Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy tom serii Elementals, żywiołowej odpowiedzi na Harry’ego Pottera i Percy’ego Jacksona!
Nicole Cassidy zmuszona do zmiany miasta i szkoły nieoczekiwanie dowiaduje się, że jest wiedźmą. Jej nowi koledzy są mocno zdziwieni tym, że nie wiedziała o swoim pokrewieństwie z greckimi bogami, którym zawdzięcza niezwykłe umiejętności. Dziewczyna ma dużo do nadrobienia, bo lekcje w klasie ukrytej za biblioteką, nie zapowiadają się na łatwe. Reszta uczniów doskonale zna swoją historię i od dawna uczy się panowania nad swoimi mocami.
Kiedy na niebie pojawia się Kometa Olimpijska, Nicole i czterech uczniów zostają obdarzeni mocami żywiołów, ale zostaje też osłabiony portal, który chronił świat przed groźnymi potworami. Nicole, Kate, Chris, Blake i jego dziewczyna Danielle muszą stawić czoła Proroctwu, według którego tylko oni mogą przywrócić równowagę światu. Zadanie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby pomiędzy Nicole i Blakiem nie zaczęło się rozwijać gorące uczucie, które może przeszkodzić w wypełnieniu ich zadania.
Michelle Madow na nowo opowiada historię greckiej mitologii, przenosząc stare wierzenia do współczesnych czasów. Jej bohaterowie to zwykli uczniowie, którzy niespodziewanie odkrywają swoje przeznaczenie.
___
O autorce
Michelle Meadow mieszka na Florydzie, a do jej ulubionych aktywności należą podróże, czytanie, spędzanie czasu z rodziną i przyjaciółmi oraz jedzenie pizzy. Uwielbia musicale na Broadway’u i liczy na to, że kiedyś wyruszy w podróż dookoła świata. Najlepiej sprzedająca się autorka fantasy według USA Today.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z początkiem nowego roku niebiosa przetnie Olimpijska Kometa, a wtedy mur zacznie kruszeć. Piątka reprezentująca każdy element świata wspólnie będzie dążyć do przywrócenia równowagi, a rozbudzi ich potęga Eteru. Podróż powiedzie ich na Wschód, ścieżką ku Cieniom, które będą im służyć za przewodnika.
– spisała 2 czerwca 1692 roku
Sekretarka przerzucała nerwowo stosy dokumentów na biurku, szukając mojego rozkładu zajęć.
– O, jest. – Wyciągnęła kartkę i podała mi ją. – Jestem pani Dopkin. Gdybyś miała jakiekolwiek pytania, zapraszam.
– Dziękuję. – Spojrzałam na plan, na którym widniało moje nazwisko oraz spis zajęć i sal. – To jakaś pomyłka. – Przysunęłam kartkę bliżej, nie wierząc własnym oczom. – Tu są same rozszerzone przedmioty.
Zmarszczyła brwi i kliknęła kilka razy myszką.
– Twój plan się zgadza – powiedziała. – Wychowawca specjalnie zaznaczył, że masz mieć rozszerzone przedmioty.
– Ale w starej szkole takich nie miałam.
– Nic nie wskazuje na pomyłkę – stwierdziła. – A zaraz będzie dzwonek, więc jeśli uważasz, że potrzebne są jakieś zmiany, to przyjdź pod koniec dnia, porozmawiamy o tym. Jesteś w klasie pana Faulknera, to za biblioteką. Po wyjściu z sekretariatu skręć w prawo i idź prosto korytarzem. Biblioteka będzie po prawej. Wejdź do środka i przejdź na sam tył. Są tam tylko jedne drzwi, te do twojej klasy. Ale pośpiesz się, chyba nie chcesz się spóźnić!
Skierowała wzrok na ekran komputera, najwyraźniej uznając, że zakończyłyśmy rozmowę, więc podziękowałam jej za pomoc i wyszłam z sekretariatu.
Liceum Kinsley High wydawało się zimne w porównaniu z moją starą szkołą w Georgii. I nie tylko w dosłownym znaczeniu. Kanciaste bladobeżowe szafki ciągnęły się wzdłuż każdej ze ścian, a kolor betonowej podłogi, dziwna mieszanina brązów, przypominał wymiociny. Najgorsze było to, że nie było tu żadnych okien, przez co dotkliwie odczuwało się brak światła słonecznego.
Wolałam ciepłą zieleń dywanów i otwarte przestrzenie mojej starej szkoły. Tak naprawdę to wolałam wszystko w moim małym miasteczku w Georgii, zwłaszcza przestronny dom i brzoskwiniowy sad, które tam zostawiłam. Ale starałam się nie uskarżać się rodzicom.
Pamiętałam przecież, jak tata skakał z radości po salonie, opowiadając nam o swoim awansie na głównego prezentera telewizyjnej stacji informacyjnej. To była jego wymarzona praca i nie przeszkadzało mu to, że jedyny dostępny wakat znajduje się w Massachusetts. Mama ochoczo zgodziła się na przeprowadzkę, przekonana, że jej obrazy będą się lepiej sprzedawać w miasteczku, które jest położone w pobliżu większego miasta. Mojej młodszej siostrze Becce spodobał się pomysł rozpoczęcia wszystkiego na nowo oraz fakt, że pod względem zakupów nasza mieścina w Georgii nie miała z Bostonem żadnych szans.
Mnie też powinno się coś w tej przeprowadzce spodobać. Niestety nadal nie odkryłam, co to mogłoby być.
Dopiero przed podwójnymi drzwiami uświadomiłam sobie, że dotarłam do biblioteki. Przynajmniej się po drodze nie zgubiłam.
Weszłam do środka i z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że jest zupełnie inna niż reszta szkoły. Złoty dywan i pokryte drewnianą boazerią ściany sprawiały ciepłe, przytulne wrażenie, a na górze były nawet okna. Miałam ochotę pobiec ku słońcu, ale zadzwonił już dzwonek, więc popędziłam na tył biblioteki. Miałam nadzieję, że ponieważ byłam nowa, spóźnienie ujdzie mi na sucho.
Tak jak zapowiedziała sekretarka, z tyłu biblioteki były tylko jedne drzwi. Ale ich stara, odrapana drewniana powierzchnia sugerowała, że są to raczej drzwi do jakiegoś schowka, a nie do klasy. Nie było też w nich przeszklenia, więc nie mogłam zajrzeć do środka. Musiałam założyć, że to właściwe wejście.
Objęłam palcami gałkę. Ręka lekko mi drżała. To twój pierwszy dzień – przypomniałam samej sobie. Nikt nie będzie miał pretensji o spóźnienie w pierwszy dzień.
Otworzyłam drzwi, spodziewając się, że jednak zobaczę schowek pełen starych książek albo mioteł. Ale to nie był schowek.
To była sala lekcyjna.
Wszyscy na mnie spojrzeli, a ja popatrzyłam na przód sali, gdzie obok tablicy zapisanej informacjami organizacyjnymi stał wysoki, patykowaty mężczyzna w tweedowym garniturze. Jego siwe włosy lśniły w świetle, a pokryta zmarszczkami skóra i ciepły uśmiech sprawiały, że przypominał raczej poczciwego dziadka niż nauczyciela.
Odchrząknął i obrócił w dłoni kawałek kredy.
– Pewnie jesteś Nicole Cassidy – stwierdził.
– Tak. – Skinęłam głową i rozejrzałam się po uczniach. Było ich około trzydzieścioro, a ja odniosłam wrażenie, jakby jakaś niewidzialna linia przebiegała przez środek sali, dzieląc ich na dwa obozy. Ci bliżej drzwi mieli na sobie dżinsy i bluzy, natomiast ci bliżej ściany wyglądali, jak gdyby wybrali się na pokaz mody, a nie do szkoły.
– Miło cię poznać, Nicole. – Nauczyciel zdawał się mówić szczerze, jakby spotkał nowego przyjaciela, a nie kolejnego ucznia. – Witamy w naszej klasie. Nazywam się Faulkner, ale mów mi po imieniu, Darius. – Odwrócił się do tablicy, uniósł dłoń i przesunął ją przed sobą. – Pewnie nie spodziewałaś się, że wszystko będzie wyglądać tak normalnie, ale musimy być ostrożni. Jak zapewne wiesz, nie możemy ryzykować, by ktoś dowiedział się, co się tutaj dzieje.
W tym momencie powierzchnia tablicy zalśniła – niczym rozświetlone słońcem morze – i poranne ogłoszenia organizacyjne na moich oczach całkowicie zmieniły swoją treść.
Zamrugałam kilka razy, żeby upewnić się, że nie mam halucynacji. To, co właśnie zobaczyłam, nie mogło być prawdą.
Przynajmniej tyle dobrego, że tablica przestała lśnić, ale teraz zamiast porannych ogłoszeń widniały na niej informacje o znaczeniu kolorów. Spojrzałam na uczniów i chociaż kilku z nich się uśmiechało, większość pozostała obojętna. Tylko patrzyli na mnie, czekając, aż coś powiem. Darius też spokojnie stał i czekał na moją reakcję.
– Jak to zrobiłeś? – zapytałam w końcu.
– To proste – odparł Darius. – Użyłem magii. Co prawda takie zadanie nie byłoby łatwe dla ciebie, bo jesteś dopiero na drugim roku, ale przy odpowiedniej praktyce załapiesz to. – Wskazał na miejsce w drugim rzędzie, obok dziewczyny z sięgającymi brody popielatobrązowymi włosami. – Usiądź, proszę. Będziemy kontynuować lekcję.
Gapiłam się na niego bez ruchu.
– Użyłeś… magii? – powtórzyłam, choć to drugie słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Jeszcze raz rozejrzałam się po klasie, czekając, aż ktoś się roześmieje. To musiał być żart. Żadna sowa nie wrzuciła mi przecież listu do kominka, żeby powiadomić mnie o przyjęciu do specjalnej szkoły, a także z całą pewnością nie przyjechałam do Kinsley High zaczarowanym pociągiem. – Bardzo śmieszne. A teraz powiedz mi, co naprawdę zrobiłeś.
– To znaczy, że nie wiesz? – Darius zmarszczył czoło.
– Czy to jest jakaś specjalna klasa? – zapytałam. – I jakimś cudem załapałam się na… kurs magicznych sztuczek?
– To nie była sztuczka – odpowiedział chłopak o mocnej, wysportowanej sylwetce ze środka klasy. Włosy w kolorze piasku sięgały mu za uszy. Oparł się na krześle i podciągnął rękawy do łokci. – Po co robić sztuczki, kiedy można ćwiczyć prawdziwą magię?
Popatrzyłam na niego, a potem do tyłu na drzwi. Chyba nie mówił poważnie. Bo przecież magia – prawdziwa magia – nie istnieje. Robią sobie ze mnie żarty. Po prostu nabijają się z nowej, która nie dorastała tak blisko Salem, jak oni.
Nie dam się nabrać. Proszę bardzo, mogę się z nimi pobawić.
– Skoro to ma być magia, to gdzie wasze różdżki? – Uniosłam dłoń, udając, że wymachuję różdżką.
Darius zaczął czyścić okulary brzegiem swetra.
– Zakładałem, że zaczęłaś już lekcje w swojej poprzedniej szkole. – Zmarszczył brwi i założył okulary z powrotem. – Sądząc jednak po twojej reakcji, domyślam się, że tak nie było. Przepraszam, że cię zaskoczyłem. Niestety, nie ma łatwego sposobu, żeby to przekazać, więc zrobię to wprost. – Wziął głęboki oddech i powiedział: – Jesteśmy czarownikami. Ty też jesteś czarownicą. A co do twojego pytania, to nie używamy różdżek, ponieważ prawdziwi czarownicy ich nie potrzebują. To jedynie legenda wymyślona przez ludzi, którzy czuli się bezpieczniej, wierząc, że nie można im zrobić krzywdy, jeśli nie widać różdżki.
– Nie mówisz poważnie. – Roześmiałam się nerwowo i zaczęłam skubać rękawy swetra. – Nawet gdyby czarownicy i czarownice istnieli – a przecież tak nie jest – to ja na pewno nie byłabym jedną z nich.
Jedyną „magiczną” rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła, było to, jak szybko po przyjeździe tutaj zagoiło mi się więzadło w kolanie, które naderwałam, grając w tenisa w zeszłym miesiącu. Lekarz powiedział, że to prawdziwy cud.
Ale to wcale nie znaczy, że to była magia!
– Mówię najzupełniej poważnie – powiedział Darius. – Wszyscy jesteśmy czarownikami i ty też jesteś czarownicą. I to rzeczywiście jest klasa specjalna – dla czarowników. Choć oczywiście administracja szkoły nie ma o tym pojęcia. – Zachichotał. – Sądzą, że to klasa dla wyjątkowo zdolnych uczniów. A teraz usiądź, proszę, obok Kate, a ja co nieco ci wyjaśnię.
Rozglądałam się po sali, czekając, aż ktoś zakończy tę zgrywę. Ale dziewczyna z popielatobrązowymi włosami, zapewne Kate, założyła kosmyk za ucho i skupiła wzrok na swoich dłoniach. Chłopak o atletycznej sylwetce obok niej patrzył na mnie wyczekująco i uśmiechnął się, gdy napotkał mój wzrok. Dziewczyna za nim przeglądała notatki, a paru innych uczniów poprawiało się na krzesłach.
Nagle poczułam, że zrobiło mi się za gorąco w swetrze i z trudem zapanowałam nad pragnieniem natychmiastowej ucieczki. To była jakaś pomyłka i musiałam ją szybko wyjaśnić. Najlepiej od razu.
– Pójdę z powrotem do sekretariatu i upewnię się, czy dali mi właściwy plan lekcji – powiedziałam, wskazując kciukiem na drzwi za sobą. – Musieli pomylić klasy. Ale miło było pogadać o… – spojrzałam na tablicę, żeby przypomnieć sobie temat – …o barwach energii i ich znaczeniu.
Oni chyba kompletnie powariowali.
Wybiegłam z klasy z uczuciem, że będę mogła zaczerpnąć powietrza dopiero w lobby biblioteki. Nikogo tam nie było, a ja usiadłam na krześle, żeby zebrać myśli. Za chwilę pójdę do sekretariatu. Ale na razie wyjęłam komórkę, żeby popatrzeć na coś znajomego, coś, co udowodni mi, że nie zwariowałam.
Przeglądając najnowsze zdjęcia przyjaciół, jeszcze mocniej poczułam tęsknotę za domem. Oczy napełniły mi się łzami na myśl o tym, że oni żyją sobie teraz beze mnie. Nie minął nawet tydzień, a już przestali pisać do mnie tak często jak wcześniej. Byłam setki mil od nich, a oni szli do przodu i zapominali o mnie.
Nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył mnie zapłakaną, więc otarłam łzy i przełączyłam aparat w komórce na selfie, żeby sprawdzić, jak wyglądam. Oczy miałam lekko zaczerwienione, ale raczej nikt nie zwróci na to uwagi. Makijaż nie doznał uszczerbku.
Już miałam schować komórkę, gdy zauważyłam coś dziwnego. Drobna blizna nad moją lewą brwią – ta, której dorobiłam się w czwartej klasie, przewracając się na placu zabaw – zniknęła. Potarłam palcem wskazującym miejsce, w którym była, bo myślałam, że to złudzenie optyczne. Ale skóra była miękka i gładka.
Tak jakby blizny nigdy tam nie było.
Ręka opadła mi na kolana. Blizny nie znikają w ciągu jednej nocy, tak jak naderwane więzadła nie goją się w ciągu paru dni. A Darius brzmiał tak przekonująco, jakby mówił najszczerszą prawdę. I wszyscy uczniowie wydawali się w pełni popierać jego słowa. A co, jeśli naprawdę wierzą w to, co mówił? Że magia istnieje?
Fajnie by było, gdyby to była prawda, ale to przecież niemożliwe. Wyłączyłam komórkę, schowałam telefon do torby i wstałam. Musiałam się stamtąd wydostać. Gdy to zrobię, znowu będę w stanie jasno myśleć.
– Nicole! – zawołał ktoś z tyłu. – Poczekaj chwilę.
Głęboko westchnęłam i odwróciłam się. Szatynka, którą Darius nazwał Kate, truchtała w moim kierunku. Była jeszcze niższa, niż myślałam, a piegi rozsiane na jej nosie sprawiały, że wyglądała, jakby była w wieku mojej siostry Bekki, która chodziła do ósmej klasy. Ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. Aparycja Kate była raczej przeciętna, poza oczami, które miały wyjątkową barwę jasnej zieleni lasu.
– Wiem, że to brzmi jak szaleństwo – powiedziała, gdy w końcu do mnie dotarła. Zaczęła skubać skórkę na kciuku i choć podejrzewałam, że chce, żebym powiedziała, że wcale tak nie jest, nie byłam w stanie skłamać.
– Owszem. – Przestąpiłam z nogi na nogę i złapałam pasek torby. – Wiem, że to Massachusetts i że czarownice to część lokalnej historii, więc jeśli wy wszyscy w to wierzycie, to spoko. Ale to naprawdę nie moja sprawa.
– Nie mów tak głośno. – Rozejrzała się wokół, ale w bibliotece poza nami nikogo nie było, więc mogła swobodnie kontynuować. – To, co Darius ci powiedział, jest prawdą. Jak inaczej wyjaśnisz to, co widziałaś na tablicy?
– Projektor? – Wzruszyłam ramionami. – A może to tablica multimedialna?
– Tam nie ma żadnego projektora – odpowiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – I to nie jest tablica multimedialna, choć fajnie byłoby taką mieć.
– No to nie mam pojęcia. – Zerknęłam na drzwi. – Ale magia to ostatnia rzecz, jaką przyjęłabym za wyjaśnienie. Bez urazy.
– Nie ma sprawy – odparła z całkowitą powagą. – Jednak nie bez powodu znalazłaś się w naszej klasie. Jesteś jedną z nas. Pomyśl o tym… Czy nie zdarzają ci się dziwne rzeczy? Albo ludziom wokół ciebie? Takie, które nie mają logicznego wytłumaczenia?
Otworzyłam usta, gotowa zaprzeczyć, ale zaraz je zamknęłam. W końcu dwa cudowne uleczenia w ciągu paru dni na pewno można określić mianem dziwnych, choć nie posunęłabym się do nazwania ich magią.
Ale czy nie taka właśnie jest definicja cudu – że jest to coś, co dzieje się bez logicznego wytłumaczenia, wywołane przez coś potężniejszego od nas? Coś magicznego?
– Zdarzają się. – Kate uśmiechnęła się, kołysząc się na czubkach palców. – Prawda?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, bo nie chciałam wdawać się w szczegóły. Już w mojej głowie brzmiało to zbyt zwariowanie – a jak zabrzmiałoby, gdybym wypowiedziała to na głos? – Ale chyba wrócę z tobą do sali. Sekretarka powiedziała, że i tak będzie mogła skorygować mój plan zajęć dopiero pod koniec dnia.
Uśmiechnęła się i poprowadziła mnie z powrotem do klasy. Wszyscy znowu na mnie spojrzeli, gdy weszłyśmy, ale ja spuściłam wzrok i zajęłam puste miejsce obok Kate.
Darius skinął nam głową i czekał, aż wszyscy będą gotowi. Dopiero wtedy rozejrzałam się wokół. Chłopak, którego Darius nazwał Chris, uśmiechnął się do mnie, dziewczyna z platynowoblond włosami piłowała sobie paznokcie pod blatem, a jej sąsiadka wyglądała tak, jakby zaraz miała zasnąć. Typowi uczniowie liceum, którzy nie mogą doczekać się końca lekcji.
Lecz mój wzrok zatrzymał się na końcu rzędu na chłopaku z ciemnymi zmierzwionymi włosami. Designerskie dżinsy i czarna skórzana kurtka sprawiały wrażenie, jakby przyszedł na zajęcia prosto z sesji zdjęciowej, a swobodna poza, jaką przyjął, opierając się o tył krzesła, emanowała pewnością siebie i beztroską. Gdy napotkał mój wzrok, poczułam gęsią skórkę. Miał oczy w zdumiewającym kolorze palonego brązu, a spojrzenie łagodne, a jednocześnie taksujące. Jakby próbował mnie rozgryźć.
Kate oparła łokieć na stoliku i nachyliła się ku mnie.
– Nawet o tym nie myśl – szepnęła, a ja oderwałam wzrok od jego oczu i zarumieniłam się, uświadamiając sobie, że właśnie przyłapała mnie na gapieniu się na tego chłopaka. – To Blake Carter. Chodzi z Danielle Emerson od zeszłego roku. To ta po jego lewej.
Nie chciałam znowu się gapić, więc zerknęłam na nią tylko kątem oka. Kasztanowe włosy były gęste jak u supermodelki, oczy w kolorze morskiego błękitu tak jasne, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma barwionych soczewek, a jej czarna koszulka miała tak głęboki trójkątny dekolt, że ledwo mieściła się w granicach dopuszczalnego stroju do szkoły.
No jasne, że Blake miał dziewczynę, w dodatku piękną. Nie miałam żadnych szans.
– Jak już wspomniałem, będziemy omawiać kolory energii i ich znaczenie – powiedział Darius, przerywając moje myśli. – Lecz zanim zaczniemy, kto wyjaśni Nicole, w jaki sposób korzystamy z energii?
Osunęłam się niżej na krześle, bo nie podobało mi się, że uwaga wszystkich znowu skupiona jest na mnie. Na szczęście dobrze zbudowany chłopak siedzący obok Kate, który powiedział wcześniej, że magia to wcale nie sztuczki, uniósł dłoń.
– Chris – wywołał go Darius. – Bardzo proszę.
Chris odsunął włosy z czoła i zwrócił się w moją stronę. Na koszulce miał groźną burzową chmurę dzierżącą błyskawicę niczym kij bejsbolowy, a pod spodem napis „Trenton Thunder”. Durne, bo z całą pewnością nie słyszałam o takiej drużynie. Chłopięcy uśmiech i wyraźnie zarysowane kości policzkowe Chrisa sprawiały, że był atrakcyjny w sympatyczny sposób. Nie w taki mówiący: „rzuć natychmiast to, co robisz, bo właśnie idę w twoim kierunku”, jak u Blake’a, ale na pewno dziewczyny z mojej starej szkoły zwróciłyby na niego uwagę.
– Energia jest wszędzie. – Chris zatoczył dłońmi olbrzymi łuk ponad głową, aby to zademonstrować. – Ludzie wiedzą, że istnieje – okiełznali ją choćby w elektronice. Ale różnica między nami a zwykłymi ludźmi jest taka, że my potrafimy bezpośrednio podłączyć się do energii i ją wykorzystać, a normalni ludzie – nie. – Uśmiechnął się do mnie, jakby oczekiwał, że rozumiem, co mówi. – Kapujesz?
– Nie bardzo – odpowiedziałam. – Przykro mi.
– Łatwiej będzie, gdy porównasz to z czymś znajomym – odpowiedział szybko. – Co się stanie z metalową rączką łyżeczki, gdy wstawisz ją do gorącej wody?
– Rozgrzeje się? – odpowiedziałam pytaniem. Takich rzeczy uczą w piątej klasie na przyrodzie, a nie w liceum.
– A jeśli będzie z plastiku?
– To się nie rozgrzeje – odparłam powoli. – Nadal będzie mieć temperaturę otoczenia.
– No właśnie. – Uśmiechnął się do mnie promiennie, jak gdybym właśnie rozwiązała jakieś skomplikowane równanie z astrofizyki. – Ludzie są jak plastik. Nawet gdy są zanurzeni w energii, nie potrafią jej przewodzić. A czarownicy są jak metal. Mamy zdolność do wchłaniania energii i sterowania nią, jak chcemy.
– A niby jak wchłaniamy tę energię? – zapytałam chyba tylko po to, żeby sprawić mu przyjemność.
– Przez dłonie. – Chris uniósł ręce wnętrzem do góry, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Wyglądał jak medytujący Budda. Pozostali uczniowie zaczęli chichotać, a Chris otworzył oczy, znów podciągnął rękawy i odwrócił się ode mnie.
– O-o-k-e-e-j. – Przeciągnęłam samogłoski, uśmiechając się i chichocząc z innymi.
Darius odchrząknął i wszyscy się uspokoili.
– Potrafimy przewodzić energię z Kosmosu do naszych ciał – oznajmił zdecydowanym tonem. Przeszedł mnie dreszcz i choć nadal nie wierzyłam w to, co wszyscy dookoła mówili, postanowiłam ich posłuchać. – Gdy już ją okiełznamy, możemy ją wykorzystać – tak, jak chcemy. Wyobraź sobie energię jako światło. Zawiera w sobie różne kolory, a każdy z nich odpowiada jakiemuś aspektowi życia. Wypisałem je na tablicy. Podstawowym ćwiczeniem, jakie będziemy robić w tej klasie, jest wyczuwanie tej energii i jej wchłanianie. Po prostu otwórz swój umysł, wybierz kolor, na którym się skupisz, i wyobraź sobie, jak wnika do twojego ciała przez dłonie.
Obróciłam dłoń, by spojrzeć na jej wnętrze. Wyglądała normalnie – zupełnie nie tak, jakby miała się za chwilę otworzyć i wchłonąć energię z Kosmosu.
– Zrobimy sesję medytacyjną – kontynuował Darius. – Niech każdy wybierze jakiś kolor z tablicy i wyobrazi go sobie jako energię wnikającą przez dłonie. Nie kombinujcie, tylko chłońcie energię – ale nie odpychajcie jej z powrotem do Kosmosu. Dzięki temu nabierzecie wprawy i zrobicie postępy. – Spojrzał na mnie, a ja dostrzegłam w jego wzroku rodzaj wyzwania. – Proszę, wybierzcie kolor i zaczynajcie.
Rozejrzałam się po sali, żeby sprawdzić, co robią pozostali. Większość miała już zamknięte oczy i spokojne, odprężone twarze. Naprawdę to robili. Jak gdyby szczerze w to wierzyli.
Jeśli nie będę sprawiać wrażenia, że przynajmniej próbuję, to znowu podpadnę. Lepiej więc przyłączyć się i trochę poudawać.
Przeniosłam wzrok na tablicę i szybko przejrzałam „znaczenia” kolorów. W pierwszej kolejności moją uwagę przykuła czerwień. Rzekomo zwiększa pewność siebie, dodaje odwagi, zapewnia miłość, atrakcyjność i pożądanie. Hasła te sprawiły, że zerknęłam na Blake’a, który cały czas siedział z zamkniętymi oczami i zaciskał w skupieniu usta.
Ale on był poza moim zasięgiem, a na dodatek miał dziewczynę. Nie powinnam marnować czasu na łudzenie się, że coś mogłoby się między nami wydarzyć.
Przeszłam więc do innych kolorów i wybrałam zielony. Miał oznaczać rozwój, sukces i szczęście oraz pomagać w otwieraniu umysłu, uświadamianiu sobie możliwości oraz w wyborze właściwej drogi. Dokładnie tego mi teraz było trzeba.
Skierowałam wnętrza dłoni do góry i zamknęłam oczy. Gdy poczułam się wygodnie, uspokoiłam oddech i spróbowałam oczyścić umysł.
Pozostawało pytanie, jak przywołać dany kolor. Uznałam, że dobrze będzie zacząć od jego wizualizacji, więc zaczęłam wyobrażać sobie, że wyciągam zieleń z powietrza, a ona aż jaśnieje energią. Poczułam w uszach delikatny szum, gdy zaczęła się gromadzić i na mnie napierać, niczym fale rozbijające się o moją skórę. Poczułam mrowienie w dłoniach, a potem przez całe moje ciało zaczęła płynąć energia, która dołączyła do krwi tętniącej w żyłach. Przemieściła się w górę ramion, przeniosła się do środka brzucha i spłynęła aż do palców stóp. Zieleń lśniła mi pod powiekami, a ja zbierałam ją i zbierałam, aż zrobiło jej się tak dużo, że już nie miała we mnie miejsca.
I wtedy wypłynęła z moich dłoni z taką siłą, że rozjaśniła chyba całą klasę.
Zadzwonił dzwonek, a ja otworzyłam gwałtownie oczy i znalazłam się z powrotem w sali lekcyjnej. Rozejrzałam się wokół, zobaczyłam porysowaną terakotę podłogi, zapisaną kredą tablicę, biały tynk ścian i brak okien. Wszystko wyglądało jak wcześniej. Żadnego dowodu na to, że to coś, co przed chwilą poczułam, nie było jedynie wytworem mojej wyobraźni.
A przecież ta energia przepływająca przez moje ciało była taka prawdziwa. Zacisnęłam dłonie w pięści, a potem je rozluźniłam, ale czułam już tylko leciutkie drżenie, które po chwili całkiem ustąpiło.
Kate wstała, opuściła plecak na krzesło i uważnie mi się przyjrzała.
– Zgaduję po wyrazie twojej twarzy, że ci się udało – powiedziała.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami i podniosłam torbę. – W sumie to nie mam pojęcia, co się miało stać. – Napotkałam jej wzrok i zdołałam posłać jej słaby uśmiech, bo to przecież nie do końca było kłamstwo.
Lecz energia, którą czułam wokół siebie, nie przypominała niczego, czego wcześniej doświadczyłam. A to oznaczało, że moja wyobraźnia wyrwała się spod kontroli. Bo nie było żadnego dowodu na to, że cokolwiek zrobiłam. To, czego „doświadczyłam”, istniało tylko w mojej głowie. Prawda?
Kate zerknęła na zegarek.
– Jaką masz następną lekcję?
Wyciągnęłam plan.
– Rozszerzona biologia. – Skrzywiłam się. – Zapisali mnie na same rozszerzone przedmioty, a ja nie wiem dlaczego. W starej szkole chodziłam na zwykłe zajęcia.
– Ja też mam rozszerzoną biolę – odpowiedziała. – Chodź. Po drodze wyjaśnię ci, o co chodzi z tymi rozszerzeniami.
Ruszyłam z Kate korytarzem, ale ciągle na kogoś wpadałam, bo w głowie nadal kręciło mi się od tego, co wydarzyło się w klasie. Poczułam coś podczas tych medytacji. Może to była właśnie ta energia, o której mówił Darius. I może to ta sama energia spowodowała cudowne uleczenie mojego naderwanego więzadła i zniknięcie blizny…
Odsunęłam tę myśl. Musiało istnieć jakieś inne wyjaśnienie. Takie, które miałoby sens.
Kate przysunęła się bliżej ściany, żeby wygodniej szło mi się obok niej.
– Więc jeśli chodzi o te rozszerzone przedmioty… – zaczęła, ściszając głos. – Widziałaś, co było napisane na tablicy. Każdy kolor ma inne znaczenie. Gdy już nauczymy się panować nad energią, będziemy mogli wykorzystywać kolory, żeby robić… różne rzeczy.
– Jakie rzeczy? – zapytałam.
– Weźmy na przykład żółty, mój ulubiony – odparła. – Żółty poprawia koncentrację i pomaga zapamiętywać informacje. Jeśli przywołasz żółtą energię przed zakuwaniem do sprawdzianu, to powtórzenie wszystkiego zajmie ci o wiele mniej czasu, a przy tym zapamiętasz więcej. Sprawi, że będziesz mieć niemal fotograficzną pamięć. Genialne, co?
– To może się przydać – zgodziłam się. – Choć nadal nie jestem przekonana do całej tej gadki o kolorach i energii.
– Poczekaj, poczekaj. – Kate uśmiechnęła się, jakby wiedziała coś, o czym ja nie mam pojęcia, i zatrzymała się przed drzwiami do klasy. – Jesteśmy na miejscu. Usiądziemy razem? – Ruszyła do ławki z przodu, a ja poszłam za nią, choć miejsce na początku, w dodatku na samym środku, nigdy nie należało do moich ulubionych. – Pomogę ci opanować podstawy po szkole – zaproponowała. – Całkiem szybko poradziłaś sobie z przywoływaniem, więc nie powinno być trudno. Czasem pierwszoklasiści potrzebują całych miesięcy, żeby zebrać dość energii, by cokolwiek poczuć. A ja wyraźnie widziałam, że udało ci się to przy pierwszej próbie. To dość imponujące.
– Nie jestem przekonana, czy rzeczywiście coś zrobiłam, ale oczywiście chętnie z tobą poćwiczę – odparłam. Chociaż cała ta historia z energią brzmiała wariacko, miło ze strony Kate, że zaoferowała mi pomoc. Nie zamierzałam stracić okazji do zdobycia pierwszej przyjaciółki w nowym miejscu. – Zdecydowanie przyda mi się pomoc przy nadrabianiu zaległości.
– Świetnie. – Kate się rozpromieniła. – Jestem pewna, że szybko załapiesz.
Zbierało się coraz więcej uczniów, kilkoro z nich rozpoznałam z poprzedniej lekcji. I wtedy, właśnie gdy zaczęłam już myśleć, że głupotą byłoby liczyć na to, że on też będzie na tych zajęciach, do środka wszedł Blake z Danielle podążającą tuż za nim.
Napotkał mój wzrok, a mnie aż zaparło dech w piersiach, że znowu mnie zauważył. Ale przecież nie mógł się mną tak naprawdę zainteresować. To tylko dlatego, że jestem nowa. I dlatego że – to naprawdę żenujące – przyłapał mnie na gapieniu się na niego. Otworzyłam więc szybko podręcznik na rozdziale, który miała otwarty Kate, i skupiłam się na akapicie o genach dominujących i recesywnych, jakby to była najbardziej fascynująca rzecz na świecie.
– Mówiłam ci już, że on jest zajęty, prawda? – szepnęła Kate, gdy Blake i Danielle znaleźli się odpowiednio daleko.
Poczułam, że płoną mi policzki.
– To aż tak widać?
– Że go taksujesz? – zapytała Kate, a ja skinęłam głową, choć to krępujące, że zauważyła. – Owszem.
– Nie robię tego celowo – powiedziałam. – Wiem, że ma dziewczynę. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby czegokolwiek próbować. Ale… czy ty nie widzisz, jak on wygląda? Trudno na niego nie patrzeć.
– Wiem, że nie robisz tego celowo – odpowiedziała. – To jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole, rozumiem. Ale Danielle nie jest zadowolona, gdy dziewczyny flirtują z Blakiem. Albo go taksują. Albo choćby wyglądają na zainteresowane. Najlepiej dla ciebie będzie, jeśli będziesz się trzymać z dala od nich obojga. Zaufaj mi.
Już miałam zapytać dlaczego, ale zanim zdążyłam to zrobić, rozległ się dzwonek i rozpoczęła się lekcja.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Elementals: The Prophecy of Shadows
(Title #1)
Redaktor prowadząca: Aneta Bujno
Redakcja: Monika Pruska
Korekta: Małgorzata Lach
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Projekt okładki: © The Killion Group, Inc.
Copyright © 2016. Michelle Madow.
Copyright © 2017 for Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Daria Kuczyńska-Szymala, 2018
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2018
ISBN 978-83-66074-57-6
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek