29,93 zł
Seria Jacka Campbella to najlepsza militarna fantastyka, jaką znam
– Catherine Asaro, laureatka nagrody Nebula.
John „Black Jack” Geary, bohater Sojuszu, po niemal stuletniej hibernacji powraca by przechylić szalę zwycięstwa w wojnie, której sam był ofiarą. Każdy kolejny sukces przysparza mu nowych sympatyków i nowych… wrogów, uznających że żywa legenda gwiezdnej Floty jest zbyt niebezpiecznym rywalem w grze o władzę i wpływy.
Admirał Geary i jego nowo utworzona Pierwsza Flota Sojuszu ruszają ku krańcom znanego wszechświata, by odkryć zagadkę obcej cywilizacji – być może prawdziwych sprawców odwiecznego konfliktu ludzkości. Kurs do celu wiedzie przez systemy planetarne nadal kontrolowane przez wrogi Syndykat. Mimo, że zdezorganizowane i zdecentralizowane wciąż stanowią realną groźbę dla krążowników i pancerników Geary’ego. Być może nawet większą niż kiedykolwiek.
Misja z niebezpiecznej szybko staje się wręcz samobójczą… A może to nie przypadek? Może właśnie o to chodziło?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 531
1. Nieulękły
2. Nieustraszony
3. Odważny
4. Waleczny
5. Bezlitosny
6. Zwycięski
1. Dreadnaught
2. Niezwyciężony
3. Strażnik
Mojemu wujowi, Oliverowi Holmesowi „Rickowi” Ulricksonowi, który zawinął do swojego ostatniego portu w maju 2010 roku. Będąc najmłodszym z rodzeństwa mojej mamy, mimo dorastania wśród sześciu starszych sióstr nie tylko zdołał przeżyć dzieciństwo, ale też wstąpił do marynarki wojennej, pracował w lotnictwie (w należącym do NASA Centrum Lotów Kosmicznych im. Johnsona zajmował się naprowadzaniem) i został mentorem wielu studentów w Texas Christian University. Był też historykiem amatorem, wiele czytał, pięknie śpiewał i udzielał się społecznie w ruchach na rzecz praw obywatelskich w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Za najważniejszą w swoim życiu uważał jednak rodzinę. Będzie nam cię brakowało, wujku Oliverze.
Dla S., jak zawsze.
Niezliczone gwiazdy połyskiwały wokół kadłuba pasażerskiego statku niczym garść diamentów ciśniętych lekkomyślną ręką w niekończącą się pustkę kosmosu. Jasne, ale zarazem zimne, zbyt odległe, by ich nuklearny ogień dawał ciepło, od eonów tworzyły konstelacje, których znaczenia człowiek doszukiwał się od zarania dziejów. Admirał John „Black Jack” Geary przyglądał się im teraz, pamiętając, że konstelacje – choć wyglądają inaczej zależnie od miejsca w Galaktyce, z którego je obserwowano – pozostają dla człowieka punktem odniesienia.
Wiele by dał za poznanie prawdy, którą kryły. Przegrał dawno temu jedną ze swoich bitew, aby po dziesięcioleciach odkryć, że przegrana oznacza coś zupełnie innego, niż do tej pory sądził. Ostatnio zwyciężał w znacznie ważniejszych starciach, lecz znaczenie tych sukcesów i jego dalszy los nadal były niepewne jak owo przesłanie zapisane w gwiazdach.
Statek pasażerski, którym leciał, opuścił właśnie wrota hipernetowe w systemie znanym ludzkości pod nazwą Varandal. Jednostka ta w czasie studwudziestoletniej służby wykonała niezliczone skoki nadprzestrzenne, ale w odróżnieniu od lśniących wokół gwiazd po niej było widać upływ czasu. Załoga pracowała nad utrzymaniem jej systemów w pełnej gotowości, dbała też, by poszycie było w znakomitym stanie, nie mogła jednak zmienić faktu, że słońca potrzebują miliardów lat, żeby się wypalić, dzieła człowieka zaś bardzo często kończą żywot przed upływem zaledwie stulecia.
Pasażerski liniowiec mimo wieku poruszał się wciąż z bezszelestną gracją, ale wprawne zmysły admirała potrafiły wyczuć zmęczenie materiału skumulowane w jego konstrukcji podczas tysięcy odbytych rejsów. Statek ten powinien już dawno trafić na złom. Niemniej cywilizacja prowadząca niekończącą się wojnę nie mogła sobie pozwolić na takie marnotrawstwo surowców. Zamiast budować nowe jednostki cywilne, cały wysiłek wkładano w montowanie nowych okrętów wojennych, które musiały zastępować niezliczone krążowniki i pancerniki tracone podczas kolejnych bitew.
Podczas tego rejsu, po kilku miesiącach od zawarcia pokoju, członkowie załogi coraz częściej i śmielej powtarzali pogłoski o możliwej wymianie wysłużonego sprzętu. Nikt jednak nie był niczego pewien. Na razie pokój nie przyniósł udogodnień. Zresztą nic nie wróciłoby obywatelom pieniędzy ani bliskich poległych podczas długiej wojny ze Światami Syndykatu. Dla wielu słowo „pokój” było wciąż czystym abstraktem. Nikt z obecnego pokolenia nie mógł pamiętać spokojnych czasów sprzed zdradzieckiego ataku Syndyków, który miał miejsce niemal sto lat temu.
Chociaż nie, to nie była do końca prawda. Był ktoś, kto żył w tamtych czasach i nadal je pamiętał. Ktoś, kogo wybudzono po dziesięcioleciach snu hibernacyjnego, by powiódł flotę do ostatecznego zwycięstwa i zaprowadził na nowo pokój, który na razie, dziwnym zrządzeniem losu, nie różnił się zbytnio od wojny. Człowiek ten spoglądał teraz w gwiazdy, zastanawiając się, jakież to nowe zwroty czekają go w życiu.
Rząd Sojuszu ostrzega przed zagrożeniami płynącymi ze strony obcej rasy.
Geary przeniósł wzrok na pasek wiadomości przesuwający się pod wyświetlaczem ukazującym gwiazdy.
– Gdy cztery tygodnie temu opuszczaliśmy Varandala, istnienie obcych inteligentnych istot miało być naszą największą tajemnicą.
Siedząca na sąsiedniej koi Tania Desjani przeczytała nagłówek wiadomości, a potem wróciła spokojnie do pałaszowania racji żywnościowej.
– Stoczyliśmy z nimi bitwę. Cała flota dowiedziała się, że tam są. – Machnęła ręką w kierunku wyświetlacza wiszącego na drugiej grodzi. Pierścionek na jej palcu rozbłysnął na moment blaskiem, gdy wyszlifowany w kształt gwiazdy szafir odbił światło swoich prawdziwych sióstr.
W tym wirtualnym oknie także mogli oglądać pobliskie planety oraz niezliczone gwiazdy, ale ich światło wydawało się o wiele bledsze w porównaniu z ikonami oznaczającymi obiekty znajdujące się w obrębie systemu, których nie dało się dostrzec gołym okiem. Setki jasnych punkcików oznaczały pozycje okrętów floty Sojuszu. Zdawać się mogło, że tkwią nieruchomo w przestrzeni, choć tak naprawdę krążyły wokół gwiazdy centralnej. Obserwując tę scenę, Geary doznał dwóch wrażeń. Pierwszym był podziw dla skali osiągnięć rasy ludzkiej. Drugim poczucie absolutnej nieważności, gdy porównywał gigantyczne w rozumieniu człowieka pancerniki i okręty liniowe z rozmiarami systemu gwiezdnego, który był przecież nic nie znaczącym pyłkiem w tej części Galaktyki.
Dopiero gdy Geary zapatrzył się w ikonki, dotarło do niego, jak mu brakowało tych wciąż niewidocznych, ale jakże funkcjonalnych i pokrytych bitewnymi bliznami jednostek. Ojczysta planeta wydała mu się bardzo obca, lecz flota jego zdaniem nie zmieniła się mimo stu lat tragicznej wojny, czuł więc, że do niej właśnie należy. Kobiety i mężczyźni, którzy rodzili się, a potem dorastali w tym koszmarze kształtowani przez niezwykle krwawe doświadczenia z pola walki, nadal byli takimi samymi żołnierzami jak on. Formalne zakończenie działań wojennych z Syndykatem powinno ulżyć ich losowi, aczkolwiek w zaistniałej sytuacji trudno było na to liczyć.
– Wydawało mi się, że spróbujemy raczej wykoncypować, jak uniknąć dalszych starć z Obcymi. Dlaczego więc rząd oznajmia wszem wobec o ich istnieniu i ostrzega przed zagrożeniem, jakie stanowią?
– Powinieneś przeczytać pozostałe wiadomości – poradziła mu Tania, zanim znowu wgryzła się w baton. – Te Yanika Babiya są całkiem niezłe. Jak na racje żywnościowe, rzecz jasna.
Geary skoncentrował się na wiadomościach, próbując nadrobić zaległości powstałe po kilku tygodniach świadomego ignorowania publikatorów.
Rządzące partie utraciły władzę po wyborach przeprowadzonych w dziewięćdziesięciu dwóch systemach.
Federacja Szczeliny ogłosiła chęć renegocjacji traktatów z Sojuszem.
Fingal jest trzydziestym drugim systemem, który żąda zmniejszenia wydatków obronnych oraz podatku na rzecz rządu centralnego.
Black Jack Geary, w komentarzach składanych na Kosatce, wyraża ograniczone poparcie dla obecnego rządu.
– Co takiego? Jakie znowu ograniczone poparcie? O czym oni mówią? Gdy mnie zapytano, czy wykonałbym rozkazy tego rządu, odpowiedziałem, że tak, wykonałbym.
Tania przełknęła kolejny kęs batona i przypomniała mu:
– Stwierdziłeś, że wykonałbyś każdy zgodny z prawem rozkaz.
– I co z tego? – zdziwił się John.
– Sformułowanie „zgodny z prawem” jest zastrzeżeniem. Nawet taka głupia blondynka jak ja to wie.
– Dlaczego oni przekręcają moje wypowiedzi? – burknął Geary.
– Może dlatego, że zdecydowana większość ludzi uważa nasz rząd za bandę skorumpowanych drani – odparła. – Dla wielu obywateli sformułowanie „zgodny z prawem” oznacza odcięcie się od przestępców.
– Nie powinienem był odpowiadać na to pytanie.
Pokręciła głową.
– Chciałbyś pozostawić takie pytanie bez odpowiedzi? Już widzę te nagłówki: „Black Jack Geary odmawia odpowiedzi na pytanie o poparcie dla rządu”. To by dopiero wywołało burzę, kochanie.
To pieszczotliwe określenie ukoiło nieco jego nerwy.
– Czy my naprawdę jesteśmy małżeństwem dopiero od czterech tygodni?
– Od dwudziestu sześciu dni. Mimo że na pokładzie mojego okrętu nie będziemy mogli zachowywać się wobec siebie jak małżonkowie, nie czuj się zwolniony z pamiętania o wszystkich rocznicach i ważniejszych datach. – Desjani odgryzła kolejny kęs batona.
– Tak jest, pani kapitan. – Uwielbiał minę, którą robiła, gdy zwracał się do niej jak podwładny, ale tym razem Tania pokręciła jedynie głową. Geary spojrzał na nią uważniej, zastanawiając się, skąd u niej ten niewzruszony spokój, który wyczuwał od momentu przybycia do sytemu, lecz zaraz przypomniał sobie, że ona zawsze była opanowana przed walką. – Spodziewasz się zamieszania po wylądowaniu na stacji Ambaru?
– Spodziewam się go od momentu, gdy ten wrak wyszedł z nadprzestrzeni w obrębie systemu, ale jak widać, na razie mamy spokój. Nie pojawiła się żadna rządowa jednostka z zadaniem aresztowania krnąbrnego admirała, nie otoczyły nas też okręty zbuntowanej floty, których załogi chciałyby ogłoszenia ciebie dyktatorem. Nie dostrzegam także śladów walk toczonych pomiędzy frakcjami w Radzie. – Rozejrzała się po kajucie luksusowego pasażerskiego promu, której bogate, choć już mocno przestarzałe wyposażenie tak mocno kontrastowało ze spartańskimi warunkami, do jakich oboje przywykli. Gdy Geary otrzymał rozkaz natychmiastowego stawienia się na Varandalu, rząd Kosatki uparł się, że tak znamienity admirał powinien wracać w warunkach „odpowiednich” dla jego wysokiego statusu. Dzięki czarterowemu lotowi nie musieli się więc spotykać z licznymi pasażerami cywilnych linii.
Desjani raz jeszcze pokręciła głową, tym razem spoglądając na ekran wyświetlacza.
– Może to przodkowie przemawiają do mnie. Wyczuwam spore napięcie w tym systemie, jakby jego gwiazda centralna miała za moment przekształcić się w supernową, a bardzo nie lubię wkraczać do akcji na pokładzie nieuzbrojonej jednostki.
– To nie jest okręt liniowy – przyznał Geary.
– To nie jest mój okręt liniowy – poprawiła go. – Nie powinnam opuszczać „Nieulękłego” na tak długo.
– Jestem pewien, że twój okręt ma się nieźle. Na „Nieulękłym” pełni służbę doskonała załoga.
– Słucham?
– Chciałem powiedzieć – dodał pospiesznie – że na „Nieulękłym” służbę pełni najlepsza załoga w całej flocie. Nie mówiąc już o wyjątkowym dowódcy.
– Jeśli chodzi o dowodzącego, twoja ocena może być tendencyjna, ale załoga jest bezwzględnie najlepsza. – Desjani zaczerpnęła powoli tchu. – Mnie chodziło jednak o to, że rząd może cię teraz trzymać z dala od liniowców i ich załóg, więc nie będziemy nawet wiedzieli, jeśli któraś z naszych jednostek zapragnie działać na własną rękę. Lepiej bądź gotowy na wszystko, gdy wejdziemy do doku.
– Wiadomość, którą otrzymałem od Duellosa zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni, nie mówi nic o ewentualnych niepokojach.
Zastanowiła się nad jego słowami, a potem znów potrząsnęła głową.
– Nie mamy pewności, że ten przekaz pochodzi od niego, zresztą mógł też zostać zmieniony po drodze.
Geary zacisnął powieki, starając się odciąć od widoku otaczających go luksusów i wrócić do wojskowego myślenia.
– Jedno jest pewne, przestali się zastanawiać, czy powinienem być aresztowany jako osoba zagrażająca rządowi.
Uśmiechnęła się, szczerząc zęby, co nadawało jej drapieżny wygląd.
– Nie ośmielą się tego zrobić, przynajmniej otwarcie. Ale możesz przecież zniknąć, a ludziom się powie, że wykonujesz jakieś niezwykle tajne zadanie. Oni mogą czegoś takiego spróbować.
– Oni? Kogo dokładnie masz na myśli?
– Kogokolwiek z nich. Nie chce mi się wymieniać wszystkich możliwych nazwisk. Stanowisz wielkie zagrożenie.
Przypomniał sobie tłumy, które witały ich na Kosatce, ojczystej planecie Desjani. Nie tylko nieprzebrane, ale i rozentuzjazmowane, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że wielbiące go. Nic dziwnego, że takie zachowania ludu wydały się rządzącym niepokojące. Całe miasta wylegały na ulice, by choć przez moment mieć szanse na ujrzenie Black Jacka Geary’ego, wielkiego herosa Sojuszu, człowieka, który do końca pozostał na pokładzie własnego okrętu, odpierając zaskakujący atak jednostek Syndykatu, dzięki czemu ochraniane przez niego frachtowce mogły wymknąć się z pułapki. Wszyscy byli przekonani, że Geary poległ przed wiekiem podczas bitwy w systemie Grendel, ale on spał w uszkodzonej kapsule ratunkowej pogrążony w głębokiej hibernacji. Znaleziono go niedawno, wybudzono i tak znalazł się pomiędzy ludźmi, dla których był mitycznym bohaterem. Ciekawe, kim według nich jest Black Jack Geary? Ja sam tego nie wiem. To ktoś, kogo rząd wykorzystał, by zainspirować ludzi i postawić ich na nogi po niespodziewanej napaści ze strony Światów Syndykatu.
– Następnym razem, gdy Rada zdecyduje się stworzyć legendarną postać ku pokrzepieniu serc, z pewnością postara się o stuprocentową pewność, że obiekt adoracji jest martwy jak głaz.
Desjani zmierzyła go spojrzeniem, jednym z tych, które irytowały go równie mocno jak uwielbienie tłumów.
– Rząd uważał, że tworzy iluzję. Politycy nie zdawali sobie sprawy, że żywe światło gwiazd ma swoje plany i nie tylko powrócisz, ale okażesz się o wiele skuteczniejszy, niż mówiła legenda.
– Sądziłem, że to akurat mamy już za sobą – wymamrotał, odwracając wzrok.
Patrzyła na niego tak jak za pierwszym razem, gdy ujrzał ją, budząc się z hibernacji. Widział w jej oczach wiarę w niego i we wszystko to, co ma zrobić jako człowiek zesłany przez żywe światło gwiazd i przodków, aby ocalić Sojusz. Ostatnimi czasy zdawała się jednak coraz częściej dostrzegać w nim normalnego człowieka i traktowała go jak męża i oficera, choć od czasu do czasu wciąż dostrzegał w jej oczach tę niezachwianą wiarę, że jest kimś więcej.
Pochyliła się, ujęła go delikatnie za policzek i odwróciła twarzą ku sobie.
– Znam cię. Wiem, kim naprawdę jesteś. Nie zapominaj o tym.
Te słowa mogły mieć dwojakie znaczenie, lecz wolał dopuszczać do siebie tylko myśl, że Tania potwierdziła, iż ma do czynienia ze zwykłym, niedoskonałym człowiekiem. Jego przodkowie świadkami, jak wiele razy od chwili wybudzenia z hibernacji pokazał jej prawdziwe oblicze.
– A kogo widzi we mnie rząd?
– To dobre pytanie. – Tania opadła na swoją koję, wzdychając głośno. – Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, o Obcych, po analizie tych wiadomości sądzę, że Rada znalazła się pod taką presją, iż gotowa jest powiedzieć wszystko, byle tylko odwrócić uwagę ludzi. Sojusz stanowił jedność tylko dzięki wojnie. To ona stanowiła wymówkę na każdą okazję. Dzisiaj głównie dzięki tobie... tylko nie próbuj zaprzeczać!... mamy pokój. O ile wojna wydawała nam się piekłem, o tyle pokój przypomina wyprowadzanie na spacer stada kotów. Nie myśl, że to moje określenie. Powiedział tak jeden z polityków podczas bankietu powitalnego na Kosatce. Stwierdził, że teraz, gdy bardzo zły wilk Syndykatu dostał takiego kopa w zadek, że wpadł do wnętrza czarnej dziury, wszystkie systemy Sojuszu zaczynają się zastanawiać nad sensem posiadania spójnego systemu obrony.
– Rozmawiałaś z politykiem? – Jak zdecydowana większość oficerów floty, Desjani żywiła głęboką pogardę dla każdego człowieka z kręgów władzy, ale czemu tu się dziwić, skoro od niemal stu lat politycy zmuszali żołnierzy do krwawych i nie prowadzących donikąd walk, a potem ich właśnie obwiniali za brak sukcesów na froncie.
Wzruszyła ramionami.
– To był stary przyjaciel mojej mamy. Ręczyła, że nie jest tak zły jak reszta tej bandy, a skoro własna matka ciągnęła mnie na tamto spotkanie, nie mogłam się ot, tak wymigać, nie robiąc jej przy okazji koło pióra. Chodzi jednak o to, admirale Geary, że on przyznał podczas rozmowy, iż dzisiaj nikt już nie wie, jak rządzić podczas pokoju. Światy Syndykatu rozpętały tę wojnę ponad sto lat temu, zatem żaden z dzisiejszych polityków nie żył w świecie, w którym nie roi się od zewnętrznych zagrożeń. Rada zaczyna się rozpadać, z tego, co wiem. Potrzebuje nowego wroga, bo zdaniem rządzących tylko on może utrzymać dziś jedność Sojuszu. A Obcy są przecież nieprzyjaźnie nastawieni wobec ludzi. Wiemy, że próbowali nas atakować. Sądzimy również, że podejmowali wrogie działania, zanim jeszcze Sojusz dowiedział się o ich istnieniu.
– Chciałbym, żeby to nie były jedyne fakty na ich temat, jakie poznamy – burknął Geary, wracając do oglądania wiadomości. Zdaniem władz jeńcy wojenni wrócą wkrótce do domów. Wreszcie jakaś dobra nowina. Wielu żołnierzy pojmanych podczas tej niekończącej się wojny, ludzi, którzy dawno przestali wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek ujrzą swoje domy, ma szanse powrócić teraz na łono rodziny. Ocalenie ich było jedną z najjaśniejszych stron jego misji, aczkolwiek zdawał sobie też sprawę, że sytuacja nie wyglądała wcale tak różowo, jak ją malowały media. Tysiące więźniów zginęło w niewoli z dala od domów po dziesięcioleciach spędzonych w obozach. Wiele lat minie, zanim śledczy, prowadząc ponure dochodzenia, poznają nazwiska i numery służbowe wszystkich ofiar.
– Sami sobie jesteśmy wrogami, po co nam jeszcze Obcy na karku?
– Zapytaj o to światło żywych gwiazd, kochanie. Ja jestem tylko kapitanem okrętu liniowego. Odpowiedzi na takie pytania nie wchodzą w zakres moich obowiązków służbowych.
Następna informacja nie była już taka dobra.
Doniesienia o licznych walkach w systemach należących do Światów Syndykatu świadczą o postępującym rozpadzie tamtejszych władz.
– A niech to. Syndykat skurczy się niedługo do ułamka posiadanej niegdyś przestrzeni.
– Czyżbyś uważał, że to coś złego? – zdziwiła się Desjani.
– Chaos oznacza kolejne walki i więcej ofiar, także po naszej stronie – odparł Geary, wskazując treść następnej wiadomości.
Ludność uciekająca ze strefy walk napływa do systemów gwiezdnych Sojuszu.
Wzruszyła ramionami, ale gdy się odezwała, usłyszał w jej głosie napięcie, mimo że próbowała je ukryć.
– To Syndycy. Zaczęli tę wojnę, dolewali oliwy do ognia, a teraz za to płacą. Nie sądzisz chyba, że będzie mi ich żal?
Uświadomił sobie, ilu przyjaciół i towarzyszy broni poległo na jej oczach.
– Nie. Zdaję sobie sprawę, że w Sojuszu jest może kilka osób, które uronią łzę po śmierci Syndyka.
– I nie ma się co dziwić – wyszeptała Tania.
– Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej.
Kącik jej ust zadrgał lekko, unosząc się w górę w ironicznym uśmieszku.
– To ty przypomniałeś nam, że przodkowie patrzą złym okiem na masakry niewinnej ludności cywilnej i jeńców. Ograniczyliśmy się więc do zabijania żołnierzy. To jednak nie musi oznaczać, że wyciągniemy pomocną dłoń do każdego Syndyka, który zdołał przeżyć tę wojnę.
– Wiem. – Wciąż miał problem ze zrozumieniem tego, że długa wojna może zablokować naturalną przecież tendencję człowieka do pomagania tym, którzy są w potrzebie, nawet jeśli to jego niedawni wrogowie. Ale on miał to szczęście, że przespał dziesięciolecia walk, wojna nie była całym jego życiem. – Chciałem powiedzieć, że pomoc udzielona wrogowi może leżeć w interesie Sojuszu. Ktoś przecież przejmie władzę na terytoriach, które wymkną się spod kontroli Systemu Centralnego. Zadbanie o to, by były to demokratycznie wybrane osoby, a nie jeszcze gorsi dyktatorzy, wydaje mi się słusznym posunięciem.
Desjani nie odpowiedziała wprost.
– Skoro mowa o zamieszaniu, jak sobie radzi dzisiaj nasz własny rząd?
Spojrzał na swój wyświetlacz.
– Jak widać, nie najlepiej.
Kolejna wiadomość głosiła: Nowo wybrani senatorowie żądają dochodzenia w sprawie korupcji szerzącej się w okresie wojny.
– Tego rodzaju dochodzenia mogą trwać całe dziesięciolecia – zauważyła.
– Chyba że ja się za to wezmę.
Geary czytał kolejną wiadomość z rosnącym niedowierzaniem.
Wiarygodne źródła twierdzą, że Black Jack Geary, chcąc doprowadzić do zakończenia działań wojennych, zażądał od Rady Sojuszu swobody działania i otrzymał ją.
– To nieprawda! Ja niczego nie żądałem. Kto, u licha, przekazuje mediom takie brednie?
Tania rzuciła okiem na pasek.
– Ktoś, komu nie podoba się sposób, w jaki politycy usiłują przypisać sobie zasługę za zakończenie tej wojny. Może to ktoś z konkurencji, komu nie udało się załapać na piedestał. Albo oficerowie floty, którzy odgadli, jak to wyglądało naprawdę, i przyjęli założenie, że musiałeś zagrozić Radzie. Istnieje wiele równie prawdopodobnych wytłumaczeń.
– Nic dziwnego, że władze wciąż widzą we mnie zagrożenie.
– Bo stanowisz zagrożenie – przypomniała mu. – Gdybyś nie zdołał przekonać kapitana Badayi i jemu podobnych, że kierujesz Radą z ukrycia, podejmując najważniejsze decyzje z dala od kamer, bez wątpienia bylibyśmy świadkami zamachu stanu przeprowadzonego w twoim imieniu. A to jeszcze bardziej pogorszyłoby sytuację.
Ponownie skupił się na wiadomościach, tym razem próbując czytać między wierszami.
– Ktoś z kręgów rządowych musiał w końcu zrozumieć, co tak naprawdę powstrzymuje flotę. Ruszenie mnie może wywołać zamach stanu, którego nie zdołam powstrzymać, a to może w konsekwencji doprowadzić do wojny domowej w wielu systemach Sojuszu. – Wiele czasu potrzebował, by przyjąć do wiadomości, że Sojusz może być aż tak kruchy, ale tak właśnie wyglądała prawda: niemal stulecie działań wojennych i związane z nimi straty, w sprzęcie i ludziach, podkopały bardzo solidnie fundamenty tego politycznego bytu.
– Ale to wcale nie oznacza, że niczego nie spróbują – zauważyła Desjani.
– Czy Rada może okazać się aż tak głupia?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Owszem.
Koalicja obywatelska domaga się sprowadzenia Black Jacka na Prime, by zrobił w końcu porządek z rządem, głosił kolejny news. To był najgorszy koszmar Geary’ego, rzecz jasna zaraz po przewrocie, jakiego mogli dokonać jego błądzący wyznawcy z floty. Dlaczego nikomu z tych ludzi nie przyjdzie do głowy, że dowodzenie flotą jest czymś zupełnie innym od rządzenia Sojuszem? Przeniósł wzrok na wyświetlacz podający odległość od stacji Ambaru i przewidywany czas dokowania, zastanawiając się jednocześnie, co spotka tam jego i Tanię.
– Co się stało? – zapytała nagle, zniżając głos.
– Zamyśliłem się.
– Znowu zostałeś mianowany admirałem. Nie sądzę, by na tym stanowisku tolerowano takie zachowania jak myślenie.
– Bardzo śmieszne. – Jego wzrok powędrował po raz kolejny w kierunku gwiazd. – Zanim... zanim wybuchła wojna, rzadko przejmowałem się przyszłością. Po prostu niewiele mnie obchodziła. Miałem dużo obowiązków jako oficer floty, a potem dowódca ciężkiego krążownika, ale nigdy nie przejmowałem się tym, gdzie i kiedy wyruszymy. A potem wybuchła wojna i po stuletniej hibernacji objąłem dowodzenie flotą. Kilka miesięcy wystarczyło, bym żył wyłącznie ściśle określoną przyszłością. Musieliśmy skakać z systemu do systemu, by dotrzeć do domu. Po drodze trzeba było walczyć z Syndykami i robić co się da, by Obcy nie dobrali nam się do skóry. Wymyśl coś, i to zaraz, bo nie będziesz miał żadnej przyszłości... – Geary zamilkł, odwracając głowę, by spojrzeć na Tanię. Popatrzyła mu prosto w oczy z posępną, ale wciąż spokojną miną. – A dzisiaj przyszłość jest trudna do ogarnięcia. Nie mam bladego pojęcia, co przyniesie jutro, co zrobię albo do czego zostanę zmuszony. Wiem tylko, że przyszłość jest uzależniona w ogromnym stopniu od moich działań i decyzji. Ale nie wiem, naprawdę nie wiem, dokąd nas to wszystko zaprowadzi.
Obrzuciła go jednym z charakterystycznych dla niej niepokojąco pewnych spojrzeń.
– Owszem, wiesz, bo nazywasz się Black Jack. Kierujesz się nadal tymi samymi ideami, dzięki którym mogłeś przejąć dowodzenie nad flotą. Będziesz postępował honorowo i sprawiedliwie, gdyż wierzysz w te same ideały, które przyświecały kiedyś naszym przodkom. A to oznacza, że wiesz, iż warto nas ocalić. Jesteś jedyną osobą, która może nas poprowadzić w przyszłość, cokolwiek nam ona przyniesie. To powód, dla którego nie tylko ja, ale i wielu innych ludzi będzie gotowych poświęcić wszystko, by pójść za tobą. Ta przyszłość nie jest jasno sprecyzowana – dodała. – Masz mnóstwo opcji do wyboru. Ale wybierzesz najtrudniejsze, najbardziej honorowe, a przez to najsłuszniejsze. Dlatego jesteśmy dzisiaj ze sobą.
– Nie zrobiłabyś...
– Zrobiłabym i doskonale o tym wiesz. Zgodziłabym się, ponieważ sądziłam, że tego właśnie potrzebujesz, a to, co masz zrobić, jest o wiele ważniejsze od mojego życia i honoru. Myliłam się jednak, a ty miałeś rację. – Uśmiechnęła się. – Co oczywiście nie znaczy, że od czasu do czasu możesz nie mieć racji. Ale bez obaw, będę przy tobie i nie omieszkam wytknąć ci każdego błędu, gdy tylko go popełnisz.
*
Minęli śluzę statku i wydostali się na pirs stacji Ambaru, idąc ramię w ramię. Oboje starali się wyglądać na odprężonych mimo ogromnego wewnętrznego napięcia i czujności, z jaką wypatrywali ewentualnych problemów.
Czekał na nich szpaler żołnierzy sił naziemnych z bronią uniesioną jak do salutu. Równe szeregi tych chłopców tworzyły długi korytarz, którym musieli kroczyć. Czy była to honorowa eskorta? Czy raczej nieudolnie maskowana próba kolejnego aresztowania? Tym razem Geary’emu nie towarzyszyli w pełni uzbrojeni komandosi gotowi chronić go przed przesadnymi reakcjami rządzących.
Witający ich żołnierze nie mieli na sobie pancerzy bojowych, tylko mundury wyjściowe. Jeśli faktycznie była to próba pojmania admirała, oprawcy zamierzali zrobić swoje z pompą.
Za plecami stojących w szpalerze gromadzili się zwykli marynarze i żołnierze stłoczeni w przejściach pomiędzy dokami. Tłumy te nieodmiennie wiwatowały, gdy tylko Geary pojawiał się w zasięgu wzroku. To był dobry znak. Tylko szaleniec poważyłby się aresztować go na oczach tych ludzi. Co by się stało, gdyby ci wystrojeni żołnierze spróbowali go zatrzymać albo skuć? Czy to wydarzenie byłoby ostatnią kroplą, która przepełnia czarę? Czy doprowadziłoby do rozpadu Sojuszu?
Pomimo zdenerwowania i irytacji, które czuł na widok powszechnego uwielbienia, Geary zmusił się do uśmiechu i pomachał ręką w stronę tłumu. Uspokoił się nieco, gdy na końcu rampy dostrzegł sylwetkę czekającego na nich admirała Timbale’a. Mimo że ten stary oficer był równie mocno rozpolitykowany jak reszta sztabu generalnego, cechowało go także poczucie honoru i lojalność, którą wykazał się wobec Geary’ego, zanim ten opuścił Varandala. Teraz zasalutował zbliżającemu się przełożonemu, potem odwzajemnił salut Tani z niezdarnością charakterystyczną dla kogoś, kto dopiero uczy się tego gestu.
– Witam ponownie, admirale Geary. Miło mi poznać panią osobiście, kapitanie Desjani.
– Dziękuję, sir – odparła. Jej salut był jak zwykle bez zarzutu. Tym razem, przynajmniej zdaniem Geary’ego, postarała się bardziej, jakby chciała pokazać, że dla niej takie gesty są chlebem powszednim. – Zaskoczył mnie widok tylu cywilów, sir – dodała, wskazując głową na wiwatujący tłum.
Powitalny uśmiech na twarzy Timbale’a zamarł.
– Nie miało ich tu być. Wasz przylot miał się odbyć bez żadnych uroczystości, aby uniknąć poważniejszych zakłóceń. Tak mi przynajmniej powiedziano. Ktoś jednak musiał się wygadać. Gdy ludzie zaczęli się gromadzić przy dokach, by na własne oczy ujrzeć Black Jacka, postanowiliśmy zorganizować oficjalne powitanie. – Rozejrzał się wokół. – Dwa tygodnie temu otrzymaliśmy instrukcje z dowództwa floty. Mamy za wszelką cenę unikać niewłaściwego rozgłosu wokół pojedynczych oficerów i robić wszystko, by zwycięstwo zostało uznane za sukces możliwy dzięki wielkiemu wysiłkowi całego personelu.
– Nie mam zamiaru protestować – zapewnił go Geary. – Szczerze mówiąc, uważam, że to znakomity pomysł.
– Zupełnie jak ja – przyznał Timbale, nie kryjąc ironii. – Aczkolwiek kiedy człowiek wie, jak chętnie jego przełożeni przypisywali sobie udział w każdym dotychczasowym zwycięstwie, może mieć problem z zaakceptowaniem u nich tak nagłej pokory. – Timbale odwrócił się, skinąwszy uprzednio dowódcy eskorty honorowej. – Proszę za mną, admirale, kapitanie Desjani.
Geary ruszył jego śladem, zastanawiając się, czy witający ich żołnierze także będą mu towarzyszyć. Oni jednak pozostali na miejscu, łypiąc tylko oczami za oddalającym się bohaterem.
Timbale skinął głową, jakby czytał mu w myślach.
– Tym razem nic równie ostentacyjnego – wyszeptał Geary’emu do ucha. – Z uwagi na świadków.
– Co się dzieje? – zapytał John.
– Tego niestety nie jestem pewien. – Timbale zachmurzył się, gdy wchodzili do korytarza oczyszczonego z pasażerów, zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Byli zupełnie sami pomiędzy grodziami ze stali i stopów. Za czasów Geary’ego pokryto by je powłokami imitującymi naturalne materiały albo zakryto wyświetlaczami przedstawiającymi planetarne krajobrazy. Te jednak były kompletnie nagie, widać było każdy spaw i każdą łatę. To kolejny znak czasu, unaoczniający mu, jak destrukcyjny wpływ na gospodarkę Sojuszu miała ciągnąca się dziesięcioleciami wojna. – Wprawdzie na Varandalu nie wprowadzono jeszcze stanu wyjątkowego, ale niewiele nam do niego brakuje. Rada doszła chyba do wniosku, że skoro ma dojść do eksplozji, pierwszym ładunkiem, jaki zostanie odpalony, będzie ten właśnie system. Nie muszę chyba dodawać, kto jej zdaniem ma pełnić rolę detonatora.
– Mimo to pozostawili tutaj niemal całą flotę – zauważyła Desjani.
– Tak, kapitanie – potwierdził Timbale. – Bali się zostawiać ją w jednym miejscu, ale czuli jeszcze większą obawę przed rozproszeniem okrętów i utratą kontroli nad nimi. W końcu musieliby pilnować nie jednego, lecz wielu systemów. Doszli więc do wniosku, że lepiej nic nie robić w tej sprawie. – Posłał jej krzywy uśmiech. – Proszę mi wybaczyć ten brak manier. Gratuluję państwu młodym z całego serca. Wiem, że musieliście się spieszyć, by zdążyć wziąć ślub w tym krótkim czasie, kiedy oboje byliście kapitanami i żadne z was nie podlegało drugiemu. Nawiasem mówiąc, wkurzyliście tym dowództwo, że hej.
– Dziękuję – odparł Geary, Desjani tylko się uśmiechnęła. – Dobrze wiedzieć, że chociaż tyle udało mi się osiągnąć. Dokąd idziemy?
– Do sali konferencyjnej numer 1A963D5. Znam nazwisko zaledwie jednej osoby tam obecnej. – Timbale rzucił krótkie spojrzenie w kierunku towarzyszących mu oficerów. – To senator Navarro. Przewodniczący Wielkiej Rady.
– Nie będzie sam?
– Będzie z nim jeszcze kilka osób, ale szczegółów niestety nie znam. Perymetr ochronny ma siedem linii, a każda z nich jest szczelna jak pęcherz doświadczonego astronauty. – Timbale zawahał się, a potem dodał, ściszając głos: – Wielu ludzi uważa, że Navarro przybył po pańskie rozkazy. Ja w to nie wierzę, ponieważ miałem to szczęście i spotkałem pana osobiście już wcześniej, więc wiem, że nie pociąga pan za wszystkie sznurki, jak to się ludziom wydaje.
Desjani odpowiedziała, zanim Geary znalazł właściwe słowa.
– Strategiczny sukces wymaga czasem taktycznych wybiegów, admirale. Wielu oficerów floty jest bardzo zadowolonych z tego, że rząd robi, co Black Jack rozkaże.
Timbale pokiwał głową.
– Mogliby się zdenerwować, gdyby tak nie było. Rozumiem. Ale to stąpanie po cienkim lodzie. Dowództwo wydaje drakońskie rozkazy tylko po to, by udowodnić światu, że władza nadal należy do niego. Flota je wykonuje, ale ludzie zaczynają się buntować, widząc arbitralność i bezsens niektórych wymagań.
– Słyszałem podobne narzekania ze strony niektórych dowódców – przyznał Geary. – Nie wiedzą, co się dzieje. Po prostu kazano im tkwić na orbicie.
– Ja wiem tyle co wszyscy, ale skoro pojawił się tutaj osobiście sam przewodniczący Wielkiej Rady, wygląda mi na to, że rząd czekał na pański powrót, by poprosić o pomoc. – Timbale zmarszczył brwi, widać było, że trawi go niepewność. – Chyba zlecą wam kolejną misję. Mimo że tniemy koszty, gdzie możemy, polecono mi dopilnować, aby wszystkie remonty okrętów przebiegały zgodnie z planem. Zważywszy, ile pieniędzy trzeba na nie wydać, rozkazy musiały pochodzić bezpośrednio od Rady albo ze sztabu generalnego. Trzymać ich na miejscu i dać im zajęcie. Tak brzmiała treść rozkazów.
– Miał pan szansę porozmawiać z innymi oficerami o aktualnej sytuacji? – zapytał Geary.
– Owszem, zdecydowana większość uważała, że to pan kazał kontynuować remonty. Pozostali nie mieli bladego pojęcia o sytuacji, a to naprawdę rzadko się tu zdarza. Wie pan przecież, jak trudno utrzymać cokolwiek w tajemnicy.
Desjani pokręciła głową.
– Jak można przygotować flotę do wykonania zadania, skoro nikt nie wie, na czym ma ono polegać?
– Ja tego na pewno nie wiem. – Timbale otwarcie okazał niezadowolenie. – Politycy przestali ufać wojskowym już wiele dziesięcioleci temu, ale nadal nie potrafimy się do tego przyzwyczaić. Nie powiedziano mi niczego konkretnego, otrzymałem jedynie zestaw standardowych rozkazów na dzisiaj, resztę Rada okryła mgłą tajemnicy, tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Nie zaproszono mnie także na to spotkanie, admirale Geary. Powiedziano mi, że Navarro i jego ludzie chcą się widzieć wyłącznie z panem.
Desjani zdołała zachować kamienną minę, ale Geary widział wyraźnie, że ta wypowiedź nie spodobała się jego żonie. Jemu też, dlatego uznał, że lepiej będzie, jeśli oni oboje pozostaną na zewnątrz, poza wspomnianymi siedmioma pierścieniami ochrony.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Nieustające wyrazy wdzięczności składam mojemu agentowi Joshui Bilmesowi za jego zawsze inspirujące sugestie i wielką pomoc oraz mojej redaktorce Anne Sowards za okazane wsparcie i pracę nad tekstem. Podziękowania niech przyjmą także: Catherine Asaro, Robert Chase, J. G. „Huck” Huckenpohler, Simcha Kuritzky, Michael LaViolette, Aly Parsons, Bud Sparhawk i Constance A. Warner za porady, komentarze i rekomendacje. Dziękuję również Charlesowi Petitowi za niezwykle cenne uwagi na temat walk w przestrzeni.
Copyright © by Jack Campbell Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2012 Copyright © for translation by Robert J. Szmidt, 2012
Tytuł oryginału The Lost Fleet: Beyond The Frontier: Dreadnaught
Wydanie I
ISBN 978-83-7964-261-8
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski Robert Łakuta
Projekt okładkiPaweł Zaręba
Ilustracja na okładce © Michael Komarck
Redakcja Urszula Gardner
KorektaKatarzyna Bagier
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Sprzedaż internetowa
Zamówienia hurtowe Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. sp.j. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./faks: 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]
WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/