Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Z zamiłowania Pazińskiego do malarstwa Wojtkiewicza zrodziła się namiętna i pasjonująca książką, która - jak każda udana na temat wielkiego dzieła - jest opowieścią o tym, co fundamentalne". (Marek Bieńczyk, "Książki. Magazyn do czytania")
Witold Wojtkiewicz (1879-1909), może najwybitniejszy malarz polskiego modernizmu, tajemnicę swojej sztuki zabrał do grobu. Przez całe krótkie życie, naznaczone ciężką chorobą serca i świadomością, że artystycznej wizji nie zdąży rozwinąć, towarzyszyło mu przeczucie kruchości i absurdalności istnienia. Wyraził je najlepiej w portretach i w cyklach fantasmagorycznych scen rodzajowych, w których za temat przewodni obrał dzieciństwo, teatr, szaleństwo i śmierć. Doceniany przez historyków sztuki i uwielbiany przez widzów, wedle słów Pazińskiego „prosi się o nowe interpretacje”.
Punktem wyjścia dla dwóch części książki Przebierańcy w nicości, zatytułowanych Arkadia i Arlekinada, są rozważania wybitnych humanistów i znawców twórczości Wojtkiewicza: Jerzego Ficowskiego i Wiesława Juszczaka. Autor podejmuje twórczą z nimi dyskusję, ukazując ich sposób interpretowania dzieła Wojtkiewicza i proponując odczytanie własne. Stąd tytuły ogniw: otwierająca dyptyk Arkadia (z Ficowskim jako patronem) podejmuje temat utraty dzieciństwa i wygnania z mitu, dziecięcych póz i figur, tudzież przygotowań do „teatru życia”, który stanowi temat przewodni Arlekinady (z Juszczakiem jako patronem), eseju metafizycznego o malarstwie, teatrze i sztuce pozoru. Tytuł książki, Przebierańcy w nicości, jest parafrazą poetyckiego komentarza Wisławy Szymborskiej, odwołuje się do zgłębianego z górą sto lat temu przez Wojtkiewicza, ale wciąż aktualnego zjawiska – społeczeństwa spektaklu.
O autorze
Piotr Paziński, ur. 1973, pisarz, tłumacz i redaktor, pedel w Uniwersytecie Muri im. Franza Kafki. Opublikował książki: Labirynt i drzewo (2005), Dublin z Ulissesem (2008), Pensjonat (2009), Ptasie ulice (2013), Rzeczywistość poprzecierana (2015), Atrapy stworzenia (2020), ułożył antologię Opowieści niesamowite z języka polskiego (2021), przekładał prozę Szmuela Josefa Agnona. Bywa wykładowcą i fotografem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 148
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Arkadia
Niech krzyczą, niech drą się
ostatnie szmaty koloru
tuż przed swym szarym końcem.
Jerzy Ficowski, Zmierzch o świcie
Niejeden badacz zwracał uwagę na przygaszenie kolorów u Wojtkiewicza, próbując oddać naturę tego zjawiska. A wydaje się, że jest ono kluczowe dla wytworzenia trudno uchwytnej aury niepokoju, jaka towarzyszy każdemu, kto patrzy na jego prace. Antoni Potocki, pierwszy krytyk, który rozumiał geniusz autora Wezwania, pisał, że „kolor Wojtkiewicza opiera się na matowych szarzyznach tempery – nie znosi przejaskrawień, lubuje się w przytłumionej grze walorów”[3]. Wiesław Juszczak mówił o kolorze „zawsze głębokim i rozżarzonym, który niby z trudem wydobywa się na powierzchnię wapiennie suchą, przepaloną jakby i wygaszoną, pozbawioną na pierwszy rzut oka wszelkiego blasku”[4], jakby ludzi i przyrodę przysypano szarawobiałym pyłem albo spopielono. Wskazywał na brak cieni na Wojtkiewiczowskich pejzażach, a co za tym idzie – brak zewnętrznego źródła światła. Jeśli coś tu świeci, to sama materia, rozjarzona od wewnątrz. Ale takie świecenie nie zakłóca wrażenia wszechobecnej martwoty, bo samo zdaje się pozbawione życia. Jerzy Ficowski użył podobnych porównań, pisząc, że „kolory przesypują się w sobie jak piasek w klepsydrze”[5], ale obok geologicznych zaproponował metafory nowe, odwołujące się do świata organicznego. Kolory Wojtkiewicza są więc zarazem spopielone i zbutwiałe, przyprószone szarym pyłem i zżarte przez próchnicę, wypłowiałe i zwiędłe. Ich dekompozycja jest rezultatem zmęczenia materii, a nawet więcej, zużycia całej „fizjonomii świata”, która zdążyła się zestarzeć, zanim dorosła, czy też (tu Ficowski przywołuje własny, napisany trzydzieści lat wcześniej wiersz) zaczęła zmierzchać o świcie.
A co, jeśli spłowiałe kolory mają odwrócić naszą uwagę od tego, co dzieje się pod spodem? Że nie o zużytą powierzchnię tu chodzi? Juszczak i Ficowski sugerują taką możliwość, pisząc – za Potockim, który podziwiał dyskretny przepych Wojtkiewiczowskich harmonii barwnych – o żarzeniu się barw w głębszych warstwach obrazu. Stamtąd docierają do nas ich stłumione wibracje, które uwyraźniają się, gdy tylko nauczymy się nie zauważać wapiennego pyłu, subtelność odcieni, gra kontrastów, bajeczne bogactwo kolorystycznych zestrojów pełnych niezwykłej mocy. Juszczak przydaje im funkcje przede wszystkim techniczne, budowania nastroju – oczywiście dostrzegając, że w każdym przypadku chromatyka ściśle odpowiada kompozycji, że idzie (mowa o ostatnich, malowanych temperami cyklach Z dziecięcych póz i Ceremonie) o jedną, doskonalącą się i pogłębianą wizję, „świat o zawężonych granicach, którego struktura komplikuje się i nawarstwia w głąb”[6]. Ficowski podąża tropem Juszczaka, jego też interesuje ruch w głąb, ku temu, co starannie zakryte, przy czym tam, gdzie jego poprzednik dostrzega wielość asocjacji literackich, malarski komentarz do Maeterlincka, Schwoba czy Wilde’a, on chciałby widzieć utraconą jedność pierwotnego doświadczenia, dostępną wyłącznie dziecku. Jedność tę Ficowski nazywa baśnią. Złachane, odpychające kolory na obrazach Wojtkiewicza to jej barwy ochronne.
Przypisy