Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swojej najnowszej książce Pozytywiści warszawscy: dylematy pokolenia. Studia Janicka kontynuuje nowoczesne spojrzenie na pozytywizm, dzięki czemu powstała fascynująca opowieść, która odświeża i ożywia tę – pozornie nudną, pokrytą szlachetną patyną – epokę. Na uwagę zasługuje już sam tytuł – wiele mówiący, zdradzający autorski zamysł. Pojawiają się tu bowiem dwie znaczące kategorie – przestrzeni i pokolenia. Janicką interesuje pokolenie młodych ludzi, zazwyczaj absolwentów Szkoły Głównej, którzy tworzyli (nie tylko literaturę) tuż po klęsce powstania styczniowego i którzy musieli stawić czoła wielu dylematom epoki. Najogólniej rzecz ujmując, musieli z jednej strony odpowiedzieć na pytanie, jak żyć pod zaborami w czasach zintensyfikowanych represji, a z drugiej – jak odnieść się do przyspieszenia cywilizacyjnego Europy i Ameryki.
fragment recenzji dr hab.Mateusza Skuchy
[…] klucz biograficzny/biografistyczny świetnie się w tej pracy sprawdza. Ilekroć mamy do czynienia ze szkicami „ludzi żywych” – Świętochowskiego, Żeromskiego, Komornickiej czy Orzeszkowej – tylekroć wyglądają ku nam osoby, których życie jest zmiennym, pełnym myśli i sprzeczności irracjonalnym procesem, zmaganiem, pracą, usiłowaniem. W tym trudzie kształtowania własnej egzystencji i nadawania sensu swojej służbie publicznej – są to zawsze nasi współcześni. Piękne są w tej książce fragmenty, w których pokazuje się nam sama Autorka: mówiąca własnym głosem, przeświadczona (słusznie przecież), że odczytanie prac tamtego pokolenia jest zadaniem i to zadaniem ważnym, angażująca nas – czytelników w swoją lekturę, czasem szczegółową, czasem emocjonalną, czasem mierzącą się z próbą syntezy. Obecność tego głosu – człowieka odczytującego – uważam za ogromną zaletę tej pracy.
fragment recenzji dr hab.Małgorzaty Litwinowicz‑Droździel
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 523
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
recenzje wydawniczedr hab.Małgorzata Litwinowicz-Droździel, prof.UWdr hab.Mateusz Skucha, prof.UJ
redakcja i indeksKrzysztof Smólski
korektyKrystyna Kiszelewska-Kotyńska
projekt graficzny, skład i łamanieMarcin Kiedio
Na okładce wykorzystano fragmenty następujących ilustracji: Wyjście z teatru w mglisty zimowy wieczór, rysował Henryk Pillati („Kłosy” 1873, nr 394, s.41); Pożar na Solcu w Warszawie dnia 14 sierpnia r.b., rysował z natury Wojciech Gerson, rytował Edward Gorazdowski („Tygodnik Ilustrowany” 1868, nr 35, s.104)
Projekt finansowany w ramach programu Ministra Edukacji i Nauki pod nazwą „Regionalna Inicjatywa Doskonałości” na lata 2019–2022 nr projektu 009/RID/2018/19 kwota finansowania 8 791 222,00 zł
© Copyright for the text by Anna Janicka, 2022© Copyright for this edition by Instytut Badań Literackich PAN, 2022
ISBN 978-83-66898-96-7
DrukBookpress Olsztyn, www.bookpress.eu
Wstęp
Dylematy epoki, dylematy badań. Strategie i przekroczenia
Zamknięcia epoki
Otwieranie modelu
Czytanie „młodych”
Część I. Entuzjaści z „Przeglądu Tygodniowego”
Trans-formacja. „Przegląd Tygodniowy” 1866: numer pierwszy
Prospekt postępu „w Imię Boże”?
Co nowego?
Napięcia, dyslokacje, dysocjacje
Wobec czytelnika
Szkoła Główna Warszawska na łamach „Przeglądu Tygodniowego”: 1866–1869
Z perspektywy dziesięciolecia – podsumowania
Wobec chwili bieżącej
„W chwili przesilenia”. Kształtowanie się obrazu pozytywizmu warszawskiego (1903–1918). Rekonesans
Stereotyp „likwidatorów” patriotyzmu
Tezy wstępne
Egzemplifikacje: eseiści
Egzemplifikacje: syntezy
Dopowiedzenie
Część II. Dylematy epoki, dylematy pokolenia
Ucieczka przed nocą: utopie młodych pozytywistów
Dialektyka utopii
Ucieczka w idee wyobrażone
Powrót do nocy: Dumania pesymistyAleksandra Świętochowskiego
Pozytywistyczne powroty z Utopii
Z pomroku
Bezdroża nauki
Przeciw pewności
Przeciw iluzjom zbiorowości: prawda cierpienia
Postyczniowe spojrzenia na chrześcijaństwo
Przewrót w wyobraźni
Różni „pozytywiści”
Sienkiewicz
„Konserwatywny” Gloger
Próba
Ewolucja, rewolucja, Kościół.Dylematy myśli pozytywistycznej: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876
Pokolenie bez dylematów?
W tekstach. Reformy ojca Hiacynta
Zapalczywość i rezygnacja
Część III. Wokół dyskursów emancypacyjnych epoki
Przemiany formuły emancypacji kobiet: tendencje, zmiany, kierunki
Porządki dyskursu
Kwestia emancypacyjna: pomiędzy teorią a praktyką
Perspektywa środkowoeuropejska
Amerykańskie inspiracje i dyskurs emancypacyjny w literaturze polskiej:Eliza Orzeszkowa i pozytywiści warszawscy
Emancypacja w politycznym tyglu
Orzeszkowa…
…i młodzi pozytywiści warszawscy
Eliza Orzeszkowa i Najsławniejsze Polki (w Ameryce)
Zapomniana broszura
W kolebce idei emancypacji
Kobiety, nie niewiasty
Z perspektywy pamfletu
Emancypacyjne przestrogi pisarek: Orzeszkowa, Komornicka
Kilka dopowiedzeń filologa: przestroga Komornickiej
Przestroga wtóra: Orzeszkowej
Epilog nieoptymistyczny
Część IV. Zapowiedzi i pożegnania epoki
W rekwizytorni świata między epokami. O dramatach Wacława Szymanowskiego
Między konwencjami
Romantyzm czarny – czarny nie tak bardzo…
Rdzeń poznania
Konterfekt outsidera. Roman Zmorski w „Przeglądzie Tygodniowym” (1867)
Enfant terrible cyganerii
Zdziwienia
Czy Żeromski był „poetą powstania styczniowego”? Wokół tez Juliusza Kleinera
Sztychy (także) z roku 1913
Prawda i ból
Przeciw pysze tromtadracji
Zakończenie. Otwarcia
Pozytywizm – modernizacyjny impuls kultury polskiej
Pozytywistyczne „wczoraj” i „dziś”
Osoby i miejsca, doświadczenia i idee
Epoka otwarcia – otwarcie epoki
Bibliografia
Nota bibliograficzna
Nota o autorce
Summary
ANNA JANICKA, WARSAW POSITIVISTS: GENERATIONAL DILLEMAS. STUDIES, WARSAW 2022
Indeks osób
Musimy nauczyć się żyć naszą niegotową, czynną rzeczywistością jako naszym stanem stałym. Dziś tylko nasz świat jest bardziej złożony niż Sofoklesowski. Cała dokonana historia i całe życie ludzkości są dziś w każdym Europejczyku.
Stanisław Brzozowski1
Pozytywizm nie jest dziś epoką modną, a myśl pozytywistyczna, metodologia pozytywistycznej nauki należą z pewnością do zjawisk, które ufna w swe siły współczesność uznała za minione, przebrzmiałe. Niewątpliwie wpływa na to zwiększający się dystans nie tylko do postyczniowej formacji pozytywistycznej, lecz do całego XIX wieku, pojmowanego coraz częściej jako jedna formacja dziewiętnastowieczna w kulturze polskiej i europejskiej2. Formacja długo trwająca, zmienna, wyrastająca jeszcze z oświecenia i późnego baroku, a kończąca życie w latach pierwszej wojny światowej. Tak określona dziewiętnastowieczność obejmowałaby przestrzeń między 1795 a 1918 rokiem, a kończyłaby jej dzieje definitywnie3 dopiero kultura międzywojennego dwudziestolecia, będącego pierwszą fazą naszej dwudziestowieczności.
Na szerokiej panoramie tak pojętego XIX stulecia etap pozytywistyczny zdaje się powoli niknąć, ujęty w kleszcze wielkiego romantyzmu i nowocześniejszego modernizmu. Gdyby nie nazwiska Prusa, Orzeszkowej, Świętochowskiego, trudno byłoby znaleźć współczesnemu obserwatorowi dziejów literatury polskiej jaśniejsze punkty orientacyjne na mapie literatury, która przyszła po katastrofie 1863 i 1864 roku, po powstaniu styczniowym4. Czy jednak powinniśmy ograniczać nasze spojrzenie na pozytywizm do tych kilku sylwetek? Czy nie jesteśmy zobowiązani do tego, by – idąc śladem myśli Stanisława Brzozowskiego – odnawiać w sobie znaczenia wszystkich etapów rozwoju ducha, myśli, sztuki – także tego pozytywistycznego, także jego wymiarów mniej dzisiaj eksponowanych i pamiętanych? To retoryczne pytanie. W sposób oczywisty, jak sądzę, pozytywistyczny etap dziewiętnastowieczności stał się częścią naszej pamięci kulturowej (polskiej, narodowej). Stał się nią tak silnie, iż pozwalamy sobie coraz częściej na zapominanie o istotnych wymiarach tej formacji, o ludziach tworzących jej idee, myśl, atmosferę intelektualną czy też duchowość.
Książka niniejsza ma być więc takim przypomnieniem, ponowieniem lektury tekstów i zjawisk w dużej mierze zapomnianych, a fundamentalnych dla całej kultury postyczniowej i polskiej dziewiętnastowieczności. Ma być ona tylko jedną z wielu, nieraz świetnych5, prób nowego przepatrzenia zarówno tych zjawisk dobrze znanych, pierwszorzędnych, jak i tych drugoplanowych; nie z tego względu, że były mniej ważne, lecz dlatego, że wyraziły się w formach, gatunkach, które nie predestynowały ich do szerszej popularności (publicystyka, krytyka literacka).
Za kluczową perspektywę w oglądzie wielonurtowego, pluralistycznego pozytywizmu polskiego uznaję tu jednak tę, którą wyznacza początek epoki, a więc powołanie do życia w 1866 roku przez Adama Wiślickiego nowego tygodnika – „Przeglądu Tygodniowego” – wokół którego po kilku latach skupiła się znakomita grupa publicystów, pisarzy i dziennikarzy (z Aleksandrem Świętochowskim na czele). To oni dali impuls rozwojowy całej epoce. Potwierdzają to nowsze badania, w tym obszerna edycja pism pozytywistów z kręgu „Przeglądu Tygodniowego”6, którą miałam zaszczyt współtworzyć. Pozytywiści z kręgu Wiślickiego i Świętochowskiego dają więc ogromny twórczy impuls rozwojowy kulturze polskiej, czyniąc to nie przeciw kulturze ustępującej formacji późnoromantycznej, lecz równolegle, poprzez włączenie licznych jej elementów w świat programotwórczego środowiska i jego pisma. „Przegląd Tygodniowy”, jego idee (zmienne, ewoluujące), jego środowisko autorskie stanowią niezbywalną część kulturowego dorobku epoki postyczniowej. Z ich kręgu płynie też ważki impuls idei emancypacyjnych, obejmujących w pierwszym rzędzie kobiety, ale też klasy marginalizowane, Żydów czy mniejszości etniczne.
Dyskursy emancypacyjne epoki postyczniowej ujmuję nie jako monolit, lecz jako polifoniczną, bardzo zdialogizowaną, a czasem nawet wewnętrznie polemiczną całość. Pozytywizm warszawski w tej wersji, jaką proponuje „Przegląd Tygodniowy”, traktuję jako impuls modernizacyjny kultury polskiej w chwili załamania się jej dawnych wzorców i paradygmatów, opartych na pryncypiach postaw irredentystycznych.
Takie spojrzenie na ten etap rozwoju literatury i świadomości polskiej po traumie 1864 roku wymaga przewartościowania ujęć, które uległy zasklepieniu, a czasem przeszły w fazę stereotypowych zamknięć epoki. Z trudnych do określenia powodów7 pozytywizm wyjątkowo łatwo ulega stereotypizacji, zakleszczeniu w opozycji między „starym” a nowym – pozytywnym. Podkreślę, iż chodzi mi tylko o pozytywizm warszawski w fazie jego ofensywy, którą wyznaczają lata 1865–1876. I ten moment pozytywizmu polskiego – to prawda, że dominujący, reprezentatywny – jest jednak wyjątkowo wielonurtowy, spluralizowany. W samej tylko redakcji „Przeglądu Tygodniowego” ścierają się i współistnieją jakże różne nurty: utylitarystyczno-pragmatyczne podejście Wiślickiego, radykalizm epistemologiczny i pasywizm Świętochowskiego, scjentyzm i metafizyczne podejście Juliana Ochorowicza, racjonalizm Feliksa Bogackiego, mizantropiczny realizm Marii Sadowskiej (i inne)8. Cóż dopiero, gdy tę wielonurtowość „Przeglądu” wzbogacić o ideowe spory innych pism warszawskich (przecież niektóre, jak „Opiekuna Domowego”, zakładali redaktorzy-secesjoniści z „Przeglądu”), a te wszystkie nurty, spory, polemiki warszawskie rzucić na szersze tło innych pozytywizmów krajowych: lwowskiego, krakowskiego, poznańskiego?
Ale stereotyp pozytywizmu przekonuje o czymś innym kolejne pokolenia: że jest to jednolita, uspójniona ideowo epoka „postępu”. To uproszczenie. Baczniejsze śledzenie losów jednego tylko środowiska uczy, że trudno odpowiedzialnie orzec o jednolitości nurtu, środowiska. Owszem – ma ono ideowe pryncypia, lejtmotywy, na których ogniskuje się dyskusja (postęp, modernizacja, nauka, realizm, zmiana, emancypacja, metoda), lecz wokół tych ideowych punktów węzłowych (i pytań) formują się najrozmaitsze obozy i frakcje. A czasem jedna, wybitna osobowość – jak Aleksander Świętochowski Dumaniami pesymisty (1876)9 – potrafi dokonać negacji i całego nurtu, i całego biegu własnej myśli.
Postyczniowcy – wrócę jeszcze do stereotypu – zostali zasklepieni w szeregu stereotypowych ujęć, które można tak ująć:
Jest to pokolenie bez wielkich dylematów; wszystko, co najważniejsze (powstanie), już się wydarzyło, a oni muszą tylko żyć, przystosować się, przeformować strategię przetrwania.
Z kolei wynika z poprzedniego stereotypu inny: mianowicie, iż jest to pokolenie nastawione całkowicie antyromantycznie, antypowstaniowo, antyirredentystycznie. Trauma styczniowej klęski miała być tak silna, iż prowadziła do całkowitej negacji wszystkiego, co w kulturze dominowało przed 1863 rokiem10.
Dalej przekonuje się, że określona w opozycji do postawy, estetyki i myśli romantyzmu, jakoby całkowicie nowa idea pozytywizmu jest w swym kształcie zasadniczym niezmienna, nie podlega fluktuacjom, załamaniom i ewolucyjnym metamorfozom.
W konsekwencji uznaje się pozytywizm (w szczególności warszawski) za wewnętrznie monolityczny, niespolemizowany, niezantagonizowany, pozbawiony dialogiczno-organicznej dynamiki wewnętrznej.
Finałowo prowadzi to do ukształtowania obrazu nurtu pozytywistycznego, który jest wyjątkowo monofoniczny, monologiczny i – co z tego wynika – jego wpływ na przyszłość pozostaje także jednowymiarowy. To ostatnie przekonanie wyraża się chociażby w tezie (tu podanej jako jeden z wielu możliwych przykładów) mówiącej, iż pozytywizm inspiruje nurt emancypacji kobiet w tej jego wersji, którą znamy jako radykalną, feministyczną. Tymczasem różne nurty pozytywizmu inspirują rozmaite nurty myśli emancypacyjnej: od jej nurtu konserwatywnego do radykalnie postępowego11.
Podsumowując: pozytywizm byłby tą fazą kultury polskiej, którą cechuje: brak dylematów, odcięcie od poprzedników, stałość idei, brak dynamizmu, jednotorowość wpływu na przyszłość. Nie trzeba wielkiego rozeznania w literaturze epoki postyczniowej, by mocno zaprzeczyć tym poświadczeniom. Pozytywiści stają wszak przed ogromnymi dylematami, które są konsekwencją ich położenia oraz ideowych wyborów. Różni ich pytanie o skalę aplikacji idei postępu do kultury w stanie zagrożenia. Stają przed zasadniczym dylematem, jakie wersje idei emancypacyjnych przyjąć. Pytają dramatycznie o miejsce religii, metafizyki w świecie, który objaśnia, lecz i zawłaszcza nauka ze swą metodologią. Stają też przed dylematem określenia się wobec świata, który po 1864 roku wchodzi w fazę rozedrgania, wojen (wojna francusko-pruska 1870–1871, wojny bałkańskie, wojna secesyjna w Ameryce). W tym świecie, w takiej rzeczywistości politycznej Europy, Imperium Rosyjskiego pozytywiści warszawscy stają więc przed dylematami fundamentalnymi: jaką opcję wybrać (nieugięcie antyrosyjską, czy też współpracę z państwem, które na Bałkanach „wyzwala” Bułgarów, Rumunów)? Jakie zająć stanowisko wobec rosyjskiego agresora, który gdzie indziej w Europie jawi się jako „wyzwoliciel”12?
W polityce wewnętrznej pozytywiści dość szybko zauważają słabość implementacji idei reformatorskich w życie społeczne. Po kilku zaledwie latach, około 1875 roku, zaznacza się pierwszy kryzys myśli pozytywistycznej. Zaczynają się więc „kłócić”, różnicować, spierać nie tylko o umiarkowanie bądź radykalizm programu, lecz także o prawdziwość idei, które jeszcze około 1870 roku zdawały im się niepodważalne. Wielonurtowość całego pozytywizmu polskiego bierze się i z tej implozji – wewnętrznej agonizacji – jego modelu warszawskiego, i z wielości jego słabszych lub silniejszych wersji lokalnych, wyrastających w różnych środowiskach, kształtujących się w starciu z rozmaitymi tradycjami własnymi i obcymi (inaczej wyglądało to we Lwowie, odmiennie w bliskiej Prusom Wielkopolsce, a jeszcze inaczej w prowincjonalnej Łomży, gdzie ukazywało się „Echo Łomżyńskie”)13.
Wchodząc w interakcję społeczną z różnymi środowiskami w trzech zaborach, pozytywiści rozmaicie (co do zasięgu, sposobu) też oddziaływali. W Warszawie byli wysoką trybuną ideałów społecznych, surowymi recenzentami praktyki życia publicznego, ale i trochę ex cathedra głoszącymi swe idee utopistami. Pozytywizm wszczepiony w środowiska lokalne miał, wolno przyjąć, bardziej praktyczne znaczenie, zakorzeniał się jako praktyka życia społecznego nawet w środowiskach tradycyjnie konserwatywnych, prowincjonalnych14. Im dalej od warszawskiej trybuny „czystego” pozytywizmu, który promieniował z takich centrów publicystyczno-prasowej kampanii, jak „Przegląd Tygodniowy”, „Kłosy”, „Przyroda i Przemysł”, „Opiekun Domowy” (ich linie programowe, jak wiemy, nie były takie same, a jeszcze się ewolucyjnie zmieniały), tym większa była zdolność tego pozytywizmu do przenikania w tkankę życia społecznego i łączenia się z poglądami stanowiącymi często niemal zaprzeczenie idei pozytywistycznej (ultramontanizm, myśl konserwatywna, ideologia ziemiańska lub kapitalistyczna)15.
Jeśli więc, wolno zasugerować, pozytywizm stanowi wielopostaciowy, inny w każdej kulturze jej rys – obejmujący filozofię, metodologię nauki, światopogląd – to na ziemiach polskich ma on ambicję przekształcenia się w praxis życia wspólnoty. Tutaj też wchodzi w osobliwe alianse z nurtami życia, idei, polityki, które z czasem będą jak najdalsze od idei pozytywizmu16.
Stereotyp epoki, która już w momencie narodzin była stara, skostniała, jest więc, w mojej opinii, całkowicie nieprawdziwy. W odniesieniu do myśli Brzozowskiego, przywołanej tu jako motto, należałoby powiedzieć, że Polak ma w sobie dziedzictwo niejednego pozytywizmu, lecz wielu modeli pozytywistycznych przeświadczeń, a proporcjonalnie rzec biorąc, Europejczyk nosi w sobie nie tylko spadek po pozytywizmie jako modelu poznania, filozofowania, lecz także ma w sobie dziedzictwo wszystkich pozytywizmów światowych (niektóre z nich, jak polski, były z kolei wielonurtowe). Tę polifonię ówczesnej polskiej myśli i jej przemian odbija w swych utworach literatura tego czasu – najniesłuszniej sprowadzona w stereotypowym ujęciu do rodzaju manifestacji takich lub innych poglądów, idei. W jakimś stopniu – choć polemicznie – uchwycił tę cechę przypisywaną pozytywistom en masse, analizuje typ racjonalisty na przykładzie sylwetki Świętochowskiego, Brzozowski w Ideach, gdy pisał o autorze Duchów:
Każdy racjonalizm kryje w sobie dwóch zwaśnionych dekadentów: nie zdołali oni tylko dojrzeć lub rozwinąć się, albo zawarli kompromis. Zresztą niekoniecznie sprzeczność może być tylko być dwoista. W Świętochowskim np.interesującym i wzbudzającym szacunek jest stoik, olśniewającym bywa wirtuoz sofista, świetnym romantyk dowcipu, interesującym zawsze – stylista, nawet wtedy, gdy zdradza sprzeczności – wewnętrzne – ornamentysta, retor, aleuzasadniający to wszystko racjonalista jest banalny w myśli i sentymentalny, a więc przykry i zimny w uczuciu. To, co w Świętochowskim jest nim, jest zawsze ciekawe i ważne; gdyby miał on odwagę zrozumieć swą słabość, byłby tragiczny i silny. Bo musimy mieć odwagę pamiętać, że życie zamaskowane może być głębokie i że szczudłami posługują się nieraz i tacy, co bez nich byliby naprawdę wzniośli. Racjonalista jest to człowiek, który niczemu w sobie nie daje się rozwinąć.17
To zamknięcie pozytywisty i jego epoki w formule racjonalizmu, ideowości jest, jak przekonujemy, słuszne tylko do pewnego stopnia. Jego przeciwwagą, biegunem odwrotnym byłoby twierdzenie, że pozytywista i jego epoka dają się opisać, uchwycić czy uwyraźnić w formule sprzeczności. Prawda, jak to nieraz bywa, jest gdzieś pośrodku, choć w drodze do niej pozytywiści dobijają do obu przeciwnych brzegów: skrajnego racjonalizmu i nierozplątywalnych sprzeczności. Ale, co najważniejsze: jest to tylko etap w ich drodze, w ciągłej przemianie.
Jaki więc rodzaj spojrzenia na pozytywizm i pozytywistów proponujemy w tej książce? Częściowo zostało to już wyeksplikowane, ale powtórzmy: młodzi pozytywiści warszawscy z kręgu „Przeglądu Tygodniowego” reprezentują styl myślenia polifonicznego, metamorficznego, które w kolejnych ewolucyjnych przemianach lub „skokach” ujawnia swe sprzeczności. Aporetyczność wszelkiej pozytywistycznej programowości ujawnia się najpełniej w konfrontacji z rzeczywistością: historyczną (lata 1861–1864) i społeczną (lata 1865–1876). Wtedy też następuje przejście od gwałtownej, wstrząsowej „dys-lokacji”18 świadomości polskiej i kultury okresu powstaniowego do świadomości programowo-aporetycznej w czasie popowstaniowym. W tym drugim okresie (badając tylko „Przegląd Tygodniowy”) da się wskazać przynajmniej kilka faz rozwoju środowiska młodych warszawskich pozytywistów i ich idei: fazę formacyjną (1865–1869), fazę programową (1870 –1874), fazę kryzysową (1875–1876) i fazę kontynuacji (po 1876 roku). Na każdym z tych etapów rozwojowych ujawniają się sprzeczności – wciąż nowe, innego typu, złożone.
Patrząc dalej jeszcze, widać pozytywizm jako źródło wielu różnych idei, postaw, ruchów – z niektórymi wchodził on w krótkotrwałe alianse (mam na myśli tak sprzeczne poziomy, jak myśl narodowa, z którą łączył go racjonalizm, czy poszukiwania naukowe, prowadzące do metafizyki, spirytualizmu – casus Ochorowicza), inne inspirował w wielu nurtach i długotrwale, jak myśl emancypujących się kobiet, wyraźnie wielonurtową, posiadającą skrzydło postępowe („feministyczne”) i tradycjonalistyczne („katolickie”).
Pozwala to również wskazać na skomplikowanie stosunku pozytywistów do tradycji tej przedstyczniowej, romantycznej, i tej dalszej: oświeceniowej czy staropolskiej19. W okresie tużpostyczniowym nawet „Przegląd Tygodniowy” nie reprezentuje postawy jawnie antyromantycznej. Przeciwnie, jego redaktorzy bardzo mądrze starają się grupować wokół tygodnika także tych czytelników, którzy wychowani byli na Kraszewskim, Dumasie, George Sand, Jeżu czy Fredrze. Wprost lub okazyjnie pisze się o Mickiewiczu, bliski im jest program filomatyzmu wyrastający z inspiracji oświeceniowych, ale przesiąknięty duchem romantyczności, pokoleniowej jedności i młodości.
Oczywiście – pismo powoli krystalizuje się jako organ „radykalnego” pozytywizmu, lecz wobec starszej generacji pisarzy (od Zmorskiego po Kraszewskiego) zachowuje zawsze pewną empatię i rewerencję. Ich, pozytywistów, stosunek do tradycji jest więc bardziej dramatyczny, niż nam się dawniej wydawało. Widać też, iż proponują własny, dojrzały i, jak mniemają, „nowoczesny” wariant patriotyzmu – wszystkie jego możliwe sprzeczności kumuluje w sobie Świętochowski: liberał, stoik, agnostyk, patriota, racjonalista, antyultramontanin, reformator tradycji narodu, Kościoła i samego pozytywizmu20. Ważne jest też, że są już przez następną generację postrzegani wcale sprawiedliwie – jako może utopijni radykałowie, lecz szczerzy patrioci, widzący w radykalizmie reform społecznych, estetycznych itp. remedium na ciężką chorobę dotykającą wspólnotę narodową.
Ów radykalizm ma twarz utopii, to prawda. Niemniej jednak cała prawda o pozytywistycznym utopizmie odsłania się dopiero wtedy, gdy dostrzeżemy, że ten utopizm doprowadzają oni do takiego stanu, kiedy konieczna jest jego (auto)demaskacja. I takiej (auto)demaskacji dokonują. Czasem, jak Świętochowski w Dumaniach pesymisty czy jego adwersarz Ochorowicz w swych polemikach ze Świętochowskim i Bogackim – jest to bolesne obnażenie uroszczeń poznawczych pozytywizmu, jakich on spełnić nie mógł, i z drugiej strony podważenie jego pretensji do dominacji w świecie nauki, filozofii, praktyki społecznej21. To jednak sam Świętochowski „ucieka w noc”, już w 1876 roku notując gorzkie słowa…
Są chwile, w których szczerze można zwątpić, czy ludzkość cośkolwiek postąpiła i uwierzyć, że tylko nieliczne w niej umysły przebiegły kolej długiego rozwoju, podając sobie z rąk do rąk pochodnię wolnej wiedzy. Bo czyż raz dostrzegamy, że całe duchowe rusztowanie społeczeństwa, w którym żyjemy, nie ma w swym składzie ani jednej podstawy, ani jednego wiązania, którego byśmy zupełnie innym zastąpić nie chcieli? Co myśli stary Darwin, przechadzając się po ulicach Londynu? Z każdego rynku zalatuje go odgłos napomnień ulicznego kaznodziei, który odstrasza swych słuchaczów od nauki i wabi do fanatyzmu. Kiedy filozof snuje hipotezę naturalistycznej kosmogonii, jego miasto zamyka w uroczystym dniu sklepy i szkoły, przybiera się świątecznie i spieszy gdzie? Co Darwin myśli, patrząc na tę bezwiedną komedię?
Popełniłby wszakże nawet on niesprawiedliwość, gdyby bohaterów tej komedii chciał potępić za to, że ulegają złudzeniu.22
Znakomity esej późniejszego Posła Prawdy przypomina o jeszcze jednym wymiarze pozytywizmu, który niesłusznie uznano za jego słabość: o estetyce i pragmatyce gatunków użytkowych literatury. To, że po 1864 roku dominują w literaturze gatunki wypowiedzi prasowej, publicystycznej, nie jest wcale słabością, lecz atutem pokolenia. Gatunki stricte literackie kwitną zresztą równocześnie w swej formie tradycyjnej (Orzeszkowa, Bałucki, młody Sienkiewicz), ale wolno przypuścić, iż siła ich wpływu społecznego jest jednak mniejsza niż prasy. A ta ma do dyspozycji oddziałujący krótko, lecz mocno oręż takich gatunków jak: artykuł programowy, polemika, felieton, reportaż, rozprawa, artykuł krytycznoliteracki lub krytycznoartystyczny, nota informacyjna. Doraźna potrzeba chwili uruchamia cały arsenał gatunków i idiolektów pisarskich, by przekształcać niedoskonałą i „zbolałą” od klęsk rzeczywistość popowstaniową. Dzieje się to wszystko w warunkach surowej cenzury, co misji pozytywistów nadaje nawet pewien wymiar heroizmu. Jak pisać o czymś ważnym, gdy o niczym ważnym pisać nie wolno? Uruchamia się więc na wielką skalę mowa ezopowa, aluzja. Tworzy się postyczniowy świat wyobrażony, tajemny Polaków, do którego słowa są tylko bramą, kluczem. Wszystko, co najważniejsze, rozumie się samo przez się, przez znak, gest, sugestię lub jakąś narrację zastępczą, której właściwe sensy, cele są znane polskim użytkownikom ezopowego kodu komunikacyjnego. Było to osiągnięcie na ten moment, doraźne, ale znaczące, które lekceważyć możemy tylko przy założeniu, iż opresyjne warunki, w jakich się ono ukształtowało, nigdy nie powrócą. Tego nikt nie może być pewny.
Polifoniczność, ewolucyjność, niejednowymiarowość, aporetyczność i utopijność, wreszcie samoświadomość (także w kierunku autokorekt nastawienia) – to cechy, które dziś chcielibyśmy widzieć w środowisku młodych, pozytywistycznych reformatorów, zadziornych utopistów z Warszawy23. Dostrzeżenie tych cech wcale nie obniża siły ich głosu, ich idei.
Takie przeprofilowane patrzenie na wczesną fazę pozytywizmu prowadzi, chcąc nie chcąc, ku pokusom nowego spojrzenia na sam model lektury ich dzieł. Nie ulega wątpliwości, iż są pozytywiści częścią długo już trwającego sporu tradycjonalistów z postępowcami, który trwa w kulturze polskiej od XVIII wieku. Reprezentuję w tym sporze stronę „nowoczesności” („wczesnej”), jakby przeciwstawnej antynowoczesnej tradycji, tradycjonalizmowi. Ale przecież, jak pokazywaliśmy, spór ten nie ma charakteru „zero-jedynkowego”, poglądy i postawy reprezentantów obu obozów łączą się, splatają, konfrontują i kontaminują. Nie ma sensu więc sto pięćdziesiąt lat od czasu, gdy swe życiowe, ideowe apogeum przeżywali bohaterowie tej narracji naukowej – pozytywiści, wciąganie ich we współczesną debatę o postępie i wstecznictwie, nowoczesności późnej i antynowoczesności. Owszem, stanowią oni tej debaty pewien etap – już dawny. Lecz dzisiejsza doraźność polemik polityczno-światopoglądowych w istocie uniemożliwia wniknięcie w głębszą tkankę pozytywistów, wydobycie niuansów, sprzeczności, komplikacji, jakie przeżywali „młodzi pozytywiści”. Jeśli więc używamy wobec nich współczesnych klisz rodem ze sporów ideowych, ideologicznych, odsłonięcie głębszych pokładów myśli pozytywistycznej wydaje się mrzonką.
Pozytywizm warto badać przede wszystkim dla niego samego, a nie dla dzisiejszych sporów, w których mógłby służyć co najwyżej za jednowymiarowe narzędzie w walce z przeciwnikiem. Klisze ideologiczne zawsze prowadzą do tego, że odkrywamy w przeszłości to, co chcemy odkryć: „okrągłe”, jednorodne idee, hasła, poglądy. Poznawanie pozytywistów musi zaczynać się od tekstów, ich drobiazgowej lektury, prowadzącej do ujawnienia całego skomplikowania myśli i postaw.
Sądzę też, iż nie należy zapominać o formach wypowiedzi, gatunkach, języku, a także pewnych grach, jakie w tych gatunkach uprawiali oni z czytelnikiem, z polemistami i cenzorem. Przyjęło się, że gatunki publicystyczne są mało ciekawą formą wypowiedzi z pogranicza literatury i najszerzej rozumianego piśmiennictwa24. Że są w jakimś stopniu niezmienne. Tymczasem uważna lektura „Przeglądu Tygodniowego” pokazuje raczej, iż mamy do czynienia nie tylko z osobnym językiem każdego z pisarzy, lecz także osobnym traktowaniem/wykorzystaniem i kreowaniem gatunków takich jak artykuł programowy, felieton, reportaż, polemika. Każdy autor wyraźnie nadaje ton indywidualny – artykuły Bogackiego, Wiślickiego czy na drugim biegunie Świętochowskiego łatwo rozpoznać nie tylko po stylu (rzeczowym – rozwichrzonym), lecz też po konstrukcji, sposobie argumentacji. Anonimowość wielu artykułów z ówczesnej prasy jest (w sporej części) anonimowością, która „wydarzyła się” ex-post. W chwili publikacji czytelnicy dobrze radzili sobie z rozpoznaniem „swoich” autorów25. Im bardziej będziemy się przybliżać analitycznie, interpretacyjnie do publicystyki, czasopiśmiennictwa epoki, tym ostrzej będą się zarysowywać cechy indywidualne autorów i wyjawiać coraz to różne odmiany tych samych gatunków. Pozytywiści – wbrew utartej opinii – są wielkimi indywidualistami także w prasie, w publicystyce.
Zanurzając się w prasę epoki, należy, oczywiście, poruszać się głównymi traktami – tematów, wątków, idei. Trudno pomyśleć badania tego typu bez interpretacji „wstępniaków”. Ale nie należy też tracić z pola widzenia tego, co w prasie tego czasu – z pozoru! – marginalne, zanotowane jakby na marginesie owych tematów głównych. To w „pobocznych” formach wypowiedzi ujawnia się to, co można by nazwać życiem epoki, gustem redaktorów, praktyką oddziaływania na czytelnika. Okaże się wtedy, jak wiele mogą nam powiedzieć o epoce na przykład omówienia nowości księgarskich, wymiana korespondencji między czytelnikami a redakcją, nota informacyjna, przedruki z pism zagranicznych czy reklamy. Jak tu pokazuję, nawet nekrolog może być formą wyrażenia swoich sympatii, postaw26. Ogłoszenia dają wyobrażenie o tym, co nazywamy codziennością, co za Bogdanem Mazanem nazwałabym też formą „mikroświatów pozytywistycznych”27. Sprawdza się w przypadku tych (quasi-) marginaliów reguła, którą Tadeusz Budrewicz ujął w dykcji dyrektywy: pozytywistów należy „czytać od końca”28. Dopowiedzmy: i do końca, do ostatniego mikrotekstu z ich mikroświata.
Wracając do tematów „Przeglądu Tygodniowego”, chciałabym podkreślić, iż dostrzegam też konieczność wyważenia proporcji w oglądzie tego i innych pism na różnych etapach ich rozwoju29. Proporcji między tym, co polskie, a tym, co światowe, europejskie. Żadnej z tych perspektyw (krajowej i zagranicznej) nie można tracić. Możliwe jest jednak takie patrzenie na tygodnik, które łączy dwie perspektywy, oddając ducha czasu i miejsca. Sądzę więc, że europejskość i polskość „Przeglądu Tygodniowego” kulminuje w trzeciej perspektywie jego oglądu, którą zatracamy, pragnąc wydobyć albo polskość, albo europejskość/światowość pisma, jego idei. Otóż jest to perspektywa środkowoeuropejska – otwarta szeroko na wszelkie wpływy Zachodu, niemal okcydentalistyczna, lecz chcąc nie chcąc wchłaniająca całe doświadczenie „innej” Europy, tej słowiańskiej, bałkańskiej, bałtyckiej, słowem wschodnioeuropejskiej.
Wszystko, co zachodnie, zyskuje w „Przeglądzie Tygodniowym” nową formę, przystosowaną do warunków społecznych, politycznych, geopolitycznych, językowych i estetycznych Europy Środkowej, wszystko zaś, co wschodnie, zostaje przefiltrowane (i ocenione) przez siatkę idei, estetyk, poglądów absorbowanych z Zachodu (Anglii, Francji, Niemiec). Ten proces podwójnego zapośredniczenia zachodniego we wschodnim i wschodniego w zachodnim realizuje się jako idiom środkowoeuropejski w prasie polskiego pozytywizmu w sposób niemal modelowy30. Obejmuje całe spectrum tematyczne: od antropologii po politykę, od nauki po literaturę i estetykę. Idiom środkowoeuropejski pozwala też wskazać takie elementy sytuacji ziem polskich i Polaków, które są specyficzne dla tej, a nie innej kultury (wymieńmy tu rolę i przekształcenia społeczne klasy ziemiańskiej, szlachty, typ polskiego inteligenta, rolę Żydów w życiu społecznym, osobliwą pamięć historyczną, spór „sarmatów” z „oświeceniowcami” itd.).
Środkowoeuropejskość ta widoczna jest także w klasycznych dziełach literatury tego czasu (od Pompalińskich do Nad Niemnem Orzeszkowej, od Szkiców węglem do Bez dogmatu Sienkiewicza…)31, lecz w sposób najjaskrawszy uwyraźnia się w prasie, w publicystycznej debacie, polemice. Analizując ją, odkrywamy też, zdumiewające dzisiejszego czytelnika (ale nie badacza) fluktuacje obrazu „innego”, „sąsiada”, na przykład Słowianina. Odsłania się też zmienność znaczenia kultur ościennych w wachlarzu tematów podejmowanych przez redakcję. Na przykład Czesi i kultura czeska są istotni w początkowym okresie formowania się redakcji „Przeglądu Tygodniowego”, pełnią rolę wzorcotwórczą do około 1870 roku, a potem są już prawie nieobecni. Ich miejsce zajmują Bułgarzy i inne narody bałkańskie, w czym wyraża się wielki dylemat geopolityczny nie tylko pozytywistów. Próbują oni bowiem wyjść z kłopotu, który narzucają wojny bałkańskie: opresyjne dla Polaków państwo rosyjskie pełni na Bałkanach rolę wyzwoliciela, szermierza idei słowiańskiej jedności, wolności i niezależności. Ale oprócz tych wielkich kultur dostrzeżemy, czytając pismo poza głównymi traktatami, wrażliwość tego pokolenia na kultury małe lub dobijające się o niezależność: Łotyszów, Estów (Estończyków), Rusinów (Ukraińców), Finów, Iliryjczyków (Chorwatów), Bośniaków. Pojawiają się one najczęściej w notach informacyjnych, mówiących o kulturowo-cywilizacyjnych reformach podejmowanych przez te wspólnoty etniczne.
Trudno przecenić to uwrażliwienie warszawskich „młodych”. Jest ono ich znakiem, signum dobrze pojętej nowoczesności, która nie odrzuca tego, co zmarginalizowane w procesie dziejowym, co się, jak narody wschodnioeuropejskie i bałkańskie, dopiero emancypuje. Jest to kolejna differentia specifica „Przeglądu Tygodniowego” i szerzej prasy polskiej tej epoki32. I ona świadczy o istnieniu nie tylko wpływów zachodnich, czy wschodnich, lecz o specyficznie środkowoeuropejskiej tożsamości kulturowo-cywilizacyjnej pozytywistów warszawskich.
Życie pozytywizmu, jak się przyjmuje dość powszechnie, było bardzo krótkie. Poniekąd potwierdza to sam „arcykapłan”, lider tego środowiska, który już w latach 1918–1938 zaczyna publikować wspomnienia, traktując pozytywizm jako ważny, lecz tylko moment w rozwoju kultury polskiej33.
Trudno do końca przyjąć spojrzenie dawnego Posła Prawdy. Wobec epoki, którą współkształtował in statu nascendi, miał on wyraźnie jeszcze innego rodzaju zamiary: chciał kreować jej obraz z oddali, stawiać akcenty na tym obrazie, interpretować momenty sporne i kryzysowe. Życie pozytywizmu poza literaturą – w nauce i filozofii – jako pewnej metodologicznej dyrektywy, a szerzej postawy światopoglądowej, było jednak w kulturze polskiej znacznie dłuższe i rozciągnęło się aż na dwudziestolecie międzywojenne. Widać jego echa w filozoficznych sporach tej epoki34, ale też w sposobie, w jaki Żeromski czy Kleiner pisali o fenomenie/tragedii powstania styczniowego35. Także współczesne, już dwudziestopierwszowieczne spory o polskość, europejskość w pewnym stopniu (i to niemałym) zakorzenione są w pytaniach, jakie oni, młodzi warszawscy entuzjaści, stawiali przed sobą, jak również w dylematach, które musieli rozstrzygać. Jest to ten wciąż żywy i nadal nas współkształtujący element przeszłości, który – jakby powiedział autor Idei – jest dziś w każdym Polaku, w każdym Europejczyku36.
Wszystkie nici, wątki, motywy tej pracy ogniskują się wokół kulturowego, historycznego i egzystencjalnego doświadczenia „młodych”, którzy po 1864 roku podjęli śmiałą i owocną próbę modernizacji kultury polskiej w obliczu przemian, jakie się wówczas w świecie dokonywały. Staram się więc uchwycić nie tylko cywilizacyjno-kulturowy, lecz również egzystencjalny wymiar ich doświadczenia. Zrozumieć nie tylko, co i jak pisali, ale i jak przeżywali swoje czasy, dylematy, wybory i pytania. W tym znaczeniu ma to być także książka zarazem o nich i o nas, dziedzicach tej tradycji37. Zarysowawszy owej tradycji panoramę w antologicznej formie, chcę tu spojrzeć na tę wielką pozytywistyczną całość w innej perspektywie – szkicu i eseju. Wydaje się, iż takie niekoniecznie przyczynkarskie, ale ukierunkowane na pogłębioną analizę mikroujęć podejście może dać zarys tego, co wolno by nazwać panoramą pozytywizmu polskiego. Przedzierając się jednak przez tysiące tekstów „Przeglądu Tygodniowego”, nie raz odczułam niepewność co do tego, czy takie pełne, wszechujmujące podejście jest możliwe. Lektura gazet epoki pokazuje przede wszystkim, iż ich tematem i formą zarazem jest nieobjęte, płynące wartkim strumieniem Życie. Jak wołał w pierwszym numerze tygodnika Adam Wiślicki: „Zapewne, że zadanie trudne, ale pisemko, które otwieram w Imię Boże, jest jako maleńkie ziarenko nasienne, zawierające wszystko, całą roślinkę w zmniejszeniu, w miniaturze… A nie ma być niczym innym, jak tylko kroniką krajową i powszechną”38.
Zajrzyjmy zatem do tej kroniki – „krajowej i powszechnej”.
1S.Brzozowski, Idee. Wstęp do filozofii dojrzałości dziejowej, wstęp A.Walicki, opr.M.Sroka, S.Góra, Kraków 1990, s.404.
2Zob.: J.Bachórz, O potrzebie scalania polskiego wieku XIX; T.Sobieraj, Kulturowy model dziewiętnastowieczności; E.Paczoska, Latarnia czarnoksięska, czyli dziewiętnastowieczność i nowoczesność, „Wiek XIX” 2008, R.1, s.7–18, 19–38, 39–53.
3Zob.: S.Kieniewicz, Powstanie styczniowe, Warszawa 1972; Powstanie styczniowe 1863–1864. Walka i uczestnicy. Represje i wygnanie. Historiografia i tradycja, red.W.Caban, W.Śliwowska, Kielce 2005.
4Oczywiście w płynnej przestrzeni przemian cywilizacyjno-kulturowych „definitywność” jakiegoś procesu należy traktować jedynie jako pewną próbę określenia ram zjawisk. Granica między dziewiętnastowiecznością a dwudziestowiecznością jawi się również, pomimo „długiej” cezury pierwszej wojny światowej (1914–1918), nie tak ostro, jakbyśmy to sobie wyobrażali.
5Z prac ostatnich nad epoką za szczególnie doniosłe uznać można: Kalendarium życia i twórczości Elizy Orzeszkowej, t.1–2, oprac.I.Wiśniewska, Warszawa 2014; E.Orzeszkowa, Publicystyka społeczna, t.1–3, oprac.G.Borkowska, I.Wiśniewska, Warszawa 2020; B.Prus, Pisma wszystkie, red.B.Obsulewicz-Niewińska, Warszawa–Lublin 2014 (edycja kontynuowana); Słownik polskiej krytyki literackiej 1764–1918. Pojęcia – terminy – zjawiska – przekroje, t.1–3, red.J.Bachórz, G.Borkowska, T.Kostkiewiczowa, M.Rudkowska, M.Strzyżewski, Toruń–Warszawa 2016; Z.Gloger, Pisma rozproszone, t.1–3, red.J.Ławski, J.Leończuk, Białystok 2014–2016.
6Zob.„Przegląd Tygodniowy” 1866–1876. Teksty, analizy, komentarze, ser.1: Pozytywiści, idee, programy, t.1: Obraz człowieka, cz.1–2; t.2: Pismo, utopie, projekty, cz.1–2; t.3: Literatura i życie, cz.1–2; ser.2: Pozytywiści i świat, t.1–2, red.A.Janicka, współpraca A.Kowalczykowa, Ł.Zabielski, oprac.i komentarze M.Siedlecki, P.Suchodolski, P.Wojciechowski, Ł.Zabielski, Białystok 2019–2020.
7Być może pobrzmiewa tu echo przekonania, iż jest to epoka szczególnie zaangażowana ideowo i „postępowa”, czytaj: jednorodna, monoideowa. Niewątpliwy wpływ na stereotypizację pozytywizmu miała też edukacja szkolna lat 1948–1999, wyjątkowo jednostronnie go przedstawiająca.
8O temperaturze sporów i antagonizmów w redakcji „Przeglądu Tygodniowego” dają pojęcie animozje wokół pism Ochorowicza czy późniejszy spór o Zapolską. Zob.: A.Janicka, „Przegląd Tygodniowy” w latach 1866–1876: pismo, program, znaczenie, w: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.1, t.1, cz.1, s.15–38; taż, Tradycja i zmiana. Literackie modele dziewiętnastowieczności: pozytywizm i „obrzeża”, Białystok 2015; taż, Sprawa Zapolskiej. Skandale i polemiki, Białystok 2013. Sprawy związane ze społecznym pochodzeniem, wykształceniem, przemianami ideowymi redaktorów i autorów tygodnika wnikliwie analizuje Joanna Kurczewska w artykule Wiedza i obowiązki. (Środowisko „Przeglądu Tygodniowego” w latach siedemdziesiątych XIX w.), „Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej” 1982, t.28, s.129–174.
9A.Świętochowski, Dumania pesymisty, „Przegląd Tygodniowy” 1876, nr 24, 27, 33, 36, 45, 49; tenże, Dumania pesymisty, Lublana 1877; tenże, Dumania pesymisty, oprac.E.Paczoska, Warszawa 2002; tenże, Dumania pesymisty, w: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.1, t.1, cz.1, s.401–441.
10Zob.T.Budrewicz, Spory wokół „Romantyzmu i jego skutków” Franciszka Krupińskiego, Poznań 2018.
11Zob.: A.Paja, Czytanie i naśladowanie. O dystopijności kobiet (i mężczyzn) na przykładzie „Emancypantek” Bolesława Prusa; R.Stachura-Lupa, O emancypacji ze stanowiska konserwatywnego; A.Zawiszewska, Emancypacja kobiet w publicystyce Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit na łamach „Przeglądu Tygodniowego” w latach 1893–1895, w: Przemiany dyskursu emancypacyjnego kobiet, ser.2: Perspektywa polska, red.A.Janicka, C.Fournier Kiss, B.Olech, Białystok 2019, s.133–150, 219–234, 235–248. Zob.także: M.Wilczak, „Feministka starego kroju” – Julia Dickstein-Wieleżyńska wobec kwestii kobiecej, „Bibliotekarz Podlaski” 2014, nr 1, s.121–132.
12Piszą o tych kwestiach: B.Mazan, Środowisko „Przeglądu Tygodniowego” wobec ideologicznego i militarnego udziału Rosji w konflikcie bałkańskim (1875–1878), „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Litteraria” 1991, nr 31, s.75–87; M.Płachecki, Wojny domowe. Szkice z antropologii słowa publicznego w dobie zaborów (1800–1880), Warszawa 2009; A.Giza, Słowianofile rosyjscy wobec kryzysu bałkańskiego w latach 1875–1878, Wrocław 1982.
13To niedostępne dziś w polskich bibliotekach pismo prowincjonalne było lokalną trybuną pozytywizmu (jego roczniki znajdują się w Petersburgu).
14Przykładem może być Zygmunt Gloger. Zob.: Zygmunt Gloger – badacz przeszłości ziemi ojczystej. Materiały z sesji popularnonaukowej, Łomża, 25–26 maja 1974 r., red.J.Babicz, A.Kutrzeba-Pojnarowa, Warszawa 1978; Zygmunt Gloger. Pisarz, myśliciel, uczony. Studia, red.J.Leończuk, J.Ławski, Ł.Zabielski, Białystok 2016; A.Janicka, Zygmunt Gloger wobec teorii i praktyki pozytywizmu, w: Z.Gloger, Pisma rozproszone, t.2: 1877–1889, s.23–40.
15Wiele tego typu zjawisk sygnalizuje monografia: P.Tomczok, Literacki kapitalizm. Obrazy abstrakcji ekonomicznych w literaturze polskiej drugiej połowy XIX wieku, Katowice 2018 (np.rozdział 6: Ekonomie „Lalki” Bolesława Prusa, s.545–594).
16Przykładem mogą być związki Świętochowskiego z myślą narodową, z Janem L.Popławskim, czy Zygmunta Glogera z ziemiańskim konserwatyzmem.
17S.Brzozowski, Idee, s.409–410. Głos Brzozowskiego należy rozumieć bardziej jako krytykę pewnego typu racjonalizmu reprezentowanego przez Świętochowskiego niż jako krytykę racjonalizmu w ogóle.
18Nawiązuję do inspiracji monografii: Literatura i kultura lat 60. XIX wieku między polityką a prywatnością. Dyslokacje, red.U.Kowalczuk, D.W.Makuch, D.M.Osiński, Warszawa 2019.
19D.M.Osiński, Pozytywistów dziedzictwo Oświecenia: kierunki i formy recepcji, Lublin 2018.
20Dobrze pokazują to jego teksty wspomnieniowe zebrane w tomie: A.Świętochowski, Wspomnienia, oprac.S.Sandler, Wrocław 2006.
21Zob.: G.Markiewicz, Adam Wiślicki i Aleksander Świętochowski – dwie narracje pozytywistów warszawskich, w: Pozytywiści warszawscy: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.2: Świat, Europa, Polska, red.A.Janicka, Białystok 2020, s.33–42; M.Grajek, Gustaw „Gamaston” Kamieński i Stanisław Graybner – dwaj ostatni debiutanci z kręgu Szkoły Głównej. Drogi życia i literatury, „Bibliotekarz Podlaski” 2020, nr 4, s.119–152.
22A.Świętochowski, Dumania pesymisty, cyt.za: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.1, t.1, cz.1, s.440–441.
23Zob.D.Kulesza, Między romantyzmem a socjalizmem. Młodzi pozytywiści z „Przeglądu Tygodniowego” w powojennych syntezach historycznoliterackich, w: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.2, s.79–103.
24Zob.: Pozytywizm. Języki epoki, red.G.Borkowska, J.Maciejewski, Warszawa 2001; Pozytywizm i negatywizm. „My i wy” po stu latach, red.B.Mazan, współpraca S.Tynecka-Makowska, Łódź 2005; E.Ihnatowicz, Pozytywizm, w: Słownik polskiej krytyki literackiej 1764–1918, t.2: N–Z, s.373–380.
25Również współczesny, dwudziestopierwszowieczny czytelnik rozpoznałby niektóre idiolekty pisarskie felietonistów.
26Zob.rozdział Konterfekt outsidera, s.298–321.
27B.Mazan, Pozytywizm warszawski z perspektywy mikroświatów tekstowych, Łódź 2002.
28T.Budrewicz, [głos w dyskusji], w: Dziedzictwo pozytywizmu – dziś. Panel w Muzeum Historycznym w Białymstoku, 5 grudnia 2014 roku, w: Pozytywiści warszawscy: „Przegląd Tygodniowy” 1866–1876, ser.1: Studia, rewizje, konteksty, red.A.Janicka, Białystok 2015, s.532.
29T.Sobieraj, Przekroje pozytywizmu polskiego. W kręgu idei, metody i estetyki, Poznań 2012.
30Kontekstowo potwierdza to lektura tomów: Modernizmy Europy Środkowo-Wschodniej, wybór i oprac.E.Paczoska, M.Chmurski, Warszawa 2013; Modernizmy Europy Środkowo-Wschodniej: coraz szersze marginesy, red.E.Paczoska, I.Poniatowska, Warszawa 2020.
31Zob.: S.Karpowicz-Słowikowska, Dusze w niewoli. Bolesława Prusa i innych (pozytywistów) myślenie o Rosji. Szkice, Gdańsk 2018; Henryk Sienkiewicz i chrześcijaństwo. Idee – obrazy – konteksty, red.A.Janicka, Ł.Zabielski, Białystok 2017.
32Osobiście dowartościowałabym także jako pionierski, nowoczesny w literaturze postyczniowej język, jakim pozytywiści mówią o naturze, zwierzętach. Zob.: D.Piechota, Pozytywistów spotkania z naturą: szkice ekokrytyczne, Gdańsk 2018; Ekomodernizmy, red.A.Trześniewska, D.Piechota, Lublin 2016.
33A.Świętochowski, Wspomnienia, oprac.i wstęp S.Sandler, wyd.1, Wrocław 1966.
34W sposób wyrazisty długą, bo aż w dwudziestolecie międzywojenne wchodzącą, polemikę z myślą pozytywizmu i jego metodologią prowadził Wincenty Lutosławski. Zob.: T.Mróz, Wincenty Lutosławski 1863–1954. Jestem obywatelem utopii, Kraków 2008; Korespondencje Wincentego Lutosławskiego z Kazimierzem Twardowskim. Lata 1895–1936, oprac.R.Kuliniak, D.Leszczyna, M.Pandura, Ł.Ratajczak, Kęty 2017; Wincenty Lutosławski i literatura. Studia, red.A.Janicka, H.Libera, J.Ławski, Kraków–Białystok 2022.
35Zob.Powstanie styczniowe. Reinterpretacje pamięci. Studia, red.J.Ławski, I.E.Rusek, P.Wojciechowski, Białystok 2019.
36Zob.rozdział: „W chwili przesilenia”. Kształtowanie się obrazu pozytywizmu warszawskiego (1903–1918). Rekonesans.
37Zob.M.Płachecki, Niemota, w: Miasto słów. Studia z historii literatury i kultury drugiej połowy XIX wieku, red.E.Paczoska, Białystok 1990.
38[A.Wiślicki], Otwarcie pisma, „Przegląd Tygodniowy” 1866, nr 1, s.1.
Jeśli siedzisz cicho, jeśli się wysługujesz interesom innych, możesz być pewnym uznania, jesteś dobry, pożyteczny. Ale podnieś tylko głowę, zechciej działać na swój rachunek, wnet ci sami, co poprzednio klaskali, albo sykną zawiścią, albo z trwożnym ubolewaniem rzucą ci radę: daj pokój! stracisz, zmarnujesz pracę, po co ci nowe pismo!?
Adam Wiślicki1
Pierwszy numer „Przeglądu Tygodniowego” z 7 stycznia 1866 roku redaktor Adam Wiślicki zaczynał bez przesadnej skromności, zdecydowanie. Przemyślana, przewrotna strategia uzasadnień dla pojawienia się na rynku wydawniczym nowego tytułu wspierana była wysoką temperaturą emocjonalną artykułu wstępnego, oscylującą pomiędzy wykrzyknieniem a znakiem zapytania. Ten emocjonalny ton miał jednak wprowadzać na rynek pismo o charakterze przeglądowym, sprawozdawczym, przedmiotowym w oglądzie i ocenie zjawisk2.
Szeroki oddech, jaki Redaktor nadawał swojemu „pierwszemu słowu” – i to zarówno publicystycznie, jak i retorycznie oraz emocjonalnie – miał uprzedzać zarzuty i złośliwe komentarze, których tenże spodziewał się po ukazaniu się numeru pierwszego. W tej chwili woli atak zawczasu zneutralizować i osłabić argumenty przeciwników. Wskazuje więc w punkcie wyjścia na „nadmierny rozrost piśmiennictwa periodycznego”3 i bieżącego, by argument ten rozbroić i ośmieszyć. A był to wówczas, jak słusznie podkreśliła Barbara Bobrowska, argument powszechnie używany jako zasadniczy przeciwko pojawianiu się na rynku wydawniczym nowych tytułów prasowych. Celowały w tym zwłaszcza pisma umiarkowanie konserwatywne, mające już stałych, własnych (bo wyrobionych i ukształtowanych przez lata) czytelników (na przykład „Kłosy”) oraz najrzetelniejsze rozpoznanie rynku i jego poziomu dziennikarskiego, przy tym wyrzekające na – tu przywołuję znów ustalenia badaczki – nadmiar tytułów prasowych, skutkujący chaosem na rynku czasopiśmienniczym, sprzeciętnieniem gustów, brakiem wyrazistych poglądów oraz tematyczną i problemową miałkością.
Nim na łamach „Przeglądu”, w jego następnych numerach, znajdziemy głosy podejmujące podobny ton (interpretatorka wskazuje, że jest on charakterystyczny dla lat 60., kiedy w postyczniowej rzeczywistości niejako od początku ustalają się reguły i zasady dziennikarskiej aktywności, klamrowo poddane presji – z jednej strony wzmocnionej cenzury, z drugiej – rynkowych przemian), w prospekcie natrafiamy na głos osobny, wypowiadający się w imieniu tych, którzy chcą mówić inaczej i o czym innym. Póki nie sprecyzujemy, co znaczy „inaczej” i „o czym innym”, wsłuchajmy się w ten argument, bo jest on ciekawie skonstruowany. Przede wszystkim – osobny i osobliwy, ponieważ – odnotowawszy ambaras nadmiaru – na nadmiar ten nie wyrzeka. A narzekanie staje się wówczas publicystyczną normą – większość publicystów, szukając uzasadnień dla swego głosu, wskazuje na nadmiar jako przeszkodę do jego wybrzmienia. Wiślicki inaczej. Traktuje on ów nadmiar przyjaźnie, jako naturalny kontekst uwyraźniający własną wyjątkowość, odmienność:
Tyle pism! tyle pism! tyle pism!
Więc dlatego że ich dużo zamknijmy oczy, zatknijmy uszy i nie czytajmy żadnego?!
Dużo pism… no to chwała Bogu, wybierajmy które najlepsze, a tym co są bez wartości pozwólmy umierać, konać lub istnieć w spokoju, gdy taka ich wola.
A jeśli wszystkie są dobre?
Ha, to się zastanówmy, czyby wszystkie na obranym polu z pożytkiem pracować nie mogły.4
Osobliwe i osobne w głosie redaktora Wiślickiego może być także to, że łączy on w sobie dwie, na pozór tylko wykluczające się, perspektywy: rzetelnego profesjonalisty i straceńca. Profesjonalista rozgląda się, analizuje, robi kalkulacje; straceniec – nic sobie z tego nie robi. Wykrzykuje tylko: „Stracę? A cóż to komu może szkodzić…”5. Z tych antagonistycznych, emocjonalnych zestawień buduje Wiślicki własną, oryginalną figurę redaktora.
Tak kontrapunktowo zaprojektowana „figura redaktora”6, połączona z rozstrojeń tych i zestrojeń, artykułuje całkiem precyzyjny katalog uzasadnień dla istnienia własnego pisma. Argumentem podstawowym okazuje się, wygospodarowane nagle dzięki tym retorycznym zabiegom i umiejętnościom, wolne miejsce na rynku prasowym, które wprost woła o „nowe”: „Nowe pismo zakładam dlatego, że widzę stanowisko dotąd niezajęte”7. Dalej idzie już wspomniany katalog rzeczowych uzasadnień:
Tyle pism!
[…] Czegóż się trwożycie…? Współzawodnictwa? Ależ wy macie już za sobą przeszłość, która jest siłą, doświadczenie, zasoby… Jeśli więc sumiennie spełniacie zadanie, jeśliście pożyteczni, postępowi… skąd trwoga? Sam fakt pojawienia się nowych pism już wywołuje większą waszą staranność, wprowadzenie nowych rubryk, świeżych sił, ożywionego literackiego i naukowego ruchu, co ogół pewno spostrzega i ocenia; dość bowiem porównać pisma tego i zeszłoroczne. My nowo przybywający nie posiadamy tych korzystnych warunków, musimy sobie wszystko stwarzać i wywalczać… a spotykamy na samym wstępie szykanę pewnych organów prasy, nawet wtedy, gdy ani jednym numerem nie zdołaliśmy złożyć dowodów, czym będziemy.8
Znajdujemy tu więc kwestie zasadnicze. Wiślicki próbuje pokazać, jak dalece pojawienie się nowych tytułów prasowych zmienia korzystnie kształt tych już istniejących. Do kogo mógł się tymi słowy zwracać? Przypuśćmy, że do redakcji „Gazety Polskiej” (1826–1831; 1861–1939), „Gazety Warszawskiej” (1801–1935), „Tygodnika Ilustrowanego” (1859–1939), może „Kuriera Warszawskiego” (1821–1939). W czyim imieniu? Na pewno własnym, lecz również – ustanawiając to zbiorowe „my” dziennikarskie – może mieć na myśli świeżo powstałe „Kłosy” (przypomnijmy, ich pierwszy numer ukazuje się 5 lipca 1865 roku), ilustrowany tygodnik nastawiony na omówienie i analizę bieżących kwestii społecznych, ekonomicznych i politycznych, ale też posiadający niemałe ambicje kulturalne. W grę wchodził także – nawet! – „Kurier Codzienny”, założony i redagowany przez Karola Kucza, wychodzący od 1 lipca 1865 roku, a może i (choć tu mamy zdecydowanie inny adres czytelniczy) przeznaczoną dla ludu miejskiego i wiejskiego „Zorzę” (jej pierwszy numer pojawił się w styczniu roku 1866).
Redaktor Wiślicki jest zaczepny i roztropny jednocześnie. Zrywa z autorytetami– na nikim nie chce się wzorować, ale też obiecuje, że nie będzie tych autorytetów szargał. Charakteryzują go więc i brawura, i rozsądek. Przekonuje: „[…] ja też nie myślę polemizować z osobistościami, nie chcę krytyki jątrzącej, zaczepnej, ale nauczającą, dodatnią”9. Zamiast walki obiecuje walkę w imię kreacji, czyli zasadę równowagi i roztropnej symetrii, wzmocnione ambitnie „gruntownością”, „spokojem w formie”, jasną świadomością celu („pójdę naprzód wytrwale”). Co nie znaczy, że nie będzie czujny na punkcie niezależności własnego zdania i koteryjności warszawskich układów: „Czyż samochwalstwem jest wypowiedzenie otwarte, że nie będę z nikim współzawodniczyć, że chcę mieć zdanie własne, wolne od czułostkowości i panegiryzmu arcybractwa wzajemnej adoracji?”10.
To prospektywne, patrzące w przyszłość „my” wskazuje więc otwartość, rzetelność i potrzebę polemicznego budowania własnej perspektywy, z której chce oglądać Polskę i świat.
Warto zwrócić również uwagę na ostatni akapit prospektu Wiślickiego. Oto więc, co wskazywałoby na niemałą świadomość retoryczną autora, wysoki polemiczny ton zostaje zawieszony, złagodzony, osłabiony na rzecz, to ciekawe, wprowadzonego na sam koniec toposu skromności. Polemiczny rozmach ulega tu niespodziewanemu – acz strategicznie przemyślanemu i uzasadnionemu – pomniejszeniu i czytelnik dowiaduje się, że trzyma w ręku „pisemko” właściwie, a nie „pismo”. Odbieramy tu z jednej strony pewną czułość, jaką niesie użycie deminutywu, z drugiej powiew lekkiej ironii, a może nawet autoironii:
Zapewne, że zadanie trudne, ale pisemko, które otwieram w Imię Boże, jest jako maleńkie ziarenko nasienne, zawierające wszystko, całą roślinkę w zmniejszeniu, w miniaturze… A nie ma być niczym innym, jak tylko kroniką krajową i powszechną… Jeżeli zaś przy wytrwałości i pracy okoliczności pozwolą, maleńkie to ziarnko rozwinie się i pismo w zdwojonej objętości, wzmożone nowymi siłami wewnątrz, stanie do dalszych trudów, obok tych co istnieją, lub jeszcze powstaną… a których my przecież nie powitamy, jak nas powitano wykrzykiem:
Tyle pism! tyle pism! tyle pism!11
Topos skromności uzasadniać ma wątłe rozmiary pisma, co jednak nie przeszkadza w budowaniu perspektywy panoramicznej. Postęp, który obiecywał czytelnikowi Wiślicki, nie ma jeszcze charakteru utopijnego projektu cywilizacyjnego, oznacza raczej (tylko i aż!) dziennikarską rzetelność. O materializmie nie ma nawet jeszcze mowy.
Co zastanawiające, autor otwiera to najbardziej postępowe pismo warszawskie drugiej połowy XIX wieku „w Imię Boże”. O ile pojawiające się wcześniej w prospekcie trzykrotne przywołanie imienia boskiego można uznać za poręczne frazeologizmy („chwała Bogu”, „dzięki Bogu”, „bój się Boga”), o tyle to ostatnie zawołanie wydaje się rodzajem deklaracji, wzmocnionej dodatkowo następującą zaraz potem „stylizacją” biblijną (gdzie użyty zostaje motyw „ziarna”).
Mamy więc: figurę początku, imię Boże, motyw ziarna – tym właśnie katalogiem figur i motywów wybrzmiewa prospektywne wprowadzenie dane czytelnikom 7 stycznia 1866 roku.
Wróćmy do najważniejszego – czyli obietnicy pisania „inaczej” i „o czym innym”. Inaczej – w numerze pierwszym PT oznacza po prostu: w zgodzie z faktami. Wobec zalewu opinii niesprawdzonych, przypadkowych, przeglądowcy chcą być po stronie faktów i je opisywać. Ufają faktom i trzymają się faktów. Nie interesują ich ani opinie, ani tym bardziej interpretacje. W numerze pierwszym porządkują więc fakty i wierzą, że zza tego ładu wyłoni się przed czytelnikiem nowy świat. W ów właśnie numer pisma wpisany jest bowiem zarówno wyobrażony autor, jak i wyobrażony czytelnik. Autor pisma w tym założycielskim myśleniu to ten, który fakty zbiera i porządkuje. Tylko porządkuje, bo zza tego porządku ma się ukazać czytelnikowi jego własny kosmos, a raczej jego obiektywny obraz świata. Widać tu, jak dalece formuła „przeglądu” organizuje strukturę i zawartość pierwszego numeru pisma. Dokładnie realizuje on konwencję tytułu: oto „Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych”.
Otrzymujemy więc, prócz opisanego prospektu, wprowadzone jednocześnie we właściwych proporcjach: kronikę krajową i zagraniczną (dane w porządku tematycznym, na który składają się: Nauki, Malarstwo i rzeźba, Przemysł i gospodarstwo rolne, Komunikacje, Handel), dalej wyodrębnione – ale nie dominujące – części literackie (takie jak scena fantastyczna Lalka porcelanowa, streszczenie za „Revue des Deux Mondes” dramatu Carmosina Alfreda de Musseta), pierwszy odcinek cyklu dotyczącego powstawania Muzeum Sztuk Pięknych w Warszawie, dopełniony jeszcze krótkim przeglądem Muzyki i teatru. Całość domyka zwięzła, ale wiele mówiąca rubryka Korespondencja od Redakcji. Żadna z przywołanych części nie dominuje nad inną, żaden temat nie jest uprzywilejowany, żadna rubryka nie przyćmiewa innej, sąsiedniej. Wszystko jest zatem tak samo ważne i tak samo skrótowe. „Przegląd Tygodniowy” nr 1 rozumie przeglądowość jako zbiór tematów, zestawionych tak, by się wzajemnie oświetlały, lecz nie wchodziły ze sobą w kolizję sensów czy faktów.
Gest interpretacji leży bowiem od tej pory po stronie czytelnika. To jest właśnie najbardziej nowatorskie w myśleniu redaktorów „Przeglądu”, ta autonomia i samodzielność dana czytelnikowi. Na samym początku wierzą oni, że walczyć będą o czytelników, nie – prenumeratorów! O ile równolegle powstałe i w punkcie wyjścia nawet podobne „Kłosy” chcą – głosem Lewestama z numeru 168 rocznika 1868 – przystosowywać „publicystyczną treść i ton publikacji”12 do poziomu umysłowego i wykształcenia odbiorcy, o tyle „Przegląd Tygodniowy” właśnie w numerze założycielskim wyraźnie artykułuje potrzebę zmiany. Przeglądowcy nie chcą się przystosowywać, chcą zmieniać i kształtować gusta i opinie czytelnicze.Zmieniać jednak nie nachalnie, lecz stopniowo, prowadząc z czytelnikiem partnerski dialog. Autor daje temat, czytelnik w akcie cotygodniowej lektury pisma nadaje owemuż tematowi charakter problemu.
Powiedzmy od razu, że postulat ów daje się utrzymać tylko w numerze pierwszym i – częściowo – drugim (tu jednak znacząco już wzrasta rozmiar części literackiej i proporcje zaczynają się chwiać). W numerze trzecim staje się już niemal wspomnieniem. Dobrze to, czy źle? Trudno orzec – tym samym „Przegląd” oddala się od swoich prospektywnych, ambitnych założeń, ale szybko zbliża się do życia. Numer ten (i jeszcze następny) zdominowany jest wszak przez polemikę z Tadeuszem Padalicą, czyli Zenonem Fiszem (1820–1870), wybitnym prozaikiem późnoromantycznym, postrzegającym sprawy polskie z perspektywy Kijowa, Petersburga i Czerkas. Jego krytyka pism małych, którą Wiślicki wziął do siebie, na swoje łamy, ukazała się w numerze piątym „Gazety Warszawskiej” z 1866 roku13.
W tym miejscu zauważyć trzeba, iż perspektywa Fisza była nader specyficzna: na prawobrzeżnej Ukrainie rozwinęło się bujnie polskie życie kulturalne i literackie, zdominowane przez poczucie wyczerpywania się romantycznych wzorów literackich, przez doświadczenie kryzysu całej formacji dziewiętnastowiecznej14. Wyrazem tego przeżycia, zmierzchania tej fazy dziewiętnastowieczności były takie „dekadenckie” utwory, jak Narracje Władysława Słowackiego [1847] czy właśnie proza Fisza: zaangażowana w sprawy społeczne (Pokojówka, Zosia Żytkiewiczówna) oraz trudną rozmowę o wspólnej przeszłości z Ukraińcami (Noc Tarasowa, Nestor Pisanka)15. Z punktu widzenia Fisza pisma, jak powiadał, „małe”, tanie, jednodniowe nie mogły spełniać roli kulturotwórczej, którą dostrzegał on nade wszystko w periodykach „dużych”, w rodzaju almanachu, rocznika, pisma naukowego. Było to spojrzenie kształtowane z punktu widzenia dalekiej polskiej prowincji, gdzie żywioł polski wtedy był zagrożony, a właściwie likwidowany po powstaniu styczniowym na Kijowszczyźnie, Czerkaszczyźnie, Podolu. Dynamika przemian życia społecznego, jaką proponował Wiślicki, tego świata już objąć nie mogła. Dlatego redaktor ostro przeciwstawiał proponowanej przez Fisza rozciągłości panoramy rzetelną i kształtującą dynamicznie gusta odbiorcze – przeglądowość. To właśnie dzięki niej prasa pozostawała w ścisłym kontakcie z praktyką życia społecznego, porzucając kategorie abstrakcyjne dla doświadczeń życia codziennego.
Przeglądowość „Przeglądu” była więc nie tylko sposobem porządkowania rzeczywistości na łamach pisma, ale zasadniczą strategią działania i przekształcania tzw.opinii publicznej:
Tak nazwane małe pisma, znajdują się w innym niż wielkie położeniu, a przede wszystkim dlatego, że mają cel inny, nie ten cel ogólny, którym jest prawda, piękno i dobro, ale bliższy, bezpośredni. Oto różnią się między sobą sferą działalności. […] Małe pisma mają posłannictwo, jeśli są dobrze redagowane, torowania dróg, rozbudzania, zachęcania, rozszerzania koła czytających, przygotowania roli pod przyszłą siejbę. Są to więcej środki służące do osiągnięcia szerszego pokroju celów cywilizacyjnych.16 (PT nr 4, s.25)
Uzasadnieniem dla zajęcia osobnego stanowiska, zdiagnozowanego jako strategiczne w dziele modernizowania świadomości zbiorowej, staje się pewność, że redakcja mówi własnym głosem, że jest niezależna od głosu cudzego (poza cenzurą oczywiście, ale nie o to doświadczenie tu idzie). Pierwszy rocznik pisma, oglądany w kontekście pierwszego numeru, zdaje się potwierdzać to przekonanie. Z numeru na numer więcej jest głosu własnego, a mniej cudzego – pomniejsza się ilość cytatów, przedruków. Przykładem niech będzie Odessa. Na początku istnienia pisma sporo w nim przedruków z „Odeskiego Wiestnika”, pisma ukazującego się w latach 1827–1893 w Odessie, które uznać możemy – za Natalią Maliutiną – za prasowy odpowiednik naszego „Przeglądu”17. Zrazu polski czytelnik poznaje Odessę i całą Małorosję oczami dziennikarzy z „Odeskiego Wiestnika”, których teksty przedrukowywane były na łamach polskiego tygodnika chyba najczęściej. Potem, stopniowo, miejsce przedruków zajmują relacje oryginalne, tworzone przez korespondentów własnych gazety na zamówienie redakcji18. W pierwszym roku sieć tychże korespondentów gęstnieje niemal z numeru na numer, i to bez względu na to, czy relacja zdawana jest z Suwałk, Płocka, Odessy czy Londynu.
Jednocześnie jednak ów sprawozdawczy głos własny nabiera coraz wyraźniej cech reportażu. Już w połowie rocznika 1866 nie daje się utrzymać prospektywnego postulatu rzetelnej, obiektywnej sprawozdawczości, obraz świata się komplikuje i zza faktów przeziera – niewyczerpująca się w katalogowym ich zestawieniu – skomplikowana, czasem bolesna rzeczywistość. Katalog przekształca się w mozaikę, relacje coraz bardziej dopominają się uzupełnień, dopowiedzeń, opinii. Nagie fakty z numeru pierwszego rocznika 1866 oglądane są już nawet w połowie roku z perspektywy kształtującego je kontekstu – albo politycznego, albo geograficznego, albo estetycznego19. A ten kontekst nigdy nie bywa jednoznaczny, wymaga przyjęcia określonej perspektywy, zniuansowania, eksplikacji.
„Przegląd Tygodniowy”, a w szczególności jego pierwszy rocznik, powinien być oglądany z szerokiej perspektywy „meta-”, którą wyznaczają lata 1860–1869. Perspektywa taka – uruchamiająca spojrzenie z lotu ptaka – wyznacza horyzont interpretacji i wartościowania pierwszych numerów pisma z 1866 roku, pozwala bowiem ostrzej dostrzec cechy stylu i „światoobrazu” tygodnika na tle „starej” prasy przedstyczniowej i nowej formacji dziennikarskiej, kształtującej się zaraz po klęsce 1864 roku. Co takie spojrzenie ujawnia? Nade wszystko: wszechobecne napięcia, następnie: przejściowość pisma na wielu jego poziomach, wreszcie: strategiczne wybory i orientacje młodej duchem redakcji.
Linia redakcyjna „Przeglądu” kształtowana jest w pierwszej kolejności przez nadrzędne napięcie, które wynika z końca pewnej formacji: kulturowej, politycznej, ideowej, estetycznej, kształtującej świadomość polską od 1848, a właściwie nawet od 1830 roku. Formacji, która ostro zaznaczała swą obecność w 1861 roku i w latach 1863–1864. Trauma postyczniowa uświadamia młodym pozytywistom niemożność kontynuacji post- czy późnoromantycznej strategii istnienia wspólnoty i kultury polskiej, co jest oczywistością i dla nich, i dziś dla nas. Nieoczywiste jest już jednak napięcie, jakie rodzi się między uświadomioną liminalnością momentu dziejowego, pewną jego krańcowością, a koniecznością zainicjowania nowej formacji na wszystkich poziomach życia: od kursu politycznego po wybory estetyczne. Najmocniejszym zewnętrznym, represyjnym znakiem tej liminalności jest cenzura i skorelowana z nią inwigilacja. Warszawscy „młodzi” mają pełną świadomość bycia pod czujną obserwacją carskich służb, a równocześnie tego, iż od tej pory powiedzieć mogą tylko „tyle a tyle” i ani słowa więcej. Z jednej strony czują więc presję uświadomionego momentu dziejowego, rzeczywistości liminalnej, będącej równocześnie progiem inicjalnym nowej formacji; z drugiej strony odczuwają presję ograniczającej ich cenzury i inwigilacji20. „Coś” – czytaj: dawna formacja kulturowa – już nieodwołanie się skończyło, lecz to, co nowe, może być powołane do życia tylko w ograniczających, opresyjnych warunkach. I powinno być powołane natychmiast.
Rodzi się z tej sytuacji niekoniecznie od razu uświadomione napięcie wewnętrzne: przecież w ciągu roku lub dwóch nie można zmienić całkowicie języka, idei, tematów, estetyki i w końcu wyobrażeń o sposobach i gatunkach wypowiadania się publicznego. Pierwszy numer i w ogólności pierwszy rocznik „Przeglądu Tygodniowego” – wbrew stereotypowości przekonań o programowym charakterze pisma – mają podwójny charakter. Jedna jego część to programotwórcze zabiegi Wiślickiego, wybory ideowe redaktorów i autorów przesuwające pismo od razu na pozycje nowoczesne, nowatorskie, wczesnopozytywistyczne. Ale jest także część druga: ta kształtująca się in statu nascendi redakcyjnej pracy, niezaprogramowana, wynikająca z doświadczeń, kształtująca się na żywo. Jeśli tę pierwszą znamy dość dobrze, to ta druga ujawnia mniej znane oblicze tygodnika: jego formacyjną przejściowość. „Przegląd Tygodniowy” w pierwszych latach i aż do 1869 roku nie tylko korzysta z obu języków, estetyk, zespołów idei i tematów – tych przed – i postyczniowych – lecz świadomie balansuje, lawiruje między nimi. Wiślicki stara się mistrzowsko wykorzystywać potencjał przejściowości. I to na kilku poziomach.
Przede wszystkim widać go na poziomie języka: „Przegląd” mówi językiem i starym, i nowym21. Zerwanie całkowite z frazeologią, leksyką, stylem i symboliką prasy przedstyczniowej nie tylko nie byłoby możliwe, lecz także mogłoby się okazać szkodliwe. Wiślicki więc już nawet w pierwszych artykułach programowych pisze do dojrzałego czytelnika, odwołując się do autorytetu „boskiego”, w stylistyce emocji bliższej prozie romantycznej niż realistycznej. Podobnie jest w zakresie wyborów tematycznych – „Przegląd” wciąż tkwi jakby jedną nogą w przeszłości, omawiając dzieła i dokonania pisarzy z poprzedniej epoki, nawiązując do estetyki późnoromantycznej poezji, prozy, nie wstydząc się wzniosłości, choć zarazem nowatorsko akcentując rolę ironii, realizmu. Idee pozytywizmu, nauki, postępu, pracy, pojawiające się w pierwszych rocznikach nie jako zalecenia, dogmaty i nakazy, lecz jako propozycje, współistnieją, czego długo nie zauważaliśmy, z elementami myśli rodem z pierwszej połowy XIX wieku.
Podobnie jest w sferze szeroko rozumianej estetyki. Wiślicki – jeśli trzeba zwiększyć nakład, poprawić wyniki finansowe – nie waha się sięgnąć po dzieła niezbyt wysokiego lotu, nawiązujące do tradycji beletrystycznej romantyzmu. Postaciami bodaj najczęściej wspominanymi w pierwszych latach istnienia tygodnika są Wiktor Hugo, George Sand i Eugeniusz Sue!22 Równolegle przecież do czytelników docierają przez medium pisma takie nowości jak Taine, Spencer i Smiles.
Wszystkie wymienione tendencje ideowe i estetyczne łączą się na poziomie metarefleksji redakcyjnej dotyczącej tego, jakie pismo powinno być, co prezentować. I tu też nie widać rewolucji, a raczej niełatwą ewolucję. Przełomowy moment w życiu redakcji i kształtowaniu się strategii pisma będzie stanowić dopiero dokooptowanie do redakcji Świętochowskiego. Tygodnik w pierwszych numerach nie walczy o zmianę całego świata, bojuje tylko z poglądem, że nie ma już miejsca na nowe pismo. Poniekąd samo ten quasi-problem podrzuca do dyskusji. Teksty polemiczne Zenona Fisza zdają się doskonałym pretekstem, by wylansować w świadomości Polaków fenomen nowej, jeszcze jednej gazety. Widać w tym wszystkim rozmyślne, zaplanowane i tym samym strategiczne działanie redaktora Wiślickiego.
Oczywiście, wszystkie plany kreowania owej przejściowości ograniczają i korygują czujna cenzura oraz nadzór policyjny. Dlatego sięgając po elementy przedstyczniowego kodu kulturowego, minionej, „romantycznej” formacji ideowo-estetycznej, nie odwołuje się „Przegląd” do jakichkolwiek znaków tradycji irredentystycznej, martyrologicznej, mesjanistycznej, mistycznej czy teozoficznej a nawet „protestacyjnej”. Czyni tak nie tylko dlatego, iż nowa, kształtująca się formacja pozytywistyczna podważa wszystkie te idee i kierunki. Czyni tak, bo nie może do nich w tej chwili nawiązać. Kwestionowanie nie oznacza jednak wyparcia czegokolwiek, wykreślenia idei czy postawy z tradycji narodowej, wspólnotowej.
Oznacza natomiast odmianę, reinterpretację i zarazem przesłonięcie. Szczególnie ta ostatnia kategoria, to chciałabym podkreślić, jest kluczowa w moim wywodzie. Oznacza ona, iż od tej pory dyskursy niepodległościowe zostają przesłonięte przez prymarne, jawne, propagowane dyskursy zastępcze23.Dyskursy owej „nowej”, pozytywistycznie pojmowanej literatury, nauki, cywilizacji, pedagogiki, historiografii, krytyki – nie anulują ani nie niszczą dyskursów niepodległościowych, lecz je przesłaniają, niejako palimpsestowo zakrywają. Nadpisując się nad nimi – także przez ich krytykę – nie tylko nie niszczą ich zupełnie, ale także w sposób przewrotny je chronią.
Od tej pory figurami myśli w opresywnym świecie postyczniowego nadzoru, kary, represji i cenzury będą: aluzja, metonimia, peryfraza, apozjopeza, eufemizm, (za)milczenie, cisza, przemilczenie. Paradoksalnie najlepszym narzędziem służącym tej strategii zasłaniania jest krytyka „starego” świata realizowana w artykułach programowych, recenzjach, polemikach. I ona jest jednym z dyskursów zastępczych. O tym, że nie było to celowe wykreślanie dawnej tradycji, ale jej reinterpretowanie i zasłanianie, mające na celu ochronę najistotniejszych kwestii, pytań (o niepodległość, sposoby walki, tradycję), świadczy dobitnie reakcja następnego pokolenia na zmierzch myśli pozytywistycznej i całej formacji postyczniowej. Jak pisałam w innym miejscu, w przededniu pierwszej wojny światowej, po 1905 roku, gdy symbole i idee irredenty, gdy motywika batalistyczna, rewolucyjna wróciły z całą mocą, dość powszechnie reprezentanci tej starej-nowej strategii przyznawali młodym pozytywistom (tym, jak mówi stereotyp, niszczycielom tradycji patriotyzmu i idei walki) głębokie patriotyczne motywacje ich postyczniowych wyborów24. Tak, mówiono wtedy, przeczyli oni konieczności walki, lecz robili tak świadomie i ze szlachetnych pobudek, pragnąc chronić głęboką świadomość narodu i jego ideę samostanowienia.
„Przegląd Tygodniowy” w pierwszym numerze uruchamia cały mechanizm przejścia od starej do nowej formacji. Napięcia, dyslokacje językowe, tematyczne, ideowe, estetyczne i refleksja autoteliczna redakcji oraz uświadamiana sobie tydzień po tygodniu naraz przełomowość i przejściowość pisma – tworzą jego niepowtarzalny charakter w pierwszym okresie od 1866 do 1869 roku. W pierwszej fazie świadomie korzysta on i z retoryki zmiany, przełomu, i ze swej przejściowości, nazwijmy ją tak: transformacyjności. Ta ostatnia jest nie tylko zakorzenieniem w imaginarium świata przedstyczniowego, późnoromantycznego, ale także umiejętnością wyboru z niego i wykorzystywania niektórych elementów w ten sposób, by znaleźć więź z czytelnikiem, skomunikować się z różnymi pokoleniami odbiorców, przyciągnąć nowych, a w końcu także uruchomić ochronne dyskursy zastępcze. Od roku 1870 staną się one dyskursami ofensywnej programowości i programotwórstwa, dyskursami transferu idei z Zachodu i ich adaptacji, implementacji kulturowo-politycznej. Zmiany na arenie polityki światowej po 1870 roku uruchomią równocześnie nowe procesy, pozwolą na zagospodarowanie tematów do tej pory zakazanych, takich jak polityka, geopolityka, ideologie.
Tymczasem w swym prymicyjnym numerze pismo uruchamia wspaniały intelektualny kontredans, tworząc równocześnie iluzję apolityczności, nowości, lojalizmu. Wabi, kusi, prowadzi tam – z pozoru – gdzie zaborcza władza chciałaby poprowadzić Polaków: ku światu bez państwa, za to z imperialnym obywatelstwem, z posłuszeństwem słowiańskiemu władcy z Petersburga, uległością cenzurze. Tak wybrzmiewają oglądane z dystansu trans-formacyjnej epoki lat 1860–1869 pierwsze teksty pierwszego numeru – jako zasłona. Nie są jednak pozą. Dyskursy zastępcze nie mogły być teatralnym spektaklem, przeciwnie: oddają stan myśli i ducha młodych, którzy chcieliby poprowadzić Polaków ku nowym horyzontom tego, co dziś nazywamy dziewiętnastowieczną nowoczesnością: „Do świątyni piękna poprowadzimy czytelników drogą z przeszłości do teraźniejszości […]”25. A przyszłość? Oczywiście, to o niej przede wszystkim myśleli. Ale teraz było „teraz” – czujnie obserwowane przez „obcego”, zwycięzcę, nadzorcę, pełne napięć, przesunięć i podziałów; „teraz” trans-formacji, przejściowe.
Pismo wre nowymi ideami już od samego początku. Teksty numeru inicjalnego pisane są żywo, z humorem, z odrobiną ironicznej zaczepności. Zostały zresztą w przemyślny sposób skomponowane: prawie wszystkie podnoszą jakiś ważny problem społeczny – większy lub mniejszy. Programowość w zakresie określonym przez to, co można mówić w warunkach postyczniowej cenzury, realizowana jest tutaj wzorcowo. Numer pierwszy przynosi nie tylko tekst Wiślickiego Otwarcie pisma, lecz także początek długiego artykułu programowego Muzeum Sztuk Pięknych w Warszawie26. Będzie on miał dziewięć części. Co bardzo wymowne, pierwszy tekst programowy tygodnika dotyczy sztuki! Właśnie tu włącza się przecież nasza świadomość, iż temat ten w całości należy do owych dyskursów zastępczych, nie przestając być pierwszorzędnym dyskursem programowym pozytywistów. Inny sygnał jest w tym momencie równie ważny: miałoby to być muzeum warszawskie.
Programowy charakter zyskują nawet teksty sugerujące zupełnie neutralną tematykę. Tekst Reklama kupiecka. (Kartka z życia) okazuje się obrazkiem z życia wdowy po profesorze językoznawstwa Adolfie Kudasiewiczu (1820–1865), wdowie, która po śmierci męża i ojca trojga dzieci założyła „sklepik nowości pod Nr 1318 na Nowym Świecie”27. Jest to więc nie tylko reklama sklepiku zaradnej żony, ale także reklama właściwej formy reklamy, nazwijmy ją „społeczną”, wspomagającej osoby gospodarczo aktywne, które postanowiły pomóc same sobie (według modelu self-help). Z kolei artykulik Wydawnictwo książek naukowych przynosi najpierw list studenta Szkoły Głównej, którego nie stać na kupno „Fizyki umiejętnej Dra Wojciecha Urbańskiego” (1820–1903)28. Pod listem pojawia się uwaga od redakcji: „List ten dotykający ważnej w praktyce kwestii, chętnie zamieszczamy, jak również pomieścimy to wszystko, co może przynieść korzyść młodzieży akademickiej, na potrzeby naukowe której prasa winna zwracać baczną uwagę (Przypisek Redakcji)”29.
Pierwszy numer ani nawet pierwszy rocznik „Przeglądu” nie przynoszą wielu nowinek naukowych, filozoficznych obalających dotychczasową wizję świata czytelnika. Redakcja jest w tym wymiarze raczej ostrożna. Gros programowych tekstów dotyczy reform społecznych, natomiast nie nowinek światopoglądowych; tym bardziej nie znajdujemy prac atakujących bezpośrednio religię, wiarę, metafizykę. Uderza natomiast entuzjazm manifestowany dla postępu w wymiarze cywilizacyjnym, technologicznym, handlowym. W numerze pierwszym dział informacji właściwie całkowicie koncentruje się na tego typu nowościach. Pośród nich na pierwszym miejscu stoi doniesienie o wykorzystaniu fotografii w celu utrwalenia źródeł do dziejów narodowych30; potem idą przekazy dotyczące budowy pomnika Jana Kochanowskiego projektu Władysława Oleszczyńskiego (1807–1866) w Warszawie (jeśli bowiem nie można jeszcze wznieść takiego pomnika Mickiewiczowi, to wznosi się go mistrzowi z Czarnolasu…)31. W poddziale Przemysł i gospodarstwo rolne uderza ustawiczne przeciwstawianie „naszego”, polskiego – wszystkiemu temu, co obce: „P.Zygmunt Jaroszewski podaje ulepszony pomysł budowy nowej brony polskiej”; dalej następuje doniesienie o otwarciu w Brzozówce koło Olkusza kopalni „kamienia litograficznego”, co najmniej tak dobrego, jak ten wydobywany w Bawarii32.
W części Komunikacje natrafimy na istny zalew informacji o postępie w transporcie: „Obywatele Bessarabii, projektując linie telegraficzne, łącząc Nowosielce przez Chocim z Kamieńcem Podolskim, Bendery przez Akerman do Tatarbunaru, Mohilew Naddniesterski przez Ataki, Soroki i Bielce do Skulan i od Bielec do Kiszyniewa, objawili chęć przyjścia w pomoc budowie tych pośpiesznych komunikacji, ważnych przede wszystkim we względzie handlowym”33. Z kolei za „Odeskim Wiestnikiem” redakcja informuje: „Donoszą nam z Odessy o zawiązaniu się stowarzyszenia budowy konnej kolei od tego miasta do Ananiewa”34. W dziale Handel czytamy: „Od 1 stycznia otwarty został w Warszawie nowy dom bankowy i komisowy, pod firmą S.Bernstein i Spółka”35. W tym samym miejscu zjawia się informacja jeszcze ważniejsza, świadcząca o cywilizacyjnym przyspieszeniu: „Wydaną została nowa taryfa, obowiązująca z d.1 stycznia, opłaty za korespondencję międzynarodową ze wszystkich stacji telegrafu elektrycznego w Królestwie i Cesarstwie do wszystkich państw Europy. Stacje: Granica, Kalisz, Lublin, Warszawa, Wierzbołów przyjmują depesze dniem i nocą”36. I jeszcze nieco dalej notka podana za czeskim pismem „Národni Listy”, mówiąca o Szkole rzemieślniczej w Pradze37. W ogóle Czesi i Czechy są w pierwszym roku „Przeglądu” swoistym wzorem kulturotwórczej i cywilizacyjnej misji38. Potem na dość długo prawie znikają z łam tygodnika.