Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka stawia na głowie wszystko, co do tej pory myśleliśmy o ludzkiej inteligencji.
Jak twierdzi Justin Gregg, nasze wyjątkowe umiejętności, takie jak myślenie przyczynowo skutkowe czy posługiwanie się językiem, nie sprawiają, że jesteśmy istotami lepiej przystosowanymi ewolucyjnie ani nie czynią nas szczęśliwszymi od innych gatunków.
Inteligencja pozwoliła nam rozszczepić atom, ale oddaliśmy tę wiedzę na usługi wojny, a nasze próby ujarzmienia natury doprowadziły do groźnych zmian klimatycznych. Pod względem preferencji seksualnych jesteśmy różnorodni – jak wiele innych gatunków – ale tylko my wynaleźliśmy homofobię.
Autor stawia tezę, że istnieje powód natury ewolucyjnej, dla którego inteligencja typu ludzkiego nie rozpowszechniła się w królestwie zwierząt. Okazuje się, że inne gatunki nie potrzebują jej, by osiągnąć sukces. I – co ważne – ich sukces ewolucyjny nie pociąga za sobą zniszczenia planety i ich samych.
Co jest z nami nie tak? Inteligencja to nasza chluba czy przekleństwo? Prawda jest dziwniejsza i ciekawsza, niż myślimy.
* * *
JUSTIN GREGG jest pracownikiem naukowym Dolphin Communication Project oraz adiunktem na uniwersytecie St. Francis Xavier w Kanadzie, gdzie zajmuje się behawiorem zwierząt. Badał zdolności echolokacyjne delfinów żyjących w wodach Japonii i Bahamów.
"Prowokująca i dowcipna książka, która godzi w nasze ludzkie samozadowolenie."
THE NEW YORK TIMES
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
O TEJ KSIĄŻCE
Oszałamiająca i urzekająca lektura. Autor wyjaśnia, co zdolności poznawcze zwierząt mówią o naszych niedostatkach.
ADAM GRANT, autor książki Buntownicy. Biznesowi innowatorzy zmieniają świat
W tej zajmującej, napisanej z polotem publikacji Justin Gregg nie tylko stawia kontrowersyjne tezy, które warto potraktować poważnie, lecz także wysnuwa zdumiewające, skłaniające do myślenia wnioski. (...) Niektóre przedstawione tu koncepcje z zakresu kognitywistyki noszą znamiona geniuszu.
WALL STREET JOURNAL, David P. Barash
Gregg, naukowiec prowadzący badania w terenie, jest bez wątpienia wiarygodnym przewodnikiem po świecie zwierząt, a ponadto potrafi przekazać specjalistyczną wiedzę w jasny i zrozumiały sposób. (...) Dzięki temu daje nam łatwą w odbiorze lekturę, a przy okazji zabiera nas na często zaskakującą wycieczkę do granic świadomości.
THE TIMES
Autor analizuje ludzkie i zwierzęce funkcje poznawcze, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzki umysł wyewoluował do myślenia problemowego.
FINANCIAL TIMES
Ta dowcipna popularnonaukowa publikacja zabiera nas na pouczającą wyprawę w świat zwierzęcego behawioru. Jest przystępnie i uroczo napisana, daje fascynujący wgląd w działanie umysłu i zdolności poznawczych.
PUBLISHERS WEEKLY
W tej fascynującej popularnonaukowej pracy Gregg zgłębia różnice między inteligencją ludzi i zwierząt. (...) Przystępna i rzeczowa książka, która prowokuje do myślenia.
THE OBSERVER
Znajdźcie sobie wygodną kanapę, bo długo będziecie na przemian śmiać się i główkować. Porównując w tej arcyciekawej książce królestwo zwierząt i ludzi, Justin Gregg, badacz delfinów, skłania czytelnika do rozmyślań między innymi na temat świadomości śmierci oraz emocjonalności. Czy na pewno jesteśmy tacy bystrzy, jak nam się wydaje?
MEN’S JOURNAL, Best Summer Reads
Sypiąc zabawnymi ciekawostkami, Gregg wykazuje raz po raz, że w konkursie na inteligencję zwierzęta mogą nas zostawić daleko w tyle.
THE GLOBE AND MAIL
Autor zawarł tu dowcipny, lecz zarazem niepokojący akt oskarżenia, wymierzony w poczucie ludzkiej wyższości.
GENETIC LITERARY PROJECT
Jak to jest być nietoperzem, pszczołą albo pluskwą? Justin Gregg otwiera nam okno, przez które możemy podpatrzyć pracę umysłów innych istot. Burzy przy tym wiele rozpowszechnionych mitów o ludzkiej wyjątkowości. Stawia prowokacyjną tezę, że ludzki sposób myślenia jest z pewnością bardzo złożony, lecz bynajmniej nie najdoskonalszy, a unikalne cechy człowieka mogą wręcz przyczynić się do zagłady naszego gatunku. Przekleństwo homo sapiens to lektura budząca w równej mierze podziw, co pokorę.
DAVID ROBSON, autor książek The Intelligence Trap i The Expectation Effect
Książkę tę dedykuję Ranke de Vries – mojej żonie, przyjaciółce na całe życie i niezawodnej towarzyszce w każdej ryzykownej wyprawie
Zwykłe zwierzęta z pewnością nie mogłyby się tak zachowywać. Trzeba się urodzić człowiekiem, żeby osiągnąć prawdziwą głupotę[1*].
Terry Pratchett
WPROWADZENIE
Fryderyk Wilhelm Nietzsche (1844–1900) miał wspaniałego wąsa i osobliwy stosunek do zwierząt. Z jednej strony im współczuł, sądząc, iż są głupie „przez ohydną łapczywość (...) ślepo, zawzięcie trzymać się własnego życia...”[1] – pisał w Niewczesnych rozważaniach. Uważał, że zwierzęta brną mozolnie przez życie, nieświadome, co robią i dlaczego to robią. Co gorsza, brak im inteligencji, aby móc odczuwać przyjemność lub cierpienie równie mocno jak ludzie[2]. Dla takiego filozofa egzystencjalnego jak Nietzsche to istny koszmar; wszak przez całe życie usiłował odnaleźć w cierpieniu głębszy sens. Ale równocześnie zazdrościł zwierzętom, że nie odczuwają dusznych niepokojów. Pisał:
Przyjrzyj się stadu na pastwisku tuż obok ciebie: nie wie ono, co znaczy „wczoraj”, a co – „dzisiaj”; skacze z miejsca na miejsce, żre, odpoczywa, trawi, znowu skacze, i tak od świtu do zmierzchu, dzień po dniu; ze swą chęcią i obojętnością tkwi ono niejako na krótkiej smyczy, mianowicie przywiązane do kołka danej chwili, przeto ani melancholijne, ani przesycone. Człowiekowi niełatwo na to patrzeć, ponieważ, mimo szczęścia, puszy się przed zwierzęciem faktem, że wywyższa go człowieczeństwo, a zarazem zerka nie bez pewnej zawiści – sam pragnie bowiem żywota bez przesytu i wolnego od bólu, pragnie daremnie, bo nie po zwierzęcemu[3].
Nietzsche żałował, że nie jest głupi jak krowa (bo nie musiałby wówczas rozmyślać nad egzystencją), lecz zarazem żałował krów, tak głupich, że nad egzystencją nie rozmyślają. To właśnie rodzaj dysonansu poznawczego, z którego rodzą się wielkie idee. Borykając się z bezsensem nihilizmu, nasz bohater zapisał się na kartach filozofii wyzwaniem rzuconym naturze prawdy i moralności oraz znaną deklaracją, że Bóg umarł. Ale wkład ten został okupiony ogromną ceną – ruiną życia prywatnego i rozpadem osobowości (chodzący przykład na to, jak zbyt wiele głębokich dociekań może przeorać mózg).
W dzieciństwie Nietzsche doświadczał nieznośnych, wyniszczających bólów głowy, przez które całymi dniami był niezdolny do funkcjonowania[4]. U szczytu akademickiej kariery cierpiał na przewlekłą depresję, nękały go halucynacje i myśli samobójcze. W roku 1883, tym samym, w którym ukazało się jego słynne dzieło Tako rzecze Zaratustra, mając lat trzydzieści dziewięć, uznał się za „szaleńca”. Jego kondycja psychiczna wciąż się pogarszała, choć kariera filozofa kwitła. W 1888 roku Nietzsche wynajął od swego przyjaciela, Davide Fina, niewielkie mieszkanie w centrum Turynu. Pomimo gwałtownego nasilenia choroby do końca roku napisał jeszcze trzy książki[5]. Któregoś wieczoru Fino zajrzał przez dziurkę od klucza do mieszkania Nietzschego, by ujrzeć, że ten „krzyczy, skacze i tańczy po całym pokoju, całkiem nagi, jakby sam odgrywał dionizyjską orgię”[6]. Nietzsche nie spał do rana, wybębniał łokciem na pianinie fałszywe melodie i śpiewał nie do końca zapamiętane libretta wagnerowskich oper. Był twórczym geniuszem, ale zdecydowanie nie człowiekiem zdrowym na umyśle. I fatalnym sąsiadem.
Biorąc pod uwagę jego zainteresowanie zwierzęcą naturą, całkiem zgrabnie się składa, że to właśnie koń stał się przyczyną ostatecznego załamania psychicznego filozofa, z którego już się nie podniósł. Trzeciego stycznia 1889 roku Nietzsche przechadzał się na Piazza Carlo Alberto w Turynie, kiedy zobaczył dorożkarza okładającego batem swojego konia. Wstrząśnięty, zalał się łzami, zarzucił ramiona na szyję zwierzęcia, a potem osunął się na bruk. Fino, który pracował w pobliskim kiosku z gazetami, znalazł go tam i odprowadził do mieszkania[7]. Nieszczęsny filozof pozostał w stanie katatonii przez kilka dni, zanim umieszczono go w zakładzie dla umysłowo chorych w Bazylei. Nigdy nie odzyskał pełni władz umysłowych.
Najwyraźniej koń z Turynu stał się ostatnim gwoździem do trumny dla jego delikatnej kondycji psychicznej[8]. Wiele spekulowano na temat podłoża choroby psychicznej Nietzschego, która pod koniec jego życia przyjęła postać w pełni rozwiniętej demencji. Mogła to być przewlekła infekcja syfilityczna, która uszkodziła mózg, albo dziedziczna demencja wielozawałowa (CADASIL – mózgowa autosomalna arteriopatia z podkorowymi zawałami i leukoencefalopatią) wyzwalająca całe spektrum objawów neurologicznych, w miarę jak tkanka mózgowa powoli obumiera i zanika[9]. Niezależnie od medycznej przyczyny nie ma wątpliwości, że problemy psychiatryczne potęgował geniusz filozofa, który pchał go do poszukiwania sensu, piękna i prawdy we własnym cierpieniu i zmuszał, by płacił za to zdrowiem.
Czy Nietzsche był zwyczajnie zbyt bystry? Gdy spojrzymy na inteligencję z perspektywy ewolucji, będziemy mieli powody sądzić, że złożone myślenie we wszelkich jego formach występujących w królestwie zwierząt często bywa ciężarem. Jeśli możemy wyciągnąć jakąś lekcję z bolesnego żywota Fryderyka Wilhelma Nietzschego, to brzmi ona następująco: nazbyt intensywne procesy myślowe niekoniecznie przynoszą zyski.
A gdyby tak Nietzsche był mniej skomplikowanym zwierzęciem, niezdolnym do głębokiej zadumy nad naturą egzystencji? Jak ten koń z Turynu albo któraś z krów, którym i współczuł, i zazdrościł? Lub choćby narwalem, jednym z moich ulubionych stworzeń morskich? Absurdalność samej wizji narwala doświadczającego kryzysu egzystencjalnego jest kluczem do zrozumienia, co jest nie tak z ludzkim myśleniem i dlaczego zwierzęta robią to właściwiej. Aby narwal mógł cierpieć nietzscheańskie psychozy, musiałby osiągnąć zaawansowany poziom świadomości własnej egzystencji. Musiałby wiedzieć, że jest śmiertelny – skazany na śmierć w nie tak znowu dalekiej przyszłości. Tymczasem dowody na to, że narwale (czy jakiekolwiek zwierzęta inne niż ludzie) mają intelektualny potencjał wystarczający, by uzmysłowić sobie własną śmiertelność, są – jak zobaczymy w trakcie lektury tej książki – wątpliwe. I wbrew pozorom jest to dla nich całkiem korzystne.
Czym jest inteligencja?
Istnieje zaskakująca przepaść pomiędzy tym, jak ludzie rozumieją świat i go doświadczają, a tym, jak robią to zwierzęta. W istocie nigdy nie było wątpliwości, że w naszych czaszkach dzieje się coś, co nie zachodzi w czaszkach narwali. Potrafimy wysyłać roboty na Marsa. Narwale tego nie potrafią. Potrafimy znaleźć sens śmierci. Narwale nie. Cokolwiek pozwala naszym mózgom czynić takie cuda, ewidentnie jest owocem czegoś, co nazywamy inteligencją.
Niestety, pomimo naszego głębokiego przekonania o wyjątkowości ludzkiej inteligencji, tak naprawdę nikt nie ma zielonego pojęcia, czym ta inteligencja jest. (To nie tylko elokwentny wstęp do przyznania, że nie ma dobrej definicji roboczej. Chodzi mi o to, że nawet nie jesteśmy pewni, czy inteligencję można uznać za mierzalne zjawisko.
Przyjrzyjmy się sztucznej inteligencji (AI). Od pewnego czasu podejmujemy próby stworzenia programów komputerowych lub systemów robotycznych, które będą – jak sama nazwa wskazuje – inteligentne. Ale ci sami ludzie, którzy z zapałem tworzą sztuczną inteligencję, już znacznie mniej ochoczo dają się skłonić do zdefiniowania, czym ona jest. W ostatnich badaniach, w których wzięło udział 567 wybitnych ekspertów w dziedzinie AI, niewielka większość (58,6 procent) zgodziła się, że definicja zaproponowana przez twórcę AI Pei Wanga jest jak dotąd najlepsza[10]:
Istotą inteligencji jest założenie adaptacji do środowiska przy posiadaniu niewystarczającej wiedzy i zasobów. W związku z powyższym inteligentny system powinien polegać na skończonej pojemności obliczeniowej, pracować w czasie rzeczywistym, być otwarty na nieoczekiwane zadania i uczyć się przez doświadczenie. Ta robocza definicja interpretuje inteligencję jako formę „względnej racjonalności”[11].
Innymi słowy, aż 41,4 procent speców od sztucznej inteligencji uważa, że w ogóle nie o to w niej chodzi. W specjalnym wydaniu „Journal of Artificial General Intelligence” dano szansę dziesiątkom kolejnych ekspertów, aby odnieśli się do definicji Wanga. Nie będzie chyba zaskoczeniem konkluzja wydawców: „jeśli czytelnicy spodziewali się konsensusu w sprawie definicji sztucznej inteligencji, będziemy musieli ich rozczarować”[12]. W całym środowisku, które zajmuje się tworzeniem sztucznej inteligencji, nie ma i nigdy nie będzie zgody co do tego, czym jest inteligencja. Niedorzeczne, prawda?
Tak przy okazji: psychologia wcale nie radzi sobie lepiej. Historia definiowania inteligencji jako pojedynczej cechy ludzkiego umysłu nie napawa otuchą. Dwudziestowieczny angielski psycholog Charles Edward Spearman zaproponował wprowadzenie tak zwanego czynnika ogólnej inteligencji (czynnika g) jako narzędzia, dzięki któremu można wytłumaczyć, dlaczego dzieci, które sprawnie rozwiązują jeden rodzaj testów psychometrycznych, zwykle nie mają również problemów z innym rodzajem takich testów[13]. Teoria głosiła, że musi to być jakaś mierzalna właściwość ludzkiego umysłu i niektórzy ludzie po prostu mają jej więcej niż inni. To właśnie mierzą testy IQ lub SAT. Kiedy dasz takie testy do rozwiązania ludziom na całej kuli ziemskiej, niezależnie od ich zaplecza kulturowego, okaże się, że istotnie, niektórzy wyróżniają się we wszelkich aspektach. Ale nie ma zgody co do tego, czy wyniki zależą od pojedynczej właściwości ludzkiego umysłu – czynnika g – który odpowiada za myślenie, czy też czynnik g jest jedynie wygodnym narzędziem, za pomocą którego opisujemy cały ogromny zestaw zdolności poznawczych kolektywnie kłębiących się w naszej głowie. Czy każda z tych zdolności poznawczych działa niezależnie i tylko przez przypadek jest ściśle skorelowana z innymi, czy też istnieje jakiś magiczny proszek inteligencji, który rozpylony nad całym systemem sprawia, że wszystko działa lepiej? Tego nie wiemy. U samych podstaw studiów nad inteligencją ludzkiego umysłu leży jaskrawa niejasność, o czym w ogóle rozmawiamy.
I oto przechodzimy do zwierząt. Aby ukazać, jak śliski jest temat i jak chwiejny koncept inteligencji, wystarczy zapytać behawiorystę zwierzęcego, dlaczego krowy są inteligentniejsze od gołębi. Facet taki jak ja odpowie mniej więcej: „No cóż, nie można w ten sposób porównywać inteligencji tak różnych gatunków”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „Pytanie jest bez sensu, ponieważ nikt nie ma pojęcia, czym jest inteligencja ani jak ją mierzyć”.
Ale jeśli potrzebny wam niezbity dowód, że spór mający określić, czym jest inteligencja, to trudna batalia (granicząca prawie z niemożliwym), wystarczy spojrzeć na SETI – poszukiwanie inteligencji pozaziemskiej. Ruch SETI został zainspirowany przez artykuł w „Nature” opublikowany w 1959 roku przez Philipa Morrisona i Giuseppe Cocconiego – dwóch badaczy z Uniwersytetu Cornella, którzy zasugerowali, że jeśli pozaziemska cywilizacja zechce się z nami skontaktować, najprawdopodobniej użyje do tego fal radiowych. W następstwie artykułu doszło do spotkania naukowców w Green Bank w Wirginii Zachodniej. Wtedy to, w listopadzie 1960 roku, radioastronom Frank Drake przedstawił słynne „równanie Drake’a”, czyli próbę oszacowania, ile cywilizacji w naszej Galaktyce rozwinęło wystarczającą inteligencję, aby wygenerować sygnał radiowy. Samo równanie jest pełne mocno szacunkowych (czytaj: wyssanych z palca) czynników – jak choćby przybliżona liczba planet zdolnych podtrzymać życie czy procent tych planet, na których mogło wyewoluować inteligentne życie.
Problem z SETI i równaniem Drake’a polega na tym, że nie próbują one nawet podać definicji inteligencji. Wszyscy spodziewają się po nas, że ją znamy. To ta rzecz, która sprawia, że istoty są zdolne do wytworzenia sygnału radiowego. Według tej definicji ludzie nie dysponowali inteligencją aż do czasu, kiedy w 1896 roku Marconi opatentował radio. I przestaną być inteligentni za jakieś stulecie lub coś koło tego, kiedy transmisję całej komunikacji od fal radiowych przejmie optyka. Głupie, prawda? To właśnie dlatego Philip Morrison nie cierpiał frazy „poszukiwanie pozaziemskiej inteligencji”. Twierdził, że nazwa SETI niezmiennie go irytuje, ponieważ „w jakiś sposób wypacza całą sytuację. To nie inteligencję możemy wykryć, lecz komunikat. Owszem, wskazywałby on na inteligencję, ale to tak oczywiste, że chyba lepiej mówić o nasłuchiwaniu sygnałów”[14].
Wszyscy – badacze AI, psychologowie, behawioryści zwierzęcy i badacze z SETI – zgadzają się co do tego, że inteligencja jest zjawiskiem mierzalnym. Nie ma jednak zgody co do metody jej pomiaru. Z inteligencją jest tak, że od razu ją poznajemy, kiedy ją widzimy. Fale radiowe emitowane przez obcych? Jasne, inteligencja. Kruki używające patyka, żeby wydłubać mrówki z pnia? No pewnie, że inteligencja. Komandor porucznik Data z filmu Star Trek układający wiersz dla ukochanego kota? To również inteligencja. Owo podejście typu „poznam ją, kiedy ją zobaczę” przypomina słynną metodę identyfikacji pornografii stosowaną przez sędziego Sądu Najwyższego USA Pottera Stewarta[15]. Wszyscy wiemy, czym jest inteligencja, podobnie jak wiemy, czym jest pornografia. Nadmierny wysiłek wkładany w próby zdefiniowania, czym jest jedno z nich, sprawia, że ludzie zaczynają się czuć niekomfortowo. Toteż większość odpuszcza.
Jakie plusy płyną z inteligencji?
W samym sednie tej dyskusji o inteligencji, czymkolwiek jest i jakkolwiek będziemy ją definiować, leży niezachwiane przekonanie, że to coś dobrego. Magiczny proszek, którym można obsypać starą nudną małpę albo robota czy kosmitę i stworzyć w ten sposób coś lepszego. Ale czy powinniśmy być tak pewni zalet inteligencji? Gdyby intelekt Nietzschego przypominał bardziej umysłowość narwala – niezdolnego do ciągłych rozmyślań nad nieuchronnie nadchodzącą śmiercią – czy nie łatwiej byłoby okiełznać jego szaleństwo, a być może nie doszłoby do niego wcale? Tak byłoby lepiej nie tylko dla niego, ale dla nas wszystkich. Gdyby Nietzsche urodził się narwalem, być może światu zostałby oszczędzony koszmar drugiej wojny światowej i Holokaustu, które, choć nie celowo, zainspirował.
Po załamaniu nerwowym Nietzsche spędził rok w zakładzie psychiatrycznym w Jenie, nim powrócił do rodzinnego domu w Naumburgu pod opiekę matki Franziski. Był w na wpół katatonicznym stanie i wymagał stałego dozoru. Gdy po siedmiu latach zajmowania się synem Franziska zmarła, pieczę nad Fryderykiem przejęła jego siostra Elisabeth. Zawsze zabiegała o akceptację brata, ale ten przez całe życie ją ignorował. Kiedy byli dziećmi, przezywał ją „lamą”, najwyraźniej dlatego, iż lamy to tak „głupie i uparte stworzenia”, że kiedy są źle traktowane, przestają jeść i „leżą w piachu, póki nie zdechną”[16].
Na nieszczęście dla Nietzschego (i reszty świata) Elisabeth była skrajną nacjonalistką. Wraz z mężem Bernhardem Försterem pomagała w 1887 roku budować w Paragwaju miasto Nueva Germania. W zamyśle miało stanowić spektakularny przykład społeczności opartej na wyższości rasy aryjskiej; nowy Vaterland. Förster nie krył się ze swoim antysemityzmem. Kiedyś napisał, że Żydzi są „pasożytami na ciele Niemiec”[17]. Jednakże Nueva Germania wkrótce upadła. Pierwsi aryjscy osadnicy wymarli na skutek malarii, głodu i chorób roznoszonych przez pchły[18] – pasożyty bynajmniej nie metaforyczne, które radośnie żerowały na antysemickich ciałach.
Upokorzony upadkiem osady Bernhard popełnił samobójstwo, a jego żona wróciła do Niemiec i zajęła się opieką nad bezradnym bratem. Sam Nietzsche nie był antysemitą i wypowiadał się z pogardą zarówno o antysemitach, jak i faszystach[19]. Ale kiedy zajęła się nim siostra, był już częściowo sparaliżowany i nie mógł mówić – nie był więc w stanie protestować. Po jego śmierci w sierpniu 1900 roku Elisabeth przejęła pełną kontrolę nad spuścizną filozofa i mogła wykorzystać jego pisma tak, by pasowały do wyznawanej przez nią ideologii.
Aby zaistnieć na fali umacniającego się w Niemczech faszyzmu, przejrzała stare notatki Nietzschego i wydała pośmiertne dzieło zatytułowane Wola mocy[20], które następnie rozprowadziła wśród swych faszystowskich przyjaciół jako usprawiedliwienie dla ich agresywnej ideologii, zakładającej podporządkowanie (a następnie wymazanie) „słabszych ras”. Mimo iż, aby zrozumieć idee brata, potrzebny był jej nauczyciel w osobie austriackiego filozofa Rudolfa Steinera, sam Steiner zaś uznał, że „jej rozumowaniu brak elementarnej logicznej spójności”[21], Elisabeth odnosiła wielkie sukcesy, przedstawiając brata jako prekursora narodowego socjalizmu. Na początku lat trzydziestych dwudziestego wieku każdy, kto się liczył w partii nazistowskiej, odbywał pielgrzymkę do Archiwum Nietzschego w Weimarze, które założyła Elisabeth, by promować prace brata – z których część sfałszowała[22]. Kiedy w 1935 roku zmarła, była już tak popularna wśród członków nazistowskiego reżimu, że w jej pogrzebie uczestniczył sam Adolf Hitler.
Jakkolwiek by spojrzeć, filozoficzne idee Nietzschego były kluczowe dla powstania i sukcesu partii nazistowskiej w Niemczech, a także dla usprawiedliwienia Holokaustu. I to pomimo faktu, że sam Nietzsche pogardzał antysemityzmem i najprawdopodobniej nienawidziłby nazistów[23], zalecając, że należy się „pozbyć z kraju antysemickich durniów”[24]. Służąc jako medyk w wojnie francusko-pruskiej, Nietzsche dość się naoglądał okropieństw i wywarło to na niego głęboki wpływ. Nie był fanem przemocy. Z całą pewnością odrzucał przemoc pod auspicjami państwa, którą wykorzystywały szowinistyczne ruchy polityczne w rodzaju narodowego socjalizmu. Mimo iż sam wzywał do „filozofowania młotem”[25], był powszechnie znany jako miły, łagodny człowiek o nienagannych manierach[26]. Co by się zgadzało: pamiętajmy, że mówimy o człowieku, który doznał kompletnego załamania nerwowego, widząc że ktoś krzywdzi konia.
To wszystko pokazuje nam ogromny mankament ludzkiej inteligencji. Potrafimy (i często to robimy) używać intelektu, by odkrywać sekrety wszechświata. Tworzymy filozoficzne teorie oparte na kruchości i ulotności życia. Ale potrafimy także – i często to robimy – wykorzystywać te sekrety, aby siać śmierć i zniszczenie. Wypaczamy stworzone teorie, by móc usprawiedliwić własne okrucieństwo. Wraz ze zrozumieniem, jak zbudowany jest świat, przychodzi wiedza o tym, jak go zniszczyć. Ludzie mają zarówno zdolność do zracjonalizowania ludobójstwa, jak i techniczne możliwości do jego przeprowadzenia. Elisabeth Förster-Nietzsche użyła pism swego brata – owocu oszałamiającego intelektu – aby uzasadnić światopogląd, który doprowadził do śmierci między innymi sześciu milionów Żydów[27]. W tej kwestii ludzie w ogóle nie przypominają narwali. Narwale nie budują komór gazowych.
Święty MacGuffin
Inteligencja nie jest biologicznym faktem. Ta idea ludzkiej wyjątkowości na polu intelektualnym czy behawioralnym nie znajduje potwierdzenia w nauce. Czujemy gdzieś w głębi duszy, że inteligencja istnieje i jest dobra. Ale kiedy spojrzymy na wszystkie sposoby, dzięki którym nie-ludzkim gatunkom udaje się przetrwać na tej planecie – te wszystkie oszałamiające rozwiązania, na które wpadły, by rozwiązać problemy, jakie stawia przed nimi środowisko – staje się jasne, że nasze odczucia nie wytrzymują wnikliwszej analizy. Inteligencja to Święty Graal, a właściwie MacGuffin[2*] – pewien koncept, za którym gonimy, studiując ludzkie, zwierzęce czy sztuczne umysły. Koncept, który odwodzi nas od realności natury. Rzeczywistości, w której dobór naturalny ani razu nie działał w celu wyselekcjonowania biologicznej cechy, którą moglibyśmy określić jako „inteligencję”. Rzeczywistości, w której nasze zdolności intelektualne i technologiczne – efekt kombinacji wielu zdolności poznawczych, nieobcych i innym gatunkom – nie okazują się ani tak istotne, ani wyjątkowe, jak dotąd wierzyliśmy. Rzeczywistości, w której na Ziemi roi się od autorów takich strategii przeżycia, że ludzie mogą im tylko zazdrościć.
To będzie książka o inteligencji – nieważne, czy uznamy ją za coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. Sądzę, iż większość z nas wierzy, że inteligencja (cokolwiek to słowo dla ciebie znaczy) jest z natury dobra. Zawsze patrzyliśmy na świat – i na wartość innych zamieszkujących go zwierząt – przez pryzmat własnego piętna ludzkiej inteligencji. Co się stanie, gdy stłumimy ten głos krzyczący o wyjątkowości naszego gatunku, a zamiast tego posłuchamy, co inne gatunki mają nam do powiedzenia? Co, jeśli przyznamy, że z ewolucyjnego punktu widzenia niektóre tak zwane osiągnięcia ludzkości są raczej do bani? Wszystko stanie na głowie: krowy, konie czy narwale, uznawane dotąd za mniej „kumate”, okażą się geniuszami. Królestwo zwierząt eksploduje nagle piękną, prostą myślą, która znalazła eleganckie rozwiązania na przetrwanie.
Co nam daje inteligencja? To pytanie dręczyło Nietzschego, tak samo jak dręczy mnie. Przekonajmy się, czy zdołamy razem na nie odpowiedzieć.
PRZYPISY