44,99 zł
Wyjątkowy manifest jednej z najbardziej wpływowych amerykańskich specjalistek w dziedzinie zdrowia psychicznego, wzywający do zmiany podejścia w systemie sprawiedliwości wobec osób doświadczonych traumą przemocy seksualnej.
Ruch #MeToo skierował uwagę całego świata na problem przemocy seksualnej. Niestety, choć media rozpisywały się o losach kilku głośnych spraw dotyczących znanych sprawców, znacznie mniej wiemy o tym, jak procesy sądowe wpłynęły na same ofiary. Wiemy za to, że konwencjonalny system sprawiedliwości wciąż nie wspiera poszkodowanych – jego zasady nie były tworzone z myślą o ich potrzebach.
Judith L. Herman, specjalistka od tematyki traumy, twierdzi, że pierwszy krok w kierunku stworzenia lepszej wizji sprawiedliwości polega po prostu na zapytaniu samych ofiar, jakie działania przysłużyłyby się im najlepiej. Autorka, relacjonując ich historie, przedstawia zarazem alternatywną wizję sprawiedliwości, która sprzyja zarówno uzdrowieniu samych poszkodowanych, jak i społeczności, z których się one wywodzą.
Poparta wnikliwymi badaniami i napisana z głębokim współczuciem i życzliwością książka wskazuje nową drogę do sprawiedliwości dla nas wszystkich.
Judith L. Herman jest profesorką psychiatrii w Harvard Medical School. Jest też współtwórczynią programu Victims of Violence, który przez blisko cztery dekady zapewniał terapię traumy, szkolenia zawodowe i wsparcie dla ofiar przemocy w ramach struktur szpitala publicznego. Została laureatką Lifetime Achievement Award przyznaną przez International Society for Traumatic Stress Studies i dożywotnią członkinią honorową Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 244
Kiedy w książce Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego przedstawiałam zapomnianą historię traumy, argumentowałam, że cierpienie straumatyzowanych osób nie pozostaje jedynie kwestią dotyczącą indywidualnej psychiki, lecz w każdym przypadku także sprawiedliwości społecznej. Ponieważ przemoc leżąca u źródeł traumy ma na celu dominację i ucisk, samo dostrzeżenie jej i nazwanie wymaga uwzględnienia kontekstu historycznego wielkich ruchów społecznych na rzecz praw człowieka: na rzecz świeckiej demokracji, zniesienia niewolnictwa, wyzwolenia kobiet i położenia kresu wojnom. Zespół stresu pourazowego został uznany w Stanach Zjednoczonych za jednostkę chorobową dopiero po tym, jak weterani wojny w Wietnamie cisnęli swoje odznaczenia wojskowe przez ogrodzenie Białego Domu i oznajmili, że choć wrócili do domu cali, ich umysły na zawsze zostały w Wietnamie. Przemoc seksualną uznano za ogólnoświatową plagę dopiero wtedy, gdy dzięki ruchowi wyzwolenia kobiety zyskały głos i opowiedziały o codziennych ukrytych zbrodniach – gwałtach, pobiciach i kazirodztwie.
Jeśli zaburzenia traumatyczne są przypadłością bezsilnych, naczelną zasadą zdrowienia powinno być wzmocnienie. Jeśli trauma izoluje i rodzi wstyd, zdrowienie powinno odbywać się we wspólnocie. Są to najważniejsze spostrzeżenia terapeutyczne płynące z wykonywanej przeze mnie pracy, które w moim odczuciu sprawdziły się na przestrzeni lat w różnych kulturach.
We wspomnianej książce Trauma… opisałam proces wychodzenia z traumy, przebiegający w pewnym przybliżeniu w trzech etapach. Na pierwszym etapie ocalały musi skupić się na złożonym i trudnym zadaniu, jakim jest osiągnięcie poczucia bezpieczeństwa w teraźniejszości, z myślą o uniknięciu dalszej przemocy. Bezpieczeństwo pozwala ocalałemu otrząsnąć się z koszmaru, który doprowadził go do skrajnej uległości, i odzyskać poczucie sprawczości. Wrażenie utrzymywania pewnej kontroli i możliwości dokonywania wyborów w codziennym życiu jest z kolei warunkiem koniecznym dalszego zdrowienia. Dlatego nawet motywowane dobrymi chęciami interwencje policji czy przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości mogą wyrządzić dalsze szkody, jeśli odbierają one ocalałemu poczucie siły i kontroli; z tego samego powodu interwencje prawne, dokonywane z poszanowaniem ocalałych i ku ich umocnieniu, są sprawiedliwym i uzdrawiającym sposobem zadośćuczynienia za doznane krzywdy.
Na drugim etapie zdrowienia ocalały może powrócić do przeszłości, aby przeżyć żal z powodu traumy i nadać jej znaczenie. Taka osoba nigdy nie będzie tą samą, jaką była przed traumatycznymi wydarzeniami w swoim życiu, lecz może przekuć ów żal w nową tożsamość, która nie neguje przeszłości, ale też nie pozwala, by ta w pełni ją definiowała. Poczynione w ramach wielu badań obserwacje powrotu do zdrowia ocalałych potwierdziły zjawiska, które są intuicyjnie logiczne: wsparcie społeczne stanowi silny czynnik prognostyczny skutecznego powrotu do zdrowia, a izolacja społeczna jest toksyczna. W samotności ludzie nie mogą czuć się bezpiecznie, opłakiwać swoich krzywd ani nadać im sensu.
Wydawałoby się, że opłakiwanie przeszłości może trwać w nieskończoność, lecz w istocie dobiega ono końca. Na trzecim etapie ocalały może ponownie skupić się na teraźniejszości i przyszłości, rozwijając i pogłębiając relacje z szerszą społecznością oraz zyskując głębsze poczucie życiowych możliwości1. Niektóre wyjątkowe osoby, dostrzegłszy w swoim cierpieniu część dużo większego problemu społecznego, potrafią przemienić znaczenie swojej traumy poprzez potraktowanie swoich doświadczeń jako daru i wspólną walkę z innymi o lepszy świat. Wykształca się w nich coś, co mój kolega po fachu i przyjaciel, Robert Jay Lifton, nazwał „misją ocalałego” (ang. survivor mission)2. Przez lata miałam zaszczyt być świadkiem i osobą wspierającą dla wielu pacjentów, którzy przeszli przez wymienione etapy zdrowienia i odzyskali umiejętność cieszenia się pełnią życia.
Ostatnio zaczęłam zastanawiać się nad koncepcją czwartego i ostatniego etapu zdrowienia, jakim jest sprawiedliwość. Jeśli trauma stanowi problem społeczny – a tak jest w istocie – to powrót do zdrowia nie może być jedynie indywidualną sprawą. Rany po traumie to nie tylko krzywdy wyrządzone przez sprawców przemocy i wyzysku, albowiem działania lub zaniechania osób postronnych – wszystkich, którzy są współwinni przemocy, wolą odwracać od niej wzrok lub obwiniają o nią ofiary – często powodują jeszcze dotkliwsze szkody. Rany te wpisują się w szeroko pojęty kulturowy kontekst przemocy, w której zbrodnie wobec osób zdominowanych i zmarginalizowanych są racjonalizowane, tolerowane bądź zamiatane pod dywan. Jeśli trauma ma swoje źródła w fundamentalnej niesprawiedliwości, to pełne uzdrowienie musi uwzględniać jakąś formę wymierzenia sprawiedliwości przez szerzej pojmowaną społeczność.
W procesie powrotu do zdrowia ocalali nieuchronnie mierzą się z wieloma trudnymi pytaniami dotyczącymi sprawiedliwości: Czy powinni się odważyć na publiczne zrelacjonowanie swoich przeżyć, a jeśli tak, to czy ich prawda zostanie uznana przez społeczność? Czy można naprawić wyrządzone szkody, a jeśli tak, to w jaki sposób? Jak ocalali i winowajcy mogą dalej żyć obok siebie? Co oznaczałoby pociągnięcie winnych do odpowiedzialności? Czy pojednanie jest czymś pożądanym, a jeśli tak, jak do niego doprowadzić? W jaki sposób społeczność może zapewnić bezpieczeństwo publiczne i zapobiec przyszłym krzywdom?
Aby podjąć próbę odpowiedzi na te pytania, po raz kolejny wysłuchałam ocalałych. Ta książka opowiada o wizjach lepszej sprawiedliwości dla wszystkich. Proponuję w niej, by osoby, które na własnej skórze doświadczyły przemocy i zjawisk, o jakich wielu wolałoby nie słyszeć, utorowały drogę do nowego rozumienia sprawiedliwości. Pierwszy krok polega po prostu na zapytaniu ocalałych, co mogłoby stanowić zadośćuczynienie – w takim wymiarze, w jakim jest ono możliwe. Wydaje się to rozsądnym rozwiązaniem, lecz właściwie nigdy niestosowanym w praktyce. Z tej perspektywy wysłuchanie kogoś okazuje się aktem radykalnym.
W tej książce staram się pokazać, co dla wielu ocalałych oznacza sprawiedliwość, a także – na podstawie ich pomysłów – wyobrazić sobie, jak odmienna mogłaby być instytucja wymiaru sprawiedliwości, gdyby wziąć pod uwagę ich potrzeby oraz życzenia. Skupiłam się na kobietach i dzieciach, które doświadczyły przemocy. Zrobiłam tak z dwóch powodów: (1) Ponieważ przypuszczamy, że może to być obecnie najczęstsze i najgłębiej zakorzenione spośród naruszeń praw człowieka na świecie3, oraz dlatego, że (2) z takimi osobami najczęściej pracowałam w trakcie swojej kariery zawodowej.
Dorastałam w czasach, gdy prężnie rozwijał się ruch wyzwolenia kobiet, który nauczył mnie aktu radykalnego słuchania. Uważam to za swoje wielkie szczęście. Jak napisała Grace Paley – kobiety, które w tamtych latach uczestniczyły w działaniach ruchu, znajdowały wsparcie w „wyporności, szumie i słoności” tej drugiej wielkiej fali feminizmu4, i rzeczywiście, sama od tamtego czasu polegałam na owym wsparciu. W 1970 roku, kilka miesięcy przed rozpoczęciem stażu psychiatrycznego, dołączyłam do grupy pracującej na rzecz krzewienia świadomości. Moja przyjaciółka i koleżanka ze studiów, Kathie Sarachild, prowadząc działania na rzecz praw obywatelskich na Głębokim Południu, dostrzegła tam siłę ludzi, którzy gromadzili się, by opowiadać własne historie. Określiła krzewienie świadomości jako metodę zarówno politycznego organizowania się, jak i badań naukowych. W zbiorze esejów zatytułowanym Feminist Revolution (Rewolucja feministyczna), opublikowanym przez grupę New York Redstockings, Kathie napisała: „Byłyśmy pierwszymi, które ośmieliły się zrobić i powiedzieć to, na co nikt się nie zdobył; to, co kobiety naprawdę czuły i czego pragnęły”5.
Intymna przestrzeń gabinetu psychoterapeutycznego miała wiele wspólnego z wolną przestrzenią ruchu feministycznego, a gdy moje pacjentki wyjawiały mi swoje sekrety, słuchałam ich z nową świadomością sytuacji kobiet. Pierwsze dwie pacjentki, jakie przyjęłam w szpitalu po objęciu rezydentury, miały za sobą próby samobójcze. Obie opowiedziały mi o kazirodztwie, jakiego dopuścili się wobec nich ojcowie. Nietrudno było dostrzec zależność między ich rozpaczą a wczesną inicjacją jako obiektów seksualnych. Napisałam wtedy w dzienniku: „W patriarchacie ojciec zachowuje prawo do seksu z córką na takiej samej zasadzie, na jakiej feudalny pan zachowuje ius primae noctis wobec swoich poddanych”. Kazirodztwo wydało mi się jednym z paradygmatów ucisku seksualnego kobiet.
Po ukończeniu rezydentury rozpoczęłam pracę w bezpłatnej poradni dla kobiet w Somerville w stanie Massachusetts. To mieszczące się na obrzeżach Bostonu miasto było wówczas bastionem białej klasy robotniczej – w większości Amerykanów irlandzkiego pochodzenia. Przychodnia ta była jedną z wielu „kontrinstytucji”, takich jak ośrodki kryzysowe dla ofiar gwałtu i przytułki dla kobiet maltretowanych, zakładanych na początku lat siedemdziesiątych przez aktywistki ruchu feministycznego. Tam poznałam kolejne kobiety, które doświadczyły kazirodztwa. Wspólnie z przyjaciółką Lisą Hirschman, świeżo upieczoną doktorką psychologii, zaczęłyśmy głębiej badać tę kwestię. W krótkim czasie zebrałyśmy dwadzieścia przypadków, po prostu zasięgając języka u kilku znajomych terapeutów. W owym czasie w jednym z ważniejszych podręczników psychiatrycznych częstość występowania kazirodztwa szacowano na jeden przypadek na milion6. Autorzy podręcznika, uchodzący za autorytety w tej dziedzinie, mylili się o cztery rzędy wielkości, jakby celowo zaślepieni na powszechność wykorzystywania seksualnego dzieci. Same nigdy nie odważyłybyśmy się sprzeciwić tym autorytetom, lecz mając po swojej stronie energię i pasję ruchu feministycznego oraz zaszczyt zaufania, jakim obdarzyły nas pacjentki, mogłyśmy stać się publicznymi świadkami sytuacji kobiet. Postanowiłyśmy opublikować swoje spostrzeżenia.
W 1975 roku Lisa i ja wysłałyśmy naszą pracę naukową do nowego czasopisma poświęconego studiom kobiecym7. Do momentu akceptacji i publikacji artykułu minął rok. W ciągu tego czasu nasza praca była powielana i przekazywana z rąk do rąk niczym wydawnictwo podziemne, do nas zaś szybko zaczęły napływać z całego kraju listy od kobiet piszących: „Myślałam, że jestem jedyna”; „Sądziłam, że nikt mi nie uwierzy” albo: „Wydawało mi się, że to moja wina”. Słuchając kobiet i ośmielając się publikować swoje odkrycia, stałyśmy się katalizatorami przełomowego momentu, w którym długo ukrywane zbrodnie wreszcie wyszły na jaw. Jako klinicystki miałyśmy także zaszczyt obserwować procesy wyzwolenia, które mogą się rozpocząć, gdy ktoś zrzuci z siebie jarzmo wstydu i strachu. Kiedy nasze pacjentki relacjonowały nam swoje historie i spotykały się ze współczuciem, a nie z pogardą, ich rozpacz ustępowała miejsca nowej nadziei, a izolacja – odnowionemu poczuciu wspólnoty.
W 1981 roku opublikowałam swoją pierwszą książkę, Father-Daughter Incest (Kazirodztwo między ojcem a córką), w której szczegółowo opisałam znaczenie tych odkryć. Ukazała się ona po wielu innych wydanych w latach siedemdziesiątych przez feministki drugiej fali, które obnażały skalę przemocy wobec kobiet8. Moja praca w trakcie całej kariery zawodowej opierała się na tych pierwszych odkryciach i pokłosiu tego rewolucyjnego momentu9.
W tym samym roku zostałam zaproszona na oddział psychiatrii szpitala Cambridge, placówki publicznej należącej do tak zwanej sieci bezpieczeństwa (ang. safety-net), świadczącej usługi medyczne osobom ubogim i zmarginalizowanym. Niewiele wcześniej instytucja ta stała się szpitalem klinicznym dla Harvard Medical School i w owym czasie ten nowy oddział psychiatrii cechował się witalnością i kreatywnością właściwą start-upom. Personel był zainteresowany rozwojem społecznych modeli opieki psychiatrycznej i wnosił oryginalny wkład w tę dziedzinę. Choć w skład kadry zarządzającej wchodzili jedynie mężczyźni, byli oni skłonni włączyć do niej kilka zdeterminowanych kobiet, które miały odpowiednią wiedzę. W ekosystemie Harvardu było to z pewnością jedyne miejsce, gdzie mogłam zyskać swobodę wnoszenia wiedzy i spostrzeżeń zdobytych w ruchu feministycznym do w dużej mierze nieświadomego skali problemu świata psychiatrii akademickiej.
Razem z koleżanką Mary Harvey, psycholożką społeczną, która w National Institute of Mental Health badała skuteczność programów kryzysowych dotyczących problematyki gwałtu, zaczynałyśmy od niewielkiego grantu, jaki władze miasta Cambridge przeznaczyły na rozwój skierowanych do ofiar przestępstw usług w zakresie zdrowia psychicznego. Z biegiem czasu włączyłyśmy te działania do programu dla ofiar przemocy (ang. Victims of Violence; VoV) – przedsięwzięcia, które zapewniało opiekę kliniczną i wsparcie dla pacjentów, szkolenia w zakresie leczenia traumy dla specjalistów z obszaru zdrowia psychicznego oraz mechanizmy reagowania kryzysowego po incydentach przemocy, dotykających całe społeczności.
W ramach programu VoV znów stykałyśmy się głównie z kobietami (choć była też garstka mężczyzn) trwale obciążonymi konsekwencjami molestowania w dzieciństwie oraz przemocy seksualnej i domowej. Spotykałyśmy się także z szukającymi azylu uchodźcami politycznymi. Na początku lat osiemdziesiątych dołączyłam też do stworzonej przez mojego przyjaciela Bessela van der Kolka grupy zajmującej się badaniem traumy. Skupiała ona klinicystów i badaczy pracujących z weteranami wojennymi, prześladowanymi dziećmi oraz ofiarami gwałtu i przemocy domowej. Stało się dla mnie jasne, że tak jak ucisk jest uciskiem, trauma pozostaje traumą bez względu na to, czy mówimy o domenie publicznej, takiej jak wojna albo polityka, czy też o rzekomo prywatnej sferze seksu, reprodukcji i życia rodzinnego. Na podstawie tych spostrzeżeń napisałam książkę Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego, której oryginalne wydanie ukazało się w 1992 roku.
Do chwili obecnej dzięki programowi VoV wyszkoliło się około dwustu psychiatrów, psychologów i pracowników socjalnych, a wielu z nich wniosło własny wkład w rozwój badań nad traumą. Przez lata byliśmy świadkami rozwoju dialektyki dotyczącej traumy oraz następujących po sobie okresów, gdy postęp w jej pojmowaniu był napędzany sojuszami terapeutycznymi między ocalałymi relacjonującymi swoje historie a wysłuchującymi ich specjalistami, po którym to postępie przychodził czas sprzeciwu społecznego i narzucania ograniczeń w sferze zawodowej. Teraz, zainspirowana nową falą ogólnoświatowych ruchów na rzecz krzewienia świadomości, głoszących prawdę o życiu kobiet, osób czarnych oraz wszystkich zniesławianych i pogardzanych, wróciłam, by ponownie porozmawiać z ocalałymi, których świadectwa ukształtowały moje życie intelektualne i zawodowe.
W dalszej części tej książki bazuję na pracach z zakresu filozofii, nauk społecznych, historii, prawa i psychologii, a także na wywiadach z prawnikami, sędziami, adwokatami, dydaktykami oraz oczywiście z psychoterapeutami, a więc wszystkimi specjalistami, którzy pracują bezpośrednio z ocalałymi. W istocie serce mojej książki stanowią świadectwa samych ocalałych, gdyż moim zdaniem to właśnie oni są prawdziwymi ekspertami w dziedzinie, którą zaczęto nazywać „sprawiedliwością ocalałych” lub „sprawiedliwością zdrowienia”. Ośmieleni oddolnymi ruchami wolnościowymi, coraz częściej publikują oni relacje ze swoich przeżyć w pierwszej osobie. Przeprowadziłam również nieustrukturyzowane pogłębione wywiady z wieloma pochodzącymi z różnych środowisk ocalałymi, którzy dowiedzieli się o moim przedsięwzięciu za pośrednictwem zawodowych sieci społecznościowych i wykazali chęć rozmowy ze mną. Te niezwykłe osoby – zarówno kobiety, jak i mężczyźni – realizują własną misję: dzięki relacjonowaniu swoich przeżyć udało się im wytyczyć nowe życiowe cele na gruncie przeżytej traumy. Niektórzy poświęcili życie staraniom na rzecz zapobiegania przemocy, zostając nauczycielami, pisarzami, artystami, prawnikami, duchownymi, animatorami społecznymi czy rzecznikami ofiar. Część z nich wyraziła zgodę na ujawnienie ich imion; inni postanowili wystąpić pod pseudonimami. Cytaty z rozmów z nimi przewijają się w całej tej publikacji.
Wśród ocalałych, z którymi rozmawiałam, jest Sarah Super, młoda kobieta udzielająca się jako animatorka społeczna w Minneapolis. Jej historia ukazuje zarówno najlepsze aspekty wymiaru sprawiedliwości, jak i odmienną wizję tejże sprawiedliwości, wykraczającą daleko poza ramy jej konwencjonalnego systemu. Sarah skontaktowała się ze mną kilka lat temu, aby zaprosić mnie na ceremonię wmurowania kamienia węgielnego pod pomnik ofiar napaści na tle seksualnym. Czytała Traumę i zainspirował ją rozdział, w którym porównałam gwałt i wojnę do brutalnych rytuałów inicjacyjnych dla młodych mężczyzn i kobiet. Pisałam w nim o znaczeniu Vietnam Veterans Memorial, czyli pomnika weteranów wojny wietnamskiej w Waszyngtonie, jako miejsca publicznego składania hołdu, celu pielgrzymek i źródła uzdrowienia dla walczących w Wietnamie, i zestawiłam jego istnienie z faktem braku tego rodzaju pomnika upamiętniającego ofiary gwałtów. Sarah postanowiła nakłonić władze swojego miasta do postawienia takiego monumentu i udało jej się to.
Sarah przeżyła potworną napaść ze strony swojego byłego partnera, który włamał się do jej domu i zgwałcił ją, grożąc nożem. Po tym zajściu udało się jej uciec; krzyczącą kobietą zajęli się sąsiedzi. W tym rzadkim przypadku wymiar sprawiedliwości zadziałał dokładnie tak, jak powinien. „Policja pojawiła się na miejscu w ciągu kilku minut – przyznała Sarah. – Zostałam naprawdę dobrze potraktowana. Mój dom znajdował się przy pięknej ulicy, w lwiej części zamieszkiwanej przez bardzo zamożnych białych ludzi. Byłam idealną ofiarą”. Alec, gwałciciel, zbiegł; aresztowano go po pościgu na autostradzie. „On także został dobrze potraktowany – powiedziała Sarah z namysłem. – Często myślałam o tym, że zabrali go do aresztu, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy”. Zastanawiała się, co mogłoby mu się stać, gdyby był czarny.
Ostatecznie Alec przyznał się do winy i skazano go na dwanaście lat pozbawienia wolności. Sarah oceniała, że surowość wyroku jest adekwatna do skali przestępstwa, ponieważ sprawca zagroził jej życiu, ponadto zaś nadal się go bała i twierdziła, że jest niebezpieczny. „Może zechcieć mnie ukarać za pociągnięcie do odpowiedzialności, tak jak ukarał mnie za zerwanie z nim” – zauważyła. Czuła się wspierana przez swojego mecenasa i prokuratora okręgowego, który prowadził jej sprawę, a przed wydaniem wyroku miała szansę opowiedzieć swoją historię i została wysłuchana: „Kiedy czytałam oświadczenie na temat wpływu tego zdarzenia na mnie jako ofiarę – relacjonowała Sarah – [sędzia] zdjęła okulary i rzeczywiście zdawała się słuchać”.
Czego w takim razie zabrakło? Co jeszcze było potrzebne, by sprawiedliwości stało się zadość? Dla Sarah jednym z najdotkliwszych aspektów tego doświadczenia był sposób, w jaki podzieliło rzekomo liberalną społeczność, do której ona i Alec oboje należeli. Jego rodzice, którzy wcześniej często zapraszali ją do swojego domu, od momentu usłyszenia zarzutów karnych najwyraźniej uważali siebie i Aleca za prawdziwe ofiary sytuacji. Powołali stowarzyszenie Care Hub, mające na celu zorganizowanie dla syna wsparcia ze strony społeczności, w tym zbiórki pieniędzy na obronę, a także kampanii pisania listów świadczących o „dobrym charakterze” oskarżonego. W tym czasie nie odezwali się ani słowem do Sarah. Odniosła wrażenie, że została przez nich skreślona. Kilka tygodni po gwałcie zdecydowała się na publiczne ujawnienie w lokalnej prasie Minneapolis jako ofiara przestępstwa. Po raz kolejny poczuła się zraniona, ponieważ niewiele znanych jej osób zareagowało na to wyznanie. „Doświadczyłam milczenia otaczającego przemoc seksualną – powiedziała. – Zauważyłam, jak ta cisza izoluje ocalałych, chroni sprawców i pozwala społeczności wspierać kulturę gwałtu poprzez ignorancję i bierność”.
Tak właśnie dzieje się w wypadku przestępstw związanych z przemocą seksualną. Dzielą społeczności, obnażając leżącą u ich podstaw dynamikę władzy – dominację i podporządkowanie. Sarah dostrzegła, że po tym, jak została zgwałcona, codzienne przejawy seksizmu okazały się dla niej nie do zniesienia. Ale gdy ponownie zaczęła się umawiać na randki, przekonała się, jak głęboko jest on zakorzeniony we wspomnianej kulturze. Spotykając się z mężczyznami, rozmawiała z nimi o ich postawach i doświadczeniach seksualnych. Wszyscy bywali na wieczorach kawalerskich w klubach ze striptizem i regularnie oglądali pornografię. Powiedziała, że była pierwszą osobą, jaka zapytała ich o niektóre sposoby uczestnictwa w kulturze gwałtu. Nigdy wcześniej o tym nie myśleli. Nie widzieli potrzeby zastanawiania się nad tym. „Sprawiedliwość wymaga zmiany kulturowej – oceniła. – Zdrowienie jest uzależnione od istnienia świata, w którym rytuały inicjacyjne dla młodych mężczyzn nie obejmują poniżania kobiet”.
Choć Sarah nie doczekała się wsparcia ze strony wielu przyjaciół i kolegów, od których go oczekiwała, mnóstwo obcych ludzi podzieliło się z nią swoimi historiami. „Dowiedziałam się, że otaczały mnie osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej, a ja nie miałam o tym pojęcia” – stwierdziła. To ostatecznie skłoniło ją do podjęcia inicjatywy zbudowania pomnika jawnie przedstawiającego rzeczywistość przemocy seksualnej. Sarah wspomina: „Napisałam do członka rady miejskiej (po raz pierwszy w życiu), który skierował mnie do komisarza zarządu parku (którego nie znałam), ten zaś zaproponował mi wygłoszenie trzyminutowego przemówienia podczas najbliższego zebrania zarządu”.
Jako zdolna organizatorka Sarah zaprosiła wielu ocalałych, którzy wcześniej się z nią kontaktowali, na swoją krótką prelekcję dla zarządu parku. Dzięki jej przywództwu oraz wielu relacjom, jakie wyszły na jaw w chwili społecznego rozrachunku wobec kwestii nadużywania przemocy na tle seksualnym, w jednym z parków w Minneapolis wzniesiono pomnik poświęcony ofiarom tego rodzaju napaści. Memorial to Survivors of Sexual Violence został odsłonięty 10 października 2020 roku. Podczas ceremonii przemawiały Tarana Burke, organizatorka społeczności czarnych i inicjatorka ruchu #MeToo, oraz V (wcześniej znana jako Eve Ensler), biała dramatopisarka i autorka Monologów waginy. Dla Sarah miejsce, w którym znajduje się pomnik, stanowi przestrzeń dla edukacji społecznej i wydarzeń związanych z „publicznym mówieniem prawdy”. Jedna z umieszczonych na monumencie mozaik, stworzona przez artystkę Lori Greene, widnieje na okładce tej książki.
Uhonorowanie ocalałych przez publiczne uznanie jest jednym z tych rodzajów sprawiedliwości, który bardzo różni się od konwencjonalnych wyobrażeń o tym, czym miałaby ona być. Taka forma uznania ma jednak dla ocalałych wielkie znaczenie, ponieważ pomaga naprawić zerwane relacje ze społecznościami, co moim zdaniem stanowi niezbędny aspekt oddawania sprawiedliwości ofiarom. Jak wiemy z niedawnych gorzkich kontrowersji dotyczących dalszego istnienia licznych pomników Konfederacji w przestrzeni publicznej w USA, pomniki mają znaczenie. Są trwałymi publicznymi proklamacjami, które mówią o tym, kogo nasze społeczeństwo czci i szanuje. Czasami wprost, a częściej przez pominięcie, mówią nam one także o tym, kogo się zniesławia i lekceważy – kogo się nie dostrzega.
Wiele pomników Konfederacji powstało po wojnie secesyjnej, w okresie reakcji, z którego wywodzą się obowiązujące przez kolejne stulecie prawo linczu i prawa Jima Crowa1. Dlatego tak ważnym momentem było odsłonięcie w 2018 roku w Montgomery w stanie Alabama Narodowego Pomnika Pokoju i Sprawiedliwości (National Memorial for Peace and Justice), ufundowanego przez czarnego prawnika Bryana Stevensona i organizację Equal Justice Initiative. Nieformalnie określany jako National Lynching Memorial (dosł. Narodowy Pomnik Linczu), upamiętnia on ponad cztery tysiące ofiar okrucieństw białej supremacji i wzywa wszystkie społeczności, w których popełniono te zbrodnie, do uznania własnej niewypowiedzianej historii. Na tej samej zasadzie pomnik ofiar napaści na tle seksualnym jest dla nich publicznym uznaniem milczących praw męskiej supremacji. Otwarte uznanie zła pod wieloma względami stanowi pierwszy krok ku równości i sprawiedliwości.
Historia Sarah Super ilustruje ten rodzaj publicznej afirmacji dla ocalałych, jakiego brakuje nawet w najlepszym wydaniu konwencjonalnego systemu wymiaru sprawiedliwości. W rzeczywistości bowiem większość ocalałych nigdy nie znajduje sprawiedliwości, nawet w powszechnym znaczeniu tego słowa. Sarah została potraktowana z szacunkiem i profesjonalizmem przez funkcjonariuszy policji, prokuratora i sędziego. Większość osób, które doświadczyły przemocy na tle seksualnym, nigdy nie widuje się z żadnym z tych urzędników publicznych, a jeśli do takich spotkań dochodzi, okazują się rozczarowaniem. Policja często przesłuchuje ofiary tak, jakby to one były podejrzanymi. Prokuratorzy nie chcą się zajmować sprawami, które zdają się trudne do wygrania ze względu na powszechne uprzedzenia, jakie mogą dominować wśród przysięgłych. Co więcej, tego rodzaju uprzedzenia nierzadko podzielają także sędziowie. Ocalali, którzy mieli do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, często nazywają te doświadczenia „drugim gwałtem”. Członkowie grup zdominowanych i zmarginalizowanych stykają się z podobnymi przejawami niesprawiedliwości. Jak pokazuje historia ruchu na rzecz czarnych, przemoc policyjna względem osób niebiałych, z morderstwami włącznie, jest w zasadzie przestępstwem bezkarnym. Nadszedł czas, abyśmy zaczęli dążyć ku lepszemu.
Niniejsza książka została podzielona na trzy części. Część pierwsza opisuje podstawową teorię, zgodnie z którą sprawiedliwość jest uzależniona od społecznej organizacji władzy. W rozdziałach 1 i 2 przeciwstawiam dwa diametralnie różne typy relacji władzy – jeden oparty na dominacji i podporządkowaniu, drugi zaś na wzajemności. Pierwszy stanowi archetyp tyranii, drugi zaś równości. Oba rodzaje były i są obecne na przestrzeni dziejów na całym świecie; oba można znaleźć na każdej płaszczyźnie interakcji międzyludzkich i we wszystkich strukturach społecznych – od intymnych sfer miłości i rodziny, przez sferę polityczną państwa, aż po międzynarodowe sfery religii instytucjonalnej, biznesu i przestępczości. Pierwszy typ przejawia się w historiach wojen, podbojów, zniewolenia i ludobójstwa; drugi możemy obserwować w ewolucji ludzkich więzi i wzajemnej troski oraz w historii dążeń do wolności, pokoju i sprawiedliwości. Rozwijam założenie sprawiedliwości jako koncepcji moralnej, która do swego urzeczywistnienia wymaga moralnej wspólnoty. Twierdzę ponadto, że relacje dominacji i podporządkowania są niemożliwe do pogodzenia ze sprawiedliwością, która musi opierać się na zasadach zaufania i uczciwości, te zaś można odnaleźć jedynie w relacjach bazujących na wzajemności.
W rozdziale 3 badam ogólnoświatową hegemonię patriarchatu w celu zilustrowania, jak głęboko zasady i metody tyranii mogą być osadzone w strukturach relacji społecznych. Szczegółowo opisuję niektóre zjawiska pozwalające ukrytej przemocy patriarchatu utrwalać się nie tylko w kulturze i zwyczajach, lecz także w systemie prawa, jego egzekwowaniu oraz samej sprawiedliwości. Posłużyłam się przykładem patriarchatu, ponieważ jest on mi znany najlepiej, zarówno na płaszczyźnie osobistej, jak i zawodowej. Żywię zarazem nadzieję, że analizę tę można zastosować w odniesieniu do innych sytuacji, w których dominacja jednej grupy nad drugą jest głęboko zakorzeniona od wieków, przy czym mam tu na myśli między innymi dziedziczenie kast, niewolnictwo, kolonializm oraz prześladowania religijne. Z tych samych powodów większość przytoczonych przeze mnie badań i relacji pochodzi ze Stanów Zjednoczonych; także i w tym przypadku wierzę, że podobne metody analizy można z powodzeniem odnieść do innych krajów.
W części drugiej omawiam wizje sprawiedliwości, jakie wyłaniają się z relacji moich informatorów. Przedstawiam w niej zasadniczy kontrast pomiędzy oczekiwaniami deklarowanymi przez ocalałych a tym, co faktycznie zapewnia nasz wymiar sprawiedliwości – czyli karą i rekompensatą pieniężną. Rozdział 4 dotyczy publicznego uznania prawdy jako wstępnego warunku sprawiedliwości. Wszystkie pokrzywdzone osoby, z którymi przeprowadziłam wywiady na potrzeby tej książki – a śmiem twierdzić, że każda, z jaką dotąd pracowałam – pragnęły przede wszystkim uznania i rehabilitacji. Ocalali chcą, aby prawda została dostrzeżona, a zbrodnia potępiona przez ważnych dla nich członków społeczności. Oznacza to jednak, że ocalali muszą faktycznie mieć znaczenie dla szerszej wspólnoty, a ich wiarygodność należy oceniać bez uprzedzeń.
Kiedy członkowie grup nieuprzywilejowanych zaczynają szukać sprawiedliwości, szybko wychodzi na jaw, jak nisko się ich ceni i w jak niewielkim stopniu ufa się ich relacjom. Na przykład, po niedawnym uznaniu popularnego piosenkarza R. Kelly’ego za winnego handlu ludźmi w celach seksualnych i wyłudzania haraczy, wybitna profesor prawa Kimberlé Crenshaw zauważyła, że wykorzystywanie licznych ofiar przez dekady uchodziło mu na sucho „z tego prostego powodu, że ludziom z zazębiających się światów rozrywki, prawa i mediów zostało wpojone, by postrzegać czarne dziewczęta i kobiety jako obiekty do wykorzystywania”. Dodała: „Jeśli wzajemne oddziaływanie mizoginii i rasizmu, które ułatwia wykorzystywanie czarnych dziewcząt i kobiet, będzie w dalszym ciągu uznawane za oczywistość i pozostanie szumem tła, szansa na naprawienie szerzej pojętych historycznych krzywd, mających związek z tą haniebną sagą, przejdzie nam koło nosa”10. Sprawiedliwość domaga się nie tylko skazania jednego, choćby wyjątkowo popularnego drapieżnika, lecz także – a może nawet w szczególności – naprawienia tych szerzej pojętych historycznych krzywd.
W rozdziałach 5 i 6 rozwijam wizję sprawiedliwości skupiającą się na naprawianiu krzywd wyrządzonych ocalałym oraz większych błędów historycznych, a nie na karaniu sprawców. Po przyznaniu, że krzywda została wyrządzona, pierwszym krokiem zmierzającym do naprawy zniszczonej relacji są przeprosiny. Zagadnienie to stanowi temat rozdziału 5. Zestawiam w nim przeprosiny autentyczne i nieszczere. Te pierwsze, choć rzadkie, mogą mieć niezwykle uzdrawiającą moc, podczas gdy fałszywe przeprosiny pogłębiają krzywdę. Szczere przeprosiny często prowadzą do przebaczenia i pojednania, twierdzę jednak, że związana z tym presja społeczna może się stać łatwą wymówką dla osób postronnych oraz pułapką, która nasila poczucie niesprawiedliwości u ocalałych. W rozdziale 6 analizuję, jak mogłaby wyglądać odpowiedzialność ze strony przestępców, gdyby kara nie była jedynym miernikiem sprawiedliwości. Dokonuję w nim przeglądu alternatywnych teorii i praktyk ruchu na rzecz tak zwanej sprawiedliwości naprawczej, biorąc pod uwagę zarówno jego twórcze obietnice, jak i ograniczenia. Przyglądam się w nim także niektórym niedawnym wysiłkom podejmowanym w ramach istniejącego prawa cywilnego, mającym na celu pociągnięcie do odpowiedzialności instytucji niejako umożliwiających powszechne przestępcze wykorzystywanie kobiet i dzieci.
Część trzecia stanowi rozwinięcie idei sprawiedliwości z perspektywy zdrowienia ofiar, sprawców i całego społeczeństwa. W rozdziale 7 badam kwestię zadośćuczynienia dla ocalałych – począwszy od istniejących już koncepcji rekompensat pieniężnych – lecz poszerzam jego ramy, aby uwzględnić różne rodzaje organizacji społecznych, które będą niezbędne do stworzenia prawdziwie naprawczych procedur egzekwowania prawa.
W dwóch ostatnich rozdziałach przedstawiam wyobrażenia dotyczące prewencji szkód. Jeśli kara i odosobnienie sprawców nie mają być wyznacznikiem sprawiedliwości, należy znaleźć inne sposoby zapewniania bezpieczeństwa społecznego i ponownej integracji przestępców w społeczeństwie. W rozdziale 8 dokonałam przeglądu nielicznych dostępnych informacji na temat sprawców oraz ich resocjalizacji. Rozważyłam dowody na skuteczność terapii, ograniczonej obecnie do zdecydowanej mniejszości, która naruszyła prawo i została skazana na leczenie przez sądy. Podkreślam także różnicę między terapiami opartymi na postrzeganiu tych przestępstw przez pryzmat nadużyć władzy a tymi, które nie bazują na żadnych teoriach społecznych. Wreszcie w rozdziale 9 analizuję potencjał kampusów uniwersyteckich jako laboratorium, które pozwalałoby na opracowywanie nowych modeli zapobiegania przemocy ze względu na płeć, z perspektywy systemu zdrowia publicznego i sprawiedliwości społecznej. Książkę kończy wizjonerski program ocalałych.
Wysłuchiwanie ludzi doświadczających traumy i dawanie świadectwa ich relacjom było podstawą mojego życia zawodowego przez ostatnie półwiecze. Tą książką wkroczyłam jednak także w odleglejsze od swojej specjalizacji obszary wiedzy i myśli, prawa, historii i filozofii politycznej. Potraktuj zatem tę publikację jako próbę osoby początkującej, która stara się na nowo wyobrazić sobie sprawiedliwość, opierając się na relacjach ocalałych. Rozwinięcie tych koncepcji spada na barki kolejnych pokoleń – jeśli nasz niedoskonały gatunek ludzki ma przed sobą jakąkolwiek przyszłość na Ziemi.
Zebrane przeze mnie relacje pochodzą od dwudziestu sześciu kobiet oraz czterech mężczyzn. Wszystkie te osoby doświadczyły wykorzystywania seksualnego w dzieciństwie lub napaści na tle seksualnym, były obiektem handlu ludźmi w celach seksualnych, molestowania seksualnego i (lub) przemocy domowej. Aby odnaleźć tych ludzi, po prostu zamieściłam w różnych sieciach zawodowych informację, że chcę porozmawiać z ocalałymi o ich poglądach w kwestii sprawiedliwości. Nie twierdzę, że grupa ta jest reprezentatywna dla ogółu ocalałych. Osoby, które zrekrutowałam, znacznie różniły się pod względem pochodzenia etnicznego, klasowego i geograficznego oraz orientacji seksualnej, lecz prezentowały wyższy poziom wykształcenia niż reszta populacji, a wiele z nich – podobnie jak ja – wywodziło się z kręgów akademickich lub pokrewnego mojemu środowiska zawodowego. Ich wiek wynosił od 22 do 60 lat; większość była po trzydziestce lub czterdziestce. Nie uwzględniłam tu relacji żadnej z osób uczestniczących w programie Victims of Violence (stanowiłoby to naruszenie granic zawodowych). Nie przeprowadziłam też wywiadu z nikim poniżej 21. roku życia ani znajdującym się w kryzysie po niedawnej napaści; każdy z moich interlokutorów miał trochę czasu na dojście do siebie i zastanowienie się, co może dla niego oznaczać sprawiedliwość.
Grupa moich informatorów była nietypowa także pod tym względem, że ponad połowa z nich zgłosiła fakt przestępstwa i podjęła próby pociągnięcia sprawców do odpowiedzialności prawnej w drodze postępowań karnych i (lub) cywilnych, co przekłada się na znacznie wyższy wskaźnik zgłoszeń i uczestnictwa w procesie dochodzenia sprawiedliwości, niż wynosi średnia w przypadku ofiar tego rodzaju przestępstw. Sześć osób (prawie 20 procent grupy) brało udział w postępowaniach, które skończyły się skazaniem sprawcy. Jeśli uznać to za miarę sukcesu, wskaźnik ten jest w tym przypadku znacznie większy niż w przypadku przeciętnego działania wymiaru sprawiedliwości.
Wywiady prowadziłam w sposób nieustrukturyzowany, co oznacza, że pozwalałam, by rozmowa toczyła się naturalnie, a interlokutorzy swobodnie relacjonowali swoje przejścia. Pytałam, co mogłoby z ich perspektywy naprawić sytuację – na ile to możliwe – i jakie konsekwencje powinni ponieść sprawcy oraz osoby postronne. Ponieważ ofiary często są stereotypowo postrzegane jako mściwe, zadawałam również konkretne pytania o odczucia gniewu i chęć zemsty. Dowiadywałam się też, jakie mają zdanie na temat przebaczenia. Z tymi, którzy mieli kontakt z formalnymi strukturami wymiaru sprawiedliwości, rozmawiałam o motywach zgłoszenia przestępstwa oraz ich doświadczeniach. Większość wywiadów została nagrana i poddana transkrypcji; w nielicznych przypadkach ograniczyłam się do notatek. Wszyscy moi rozmówcy wyrazili świadomą pisemną zgodę.
Do realizacji tego przedsięwzięcia przystąpiłam dwadzieścia lat temu, w ramach rocznego stypendium naukowego w Radcliffe Institute for Advanced Studies. Wstępne spostrzeżenia zebrałam w artykule opublikowanym w numerze specjalnym czasopisma „Violence Against Women”, dotyczącym sprawiedliwości naprawczej, który ukazał się w 2005 roku1. W dalszej pracy przeszkodziło życie – choroby, zamieszkanie w ośrodku pomagającym osobom starszym, zostanie wdową i babcią. Wszystko to spowodowało, że odłożyłam ów projekt na półkę. Trzy lata temu w końcu udało mi się do niego wrócić. Przeprowadziłam kilka dodatkowych wywiadów, w tym trzy z ocalałymi, z którymi po raz pierwszy rozmawiałam dwadzieścia lat wcześniej, co pozwoliło mi się przekonać, jak zmieniły się ich zapatrywania. W trakcie pandemii, gdy na dobrą sprawę przebywałam w izolatce, wreszcie nadszedł właściwy moment do rozpoczęcia pisania tej książki.
Część pierwsza
Rozdział 1
Budując swą demokratyczną republikę na fundamentach prawnych i ustanawiając trójpodział władzy, ojcowie założyciele starali się zapobiec złu, które – podobnie jak dawni filozofowie – zwali tyranią. Rozumieli przez nią uzurpację władzy przez jednostkę lub grupę bądź obchodzenie prawa przez rządzących dla własnej korzyści. Późniejsza debata polityczna w Stanach Zjednoczonych dotyczyła w znacznej mierze problemu tyranii wewnątrz amerykańskiego społeczeństwa – na przykład wobec niewolników i kobiet.
Timothy Snyder,O tyranii1
Słownik języka angielskiego Merriama-Webstera definiuje tyranię jako „okrutne i niesprawiedliwe traktowanie przez osoby posiadające władzę nad innymi”. Z kolei serwis Dictionary.com określa ją jako „arbitralne lub nieograniczone sprawowanie władzy; despotyczne nadużywanie autorytetu”. W Cambridge English Dictionary możemy przeczytać o „rządach sprawowanych przez suwerena lub małą grupę ludzi, którzy mają nieograniczoną władzę nad podwładnymi w swoim kraju lub narodzie i wykorzystują ją w sposób niesprawiedliwy i okrutny”. Wspólną cechą tych trzech definicji jest koncepcja władzy sprawowanej bez ograniczeń. Tyrania stanowi antytezę oświeceniowych idei wolności, równości, praw człowieka oraz litery prawa. W tej książce pokazuję, że jest ona również antytezą sprawiedliwości.
Społeczeństwa pod władzą tyranów podlegają zasadom dominacji i podporządkowania. Reguły te są bardzo proste: silni mogą robić, co chcą, ponieważ… mogą. Słabi i bezbronni muszą się poddać. Osoby postronne milczą ze strachu, odwracają wzrok lub dobrowolnie sprzyjają rządzącym. Tym, którzy stawiają opór, grożą surowe kary: pobicie, uwięzienie, tortury lub egzekucja. Te podstawowe zasady obowiązują w ugruntowanych dyktaturach, monarchiach absolutnych oraz na terytoriach podlegających gangom przestępczym i ugrupowaniom paramilitarnym. Funkcjonują one także w obszarach, gdzie kwitną niewolnictwo, handel ludźmi i prostytucja, a także w niektórych sektach religijnych oraz – zdecydowane za często – w rodzinach. Reguły te mogą przejawiać się także w demokracjach, gdzie całe grupy ludzi (na przykład kobiety czy osoby niebiałe) są pozbawione – de iure lub de facto – pełni praw obywatelskich. W tej książce przytaczam głównie przykłady przemocy ze względu na płeć, ponieważ jest to najlepiej znana mi dziedzina. Mogę jednak postawić hipotezę, zgodnie z którą podstawowe idee dotyczące organizacji władzy mają zastosowanie – z pewnymi zmianami – także w wielu innych obszarach ucisku, w których niektóre grupy są historycznie zdominowane na podstawie cech takich jak identyfikacja etniczna, kasta, kraj pochodzenia, status społeczny czy wyznawana religia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Prawa o charakterze rasistowskim, kładące nacisk na oddzielenie białej i czarnej ludności (segregację rasową) w stanach, w których obowiązywały (przyp. tłum.). [wróć]