Preludium brzasku - Tracie Peterson - ebook

Preludium brzasku ebook

Tracie Peterson

4,5

Opis

Lydia wychodzi za Floyda, podstarzałego wdowca. Czyni to jednak nie z własnej woli, ale w ramach umowy biznesowej zawartej przez jej ojca ze wspólnikiem.
Małżonek okazuje się jednak okrutnym tyranem. Jego nagła śmierć staje się dla upokarzanej przez męża i jego dzieci Lydii szansą na wyzwolenie z udręk. Wdowa nieoczekiwanie otrzymuje w spadku cały majątek, czego nie akceptują bezwzględni pasierbowie. Lydia potajemnie wyrusza na Alaskę. Bolesne wspomnienia odbierają nadzieję na to, że zazna jeszcze spokoju, szczęścia i prawdziwej miłości. Nie spodziewa się, że życie zgotuje jej wiele niespodzianek...

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Rok wydania: 2014

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
5
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tracie Peterson

PRELUDIUM BRZASKU

Pieśń Alaski

Przekład

Maria Zawadzka

Wydawnictwo WAM

Kraków

Tytuł oryginału

Dawn’s Prelude

Copyright © 2009 by Tracie Peterson

Originally published in English under the title

Dawn’s Prelude

by Bethany Housel,

a division of Baker Publishing Group,

Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

All rights reserved

© Wydawnictwo WAM, 2012

Redakcja

Maria Szumska

Korekta

Dariusz Godoś

Przygotowanie ebooka: Piotr Druciarek

ISBN 978-83-277-0324-8

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwowam.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 43 03 210

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA INTERNETOWA

tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447

faks 12 62 93 261

e.wydawnictwowam.pl

Podziękowania

Billowi i Carole Denkingeerom,

właścicielom Alaska Ocean View B&B w Sitce,

jestem niezwykle wdzięczna za okazaną mi gościnność i życzliwość.

Bobowi Medingerowi, dyrektorowi Sitka Historical Society and Museum,

dziękuję za cenne sugestie i udostępnienie historycznych zbiorów,

które pozwoliły mi lepiej zrozumieć Sitkę.

Dziękuję też za odpowiedzi na moje niezliczone pytania.

Zespołowi Sheldon Jackson Museum w Sitce pragnę podziękować za całą udzieloną mi pomoc.

TRACIE PETERSON napisała ponad osiemdziesiąt książek, z których wiele stało się bestsellerami. Te chwytające za serce historie miłosne osadzone są w realiach różnych epok. Akcja niniejszej powieści, pierwszej części trylogii zatytułowanej „Pieśń Alaski”, toczy się w latach siedemdziesiątych XIX wieku – fascynującym okresie w dziejach Stanów Zjednoczonych.

Rozdział 1

KANSAS CITY, MISSOURI

Początek kwietnia 1870 roku

Nie zamierzam pozwolić Lydii odziedziczyć choćby grosza z pieniędzy ojca – oznajmił Mitchell Gray. – Ona nie ma z nami nic wspólnego. Jest obcą osobą, siłą wprowadzoną do tej rodziny po śmierci naszej matki. Nic jej się nie należy.

– Ciszej – poprosiła jego młodsza siostra Evie. – Przecież ona siedzi w pokoju obok.

Lydia Gray cicho kołysała się w fotelu bujanym w salonie, w którym jeszcze kilka godzin wcześniej wystawiona była trumna z ciałem jej męża. Starała się zrobić wszystko, żeby nienawiść jego dorosłych dzieci nie zdołała jej dotknąć, ale jednocześnie miała nadzieję, że dzięki temu odsunie od siebie lęki i obawy, ku którym nieuchronnie zmierzałyby w przeciwnym razie jej myśli. Dzieci nie ukrywały, że jej nie znoszą, od chwili gdy wkroczyła do ich domu. Wyjątkiem była jedynie Evie. Ale czy mogła mieć do nich żal? Sama przekreśliłaby niemal wszystko, co wydarzyło się podczas dwunastu lat jej małżeństwa z Floydem Grayem. I nic nie mogło już zmienić nastawienia jego potomków.

Kołysała się dalej.

„Mam tylko dwadzieścia osiem lat” – myślała. Dwadzieścia osiem lat, a prawie połowę dotychczasowego życia spędziła w pełnym przemocy małżeństwie z człowiekiem, który swoje konie traktował lepiej niż żonę. Drugą żonę.

Lydia zerknęła na portret matki jego dzieci. Obraz olejny został przez Charlotte Gray zamówiony jako prezent bożonarodzeniowy dla męża w 1858 roku. Wręczywszy mu go rano, Charlotte szybko przeprosiła rodzinę, oddaliła się od stołu i popełniła samobójstwo, skacząc z tarasu, który znajdował się na dachu ich rezydencji. Miała trzydzieści siedem lat i zostawiła dwóch dorosłych synów, dwunastoletnią córkę Jeannette i czteroletnią Evie.

Pełne smutku spojrzenie jasnowłosej Charlotte patrzyło na nią ze ściany. Wyraz twarzy tej samotnej kobiety prześladował Lydię, odkąd po raz pierwszy weszła do tego domu – wyrażał ból, który sama doskonale znała i rozumiała. Wydawało jej się wręcz, że łączyła je jakaś dziwna więź spajająca świat żywych i umarłych. Wiele razy przychodziła do tego pomieszczenia tylko po to, żeby kołysać się w fotelu i wpatrywać w obraz.

– Testament może od razu zostać odczytany, a kiedy już poznamy jego treść – powiedział Marston, bliźniak Mitchella – pozbędziemy się Lydii. Nie wyobrażam sobie, żeby ojciec mógł jej cokolwiek zostawić. Uważam, że powinna dostać czas do końca miesiąca, żeby załatwić swoje sprawy i odejść. Zresztą nie będzie miała wielu rzeczy na głowie. Ojciec nigdy nie zapisałby jej niczego. Wszystko należało do matki. Biżuteria, meble… służba też przecież tu zostanie.

– Więc po co czekać do końca miesiąca? – zapytała Jeannette Gray-Stone. Siostra Marstona i Mitchella bardzo źle zniosła drugie małżeństwo ojca. Nie dlatego, że aż tak tęskniła za matką, ale nie mogła się pogodzić z tym, że macocha odebrała przynależną jej pozycję pani domu – tym bardziej że była tylko kilka lat starsza od samej Jeannette.

Lydia słuchała, jak kłócili się o to, ile czasu powinni jej dać na zniknięcie z ich życia. Ustalili już, że nie może dostać niczego, co należało do ich ojca. Żadnej nagrody za przetrwanie dwunastu trudnych lat małżeństwa z człowiekiem tak okrutnym i bezwzględnym. Żadnego współczucia za wszystko, co przeszła.

Znowu podniosła wzrok. Wyraz twarzy Charlotte był pełen zrozumienia – niemal kojący. Kobieta z obrazu wydawała się milcząco sugerować, że tylko śmierć mogłaby przynieść Lydii ulgę.

Lydia kołysała się więc dalej.

Na pokrytej kwiatami tapecie tańczyły cienie. Rozproszone światło wczesnego wieczoru sprawiało, że przypominały zjawy. Być może Floyd Gray powrócił, żeby dalej ją dręczyć. To by było do niego podobne.

– Niecały miesiąc to okres zdecydowanie za krótki, poza tym nie możemy zapominać, że jej ojciec zginął w tym samym wypadku powozu co nasz – Evie zwróciła się do rodzeństwa. – Nie chcecie chyba, żeby w towarzystwie zaczęto mówić, że zachowaliśmy się bezdusznie.

– Nigdy nie kochała ojca i na pewno go teraz nie opłakuje – oznajmił Mitchell.

– Ale co z jej własnym ojcem? – zapytała Evie. – Przecież jego też straciła.

Marston szybko zaoponował.

– Nigdy nie byli sobie bliscy.

– To prawda – zgodziła się Jeannette. – A poza tym unieszczęśliwiała ojca. Powtarzał mi to wielokrotnie. Pozostawała chłodna i obojętna na jego potrzeby.

Lydia zmarszczyła brwi, po czym skrzyżowała dłonie i westchnęła. Robiła co tylko było w jej mocy, żeby stać się dla Floyda idealną żoną, mimo że poślubiła go wbrew woli w wieku zaledwie szesnastu lat. Wszystko to wymyślił jej ojciec, dla którego zaręczyny córki były zwykłym biznesowym kontraktem. Matkę Lydii przerażało to, że jej jedyne dziecko zostało wydane za mężczyznę, który pozostawał wdowcem jedynie przez dwa krótkie miesiące. Zmarła następnej zimy w wyniku zapalenia płuc, które osłabiło jej serce.

– Może powinniśmy wstrzymać się z decyzjami do czasu odczytania testamentu ojca, które ma nastąpić w poniedziałek – zasugerowała Evie.

Lydia nie wiedziała, dlaczego ta młoda kobieta w ogóle zawraca sobie tym wszystkim głowę. Siedemnastoletnia Genevieve Gray-Gadston została wydana za mąż zaledwie sześć tygodni wcześniej. Jej starsze rodzeństwo nie zwracało na to jednak uwagi – w ich oczach była nadal dzieckiem i miała nim pozostać na zawsze. Sugestiom Evie nie poświęcano zbyt wiele uwagi.

– Myślę, że dodatkowy dzień czy dwa nie mają wielkiego znaczenia – odpowiedziała Jeannette.

– Niech tak będzie – oznajmił Mitchell. Słysząc to, Lydia nie mogła się nadziwić. – Odłożymy tę decyzję, ale kiedy tylko zostanie odczytany testament, przedstawimy nasze żądania w obecności adwokata.

Ustalili to wszystko przyciszonym głosem, a kiedy zapadły ostateczne decyzje, razem wkroczyli do salonu, żeby przedstawić swoje ustalenia Lydii. Nie podniosła nawet głowy, by na nich spojrzeć. Ta rodzina jej nie chciała i nie kochała, ale ona wiedziała, że już niedługo się od niej uwolni.

– Zdecydowaliśmy – oznajmił Mitchell, przedstawiając ich wspólne stanowisko – że zostaniesz tutaj aż do odczytania testamentu. W poniedziałek mamy się spotkać z adwokatem.

Lydia strzepnęła swoją czarną suknię.

– Doskonale.

– Wydaje nam się jednak – dodała Jeannette – że służące powinny już teraz zacząć pakować twoje ubrania. Tak byłoby rozsądniej.

– Wszystkie z wyjątkiem futer – przerwał Mitchell. – Te zostaną tutaj i dostaną je nasze siostry i żony. Były zdecydowanie zbyt kosztowne i jestem pewien, że ojciec nigdy by nie chciał, żeby opuściły ten dom.

Lydia nadal kołysała się w fotelu i nie patrzyła im w oczy.

– Doskonale.

– Chcielibyśmy też jak najszybciej się dowiedzieć – zaznaczył Marston – jakie masz plany i dokąd zamierzasz się przenieść. Nie warto z tym czekać do ostatniej chwili.

W ten sposób dawał jej do zrozumienia, że nie pozwolą jej zostać w rezydencji ani chwili dłużej. Nikt z rodzeństwa nigdy nie miał trudności z wydawaniem poleceń czy przekazywaniem niepomyślnych wieści. Z jakiegoś jednak powodu Mitchell i Marston wydawali się skrępowani myślą, że mogliby po prostu nakazać Lydii, aby opuściła ich dom. Któż by ich zrozumiał? Być może martwili się, co zacznie się mówić na ten temat w Kansas City? Mogli się też obawiać, że cała sprawa trafi do gazet i dziennikarze zaczną opisywać ten skandaliczny przypadek.

– Powinnam już wracać do domu – oznajmiła w końcu Jeannette. – Muszę się zobaczyć z dziećmi, zanim niania położy je do łóżka. – Opuściła pokój w milczeniu.

– Chodź, Marston, podrzucę cię – powiedział Mitchell. – Zastanowimy się, w jaki sposób najlepiej podzielić interes.

Tylko Evie została w salonie. Męskie głosy rozbrzmiewały echem, dopóki bracia nie wyszli z domu. Kiedy Lydia podniosła wreszcie głowę, zobaczyła, że młodsza siostra Grayów się jej przygląda.

– Ja też powinnam już iść. Thomas wysłał po mnie powóz już jakiś czas temu. Będzie się zastanawiał, dlaczego jeszcze nie wróciłam.

– Rozumiem – powiedziała Lydia. Dopiero teraz przestała się kołysać.

Wydawało się, że Evie nie ma jeszcze ochoty iść. Dziewczyna ruszyła w stronę drzwi, ale po chwili się odwróciła.

– Co zrobisz? – zapytała.

Lydia wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Nie zdążyłam jeszcze się nad tym zastanowić. Dalej do mnie nie dociera, że doszło do tego wypadku.

– Trudno uwierzyć, że już go nie ma – przyznała Evie.

Wszystkie dzieci Floyda doświadczyły jego surowości i twardej ręki. Niewątpliwie Evie nie stanowiła tu wyjątku. Lydia wiele razy bezradnie przyglądała się temu, jak Floyd karał najmłodszą córkę za najdrobniejsze choćby naruszenie wyznaczonych przez niego zasad.

Wstając z fotela, Lydia głęboko odetchnęła.

– Ale to prawda. Już go nie ma i nie może nas więcej skrzywdzić.

Evie mocniej zmarszczyła brwi, jakby nie mogła w to uwierzyć. Mimo to nie próbowała korygować jej słów.

– Żegnaj, Lydio. Rozumiem, że zobaczymy się w poniedziałek.

– Zdaję sobie sprawę, że jest zbyt wcześnie na niepokojenie pani takimi sprawami – oznajmił Dwight Robinson, witając się z Lydią w sobotni poranek – ale musiałem się z panią spotkać jeszcze przed odczytaniem testamentu.

Kobieta spojrzała na prawnika swojego ojca, a następnie na list, który jej podał.

– Dobrze, proszę wejść.

Za oknem dało się słyszeć uderzenie pioruna i zaczął padać rzęsisty deszcz. Kamerdyner zabezpieczył drzwi przed wiatrem. Lydia zaprowadziła swojego gościa do mniejszego, nie tak oficjalnego saloniku. Ledwo powstrzymała się od ziewnięcia. Przez całą noc przewracała się z boku na bok, nasłuchując kroków Floyda na korytarzu. Dopiero po jakimś czasie przypomniała sobie, że nie żyje i już jej nie skrzywdzi. Ostatecznie zdołała zasnąć około czwartej nad ranem, a musiała wstać jakieś cztery godziny później.

– Proszę usiąść. Czy mam zadzwonić po napoje? – zapytała Lydia. – Jest tu dość chłodno. Może ma pan ochotę na kawę?

– Nie, dziękuję. – Uśmiechnął się do niej współczująco. – Wyobrażam sobie, że to wszystko musi być dla pani bardzo trudne.

Lydia wzruszyła ramionami.

– Nie bardziej niż inne sprawy. – Usiadła na jedwabnej sofie, a pan Robinson zajął miejsce na bogato zdobionym krześle w barokowym stylu. Był to jeden z ulubionych mebli Floyda Graya.

Robinson raz jeszcze podał jej list i tym razem Lydia go przyjęła.

– Co to jest? – zapytała, rozkładając złożone kartki, które trzymała w ręku.

– To od pani ojca. Zostawił mi ten list kilka miesięcy temu, prosząc, żebym go pani przekazał, gdyby cokolwiek mu się stało.

Lydia zmarszczyła brwi. Odkąd zmusił ją do zamążpójścia, ojciec zamienił z nią ledwo kilka słów. Usiłowała sobie wyobrazić, co takiego mógłby chcieć jej teraz powiedzieć.

– Wydaje mi się, że te słowa… cóż, przyniosą pani pewną ulgę – powiedział Robinson, przeczesując gęste wąsy. Korpulentny starszy człowiek przyglądał się jej przez chwilę, po czym dodał: – Prosił mnie wcześniej, żebym przeczytał list.

– I jaka jest jego treść?

– Może go pani po prostu przeczyta, wtedy będziemy mogli omówić wszelkie pytania, które się pojawią. Nie jest zbyt długi.

Lydia chciała to zrobić później, w zaciszu swojego alkierza, ale kiedy zorientowała się, że Robinson nie zamierza wyjść, dopóki nie wymienią uwag, skinęła głową. Rozłożyła kartki i głęboko westchnęła na widok zamaszystego pisma ojca.

Najdroższa Córko,

przez długi czas moje serce dręczył ciężar błędów, które popełniłem. Przysporzyłem Ci wielu nieszczęść, zmuszając Cię, wyłącznie w imię bezpieczeństwa finansowego, do małżeństwa z mężczyzną, który – co sam wiedziałem – łatwo wpadał w gniew i był surowy.

Modlę się o to, byś zdołała mi wybaczyć. Tak wiele razy marzyłem, że przedstawię Ci przyczyny swojego postępowania, ale w głębi serca wiedziałem, że nie ma wytłumaczenia dla tego, co zrobiłem. Byłem chciwy i za jedyny cel stawiałem sobie zbudowanie wielkiej fortuny. Nie brałem pod uwagę tego, że osiągnąłem to kosztem ludzi, których kochałem. Wierzyłem, że z czasem moje wybory spotkają się nie tylko ze zrozumieniem, ale i z aplauzem. Teraz jednak rozumiem, że się myliłem i że byłem wobec Ciebie bardzo niesprawiedliwy.

Jeżeli czytasz te słowa, oznacza to, że odszedłem już z tego świata. Zostawiam Ci ten list w dwóch celach. Po pierwsze, zapisy zawarte w moim testamencie są skomplikowane i nigdy nie chciałem, żeby przysporzyły Ci zmartwień, choć tak się zapewne stanie.

Po drugie, powierzyłem panu Robinsonowi pieczę nad pieniędzmi, o których nikt inny nie wie. Te pieniądze przeznaczone są dla Ciebie. Owa suma powinna się okazać wystarczająca, żebyś mogła wziąć rozwód albo zdecydować się na inne kroki, których będziesz pragnęła.

W dalszej części listu powracała prośba o przebaczenie, ale Lydia była tak zaskoczona, że nie miała siły czytać dalej. Spojrzała na prawnika z niedowierzaniem i pokręciła głową.

– Nie rozumiem.

– Pani ojciec chciał dać pani możliwość przerwania tego małżeństwa. Wielokrotnie mi o tym mówił. Mieliśmy świadomość, że niezwykle trudno będzie pani uzyskać rozwód. Teraz jednak nie stanowi to już problemu.

W milczeniu złożyła kartki.

– Pewnie powinnam się cieszyć, że w końcu zrozumiał swój błąd. – Wydawało się, że to zbyt mało, zbyt późno, ale jednocześnie Lydia nie chciała sprawiać wrażenia równie bezdusznej co jej zmarły mąż.

Siedzący koło niej starszy, zwalisty mężczyzna przesunął się na krześle.

– Pani ojciec głęboko żałował decyzji o wydaniu pani za Graya. Miał nadzieję, że da się zrobić coś – cokolwiek – żeby naprawić ten błąd. Oczywiście zdaje sobie pani sprawę, że pani mąż miał ogromne wpływy. Większość ludzi bała się jego bezwzględności tak bardzo, że potrafiła jedynie poddawać się jego woli. Należał do nich także pani ojciec.

Lydia nie była jeszcze gotowa na to, by żałować ojca. Poczuła, że usztywnienie gorsetu wpija jej się w talię, więc się wyprostowała.

– Wspomniał, że postanowienia zapisane w jego testamencie są skomplikowane. Czy mógłby mi pan naświetlić tę sprawę?

W tym momencie z holu dobiegł dźwięk czyichś kroków. Nikt nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapukać, więc Lydia domyśliła się, że musi to być jedno z dzieci Floyda.

– Wygląda na to, że mamy towarzystwo – powiedziała Lydia na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę tego, kto wszedł.

Marston zajrzał do pokoju, zdejmując kapelusz.

– Robinson? Co pana tu sprowadza? – zapytał, kompletnie ignorując Lydię.

Ta przyglądała się w milczeniu, jak jej pasierb przeszedł przez pokój i uścisnął dłoń starszego mężczyzny. Robinson wstał, wyraźnie skrępowany nagłym pojawieniem się Marstona.

– Miałem sprawy do załatwienia z panią Gray.

– Naprawdę? – Marston spojrzał na Lydię z niedowierzaniem. – A co skłoniło moją macochę do tego, by pana wezwać?

Robinson odchrząknął dość nerwowo i skoncentrował się na podłodze. Lydia była bardzo niezadowolona, że zdecydował się na taką postawę. Jej pasierb uwielbiał onieśmielać i zastraszać ludzi. Karmił się tym, właśnie tak jak teraz. Kiedy uśmiechnął się szyderczo do starszego mężczyzny, jego twarz przybrała niemal okrutny wyraz.

– Zapewne w… żałobie, którą przechodzi… przyda się jej porada prawna przyjaciela rodziny.

– Pan Robinson właśnie wychodził – przerwała Lydia. Podeszła do mężczyzny i wskazała ręką w stronę holu. – Proszę pozwolić, że odprowadzę pana do drzwi.

Marston nie zamierzał do tego dopuścić.

– Po prostu się o ciebie troszczę, Lydio. Czy masz jakieś pytania dotyczące swojej przyszłości?

Lydia spojrzała w jego bladoniebieskie oczy.

– Gdybym je miała, na pewno nie zadałabym ich właśnie tobie.

Zobaczyła, jak gniew przepływa przez ciało młodego Graya. Jeżeli list jej ojca mówił prawdę – a nie miała powodów, by sądzić inaczej – miała się wkrótce uwolnić od tego człowieka i jego rodzeństwa. Nie musiała się go dłużej bać.

Nie cofając się, Lydia wyprostowała ramiona.

– A teraz, jeśli pozwolisz, pan Robinson musi ruszać na kolejne ważne spotkania, a mnie boli głowa i zamierzam się położyć.

Marston nic więcej nie powiedział. Ku zaskoczeniu Lydii cofnął się i pozwolił im przejść. Czuła, jak prawnik lekko drży pod jej dotykiem. Było jej go żal, bo wiedziała, że to spotkanie wytrąciło go z równowagi.

– Ach, jeszcze jedno – powiedział Robinson, kiedy dotarli do wyjścia. Kamerdyner przyniósł mu kapelusz, a następnie odwrócił się i otworzył drzwi.

Lydia spojrzała na kamerdynera i czekała, aż wreszcie się oddali. Służba zawsze próbowała podsłuchiwać wszystkie rozmowy. Widząc, że jego usługi nie będą już potrzebne, mężczyzna sztywno się ukłonił i zostawił ich samych.

– Mówił pan, że jest coś jeszcze?

– Chciałbym pani towarzyszyć podczas odczytania testamentu w poniedziałek. Jako prawnik pani ojca poczyniłem pewne ustalenia z adwokatem pana Graya. Obaj musimy być obecni podczas tego spotkania, w związku z komplikacjami, o których pisał pani ojciec.

– Rozumiem. – Lydia zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Marston się jej przygląda. Uniosła podbródek i odezwała się na tyle głośno, żeby pasierb ją usłyszał. – Bardzo się cieszę, że będzie mi pan towarzyszył. O której mam się pana spodziewać?

– Przyjadę po panią o dziewiątej trzydzieści. Odczytanie testamentu zaplanowane jest na dziesiątą.

Lydia kiwnęła głową.

– Doskonale. Będę na pana czekała.

Kiedy tylko Robinson wyszedł, Lydia pospiesznie udała się na górę, zanim Marston zdołał ją zatrzymać. Biegła niemal do azylu swojej sypialni i szybko zamknęła za sobą drzwi na klucz. Dopiero wtedy zdecydowała się po raz kolejny spojrzeć na list ojca.

Jeżeli zostawił jej wystarczającą sumę, doskonale wiedziała, co chciałaby zrobić. Jej jedyna żyjąca krewna, ciotka Zerelda, mieszkała na dalekiej Alasce, w maleńkim, położonym na wyspie miasteczku Sitka. Lydia od dawna marzyła o tym, żeby do niej pojechać.

„Być może wreszcie zdołam to zrobić”. W końcu rozwiązałoby to wszystkie jej problemy. Przeniesienie się w tak dalekie miejsce sprawi, że już na dobre znajdzie się poza zasięgiem mściwych pasierbów i zacznie wszystko od nowa.

Podeszła do sekretarzyka i wyjęła pióro oraz kartkę. Minie dużo czasu, zanim list dotrze do ciotki. Najlepiej wysłać go już teraz i poinformować Zereldę, co się stało. Przecież ona nic jeszcze nie wiedziała o śmierci Floyda.

Po raz pierwszy od lat Lydia poczuła iskrę nadziei. Zerknęła na drugą stronę pokoju, gdzie czekały na nią skrzypce. Natychmiast porzuciła list i podeszła do instrumentu, po czym z miłością wzięła go do rąk. Sprawdziła struny i nastroiła go, a następnie sięgnęła po smyczek i wydobyła dźwięk.

Powietrze wypełniła muzyka, która do pewnego stopnia ukoiła wzburzone serce Lydii. Przez całe życie nie zaznała większej pociechy niż dźwięk swoich skrzypiec. Przez chwilę zatraciła się w zapadającej w pamięć melodii Mszy h-moll Bacha.

Kiedyś chciała, żeby ten utwór grano na jej pogrzebie. Teraz jednak śmierć wydawała jej się taka odległa. Przecież świat stał przed nią otworem.

Rozdział 2

Lydię posadzono pomiędzy bliźniakami, Mitchellem i Marstonem, co wiązało się dla niej z dużym dyskomfortem. Także oni wydawali się niezadowoleni, że ich macocha miała asystować podczas odczytania testamentu i że została o to poproszona zarówno przez prawnika jej ojca, pana Robinsona, jak i przez reprezentującego interesy rodziny Grayów mecenasa Nasha Sterlinga. Prawdę mówiąc, sama Lydia również nie wykazywała entuzjazmu na myśl o upokorzeniu, które ją czekało: stanęła bowiem przed koniecznością wysłuchania ostatniej woli swego zmarłego męża.

„Dobrze, że ojciec pomyślał przynajmniej o mojej przyszłości. Mimo całego zła, które mi wyrządził, zmuszając mnie do małżeństwa, wziął pod uwagę moją sytuację i odpowiednio mnie zabezpieczył”. Lydia tak mocno zacisnęła okryte rękawiczkami dłonie, że natychmiast zaczęły ją boleć. Nie mogła jednak rozluźnić uścisku, bo gdyby to zrobiła, cała rodzina zauważyłaby, jak bardzo się trzęsie.

Pan Sterling wstał.

– Zebraliśmy się tu dziś, żeby odczytać testamenty pana Zachary’ego Rockforda, ojca Lydii Rockford-Gray, a także pana Floyda Graya, męża tejże Lydii Rockford-Gray i ojca Mitchella Graya, Marstona Graya, Jeannette Gray-Stone i Genevieve Gray-Gadston.

Rozejrzał się, jakby właśnie skończył apel, po czym skinął na pana Robinsona.

Lydia wzięła głęboki oddech, a prawnik jej ojca zaczął czytać ostatnią wolę Zachary’ego Rockforda. Wiedziała, że Marstonowi i Mitchellowi nie spodoba się, iż ojciec zostawił jej fundusz powierniczy. Dotąd bracia triumfowali, że ich macocha zostanie bez środków do życia – ta informacja na pewno przyćmi ich radość.

– Zgodnie z umową podpisaną 10 marca 1859 roku, w chwili ślubu mojej córki Lydii Rockford z Floydem Grayem, pozostawiam wszystkie swoje dobra doczesne Floydowi Grayowi.

Mitchell i Marston spojrzeli z zadowoleniem na Lydię, ale zignorowała zarówno ich reakcję, jak i słowa Robinsona. Wiedziała o zapisach zawartych w tym kontrakcie. Jej małżeństwo było wyłącznie umową handlową na zakup szesnastoletniej panny młodej przez starszego mężczyznę, którego pierwsza żona popełniła samobójstwo.

– Znajduje się tu jednak jeszcze jeden punkt – mówił dalej pan Robinson. – W wypadku, gdyby Floyd Gray zmarł przede mną, wszystkie moje dobra, w tym obligacje, dochody z firm i cały majątek przejdą na moje jedyne żyjące dziecko, czyli na moją córkę Lydię Rockford-Gray.

Lydia nie mogła zrozumieć, dlaczego ten punkt niespodziewanie się tu pojawił. Zaskoczył ją, ale to nie miało znaczenia, bo przecież jej ojciec i Floyd zginęli wskutek tego samego wypadku.

Robinson sięgnął po plik papierów.

– Mam tu podpisane i złożone pod przysięgą w obecności mojej i pana Sterlinga oraz sędziego Brewstera zeznania trzech lekarzy, które potwierdzają, jak zresztą wszyscy państwo wiecie, że Floyd Gray zmarł natychmiast w chwili wypadku, 2 kwietnia 1870 roku – prawnik zamilkł na chwilę i zsunął okulary na czubek nosa. – Zakładam, że synowie pana Graya zidentyfikowali ciało ojca 2 kwietnia. Zgadza się?

Mitchell wstał.

– Owszem, ale nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.

– Proszę usiąść, panie Gray – zwrócił się do niego Robinson. Pan Sterling wydawał się nieco zmieszany i nie patrzył w oczy Mitchellowi. Właśnie ten drobny, ale istotny szczegół zwrócił uwagę Lydii. Najwyraźniej coś było nie tak.

Robinson mówił dalej.

– Znaczenie tych słów, panie Gray, wkrótce stanie się jasne.

Mitchell spojrzał na Marstona, a następnie usiadł.

– Dobrze, niech pan kontynuuje. Ale proszę też wziąć pod uwagę wrażliwość moich sióstr. Obciążanie ich uwagami o identyfikowaniu ciał nie wydaje mi się konieczne.

Jak na zawołanie Jeannette zaczęła szlochać. Lydii zrobiło się niedobrze. Dziewczęta kochały swojego ojca nie bardziej niż ona sama.

Pan Robinson znów podniósł papiery.

– Dysponuję analogicznym zeznaniem dotyczącym pana Rockforda, ponadto obejmuje ono także dokumenty przygotowane przez pracowników szpitala, do którego został on przewieziony po wypadku. Jak państwo wiedzą, pan Rockford zmarł dopiero 4 kwietnia. Zważywszy na tę informację i biorąc pod uwagę oczywisty fakt, że pan Rockford żył dłużej niż pan Gray – oznajmił Robinson, zdejmując okulary – Lydia Rockford-Gray pozostaje jedyną dziedziczką majątku swego ojca.

Mitchell był oburzony.

– To nie może być zgodne z prawem! – Zwrócił się do Sterlinga. – To kompletne bezprawie, prawda? Majątek Rockforda miał trafić do naszego ojca.

Wyraźnie zakłopotany Nash Sterling zmienił pozycję, nie siląc się nawet na odpowiedź.

Robinson spojrzał na Mitchella przez swoje druciane okulary.

– Tak, stanowiło to część porozumienia zawartego w dniu ślubu. Tak jak mówiłem, testament zakłada jednak, że pański ojciec otrzyma majątek pana Rockforda, tylko jeśli będzie żył od niego dłużej. Zważywszy na to, że tak się nie stało i że zmarł dwa dni przed ojcem państwa macochy, zgodnie z testamentem spadkobierczynią zostaje jedyna bezpośrednia potomkini pana Rockforda, pani Lydia Rockford-Gray.

– To prawda? – zapytał Marston, wpatrując się z rosnącą irytacją w Sterlinga. – Nasz ojciec był wspólnikiem Rockforda w przynoszącym duże zyski interesie. Każdy z nich posiadał połowę udziałów. Czy chce mi pan powiedzieć, że choć Lydia nie miała nic wspólnego z rozwojem tej firmy, odziedziczy teraz połowę wszystkiego, na co tak ciężko pracowaliśmy?

– Wydaje mi się, że zanim wdamy się w dalszą dyskusję, należałoby najpierw poznać treść testamentu pańskiego ojca – oznajmił Dwight Robinson.

Lydię ogarnęła nagle dziwna pewność siebie. Nigdy nie miała nad pasierbami żadnej władzy, a teraz, po długich latach cierpień, jej sytuacja zmieniła się diametralnie. Teraz naprawdę odzyskała wolność i nie musiała się już poddawać ich wymaganiom i żądaniom. Wyprostowała się nieco i skinęła na Robinsona.

– Proszę kontynuować.

Marston rzucił jej gniewne spojrzenie, ale na Lydii nie zrobiło to wrażenia. W myślach już planowała swoją przyszłość. Zamierzała od razu pojechać do ciotki Zereldy do Sitki na Alasce i tam zamieszkać. Tego ranka wysłała list. Poprosi o pomoc prawnika swojego ojca i na zawsze opuści Kansas City. Nie spakuje nawet ubrań – tych koszmarnych prowokujących strojów wybranych przez jej męża. Oprócz skrzypiec nie było niczego, co chciałaby z sobą zabrać, rozpoczynając nowe życie. Sama perspektywa przyszłości pozbawionej rozpaczy i udręk sprawiła, że zakręciło jej się w głowie – Lydia ledwo powstrzymała się od głośnego chichotu.

Pan Sterling zaczął czytać.

– Ja, Floyd Gray, w razie mojej śmierci niniejszym zapisuję wszystkie swoje ziemskie dobra mojemu wspólnikowi Zachary’emu Rockfordowi. Gdyby zaś żył on krócej ode mnie, mój majątek ma zostać podzielony równo między moje dzieci, jak następuje: córkom, Jeannette i Genevieve, zapisuję po połowie dóbr ich matki, w tym biżuterię, porcelanę, meble, futra i tym podobne; synom, Mitchellowi i Marstonowi, pozostawiam wszystkie firmy i przedsiębiorstwa, akcje i obligacje, a także zawartość wszystkich kont bankowych, które zostały wyszczególnione w niniejszym dokumencie.

Mitchell i Marston uśmiechnęli się do siebie. Lydia zauważyła ich zadowolenie. Dobrze znała pasierbów i domyślała się, że już planują, co zrobią ze swoim spadkiem.

Pan Sterling nerwowo odchrząknął i wstał.

– Ta sytuacja jest dla mnie niezwykle trudna i krępująca – zaczął. – Muszę przyznać, że nigdy dotąd nie znalazłem się w takim położeniu i mam nadzieję, że nigdy się to nie powtórzy.

Lydia nie rozumiała, o czym mówił. Chciała tylko wstać i wyjść z gabinetu. Zerknęła na Robinsona, który uspokajająco skinął do niej głową.

– Co pan opowiada? – zapytał Mitchell. – Chcę wiedzieć, czy testament Rockforda zostanie w ogóle uznany i czy interes trafi w całości w nasze ręce.

Sterling spojrzał na Grayów. Na jego twarzy dało się zauważyć narastającą panikę.

– Przykro mi. Musi pan przyjąć do wiadomości, że zapisy testamentu pańskiego ojca są zgodne z prawem, a co za tym idzie, w pełni prawomocne. Sprawdziłem to już w pańskim imieniu i nic nie można zrobić.

– Może Lydia odsprzeda wam udziały – rzuciła siedząca z tyłu Evie.

Lydia usłyszała, jak mąż dziewczyny zaczął ją uciszać, a Marston rzucił siostrze gniewne spojrzenie. Następnie znów odwrócił się do prawnika.

– Co pan ma właściwie na myśli, panie Sterling?

– Sami państwo słyszeli ostatnią wolę pana Graya. – Znowu odchrząknął i sięgnął po papiery, które odłożył wcześniej na stół. – Obawiam się, że sytuacja jest inna, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Państwa ojciec wprowadził ten zapis nie tylko w ramach kontraktu małżeńskiego, który ustalił wspólnie z panem Rockfordem, ale też powtórzył go w testamencie oraz w dokumentach potwierdzających ich partnerstwo w interesach. Z tego powodu w chwili śmierci Floyda Graya cały jego majątek… wszystko… przeszło w ręce pana Rockforda, ponieważ ten żył dwa dni dłużej.

Lydia mrugnęła, słysząc te słowa. Zaczynała rozumieć, co prawnik miał na myśli. Serce zabiło jej mocniej. Zerknęła pytająco na Robinsona. W tej samej chwili Mitchell zerwał się z fotela.

– Zaraz, co to ma znaczyć? – zapytał.

– Co się dzieje? – włączyła się gwałtownie Jeannette. – O co chodzi? – Pociągnęła męża za rękaw.

Marston gniewnie spojrzał na Lydię. Podobnie jak ona, doskonale rozumiał, co się stało.

Mitchell nie rezygnował.

– Chce pan powiedzieć, że nasz spadek przeszedł w ręce Rockforda, a później trafił do niej? – Rzucał Lydii pełne wściekłości spojrzenie, ale zamiast ugiąć się pod nimi, jak zrobiłaby to kiedyś, po prostu odpowiedziała mu tym samym.

– To niemożliwe – oznajmiła Jeannette. – Tak nie może być. – Jej piskliwy głos stawał się coraz głośniejszy. – To na pewno jakaś pomyłka.

Marston złożył ręce i rzeczowo odpowiedział:

– To nie jest żadna pomyłka.

Robinson spojrzał na Marstona, który badawczo się w niego wpatrywał, po czym zwrócił się do Mitchella.

– Pański brat to rozumie. Ojciec pani Gray żył dłużej niż państwa ojciec. Wypadek pochłonął dwa życia, ale nie w tym samym momencie. Nie ma wątpliwości, że pan Rockford zmarł później niż państwa ojciec.

– Ale przed śmiercią nawet nie odzyskał przytomności – zaprotestował Mitchell. – Moim zdaniem to żadne życie.

– Z punktu widzenia prawa nie był martwy – oznajmił Robinson. – Jego śmierć nadeszła dopiero dwa dni po śmierci pana Graya, zatem automatycznie stał się spadkobiercą państwa ojca.

Sterling usiadł. Cieszył się, że może oddać głos drugiemu prawnikowi.

– Nie zgodzę się na to. Ona nie ukradnie nam spadku – rzucił Marston, wstając. – Nic dla ojca nie znaczyła. Nienawidził jej. Unieszczęśliwiała go.

Lydia zapanowała nad nerwami i słuchała w milczeniu, jak rodzeństwo Grayów kłóciło się z dwoma prawnikami. Miała ochotę się uśmiechnąć na myśl o tak przedziwnym obrocie spraw. To była naprawdę słodka zemsta. Najwyraźniej los postanowił wynagrodzić jej dotychczasowe cierpienia. Matka Lydii powiedziałaby, że Bóg w ten sposób o nią zadbał, ale Lydia nie wierzyła już, że Boga w ogóle obchodziły takie sprawy. A już szczególnie nie wierzyła, że obchodziła Go ona sama. Gdyby tak było, musiałby się wytłumaczyć z tego, że przez dwanaście lat nie zareagował na katusze, które przechodziła.

Marston i Mitchell przeszli wraz z mężami swoich sióstr na drugą stronę pokoju, żeby omówić z prawnikami najnowsze wieści. Lydii kręciło się w głowie na myśl o tym, że miała teraz kontrolę nad majątkiem Grayów i Rockfordów. Nigdy więcej żaden Gray do niczego jej nie zmusi.

Zmarszczyła brwi, przypominając sobie potworne chwile, które do dziś nie dawały jej spokoju. Floyd był strasznym mężem, pozbawionym jakiejkolwiek empatii czy współczucia. I choć Lydia przyzwyczaiła się do tego, że w ogóle nie interesowało go samopoczucie żony ani nie obchodziły jej pragnienia – nigdy nie zdołała się pogodzić z tym, jak okrutnie nadużywał praw przynależnych mężowi. Kiedy dowiedziała się o wypadku, nie umiała się zdobyć na jakiekolwiek współczucie. Gdy powiedziano jej, że został znaleziony martwy pod powozem, Lydia nie uroniła ani jednej łzy. Szok związany z odzyskaną nagle wolnością – niespodziewane przerwanie nieznośnej niedoli, która stała się jej udziałem – okazał się zbyt duży. Natychmiast straciła przytomność.

– Wszystko w porządku? – szepnęła jej do ucha Evie. – Wydajesz się blada.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała Lydia. Najmłodsza córka Floyda nigdy nie pozwalała, żeby rodzeństwo widziało ich bliskość, dlatego Lydię zaskoczył życzliwy gest dziewczyny.

– Nie odzywaj się do niej, Genevieve – warknęła Jeannette i odciągnęła siostrę.

– W takim razie sprawdzimy tę sprawę na własną rękę – oznajmił Mitchell, odwracając się od stołu, przy którym prawnicy przekazali złe wieści. – Nie pozwolimy, żeby skradziono nam spadek. Spotkamy się ponownie w moim domu, żeby wszystko omówić.

Mitchell wypadł gwałtownie z pokoju, a Marston podszedł do Lydii.

– Jeśli umiesz ocenić, co jest dla ciebie dobre, wszystko przepiszesz na nas i będziemy to mieli z głowy. W przeciwnym wypadku nie damy ci spokoju.

Lydia wstała, przecisnęła się obok niego i zbliżyła się do Robinsona.

– Czy zechce pan odwieźć mnie do domu? To był niezwykle długi dzień i chciałabym w spokoju zastanowić się nad wszystkim, co się stało.

– Oczywiście, z przyjemnością.

Przechodząc przez pokój i kierując się ku drzwiom, czuła na sobie wzrok każdej osoby w tym pomieszczeniu. Robinson szybko ją dogonił, wziął pod rękę i zaprowadził do holu.

– Zdaje sobie pani sprawę, że nie przestaną pani dręczyć? – szepnął Robinson.

Lydia uśmiechnęła się lekko.

– Na pewno będą próbowali.

– Nie zamierzam stać z założonymi rękami i patrzeć, jak Lydia wykorzystuje naszą rodzinę – oznajmił Marston niewielkiej grupie słuchaczy zgromadzonych w salonie domu Mitchella.

– Co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? – zapytała Jeannette. – Mecenas mówił, że to wszystko zgodne z prawem. Trudno mi w to uwierzyć, ale mam wrażenie, że…

– Och, zamknij się – Mitchell jak zwykle nie zamierzał wysłuchiwać niedorzeczności, które wygadywała jego siostra. – Nie obchodzą mnie twoje wrażenia. Ważne jest to, że nie poddamy się bez walki. Robinson ewidentnie z radością opowie się po stronie Lydii. W końcu bez wątpienia dostanie pokaźną sumkę za udzieloną w tej sytuacji pomoc.

Marston chodził po pokoju w tę i z powrotem. Miał napiętą twarz, tak jak zwykle, kiedy odczuwał niepokój.

– Uważasz, że powinniśmy kogoś przekupić? W końcu mamy znajomości wśród sędziów. Z pewnością możemy skłonić kogoś, żeby podjął się tej sprawy w naszym imieniu.

– Ale nawet w tym wypadku – do rozmowy włączył się mąż Evie, Thomas – ona może zrobić to samo. Pieniądze pozostaną zablokowane przez całe lata. Do tego czasu zdążycie się znaleźć bez środków do życia.

Mitchell wstał i dał Marstonowi znak, żeby usiadł.

– Ja to widzę tak: musimy po prostu znaleźć sposób, żeby zająć się tym wszystkim na własną rękę. O ile wiem, Lydia nie ma żadnej rodziny i z pewnością nie zdążyła jeszcze spisać testamentu. Może jeśli zostanie… wyeliminowana, problem zniknie.

– To byłoby jeszcze lepsze wyjście – rzucił Marston z nikczemnym uśmieszkiem. – W takim wypadku zostawiłaby nam cały majątek.

– Właśnie to mam na myśli – odpowiedział Mitchell.

Mężowie Jeannette i Evie usiłowali ukryć przerażenie, ale nie odważyli się powiedzieć niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że nie popierają tego pomysłu. Marston uznał, że jeśli się chwilę nad tym zastanowią, uświadomią sobie płynące z takiego rozwiązania korzyści. Wierzył, że zgodzą się na każdą decyzję, która pozwoli im się wzbogacić.

Evie się obruszyła.

– Nie mogę uwierzyć, że siedzicie tu tak spokojnie i planujecie zabójstwo. Rozumiem, że chcecie odzyskać to, co się wam należy, ale pozbawienie życia człowieka to zupełnie inna sprawa.

Marston odwrócił się do młodszej siostry.

– Masz tylko siedemnaście lat. Co ty możesz wiedzieć o życiu i śmierci? Lydia nigdy nie lubiła żadnego z nas, więc raczej nie powinnaś liczyć na to, że z własnej woli naprawi wyrządzone tej rodzinie krzywdy.

– Nigdy nie daliśmy jej powodu, żeby nas lubiła – odpowiedziała Evie. – Zawsze knuliście przeciw niej.

– Nie należała do naszej rodziny. – Głos Jeannette stał się gorzki i piskliwy. – W ogóle nie powinna wychodzić za ojca.

– Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek pytał ją o zdanie – odparowała Evie. – Nie chciała poślubić ojca, tak jak i my nie chcieliśmy, żeby weszła do naszej rodziny.

– Ale fakt pozostaje faktem: wyszła za niego – oznajmił Marston. – Absolutnie nic nie możemy już zrobić, żeby zmienić ten stan rzeczy. Ale nie możemy też stać z założonymi rękami i pozwolić, żeby ta kobieta nas zrujnowała. Czy naprawdę gotowa jesteś patrzeć, jak zabiera wszystkie futra i całą biżuterię matki? Czy chcesz, żeby Lydia wyprzedała nasze rodzinne pamiątki i wzbogaciła się na nich?

– Tak, ona naprawdę może to zrobić – Jeannette syknęła do ucha siostry. – Długo czekała na taką okazję. Uważam, że powinniśmy raz na zawsze pozbyć się jej z naszego życia.

Evie nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zaskoczyły ją bezduszne słowa rodzeństwa. Ruszyła do drzwi salonu i powiedziała:

– Stanowczo nie mam dłużej ochoty tego słuchać. Przejdę do sąsiedniego pokoju i poczekam tam do czasu, aż przerwiecie to szaleństwo.

– Och, na litość boską, Evie. Siadaj i skończ już z tą swoją paplaniną.

Evie spojrzała mężowi w oczy. Ten mężczyzna rzadko miał jej do powiedzenia więcej niż dwa słowa przez cały dzień. Teraz wpatrywał się w nią z chłodem, który sprawiał, że czuła w duszy pustkę. Także jej małżeństwo było wynikiem umowy, zwykłym kontraktem zaaranżowanym przez jej ojca dla poprawy interesów. W sytuacji, w której się niespodziewanie znaleźli, jej mąż mógł wiele stracić.

– Właśnie, usiądź i ucisz się – nakazał Marston. – Nie mamy teraz czasu na te twoje brednie. – On i Thomas odwrócili się w stronę pozostałych.

Evie była rozgoryczona, że w taki sposób ją lekceważyli. Robili to tylko dlatego, że wiedzieli, iż nie ośmieli się stanąć im na drodze. Głęboko westchnęła i zrobiła, co jej kazano – tak jak się spodziewali.

„Gdybym miała więcej odwagi, wymaszerowałabym z pokoju i zadziwiłabym wszystkich. – Zmarszczyła brwi i spojrzała na swoje dłonie ukryte w rękawiczkach. – Gdybym miała więcej odwagi, sprzeciwiłabym się ojcu i nie przystałabym na ślub z Thomasem Gadstonem. Przecież w ogóle mu na mnie nie zależy i z całą pewnością mnie nie kocha”.

Nie. Miłość uczyniłaby może to małżeństwo bardziej znośnym. Nawet gdyby początkowo kochał ją tylko Thomas, Evie z czasem nauczyłaby się odwzajemniać jego uczucie. Tymczasem ten związek okazał się dla nich obojga prawdziwą udręką. Na szczęście Gadston najwyraźniej nie zamierzał wypełniać obowiązków męża. Nigdy nie odwiedził jej sypialni, żeby skonsumować małżeństwo, a plotki głosiły, że nigdy tego nie zrobi. Służba szeptała często o niewyobrażalnych, bezbożnych zainteresowaniach Thomasa i chociaż Evie uważała te pogłoski za nikczemne, cieszyła się, że pozostawiono ją w spokoju.

– Masz rację. – Głęboki głos Mitchella zakłócił rozważania Evie. – Gdyby została zamordowana, wszyscy podejrzewaliby naszą rodzinę. To musi wyglądać na wypadek.

– Albo samobójstwo – zasugerował Marston.

Evie wzdrygnęła się na te słowa. Natychmiast cofnęła się pamięcią do chwili, kiedy miała cztery lata. Było Boże Narodzenie, wszyscy zdążyli już wręczyć sobie prezenty. Ona dostała piękną nową lalkę i wykonany ręcznie wiklinowy wózek dziecięcy. Była zachwycona swoją świąteczną sukienką i ślicznymi pantofelkami.

Pamiętała, że poranek upłynął szczęśliwie. Ojciec ani razu nie podniósł głosu ani ręki na żadne ze swych dzieci. Nawet Jeannette, zwykle płaczliwa i marudna, wydawała się zadowolona.

A jednak ten dzień okazał się najgorszym dniem w życiu Evie. Była odważnym dzieckiem i często w tajemnicy wymykała się na strych, gdzie przeszukiwała zapomniane kufry i skrzynie, sprawdzając, jakie skarby można w nich znaleźć. Z tamtego świątecznego poranka pamiętała wyjątkowo urocze pudło na kapelusze, w którym znalazła ubranka dla lalek, i pomyślała, że będą idealne na jej nowe dziecko.

Strych i jego ciemne zakamarki nigdy jej nie przerażały. To było jedyne spokojne miejsce w całym domu. Evie mogła tu przesiadywać całymi godzinami, bawić się i marzyć.

Ale tego dnia w swojej cudownej kryjówce nie odnalazła spokoju – zresztą odtąd jej życie się zmieniło na zawsze. Usłyszała kroki matki na podłodze strychu i szybko się schowała, żeby nikt jej nie zbeształ za to, że się tu znalazła. Mama wyszła przez niewielkie drzwiczki prowadzące na otoczony balustradą taras. To niezwykłe miejsce znajdowało się na dachu ich rezydencji i żona Floyda Graya mogła tu spacerować i szukać ukojenia.

Evie wielokrotnie przyglądała się jej z ukrycia. Mama chodziła zwykle w tę i z powrotem, cicho popłakując i ocierając łzy koronkową chusteczką. Dziewczynka zawsze miała ochotę podejść do matki i ją pocieszyć, ale nigdy tego nie zrobiła. Nawet będąc dzieckiem, wiedziała, że mama czułaby się skrępowana, że jej córka wie o rozpaczy i wstydzie, które odczuwała. Dla Evie obserwowanie spacerującej po tarasie matki oznaczało pewien szczególny rodzaj więzi, który powstawał między nimi w tamtym czasie. Była pewna, że pozostałe dzieci w żaden sposób nie są w stanie takiej relacji nawiązać. Tylko ona spośród nich czworga wyżej ceniła cechy matki. To właśnie jej dusza była nierozerwalnie związana z matką ze względu na ten ich mały wspólny sekret.

Evie przesunęła się w taką część strychu, z której mogła obserwować taras przez ozdobne owalne okno. Z całych sił pragnęła podejść do mamy i zacząć ją pocieszać. Na zewnątrz było chłodno, zdecydowanie zbyt chłodno, żeby spacerować bez płaszcza, a jednak mama nie miała nawet szala.

Dziewczynka się zaniepokoiła. Mama przestała chodzić i stała teraz przy balustradzie. Patrzyła w dal, jakby widziała przed sobą przyszłość. Nagle Evie usłyszała za plecami jakiś hałas i szybko się pochyliła. Zdążyła się ukryć dokładnie w chwili, kiedy na strych wkroczył ojciec. Ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi prowadzących na taras, po czym wyszedł na zewnątrz i dołączył do żony. Evie znowu podkradła się do okna, zastanawiając się, czy jak zwykle zaczną się kłócić. Ku jej zaskoczeniu jednak ojciec objął żonę. Ten widok sprawił, że dziewczynka poczuła iskrę nadziei. Może jej mama znowu nauczy się uśmiechać, może stanie się szczęśliwa.

Evie złapała się parapetu i patrzyła z wyczekiwaniem, jak ojciec podnosi jej matkę na ręce i przyciska usta do jej ust. Wtedy, bez ostrzeżenia, podszedł na sam skraj tarasu i nie mówiąc ani słowa, wyrzucił żonę przez balustradę.

Oczy Evie gwałtownie się rozszerzyły i dziewczynka ledwo stłumiła krzyk. Ojciec tymczasem pospiesznie wrócił na strych, po czym zszedł na dół. Kompletnie oszołomiona, przez kilka chwil nie mogła się nawet ruszyć. Czy naprawdę widziała przed chwilą, jak ojciec zamordował jej matkę?

Ale może upadek nie zabił mamy. Może to tylko żart. Evie przygryzła dolną wargę i zebrała w sobie odwagę. Wtedy jednak usłyszała krzyk i wiedziała już, że wszystkie obawy okazały się słuszne. Nie zwlekając ani chwili dłużej, zbiegła ze strychu i popędziła do swojej sypialni na drugim piętrze, gdzie szybko wskoczyła do łóżka i schroniła się pod kołdrami.

A co jeśli ojciec się dowie, że wszystko widziała? Czy i ją zrzuci wtedy z dachu?

– Evie? Evie, wszystko w porządku?

Przez chwilę nie rozpoznała głosu siostry. Podniosła głowę i zorientowała się, że jest bezpieczna, że siedzi w salonie swojego brata, a wszyscy się jej przyglądają. Patrzą i czekają na jakieś wyjaśnienie tego, że nie odpowiedziała od razu.

– Ja… przepraszam – powiedziała z wahaniem. – O co pytaliście?

Jeannette zbliżyła się do niej.

– Pytałam, czy wszystko w porządku. Wydajesz się blada. Chyba nie spodziewasz się dziecka?

Evie zaskoczyło to pytanie. Roześmiałaby się, słysząc tak absurdalny pomysł, gdyby nie to, że mąż wpatrywał się w nią z niezwykle poważnym wyrazem twarzy.

– Nie sądzę, Jeannette. Po prostu jestem zmęczona.

Thomas odwrócił się, a na jego ustach malował się lekki uśmiech.

– Ostatnio była zdecydowanie zbyt zajęta. Chyba wyślę ją na jakąś wycieczkę, żeby trochę odpoczęła.

Po tych słowach wszyscy znowu o niej zapomnieli. Powrócili do dyskusji o tym, co należałoby zrobić z Lydią. Evie odetchnęła z ulgą i złożyła ręce. Odtąd będzie musiała mieć się na baczności. Nigdy nikomu nie wyznała, co zobaczyła tamtego dnia na strychu – i nie zamierzała tego robić. Bała się, że coś mogłoby jej się stać. W tej rodzinie, znając zbyt wiele tajemnic, nie można było czuć się bezpiecznym.

Rozdział 3

Lydia przeglądała biżuterię, oddzielając przedmioty, które należały do pamiątek rodzinnych Grayów, od ozdób, które podarował jej mąż. Nigdy nie lubiła żadnej z tych rzeczy. Jej zdaniem wszystkie były ostentacyjne i niegustowne. Nie pamiętała, żeby Floydem Grayem kiedykolwiek powodowała sympatia. Przeciwnie – chciał ludzi olśniewać, przytłaczać swoją potęgą. Ciężkie, wielowarstwowe naszyjniki ze złota i szafirów, rubinów i onyksów oraz diamentów i pereł miały skupiać na sobie uwagę – podobnie jak pasujące do nich długie i ciężkie kolczyki, które dyndały wyzywająco. Lydia pamiętała bóle głowy, których dostawała, kiedy je nosiła.

Inne ozdoby również budziły niesmak – tworzyły je bowiem nachalne, kompletnie absurdalne połączenia drogich kamieni. Zamawiając je, Floyd Gray silił się na kreatywność, ale wynik jego starań okazał się naprawdę żałosny. Jedna z ozdób składała się z ametystu, topazu i szmaragdów. Jubiler ułożył kamienie w dziwaczne kwiaty, które otaczały szyję grubym, złotym pnączem. Kolejny klejnot Lydia mogłaby opisać tylko jako pajęczynę srebra hojnie upstrzoną dużymi kamieniami w różnych kolorach. Ten naszyjnik przypominał z kolei absurdalną, obsadzaną klejnotami kolczugę.

„No cóż, tego na pewno nie będę potrzebowała”. Zebrała okropne ozdoby i włożyła je do szkatułek. Zamierzała dać je Evie i Jeannette, a gdyby ich nie chciały, przekazać Mitchellowi i Marstonowi razem z całą resztą wyposażenia domu. Miała nadzieję, że odczytają ten gest jako akt dobrej woli.

Nie chciała zabierać niczego, co należało do tej rodziny ani co zostało jej podarowane przez Floyda. I z całą pewnością nie pragnęła tych dziwacznych ubrań, które kazał jej nosić. Nie, kupi kilka nowych, bardziej praktycznych kompletów przed wyjazdem z Kansas City, a resztę potraktuje jako balast przeszłości.

„Zaczynam nowe życie” – powtórzyła sobie raz jeszcze. Tak naprawdę czuła się raczej, jakby wreszcie mogła zacząć żyć po raz pierwszy. Wyobraziła sobie codzienność na Alasce u boku ciotki i zakręciło jej się w głowie.

Nagłe pukanie do drzwi przerwało marzenia i przywróciło ją do rzeczywistości. Miała wrażenie, jakby ktoś wyczuł jej szczęście i przyszedł tu, żeby położyć mu kres.

– Proszę. – Podniosła głowę i spojrzała na stojącą w drzwiach ponurą kobietę, prawie dwa razy starszą od niej. – O co chodzi, Mary?

– Przyszli Grayowie, chcą z panią porozmawiać.

Lydia się ich spodziewała. W końcu była już ósma trzydzieści rano. Dziwiła się raczej, że czekali tak długo.

– Doskonale. Powiedz im, że zaraz zejdę.

Mary patrzyła na nią przez chwilę, po czym burknęła coś pod nosem i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Lydia wiedziała, że nikt ze służby za nią nie przepada. Nigdy nie miała w tym domu ani jednej osoby, której mogłaby zaufać, której byłaby gotowa powierzyć swoje troski. Wszyscy za bardzo się bali. Wiedzieli, kto im płaci, i nie zamierzali zrażać do siebie pana przez przymilanie się do żony, którą tak bardzo gardził. Nic dziwnego, że teraz byli zdezorientowani i nie wiedzieli, kto przejmie kontrolę nad pieniędzmi.

Lydia wstała i raz jeszcze przyjrzała się rozłożonej na łóżku biżuterii. Czy ma już teraz poinformować Mitchella i Marstona o swoich planach? Czy ucieszy ich to, czy raczej fakt, że macocha śmie rościć sobie pretensje do własności ich ojca, wzbudzi w nich jeszcze większy gniew?

Schodząc na dół, Lydia wiedziała, że nie może ujawnić jakichkolwiek oznak zdenerwowania czy słabości. Wyprostowała ramiona i uniosła podbródek. Miała świadomość, że trudno będzie stawić czoła synom Floyda Graya, ale wierzyła, że sobie poradzi.

Zastała Marstona i Mitchella w tym samym pokoju, w którym w dniu pogrzebu wystawiono trumnę z ciałem ich ojca. Choć zniknęły już wszystkie pamiątki po tych okropnych wydarzeniach, Lydia nadal miała przed oczami tamte chwile.

– Nie spieszyłaś się zanadto – rzucił Mitchell, patrząc na nią gniewnie. – Pewnie wydaje ci się, że masz teraz jakąś władzę, bo pojawił się ten absurdalny, zakwestionowany przez nas testament.

– Zakwestionowany? – zapytała Lydia mocnym, pewnym głosem.

– Oczywiście, że tak. To tylko kwestia czasu, ale wygramy tę sprawę. Ojciec nigdy nie chciał, żebyś odziedziczyła cokolwiek, co do niego należało. Wiesz o tym równie dobrze jak my.

– Wiem, że wasz ojciec nigdy nawet nie brał pod uwagę, że mógłby umrzeć.

– Nie bądź taka zadowolona z siebie – powiedział Marston, zbliżając się do niej o krok. – Dopilnujemy, żeby wszystkie pomyłki zostały naprawione.

– Mimo waszych prób obrócenia tej sytuacji na własną korzyść nie muszę się tym martwić – oznajmiła Lydia. Ojciec zostawił mi wystarczająco dużo, żebym mogła zadbać o swoje potrzeby.

Przeszła przez pokój i usiadła w fotelu bujanym. Złożyła ręce, podniosła głowę i spojrzała na obu mężczyzn, którzy się do niej zbliżyli. Przez chwilę górowali nad nią tak, jakby próbowali ją zastraszyć, ale kiedy nie zareagowała, Mitchell usiadł naprzeciw niej, a Marston stanął obok.

– Jak doskonale wiesz, nie należy ci się ani nasz majątek, ani przedsiębiorstwa, niezależnie od tego, czy twój ojciec miał w nich udziały. Oczekujemy, że pójdziesz z nami do prawnika i zakończysz tę farsę.

Lydia zauważyła, że Mitchell zrobił się dość nerwowy. Drżała mu lewa powieka i bez przerwy się kręcił, jakby jego krzesło było rozgrzane do czerwoności. Tymczasem Marston złożył ręce za plecami i badawczo się jej przyglądał. Wiedziała, że szuka jakiejkolwiek oznaki słabości – luki w zbroi, którą tak starannie przywdziała. Czuła się jak zwierzyna obserwowana przez dzikie stworzenie.

Lydia przywołała w myślach dźwięki symfonii Pastoralnej Beethovena i zdołała się uspokoić. „Nie mogą mnie już skrzywdzić. Nie zdołają odebrać mi wolności”. Głęboko odetchnęła i znowu spojrzała im w oczy.

– Jeżeli chodzi o kwestie prawne, reprezentuje mnie pan Robinson. Możecie omówić z nim tę sprawę.

– Nie. Pójdziesz z nami – oznajmił Marston, zbliżając się do niej. – Dziś.

– Och, usiądź, Marston. – Robiła, co mogła, żeby jej głos brzmiał obojętnie, ale wyobrażała sobie już ciosy, które wyraźnie chciał jej zadać. – Nie pozwolę wam dłużej na takie zachowanie. – To stanowcze stwierdzenie dodało jej sił.

Marston przez chwilę patrzył na nią zdziwiony. Wydawał się niepewny, niemal zdezorientowany słowami, które padły przed chwilą. „Dobrze – pomyślała Lydia. – Zwierzyna odpowiedziała na atak. Jeśli tylko dalej zdołam wytrącać ich z równowagi swoimi reakcjami, zdobędę przewagę”.

– Nie potrzebujemy pośrednictwa Robinsona – oznajmił w końcu Mitchell, który dał Marstonowi znak, żeby ten usiadł obok niego. – Pan Sterling jest dużo lepiej przygotowany do tego, by zająć się tą sprawą. Reprezentuje naszego ojca i doskonale zna interesy całej rodziny Grayów, zajmuje się tym od ponad dwudziestu lat.

– Może właśnie z tego powodu wolę mieć własnego przedstawiciela. Poproszenie w tej kwestii o pomoc pana Sterlinga – powiedziała rzeczowo – postawiłoby go w niezręcznej sytuacji.

– Ależ skąd – przerwał jej szybko Mitchell. – Pan Sterling może z łatwością reprezentować nas wszystkich. Naprawi zaistniałe błędy i sprawi, że zostanie spełniona prawdziwa wola naszego ojca.

– Nie potrafiłabym określić woli waszego ojca, nie opierając się na instrukcjach, które pozostawił w testamencie. – Lydia przechyliła głowę, jakby dokładnie analizowała tę sytuację. – Wasz ojciec był błyskotliwą osobą, poważnym człowiekiem interesu, znanym z tego, jak skutecznie wszystkim zarządzał. Czy możecie przypuszczać, że zapomniał o tej sprawie? Czy naprawdę mam uwierzyć, że wasz ojciec, a mój mąż, nie rozumiał i nie znał prawa?

– Grasz w niebezpieczną grę, Lydio – ostrzegł Marston, mrużąc oczy.

– Nie gram w żadną grę. Jak pamiętacie, byłam przy podpisaniu kontraktu między moim a waszym ojcem. Miałam w sprawie swojego ślubu tyle samo do powiedzenia co wy w kwestii warunków testamentu.

Marston zesztywniał.

– To oczywista pomyłka i doskonale o tym wiesz.

Lydia pokręciła głową.

– Niestety nie pojmuję zawiłości zaistniałej sytuacji. Właśnie dlatego postanowiłam poprosić pana Robinsona o pomoc. Jestem jedynie dwudziestoośmioletnią kobietą, niewykształconą i niczego nieświadomą – na co sami często zwracaliście uwagę. Zostałam zmuszona do małżeństwa z waszym ojcem po to, żeby jego sytuacja finansowa się poprawiła. Teraz, kiedy nie żyje, nie obowiązuje mnie dłużej tamto porozumienie.

Wydawało się, że jeszcze chwila i Marston poderwie się z miejsca.

– Naszego ojca też nie powinno obowiązywać tamto porozumienie.

– I nie obowiązuje – odpowiedziała. – Prawnik zapewnia mnie jednak, że zapisy zawarte w obu testamentach muszą zostać spełnione i zamierzam potraktować jego słowa poważnie. A teraz przepraszam, mam wiele spraw do załatwienia. – Wstała i wcale się nie zdziwiła, kiedy Marston i Mitchell skoczyli gwałtownie ku niej, usiłując jej przeszkodzić.

– Nie rozwiązaliśmy jeszcze tego sporu – zaprotestował Mitchell.

Przez chwilę patrzyła na niego, po czym skinęła głową.

– Zapewne masz rację, ale w tym momencie nie mogę nic więcej zrobić. To z panem Robinsonem powinniście rozmawiać. Dokładnie przestudiował oba testamenty i zasięgnął porady u najbardziej światłych specjalistów w dziedzinie prawa. Wierzę, że skorzystalibyście, gdybyście szczegółowo przedyskutowali z nim wszystkie budzące wątpliwości kwestie.

Mężczyźni otworzyli szeroko usta. Nigdy dotąd nie widziała, żeby któremukolwiek z Grayów zabrakło słów, ale wyglądało na to, że jej reakcja kompletnie zaskoczyła Mitchella i Marstona. Zwierzyna zdołała zatem uciec i przetrwać kolejny dzień.

– Nie rozumiem, dlaczego rozważamy to tak długo – powiedział Marston. Nash Sterling zapadł się w fotelu. – Przecież już wcześniej przekupywaliśmy ludzi.

– To było, zanim zaszły zmiany w życiu politycznym miasta. Przecież zdają sobie panowie sprawę z trudności ostatnich kilku lat. Pan Gray wiecznie ciskał gromy… – Zamilkł nagle, jakby zorientował się, że powiedział coś nieodpowiedniego. – No cóż, wiecie w każdym razie, jaką wściekłość to w nim wzbudzało. Reasumując, niewiele mogę zrobić. Nikt nie zaryzykuje gniewu ludzi, którzy znajdują się u władzy.

– Tchórze – oznajmił Mitchell.

– W każdym razie musimy się z tym liczyć – powiedział Sterling. – Możemy na jakiś czas wszystko zablokować, kazać zrewidować dokumenty i sprawdzić je pod kątem nieścisłości. Ale ostatecznie wydaje mi się, że rezultat pozostanie niezmieniony.

– Dobrze. W takim razie, skoro nie da się tego przeprowadzić zgodnie z prawem – zaczął Marston – może dałoby się to zrobić inną drogą.

– Wręczenie łapówki sędziemu i przekupienie ludzi w sądzie jest niezgodne z prawem – zaoponował Sterling. – Co innego ma pan na myśli?

– Mój brat chyba po prosu sugeruje – wyjaśnił ostrożnie Mitchell – że ludziom zdarza się zmieniać zdanie, jeśli przedstawi się im groźbę albo ultimatum. Dysponujemy dowodami obciążającymi niemal wszystkich sędziów i prawników w tym mieście. Mamy w ręku zeznania dziesiątków potężnych ludzi, a także świadków, którzy potwierdzą pod przysięgą wszystko, czego będziemy od nich oczekiwali.

– I wierzą panowie, że po powszechnie znanych posunięciach panów ojca i po publicznym ogłoszeniu jego śmierci ludzie tak po prostu o wszystkim zapomną? – Pokręcił głową. – Robinson nie jest głupi. Zdążył już poprosić o pomoc wiele wpływowych osób. Potraktował tę sprawę poważnie i znał wszystkie jej szczegóły na długo przede mną.

– Zatem jest pan głupcem – rzucił gniewnie Marston. – To pan ponosi winę za to, że nasz ojciec nie zdołał się wydostać z tych tarapatów.

Sterling zmarszczył brwi, a jego twarz natychmiast stężała.

– Gdybym był na panów miejscu, starałbym się raczej znaleźć sposób, żeby współpracować z macochą, a nie konfliktować się z nią jeszcze bardziej. Z pewnością nie marzy o tym, żeby zarządzać fabryką produkującą trumny. Jest dość młoda i może nawet ponownie wyjść za mąż, a wtedy nie będzie się musiała martwić o swoją sytuację finansową.

– Ależ to właśnie jeden z powodów, dla których musimy tę sprawę rozwiązać natychmiast – oznajmił Mitchell. – Ona rzeczywiście może ponownie wyjść za mąż, a wtedy majątek Grayów znajdzie się pod kontrolą jej męża. Nigdy nie dostaniemy ani dolara. Kiedy już rozejdzie się wieść, że Lydia ma w ręku ogromną fortunę, mężczyźni zaczną się do niej ustawiać w kolejce.

– Tak jak mówiłem, kluczowe wydaje się zdobycie jej przychylności. Okażcie jej troskę. Wytłumaczcie, że ciężar tak dużej odpowiedzialności przysporzy jej samych zmartwień. Na początku zaproponujcie po prostu, że będziecie nadzorowali interesy w jej imieniu. Że będziecie ją o wszystkim informowali i relacjonowali sytuację.

– Może rzeczywiście warto spróbować – powiedział Mitchell, patrząc pytająco na Marstona.

Ten jednak wiedział, że to nie ma szans powodzenia. Lydia już teraz zaczęła zaznaczać swoją pozycję. Powoli, ale konsekwentnie uczyła się niezależności. Ich ojciec zmarł przecież niedawno, ale Lydia już teraz wydawała się zupełnie inną osobą.

– Powinniśmy spróbować – dodał Mitchell zachęcająco. – Evie mogłaby nam pomóc. Przecież Lydia zawsze ją lubiła.

Marston kiwnął głową. Nie chciał jeszcze się dzielić z bratem swoimi przemyśleniami na ten temat.

– To możliwe. Rozważymy tę sprawę i zastanowimy się, czy da się stworzyć jakiś plan. – Marston zauważył ulgę w ciemnoniebieskich oczach Nasha Sterlinga. Co za imbecyl! Gdyby prawidłowo wykonywał swoją pracę, nie musieliby teraz sprzątać po nim tego całego bałaganu.

Kiedy wychodzili z gabinetu, Marston nie miał ochoty wysłuchiwać narzekań swojego brata.

– Chociaż sam starałem się inwestować ostrożnie, to wszystko nie wróży dobrze mojej rodzinie. Być może zostaniemy zmuszeni do tego, żeby zrezygnować z niektórych wygód – wyznał z niepokojem Mitchell.

– Ach, proszę cię, ucisz się wreszcie – powiedział Marston, wsiadając do powozu. – Zrozum, nic się nie zmieni. Musimy po prostu znaleźć sposób, żeby odpowiedzieć na atak i wygrać. – Opuścił rondo kapelusza na oczy, jakby zamierzał spać w drodze do domu. – Lydia nie będzie nam przecież dyktowała warunków. Ona nie zdaje sobie sprawy z naszej siły i determinacji.

– Myślisz, że naprawdę zechce ponownie wyjść za mąż… po tym, co przeszła?

Marston lekko uniósł kapelusz.

– Dlaczego tak mówisz?

Mitchell wydawał się niemal zawstydzony.

– No cóż, obaj wiemy, że nasz ojciec miał twardy charakter. Może Lydia nie chce już być mężatką.

– Przecież kobiety nawet nie wiedzą, czego chcą. Naprawdę nie mają głowy do takich spraw. Znają się tylko na rozrywkach i wychowywaniu dzieci, a poza tym są kompletnie bezradne, chyba że się je odpowiednio wykształci. Ojciec próbował po prostu sprawić, żeby została zaakceptowana przez towarzystwo.

Mitchell wzruszył ramionami i opadł na skórzane obicie, a powóz włączył się w ruch uliczny.

Marston zastanawiał się nad czymś, o czym już kiedyś rozmawiał z Mitchellem.

– Gdybym ją zmusił do tego, żeby za mnie wyszła, nie mielibyśmy problemu z odzyskaniem kontroli nad pieniędzmi.

– Ale czy towarzystwo przyjmie takie rozwiązanie? Jest przecież naszą macochą.

– Trzeba by to ostrożnie rozegrać. Moglibyśmy pewnie skorzystać z pomocy dziewcząt. Rozpowiedziałyby wśród swoich znajomych z różnych kręgów, że Lydia szaleje z rozpaczy i nie radzi sobie po śmierci męża. Mój ślub z nią wynikałby z chęci zapewnienia jej bezpieczeństwa i umocnienia jej pozycji.

Mitchell zachichotał.

– Ale jedno słowo Lydii rozwiałoby wszystkie te pogłoski.

Marston z zadowoleniem uśmiechnął się do brata.

– W tym celu musiałaby mieć okazję do publicznego zabrania głosu na ten temat i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

Mitchell uniósł brwi i kiwnął głową.

– A z czasem Lydia mogłaby po prostu się zabić… jak nasza matka.

– Czemu nie? – odpowiedział Marston. – Słabe kobiety często decydują się na taki krok. – Wyjrzał przez okno, a w jego sercu po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawiła się nadzieja. – Wierzę, że ten kryzys może mimo wszystko zostać szybko zażegnany.

Rozdział 4

Lydia czuła na sobie wzrok Dwighta Robinsona – nie musiała się nawet odwracać. Stała przy oknie w jego gabinecie i wpatrywała się w falujące ulice Kansas City.

– Odbyłem już kilka spotkań z pani pasierbami. Jak się pani zapewne domyśla, nie są zachwyceni. Zamierzają odzyskać spadek i nie cofną się przed niczym, co pozwoli choćby się zbliżyć do wytyczonego celu. – Słyszała, jak adwokat zaczął przerzucać papiery. – Złożyli wniosek o unieważnienie testamentu, ale nie sądzę, żeby mógł on pani przysporzyć jakichkolwiek problemów. Po ponownym zbadaniu sprawy każdy sędzia uzna, że dokument został sporządzony zgodnie z prawem.

Lydia odwróciła się i spojrzała mu w oczy.

– Naprawdę nie chcę ich spadku. Prawdę mówiąc, nie zamierzam zatrzymać niczego, co należało do Floyda. Planuję im to jak najszybciej oddać i mieć tę sprawę za sobą.

– Ale co z pani przyszłością?

Wygładzając szarą spódnicę, Lydia przeszła na drugi koniec pokoju i usiadła w czerwonym skórzanym fotelu.

– Moja przyszłość jest dobrze zabezpieczona, mam przecież fundusz, który zostawił mi ojciec.

– A co z interesem pani ojca? – zapytał Robinson, zsuwając druciane okulary. – Przecież jest on ściśle związany z zakładem trumniarskim stworzonym przez Floyda Graya. Pani ojciec i mąż mieli w nim po połowie udziałów.

Zmarszczyła brwi.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym interesem.

– Oprócz tego do rodziny Grayów należą też firma transportowa i dwie kostnice…

Lydia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła się tym wszystkim przytłoczona.

– Myślę, że moglibyśmy omówić z nimi tę kwestię i dowiedzieć się, czy nie byliby skłonni odkupić pani udziałów. – Robinson sięgnął po pióro i przez chwilę trzymał je w górze. – Chciałaby pani, żebym to zrobił?

– Czy to możliwe? A czy dałoby się to zrobić bez mojej obecności?

Prawnik skinął głową.

– Mogę się wszystkim zająć. Także ponownym zbadaniem testamentu. Nie będzie pani musiała się spotykać z sędzią, chyba że uzna to pani za stosowne.

– Z pewnością nie uznam. – Lydia wyprostowała się i złożyła dłonie. – Nie chcę mieć z tą sprawą nic wspólnego ponad to, co absolutnie konieczne. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby mógł się pan wszystkim zająć.

Prawnik zanotował kilka rzeczy, po czym odłożył pióro. Nachylił się w jej stronę i zdjął okulary.

– Czy mogę być z panią szczery?

Lydia kiwnęła głową. Czyżby do tej pory nie był z nią szczery? Rozmawiali przecież o zawiłych szczegółach jej małżeństwa z Floydem i o przyczynach, dla których ojciec postanowił wydać ją za mąż w tak młodym wieku.

– Pani Gray, boję się o panią.

Zmrużyła oczy i uniosła brwi, zaskoczona.

– Słucham?

Robinson wstał, podszedł do frontu swojego biurka i oparł się o nie. Jego krępe ciało zetknęło się z blatem, a on zaczął mówić:

– Obawiam się, że pasierbowie będą gotowi pani zaszkodzić tak bardzo, jak tylko się da. Chcą za wszelką cenę wszystko odzyskać. Słyszałem różne plotki o ich dawnej działalności. Biorąc pod uwagę, jak agresywnym człowiekiem był ich ojciec, uważam, że zupełnie uzasadnione jest przypuszczenie, że mogą się posunąć do najgorszego.

Odchrząknął, jakby wahał się, czy mówić dalej.

– Ci mężczyźni są przyzwyczajeni do tego, że zawsze dostają, czego chcą.

Lydia pokręciła głową.

– Co dokładnie próbuje pan przez to powiedzieć?

– Nie chciałbym rzucać pochopnych oskarżeń ani podawać w wątpliwość ich motywów – wyjaśnił Robinson. – Ale obawiam się, że są gotowi podnieść na panią rękę.

Lydia nie zdołała ukryć zdziwienia, które dało się słyszeć w jej głosie.

– Naprawdę?

– Krążą plotki, że Gray i jego synowie eliminowali już… podobne problemy w przeszłości. Kiedy ludzie stawali im na drodze, czasem po prostu… znikali.

Wybałuszyła oczy.

– Twierdzi pan, że Floyd Gray kazał zabijać ludzi? – Wiedziała, że ta myśl nie powinna budzić w niej tak dużego zaskoczenia, ale nie potrafiła się opanować. Ten mężczyzna był niewątpliwie okrutny… ale morderstwo?

– Niczego nigdy nie udowodniono, ale pogłoski wydają się zbyt liczne, żeby je lekceważyć. Słyszałem, że Marston i Mitchell byli zamieszani w kilka sytuacji, w których zastraszano świadków występujących przeciwko ich ojcu. Niektórych ludzi pobito tak dotkliwie, że już nigdy nie doszli do siebie. Nie wiadomo, czy Grayowie dokonali tych czynów osobiście, ale gotów jestem uwierzyć, że to oni wydawali polecenia.

Lydia z trudem łapała oddech. Żołądek podchodził jej do gardła. Pokręciła głową.

– Nie miałam o tym wszystkim pojęcia.

– Proszę mnie opacznie nie zrozumieć. Zdaję sobie sprawę, że ledwo pani zna moją rodzinę, ale omówiłem pani sytuację z moją żoną Rhodą i chcielibyśmy zaproponować, żeby zamieszkała pani z nami do czasu swojego wyjazdu na Alaskę.

Lydia zaniemówiła. Ta sytuacja całkowicie ją zaskoczyła.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– Proszę to przynajmniej rozważyć. Wyjedzie pani dopiero za tydzień albo dwa. Cały czas przygotowuję pani podróż do Sitki.

– Może uda się nam znaleźć sposób, żeby przyspieszyć wyjazd. Zamówiłam już nowe ubrania. Nic z moich rzeczy nie jest wystarczająco proste i solidne, żeby nadawało się do życia na Alasce.

– Bardzo bym się niepokoił, gdyby została pani w tamtym domu. Nie ma tam pani przyjaciół, a dzieci Graya miałyby do pani łatwy dostęp. Służbę zawsze można przekupić, a nawet zapłacić odpowiednią sumę, żeby kogoś skrzywdzić.

Lydia nigdy nie brała pod uwagę takiej możliwości. Tak wiele razy czuła się zagrożona za życia Floyda… Po jego śmierci odnalazła jednak wreszcie spokój. Teraz zrozumiała, jak bardzo się myliła. Dotarło do niej, że dopóki nie opuści Kansas City, nigdy nie zdoła się odciąć od przeszłości.

Była już niemal gotowa przystać na propozycję Robinsona, kiedy nagle prawnik powiedział coś, co sprawiło, że zmieniła zdanie.

– Modliliśmy się za panią i szczerze wierzymy, że to Bóg kazał nam panią zaprosić do naszego domu.

– Nie wierzę w modlitwy – powiedziała Lydia, sztywniejąc. Dlaczego ludzie zawsze musieli mówić takie rzeczy? Tak jakby ostemplowanie czegoś imieniem Boga miało uczynić to bardziej oficjalnym albo nadać pozór wyższej konieczności.

Wyraz twarzy Robinsona się zmienił. Mężczyzna wydawał się kompletnie zaskoczony.

– Co pani przez to rozumie?

Lydia wstała.

– Musiałam znieść zdecydowanie za wiele z rąk okrutnego i bezwzględnego męża, żebym teraz mogła się łudzić, że Bóg kiedykolwiek się o mnie troszczył. Dawno temu matka powtarzała mi często, że Bóg mnie kocha, chroni i czuwa nade mną, ale małżeństwo z Floydem temu zaprzecza. A teraz proszę wybaczyć, jestem już spóźniona na przymiarki u krawcowej.

Evie jadła właśnie podwieczorek w ulubionej herbaciarni, wysłuchując ciągłych narzekań swojej siostry, która skarżyła się, jakich spustoszeń w jej zdrowiu dokonały zapisy zawarte w testamencie.

– Odkąd się dowiedziałam o śmierci ojca, cierpię na straszliwe bóle głowy – skarżyła się Jeannette. – Czasem muszę godzinami leżeć w ciemnym pokoju, żeby doznać choćby chwilowego ukojenia.

– Przykro mi to słyszeć – powiedziała Evie z roztargnieniem.

Jeannette przyłożyła sobie dłoń do głowy.

– Czasem bolą mnie nawet włosy.

Evie wzruszyła ramionami.

– Może powinnaś je ściąć.

– Co za nonsens. Czy ludzie obcinają sobie głowę tylko dlatego, że ich boli? Po prostu staram się wytłumaczyć ci, jak bardzo cierpię.

„Pewnie tak samo jak ja cierpię w tej chwili” – miała ochotę odpowiedzieć Evie. Powstrzymała się jednak. Przez parę chwil obie milczały. Jeannette wepchnęła sobie do ust kilka kawałków tarty cytrynowej, po czym dała kelnerowi znak, żeby dolał im herbaty.

– No cóż, wiem, że nasi bracia nie spoczną, dopóki ta sprawa nie zakończy się po naszej myśli – oznajmiła Jeannette, po tym jak wypiła łyk herbaty. – To wielka ulga, że robią wszystko co w ich mocy, żeby to naprawić. Nie mogę spać, bez przerwy myślę tylko o tym, że ona krąży po domu i pewnie kradnie pamiątki rodzinne, które należą do nas. Wzdrygam się na samą myśl o tym, że mogła już zabrać kieliszki do sherry, które dała matce babcia Beecham.

– Och, bądź rozsądna, Jeannette. Lydii nigdy nie obchodziły rzeczy należące do naszych rodziców.

– Tak sądzisz? Uważam, że udało jej się uśpić twoją czujność. Mogła się wydawać przyjaciółką, ale przez cały czas knuła za plecami ojca.

– Knuła? A co niby chciała osiągnąć?

– Zdobyć jego majątek, ukraść pieniądze. Nigdy nie była z nim szczęśliwa, nigdy nie wydawała się zadowolona.

Evie przewróciła oczami i nachyliła się nad siostrą.

– Nasz ojciec ją bił. Została właściwie uwięziona w tym domu. Jak możesz oczekiwać, że będzie szczęśliwa?

Jeannette wybałuszyła oczy i otworzyła szeroko usta.

– Nie powinnaś źle mówić o zmarłych, to przynosi pecha.

– Zdaje się, że pech prześladuje naszą rodzinę. – Evie odstawiła filiżankę i odłożyła serwetkę na stół. – W każdym razie nie wierzę, żeby Lydia chciała zatrzymać cokolwiek, co należało do ojca. Poza tym ona nie pije, więc nie musisz się martwić o kieliszki do sherry.

– Jesteś strasznie naiwna. Wierzysz, że to dobra osoba, ale przecież przysporzyła nam samych trosk i zmartwień.