Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Cykl Druga Wojna Światowa
Zeszyt 2/85
Bohaterowie | Operacje | Kulisy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 122
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BOGUSŁAW SZUMSKI
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Okładkę projektował
SŁAWOMIR GAŁĄZKA
Redaktor
ELŻBIETA SKRZYŃSKA
Redaktor techniczny
ANNA LASOCKA
Korektor
JADWIGA STUGLIK
@ Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1985
ISBN 83-11-07148-9
Zaczęło się! Wprawdzie już wcześniej gdzieś z oddali, od strony Żoliborza i Woli, dobiegały odgłosy strzelaniny, ale tu na Starym Mieście powstanie rozpoczęło się o wyznaczonym czasie, o siedemnastej. Opustoszały ulice. Chyłkiem pod murami przemykali się jeszcze nieliczni przechodnie. I nagle w pustkę ulic wdarło się narastające echo kroków — w perspektywie Długiej pojawił się pierwszy powstańczy oddział. Różnorodne stroje, jakieś sportowe bluzy i kurtki, ściągnięte w kostkach zwyczajne spodnie, kilka szarych roboczych kombinezonów, ktoś w przechowanej pieczołowicie miękkiej polowej rogatywce z orzełkiem. I widoczne z daleka, z dumą noszone opaski o narodowych barwach, które tego pierwszego sierpnia zastąpiły w krajobrazie warszawskich ulic panoszące się przez pięć długich lat mundury feldgrau, i te najbardziej znienawidzone zielonkawe, policyjne.
Tak objawiła się miastu Wolność. Nic to, że nawet dla mało znających się na rzeczy uzbrojenie tych ruszających na śmiertelny bój chłopców — bo wśród powstańców zdecydowanie przeważała młodzież — przedstawiało się zatrważająco słabo. Najważniejsza w tej chwili była świeża biel i czerwień opasek — a wkrótce i wyciągniętych gdzieś z głębokiego ukrycia lub teraz pośpiesznie zszywanych flag nad bramami domów. I śpiewane wreszcie pełną piersią polskie, zakazane dotychczas, piosenki, a wśród nich królujące bezapelacyjnie w pierwszych dniach powstania „Serce w plecaku”.
Wylegli na ulice co odważniejsi, bardziej porwani zapałem mieszkańcy miasta. Nieznajomi padali sobie w ramiona, niosła się stugębna fama o prawdziwych czy zmyślonych sukcesach. Jak zgrzyt wdarły się jednak w ten nastrój powszechnej euforii padające nie wiadomo skąd strzały, pociągając za sobą pierwsze ofiary, przypominając, że wróg jest wciąż jeszcze obecny. Broniły się niemieckie punkty oporu i mniejsze posterunki, ostrzeliwali się zaskoczeni powstaniem pojedynczy żołnierze, a także najdokuczliwsi, ukryci na, strychach i dachach „gołębiarze” — przeważnie cywilni Niemcy i folksdojcze, zajadle polujący na coraz to nowe ofiary.
Natychmiastową odpowiedzią stała się spontaniczna budowa barykad. Powstawały w każdym zagrożonym miejscu, nie zawsze zgodnie z wojskowymi wymaganiami, niejednokrotnie wręcz tarasując ważne arterie. W tych pierwszych godzinach miały jednak spełniać nie tyle rolę umocnień, co raczej swego rodzaju parawanów, ograniczających nieprzyjacielowi widoczność i ułatwiających przekraczanie ostrzeliwanych odcinków. Budowano je pospiesznie, byle wyżej — z przewróconych pojazdów, sprzętów domowych, materaców. Później dopiero, obłożone brukowcami i płytami chodnikowymi, obsypane ziemią, ubezpieczone wykopanymi rowami, staną się jednym z symboli Walczącej Warszawy.
*
Mowa tutaj będzie o walkach toczonych przez cały sierpień 1944 roku na obszarze zamkniętym ulicami: Senatorską, Rymarską, Przejazd, Nalewkami, Długą i Miodową. (Część z nich już nie istnieje, podobnie jak inne wymienione w tekście, dlatego też zamieszczono szkic obrazujący zarówno ówczesny przebieg ulic, jak też lokalizację najważniejszych obiektów). Zabudowa tej części miasta była późniejsza niż na właściwej Starówce; pochodziła przeważnie z dziewiętnastego wieku.
Los — i logika działań wojennych — wyznaczył jej w czasie Powstania rolę przedmurza i tarczy, chroniącej rdzeń staromiejskiej dzielnicy od strony najbardziej naturalnego, wychodzącego od zachodu, kierunku uderzeń nieprzyjaciela, rolę, którą żołnierze walczących tu powstańczych oddziałów zaszczytnie i z honorem wypełnili.
1 — pałac Mostowskich, 2 — Arsenał, 3 — pasaż Simonsa, 4 — gmach PAST-y, 5 — pałac Radziwiłłów, 6 — Hotel Polski, 7 — ruiny synagogi,
8 — pałac Mniszchów, 9 — Bank Polski, 10 — klasztor Kanoniczek, 11 — Ratusz, 12 — pałac Blanka, 13 — Teatr Wielki
Choć w strukturze warszawskiego okręgu Armii Krajowej Stare Miasto tworzyło wraz z Powiślem 1 rejon Obwodu Śródmieście, to w praktyce stało się ono miejscem koncentracji tzw. XII Zgrupowania, wchodzącego organizacyjnie w skład 4 rejonu. Z innych konspiracyjnych oddziałów ruchu oporu wystąpiły tutaj także 3 kompania batalionu im. „Czwartaków” oraz oddział służby bezpieczeństwa Sztabu Głównego Armii Ludowej.
Niemcy mieli w dzielnicy staromiejskiej słabe tylko garnizony; na interesującym nas odcinku przede wszystkim w pałacu Blanka na placu Teatralnym — siedzibie niemieckiego zarządu miasta, w więzieniu na ulicy Daniłowiczowskiej, gmachu banku na Bielańskiej i w centrali telefonów na Tłomackiem.
Żaden z tych obiektów nie został zdobyty w pierwszym dniu powstańczego zrywu. Żołnierze utworzonego z trzech pierwszych kompanii XII Zgrupowania batalionu im. Waleriana Łukasińskiego wyruszyli w kierunku położonego w getcie Pawiaka i obozu pracy przymusowej, tzw. gęsiówki, ale atak na ten obsadzony przez pełną kompanię policji kompleks więzienny nie powiódł się. Z trzech następnych kompanii tego zgrupowania — byłych członków organizacji „Miecz i Pług” — powstał batalion im. Stefana Czarnieckiego, którego oddziały walczyły głównie na Starówce i Nowym Mieście.
W tej sytuacji inicjatywę przejęły inne, mniejsze oddziały. Na placu Krasińskich zbierał się oddział Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa — podległej Delegaturze Rządu na Kraj formacji porządkowej, którego zadaniem miała być ochrona ujawniających się konspiracyjnych władz miejskich. Nie doczekawszy się zapowiedzianej broni, jego dowódca kapitan „Bari“ — Władysław Kozakiewicz wyruszył z kilkunastoma uzbrojonymi ludźmi w stronę Ratusza na placu Teatralnym. Po drodze opanowano na Daniłowiczowskiej komisariat zachowanej przez okupanta tzw. granatowej policji, zdobywając kilka karabinów i nieco amunicji. Dołączyła wówczas kilkuosobowa grupa z PKB pod dowództwem porucznika „Stanisława Stalińskiego“ — Czesława Koska.
Następną przeszkodą na drodze do Ratusza jest ponure gmaszysko Centralnego Aresztu Śledczego na Daniłowiczowskiej. Część strażników wraz z zastępcą naczelnika starszym sierżantem Edwardem Styłą należy do konspiracji. „Bari“ łączy się z nim telefonicznie, zapowiada swoje przybycie. Ten otwiera boczne wejście. Powstańcy wpadają do wnętrza i wkrótce opanowują całe więzienie. Zaskoczeni Niemcy wymykają się główną bramą do pobliskiej siedziby Banku Emisyjnego, wysługujący się im Ukraińcy zostają rozbrojeni przez powstańców i polskich strażników. Zdobycz jest wyjątkowo obfita: 46 karabinów z 15 nabojami każdy, kilka pistoletów, ręczne granaty!
„Bari“ otwiera po kolei cele. Styła wyczytuje personalia więźniów. Zatrzymano ich przeważnie za nielegalny handel albo za przekroczenie granicy Generalnej Guberni. Jest wśród nich także dwudziestu radzieckich jeńców wojennych, w tym ośmiu oficerów, przywiezionych tu przez gestapo. Wynędzniali, zdumieni i zaskoczeni, niedowierzająco patrzą na to, co się wokół dzieje. Słyszą, że są wolni i mogą swobodnie decydować o swych losach, spontanicznie deklarują więc razem z powstańcami bić „giermańca“, „faszystu“. Część, zwłaszcza oficerowie, znajdzie później drogę do walczących na Starym Mieście oddziałów Armii Ludowej, kilku pozostaje z ludźmi „Bariego“. Krasnoarmiejec o imieniu czy pseudonimie „Grisza“ zdobędzie sobie mir i szacunek żołnierzy kompanii P. 20 jako znakomity snajper i odznaczony zostanie Krzyżem Walecznych.
„Bari“ może wreszcie zameldować się delegatowi rządu na miasto stołeczne Warszawę, „Sowie“ — Marcelemu Porowskiemu, który zaczyna pełnić funkcję warszawskiego wojewody. Na Ratuszu pozostał także dotychczasowy komisaryczny prezydent miasta Julian Kulski. Przez kilka dni panuje swego rodzaju dwuwładza, wreszcie 5 sierpnia Kulski i jego najbliżsi współpracownicy przekazują całość swoich funkcji wojewodzie i jego ekipie. Pierwszą jego czynnością jest wydanie płomiennej odezwy do warszawiaków. Ogromnym powodzeniem cieszą się urządzane w obszernej sali jadalnej Hotelu Polskiego występy artystyczne, w czasie których czyta swe felietony sławny „Wiech” — Stefan Wiechecki, modne piosenki śpiewa Hanka Brzezińska, recytuje patriotyczne wiersze poeta Tadeusz Gajcy.
Konkretniej poczyna sobie rejonowy delegat „Wiktor Sławski” — Władysław Świdowski, członek Polskiej Partii Socjalistycznej, który zaczyna organizować Starostwo Grodzkie Warszawa-Północ. Dla tych, którzy zostali na Starym Mieście odcięci od swoich miejsc zamieszkania, poleca zorganizować wyżywienie w bezpłatnych zbiorowych kuchniach. Na bazie stacjonujących tu dwóch oddziałów miejskiej Straży Ogniowej — I na Nalewkach i II obok Ratusza — zaczyna tworzyć system obrony przeciwlotniczej i przeciwpożarowej. Powstają pierwsze komitety domowe, mobilizujące i organizujące lokatorów do prac porządkowych.
Ratusz przysposobiono do obrony. Zabarykadowano prowadzącą na plac Teatralny bramę XVIII-wiecznego pałacu Jabłonowskich, podobnie jak sąsiednią, pod górującą nad okolicą wieżą obserwacyjną Straży Ogniowej. Na wieży wystawiono stały posterunek z zadaniem meldowania o zachowaniu się Niemców, zwłaszcza w rejonie placu Marszałka Piłsudskiego (obecnie plac Zwycięstwa) i ulicy Wierzbowej, gdzie w dawnych siedzibach Sztabu Głównego — pałac Saski, i Ministerstwa Spraw Zagranicznych — pałac Bruhla, znajdowały się: punkt dowodzenia komendanta niemieckiego garnizonu, przybyłego przed paru tygodniami z Wilna generała porucznika Rainera Stahela, oraz siedziba gubernatora warszawskiego dystryktu Ludwika Fischera. Na wieży Ratusza zawisła wielka biało-czerwona chorągiew.
Stała się ona przedmiotem konfliktu między „Barim“ a „Sową”. Wojewoda kazał ją bowiem zdjąć, tłumacząc, że miejsce pobytu władz powinno na razie pozostać zakonspirowane. Porywczy kapitan zlekceważył tę opinię i kazał flagę wciągnąć na nowo. Powiewała ona nad placem Teatralnym do 5 sierpnia, kiedy uznano, że może stać się rzeczywiście znakiem orientacyjnym dla niemieckich lotników.
„Bari“ ściągnął z kwatery na placu Krasińskich resztę swego oddziału, który wzrósł teraz do około 90 nieźle uzbrojonych ludzi. Gdy dowiedział się, że na Ratuszu znajduje się pewna liczba czarnych ceratowych płaszczy, zarekwirował je nie bez oporów ze strony skrupulatnego miejscowego intendenta; umundurowany w nie pluton porucznika „Tadeusza“ — Tadeusza Blusiewicza otrzymał przydomek „czarnych“.
Rosnące siły skłaniały do przedsięwzięcia dalszych akcji przeciwko Niemcom. „Czarni“ otrzymali zadanie zdobycia niemieckiego szpitala w szkole przy ulicy Barokowej. Rannych ewakuowano stamtąd przed wybuchem powstania, pozostało kilkudziesięciu uzbrojonych ozdrowieńców. Oblegali ich żołnierze ze sformowanego głównie z łącznościowców oddziału pod nazwą P.20, dowodzonego przez porucznika „Bełta” — Tadeusza Garlińskiego, oraz część 104 kompanii zgrupowania „Bończa” pod dowództwem podporucznika „Koperskiego” — Witolda Potza ze Związku Syndykalistów Polskich. Wspólnymi siłami zdobyto szkołę; pędzono Niemców do sąsiedniego budynku Archiwum Akt Dawnych, gdzie próbowali jeszcze stawiać opór i wreszcie się poddali. Wzięto 35 jeńców, zdobyto broń i amunicję.
Biły wroga w tej części Starego Miasta także i inne oddziały. Zbierał się tu VI batalion Milicji Polskiej Partii Socjalistycznej „Wolność — Równość — Niepodległość”. Posiadał on bardzo mało broni, z uzbrojonych ludzi sformowano więc grupę wypadową, która opanowała siedzibę Arbeitsamtu (niemieckiego urzędu zatrudnienia) w pałacu „Pod czterema wiatrami” przy Długiej. Przeniesiono tam kwaterę dowództwa batalionu.
Batalion im. Łukasińskiego po nieudanym ataku na Pawiak obsadził dawną siedzibę Dowództwa Okręgu Korpusu — pałac Mostowskich, oraz historyczny Arsenał, zamykając w ten sposób dostęp od strony getta do Starego Miasta na tym ważnym odcinku. Cennym nabytkiem dla tego również cierpiącego na brak uzbrojenia oddziału było 10 karabinów z amunicją, zdobytych przez pluton z 1 kompanii pod dowództwem podporucznika „Wodyńskiego“ — Józefa Zgardy podczas rozbrajania straży magazynów w Instytucie Judaistycznym i ruinach wysadzonej przez Niemców synagogi.
Położony opodal gmach centrali Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej opanował oddział Wojskowej Służby Ochrony Powstania podchorążego „Ostrze“ — Franciszka Łochockiego. Niemiecka obsada centrali uciekła w kierunku getta. W gmachu usadowili się wkrótce łącznościowcy porucznika „Fona“ — Alfreda Pokultinisa, „cichociemnego“ z Anglii. Wraz z polskimi monterami, którzy samorzutnie zgłosili się do pracy, naprawili oni i uruchomili na powrót centralę, umożliwiając m.in. nawiązanie bezpośredniej łączności między znajdującym się w Śródmieściu dowództwem Warszawskiego Okręgu a oddziałami walczącymi na Starym Mieście i Żoliborzu.
W późniejszych dniach centralę — z której automatycznych połączeń korzystać mógł także i nieprzyjaciel — wykorzystywano do podsłuchu prowadzonych przez niego rozmów, co w paru wypadkach umożliwiło wcześniejsze ostrzeżenie zagrożonych własnych oddziałów. Nawet po odcięciu przez Niemców dopływu prądu centrala telefoniczna nadal skutecznie służyła powstańcom. Prowadzące do niej przewody wykorzystano do zorganizowania sieci łączności w obrębie staromiejskiej dzielnicy. Wymagało to jednak użycia telefonów typu polowego, wyposażonych we własne źródła prądu, i urządzenia do wzbudzania sygnałów dźwiękowych — brzęczyków.
Po osiągniętych 2 sierpnia sukcesach nieprzyjaciel utrzymał się w tej części Starego Miasta już tylko w dwóch obiektach: gmachu Banku Emisyjnego oraz pałacu Blanka wraz z przylegającym doń budynkiem Wydziału Technicznego zarządu miasta. „Bari” przygotował plan ataku na pałac, co spotkało się początkowo ze sprzeciwem „Sowy”, który krytycznym okiem patrzył na bojowe zaangażowanie się oddziału, mającego stanowić ochronę jego urzędu. Poskutkował dopiero argument, że najlepszym sposobem zapewnienia spokojnego funkcjonowania cywilnych władz będzie likwidacja znajdujących się dosłownie pod ich bokiem Niemców.
Pracownicy Zarządu Miejskiego udzielili powstańcom dokładnych wiadomości o nieprzyjacielu. Stałą załogę stanowiło 18 folksdojczów, członków hitlerowskiej organizacji Sturm-Abteilungen, oraz kilkunastu cywilnych Niemców. Mieli do swojej dyspozycji cały arsenał z licznymi peemami, a nawet karabiny maszynowe. Nawiązano kontakt z przetrzymywanymi na terenie pałacu Polakami, którym polecono założyć białe koszule, fartuchy albo jakieś inne jasne części garderoby, by łatwiej ich można było odróżnić od wrogów.
Natarcie rozpoczyna się 3 sierpnia. Grupa powstańców pod dowództwem porucznika „Karola” — Karola Budniaka pozorować ma uderzenie na główną bramę od placu Teatralnego i związać Niemców ogniem. Drugą poprowadzi porucznik „Staliński” przez — częściowo zamurowane jeszcze — przejścia z podziemi pałacu Jabłonowskich do piwnic Wydziału Technicznego. Na pierwsze piętro tego budynku będzie się starała dostać grupa „Bariego” wyposażona w strażackie drabiny i hakówki. Od strony Senatorskiej zaatakują żołnierze z 12 kompanii I batalionu Wojskowej Służby Ochrony Powstania pod dowództwem porucznika „Lawiny” i luźna grupa żołnierzy z innych oddziałów z podchorążym „Krzysiem” — Krzysztofem Baczyńskim.
Około godziny 15 powstańcy uderzają ze wszystkich stron, ale nieprzyjaciel nie daje się zaskoczyć i wita ich silnym ogniem. Nie sposób zbliżyć się do osłoniętych siatką okien i zabarykadowanych drzwi, Padło już kilku powstańców, kilkunastu opatrują sanitariuszki. Ogień atakujących słabnie; oni — w przeciwieństwie do wroga — muszą oszczędzać amunicję. Zarysowuje się wyraźny kryzys boju, który mija, gdy udaje się zastrzelić dwóch Niemców, z okien na czwartym piętrze trzymających w szachu grupę mającą zaatakować od strony Ratusza. Wykorzystuje to podchorąży „Warda” — Wojciech Wojtasiński i przerzuca z oficyny do okien naprzeciwko ławkę i po tej chyboczącej kładce przechodzi do wnętrza. Za nim idą inni, jako jedna z pierwszych osiemnastoletnia sanitariuszka „Ula” — Urszula Oleszek z małą „efenką” w dłoni. Likwidują broniących się w tym gmachu Niemców, przedostają się na teren pałacu. SA-mani są całkiem zaskoczeni. Powstańcy wypierają ich z pokoju do pokoju, z korytarza na korytarz. Dołączają teraz do nich ludzie porucznika „Stalińskiego”; rwą naprzód, choć wielu wystrzelało już wszystkie naboje.
Także i od strony Daniłowiczowskiej rozbrzmiewają zwycięskie okrzyki. Tu szalę przechylił strzelec „Wilk”. Dojścia do bocznego wejścia bronił elkaem strzelający z okna osłoniętego drucianą siatką. „Wilk” zgłosił się na ochotnika, wziął do chlebaka kilka granatów i podczołgał się pod ścianę. Pierwszy z nich odbił się od siatki i eksplodował koło powstańca, raniąc go w rękę. Mimo to „Wilk” zamachnął się po raz drugi. Tym razem granat przeleciał przez naruszoną już siatkę, wybuchając wewnątrz, ale Niemcy w ostatniej chwili zdążyli się cofnąć do sieni. Kolejny granat, po którym jeden .szwab padł, a dwaj pozostali uciekli na górę. Podbiegli inni powstańcy, wiązką granatów wyważyli drzwi, wdarli się do wnętrza.
Nieprzyjaciel stawia jeszcze opór na wartowni, w piwnicach i na strychu. Najpierw udaje się wykurzyć tych z wartowni. Wybiegają na dziedziniec, za nimi Polacy. Ogień z piwnic i strychu milknie; nie chcą razić swoich — a na dziedzińcu toczy się bezpardonowy bój na najbliższe odległości. Dochodzi do walki wręcz. SA-mani wyskakują przez główną bramę, uciekają w ulicę Focha (obecnie Moliera), kryjąc się tam w bramach przed rzadkim już i niecelnym ogniem powstańców. Po kolei milkną niemieckie punkty ogniowe. Stawia jeszcze opór wysoki mężczyzna, w mundurze kapitana Wehrmachtu. Ostrzeliwuje się zawzięcie aż do momentu, gdy dopadają do niego rozgrzani walką chłopcy. W tumulcie wypada przez okno, ratują go grube konary starego kasztanowca.
Po godzinie bój jest zakończony. Wzięto kilkunastu umundurowanych i cywilnych jeńców. Błagają o darowanie im życia. Reichsdeutschów — obywateli III Rzeszy — rzeczywiście oszczędzono, natomiast folksdojczom po przesłuchaniu zakomunikowano, że za zdradę narodu polskiego i współpracę z okupantem poniosą śmierć. Szybka była sprawiedliwość w tych pierwszych, gorących dniach powstania...
Trwają poszukiwania dr. Hermanna Fribolina, długoletniego zastępcy niemieckiego stadthauptmanna. Jeńcy wskazują na leżącego na podwórzu osobnika w oficerskim mundurze. Zostaje przeniesiony do komisariatu na Daniłowiczowską, gdzie porucznik „Tadeusz“, lekarz z zawodu, stwierdza złamanie miednicy. Hitlerowiec daje się zbadać, ale oponuje przeciwko osobistej rewizji. Okazuje się, że ma po temu ważkie powody. Przeszukanie kieszeni munduru daje niespodziewany wynik: całą kupę złota i kosztowności. Trudno przypuszczać, żeby Fribolin przywiózł je ze sobą z Rzeszy; mogły więc pochodzić z okupów i łapówek za interwencje w sprawie aresztowanych, może nawet z rabunku w getcie. Niemiec zasługuje właściwie na ten sam los co folksdojcze, ale może uda się od niego wydobyć jakieś cenne zeznania; „Bari” każę go odesłać do powstańczego szpitala.
Po zdobyciu pałacu Blanka pozostają jeszcze Niemcy w Banku Emisyjnym na Bielańskiej. Podobnie jak w wielu innych instytucjach powstanie zastało tu niemiecką dyrekcję i straż oraz polskich urzędników. Wzmocniona przez strażników więziennych załoga liczy kilkudziesięciu dobrze uzbrojonych ludzi. Ufni w mocne mury wzniesionego specjalnie na potrzeby Banku Polskiego solidnego budynku, w kraty w. oknach, osłony z worków z piaskiem, okalające go zasieki i w pomoc z niedalekiej komendantury i siedziby gubernatora — spokojnie oczekiwali dalszego rozwoju wypadków. Tymczasem wciąż dzwoniły telefony: załogi Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych i filii Banku Emisyjnego na Nowym Mieście wzywały pomocy. Gdy zamilkły, Niemców ogarnął strach. Teraz oni zaczęli alarmować dowództwo na placu Piłsudskiego. Polaków zamknęli w piwnicach, zabraniając im wychodzić pod groźbą utraty życia.
Pd doświadczeniach z pałacu Blanka powstańcy zdają sobie sprawę z trudności związanych z atakiem na umocniony obiekt. Nawiązują więc łączność z niemiecką załogą banku, przedstawiają jej położenie i żądają kapitulacji, zapewniając traktowanie na prawach jeńców wojennych. Tamci przyjmują w zasadzie tę propozycję, ale proszą o czas do namysłu. Jest wieczór, robi się ciemno. W odpowiedzi na rozpaczliwe wezwania generał Stahel wysyła na Bielańską kilka opancerzonych transporterów, dodając im jako osłonę czołg, który w celu odwrócenia uwagi powstańców zaczyna ostrzeliwać Ratusz. Załoga banku szybko zajmuje miejsca w transporterach, ładuje na nie jednego zabitego i trzech rannych, odjeżdża.
Stary woźny banku otworzył wówczas bramę i zaczął nawoływać: „Chodźcie, chłopcy, szkopów już u nas nie ma!“ Wkrótce nadszedł pluton porucznika „Bańkowskiego“, składający się częściowo ze znających tu każdy kąt pracowników bankowych. W podziemnych skarbcach znaleziono znaczne sumy „młynarek“1. Zabezpieczono je do czasu decyzji władz powstańczych.
Cała staromiejska dzielnica znalazła się więc we władaniu powstańców. W jej zachodniej części najstarszy stopniem oficer, dowódca XII Zgrupowania, major „Sienkiewicz“ — Mikołaj Ostakiewicz-Rudnicki, przystąpił do koordynowania rozproszonych dotychczas wysiłków. Najbardziej zagrożony odcinek południowy, gdzie podległe bezpośrednio generałowi Stahelowi zgrupowanie nieprzyjaciela zaczynało przejawiać coraz większą aktywność, powierzył sprawującemu tutaj od początku dowództwo kapitanowi „Bari”.
Ten obsadził pałac BrCihla i Ratusz oddziałem porucznika „Stalińskiego”, który zmienił pseudonim na „Leszek”. Na Wierzbową i Króla Alberta (obecnie Niecała) wysunął oddział porucznika „Janusza”, a na Senatorską — porucznika „Rysia”. Były to wszystko oddziały PKB. Zamykającą dostęp do Banku Polskiego barykadę ha Bielańskiej obsadziła kompania P.20, a wieżę obok Ratusza drużyna chłopców z „Parasola” pod dowództwem podchorążego „Krzysia”.
Odcinek zachodni otrzymał major „Zawisza” — Stanisław Grzeszczyński, dowódca batalionu w 13 dywizji piechoty z września 1939 roku, szef wyszkolenia podchorążych konspiracyjnej organizacji „Jerzyki”. Podlegał mu konsolidujący swe siły w pałacu Mostowskich i Arsenale batalion im. Łukasińskiego, a także pluton „Jerzyków” i wydzielony z batalionu Milicji PPS oddział podporucznika „Smyka”, które obsadziły barykady na Lesznie i Rymarskiej. Tutaj obroną dowodził porucznik „Paweł” — Aleksander Kowalik.
Na Senatorskiej chłopcy dokonali radosnego odkrycia. W małej fabryczce metalowej produkowano nieskomplikowane w użyciu konspiracyjne miotacze ognia. Część z nich zmagazynowana była w przylegającym do fabryki krużganku kościoła Św. Antoniego; Teraz przydadzą się do zwalczania niemieckich pojazdów pancernych, przeciw którym powstańcy mieli dotychczas tylko napełnione mieszanką benzyny i kwasu solnego butelki zapalające. Major „Sienkiewicz” polecił skierować po dwa miotacze na barykady na Bielańskiej i Lesznie, trzecią sekcję wysłał na Wolę w celu wsparcia walczących tam oddziałów.
Na tak ustabilizowanych pozycjach powstańcy toczyli w ciągu następnych dni drobne, ale czasem jakże brzemienne w skutki potyczki. Zanim użyto miotaczy ognia, niemieckie czołgi dość swobodnie grasowały po placu Teatralnym, biorąc od czasu do czasu pod ogień powstańcze pozycje. Zdruzgotały schody wieży Ratusza, drużyna podchorążego „Krzysia” musiała przejść stamtąd na stanowiska w pałacu Blanka.
Kiedy 4 sierpnia po południu znowu nadjechały czołgi, „Krzyś” znajdował się w narożnym pokoju, skąd miał doskonałe pole obserwacji. Zatoczył się naraz i upadł. Nadbiegły sanitariuszki, ale nic nie mogły już poradzić: rana była śmiertelna. Wieczorem wyniesiono ciało na dziedziniec Ratusza. Trumnę — jeszcze wówczas można było pozwolić sobie na taki luksus — otoczyła gromadka powstańców i cywilów. Ktoś powiedział parę pożegnalnych słów, ktoś zaintonował nabożną pieśń. I tylko garstka przyjaciół zdawała sobie sprawę, że pochowano właśnie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, 23-letniego zaledwie, największego, najlepiej się zapowiadającego spośród młodych polskich poetów.
W kilka dni później w „Biuletynie Informacyjnym“ ukazało się ogłoszenie: „Żona Barbara z domu Drapczyńska prosi o wiadomość o podchorążym Krzysztofie Baczyńskim“. Nikt nie zdążył jej zapewne jeszcze poinformować o śmierci męża, gdy w oddalonym zaledwie o parę ulic szpitalu podczas pełnienia obowiązków sanitariuszki odłamek pocisku trafił ją w głowę. Długo walczyła ze śmiercią. Jej towarzysze broni wspominają, że do końca trzymała w dłoni tomik wierszy męża, wydany konspiracyjnie i jej dedykowany...
Niektóre znajdujące się na Starym Mieście oddziały — podobnie jak przedtem Milicja PPS — wydzieliły ze swego składu grupy bojowe, do których skierowano przede wszystkim posiadających broń. Dyon Motorowy Obszaru Warszawskiego AK, jednostka szkoląca personel do obsługi zdobytych pojazdów mechanicznych, sformował oddział pod dowództwem przybyłego niedawno z partyzantki porucznika „Ryszarda“ — Jerzego Bondarowskiego. Zluzował on obsadę pozycji u wylotu Leszna — podobnie jak pluton ochrony dowództwa Narodowej Organizacji Wojskowej porucznika „Juliusza“, Marii Zygfryda Urbanyi, w którego żyłach płynęła mieszana, polsko-węgierska krew. Po sukcesach odniesionych w dotychczasowych walkach oddział ten przybrał nazwę „Tygrysów Woli“.
Mało natomiast pociechy było z jednostki określającej się jako Brygada Zmotoryzowana Narodowych Sił Zbrojnych „Młot“. Jej dowódcą był zasłużony w swoim czasie w działającej na zapleczu niemieckiego frontu wschodniego organizacji dywersyjnej „Wachlarz“ podpułkownik „Kołodziejski“ — Zygmunt Reliszko, dysponujący jednakże nie stojącą w żadnej proporcji do szumnej nazwy jednostki liczbą żołnierzy, a jeszcze mniejszą — uzbrojenia. Tak np. „Dywizjon Artylerii Zmotoryzowanej“ składał się z 47 ludzi, z których tylko co piąty posiadał broń palną, a „Legia Akademicka“ na 46 ludzi miała 15 sztuk broni. Ten ostatni oddział uzyskał później gotowość bojową w dość szczególny sposób. Żołnierze jego zdobyli gdzieś większą ilość wódki, którą wymienili na pistolety. Wobec powszechnego głodu broni w Powstaniu może się to wydać nieprawdopodobne, ale faktem jest, że zdołali się tym sposobem nieco dozbroić i po kilku dniach można ich było posłać na pierwszą linię.
Miał major „Sienkiewicz“ jakieś dziwne szczęście do „zmotoryzowanych“ jednostek. Trzecim tego rodzaju oddziałem była — stosunkowo silna liczebnie — kompania motorowa „Orlęta“, złożona głównie z przeszkolonych na kursach samochodowych uczniów i absolwentów szkół średnich. Ten oddział „Sienkiewicz“ odesłał do dyspozycji dowódcy sąsiedniego odcinka, nie podejrzewając, ,że podpisuje w ten sposób nań wyrok: kompania przestała niemal istnieć tracąc 80 ludzi, gdy dwóch jej żołnierzy wprowadziło w obręb powstańczych pozycji, a następnie spowodowało wybuch ładunku wiezionego przez zdalnie sterowany czołg, przeznaczony do burzenia fortyfikacji.
Nic więc dziwnego, że z radością powitano przybyłą ze Śródmieścia 70-osobową kompanię Organizacji Wojskowej Korpus Bezpieczeństwa pod dowództwem szefa wyszkolenia podchorążych tej organizacji, porucznika „Nałęcza“ — Stefana Kaniewskiego. Oddział ten przyniósł tyle karabinów maszynowych, iloma dysponowały dotychczas wszystkie podległe „Sienkiewiczowi“ oddziały, a miał już ponadto za sobą szereg zwycięskich walk, jak udział w zdobyciu hotelu „Astoria“ czy pogrom żandarmów w — i wokół — kawiarni „Esplanada“. Innym wartościowym nabytkiem był złożony niemal wyłącznie z kawalerzystów Dywizjon 1806 — trzydziestu pięciu ludzi dowodzonych przez porucznika „Piotra“ — Bronisława Kalinowskiego, przedwojennego pancerniaka, rannego w 1939 roku dowódcy plutonu tankietek Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Oddziały te zatrzymano na razie w odwodzie.
Pod niemieckim naporem wycofały się na Stare Miasto z Woli: licząca około stu ludzi kompania AK porucznika „Batury“ — Kazimierza Szczapa, która w toku walk na Woli utraciła kontakt z innymi oddziałami batalionu im. Jana Kilińskiego, oraz batalion „Chrobry I”. XI Zgrupowanie AK zostało rozcięte niemieckim atakiem i część jego odeszła w kierunku Śródmieścia, tworząc tam batalion nazwany później „Chrobry IT”. Druga część, z dowódcą zgrupowania, zawodowym oficerem artylerii kapitanem „Sosną” — Gustawem Billewiczem, wycofała się na Starówkę. „Sosna” zwolnił wówczas z szeregów nie uzbrojonych powstańców, w wyniku czego zostało mu tylko nieco ponad 100 ludzi. Teraz starał się o rozbudowanie oddziału na powrót do stanu pełnego batalionu.
Nadchodziła tymczasem godzina wielkiej próby. Wybuch Powstania wywołał u Hitlera jeden z coraz częstszych u niego ataków furii. Warszawa, jako stolica państwa, które pierwsze ośmieliło się mu przeciwstawić, przerywając okres łatwych, bezkrwawych bojów, miasto, które pozostało duchowym przewodnikiem narodu, skąd emanował na cały kraj duch niezłomnego oporu — była od lat przedmiotem jego narastającej nienawiści. Teraz miał okazję wyrównać zadawnione rachunki. Jego wydany nad ranem 2 sierpnia rozkaz nie pozostawiał żadnej wątpliwości: Powstanie miało być jak najszybciej stłumione, miasto zrównane z ziemią, jego mieszkańcy zgładzeni!
Te nieludzkie wytyczne realizować miał przede wszystkim dowódca SS i policji w „Kraju Warty” gruppenführer SS Heinz Reinefarth, któremu podporządkowano najrozmaitsze kierowane do Warszawy formacje: Wehrmachtu, Waffen-SS, policji i żandarmerii oraz liczne złożone głównie z Kozaków, Kałmuków i mieszkańców Kaukazu oddziały najemników.
Trzon grupy uderzeniowej Reinefartha stanowił szczególnego rodzaju pułk SS sturmbannführera Oskara Dirlewangera. Był to początkowo batalion wartowniczy, nadzorujący w Generalnej Guberni obozy pracy dla Żydów. Po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim Dirlewanger wpadł na pomysł utworzenia jednostki do walki z partyzantami, złożonej między innymi z odsiadujących wyroki sądowe kłusowników, z natury rzeczy wybornych strzelców. Zdobyła ona sobie ponurą sławę podczas brutalnych pacyfikacji na Białorusi. Ponoszone tam straty zaczęto uzupełniać drogą naboru pospolitych przestępców z obozów koncentracyjnych. Drugi podporządkowany Dirlewangerowi batalion złożony był z osadzonych w obozie karnym w Maćkowych pod Gdańskiem zdegradowanych esesmanów, którzy w walce z powstańcami mieli sobie zasłużyć na darowanie kary.