Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Dlaczego kłamiemy, czemu wierzymy w kłamstwa, w jaki sposób nas oszukują.
Jesteś zaskoczony, że uwierzyłeś w kłamstwo. Ale czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego uwierzyłeś w prawdę? A może powinieneś, jak twierdzi autorka bestsellera „New York Timesa” Aja Raden, trafnie i wnikliwie analizując krainę oszustów i kłamstw.
Wsparta naukową wiedzą z dziedziny historii i psychologii uniwersalna, a zarazem dojmująco aktualna Prawda o kłamstwach precyzyjnie obnaża sztukę hochsztaplerstwa, od gry w kubki po piramidę finansową, od fałszerstw i mistyfikacji po fejki. Badawczo przygląda się społeczeństwu i mechanizmom wiary: dlaczego kłamiemy, dlaczego wierzymy, czym się różni jedno od drugiego, jeśli w ogóle istnieje różnica. W opowieściach o oszustach i ich ofiarach Raden poszukuje odpowiedzi na pytanie, jak funkcjonuje kłamstwo i jaką odgrywa rolę począwszy od ewolucji, a kończąc na tym, co mówi o nas samych.
Prawda o kłamstwach zmieni wszystko, co dotąd sądziłeś, że wiesz na temat tego, co wiesz - i czy rzeczywiście to wiesz.
Pełen niekonwencjonalnych anegdot przewodnik po ciemnym świecie oszustw. - „Publishers Weekly”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy mnie kiedyś okłamali.
Dzięki wam jestem bystrzejsza.
Wszystko trzeba przyjmować na wiarę, prawdą jest tylko to, co zostanie uznane za prawdę. To jest waluta, która obowiązuje w życiu. Być może nic się za tym nie kryje, ale to nie ma znaczenia, dopóki jest honorowane.
Tom Stoppard
Poznasz prawdę, a ona doprowadzi cię do szaleństwa. ALDOUS HUXLEY
Dlaczego wierzysz w to, w co wierzysz?
Okłamano cię. Najprawdopodobniej wiele razy. Wiedziałeś o tym albo nie. Być może dopiero później to odkryłeś. Chodzi o to, że zawsze jesteśmy zaskoczeni, kiedy zdamy sobie sprawę, że ktoś nas oszukał. Z trudem możemy uwierzyć, że daliśmy się nabrać: Co ja sobie myślałem? Jak mogłam w to uwierzyć?
Zawsze jesteśmy zdumieni, że uwierzyliśmy w kłamstwo. Ale czy kiedykolwiek zdziwiło cię, dlaczego uwierzyłeś w prawdę? Ludzie wciąż opowiadają różne prawdziwe rzeczy i wierzysz im, a kiedy później stykasz się z dowodami potwierdzającymi, że historia rzeczywiście była prawdziwa, nie zastanawiasz się, dlaczego od razu w nią uwierzyłeś.
A może by należało.
Fakty pozostają niezmienne bez względu na to, czy w nie wierzysz czy nie. Nic w tym szczególnego. Fałsz nie brzmi inaczej niż fakt. Prawda nie jest zapisana kursywą. Skąd więc wiemy, jak rozpoznać, co jest czym?
Prawda o kłamstwach to książka o słynnych oszustwach, która stara się pokazać obraz społeczeństwa przez zjawisko i mechanizmy zaufania: dlaczego kłamiemy, dlaczego wierzymy, czym różni się jedno od drugiego, jeśli w ogóle istnieje taka różnica.
Tak jak w zbiorowej świadomości ludzkości istnieje tylko garstka oryginalnych historii, a wszystkie inne są tylko ich wariantami, niewiele jest również unikatowych, podstawowych kłamstw. Z kilku pierwowzorów wywodzą się wszystkie inne, bezustannie powtarzane i szlifowane na miarę coraz to nowej publiczności. Amerykański ekonomista John Kenneth Galbraith, autor książki Wiek niepewności, pisze tak: „Człowiek, którego podziwiamy za pomysłową kradzież, prawie zawsze odkrywa jakąś już wcześniej istniejącą formę oszustwa”. Jakkolwiek niebanalne może się wydawać kłamstwo w danej chwili, istnieje tylko kilka sposobów, by oszukać. Prawda o kłamstwach przygląda się dziewięciu podstawowym mistyfikacjom z różnych punktów widzenia: kanciarzom, którzy ich dokonali, kłamstwom, jakie opowiadali, oraz ludziom, którzy dali się zwieść.
Każdy rozdział opowiada bulwersującą historię jednego z klasycznych oszustw oraz przedstawia mechanizm zapewniający ich skuteczność. Przykłady pochodzą zarówno z dawnych, jak bliższych nam czasów. Od historii rzekomej inwazji Marsjan, która dwukrotnie wywołała prawdziwe zamieszki, po współczesne szaleństwo Twittera; od diamentowego przekrętu na Dzikim Zachodzie z 1872 roku, tak rozległego, że wystrychnął na dudka (a w niektórych wypadkach na kryminalistę) nadzianych inwestorów (wśród nich znalazł się też Charles Tiffany), po przekręt z przynętą w postaci nowej okazji inwestycyjnej znanej jako hipoteczne papiery wartościowe, co w 2008 roku niemal doprowadziło do upadku światowego systemu bankowego.
Książka bada schemat piramid, o których na pewno słyszałeś, takich, o których nic nie wiesz, a także tych, w które zostaliśmy uwikłani, nie mając o tym pojęcia.
Co ważniejsze, każdy rozdział analizuje mechanizmy zaufania i trwałą, wręcz fundamentalną rolę, jaką zbyt-dobre-by-były-prawdziwe, oparte na wierze transakcje odegrały w dziejach. Czy naprawdę szalona historia oleju wężowego, która zapoczątkowała modę na tak zwane leki bez recepty i doprowadziła w Ameryce epoki wiktoriańskiej do kryzysu opioidowego oraz restrykcji wprowadzonych przez nowo powstałą FDA, jest tylko kwestią naiwności? Czy dziwna koncepcja placebo więcej mówi o biologii wiary, niż nam się wydaje?
Książka, złożona z trzech części: Jak okłamujemy innych, Jak sami się okłamujemy oraz Kłamstwa, w które wierzymy, wykorzystując wiedzę i przykłady z zakresu neurologii, historii, socjologii i psychologii, bada związki prawdy z kłamstwem, przekonań z wiarą, oszustwa z propagandą. Sugeruje, że niektóre z naszych najbardziej cenionych instytucji są w istocie masową wersją tych samych, bardzo starych oszustw; skomplikuje naszą wizję zarówno nałogowego kłamcy, jak typowego „frajera”.
Moja pierwsza książka, Stoned, choć z pozoru traktuje o biżuterii, w istocie poszukuje odpowiedzi na jedno pytanie: dlaczego ludzie cenią to, co cenią? Im więcej o tym myślałam, tym wyraźniej dostrzegałam w tych opowieściach drugie dno. Zdałam sobie sprawę, że niemal każda opisana w Stoned historia, czy to skandal ze skradzionym naszyjnikiem, czy wyspa kupiona za szklane paciorki, czy koncepcja zaręczynowego pierścionka z brylantem, oparta była na kłamstwie. To odkrycie wraz z wnioskami, do jakich doszłam w Stoned, doprowadziły wprost do Prawdy o kłamstwach, z kluczowym tutaj pytaniem: dlaczego ludzie wierzą w to, w co wierzą?
Zadaj sobie pytanie: Co wiem na pewno? Możemy zacząć od łatwego – od zasadniczych faktów. Ile znasz takich, których jesteś pewien? Zapewne kilka. Znasz alfabet, stolice państw, wiesz, że cząsteczka wody składa się z dwóch atomów wodoru połączonych z jednym atomem tlenu.
Wiesz, że Ziemia jest okrągła, prawda?
Jesteś pewien? Skąd masz tę pewność? Bez wątpienia sam tego nie obliczyłeś. Prawdopodobnie gdybyś chciał to zrobić teraz, nie umiałbyś, ponieważ nawet nie wiesz, jakie obliczenia geometryczne stosowano tysiące lat temu, kiedy pierwszy raz ustalono ten fakt. A nawet gdybyś to wiedział, prawdopodobnie nie posiadasz wystarczających umiejętności matematycznych. Nie chcę cię przekonywać, że Ziemia jest płaska, bo oczywiście nie jest. Chcę pokazać, jak wiele rzeczy uznajesz za prawdę, nie zastanawiając się, dlaczego wierzysz w ich prawdziwość. Nie pytam, czy Ziemia jest okrągła czy nie, chcę tylko uświadomić ci, że nigdy nie zadałeś sobie takiego pytania.
Ślepo ufamy niektórym faktom, temu, czego nas uczono, co możemy zaobserwować lub wyrozumować. A kiedy już coś „wiemy”, nigdy nie podajemy tego w wątpliwość. Często też wierzymy, że coś jest faktem, dlatego że tak nam powiedziano. Neurolodzy nazywają tę tendencję błędem wiarygodności (honesty bias). Prawie cała nasza wiedza pochodzi właśnie stąd, że ktoś nam powiedział albo pokazał, albo przeczytaliśmy w książce. Choć być może błąd wiarygodności brzmi zbyt głupio, aby był prawdziwy1, to właśnie dzięki niemu w dziwny, okrężny sposób jesteśmy – jako grupa – tak niesamowicie inteligentni.
Gdybyśmy byli pozbawieni zdolności ufania innym, przyjmowania, że coś jest prawdą, krótko mówiąc wiary, każdy człowiek musiałby zaczynać od zera, nie mogąc korzystać ze zbiorowej wiedzy ludzkości. Skłonność do przyjmowania za prawdziwe tego, co mówią lub pokazują inni, pozwoliła ludziom budować wyżej, widzieć dalej i stać się dominującym gatunkiem na Ziemi, dzięki wspólnej, zbiorowej inteligencji. Jednak ta ważna zdolność, konieczność „stania na ramionach gigantów” i przyjmowania za prawdziwe informacji z drugiej ręki, jest też ułomnością, która sprawia, że dajemy się oszukać.
Dwulicowość i łatwowierność nie są przeciwieństwami, to tylko dwie strony tej samej starej monety, których nie można wydać oddzielnie. Czy to możliwe, że pradawną, zszarganą istotą człowieczeństwa, budowniczym cywilizacji jest zdolność każdego z nas zarówno do oszukiwania, jak do wiary, i że bez tej złożonej dwoistości nie byłoby postępu, społecznej spójności, zaufania ani zdolności do współpracy?
Być może trzeba uwierzyć w pewne kłamstwa, aby w ogóle uwierzyć w cokolwiek?
Choć jeśli czegoś jestem pewna, to tego, że nic nie jest zbyt głupie, aby było prawdziwe. [wróć]
Dobór naturalny jest niczym innym, jak tylko przypadkiem. RICHARD DAWKINS
Mając zwycięską kartę, zawsze należy grać uczciwie. OSCAR WILDE
Zakładamy, że rozmyślne kłamstwa są szkodliwym odstępstwem od normy typowym dla kłamców, być może na skutek defektu umysłowego lub – co bardziej prawdopodobne – swego rodzaju upadku moralnego. Tak nie jest. Wszyscy kłamiemy i robimy to stale, ty także.
Zanim odrzucisz tę myśl, zastanów się. Oszustwa i wybiegi stosowane przez ludzi nie różnią się od ich odpowiedników u zwierząt: kamuflażu, plamek i pasków. Wdzięk to nasza wersja falbaniastych płetw i pawich piór. Patyczaki przystosowały się, by oszukiwać, ukrywając się w gałęziach, a piękna różowa modliszka storczykowa czyha na okazję, by pożreć niewinnego kolibra, który szuka odrobiny nektaru. Wysiłki w celu oszukania, od kamuflażu po wydumane brednie, stanowią ewolucyjny wyścig broni, tak stary jak samo życie.
Ludzie bynajmniej nie są jedynym gatunkiem, który posługuje się kłamstwem, każdy żyjący gatunek, który potrafi się komunikować za pomocą mowy lub niewerbalnie, z pewnością na to wpadł. Choćby orchidea Cryptostylis, która tak się przystosowała, że wygląda i pachnie jak uwodzicielski odwłok osy słusznie nazwanej ofiarą orchidei (orchid-dupe wasp), nadając całkiem nowe znaczenie słodkiej pułapce [ang. honey trap to zasadzka polegająca na tym, że wykorzystuje się atrakcyjne osoby do pozyskiwania kompromitujących informacji – przyp. tłum.]. Albo wężopodobne gąsienice motyla z rodziny zawisakowatych: ich wzór przypominający głowę węża ma zmylić i odstraszyć każdego ptaka, który mógłby dostrzec w nich smaczny posiłek.
Podstęp jest podstawą interakcji, wrodzona zdolność do zmylenia lub przekłamania obiektywnej rzeczywistości, tak by dopasować ją do własnych potrzeb, ma w komunikacji zasadnicze znaczenie.
W ewolucji oszustwa język pojawił się dopiero niedawno, miliony lat później niż podstawowe i bardziej skuteczne oszukańcze narzędzia. Istnieje nawet hipoteza, że ludzie stworzyli język właśnie po to, by w nowy i bardziej przebiegły sposób manipulować innymi. To ostatnia innowacja w rozgrywanej od milionów lat partii szachów. Profesor antropologii i nauk przyrodniczych na Uniwersytecie Rutgersa, Robert Trivers, ujmuje to następująco: „Nasz najcenniejszy nabytek – język – nie tylko zwiększa zdolność do kłamstwa, ale znacznie rozszerza jego zasięg”1.
Pomyśl: kiedy zwodzisz swoim zapachem, wzorem czy płatkami, możesz pozorować prawdę wyłącznie w zakresie tego, czym jesteś, i oszukiwać tylko tu i teraz. Kłamiąc za pomocą słów, jesteś w stanie przedstawić w fałszywym świetle wszystko, wszędzie każdego oszukać, zafałszować fakty z przeszłości, teraźniejszość i przyszłość.
Mowa pozwala oszustwom pokonać przestrzeń i czas.
Nauka kłamania jest jednym z najwcześniejszych etapów w rozwoju dziecka, jaki musi ono osiągnąć, by sprawnie funkcjonować. Kiedy dowiadujemy się, że istnieje prawda, to następnym etapem normalnego rozwoju jest próba ukrycia, przeinaczenia lub zamiany tej prawdy. Kłamstwo jest naszym podstawowym elementem konstrukcyjnym. W znacznej mierze stanowi nie o tym, kim jesteśmy, lecz jacy jesteśmy. Gdy chodzi o ludzi, nieuczciwość jest cechą, a nie błędem oprogramowania.
Trzy kolejne rozdziały eksplorują mechanizm oszustwa – jak kłamiemy i jak działa kłamstwo – przez pryzmat trzech najstarszych, najbardziej fundamentalnych oszustw świata: wielkiego blefu, gry w muszelki i taktyki przekrętu z przynętą.
Pierwsze z nich, wielki blef, opiera się na teorii umysłu i wykorzystuje wrodzoną zdolność ludzi do niewiary. Kłamstwo jest tak wielkie, że nieuwierzenie w nie mogłoby zagrozić zbiorowemu poczuciu obiektywnej rzeczywistości. Jeśli jest dostatecznie śmiałe – a wielkie kłamstwo to przekręt dla śmiałków – możesz także manipulować czyjąś percepcją fizyczną; tak jak gra w muszelki wykorzystuje wrodzony błąd naszej percepcji wzrokowej. Wreszcie, ponieważ w sposób naturalny wierzymy własnym oczom (choć gra w muszelki uczy, że nie powinniśmy), przekręt z przynętą pozwala, by prawdziwe dowody deformowały rzeczywistość, skłaniając ofiarę do uwierzenia w to, na czym ci zależy.
Oszustwo jest ewolucyjnym narzędziem nieróżniącym się od innych. Czy jesteś kłamcą, czy ofiarą oszustwa, działasz zgodnie z instynktem, procesami poznawczymi i umiejętnościami ukształtowanymi przez miliony lat. Badając trzy podstawowe postacie oszustwa, zgłębimy nie tylko jego praktyczne aspekty, ale także to, jak działa kłamstwo i dlaczego jest skuteczne, poczynając od jego ewolucyjnej funkcji i formy, a kończąc na tym, co o nas ujawnia. Część I: Jak okłamujemy innych bada mechanikę kłamstwa, ewolucję oszustwa i stawia pytanie: jak kłamać?
A teraz się zrelaksuj: urodziłeś się, by to robić.
Niemożliwe często ma pewien rys integralności, którego brakuje temu, co nieprawdopodobne. DOUGLAS ADAMS
Wielki tłum ludzi łatwiej pada ofiarą wielkiego blefu niż małego kłamstwa. ADOLF HITLER2
Gdyby oszustwa jeździły, to wielki blef miałby dodatkowe kółka. Wielki blef polega na wyrażeniu szokująco niewiarygodnego twierdzenia z całkowitą pewnością siebie. Jest to po prostu ogromna bzdura. Co ciekawe, ludzie prędzej ci uwierzą, gdy będziesz udawać właściciela wyspy, niż kiedy skłamiesz, że posiadasz jacht. Oczekujesz zdrowego sceptycyzmu, ale nie obawiaj się, że twoja ofiara jest całkowicie pozbawiona mózgu. Wielki blef działa w parze z naszą wiarą w prawdę, a nie w opozycji do niej, jego sukces zależy od zrozumienia przez ludzi wspólnej, obiektywnej rzeczywistości i wiary w nią.
Wielki blef jest w rzeczywistości najprostszym oszustwem. Musisz tylko opowiedzieć – a jeszcze lepiej sprzedać – horrendalny humbug. Choćby taki: „Mam działkę na Marsie i sprzedaję udziały”. Nie musisz wcale posiadać rzeczonego dobra ani nawet dowodu na to, że jesteś właścicielem. Oszustwo opiera się wyłącznie na niezbitym przekonaniu każdej rozsądnej osoby, że normalny, rozumny człowiek nie skłamie tak bezczelnie. Bardziej podejrzane niż sama kłamliwa historia i jeszcze bardziej niewiarygodne wydaje się to, że ktoś mógłby coś tak absurdalnego wymyślić i oczekiwać, że inni mu uwierzą. Jak się jednak okazuje, zazwyczaj wierzą.
Siła wielkiego blefu tkwi w zuchwalstwie.
Ludzie, aby funkcjonować, potrzebują wspólnej koncepcji rzeczywistości, na przykład upuszczona piłka spadnie, a nie poleci do góry; czas biegnie naprzód; rzeczy są przeważnie tym, czym się wydają (mokre, twarde, połamane itp.). Kłamcy są źli, szaleńcy na takich wyglądają. Wszyscy wierzymy w te rzeczy, a nasze przekonanie o istnieniu uniwersalnej, obiektywnej rzeczywistości jest niezbędne, nawet jeśli nie zawsze trafne. W ostatecznym rozrachunku przynosi nam więcej korzyści niż szkody, ale pozostaje faktem, że wiara we wspólną, obiektywną rzeczywistość może być wykorzystana zwyczajnie przez rażące kłamstwo.
Powiemy w tym rozdziale więcej o tworzeniu wspólnych wzorców i oczekiwań nazywanych rzeczywistością, jak do nich dochodzimy i dlaczego ich potrzebujemy, aby funkcjonować, nie mówiąc już o wierze lub braku wiary w cokolwiek. Warto zapamiętać najważniejszą rzecz: im ściślej trzymamy się całkiem normalnej i bardzo potrzebnej idei wspólnej, obiektywnej rzeczywistości, tym bardziej jesteśmy podatni na jej sabotowanie.
Gregor MacGregor był przystojnym, pełnym uroku osobistego spadkobiercą starego klanu szlacheckiego pochodzącego z Glengyle w Szkocji. Jak wiele takich rodów familia MacGregora dobry okres miała już za sobą. W czasach, kiedy urodził się Gregor, jego rodzice zarabiali na życie jako lokalni handlarze. Jak wielu innych zubożałych arystokratów MacGregor wstąpił do wojska i wyruszył na poszukiwanie bogactwa i chwały.
Przede wszystkim bogactwa.
Niestety odkrył, że w Royal Navy nie ma wielkich szans ani na jedno, ani na drugie, tak więc w 1811 roku porzucił armię i popłynął do Ameryki Południowej, gdzie pod wodzą legendarnego El Libertadora, Simóna Bolívara, uczestniczył w wojnie o wyzwolenie Wenezueli spod panowania hiszpańskiego. Bolívar mianował go oficerem na mocy wcześniejszej rangi w armii brytyjskiej, a raczej tej, jaką deklarował MacGregor. W 1811 roku trudniej było weryfikować życiorysy ludzi.
MacGregor, choć nie był dobrym żołnierzem, a tym bardziej dobrym przywódcą (podobno bywało, że kiedy sytuacja robiła się nieciekawa, brał nogi za pas, porzucając swoich ludzi), był czarujący, ekstrawagancki i kontrowersyjny. Zdobył sławę i szybko awansował. W rzeczywistości wspiął się tak wysoko, że mógł się ożenić z córką Bolívara. Jednakże pozbawiony wyrazistego światopoglądu i osobistej lojalności MacGregor porzucił La Revolución i walczył w różnych miejscowych potyczkach. W 1820 roku, kiedy został najemnikiem w ekspedycji przeciwko hiszpańskiej osadzie Portobello na Wybrzeżu Moskitów w Panamie, zasmakował w zabijaniu za pieniądze.
To właśnie tam, jak później utrzymywał, natrafił na dziewiczy raj Poyais, nieodkrytą jeszcze krainę na Wybrzeżu Karaibskim niedaleko dzisiejszych Hondurasu i Nikaragui. Wybrzeże Moskitów błędnie kojarzy się z owadami, swoją nazwę zawdzięcza bowiem Indianom z plemienia Miskito, którzy zasiedlili tamtejsze rejony. Słowo moskit pochodzi od hiszpańskiego mosca, czyli mucha, a mosquito oznacza małą muchę. Fakt, że w królestwie Miskito było również mnóstwo moskitów, jest jednym z tych dziwnych zbiegów okoliczności przywodzących na myśl pytanie: czy może koncepcja skutku poprzedzającego przyczynę wcale nie jest naciągana?
Dostrzegając potencjał tego cudownego, idyllicznego nowego Nowego Świata, MacGregor skłonił lokalnego władykę (upiwszy go najpierw do nieprzytomności), by ten zapisał mu terytorium o powierzchni 12 500 mil kwadratowych wraz z osadą Black River (obecnie w Hondurasie) oraz oficjalnie przyznał mu tytuł Gregor I, Cazique (książę) Poyais3. Być może to on sam się tak nazwał, wydaje się bardziej prawdopodobne, ale nic nie jest pewne, bo jeden z mężczyzn był niepospolitym kłamcą, a drugi – pijany w sztok. Tak czy owak, spędziwszy dziesięć lat na walkach i wędrówkach po dżunglach Ameryki Środkowej, w październiku 1822 roku Gregor MacGregor powrócił z tego raju odnalezionego do Anglii. Nie jako zwykły żołnierz ani nawet uhonorowany odznaczeniami bohater wojenny. Powrócił jako Gregor I, książę karaibskiego państwa Poyais4.
Po powrocie do Londynu MacGregor bezzwłocznie przypuścił szturm medialny, aby powiadomić opinię publiczną o istnieniu Poyais. W renomowanych czasopismach publikował artykuły, opisując w nich dziewicze piękno krainy i ogrom jej bogactw naturalnych. Tekstom towarzyszyły szczegółowe ilustracje, które, jak twierdził, przywiózł prosto stamtąd. Obrazki przedstawiały kraj nieco większy od Walii, zasobny w czyste wody i żyzną glebę nadającą się pod uprawy, lasy o gęstym drzewostanie obfitujące w zwierzynę łowną oraz egzotyczną florę i faunę. Koryta rzek pokryte były wielkimi bryłami złota i mnogością cudownych kamieni szlachetnych, a wszystko to było do wzięcia5.
MacGregor przywiózł z Poyais nawet żywego człowieka, którego nazywał ambasadorem, jak również kopię Konstytucji Poyaisańskiej, akt przyznania ziemi i dokument, który nadawał mu tytuł Cazique of Poyais. Tubylcy, jak twierdził, są przyjaźnie nastawieni wobec obcych, miasta epatowały kulturą, a dojrzała do wydania plonów ziemia tylko czeka na zagospodarowanie i chrześcijańskiego władcę – oferta szczególnie atrakcyjna w rodzimej Szkocji, która nie posiadała własnych kolonii.
Gdy ktoś chciał skorzystać z innego źródła informacji, MacGregor polecał wydaną w Poyais książkę, napisaną przez niejakiego kapitana Thomasa Strangewaysa, zatytułowaną Szkic o Wybrzeżu Moskitów z krainą Poyais włącznie1. Relacja kapitana potwierdzała, a nawet wzbogacała wizję MacGregora i jego zapewnienia, że Poyais to kraina obfitości, pełna niewykorzystanych bogactw naturalnych. Jeszcze bardziej obiecująco wyglądał roztaczany przez Strangewaysa obraz wiecznie trwającego lata i trzykrotnych żniw w ciągu roku, ciepłego i przyjaznego klimatu tropików, w którym przez cały czas dojrzewają owoce, a mimo to nie jest tak gorący i wilgotny, by roiły się tam gryzące owady i szerzyły choroby tropikalne – Europejczycy bardzo się ich obawiali.
Ponadto prócz niewiarygodnego potencjału rolniczego, możliwości poszukiwania bogactw naturalnych czy choćby tylko plażowania i raczenia się tropikalnymi owocami istniała także perspektywa atrakcyjnego spędzania czasu w mieście, ponieważ Poyais miało swoją stolicę – Saint Joseph – miasto niewielkie, ale całkowicie w zachodnim stylu: z ulicami, domami, budynkami użyteczności publicznej, bankiem, służbami cywilnymi, a nawet operą6. Jeśli więc nie odpowiadała ci uprawa ziemi ani górnictwo (nie wspominając o wałęsaniu się), było mnóstwo innych zajęć i okazji do handlu dla przedsiębiorczych kolonistów. Tym bardziej że Saint Joseph mogło się poszczycić głębokowodnym portem, znakomicie nadającym się do przyjmowania i odprawiania statków handlowych, co stwarzało szanse rozwoju dla wszelkich form handlu transatlantyckiego.
Klimat, zasoby naturalne i obfitość siły roboczej w postaci „Poyerów” tylko czekały, aby ktoś zbił na nich fortunę. Poyerzy byli nacją nad wyraz przyjazną, legendarnie pracowitą7 i dostatecznie liczną, by zbudować całe europejskie miasto, obsadzić służby cywilne, zorganizować niewielką armię i zaspokoić wszelkie inne potrzeby. Byli zarazem tak nieliczni, że nie zajmowali dużo miejsca, nie posiadali ziemi ani w żaden sposób nie wchodzili nikomu w drogę. W zasadzie byli tubylcami Schrödingera. Byli tak podekscytowani wizją przyjazdu białych kolonistów, którzy nad nimi zapanują i ich wykorzystają, że podobno napisali nawet mowę powitalną na tę okazję.
Czy nie brzmi to nazbyt pięknie, aby było prawdą? Oczywiście, że tak. Cała koncepcja Poyais jest tak perfekcyjna pod względem wszelkich dogodności, że aż głupio brzmi, by ktokolwiek mógł choć przez sekundę w nią uwierzyć. Ale ustawienia domyślne człowieka powodują, że akceptuje rzeczywistość taką, jaką mu przedstawiono.
Tak się dzieje, ponieważ zakłócenie w naszym myśleniu zwane błędem wiarygodności stanowi jeden z dwunastu podstawowych błędów poznawczych ograniczających naszą percepcję rzeczywistości. Te błędy systemu poznawczego ujawniają się w dekodowaniu i przetwarzaniu informacji pobieranych z otaczającego nas świata. Nie są to nieprawidłowości w potocznym rozumieniu ani błędy rozumowania logicznego, tylko ograniczenia zakodowane w samym procesie myślenia. Błąd wiarygodności jest tym właśnie: heurystyką (rodzajem myślowego skrótu używanego przez mózg), dzięki której przyjmujemy za prawdę wszystko, co jest nam prezentowane, przy braku narzucającego się sprzeciwu. Na przykład, kiedy kogoś zapytasz: „Która godzina?”, a on spojrzy na zegarek i odpowie: „Piętnasta” – uwierzysz w to. Nie zastanawiasz się, czy aby cię nie okłamuje lub czy jego zegarek dobrze wskazuje czas. Chyba że na dworze jest za ciemno jak na godzinę piętnastą albo masz powód podejrzewać, że ten ktoś chce, byś się spóźnił.
Choć za sprawą błędów poznawczych niewłaściwie oceniamy niektóre sytuacje, z jakiegoś powodu istnieją. Psychologowie społeczni twierdzą, że nie są po to, by nas wkręcać, raczej mają nam ułatwiać efektywniejsze przetwarzanie informacji. Błąd wiarygodności sprawia, że jesteś podatny na oszustwo, jednak biorąc pod uwagę ilość otrzymywanych informacji, można przyjąć, że większość z nich jest prawdziwa. Nie ma powodu w każdej milisekundzie zastanawiać się nad każdym bitem otrzymywanych danych i dlatego skróty, dzięki którym lepiej funkcjonujemy i uczymy się, stanowią cenną zdolność układu nerwowego. Błąd wiarygodności, zmuszający do przyjmowania za prawdę wszystkiego, co nam mówią inni, w znacznej mierze kreuje wspólny model rzeczywistości, który wpływa na nasze oczekiwania i osądy.
Zastanów się, czy mi uwierzysz, jeżeli powiem, że w tym roku wystartuje komercyjny prom kosmiczny wiozący na Księżyc klientów, którzy kupili bilety. Prawdopodobnie tak; ludzie wierzą w podstawową rzeczywistość, którą im się przedstawia, i ta jest nasza. Takie absurdalne rzeczy naprawdę dzieją się każdego roku w przestrzeni kosmicznej. Kilka lat temu facet, bez żadnego powodu, wystrzelił bezpowrotnie w pustkę kosmiczną album Bowiego w czerwonym kabriolecie. Twoi dziadkowie 70 lat temu nie uwierzyliby w historię o komercyjnym wahadłowcu pasażerskim latającym na Księżyc. 40 lat temu twoi rodzice także by nie uwierzyli. Ale ty i ja już tak, ponieważ całe życie większości z nas toczy się już po lądowaniu na Księżycu, po wystrzeleniu stacji kosmicznej, po SpaceX. W erze kosmicznej komercjalizacja podróży międzyplanetarnych jest rzeczywistością, o jakiej często słyszymy.
Pamiętając o tym – czy Poyais nadal wydaje się tak piękne, że nie może być prawdziwe?
Wciąż się takie wydaje. Ale w 1822 to była rzeczywistość Nowego Świata – epoka budowania imperiów, zagarniania obcych terytoriów, bezpodstawnych roszczeń wobec ziem wielkości całych państw i kradzieży niewyobrażalnych bogactw. Indie, z lśniącymi złotem pałacami i ogromnymi klejnotami, istniały naprawdę. Bliski Wschód, z rozległymi oceanami piasku i starożytnymi kamiennymi miastami, istniał naprawdę. Australia, ze swoją dziwaczną, egzotyczną florą i fauną, istniała naprawdę. Dlaczego miałoby nie istnieć Poyais?
Historia o bogactwach oraz idyllicznej przyrodzie Poyais i roszczenia MacGregora do tego kraju w latach 20. XIX wieku, u szczytu brytyjskiego kolonializmu, nie wydawały się niewiarygodne. Ta opowieść w pewnej mierze jest odzwierciedleniem tamtych czasów – XVIII i początków XIX wieku. Nie było niczym nadzwyczajnym stwierdzenie, że istnieje daleka, dziwna kraina pełna pieniędzy czekających na chętnych, ponieważ ktoś z Europy tam był i na nią się natknął.
W takim kontekście to twierdzenie wydaje się dość rozsądne.
Kiedy więc Gregor MacGregor powrócił do Londynu jako Jego Wysokość Gregor I, książę Poyais, i ogłosił światu, że został nowo upieczonym księciem południowoamerykańskiego raju, którego nikt nie widział ani o nim nie słyszał, większość mu uwierzyła i za wszelką cenę chciała dowiedzieć się więcej. Nie przeszkadzało im, że Wielka Brytania, mniej więcej 40 lat wcześniej, straciła kolonie w Ameryce Północnej, zapragnęli mieć tam własne posiadłości. Zarówno rodzina królewska, jak londyńska arystokracja nadzwyczaj szybko i gładko przyjęły, co mówił MacGregor o Poyais8. Kiedy klasa wyższa z Londynu dała sygnał, że wierzy w jego opowieści, pozostała część angielskiej socjety szybko dołączyła, a w następnej kolejności zrobił to także gmin Anglii i Szkocji. Zaufanie każdej warstwy społecznej wzmacniała wiara tej wyższej.
Jest w naszych umysłach wiele zabawnych dziwactw, które psychologicznie i neurologicznie wyjaśniają, dlaczego pojawia się ta kaskadowa usterka zdrowego rozsądku. Pierwsze i zasadnicze znaczenie ma nieznośny błąd wiarygodności. Inny błąd poznawczy, nazywany efektem autorytetu, odpowiada za to, że ufamy i jesteśmy skłonni wierzyć ludziom, którym przypisujemy pewnego rodzaju władzę (łącznie ze statusem społecznym). To oznacza, że jesteśmy zaprogramowani, by wierzyć i ufać „lepszym”. Efekt autorytetu odpowiada za to, że wzorujemy się na osobach postrzeganych jako autorytety lub wykonujemy ich polecenia nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że nie mają racji.
Eksperyment badający posłuszeństwo, przeprowadzony w 1961 roku9 przez profesora Uniwersytetu Yale – Stanleya Milgrama, po raz pierwszy badał efekt autorytetu. Dzisiaj jest uważany za złoty standard nieetycznego eksperymentu psychologicznego. Uczestnicy-ochotnicy otrzymali informację, że biorą udział w badaniu „uczenia się i pamięci”. Zostali dobrani w pary, w których mieli przeprowadzić test. W każdej parze jedna osoba, „podmiot”, testowała drugiego uczestnika, „uczącego się”. Za każdym razem, gdy uczeń udzielał nieprawidłowej odpowiedzi, podmiot miał stosować bolesne i potencjalnie niebezpieczne wstrząsy elektryczne o sile od 15 woltów („delikatny wstrząs”) na początku, a w miarę postępowania badania zwiększać ją, dochodząc do 450 woltów („niebezpieczeństwo: silny wstrząs”) pod koniec badania.
Milgram w tym badającym posłuszeństwo eksperymencie nie zamierzał śmiertelnie razić uczestników prądem, celem było określenie, czy i jak długo można zmuszać podmiot badania, aby robił to, co mu nakazano, w sytuacji gdy nie ma potencjalnej nagrody ani ryzyka kary10. Czy osoby badane będą posłuszne nawet wtedy, gdy poczują, że to, co robią, jest złe, jest przejawem sadyzmu? Czy będą kontynuować aplikowanie wstrząsów elektrycznych, gdy rzekomy wolontariusz będzie chciał zakończyć, gdy będzie błagał, by zaprzestali, gdy z przerażeniem wyzna, że choruje na serce, gdy przestanie błagać i krzyczeć z bólu i nagle niepokojąco zamilknie? Czy nadal będą to robić, tylko dlatego że osoba kierująca badaniem im nakazuje?
Przygnębiająca odpowiedź brzmi: tak.
Większość uczestników eksperymentu tak postąpiła, wyłącznie dlatego że zmusił ich do tego autorytet osoby kierującej badaniem. 65 procent badanych kontynuowało procedurę do samego końca, nawet gdy ich partner przestał błagać o łaskę i zamilkł. Tak działa w ludzkiej świadomości efekt autorytetu. Dopiero po zakończeniu eksperymentu uczestnicy dowiedzieli się, że ich „uczniom” nic się nie stało, ponieważ tylko odgrywali role, a wstrząsy były sfingowane11.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że respektujemy opinie i polecenia osób, które uznajemy za autorytety, nawet gdy ich autorytet nie ma nic wspólnego z omawianą kwestią. Najprawdopodobniej uwierzysz lekarzowi, który powie, że jesteś chory, a przyjacielowi – już niekoniecznie. Ma to sens: intuicyjnie ufamy i wierzymy osobom, które uznajemy za autorytety. Ciekawe jest to, że uwierzyłbyś lekarzowi, a nie przyjacielowi także wtedy, kiedy instruowałby cię, jak zaprogramować komputer w samochodzie, nawet jeśli wiesz, że się na tym nie zna. Tak samo jest w wypadku polityków, specjalistów, wszelkiej maści „ekspertów”, nawet celebrytów. Nieświadomie zakładamy, że ludzie ci są lepiej poinformowani od nas, i jesteśmy skłonni przyjąć na wiarę wszystko, co mówią. Dlatego celebryci lansujący produkty są bezcenni dla firm, które słono im za to płacą. Jesteś tak zaprogramowany i uwierzysz, że znana aktorka wie najlepiej, jaki sok należy pić dla zachowania młodości, a twojemu ulubionemu muzykowi intuicja podpowiada, jakie organizacje charytatywne działają legalnie. Uwierzyliśmy im nie dlatego, że mieliśmy powód, to nasz mózg zadziałał na skróty.
Efekt autorytetu, tak jak wszystkie heurystyki, jest korzystny zarówno dla jednostki, jak dla współpracy – nie musimy wiedzieć wszystkiego o nauczycielu matematyki, by mu zaufać, kiedy uczy nas dzielenia pisemnego. Jednocześnie w naszym procesie myślowym istnieje luka, która może się obrócić przeciwko nam, jak w powyższym przypadku, albo zostać celowo wykorzystana przez złych aktorów. Fakt, że arystokratyczne sfery Anglii i Szkocji dały się nabrać na wielki blef Jego Wysokości Gregora I, księcia Poyais, a za nimi efektem domina poszły klasy niższe w hierarchii społecznej i ekonomicznej, nie jest pomyłką ani absurdem. To było do przewidzenia i dowodzi, że mózgi tych ludzi funkcjonowały w stu procentach normalnie.
Poyais była krainą bogatą we wszystko z wyjątkiem białych kolonialistów chrześcijańskich i niewielkiej gotówki na start. Zrozumiałe, że MacGregor szukał kapitału inwestycyjnego na zagospodarowanie kraju oraz osadników, którzy tam wyjadą. Zaczął od objazdu po Anglii w towarzystwie niezwykle teatralnej i barwnej świty tubylców, ucywilizowanych, a jednocześnie uroczo egzotycznych. Publicznie i prywatnie opowiadał o Poyais, udzielał wywiadów, organizował pokazy eksponatów, obrazków i pism, które stamtąd przywiózł. Wreszcie, kiedy publiczność nie mogła dłużej czekać, przestał sprzedawać swoje księstwo symbolicznie i zaczął robić to dosłownie. I wszystkie normalnie funkcjonujące umysły oszalały na punkcie Poyais.
Burmistrz Londynu niezwłocznie wydał przyjęcie na cześć MacGregora. Jeden z mecenasów gościł MacGregora i jego żonę w eleganckiej posiadłości na wsi. Książę Poyais był już gwiazdą londyńskiej socjety, gdy król Jerzy IV uhonorował go tytułem rycerskim, co uczynił głównie po to, żeby zmotywować MacGregora do ogłoszenia Poyais (cennego terytorium) lojalną kolonią brytyjską.
Kiedy już został sir Gregorem MacGregorem, co w jego własnym mniemaniu czyniło go prawnie usankcjonowanym autorytetem, bez trudności uzyskał 200 tys. funtów pożyczki w prestiżowym londyńskim banku Sir John Perring & Co. i wypuścił na rynek udziały w przedsięwzięciu Poyais12. Tak działa większość rozsądnie uzasadnionych wielkich blefów – etapami: każde mniejsze kłamstwo, w które ludzie uwierzą, zwiększa szanse na to, że kolejne kłamstwo zostanie uznane za wiarygodne.
Niedługo później sir Gregor utworzył w Londynie przedstawicielstwo Poyais w Wielkiej Brytanii, a następnie biura w Edynburgu, Stirling i Glasgow, w których kolonistom in spe sprzedawał poyaisańskie grunty. Sprzedał też dobra arystokratom brytyjskim i szkockim. Takie same posiadłości z towarzyszącymi im tytułami szlacheckimi upłynnił bogatym plebejuszom, którym marzył się awans społeczny w Nowym Świecie. Sprzedawał rozległe plantacje niedoszłej klasie wyższej Poyais i skromne stuakrowe farmy licznym zwykłym osadnikom13. MacGregor, umocowany jako jedyny magnat z Poyais, handlował także pozycjami społecznymi i zawodowymi w swoim nowym świecie. Bogaty, choć nie całkiem arystokratyczny inwestor mógł kupić wszystko, od stanowiska ważnego urzędnika państwowego po nominację oficerską w poyaisańskiej armii. Przedsiębiorczym kupcom lub inwestorom biznesowym sprzedał monopol na przemysł i prawa do wyłącznego handlu określonymi towarami.
I co nie mniej ważne, MacGregor sprzedawał pieniądze, to znaczy pośredniczył w wymianie wielkich sum waluty brytyjskiej na oficjalne środki płatnicze Poyais2 w stosunku jeden do jednego. Bo na co mogły się przydać brytyjskie funty w Nowym Świecie, a już zwłaszcza w kraju takim jak Poyais, który miał nie tylko własne banki i bankierów, ale dzięki MacGregorowi także własne drukowane, oficjalnie uznawane środki płatnicze? Jeśli ktoś zamierzał się tam osiedlić, potrzebował pieniędzy i dobrze zrobił, pozbywając się brytyjskich banknotów, które z chwilą przyjazdu do nowego kraju straciłyby wszelką wartość. Takie rozumowanie doprowadziło setki osadników do pozbycia się wszystkich zasobów do ostatniego pensa i wymienienia ich na walutę poyaisańską, której będą używać w nowym życiu.
MacGregorowi udało się zdobyć siedem wielkich statków do przewiezienia kolonistów, przekonanych, że warto sprzedać lub wymienić wszystko, co posiadają, opuścić dotychczasowy dom i wyruszyć w podróż do Nowego Świata, gdzie w słynnym raju zaczną wszystko od początku. We wrześniu 1822 i styczniu 1823 roku dwa statki, Honduras Packet i Kennersley Castle z setkami pasażerów na pokładzie wypłynęły do Poyais, podczas gdy w Anglii następni pasażerowie zapełniali kolejne statki i szykowali się do podróży, a każda głowa to były pieniądze.
W ciągu osiemnastu miesięcy poprzedzających 1823 rok MacGregor zebrał sporo ponad 200 tys. funtów w gotówce i podniósł wartość rynkową obligacji Poyais do 1,3 mln funtów, co w przeliczeniu na dzisiejszą walutę stanowi 3,6 mld funtów (lub 4,6 mld dolarów). Zarobił setki tysięcy funtów, zanim jeszcze pierwszy statek podniósł kotwicę.
Kiedy Honduras Packet dobił wreszcie do lądu, koloniści nie mieli pojęcia, gdzie są, ale byli pewni, że to nie jest Poyais.
Odkryli, że nie ma miast, w których mogliby zamieszkać, nie ma cennych zasobów, pól pod uprawę ani nawet pożywienia, które nadawałoby się do spożycia. Wtedy uznali, że dotarli w niewłaściwe miejsce. Nie witali ich przyjaźnie nastawieni tubylcy. Nie było też tubylców o wrogich zamiarach. W rzeczywistości nie napotkali żadnych śladów człowieka, ponieważ nawet informacje o klimacie były kłamstwem; ten fragment wybrzeża porasta tropikalna, bagnista, opanowana przez moskity dżungla, nienadająca się do zamieszkania i do dziś niezagospodarowana.
Niedoszli osadnicy próbowali wszelkimi siłami zbudować jakieś schronienie, wykorzystując gałęzie i błoto, oraz znaleźć źródła pitnej wody, ale większość, pozostawiona swojemu losowi na odludnym, niebezpiecznym i pustym Wybrzeżu Moskitów, zmarła z głodu, gorąca lub zarażona chorobami tropikalnymi, malarią i żółtą febrą. Dopiero po jakimś czasie niewielką grupę jeszcze żywych niedobitków – jedynych, którzy przetrwali – ocalił brytyjski statek płynący z pobliskiej kolonii w Belize. Na jego pokładzie powrócili do Londynu, gdzie katastrofa wyszła na jaw. Gregor MacGregor nie przecenił zalet Poyais ani nie wyolbrzymił swoich praw czy władzy na tym terenie, on wymyślił cały kraj.
Nigdy naprawdę nie było Poyais.
Można wymyślić przyjaciółkę, która mieszka w Kanadzie. Ale kto wymyśla Kanadę? Przypuszczalnie pomyślisz: szaleniec. W pewnej mierze to prawda, w każdym razie wierzymy, że tak jest. Jeśli jakiś człowiek, z pozoru zdrowy, mówi o istnieniu przepięknej krainy, której nikt nigdy nie widział ani nawet o niej nie słyszał, ludzie najprawdopodobniej mu uwierzą.
Brzmi to szokująco, wręcz przerażająco. Ukazuje, jak łatwo można wykorzystać w oszukańczym celu nasze przekonania i założenia na temat prawdy; na przykład pogląd, że tylko ktoś szalony mógłby kłamać na temat istnienia czegoś tak ogromnego (i ewidentnie albo prawdziwego, albo fałszywego) jak cały kraj, sam w sobie może zostać wykorzystany w celu oszustwa.
Wielki blef opiera się na twoim braku wiary w to, że wiele spośród fundamentalnych założeń na temat obiektywnej rzeczywistości może być błędem – znacznie większym błędem niż potrzeba, by uwierzyć w kłamstwo. I dlatego wielki blef nie musi być przekonujący. De facto im jest większy i bardziej absurdalny – im mniej wiarygodny – tym bardziej intuicja podpowiada nam, że nikt nie wymyśliłby tak niedorzecznego kłamstwa. Ale skąd wzięło się nasze przekonanie o obiektywnej rzeczywistości i skąd wiemy, że inni też je podzielają?
Rozwijająca się obecnie dziedzina neuronauki społecznej pojawiła się trzydzieści pięć lat temu, wraz z tak zwaną teorią umysłu. Po raz pierwszy użył tego określenia amerykański psycholog David Premack przy okazji słynnego eksperymentu, podczas którego badał reakcje szympansicy Sarah, aby sprawdzić, czy jest ona samoświadoma. Eksperyment, nazwany testem lustra, polegał na tym, że zespół Premacka zmienił wygląd Sarah, malując na jej czole czerwoną kropkę. Następnie postawiono ją przed lustrem. Sarah, zamiast uznać, że widzi inną małpę różniącą się od niej wyglądem i pacnąć wyobrażonego intruza, zbliżyła się do lustra i badawczo przyglądała swojemu odbiciu. Podniosła rękę do swojego, a nie widocznego w lustrze, czoła i zaczęła je trzeć, aby zmazać czerwoną kropkę, której nie powinno tam być. Tym dowiodła, że rozpoznaje swoje odbicie (to ona odbija się w lustrze), rozumie, że stanowi odrębną jednostkę, i że zauważyła niepożądaną zmianę wyglądu.
Wystarczy powiedzieć, że Sarah śpiewająco zdała test „Czy wiesz, że istniejesz?”.
Od tamtego czasu określenie „teoria umysłu” rozszerzyło się, obejmując zdolność jednostki do przyjęcia tej samoświadomości („ej, tam w lustrze to ja”) i poczucia obiektywnej rzeczywistości („mam brudne czoło”) oraz do zrozumienia, że: po pierwsze, ktoś istnieje jako odrębna jednostka – jak Sarah – i ma własne spostrzeżenia, myśli, uczucia i przekonania, które wywołują lub mogą przewidywać reakcje na informacje; po drugie, że inni ludzie także mają własne spostrzeżenia, myśli, uczucia i przekonania, które podobnie powstają i można przewidywać ich reakcje na informacje.
W skrócie: teoria umysłu oznacza zdolność myślenia o tym, co inna osoba może myśleć.
Teoria umysłu opisuje zdolność do przypisywania stanów umysłu lub intencji zarówno sobie, jak innym. Albo, jak definiuje to A.M. Leslie w International Encyclopedia of the Social and Behavioral Sciences: „Teoria umysłu mówi o naszej zdolności do posiadania przekonań jako takich, jak również posiadania przekonań o stanach mentalnych, w tym rekursywną zdolność do posiadania przekonań na temat przekonań”14. Świadomość tego, że inni, podobnie jak my, spostrzegają, myślą, odczuwają, a nawet kłamią, pozwala na poczucie obiektywnej rzeczywistości, jakie zakłada każda osoba, a milcząco zgadzają się na to wszyscy.
Rozważmy przykład: jesteś w parku i widzisz kamienny mur. Naturalnie zakładasz, że ktoś inny będący w pobliżu również widzi ten mur. Przyjmujesz także wiele innych założeń, jak choćby takie, że to jest mur, że mur jest nieożywiony, że jest materią stałą – nie możesz w niego wejść – i że jest w dużej mierze nieruchomy. To nic niezwykłego. Niezwykłe jest to, że zakładasz również – jesteś o tym absolutnie przekonany – iż każdy, kto widzi ten mur, automatycznie zakłada te same „fakty” i przyjmuje je jako obiektywnie prawdziwe.
To aktywne zastosowanie teorii umysłu – moje myślenie o tym, co widzisz, w co wierzysz lub co wiesz o tym murze – określa się jako „mentalizowanie”, czyli „krytyczną zdolność do wnioskowania o intencjach innych ludzi i ich przekonaniach oraz dedukowania, czy emocje oraz inne stany ujawniane poprzez sygnały społeczne są bądź nie są dokładnym odzwierciedleniem aktualnego stanu emocjonalnego jednostki”, inaczej mówiąc, do rozważania, czy inni mogą nas okłamywać15.
Teoria umysłu pozwala nam myśleć o tym, co druga osoba może myśleć, wiedzieć, zakładać lub odczuwać. Ponadto nasza zdolność rozumienia, że inni – podobnie jak my – myślą, czują, mają określone zamiary, pozwala przypisywać różnorodne stany mentalne i emocjonalne innym ludziom, a następnie na podstawie tych założeń interpretować, wyjaśniać lub przewidywać ich reakcje. Nasza teoria umysłu i zdolność mentalizowania pozwala też wywoływać u innych określone reakcje i wpływać na ich rozumowanie: manipulować, kłamać.
Wróćmy do muru będącego przykładem wspólnej, obiektywnej rzeczywistości. Wiem, że kamienie są twarde i mają zwartą konsystencję – i w zasadzie nie posiadają gotówki. Ponieważ dysponuję funkcjonalną teorią umysłu, wiem, że ty także to wiesz. Gdybym ukradła ci portfel i chciała go schować tam, gdzie nie przyjdzie ci na myśl go szukać, fałszywy kamień w murze byłby całkiem dobrym pomysłem. Mógłbyś przeszukać moje kieszenie, samochód, a nawet sprawdzić moje konto bankowe, ale ponieważ oboje „wiemy”, że kamienie są stałe, w ogóle nie pomyślisz o wnętrzu kamienia. Jak się okazuje, wszystko, czego potrzeba, by skłamać, to zrozumieć, że inni myślą mniej więcej tak samo jak ty. Kiedy już to wiesz, łatwo przedstawić komuś informacje – prawdziwe lub nie – które wywołają pożądaną reakcję.
Teoria umysłu, która pozwala nam zrozumieć, że istnieje obiektywny fakt – i że inni mogą próbować go obalić – daje nam możliwość okłamywania.
Ponieważ inni ludzie myślą mniej więcej w ten sam sposób jak ty, drobne kłamstwa z trudem się udają. Pamiętasz, jak mówiłam, że łatwiej przekonać kogoś, że jesteś właścicielem wyspy, niż że masz jacht? Ponieważ wszyscy dysponujemy taką samą teorią umysłu, wiemy, że inni kłamią. Dlatego jesteśmy najbardziej czujni wtedy, kiedy myślimy, że ktoś próbuje nam coś sprzedać: ostrożność się opłaca. Można by pomyśleć, że im większe potencjalne oszustwo, tym bardziej będziemy ostrożni. Ale paradoksalnie jest na odwrót. Wielki blef działa nie dlatego, że żeruje na naiwności ludzi, lecz ponieważ wykorzystuje ich antycypację oszustwa. Żadna zdrowa, normalna osoba nie będzie z całym przekonaniem wypowiadać tak jawnie niewiarygodnych twierdzeń, nie mając dowodu na ich poparcie. Z drugiej strony, nasza teoria umysłu zapewnia nas, że ktoś taki nie mógłby oczekiwać, że mu uwierzymy. Wielki blef całkowicie obala nasze wspólne poczucie obiektywnej rzeczywistości przez głoszenie kłamstwa tak bulwersującego, że musi być prawdą – kłamstwa o całym kraju i fikcyjnej gospodarce, która podniosła wartość jego obligacji do równowartości 4,6 miliarda dolarów, kłamstwa, które wysłało setki osadników na szerokie wody ku niechybnej śmierci.
Rozwijając teorię umysłu, zaczynamy rozpoznawać obiektywną rzeczywistość i wierzyć w nią. A kiedy już w nią uwierzymy, natychmiast szukamy sposobów, aby ją obalić – to znaczy oszukać. Mam tu na myśli: kłamstwo to nie tylko zwyczajne zachowanie ludzi i znacząca przewaga przystosowawcza, jest to umiejętność tak fundamentalna, że rozwijamy i doskonalimy ją od dzieciństwa, jak chodzenie, mówienie czy małą motorykę.
Błąd wiarygodności charakteryzuje się większą intensywnością u dzieci niż u dorosłych. One przyjmują za prawdę wszystko, co słyszą, nawet kiedy mają powody, by wątpić, i dlatego uczą się szybciej i skuteczniej niż my. Błędy poznawcze mają za zadanie pomóc nam szybko i efektywnie przetwarzać nieskończone ilości informacji, nawet kosztem pojawienia się pewnej liczby pomyłek. (Z tego samego powodu małe umysły tak pochłania zabawa w „a ku-ku”). Oprócz błędu wiarygodności jednak niemowlęta i kilkulatki mają w pełni funkcjonującą teorię umysłu, gotową do oszukiwania innych.
Skąd to wiemy – niezależnie od faktu, że są małymi manipulującymi głuptasami? Właśnie stąd wiemy. Istnieje wiele ważnych społecznych umiejętności poznawczych, jak ustanowienie pola wspólnej uwagi, intencjonalna komunikacja każdego rodzaju, zdolność naśladowania konkretnych ruchów i gestów (na przykład zabawa w „koci-łapci” czy machanie do kogoś) oraz ekspresja mimiczna – wszystkie te umiejętności kryją funkcjonującą teorię umysłu. Większość niemowląt opanowała je przynajmniej do dziewiątego miesiąca życia. Do półtora roku maluchy zaczynają wykazywać nie tylko manipulacyjne, ale wręcz celowo „wywrotowe” lub oszukańcze zachowania: zakłócanie spokoju, ukrywanie jedzenia, którego nie chcą jeść, a nawet naśladowanie własnych emocji w celu wywołania pożądanej, wcześniej zaobserwowanej reakcji (znane jako udawany płacz).
Piszę o nich, jakby to byli mali socjopaci, ale w rzeczywistości dzieci po prostu gromadzą punkty odniesienia i ćwiczą interakcje z innymi osobami, w niewiarygodnie szybkim tempie doskonaląc zdolność mentalizowania. Wszystko, co robią, jest normalne i ważne – do tego stopnia, że jeśli trzy- lub czteroletnie dziecko nie odkryło jeszcze, jak jawnie mówić nieprawdę, uważa się to za niepojący znak opóźnienia w rozwoju.
Na podstawie wszystkich tych przesłanek badacze sugerują, że zdolność do rozumienia i przewidywania zachowania innych osób (mentalizowania) ma „wrodzone, biologiczne i modularne podstawy”16. Innymi słowy: urodziłeś się, by kłamać.
I nie jesteś jedyny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
MacGregor nie tylko opublikował Szkic o Wybrzeżu Moskitów z krainą Poyais włącznie, sam go również napisał. Kapitan Strangeways [kapitan Dziwnejkondycji – dop. tłum.] był najbardziej adekwatnym pseudonimem literackim, jaki mógł, z ironicznym uśmieszkiem, sobie nadać. [wróć]
Sam wydrukował te pieniądze w Szkocji, ponieważ Poyais było jego państwem; twierdził, że wyłudził od pijanego władcy, co mu się należało. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Robert Trivers, The Folly of Fools: The Logic of Deceit and Self Deception in Human Life, New York 2011, xiii. [wróć]
Czytając ten cytat, zapewne zdziwisz się, co niniejszy rozdział ma wspólnego z Hitlerem. Odpowiedź brzmi: nic. Adolfowi Hitlerowi przypisuje się spopularyzowanie określenia „wielki blef” w obłąkanym manifeście Mein Kampf z 1925 roku, gdzie zwraca on uwagę na to, że „wielkie kłamstwo zawsze posiada pewien potencjał wiarygodności”, ponieważ ludzie „nie wierzą, że inni są na tyle zuchwali, by tak haniebnie zniekształcić prawdę”. Hitler dobrze wiedział, jak działa wielki blef, z pewnością był potężnym kłamcą, ale ani nie wymyślił, ani nie zaprezentował wielkiego blefu. To najstarsza sztuczka świata, naprawdę. [wróć]
Maria Konnikova, The Confidence Game: Why We Fall for It Every Time, New York 2016, s. 134–136. [wróć]
Carl Sifakis, Hoaxes and Scams: A Compendium of Deceptions, Ruses and Swindles, New York 1993, s. 21. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Konnikova, Confidence Game, op.cit., s. 134–136. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
S. Milgram, Behavioral Study of Obedience, „Journal of Abnormal and Social Psychology” 1963, nr 67, s. 371–378. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Sifakis, Hoaxes, op.cit., s. 211. [wróć]
Konnikova, Confidence Game, op.cit., s. 134–136. [wróć]
A.M. Leslie, Theory of Mind, International Encyclopedia of the Social and Behavioral Sciences, Elsevier, 2001. [wróć]
David C. Geary, Evolution of Vulnerability, Elsevier Academic Press, 2015. [wróć]
Marjorie Taylor, A Theory of Mind Perspective on Social Cognition, „Perceptual and Cognitive Development”, Elsevier, 1996. [wróć]
Tytuł oryginału: The Truth about Lies
Copyright © 2021 by Aja Raden
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Małgorzata Chwałek
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Piotr Majewski
Ilustracja na okładce: tsuponk/Shutterstock
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Prawda o kłamstwach, wyd. I, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8188-927-8
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer