeralnej od starożytności pełniących funkcję płyt nagrobnych), reprezentuje, odsyła, czyni gest żałobny ku obiektom o niezdeterminowanej liczebności: rozproszonym, nieoznaczonym miejscom pochówku, które nie zostały objęte komemoratywnym dyskursem kamieni, płyt i symboli. Pomnik Eisenmana wedle intencji autora nie tylko więc wskazuje ku dobrze rozpoznanym miejscom masowej śmierci, ale przede wszystkim zwraca się ku marginesom, ku temu, co będę określać terminem „rozproszonej Zagłady”: punktom na mapie, gdzie komanda Einsatzgruppen dokonywały od 1941 roku egzekucji, ku miedzom, ziemiankom, studniom i gliniankom, które stały się grobem pojedynczych ofiar Judenjagd, ku miejscom zdrad, rozstrzelań, skrytych zabójstw prowadzących do wyniszczenia żydowskiej ludności Europy.
Il. 1. Berlin, Holocaust-Mahnmal, fot. R.S., 2010
Holocaust Mahnmal – berliński „napomnik” (termin Mahnmal, którego dotkliwie brakuje w polskim języku i praktykach monumentologii, wywodzi się z niemieckiego mahnen oznaczającego przestrzeganie, pilne przypomnienie, wezwanie) – to pomnik, który zamiast gloryfikować, ma raczej zapobiegać. Oddając w retorycznym geście pars pro toto, zwanym także „ogarnieniem”[3], rytualną sprawiedliwość zamordowanym, „wyznacza przestrzeń, w której może być upamiętnione ludobójstwo dokonane przez Niemców na Żydach, dzięki czemu wszelkie inne lokalizacje zostają zwolnione z tej konieczności” – pisał Peter Marcuse[4], krytycznie odnosząc się do samej inicjatywy i przedstawiając jeden z podstawowych argumentów przeciwko pomnikom w ogóle. „Efekt zwolnienia” z obowiązku pamiętania pojawił się w kontekście owej instalacji raz jeszcze, w zasadniczo innym sensie: Lea Rosch, przewodnicząca komitetu fundatorów, w finale swojego wystąpienia z okazji odsłonięcia Holocaust Mahnmal cytowała jednego z inicjatorów pomnika: „Es lebt sich jetzt leichter in diesem Land” – „w tym kraju żyje się teraz lżej”[5]. Ulga odczuwana w Berlin-Mitte nie potrzebuje komentarza, ale nie można przeoczyć, że obszar jej zasięgu został mimowolnie zdefiniowany. Warto jednak zapytać, czy nie pojawia się nagle dręcząca wątpliwość: jak się żyje w tamtych krajach? A dokładniej – jak się żyje w miejscach, gdzie sięga swymi wyobrażonymi odniesieniami posępna synekdocha 2711 kamieni nagrobnych, pod którymi nie ma ciał?
W poniżej prezentowanych tekstach odnoszę się do tych lokalizacji, dialektycznych uzupełnień berlińskiego pomnika, o których przypominają badacze zajmujący się mniej dotychczas eksponowanym w globalnym dyskursie aspektem Holokaustu, obnażając przerażające formy Zagłady poza obozami. Praca ta nie byłaby możliwa, gdyby nie uprzednie studia historyków, etnografów, socjologów i politologów dotyczące sąsiedzkiej przemocy (począwszy od prac na temat pogromu w Jedwabnem Jana Tomasza Grossa, Marty Kurkowskiej-Budzan, Piotra Foreckiego[6]), relacji społecznych na polskiej prowincji (m.in. Aliny Całej, Barbary Engelking, Jana Grabowskiego, Dariusza Libionki, Aliny Skibińskiej, Joanny Tokarskiej-Bakir[7]) oraz prace tych, którzy wspierają i rozbudowują tzw. polską szkołę badań nad Zagładą[8]. Analizy te – śledzące społeczne interakcje[9] i odtwarzające wydarzenia historyczne[10], sytuowane zatem zasadniczo poza zadaniem mapowania przemocy wedle zasad zwrotu przestrzennego[11], wyprowadzały jednak uwagę badaczy Zagłady poza tereny getta i obozu, wskazując na inną, nierozpoznaną w pełni topografię ludobójstwa.
O ile więc w proponowanym poniżej studium czerpię inspiracje z rozwijanych w Polsce badań społeczno-historycznych i (wspomnianych dalej) środowiskowych, posiłkując się nimi i inspirując tymi ich wynikami, które pozwalają rozwijać badania geografii przemocy, o tyle zasadniczy dług zaciągam jednak w kolejnej szkole badawczej, która wyraźnie zaznaczyła w Polsce swą obecność. Mowa oczywiście o środowisku badaczy zajmujących się miejscami pamięci, rozwijającymi i poszerzającymi o komponent krytyczny i komparatystyczny teorie Pierre’a Nory. Mam na myśli zwłaszcza badania Roberta Traby, Andrzeja Szpocińskiego, Kornelii Kończal, Macieja Górnego i Magdaleny Saryusz-Wolskiej[12]. Niniejsza praca jest w zamyśle analizą podobnie mnemotopograficzną, sonduje bowiem zależność pamiętania i przestrzeni, w której czynność ta się odbywa. Różni się od badań nad miejscami pamięci, a raczej stara się je uzupełnić w ten sposób, że analizuje miejsca, które potencjalnie mogły – jako miejsca istotnych traumatycznych zdarzeń – stać się miejscami pamięci w sensie Norowskim, nie otrzymały jednak takiego statusu; przyczyny (i konsekwencje) tego stanu rzeczy są tym, co chciałabym odsłaniać w kolejnych rozdziałach.
Istotny impuls do badań rozproszonych form przemocy dało otwarcie granic Europy Środkowo-Wschodniej, umożliwiło bowiem powrót w ten obszar międzynarodowych badaczy, artystów oraz innych odwiedzających. Ponadregionalne zainteresowanie mobilizowało do rozbudowy wiedzy o dziedzictwie rejonu, zarówno tym pozytywnym, jak i tym trudnym. O zachodzącym szczególnym zwrocie badawczym „na Wschód” zaświadczył artykuł-manifest Omera Bartova z 2008 roku (Eastern Europe as the Site of Genocide), w którym historyk domagał się uznania zasobów archiwalnych i pracy badawczej wykonanej za żelazną kurtyną, pogłębionego studiowania tutejszej kultury i języków oraz badań nad pozaobozowymi aktami zadawania śmierci i konsekwencjami tychże dla wieloetnicznych społeczności świadków Zagłady[13].
Innego rodzaju bodziec do rozpoznania map zdecentralizowanej Zagłady i – szerzej – wojennej przemocy przyniósł rozgłos Tragarza pamięci, sprawozdania z wyprawy w poszukiwaniu śladów niemieckich zbrodni na Wschodzie, autorstwa francuskiego księdza Patricka Desbois (Porteur de mémoires: sur les traces de la Shoah par balles) z 2007 roku[14]. Praca ta pozwoliła wyodrębnić tzw. Holokaust od kul, czyli mordercze skutki działań Einsatzgruppen, działających na zapleczu frontu niemieckich militarnych grup operacyjnych, których zadaniem było m.in. mordowanie ludności cywilnej. Rozpoznanie to dało impuls do badania nowej kategorii – tzw. killing sites – miejsc rozstrzelań, „pól śmierci” z okresu drugiej wojny światowej (a także z czasów innych konfliktów)[15]. Historyk Dieter Pohl, podsumowując projekt badawczy zainicjowany w 2010 roku przez International Holocaust Remembrance Alliance[16], zwracał uwagę na liczebność, niejednorodność etniczną oraz pamięciowe zaniedbania wobec rozproszonych miejsc ludobójstwa:
Spośród 5,6–5,8 miliona zamordowanych Żydów około 2–2,2 miliona zginęło w masowych egzekucjach, 2,5 miliona w obozach zagłady i około miliona w innych okolicznościach, w gettach, innych obozach czy podczas marszów śmierci. Niemcy i ich sojusznicy z Osi rozstrzelali 1,3–1,5 miliona nie-Żydów: partyzantów, Romów, jeńców radzieckich, chorych umysłowo, bośniackich Serbów i innych. Prawdopodobnie ponad 100 tysięcy nieżydowskich cywilów zostało rozstrzelanych w obozach, więzieniach lub w ich pobliżu, dalej około 100 tysięcy Polaków zostało zamordowanych na Ukrainie Zachodniej przez Ukraińską Powstańczą Armię. […] Można szacować, że co najmniej 3,5 miliona mężczyzn, kobiet i dzieci zostało rozstrzelanych pod rządami państw Osi. […] To pozwala określić liczebność miejsc kaźni na 5–10 tysięcy lokalizacji [na terenie dzisiejszej Polski i byłych krajów Związku Radzieckiego – R.S.] i kilkaset w innych częściach Europy.[17]
Owe nierozległe, często niemalże punktowe, rozproszone miejsca śmierci, badane tuż po wojnie przez komisje ustalające zasięg niemieckich zbrodni, z rzadka poddane ekshumacji lub opatrywane informacjami, generalnie popadły w zapomnienie: Pohl objaśnia to zjawisko powszechnym w Europie po okresie lat czterdziestych spadkiem zainteresowania penalizacją nazistów oraz zaciągnięciem żelaznej kurtyny, która skutecznie i na lata odgrodziła rozproszone lokalizacje od międzynarodowego obiegu badawczego, wykluczając je z rozwijających się od lat sześćdziesiątych światowych badań nad Holokaustem[18].
Wyodrębnienie killing sites, co widoczne w powyższym przytoczeniu, rozszerzyło ludobójczą topografię, włączając w pole uwagi inne niż Holokaust masowe zabójstwa z okresu wojny. Podobnego zabiegu dokonała jawnie inspirowana „zwrotem przestrzennym”[19] głośna praca Skrwawione ziemie (Bloodlands,2010) Timothy’ego Snydera[20]. Historyk przypomniał statystyki właściwie dobrze znane mieszkańcom Europy Środkowo-Wschodniej: na terenie między Poznaniem a Mińskiem, Rygą a Krymem dwa totalitaryzmy oraz lokalne konflikty przyczyniły się do 14 milionów aktów mordów lub śmierci, które rozegrały się w niewiarygodnie krótkim czasie, trwającym nieco ponad dekadę. Analizy, a zwłaszcza mapy wypełniające strony Skrwawionych ziem, uzmysławiają potencjalną skalę naznaczenia terenów tej części Europy śladami ludobójstwa:
Najbardziej znanym miejscem mordu na skrwawionych ziemiach jest Auschwitz. […] O wiele więcej Żydów […] zagazowano w innych niemieckich fabrykach śmierci, gdzie umierali niemal wszyscy, a ich nazwy wspomina się rzadziej – w Treblince, Chełmnie, Sobiborze i Bełżcu. Jeszcze więcej Żydów […] zastrzelono nad rowami i dołami. Większość z nich zginęła tam, gdzie mieszkali.[21]
W końcu chcę wspomnieć o jeszcze jednej grupie aktorów zmiany, która przyczyniła się do ponownego wyrysowywania map rozproszonej śmierci dla regionu Europy Środkowo-Wschodniej: szczególnie te lokalizacje, które pozostały nieupamiętnione i porzucone, mobilizowały uwagę artystów śledzących „topografię unicestwienia”. Jedną z pierwszych prac interweniujących w pole po przemocy językiem sztuki był cykl fotograficzny Andrzeja Kramarza pokazany w 2009 roku, zatytułowany Kawałek ziemi, prezentujący współczesne kadry ramujące miejsca pozbawione na pierwszy rzut oka swoistych cech uzasadniających zainteresowanie: za budynkiem, ławką, ścianą, zaroślami, podwórkiem prześwitywała ujawniania dopiero przez artystę, który upubliczniał głosy świadków, historyczna rzeczywistość konfliktów niemiecko-polsko-żydowsko-ukraińskich[22].
Istotnie, dziś te drobne punkty na tanatycznej mapie Europy są często zapomniane, ukryte i nieoznaczone. Interesuje mnie jednak kwestia, czy na pewno pozostają nierozpoznawalne w tkance krajobrazu, w substancji miejscowości. Czy rzeczywiście nie mają już wpływu na dzisiejsze społeczności, które w ciągu mijających dziesięcioleci uwolniły się od jakichkolwiek zobowiązań czy – ogólniej – relacji wobec złożonych w takich miejscach ofiar? Innymi słowy, chciałabym w tej książce pytać: Jak się żyje w miejscach, gdzie nadal leżą zamordowani, o których mówi berliński napomnik? Jak się żyje w czeskich Letach, gdzie na terenie byłego obozu dla Romów działała po wojnie chlewnia[23], w chorwackiej Glinie, w której dokonywano masowych mordów na Serbach[24], w okolicach krakowskiego terenu po KL Plaszow? Jak mieszka się w innych miejscach, gdzie życie toczy się w niewielkiej odległości od dołu, do którego zrzucono niegdyś martwych ludzi z powodu ich etniczności czy poglądów politycznych? Czy berlińska ulga dosięga wschodu Europy, terenów, na których rozegrały się brutalne wydarzenia? Czy też wokół owych miejsc dzieje się coś bardziej złożonego, co warto zidentyfikować i zrozumieć? Jak możliwe stało się bowiem (pytał o to niedawno reportażysta, uważny obserwator przeszłości Europy Środkowo-Wschodniej, Martin Pollack) życie „z tymi wszystkimi zmarłymi pod naszymi łąkami i polami”[25]?
Miejsca, o których będzie mowa w książce, są mnogie i powiązane w różny sposób z dwudziestowiecznym doświadczeniem masowej śmierci w Zagładzie, w czystkach etnicznych, w konfliktach politycznych, w sąsiedzkiej przemocy. Łączy je nieobecność lub nieskuteczność upamiętnienia, niedostatek ujawnianej przechodniom informacji i dostrzegalne niechęć, opór, blokada, by włączać je w opowieści o tutejszej przeszłości. To miejsca złożenia ciał ofiar tragicznych wydarzeń, ale można zaliczyć do nich również te elementy przestrzeni, które są z nimi nieodłącznie związane: lokalizacje kaźni, drogi transportu ciał, a także porzucone wioski, puste place[26], zdewastowane cmentarze (proponowaną definicję badanych obiektów, które określę terminem nie-miejsc pamięci, podam w rozdziale pierwszym). O ile istnienie miejsc po przemocy w społeczeństwie po konflikcie zbrojnym jest oczywistością, utopijność planu upamiętnienia każdej lokalizacji nie podlega wątpliwości, o tyle zastanawiające jest trwanie tego rodzaju obiektów terenowych w swoistej formie przejściowej, niewątpliwie bowiem niektóre miejsca nie chcą pogrążyć się w całkowitym zapomnieniu. Interesuje mnie, dlaczego nie zostały ostatecznie zneutralizowane, skąd ich swoista negatywna widoczność – jako kęp, niezabudowanych skwerów, zachwaszczonych polan, zaśmieconych fragmentów lasu? Na czym funduje się owa wyraźna niemożność włączania ich czy to w życie, czy w porządek upamiętnienia?
W prezentowanej pracy stawiam pytanie, jak reagujemy na „obszarach unicestwienia” na pośmiertne miejsce, gdy jego skrypt staje się nieczytelny i gdy żadna rama symboliczna (tablica, pomnik, muzeum, dostępny oficjalnie przekaz) nie programuje, nie wspomaga naszej odpowiedzi. Chcę rozeznać, jaki status i znaczenie są przypisywane miejscom porzuconym i nieupamiętnianym. Czy zapomniane miejsca są istotnie zapomniane, czy też są raczej miejscami tabu, będących efektem nierozwiązanych konfliktów społecznych i represjonowanych zbiorowych lęków? Jaki użytek (społeczny, symboliczny, religijny, ekonomiczny, polityczny czy etyczny) czyniony jest obecnie w Polsce i – szerzej – w regionie z nieupamiętnionych miejsc ludobójstwa? Na jakich warunkach wracają one w obszar pamięci kolektywnej, jak są znakowane, kiedy i w jaki sposób są upamiętniane trwałymi obiektami, np. pomnikami? Jak mobilizują w ich imieniu publiczną uwagę artyści (którzy często jako pierwsi upominają się o rewizję statusu takich lokalizacji)? Jak rozumieć je w planie afektywnym, jak w odniesieniu do kategorii krajobrazu? Jaki rodzaj pamięci ujawniają – czy rzeczywiście jest ona równoznaczna z „zapomnieniem” lub „amnezją”? Wreszcie – zastanawiam się, jak działają owe miejsca, jaką mają sprawczość. Czy są to lokalizacje kontestowane, czy raczej kontestujące (w sensie, jaki przynosi etymologia tego słowa: con-testare oznacza współ-świadczenie). W najogólniejszym ujęciu pytam, jak radzimy sobie współcześnie z traumatyzującą nadmierną schedą masowej przemocy w jej „rozproszonej” wersji – gdy okazuje się ona wykraczać poza określone i muzealizowane granice „obozu”.
Analiza prezentowana w książce rozwijana jest przy założeniu, że istnienie licznych (rozproszonych i nieupamiętnionych) miejsc masowej zagłady nie pozostaje neutralne dla współczesnych procesów wytwarzania tożsamości i kształtowania pamięci. Zrozumienie skutków nieustających interakcji z miejscami, w których topograficznie zapisała się przeszła przemoc, być może pomoże zrozumieć szczególny charakter pamiętania w Polsce i szerzej – ponieważ zjawisko, które obserwuję, jest w gruncie rzeczy globalne – w krajach, gdzie dokonywano masowych zbrodni (współczesne badania wykazują rozproszony charakter przemocy w rejonach konfliktów nie tylko w środkowoeuropejskiej, ale wręcz globalnej skali: od Gwatemali, przez Hiszpanię[27], Kongo i Rwandę po Koreę i Kambodżę[28]). Interesują mnie więc nie tyle historia miejsca czy jego fizyczność, ile dzisiejsza kulturowa funkcja tych lokalizacji i nadawane im znaczenia: tym, co chciałabym uchwycić, prowadząc poniższe rozważania, jest współczesna kultura pamięci[29]generowana przez te trudne obiekty z przeszłości. Ustalenie jej swoistych cech może, zakładam, stać się przydatne dla tych, którzy działają na rzecz upamiętnienia ofiar w porzuconych miejscach. Być może odsłoni przyczyny usuwania śmiertelnych miejsc poza wspólnotowe ramy pamięci[30] i imaginaria symboliczne[31], być może wskaże potencjalnie produktywne drogi przywracania dla nich uwagi. Obnaży strategie usuwania, wymazywania, przemilczania i normalizowania dawnej przemocy i pozwoli poznać współczesne konsekwencje tych praktyk.
Prezentowane poniżej rozważania są efektem dekady pracy nad poprzemocowymi miejscami (spis powstałych w tym czasie tekstów i wystąpień, które stały się podstawą tej monografii, zamieszczam na końcu książki). Inspiracją i zarazem sposobem weryfikacji hipotez i pomysłów teoretycznych leżących u podłoża omawianych tutaj tez były czteroletnie (2016–2020) badania konkretnych lokalizacji, prowadzone w ramach zespołowego projektu „Nieupamiętnione miejsca ludobójstwa i ich wpływ na współczesne procesy wytwarzania form pamięci kolektywnej i tożsamości kulturowej w Polsce”[32]. Studia dotyczyły wybranych miejscowości, miejsc wojennych i tużpowojennych wydarzeń rozproszonej przemocy, po których pozostały grzebaliska ofiar konfliktu (Radecznica, okolice Miechowa, Bielczy i Przeworska, Terka, Sukowice, obrzeża obozów zagłady w Chełmnie nad Nerem, Majdanku i Sobiborze). Przedstawiane wnioski i hipotezy dotyczą więc przede wszystkim terytorium południa Polski, po którym poruszałam się samodzielnie[33] lub z zespołem, podążając najczęściej za badaczami Komisji Rabinicznej ds. Cmentarzy. Ponieważ jednak obserwowana rzeczywistość terenowa rezonuje z ustaleniami i pracami badaczy, artystów, aktywistów z innych obszarów, głównie pozagładowej Europy Środkowo-Wschodniej, gdy mówię w tej pracy o „regionie”, mam na myśli obszar pokrywający się zasadniczo z mapami zaproponowanymi przez Timothy’ego Snydera, gdy identyfikował on „topografie nicestwienia”.
Wynikom przeprowadzonych zespołowo obserwacji empirycznych i badań archiwalnych zostały poświęcone tomy zbiorowe będące wynikiem wspólnego inter- i transdyscyplinarnego myślenia: Nie-miejsca pamięci (1). Nekrotopografie oraz Nie-miejsca pamięci (2). Nekrotopologie, z którymi niniejszy tom koresponduje[34]. Na końcu wstępu zamieszczam listę artykułów z obu przywoływanych publikacji wraz z listą skróconych odniesień, które będą je identyfikować w tej książce. Ponieważ niniejszy tom jest w zamyśle koncepcyjny, teoretyczny, skupiony na budowaniu pojęć, stawianiu pierwszych rusztowań przydatnych przy tworzeniu przyszłego teoretycznego języka i strategii interpretacyjnej dla owych porzuconych lokalizacji śmierci, dopiero równoległa lektura trzech tomów pozwala w pełni zapoznać się z wynikami całości projektu.
Il. 2. Radecznica, jedno z miejsc pochówku ofiar rozstrzelań ludności żydowskiej, położone niedaleko ogródków działkowych i starej cegielni, 2016, fot. R.S.
Jak zostało to wcześniej powiedziane, strategia pracy nad zjawiskiem nieupamiętnionych miejsc pośmiertnych polegała na łączeniu badań empirycznych, terenowych i analizy teoretycznej. Poza obozem… jest zaprojektowane jako próba teoretyczna, podejmowana z coraz to z innej strony, przy użyciu odmiennych narzędzi, w wyniku inspiracji kolejnymi podejściami, pochodzącymi głównie z obszaru tzw. nowej 23humanistyki[35] (inspirowanych zwrotami przestrzennym, wizualnym, afektywnym i środowiskowym). Książkę buduje więc seria kolejnych spojrzeń „poza obóz” – co daje efekt zespołu „przypadków”/rozdziałów. W każdym wprowadzam nowe pojęcia i każdy funduję na innej ramie teoretycznej, rozważając kategori miejsca, strachu, krajobrazu, spojrzenia, pomnika, grobu i pamięci.
By zrozumieć znaczenie nieupamiętnionych miejsc i rozpoznać, jak istnieją dziś w swym bezpośrednim kontekście ludzkim i naturalnym, potrzebna jest koalicja wielu dyscyplin. Jakkolwiek bowiem praca ta umiejscawia się zasadniczo w obrębie badań nad kulturą, a w szczególności w transdyscyplinie rozbudowującej się pomiędzy naukami humanistycznymi a społecznymi, jaką są studia pamięcioznawcze, to bez wątpienia zależna jest od interdyscyplinarnego wsparcia licznych sojuszników, począwszy od historii, zwłaszcza mówionej, etnografii, archeologii, przez nauki przyrodnicze i przyrodniczo-społeczne, w tym geologię, biologię i geografię humanistyczną. Konieczna będzie pomoc studiów nad krajobrazem, tekstami, studiów nad doświadczeniem wizualnym, performatyki, religioznawstwa, wreszcie – humanistyki postantropocentrycznej, by nie pominąć perspektywy rzeczy, skał, zwierząt i roślin funkcjonujących wobec ludzkich prochów.
Będę korzystać z wymienionych tradycji badawczych, dobierając narzędzia z różnych skrzynek w zależności od potrzeb, zadając kolejne pytania o studiowany obiekt-zjawisko mnemotopograficzne. Gest ten tylko pozornie jest dowolny. Świadomie prowadzę swoją analizę w ten interdyscyplinarny sposób wedle zasad zaproponowanych przez historyka sztuki Huberta Damischa, a rozwiniętych i przekształconych w praktyczne narzędzie analizy kulturowej (która to strategia badawcza jest mi najbliższa) przez holenderską kulturoznawczynię Mieke Bal.
Zasada, którą chcę tu przywołać i objaśnić, polega na uznaniu obiektu badań, a więc danego porzuconego nieupamiętnionego miejsca ludobójczej przemocy, za obiekt teoretyczny – czyli teoriotwórczy. Damisch definiował „obiekt teoretyczny” w wywiadzie udzielonym pismu „October” w 1998 roku. Chodziło mu o rodzaj gestu wobec studiowanego przedmiotu, który pozwala ująć go poza planem tylko historycznym lub tylko analityczno-opisowym. Obiekt to raczej równorzędny podmiot dyskusji naukowej, który wymusza pracę teoretyzowania: „zobowiązuje do tworzenia teorii, lecz jednocześnie wyposaża w potrzebne do tego celu narzędzia. Tak więc jeśli zaakceptujesz go na warunkach teoretycznych, ten wyprodukuje wokół siebie [teoretyczne] efekty i zmusi nas do zadania pytania, czym jest teoria”[36]. Gdzie indziej wyjaśniał, że przedmiot studiów w funkcji obiektu teoretycznego staje się „swego rodzaju modelem, pojmowanym nie tylko jako obiekt, który powstrzymuje tok myślenia i otwiera go na fazę pogłębionej refleksji, ale również jako przedmiot, który jeśli zostaje poddany badaniu z bliskiej perspektywy, sam z siebie wydziela teorię lub przynajmniej dyryguje nią, karmi ją, dostarcza jej danych – innymi słowy, niejawnie ją programuje”[37]. W niniejszej pracy owym obiektem teoretycznym jest porzucone, nieupamiętnionie miejsce-świadek przeszłej przemocy.
Analiza kulturowa natomiast jest działaniem respektującym odrębność dyscyplin, z którymi współpracuje. Jest niedogmatyczna, lecz dąży do precyzji i wysokiego nasycenia teorią. Ta ostatnia nie powinna zdominować przedmiotu badań, ale wspierać jego komunikat, przedmiot bowiem sam generuje „efekt teoretyczny”. Obiekt analizowany jest z bliskiej perspektywy (jak w tradycji close reading), lecz traktowany po partnersku, a zatem awansuje z pozycji podporządkowanego przedmiotu badań do dialogującego z badaczem partnera rozmowy, której ma prawo nadawać ton (czyli „niejawnie ją programować”). Analiza kulturowa, emancypując obiekt badań, konsekwentnie umieszcza go na tym samym planie temporalnym, na którym operuje badacz. Nawet jeśli mamy do czynienia z obiektem historycznym, obowiązuje prezentyzm spotkania tu i teraz; studium będzie świadomie prowadzone z teraźniejszego punktu widzenia (odwrócenie wektora czasu określane jest w tej szkole jako preposteryjność czy anachroniczność). Analiza kulturowa dba ponadto o swą społeczną użyteczność: jest zaangażowana, podejmuje aktualne wątki, zadaje ważne dla wspólnoty pytania[38].
Pierwszeństwo dane w niniejszej pracy obiektowi badawczemu – nieupamiętnionym miejscom złożenia ciał ofiar przemocy – wywarło wpływ na konstrukcję tomu. To studiowane lokalizacje zadają podstawowe pytania o swój status: o język, jakim można o nich mówić, i modele pozwalające o nich skuteczniej myśleć; o otaczanie ich aurą niesamowitości; o echo przemocy, które najwyraźniej wciąż jest (przynajmniej dla niektórych) słyszalne; o znaczenie, jakie dziś mają dla użytkowników tych miejsc nieekshumowane ludzkie szczątki; o sposoby ujawniania wydarzeń, które były przyczyną ich powstania; o pozostawianie na ich terenach znaków – lecz nie pomników; w końcu – o sposoby pamiętania o nich i zadania, do których wzywają.
Strategia próbującego myślenia, do jakiej chciałabym się odwołać, ma oczywiście korzenie w tradycji eseistyki, w której od wielu lat upatruję ogólny model nowoczesnych strategii poznania[39]. Moim celem w niniejszej monografii będzie niedefinitywna, wstępna propozycja (stąd termin „próba”, synonim nazwy gatunkowej eseju, pojawiający się w tytule książki) sposobów rozumienia ważnego dla naszego rejonu obiektu, generującego istotne zjawiska i mającego – będę twierdzić – wpływ na konstruowane tu tożsamości. Theodor W. Adorno w Eseju jako formie doceniał w próbie możliwość toku myślenia synchronicznie, na podobieństwo atonalnego akordu, co dawałoby efekt poznawczy pokrewny Benjaminowskiej pracy budowania konstelacji znaczeń, które wyłaniają się w relacjach, konfiguracjach zespołów pojęć[40]. Eseistyczne sondowanie problemu, jak twierdził autor Dialektyki negatywnej, przypominałoby czytanie obcego tekstu bez słownika: pojęcia muszą być nieaprioryczne, powinny raczej krystalizować się w czynnym zwarciu z badanym obiektem, mimo ryzyka pomyłek i naiwności[41] – to obserwacja bliska tej metodzie, którą dziś proponują Damisch i Bal.
Poniżej zamierzam więc przedstawić efekty takiego właśnie eksperymentu, w którego centrum znajduje się „wielowymiarowy”, „przestrzenny”, relacyjnie i dynamicznie pojmowany obiekt terenowy – przewodnik dla prezentowanego rozumowania. Traktowany jako podmiot, partner rozmowy, narzuca jej ton w ten sposób, że wydobywa z dostarczanych mu kontekstów tylko to, co jest potrzebne do coraz dokładniejszego jego określania. Z tego względu wiele fundamentalnych wspominanych tu prac odsłoni się zaledwie w takim zakresie, w jakim dostarczają one środków do prowadzenia analizy mnemotopograficznej (z tego powodu ważna w książce jest warstwa odsyłaczy, w których ramach odbywać się będzie szersza dyskusja i prezentacja dokonań poprzedników).
Eseistyczny kod genetyczny tej pracy umożliwia jeszcze jeden zabieg, który wymaga zawczasu wyjaśnienia. Próba pozwala stowarzyszać dane poza porządkiem dyscyplin: fragment utworu literackiego, zeznania zapisanego w dokumencie, opis fizycznego miejsca, obraz, mapa czy dane numeryczne uzyskane w wyniku badań obiektu empirycznego za pomocą nowych technologii mogą stanąć obok siebie, jeśli dzięki temu uda się rozwijać argumentację. Każdy przejaw znaczeniowy w planie eseistycznym, rozumianym, podkreślę, nie tyle jako gatunek tekstowy, ile jako nowoczesna strategia poznawcza, jest jednostką kulturową, co pozwala na umieszczenie go w relacji współrzędnej do innych danych pobranych z najogólniej pojętego obszaru ludzkiej kreatywności i praktyk zdobywania wiedzy.
Obiektem wywoławczym dla powyższych pytań jest teren byłego KL Plaszow[42], który stał się dla mnie zaskakującym odkryciem, gdy świadomie zobaczyłam go nie jako dziki park, ale położony niemal w centrum dzisiejszego Krakowa obszar poobozowy[43]. Bodźcem do owej rekalibracji wzroku i mnemonicznej wrażliwości stał się dla mnie – jak i dla wielu innych dzisiejszych odwiedzających – mający premierę w 1993 roku film Lista Schindlera w reżyserii Stevena Spielberga, który przywrócił pamięć o obozie położonym zbyt blisko Auschwitz, by skutecznie przyciągać do siebie uwagę. Dzisiejszy teren płaszowskiego obozu, „obiektu zero” tej pracy, będzie często dostarczać w niniejszej analizie przykładów i odniesień, pozwalających wyjaśnić proponowane wstępne konceptualizacje kontestowanych miejsc po przemocy[44]. W każdym rozdziale będę starała się wracać do tego przykładu, odnawiając napięcie pomiędzy tym, co znajduje się w rozpoznanych granicach, i co poza nie wykracza, jeśli nie w tekście głównym artykułu, to w towarzyszącej mu serii komentarzy dotyczących projektów badawczych prowadzonych przez artystów, którzy częściej niż naukowcy obdarzają to poobozowe miejsce krytyczną uwagą.
Obóz płaszowski został założony w połowie 1942 roku, a w styczniu 1943 stał się oficjalnie obozem koncentracyjnym. Po rozbudowie objął rozległy obszar blisko 80 hektarów; likwidowano go od sierpnia 1944 do połowy stycznia 1945 roku. Wedle najnowszych ustaleń historyków szacuje się, że w szczytowym momencie rozwoju było w nim osadzonych przeszło 20 tysięcy więźniów. Na terenie byłego obozu znajdują się szczątki 8–10 tysięcy ofiar, głównie Żydów, a także Polaków przywożonych tu na rozstrzelania lub osadzonych w nieżydowskiej części KL Plaszow. Obóz służył również jako obóz przejściowy dla transportów węgierskich ofiar do Auschwitz. Po wojnie teren pozostał niezabudowany i niezagospodarowany, samorzutnie odtwarzająca się roślinność wzięła odwet za czas nieomal całkowitego zdegradowania z okresu działania obozu. Na wschodnim krańcu tego obszaru ustawiono w 1964 roku okazały pomnik „W hołdzie męczennikom pomordowanym przez hitlerowskich ludobójców w latach 1943–1945”, wokół niego dziś znajdują się trzy inne mniejsze upamiętniania (poświęcone odpowiednio: zamordowanym Żydom, węgierskim Żydówkom oraz rozstrzelanym policjantom), na północnym krańcu istnieją ponadto dwa niewielkie monumenty (pamięci zmarłej przed wojną Sary Szenirer, twórczyni szkół Beis Jaakow dla ortodoksyjnych dziewcząt, i obelisk wspominający pierwsze rozstrzelanie 13 krakowian we wrześniu 1939 roku), na terenie stoi także okazały krzyż[45]. Pozostała olbrzymia przestrzeń poobozowa odbierana jest jako nieomal dzika i niezagospodarowana[46].
Il. 3. Teren byłego KL Plaszow, maj 2013, fot. R.S.
Obszar dawnego KL Plaszow dobrze ilustruje złożoność i mnogość rozmaitych przeszłości, a co za tym idzie – tożsamości miejsca o przemocy. Teren poobozowy leży w okolicy, gdzie kotwiczą się starożytne podania: pogańska legenda o królu Kraku, szesnastowieczna baśń o szkole alchemicznej Twardowskiego; z tych okolic wydobywano wapień do budowy wielu dziś ikonicznych budynków miasta[47]; to tu ulokowano cmentarze różnych religii, wciąż widoczne są ślady podziału pól niegdysiejszej wioski, austriackie wojsko usypało szańce i zorganizowało składy amunicji, naziści założyli obóz i rozrzucili prochy wielu tysięcy ludzi, socjalistyczne miasto ułożyło pod ziemią instalacje zaopatrujące krakowian w wodę i gaz; na tym terenie ustawiono prywatne i oficjalne pomniki, na bujną dziką zieleń narzucona została siatka dróg i ścieżek, spacery odbywają mieszkańcy miasta, żyją tu liczne gatunki zwierząt, filmowcy zostawili w nieodległym kamieniołomie Liban dekoracje do Listy Schindlera, turyści szukają śladów Zagłady lub podążają tropem amerykańskiego reżysera; artyści i fotograficy, historycy, poszukiwacze pamiątek wojennych, sportowcy i zakochani, a nawet złodzieje przemierzają ten obszar we własnych celach. Rosną tu trzcinnik piaskowy i kłosownica pierzasta, bytują rozmaite zwierzęta, mające swoje siedliska wśród wapiennych skał, na terenach podmokłych lub piaszczystych[48].
Wywołana skokową urbanizacją lat osiemdziesiątych i zwłaszcza tą po przełomie 1989 roku intensyfikacja zabudowy miejskiej spowodowała, że teren obozu, położony w świadomości mieszkańców na uboczu, nagle znalazł się w centrum miasta. Zdjęcia satelitarne pokazują pusty krater w tkance Krakowa, prawie tej samej wielkości co licznie odwiedzane przez turystów Stare Miasto – obrysy obu tych obszarów pozostają w stosunku do siebie jak bliźniacze plamy testu Rorschacha, wcielając miejskie świadome i nieświadome, widzialne i niewidzialne, pokazywane i ukrywane, oswojone i niesamowite.
Rozpoczynam badania zatem na terenie poobozowym, jednak takim, który wciąż pozostaje poza dyskursem muzealnym, co czyni go w zasadniczy sposób pokrewnym owym miejscom „rozproszonego ludobójstwa”, zajmującym centrum mojej uwagi. Jest największym obszarowo nieupamiętnionym miejscem spośród rozważanych przeze mnie w książce. Z tego terenu wyruszam dalej – poszukując mniejszych, mniej znanych, zapomnianych i przesłanianych miejsc po śmierci. Ostatecznie interesuje mnie zatem to, co lokuje się w planie topograficznym poza obozem. W sensie wykroczenia poza obszar KL Plaszow, ale i metaforycznie – wyprowadzania mnemonicznej uwagi poza paradygmatyczny przykład zmuzealizowanego „obozu koncentracyjnego”, będącego obecnie w obszarze pamięci wspólnotowej wzorcowym poprzemocowym obiektem terenowym, o jasnym skrypcie symbolicznym i czytelnym znaczeniu. „Obóz” rozmiany jako współczesna konstrukcja kulturowa, i kojarzony przede wszystkim z tym, co przedstawia i knotuje Miejsce Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau, staje się w swoisty sposób „zwalniającym z pamiętania” kenotafem w takiej mierze, w jakiej jest obiektem przesłaniającym, zdaniem niektórych obserwatorów losów porzuconych miejsc, inne traumatyczne lokalizacje[49]. Być może podstawową trudnością w badawczej odpowiedzi na rozproszoną Zagładę i zdecentralizowaną przemoc jest właśnie ów niejasny obszar, który objęła i który dziś mógłby się stać obiektem działań upamiętniających lub badawczych. Dezorientację i wysiłek pojęcia tego, co „poza obozem”, opisuję w pierwszym rozdziale, podążając za jednym z wpływowych badaczy porzuconych przestrzeni, Claude’em Lanzmannem, od którego pożyczam również centralny termin tej analizy: nie-miejsca pamięci. Tytuł nadany pracy ma w zamierzeniu podkreślić wysiłek wydobywania spojrzenia poza pamięciowe stałe i kierowania go w stronę tego, co nie do końca rozpoznane.
Trud rozpoznania obiektu w terenie, kłopot ze skoncentrowaniem wzroku, z oszacowaniem granic badawczego zaangażowania wiąże się z empirycznym stanem porzuconych miejsc, które zostały wchłonięte przez środowisko naturalne i stanowią dziś najczęściej ludzko-nieludzką hybrydę, skoro prochy lub resztki zwłok ofiar koegzystują tam z roślinnością, zwierzętami i używającymi miejsca ludźmi. Nie jest przypadkiem, że niezwykle interesująca, coraz wyraźniej widoczna w planie międzynarodowym[50], szkoła środowiskowej, czy też środowiskowo-forensycznej strategii badań Zagłady, od dekady rozwijana w Polsce przez badaczy z obszaru historii, kultury, antropologii, sztuki i archeologii (Ewa Domańska, Jacek Małczyński, Agnieszka Kłos, Mikołaj Smykowski, także Aleksandra Ubertowska, Marta Zawodna-Stephan, Małgorzata Wosińska, Kamil Karski) została zainicjowana i rozwija się właśnie w Polsce, kraju, gdzie zjawisko nieupamiętnionych miejsc po przemocy ujawnia się z taką intensywnością. Przedstawiony tu projekt badań porzuconych miejsc czerpie z doświadczenia tych badaczy, mam nadzieję, rozwijając prezentowane przez nich stanowiska.
Doświadczenie rozpoznania, innego spojrzenia na pozornie oswojony teren jest centralne dla wprowadzenia porzuconych miejsc po przemocy z powrotem w obszar uwagi i dyskusji. Dlatego często korzystać będę z narzędzi dostarczonych przez badania nad kulturą wizualną i z praktyk artystów, których działania traktować będę jako sojuszniczą pracę badawczą zgodnie z duchem rozwijających się coraz dynamiczniej art-based research (badań opartych na sztuce)[51].
W rozdziale otwierającym tom wyjaśniam podstawowy termin analizy: nie-miejsce pamięci, za pomocą którego określam wspominane wcześniej nieupamiętnione miejsca po przemocy. Proponuję synchroniczne ujęcie analityczne, kwestionujące eskapistyczny gest określania kłopotliwych obiektów terminem „pustki”, który uniemożliwia dalsze studia nad złożoną ontologią tych lokalizacji. Odrzucam też praktyki podporządkowywania nieupamiętnionych miejsc stratyfikacyjnej, postarcheologicznej logice palimpsestu. Geologiczne pojęcie akrecji i te związane z ziemią, glebą, środowiskiem naturalnym (np. pryzma) służą do budowania alternatywnej i – jak twierdzę – bardziej produktywnej wyobraźni poznawczej wobec porzuconych miejsc po przemocy. W rozdziale drugim, pt. „Krajobraz i łowy”, rozważam analizowane obiekty terenowe jako scenerie, tereny ludzkich działań. Pytam tu, jak rozumieć krajobrazowy charakter tych lokalizacji, jeśli uznać, że są one wprawdzie, jak określił to Tim Ingold, „brzemienne przeszłością”[52], lecz ta dotyczy zdarzeń znacząco odmiennych od tych, które podawał jako przykładowe brytyjski antropolog. Jak odnieść się do terenowego zapisu praktyk człowieka, jeśli było nim zabijanie? Czy ekologiczne teorie transferu strachu przed drapieżnikiem tłumaczą szczególny naturalny i nadal współcześnie czytelny skrypt przemocy w krajobrazach łowów na ludzi (cynegetycznych, jak nazwał to Grégoire Chamayou)? W rozdziale „Oględziny miejsca zbrodni”komentuję ikoniczne strategie przedstawiania miejsc rozproszonej Zagłady. Sprawdzam, jak sprawcy, ofiary oraz postronni[53], czyli naoczni świadkowie, spoglądają wprost w genocydalny dół i jaki widok próbują przekazać dalej za pomocą środków wizualnych. Staram się dowiedzieć, jakie praktyki reprezentacyjne wywołują owe lokalizacje, a zwłaszcza jak historyczne wizualizacje tych miejsc mogą wpłynąć na ich rozumienie – dzisiaj. Na innym planie domagam się uznania prac wernakularnych za ważną poznawczo odmianę sztuki, przydatną zwłaszcza do analizy procesów pamiętania o Holokauście. W kolejnym rozdziale („Miejsca, które straszą”) analizuję afekty generowane przez porzucone lokalizacje zabijania. To próba odczytania pozaracjonalnych reakcji na studiowane miejsca, ich spektralnego charakteru akcentowanego w opowieściach o duchach, żywych trupach i zjawiskach ponadnaturalnych. Dowodzę tu szczególnego charakteru procesu interakcji z miejscem, które wymyka się racjonalizacji. Somatyczne poruszenie jest kluczową odpowiedzią na interpelacje obiektu, generuje też poczucie winy lub wstydu, a wraz z nimi swoiste fantazje o rozliczeniu zbrodni. Rozdział piąty, pt. „Doły, groby, tanatocenoza”, jest próbą zrozumienia tanatycznego statusu kontestowanych miejsc. By go uchwycić, trzeba porzucić – twierdzę – praktyki nazywania tego rodzaju lokalizacji „masowymi grobami”. To właśnie fakt, że złożone w dołach osoby nigdy nie zostały pochowane, generuje dzisiejszą ambiwalentną pamięć o przeszłości związanej z danym miejscem. Jak można wnioskować z przeprowadzonych obserwacji, niepochowani wciąż zdają się zagrażać homeostazie społecznej. Ustalenia antropologów dotyczące praktyk pochówków zestawiam z wiedzą dostarczaną współcześnie przez archeologów forensycznych i etnografów konfliktu, wskazujących na szczególny status niezrytualizowanych ciał ofiar. W rozdziale „Nie-miejsca pamięci i ich nie-ludzkie pomniki” proponuję alternatywną perspektywę wobec aktów upamiętnienia. Jeśli rozumieć cel wznoszenia pomnika jako powstrzymywanie procesów zapominania, wszelkie obiekty oznaczające lub wyróżniające istotne historycznie lokalizacje, tak by możliwe było ich rozpoznanie i wszczęcie akcji upublicznienia ich znaczenia (zabezpieczającej, badawczej), mogą zostać objęte koncepcją upamiętnienia. Proponuję zatem bardziej inkluzywne rozumienie praktyk ustanawiania „znaków dla pamięci”. Sfunkcjonalizowane w formie protopomnika mogą zostać terenowe, czytelne dla lokalnej wspólnoty identyfikatory lokalizacji zbrodni: elementy przyrody ożywionej i nieożywionej, przedmioty (zwłaszcza zdegradowane); ponadto w grę mogą wchodzić praktyki performatywne (gesty). Część pierwsza rozdziału, zatytułowana „Znaczniki środowiskowe”, dotyczy rzadko skupiających uwagę badaczy obiektów indeksalnych: wskaźników i symptomów. Mogą być nimi również znaczniki materialnie osadzone w środowisku naturalnym. Pamiętający przeszłą przemoc uruchamiają środowiskową wiedzę o kolorze, wieku i lokalizacji roślin, ukształtowaniu terenu, ciekach wodnych; co więcej, korzystają z roślin, kamieni, głazów, by rozpoznawać lub zaznaczać miejsca kaźni. Część druga, pt. „Pomniki forensyczne”,proponuje obserwację „minimalnych gestów pomnikowych”: znaczników intencjonalnych, od-ludzkich, jednak opartych na tymczasowym akcie, na współpracy z otoczeniem materialnym, naturalnym, w kontrze do tradycyjnych form monumentalnych i gloryfikujących. Przykładem tu są działania artystów interweniujących w byłej Jugosławii, np. grupy Spomenik czy Forensic Architecture, ponadto oddolne działania aktywistów w lokalizacjach badanych w ramach projektu. Ostatni, siódmy, rozdział pt. „Niepamięć”wskazuje na konieczność dalszych badań nad procesami o wzajemnie sprzecznych wektorach: jednocześnie podtrzymującymi i blokującymi pamięć o danym wydarzeniu. Zjawiska tego rodzaju można nazwać terminem zbudowanym w obszarze polskiej socjologii, mianowicie „niepamięcią”. „Niepamięć” różniłaby się od „zapominania” tym, że byłaby stanem, który nie uprzywilejowuje słownego kontaktu jako normy w transferze pamięci. Łączyłaby zdeformowane środki symboliczne (zmityzowane narracje, sentencje, urywane zdania) i pozasymboliczne (niewerbalne elementy mowy, gesty) z działaniami somatycznymi i aktami performatywnymi (interakcje z obiektami i ludźmi). W obszarze „niepamięci” „milcząca wiedza” i „powstrzymywanie się od mówienia” brałyby udział w transmisji jeszcze nieuzgodnionego, niegotowego do wysłowienia, emocjonalnego i cielesnego doświadczenia przeszłości. W „Zakończeniu” rozważam zdolność studiowanych miejsc do świadczenia „w imię zmarłych”, lecz równocześnie do podejmowania dyskusji „z jeszcze żywymi”. Kontestowane (pominięte, odrzucone) miejsce będzie tu prezentowane jako czynny agens kultur pamięci, kon-testujący – włączające się z własnym tak materialnym, jak i symbolicznym zeznaniem („kontestem”) do dyskusji o przeszłości. Zastanawiam się, jakie procesy społeczne wiążą się z obserwowanymi lokalizacjami i jakie szkody bądź korzyści przynosi ich wypieranie ze wspólnot pamięci. Czy nierozliczona przemoc reprezentowana przez studiowane miejsca staje się „siłą generatywną”[54] czy destruktywną? Co oznacza dla mieszkańców regionu życie „z umarłymi”[55]? Czy – i ewentualnie na jakich warunkach – miejsca ich spoczynku mogą powrócić do wspólnotowego imaginarium? Co mogłaby przynieść ta zmiana, co daje jej zaniechanie?
Przedstawiane poniżej teksty powstawały w dialogu z wieloma interlokutorami i rozmówczyniami na konferencjach, warsztatach, w wewnętrznych dyskusjach i w miejscowościach prowadzenia badań. Końcowy efekt tego myślenia zawdzięczam wielu osobom, którym niniejszym najgoręcej dziękuję.
Istotnych sojuszników, którzy pomogli mi w dotarciu do potrzebnych materiałów, wymieniam w zakończeniu każdego rozdziału. W tym miejscu chciałabym podziękować tym, którzy trwale wpłynęli na kształt tych rozważań i stale towarzyszyli powstawaniu książki. Podziękowania należą się zwłaszcza zespołowi badawczemu „Nieupamiętnionych miejsc…”.W projekcie wzięli udział: Katarzyna Grzybowska, Karina Jarzyńska, Maria Kobielska, Jacek Małczyński, Jakub Muchowski, Łukasz Posłuszny, Kinga Siewior, Mikołaj Smykowski, Katarzyna Suszkiewicz, Aleksandra Szczepan, wsparli zespół Magdalena Lubańska i Tomasz Majkowski oraz zaproszeni eksperci. Szczególnie gorąco dziękuję Koleżankom i Kolegom za pracę współmyślenia i inspiracje oraz dyskusje nad prezentowanymi tu tezami.
Dziękuję zespołowi pracującemu nad scenariuszem upamiętnienia KL Plaszow, z którym mam wielką przyjemność współpracować od 2015 roku, zwłaszcza Monice Bednarek i Marcie Śmietanie oraz Katarzynie Kocik, Ryszardowi Kotarbie, Robertowi Kuligowi, Michałowi Liberze, Beacie Łabno, Tomaszowi Owocowi i Karolinie Ożóg – jestem wdzięczna za inspiracje, konsultacje, informacje oraz dzielenie się archiwami i wiedzą historyczną. Dziękuję ponadto Kamilowi Karskiemu badającemu metodami archeologii nieinwazjnej teren płaszowski i Caroline Sturdy Colls pracującej nad wieloma lokalizacjami w Polsce – za wprowadzenie mnie w kwestie empirycznych studiów terenu. Ogromny dług zaciągnęłam u przedstawicieli Komisji Rabinicznej ds. Cmentarzy w Polsce, zwłaszcza u Agnieszki Nieradko i Aleksandra Schwarza – ich wiedza i wrażliwość wpłynęły na fundamentalne tezy tej pracy.
Jestem też niezwykle wdzięczna artystom i twórczyniom, z którymi miałam przyjemność pracować nad tematem porzuconych miejsc. Dziękuję zwłaszcza Jasonowi Francisco, Karolinie Grzywnowicz, Annie Konik, Dianie Lelonek, Łukaszowi Surowcowi oraz Susan Schuppli. Jestem ponadto ogromnie zobowiązana wobec tych, którzy zgodzili się na prezentowanie ich dokonań w tej książce. Prace na terenie byłego KL Plaszow prowadziłam także w środowisku bardzo inspirującego Kolektywu Kuratorskiego[56], dzięki któremu miałam okazję próbować innego języka komunikowania moich tez, współkształtując wystawy dotyczące terenu poobozowego czy opracowując tablice informacyjne opisujące dziś ten teren.
Wielkim wsparciem dla mnie zawsze są nieocenieni, przyjaźni inspiratorzy mojego myślenia, którzy trwale wpłynęli na moje metody pracy i nie przestają mnie motywować do rozszerzania horyzontów: Erica Lehrer, Magdalena Zych i Wojciech Wilczyk.
Jestem ponadto bardzo wdzięczna za możliwość przedyskutowania moich hipotez podczas gościnnych wystąpień w inspirujących środowiskach naukowych w Polsce: w Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, Instytucie Badań Literackich PAN, w Instytucie Kultury Polskiej UW oraz w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin; i za granicą: w Cambridge University, w Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, Harvard University, Klagenfurt Universität, Loyola University – Chicago, Södertörns Högskola, Universiteit van Amsterdam, University of Illinois-Chicago. Dziękuję Bożenie Karwowskiej, Jackowi Leociakowi, Michałowi Pawłowi Markowskiemu, Bożenie Nowickiej McLees, Bożenie Shallcross, Robertowi Trabie oraz Tomaszowi Bilczewskiemu, Katarzynie Bojarskiej, Jennifer Croft, Zuzannie Dziuban, Magdzie Heydel, Aleksandrze Kremer, Dorocie Kołodziejczyk, Iwonie Kurz, Christinie Morinie, Klausowi Schönbergerowi, Margaret Tali, Magdalenie Waligórskiej, Yechielowi Weizmanowi i Małgorzacie Wosińskiej za zaproszenia do tych debat, za ważne rozmowy, podpowiedzi, dzielenie się materiałami i konsultacje.
Dziękuję pracownikom i doktorantkom z Wydziału Polonistyki, zwłaszcza środowisku Ośrodka Badań nad Kulturami Pamięci za doskonałe warunki rozwijania myślenia w dialogu. Ogromnie wdzięczna jestem też Dziekanom Wydziału Polonistyki: prof. dr hab. Renacie Przybylskiej oraz dr hab. Jarosławowi Fazanowi, prof. UJ za trwałą instytucjonalną pomoc. Dziękuję również Marii Szajnie i Katarzynie Pilipowicz za opiekę administracyjną.
Na końcu chciałabym podziękować tym, którym zawdzięczam fundamenty przedstawianego poniżej myślenia: jestem wdzięczna za wsparcie Mieke Bal, Ewie Domańskiej oraz Ryszardowi Nyczowi, przewodnikom w kwestiach funkcjonowania interdyscyplinarnej badaczki, kulturoznawczyni i pamięcioznawczyni w pogranicznych, słabo rozpoznanych rejonach. Jestem ogromnie wdzięczna recenzentkom tej pracy: Ewie Domańskiej, Dorocie Głowackiej i Joannie Tokarskiej-Bakir, oraz redaktorce Beacie Bińko za uwagi, wskazówki, podpowiedzi bibliograficzne i życzliwe wsparcie, dzięki czemu praca zyskała ostateczny kształt.
Dziękuję w końcu moim najbliższym, którzy wielokrotnie wsparli mnie podczas prowadzenia badań lub poszukiwania materiałów.
Praca Poza obozem. Nie-miejsca pamięci – próba rozpoznania jest integralnie związana z tomami Nie-miejsca pamięci (1). Nekrotopografie oraz Nie-miejsca pamięci (2). Nekrotopologie jako trzecia publikacja przygotowana w ramach projektu badawczego „Nieupamiętnione miejsca ludobójstwa i ich wpływ na współczesne procesy wytwarzania form pamięci kolektywnej i tożsamości kulturowej w Polsce” (2016–2020). Do tekstów zamieszczonych we wspomnianych tomach odwołuję się za pomocą skróconych odniesień, zawierających nazwiska autorów artykułu i oznaczenie tomu (NMP1 lub NMP2). Poniżej zamieszczam listę artykułów z obu przywoływanych publikacji.
NMP1: Nie-miejsca pamięci (1). Nekrotopografie, red. R. Sendyka, M. Kobielska, J. Muchowski, A. Szczepan
Roma Sendyka, Maria Kobielska, Jakub Muchowski, Aleksandra Szczepan, Nie-miejsca pamięci. Nekrotopografie: WstępAleksandra Szczepan, Roma Sendyka, Maria Kobielska, Radecznica. Sieciowanie nie-miejsc pamięciKarina Jarzyńska, Jakub Muchowski, Ziemia Miechowska. Przesunięcie i uznanie w lokalnej sieci nie-miejsc pamięciAleksandra Szczepan, Łukasz Posłuszny, Bielcza i Borzęcin. Ustanawianie i uśmierzanie pamięci o romskiej ZagładzieKinga Siewior, Maria Kobielska, Sukowice. Dezaktywowanie nie-miejsca pamięciJacek Małczyński, Dębrzyna. „Zasłona milczenia”„Sami swoich”? Dębrzyna jako nie-miejsce pamięci. Z Magdaleną Lubańską rozmawia Jacek MałczyńskiAleksandra Janus, Terka. Paradoksy topografii pustkiŻywe wykopalisko. Rozmowa Aleksandry Janus z Karoliną GrzywnowiczMikołaj Smykowski, Peryferie Chełmna nad Nerem. Materializacje (nie)pamięciKatarzyna Grzybowska, Krępiec. Resztki ludzkie w peryferyjnym lesieAleksandra Janus, Sobibór. Peryferie obozu zagładyRoma Sendyka, Dynamiczna i relacyjna mikrotopografia trudnej przeszłości – zakończenieNMP2: Nie-miejsca pamięci (2). Nekrotopologie, red. R. Sendyka, A. Janus, K. Jarzyńska, K. Siewior
Roma Sendyka, Aleksandra Janus, Karina Jarzyńska, Kinga Siewior, WstępAleksandra Szczepan, Kinga Siewior, Nekrokartografie: topografie i topologie nie-miejsc pamięciMaria Kobielska, Aleksandra Szczepan, Świadeczność. Leksykon świadków nie-miejsc pamięciJakub Muchowski, Histeryk, kronikarz gminy, regionalistka, odkrywca, kolekcjoner, detektyw. Historycy wernakularni w nie-miejscach pamięciAleksandra Janus, Wernakularna pamięć i wspólnoty uwikłania (Janus1)Karina Jarzyńska, Poludobójcze negocjowanie sacrum. Imaginaria religijne w nie-miejscach pamięciMagdalena Lubańska, Perspektywa postsekularna w badaniach nie-miejsc pamięci. Przypadek powojennych mordów w podkarpackim lesie DębrzynaŁukasz Posłuszny, Fałszywe cmentarze i anomalieMaria Kobielska, Uroczystości w nie-miejscach pamięci: analiza dyskursuKatarzyna Grzybowska, Alert harcerski 1965: poruszenie i poruczenieRoma Sendyka, Sztuka postronnych, którzy przychodzą za późno (współczesne wizualne badania nie-miejsc pamięci)Aleksandra Janus, Głębia ostrości. Sztuka forensyczna jako sztuka badawcza. O współpracy z artystami (Janus2)Jacek Małczyński, Ziemia jako medium pamięciMikołaj Smykowski, Zarządzanie pamięcią, zarządzanie przyrodą. W stronę ekomuzeum ZagładyTomasz Z. Majkowski, Katarzyna Suszkiewicz, Radecznickie gry pamięci. Metoda „game jam”w pracy z sąsiadami miejsc po rozproszonej ZagładzieRoma Sendyka, Zakończenie. Nie-miejsca pamięci jako przestrzenie topologiczne: niezmienniki i przekształceniaSielski krajobraz rzeki otwierający Shoah Claude’a Lanzmana wkrótce przechodzi w sceny, w których Szymon Srebrnik prowadzi filmowców przez las, by w końcu stanąć przed pustą polaną i powiedzieć: „Es ist schwer zu erkennen, aber es war hier” („Trudno rozpoznać, ale to było tutaj”)[1]. „Tutaj” to Chełmno, jedno z miejsc Zagłady licznie rozsianych pomiędzy Berlinem a Moskwą, zawierające szczątki ofiar ludobójstwa[2]. Polana w lesie, kępa drzew, zarośnięty pagórek – mieszkańcom Europy Środkowo-Wschodniej miejsca te nie są obce: choć pozornie nie różnią się od otoczenia, wyróżnia je coś niepokojącego. Co takiego? – chciałabym zapytać – bo przecież nie siła sprawcza symboli: tablic, nagrobków; nie język ruin; przyroda zakrywa, przekształca, nie dopuszcza widza do wiedzy o przeszłości.
Lanzmann prowokacyjnie nazywa swój obraz filmem „topograficznym, geograficznym”[3] i utrzymuje, że nie ma możliwości zgłębienia problemu Holokaustu bez odwiedzenia miejsca i połączenia wiedzy z doświadczeniem przestrzennym, którego przedłużeniem ma być swoisty re-enactment, „halucynacja”, próba wyobrażenia sobie, „że nic się nie zmieniło”: „Byłem świadom zmiany, lecz, w tym samym momencie, musiałem myśleć, że czas nie dokończył swego dzieła”[4]. Ta podwójna płaszczyzna temporalna wykrzywia czasoprzestrzeń: spokojne zakola rzek, polany i kopce okazują się „miejscami zdeformowanymi” (les lieux défigurés/disfigured places), pozostającymi w porządku „tu i teraz” oraz „tam i wtedy” – jednocześnie.
Lanzmann określa takie miejsca jako les non-lieux de la mémoire (non-sites of memory). Choć fraza „nie-miejsca” (obraz „jazdy donikąd”, do „nieznanego miejsca”) pojawia się regularnie w relacjach ocalałych[5], termin ten, użyty w tytule wywiadu Lanzmanna z 1986 roku[6], jest zdaniem Dominicka LaCapry[7] bez wątpienia pochodną koncepcji miejsca pamięci Pierre’a Nory, zdobywającej właśnie w połowie lat osiemdziesiątych ogromną popularność. Istotnie porzucone, nieoznaczone miejsca po przemocy nie służą ani okolicznej, ani żadnej innej społeczności do kotwiczenia w nich swej pamięci, nie ma podmiotu, którego „wyobraźnia otoczyłaby je symboliczną aurą”[8], co więcej – są ukrywane, zasłaniane, zmilczane, jakby wspólnota budowała swą jedność na zbiorowym wysiłku niedopuszczania pewnej przeszłości do głosu – to czyni owe lokalizacje przeciwieństwem tych, które zostały opisane w redagowanych przez francuskiego historyka tomach Les Lieux de mémoire (1984–1992)/Realms of Memory (1996–1998)[9]. Nora myślał bowiem o szczególnych obiektach – fizycznych bądź symbolicznych[10], ośrodkach wyjątkowej kondensacji idei ważnych dla wspólnotowej, narodowej tożsamości i akcentowanych publicznie, natychmiast rozpoznawalnych, minilaboratoriach konstruowania zbiorowej, wiążącej nas wzajemnie pamięci[11]. Dziś oczywisty w latach osiemdziesiątych związek terminu Lanzmanna (jako logicznego przeczenia) z pomysłem terminologicznym Nory zaburza pojawienie się późniejszej, niepowiązanej z Lanzmannowskim zamysłem, teorii non-lieu (nie-miejsca) Marca Augégo (z Non-Lieux, introduction à une antropologie de la surmodernité, 1992), zwróconej jednakowoż nie ku obiektom z przeszłości, ale tym wychylającym się ku stechnicyzowanej ultranowoczesności[12].
„Nie-miejsca pamięci” w słowniku Lanzmanna – jak zauważył Przemysław Czapliński w Katastrofie wstecznej – oznaczały przestrzeń, z której „wytrawiono pamięć”[13]. W niniejszej pracy proponuję powrót do tych szczególnych miejsc „mimo wszystko”, trwających „pomimo faktu, iż nic się nie ostało, nic nie pozostało do zobaczenia”. To Georges Didi-Huberman w artykule Le lieu malgré tout (1995)[14] proponował zastąpić negatywne non-lieu Lanzmanna określeniem „miejsca mimo wszystko”. Następnie stawiał pytanie, które w esencjonalny sposób kumuluje centralny dla mnie problem omawianych obiektów: „Dlaczego te miejsca destrukcji są miejscami pomimo wszystko, miejscami par excellence, miejscami o zasadniczym znaczeniu”[15]? Innymi słowy, wbrew pozorom wyjałowienia, wypchnięcia miejsc i ich przeszłości poza pamięć, będę śledzić, rozpoznawać, wydobywać ślady i dowody pozwalające twierdzić, że mimo wszystko miejsca te pozostają czynne we wspólnocie mnemonicznej, że nie udało się „wytrawić pamięci” do końca, i skrycie, niejawnie, w nie dość czytelny na pierwszy rzut oka sposób domagają się uznania swego znaczenia.
Na czym polega „zasadnicze znaczenie” tych obiektów w przestrzeni? Jak pojąć, dlaczego są miejscami mimo wszystko, mimo że „nic nie ocalało”? Czym szczególnym wyróżniają się z tkanki topograficznej, w jakiej się znalazły? Bo jednak mimo pierwszego wrażenia roztapiania się w otaczającym krajobrazie mamy tu do czynienia z oddzieleniem i wyodrębnieniem. Srebrnik mógł wskazać miejsce swej kaźni, ponieważ było wyrwą, rozstępem w lesie – ktoś powstrzymywał przyrodę przed całkowitym wchłonięciem tej przestrzeni. Nie-miejsca pamięci nie są więc – twierdzę – trwale zapomniane, jak nie bez tonu wyrzutu sugerował Lanzmann[16], i skazane jedynie na „wiedzące odwiedziny” nielicznych wtajemniczonych. Istnieje wokół nich performatywnie wyrażana pamięć. Miejsca te są czynnie obecne w życiu okolicznych społeczności w ten sposób, że są omijane, nienazywane, nieznakowane, niezabudowywane, nieobsiewane – jak miejsca tabu. Pamięć o nich nie ujawnia się w porządku kultury symbolicznej (nie stawia się na nich tablic, nie umieszcza informacji), ale przez przeczenie, odwracanie się, zamykanie oczu, w końcu gesty radykalne, jak rozkopywanie, zaśmiecanie czy dewastowanie[17]. Czynności te wydają się pokrewne aktom rytualnym, magicznym, pierwotnym, przeznaczonym dla przestrzeni przeklętych, miejsc tabu właśnie, które nasza kultura łączyła co najmniej od czasów rzymskich z kontekstem śmierci i katastrofy[18].
Miejsca, o których myślę, są liczne i różnorodne, są wynikiem rozmaitych kataklizmów historycznych. Ich szkicowa typologia obejmowałaby przede wszystkim miejsca pochówku – masowe, ale i indywidualne grzebaliska (niebędące grobami – co podkreślę i wyjaśnię w rozdziale „Doły, groby, tanatocenoza”); a także miejsca tortur, rozstrzelań, straceń, kaźni (jak tereny byłych obozów pracy, obozów koncentracyjnych, obozów internowania), które nie zostały w ogóle upamiętnione lub zostały upamiętnione „nie dość” – błędnie, niedokładnie; ponadto miejsca pozostające w relacji do wydarzeń ludobójstwa: place po wyburzonych świątyniach, zdewastowane cmentarze, opuszczone budynki. Obiekty takie mogą pojawić się w terenie miejskim i wiejskim, leśnym i zurbanizowanym; są zarówno małe, zaledwie punktowe, jak i rozległe. Mogą się wyróżniać z otaczającego je krajobrazu w ten sposób, że są wyrwą w jego typowej, oswojonej strukturze; lub mogą nie odznaczać się wcale – jako kępy, zarośla. Łączy je to, iż mimo braku informacji o ich przeszłości nie są całkowicie zapomniane, spowinowaca je na przykład trudna do zracjonalizowania aura afektywna – coś w ich przestrzeni w odczuwalny sposób jest „nie tak”. Zakładam więc, że istnieje nieoficjalna droga przekazu międzypokoleniowego podtrzymująca przynajmniej cząstkowe znaczenia związane z miejscem[19].
Roboczo definiując owe obiekty, wskazałabym na następujące łączące je cechy: są dla otaczającej je wspólnoty niewygodne w takim sensie, że ich upamiętnienie jest większym zagrożeniem dla zbiorowej tożsamości niż (również grożące krytyką) poniechanie upamiętniania[20]. Innymi słowy, miejsca te nie są miejscami pamięci w sensie, jaki temu terminowi nadał Pierre Nora, bo społeczność topograficznie przypisana danej lokalizacji nie ma potrzeby lub wręcz nie chce lokować swej pamięci w tym obiekcie: chce go zapomnieć, nie-pamiętać. Są to zatem obszary ekspresji negatywnych form pamięci (wrócę do nich w ostatnim rozdziale). Negowaną przez partykułę „nie” część pojęcia, termin „miejsce”,można rozumieć wedle klasycznej teorii Yi-Fu Tuana. „Miejsce” wyróżnia się z „przestrzeni” tym, że da się określić jego aurę i tożsamość, ponieważ zostało obdarzone znaczeniem, sensem, powiązane z doświadczeniem; „miejsce to bezpieczeństwo”[21], jego najlepszym paradygmatycznym przykładem jest dom. Obiekty, na które tu zwracam uwagę, nie mogą być miejscem w tym sensie, każda z wymienionych wyżej właściwości w ich przypadku jest niefunkcjonalna: aura – jest złowieszcza, tożsamość – niejasna, znaczenia – nierozpoznane, sens – nieobecny, doświadczenie – niewypowiadalne, bezpieczeństwo – pozorne. To miejsca, w których nie da się zadomowić[22]. Skoro zaś zaburzony zostaje nie tylko porządek pamiętania, ale i relacje z samym miejscem, uzasadnione jest wprowadzenie zanegowania całego terminu Nory, jak wybrał Lanzmann: non-(lieux de la mémoire). Podkreślę, że w całej prezentowanej poniżej próbie myślenia nad kontestowanymi miejscami po przemocy nie-miejsce pamięci rozumiem jako obiekt mnemotopograficzny, kumulujący cechy zaburzonych relacji topograficznych i tych wobec przeszłości[23]. Przyczyn tych zaburzeń będę próbowała dociec w kolejnych rozdziałach.
Termin zaproponowany przez francuskiego filmowca jest jednym z możliwych do użycia w rozwijanych tu rozważaniach. Dyskusja nad negatywnymi ujęciami miejsca toczyła się przynajmniej od 1976 roku, kiedy to Edward Relph, geograf i fenomenolog przestrzeni, opublikował ważną pracę z zakresu geografii humanistycznej Place and Placelessness (dyskutowaną intensywnie ponownie w 2016 roku)[24]. Jego „niemiejscość” określała nowoczesne procesy osłabiania właściwości miejsc, które pod wpływem kultury masowej i przemysłu wytracały swoiste znaczenia, przekształcając się w „anonimowe i wzajemnie wymienne” środowiska[25]. Wobec tego pomysłu oponowała urbanistka Dolores Hayden: dezawuowanie i odbieranie niektórym obiektom miana miejsca jest nieproduktywne – pisała[26], proponując wobec niepokojących miejsc najprostszy termin, kalkę spontanicznych określeń. Jej „złe miejsce” (1997) byłoby obiektem, w którym dokonała się jakaś „utrata”, bezpowrotne „zniszczenie”. Hayden, a także Relph i Marc Augé lokowali „bezmiejscość”, „niemiejscość” w obszarze działania nowych technologii, masowych praktyk komunikacyjnych, współczesnej nieopanowanej działalności pozostającej w relacji z konsumpcją, choć Relph odnosił się też do „miejsc destrukcji (Abbau)” – powstałych w wyniku działań wojennych, burzenia osiedli lub tworzenia miejsc pochówków[27]. Ich terminy nie są powiązane z „niesamowitym” miejsca skażonego śmiercią – temu bliżej do Foucaultowskich „heterotopii” (1984), które miały być wieloznacznym miejscem, bliską utopii „przestrzenią alternatywną”, jaką jest na przykład cmentarz[28].
W dyskusji prowadzonej w Polsce Magdalena Saryusz-Wolska zwracała uwagę (2011) na istniejącą w języku niemieckim możliwość zastąpienia negatywnego Nicht-Ort pokrewnym Un-Ort; ten drugi termin konotowałby aspekt afektywny obiektu: coś nieprzyjemnego, niebezpiecznego, drażniącego. Oba pojęcia mają jednak, na co zwraca uwagę autorka Spotkań czasu z miejscem, tę samą wersję grecką: ou topos, dzieląc ten źródłosłów z „utopią”[29]. Ponieważ miejsca, o których tu piszę, nie są utopijne, niewątpliwie istnieją i działają, być może stosowałby się do nich lepiej termin proponowany przez Zuzannę Dziuban, które definiowała (w 2008 roku) „atopie”: zaznaczała ich odmienność, polegającą na ich nieoczywistej ontologii. „Atopiczna […] dysfunkcjonalna przestrzeń nie podlega zatem logice, która dostarczałaby jakichkolwiek wskazówek, jak się z nią obchodzić. Generowane przez nią doświadczenie to doświadczenie bez gotowych instrukcji czy interpretacji”[30]. Propozycja Dziuban pokrewna jest intuicji Aleidy Assmann z 1999 roku, która w stosunku do obiektów przeszłości pozbawionych właściwości semiotycznych użyła terminu „miejsca-widma”, wyraźnie interesując się tym, co dzieje się z nimi obecnie: „Tam, gdzie zostały zablokowane wszelkie możliwości przekazu, powstają miejsca-widma, które stają się areną swobodnych gier wyobraźni lub powrotu wypartych znaczeń”[31]. Miejsca-widma wliczają się do szerszej kategorii „miejsc traumatycznych”[32]. Te ostatnie to obiekty, o których nie da się opowiadać z powodu blokady psychicznej potencjalnego narratora lub kontroli społecznego tabu. Pewne pokrewieństwo z koncepcją miejsc-widm przejawia niedawna propozycja „ocienionych miejsc” niemieckiego historyka Martina Sabrowa: również dotycząca miejsc powiązanych z wydarzeniem historycznym, ale nadal pozbawionych zdeterminowanego znaczenia: „Termin Schattenorte definiuje takie miejsca, w których rozładowuje się napięcie między winą i wybaczeniem, brzemieniem i wyzwoleniem”[33].
Jeśli celem niniejszej pracy ma być odpowiedź na pytanie, czym stają się te obiekty dzisiaj, konieczny jest termin – trudno nie zgodzić się z Didi-Hubermanem – pojemny, pozwalający obserwować, w jaki sposób mimo wszystko trudne miejsce działa. Na potrzeby podejmowanej tu próby teoretycznej wybieram najstarsze (jeśli pominąć fenomenologię miejsca Relpha) z zaproponowanych określeń, jako najmocniej ugruntowane w doświadczeniu empirycznego spotkania z porzuconym miejscem-świadkiem historycznej traumy. Termin nie-miejsce pamięci Lanzmanna jest obiecujący nie tylko dlatego, że explicite uruchamia pytania o formy pamiętania trudnej przeszłości, do której odsyła dana lokalizacja, lecz pozwala także na krytyczną lekturę tradycji jednego z fundamentalnych terminów pamięcioznawstwa[34], w którego obszarze umieszczam poniższe rozważania.
Ulrich Baer, interpretując w 2002 roku w książce Spectral Evidence: The Photography of Trauma zdjęcie odpowiadające charakterystyce nie-miejsca pamięci z terenu byłego Zwangsarbeitslager w Ohrdruf (fotografia stanowiła część projektu War Story Mikaela Levina, 1995), pisał o „spotkaniu z radykalnie opustoszałym miejscem, z szokującą pustką «niczego». […] Jesteśmy zmuszeni – dodawał – do spoglądania w niemożliwą do wypełnienia słowami, niedającą się rozwiać – pustkę”[35]. W tym samym czasie Andreas Huyssen (1997) i Daniel Libeskind (2003), pisząc o fragmentach Berlina, z których znikło życie w wyniku ludobójstwa, również używali terminu „pustka”[36]. DieLeere, thevoid – terminy te wskazują jednak na to, co w tych lokalizacjach zostało utracone, marginalizując to, co dziś w tych miejscach wciąż trwa.
Temat „obrazowania nicości” organizował również ekfrazę czarno-białego zdjęcia z projektu Deathly Still: Pictures from Former Concentration Camps[37] Dirka Reinartza (1995) pt. Sobibór[38]. Komentarze Baera na temat zdjęć niewątpliwie nieprzedstawiających pustki w sensie empirycznym zdają się sugerować, że podstawową jakością charakteryzującą nie-miejsca pamięci jest ich niewidzialność, przezroczystość w sensie niezatrzymywania na sobie spojrzenia przechodnia. Z trudem rozpoznawane w terenie, zaskakują brakiem dających się zidentyfikować markerów, świadomość powiązania tej przestrzeni z wydarzeniem masowej śmierci akcentuje w recepcji poczucie nieobecności, opuszczenia, w końcu pustki. Podobną poetykę będą realizować liczne prace fotograficzne reprezentujące obiekty nie-miejsc pamięci, np. niektóre fotogramy cyklu Alana CohenaOn European Ground (2001), Susan SilasHelmbrechts Walk z lat 1993–2003, cykle fotograficzne Sandry Vitaljić czy Jasona Francisco[39].
Interpretacja Baera jest przykładem bardzo typowej praktyki wobec obiektów związanych z Zagładą. Ich recepcję formatuje najczęściej swoista, ascetyczna estetyka minimalizmu i monochromu, spójna z poetyką prac artystycznych – jak te Levina i Reinartza. Tymczasem stereotyp monochromu ulega nagłemu rozbiciu, jeśli przyroda przedostanie się w procesie poznawczym z tła ku pierwszemu planowi, na którym – kompozycyjnie – w przypadku nie-miejsc pamięci istotnie się znajduje. Konieczność rewizji wyeksploatowanej konwencji odbioru zaznaczał już jakiś czas temu historyk Simon Schama[40], gdy pisał, iż zanadto „przyzwyczailiśmy się myśleć o Holokauście jako czymś pozbawionym krajobrazu lub – w najlepszym razie – pozbawionym cech charakterystycznych i barw, spowitym w ciemność i mgłę, otulonym niekończącą się zimą, skąpanym w odcieniach mroku i szarości, szarości dymu, popiołu, sproszkowanych kości i niegaszonego wapna. Dlatego tak szokujące jest, gdy zdamy sobie sprawę, że Treblinka jest również częścią jaskrawo barwnego krajobrazu rzecznej krainy Bugu i Wisły, falistej, łagodnej krainy poprzecinanej alejami topól i osik”[41]. Uwalniając się od wpływu ustabilizowanej poetyki recepcji, dostrzegamy więc dramatycznie niespójne z wydarzeniem Holokaustu elementy: kolory, słoneczną aurę i żyjące wypełnienie pola obserwacji – przyrodę.
Dzięki ustaleniom humanistyki nieantropocentrycznej, otwierającej współczesnych badaczy na korzystanie z wyników badań przyrodniczych, można dziś powiedzieć więcej o właściwościach nie-miejsca pamięci, które porzucone przez dekady, „wtopiło się w krajobraz”[42]. Zacznę od tego, co widoczne – od biotycznych i abiotycznych elementów miejscowego ekosystemu. Przyroda w przypadku obiektów, które mnie tu interesują, jest jedynym bezpośrednim datum: jeśli teren zawiera jeszcze jakieś pozostałości przeszłej tragedii, są one najczęściej nie do uchwycenia na pierwszy rzut oka lub są niedostępne bez naruszenia ziemi. Dostrzeżenie intensywnej, nawet bujnej warstwy życia roślinnego wymaga dwóch kroków opisywanych powyżej: zdekonstruowania ujęcia nie-miejsc pamięci jako miejsc pustki (void) i odrzucenia minimalistycznej poetyki jako podstawowego decorum przyjętych konwencji estetycznych.
Pytanie, czy materiał biologiczny daje nam dostęp do wiedzy o nie-miejscu pamięci, prowadzi wprost do zagadnienia o większej szczegółowości: w jakim stopniu przyroda staje się reprezentacją, a nawet dosłowną prezentacją w sensie uobecnienia ofiar? Skrajne stanowiska w tej debacie to, z jednej strony, przekonanie, iż roślinność jest tym, co wrogie pamięci o ofiarach, lub, z drugiej strony, przeciwnie: natura jest towarzyszem i najbliższym świadkiem cierpienia.
Jedną z opcji prezentuje Armando, holenderski malarz i pisarz. Artysta urodzony w 1929 roku, w czasie wojny, a więc jako dziecko, mieszkał w Amersfoort, miejscowości, gdzie naziści utworzyli obóz koncentracyjny. Doświadczenie milczącego i biernego towarzyszenia rozgrywającej się obok tragedii powracało w wielu jego pracach. Przyroda, na którą została delegowana wina wszystkich by-standers, stała się schuldig Landschap. Armando denuncjował w wielogłosowym solilokwium:
Całkiem sporo wydarzyło się w pobliżu drzew. Tropienie i strzelanie, poniewieranie i poniżanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że drzewa brały w tym udział, że także są winne. Lecz nie: to tylko drzewa. Nie można ich winić. Skraj lasu – na przykład te drzewa z przodu musiały widzieć niejedno. Tych z tyłu nie można oskarżać, nie mogły niczego dojrzeć. Ale skraj, szew lasu, on to widział. […] Patrz na zdjęcia, na których wróg zaprzątnięty jest robieniem swego: tutaj są, i śmieją się, w tle.[43]
Ernst van Alphen w swojej monografii poświęconej artyście tłumaczył jego rozpoznanie następująco: „Obecność drzew na miejscu dziania się przemocy, ciągłość pomiędzy skrajem lasu a sprawcą pozwalają obarczyć drzewa winą. […] Drzewa są świadkami, lecz nie składają zeznań. Ich odmowa świadczenia, odmowa stania się śladem «wojny», determinuje ich winę”[44]. Porządek antropomorfizowanej przyrody jest w tym wypadku radykalnie odróżniany od porządku ofiar.
Odmienne przekonanie musiało stanowić podstawę projektu Łukasza SurowcaBerlin–Birkenau, zaprezentowanego w 2012 roku na berlińskim Biennale. Częścią pracy była akcja rozdawania mieszkańcom Berlina-Neukölln sadzonek brzóz z terenów byłego obozu zagłady w Brzezince. Pytany w wywiadzie publikowanym na stronie „Krytyki Politycznej” o sedno swego przedsięwzięcia, artysta odpowiadał: „Przywożę żywy cmentarz. Drzewa w Birkenau piją wodę z ziemi zmieszanej z prochami i oddychają tym samym powietrzem, w którym unosił się dym ze spalonych ciał. W tych drzewach jest coś z tamtych ludzi”[45]. Akcja Surowca, mieszcząca się w nurcie bioartu, jest jedną z tych prac, które rodzą i utrwalają przekonanie, że rośliny korzystające w fazie swego wzrostu z mineralnych szczątków ludzkich jako świadkowie na poziomie komórkowym stają się czymś więcej niż tylko reprezentacją cierpienia ofiar – ich obecność przywraca metonimicznie byt nieobecnych. Antropomorfizacja drzew sadzonych bądź rozsiewających się samorzutnie na miejscach zagłady prowokuje następny krok, czyli udosłownienie metafory: „jeśli zwrócimy jednak uwagę na organiczną zawartość drzew, okaże się, że wszystkie zawierają w sobie szczątki ofiar” – pisał Jacek Małczyński w tekście o deklaratywnym tytule Drzewa – „żywe pomniki” w Muzeum-Miejscu Pamięci w Bełżcu[46]. Jakkolwiek transgeniczność roślin z miejsc kaźni jest raczej ekstrapolacją przenośni niż faktem empirycznym (połączenie ludzkiego DNA z roślinnym wymaga sztucznych zabiegów w warunkach laboratoryjnych)[47], stanowisko to – czyniące z biotopu nie świadka, lecz formę trwania ofiary – buduje drugi biegun przestrzeni, w której znajdują się dziś nie-miejsca pamięci[48].
Niezależnie od stanowiska, jakie przyjmiemy w sprawie tego, co znajduje się ponad poziomem gleby, ślady tragedii skrywane są w ziemi i pełna analiza nie-miejsc pamięci musiałaby uwzględnić przestrzeń tradycyjnie należącą do przedmiotu badań archeologa lub geologa. Badanie tego obszaru zasadniczo utrudnia fakt, że zgodnie z prawem judaizmu tereny zawierające szczątki ofiar Holokaustu nie powinny być naruszane jako tereny cmentarzy (choć wbrew sprzeciwom czasem są na nich wykonywane prace archeologiczne[49]). Analiza tego, co ukryte pod warstwą roślinną, tradycyjnie dąży przede wszystkim do odkrycia reliktów – dowodów istnienia miejsc kaźni i ciał lub prochów ludzkich. Tymczasem rzeczywista materialność tych obiektów okazuje się wielokrotnie bardziej skomplikowana.
W 2006 roku Gmina Miejska Kraków ogłosiła konkurs architektoniczny na zagospodarowanie terenu byłego Konzentrationslager Plaszow bei Krakau[50]. Zespół, który zdobył w konkursie pierwszą nagrodę, Grupa Projektowa Proxima, otrzymał zlecenie wykonania dokumentacji projektowej. Jej wstępną częścią było sporządzenie studium inwentaryzującego. Kategorie uwzględnione przez architektów pozwalają wyobrazić sobie stan „pod-roślinny” nie-miejsca pamięci. GP Proxima przedstawiła swoje badania na dziesięciu planszach obejmujących kolejno: mapę geodezyjną stanu istniejącego; mapę pozostałości austriackich fortyfikacji z pierwszej wojny światowej; mapę rekonstruującą zasięg przedwojennych cmentarzy i budowli należących do Gminy Wyznaniowej Żydowskiej; mapę rozmieszczenia budynków obozu koncentracyjnego z lat 1942–1945; mapę określającą położenie zachowanych dziś reliktów obozowych; mapę przekształceń terenowych powstałych po wojnie; wykreślono także dzisiejszy stan przechodzących przez teren instalacji technicznych – po wojnie układano na tym terenie m.in. magistralę wodociągową; ósma mapa określa podział terenu wedle własności działek; przedostatni rysunek to inwentaryzacja zieleni, istotna, zwłaszcza jeśli zauważyć, że podczas istnienia obozu teren był – co można wnosić z zachowanych zdjęć – biologicznie nieczynny; ostatnia mapa jest symulacją nowych rozwiązań proponowanych przez zwycięskich projektantów.
Il. 1.
Il. 1–2. Przykładowe plansze dołączone do dokumentu udostępnionego uczestnikom konkursu na „Opracowanie koncepcji zagospodarowania przestrzennego terenów byłego »Obozu Płaszów« w Krakowie”. Pochodzą z dokumentu Aktualizacja studium historyczno-konserwatorskiego terenu b. Obozu Koncentracyjnego Płaszów, opracowanie: arch. Jarosław Żółciak, mgr Ryszard Kotarba, dr Stefan Gawroński, mgr inż. Katarzyna Żółciak. Opracowanie powstało na zlecenie Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego Urzędu Miasta Krakowa, Kraków 2006; il. 1: „Stan obozu w połowie 1944 r.”; il. 2 „Wytyczne w zakresie ochrony środowiska przyrodniczego”.
Praca architektów uświadamia, jak wiele dyskursów funkcjonuje w obrębie jednego, topograficznie określonego miejsca. Prowizoryczne wyliczenie pozwala wskazać kilka oczywistych poziomów: dyskurs geograficzny (położenie obiektu), geodezyjny (poziomice), geologiczny (biostratygraficzny, hydrogeologiczny, własności chemiczne terenu), historyczny A (fortyfikacje), historyczny B (nowsze ruiny obozu); administracyjno-prawny (współczesna własność i zasięg działek), techniczny (instalacje); biologiczny (drzewostan); religijny (istniejące na terenie przed wojną cmentarze), memorialny (istniejące pomniki), artystyczny (planowane opracowanie). Można wyobrazić sobie kolejne mapy: nanoszące na papier drogi spacerów i miejsca wypoczynku okolicznych mieszkańców (dyskurs czasu wolnego); mapę miejsc wskazywanych przez więźniów obozu w ich prywatnych wspomnieniach (dyskurs pamięci idiosynkratycznej); mapę „fantazmatyczną” – opartą na opowieściach i legendach o tym terenie z czasów powojnia, znanych lokalnym mieszkańcom. Teren obozu naruszają również – zamykające weduty widokowe – agresywne