Przewodnik średniowiecznego obieżyświata - Anthony Bale - ebook + książka

Przewodnik średniowiecznego obieżyświata ebook

Bale Anthony

0,0
74,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Świat w oczach ludzi średniowiecza.

Oszałamiająca wyprawa przez średniowieczny świat widziany oczami ówczesnych podróżników.

Historia ożywa na kartach tego niezwykłego turystycznego przewodnika, który zabiera nas w podróż z uczonymi, szpiegami, pielgrzymami i świętymi od Europy przez Persję i Indie aż po kres Ziemi. Ludzi średniowiecza fascynowały bogactwa i cuda krain rozciągających się poza obszarem, który dobrze znali, dzięki czemu zyskały popularność przewodniki, relacje z wypraw i mapy. Wykorzystując nieznane szerzej relacje, autor stworzył żywy atlas, w którym zaciera się granica między krainami rzeczywistymi a wyimaginowanymi.

Podążamy wraz z podróżnikami od zatłoczonych średniowiecznych bazarów po tajemnicze wyspy, gdzie rosły na drzewach jagnięta roślinne, poznajemy plakietki pielgrzymów, weneckie środki przeczyszczające i latające trumny, stajemy twarzą w twarz z bandytami na gościńcu i idziemy na schadzkę z egzotyczną księżniczką.

Przygoda czeka!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 449

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dedykacja

Mojemu tacie, Joh­nowi

Mapa

Spis ilustracji

Róża wia­trów

Glo­bus Beha­ima

Dzie­ciątko Jezus trzy­ma­jące kulę ziem­ską

Kate­dra w Akwi­zgra­nie

Pla­kietki piel­grzy­mów: św. Urszula i jej dzie­wice, wędru­jący srom

Kolumny św. Marka i św. Teo­dora w Wene­cji

Kon­stan­ty­no­pol

Zwie­rzęta Ziemi Świę­tej

Bazy­lika Grobu Świę­tego w Jero­zo­li­mie

Zimne źró­dło w Etio­pii i Skia­pod

Mały meczet w kara­wan­se­raju Suł­tań­skim

Bogini matka Warahi

Fon­tanna z auto­ma­tem w Kara­ko­rum

Islam­ska mapa świata

Wędrowcy, któ­rzy okrą­żyli Zie­mię

Przedmowa

Bada­jąc histo­rię i kul­turę śre­dnio­wiecz­nych podróży, spę­dzi­łem wiele lat w towa­rzy­stwie ówcze­snych podróż­ni­ków, ludzi prze­miesz­cza­ją­cych się w pozor­nie odmien­nym od naszego świe­cie. Czy­ta­jąc ich dia­riu­sze i rela­cje, pozna­wa­łem prak­tyczne aspekty podróży, przy­jem­no­ści, któ­rych dostar­czały, i nie­bez­pie­czeń­stwa czy­ha­jące po dro­dze. Prze­sia­dy­wa­łem w cichych biblio­te­kach klasz­tor­nych i pała­co­wych od Oxfordu po Stam­buł, odda­jąc się lek­tu­rze opi­sów ich wędró­wek. Potem pako­wa­łem torby i podą­ża­łem ich tro­pem przez ulice i kościoły Rzymu i Jero­zo­limy. Mokłem w desz­czu w Akwi­zgra­nie i Ulm, a pew­nego razu zgu­bi­łem się nocą w Peki­nie. W miej­scach, które led­wie zna­łem, wal­czy­łem z zatru­ciem pokar­mo­wym, spły­wa­łem potem z upału i zmę­cze­nia, pani­ko­wa­łem po uką­sze­niu klesz­cza i zma­ga­łem się z koro­na­wi­ru­sem. Gdy spóź­ni­łem się na ostat­nią łódź odpły­wa­jącą z atolu na Male­di­wach, czu­łem się opusz­czony i przy­gnę­biony. Pła­ci­łem grzywny i man­daty, przy­pły­wa­łem do por­tów pod­czas trwa­ją­cych w nich straj­ków, wie­lo­krot­nie musia­łem w ostat­niej chwili zmie­niać plany i kupo­wać różne pozwo­le­nia, zaświad­cze­nia i inne doku­menty.

Źró­dłami, z któ­rych korzy­stam w niniej­szej książce, są prze­wod­niki i rela­cje śre­dnio­wiecz­nych obie­ży­świa­tów. Czy­tel­nik zoba­czy całą gale­rię postaci, które poja­wiają się na kolej­nych stro­nach i zni­kają jak przy­pad­kowi towa­rzy­sze podróży. Mogą one wywrzeć na nas duże wra­że­nie, ale nie pozo­stają z nami długo. Przed­sta­wiam tu świat taki, jakim wyobra­żali go sobie ludzie śre­dnio­wie­cza, miej­sca, o któ­rych czę­sto pisano, ale które nie zawsze odwie­dzano. Zapewne nie wszy­scy podróż­nicy, któ­rych spo­tkamy, wyda­dzą się nam sym­pa­tyczni, ale to samo można powie­dzieć o tych, z któ­rymi sty­kamy się w dro­dze.

Podró­żo­wa­nie po sze­ro­kim świe­cie odgry­wało dużą rolę w wyobraźni euro­pej­skich chrze­ści­jan. Odzwier­cie­dle­nie tego widzimy w two­rzo­nych w klasz­to­rach map­pae mundi (mapach świata), w piel­grzym­kach do gro­bów świę­tych, w idei podą­ża­nia duszy do ziem­skiego i nie­biań­skiego Jeru­za­lem i w obro­tach glo­busa. Podróż to otwar­cie się na nową wie­dzę, którą jed­nak oglą­damy przez pry­zmat wła­snych prze­świad­czeń. Sie­dząc w domo­wym zaci­szu, czę­sto marzymy o podró­żach i odle­głych lądach, i wła­śnie tam przy­jem­no­ści i pożytki pły­nące z podróży wydają się naj­bar­dziej oczy­wi­ste. Podró­żo­wa­nie jest bar­dzo kuszące, ale opo­wie­ści o miej­scach, które zwie­dzi­li­śmy, rzadko przy­stają do rze­czy­wi­sto­ści.

Rela­cje śre­dnio­wiecz­nych podróż­ni­ków są mie­sza­niną róż­nych gatun­ków lite­rac­kich: auto­bio­gra­fii, ksią­żek przy­rod­ni­czych, ency­klo­pe­dii, lite­ra­tury kon­fe­syj­nej, histo­rii, dia­riu­sza, prac etno­gra­ficz­nych i wielu innych. Dzieła te czę­sto zawie­rają wzmianki o fan­ta­stycz­nych stwo­rze­niach (mrów­kach wiel­ko­ści psa, kobie­tach, które mają kamie­nie szla­chetne zamiast oczu, czy gry­fach – skrzy­dla­tych lwach o gło­wach i szpo­nach orłów – tak sil­nych, że mogą unieść z ziemi konia) i miej­scach (Źró­dle Mło­do­ści, wyspie ama­zo­nek, a nawet Raju Ziem­skim), o któ­rych sły­szano, ale któ­rych ni­gdy nie widziano. W śre­dnio­wie­czu podróż była nie­ustan­nym oscy­lo­wa­niem mię­dzy prawdą i fik­cją. Poza tym opisy podróży są z koniecz­no­ści bar­dzo subiek­tywne, po czę­ści dla­tego, że czę­sto docho­dzi pod­czas nich do spo­tka­nia z czymś nie­spo­dzie­wa­nym, a po czę­ści dla­tego, że ich auto­rzy wyru­szają w drogę z całym baga­żem błęd­nych prze­ko­nań i nega­tyw­nych obra­zów innych, które są ich kul­tu­ro­wym dzie­dzic­twem i wyni­kają z ich indy­wi­du­al­nych zało­żeń.

Podróż jako zja­wi­sko kul­tu­rowe jest czymś wię­cej niż tylko prze­miesz­cza­niem się w prze­strzeni. Ter­min „wędro­wiec” obej­muje każ­dego, kto jest w dro­dze – podróż­nego, obie­ży­świata, włó­częgę czy piel­grzyma. Przy­mu­sowa migra­cja, wygna­nie z mia­sta czy pań­stwa, wyjazd służ­bowy czy wyprawa woj­skowa miesz­czą się w poję­ciu ruchli­wo­ści czy mobil­no­ści, ale nie podróży. Ta bowiem jest z reguły celo­wym przed­się­wzię­ciem obli­czo­nym na spo­tka­nie z odmien­no­ścią, dobro­wolną mobil­no­ścią. Jest ona prze­miesz­cze­niem się z jed­nego miej­sca w inne z pla­nem czy nadzieją na powrót do domu, z zamia­rem wyrwa­nia się (na pewien czas) ze swo­jego świata i pra­gnie­niem zdo­by­cia jakiejś wie­dzy.

Kodeks kalik­styń­ski (ok. 1138–1145) jest jed­nym z naj­wcze­śniej­szych prze­wod­ni­ków dla podróż­nych, zbio­rem rad dla piel­grzy­mów zmie­rza­ją­cych do San­tiago de Com­po­stela: które miej­sca należy odwie­dzić, gdzie można zna­leźć wodę pitną, jak się chro­nić przed osami i gzami koń­skimi, jak się pra­wi­dłowo modlić u gro­bów świę­tych. Około 1200 roku prze­wod­niki tury­styczne były już dobrze znane w Euro­pie, a od około roku 1350, gdy piel­grzymki się upo­wszech­niły, lite­ra­tura tego typu (cza­sami zwana ars apo­de­mica, czyli porad­ni­kami dla podróż­nych) stała się domi­nu­ją­cym spo­so­bem opi­sy­wa­nia wra­żeń cie­ka­wego nowych miejsc wędrowca. Śre­dnio­wieczne rela­cje z podróży należą do tych dzieł lite­rac­kich, w któ­rych po raz pierw­szy poja­wia się „ja” nar­ra­tora, w któ­rych cie­ka­wość świata znaj­duje wyraz w opo­wie­ściach o obej­rza­nych miej­scach i oso­bi­stych dozna­niach autora. Opis podróży nie był w śre­dnio­wie­czu utrwa­lo­nym gatun­kiem sto­su­ją­cym się do usta­lo­nych zasad, lecz kształ­to­wał się w miarę rosną­cej popu­lar­no­ści podró­żo­wa­nia, a adre­so­wany był głów­nie do osób, które z jakichś wzglę­dów ni­gdy nie prze­ja­wiały tej formy aktyw­no­ści. Tego rodzaju tek­sty prze­zna­czone były dla tych, któ­rzy łak­nęli egzo­tyki i odmien­no­ści, któ­rzy pra­gnęli usły­szeć o odle­głych zakąt­kach świata.

Podróże są czę­sto narzę­dziem auto­re­flek­sji albo – jak je nazywa autor ksią­żek podróż­ni­czych Alain de Bot­ton – „aku­szer­kami myśli”. Z jed­nej strony myśli rodzą się pod­czas wewnętrz­nych mono­lo­gów, które pro­wa­dzimy, sie­dząc bez­czyn­nie w powo­zie czy łodzi, w dłu­gich chwi­lach intro­spek­cji, kiedy trwamy w zawie­sze­niu mię­dzy odjaz­dem a przy­jaz­dem. Z dru­giej strony podróż, poprzez spo­tka­nia z tym, co jest dla nas przy­jemne albo przy­kre, z nowo­ścią lub dziw­no­ścią, która nas pociąga lub odpy­cha, z tym, co jest dla nas obce, pobu­dza do myśle­nia. W kolej­nych roz­dzia­łach tej książki będziemy podró­żo­wać po śre­dnio­wiecz­nym świe­cie i pozna­wać war­to­ści, przy­jem­no­ści, obawy i pra­gnie­nia zwią­zane z podró­żami. Zoba­czymy, jak podróże sty­mu­lo­wały roz­wój umy­słowy i duchowy, jak ludzie reago­wali na bodziec do pisa­nia i spo­rzą­dzali ze swo­ich wędró­wek rela­cje dla przy­szłych poko­leń.

Nawet w XXI wieku, kiedy tylu ludzi odważa się na poko­ny­wa­nie wiel­kich odle­gło­ści, cza­sami z koniecz­no­ści, cza­sami z wyboru, podróż nie jest ni­gdy pro­stym przed­się­wzię­ciem i zwy­kle oscy­luje mię­dzy pod­nie­ce­niem i wyczer­pa­niem. Co wię­cej, z powodu róż­nic we współ­za­leż­no­ści finan­so­wej, struk­tur rasi­zmu i wyzy­sku oraz ogól­nego nie­zro­zu­mie­nia wszy­scy podróż­nicy pozo­stają w nie­rów­nym związku z miej­scami, do któ­rych się udają. Jak pisze Eli­za­beth Bishop w wier­szu Pyta­nia w związku z podróżą:

Kon­ty­nent, mia­sto; kraj, spo­łecz­ność:

Wybór nie jest ni­gdy sze­roki i ni­gdy swo­bodny.

Dokąd­kol­wiek jedziemy, zabie­ramy ze sobą nasze war­to­ści i potrzeby, które nas ogra­ni­czają i powstrzy­mują nawet wtedy, gdy szu­kamy wol­no­ści.

Zapra­szam czy­tel­nika do podróży przez kra­jo­brazy, które cze­kały na śre­dnio­wiecz­nego wędrowca. Cza­sami są to miej­sca mate­rialne, które można dzi­siaj zlo­ka­li­zo­wać i ziden­ty­fi­ko­wać, a nie­które nawet zwie­dzić, a cza­sami kra­jo­brazy stwo­rzone w umy­śle. W więk­szo­ści podaję trans­li­te­ra­cję rze­czow­ni­ków wła­snych, w tym nazw miejsc, w ich naj­pow­szech­niej uży­wa­nych for­mach. Tam, gdzie śre­dnio­wieczna nazwa znacz­nie odbiega od współ­cze­snej, podaję tę obecną w nawia­sie, np. współ­cze­sny Azow (Rosja) obok śre­dnio­wiecz­nej wenec­kiej Tany. Nie ujed­no­li­ci­łem odle­gło­ści, ponie­waż były wów­czas różne miary mili. Mam nadzieję, że pod­czas podróży przez prze­różne kra­iny czy­tel­nik wyba­czy mi pewne nie­ści­sło­ści w tym wzglę­dzie. Dla celów tej książki opie­ram się głów­nie na źró­dłach z póź­nego śre­dnio­wie­cza, z grub­sza z lat 1300–1500, okresu buj­nego roz­kwitu spo­so­bów i kul­tur podróży. Był to w szcze­gól­no­ści okres, w któ­rym podróże stały się dogłęb­nie powią­zane z czy­ta­niem i pisa­niem. Innymi słowy, kul­tura podróży roz­wi­jała się wraz z jej histo­rią.

Prze­wod­nik śre­dnio­wiecz­nego obie­ży­świata począt­kowo sku­pia się na kul­tu­rze zachod­nio­eu­ro­pej­skiej, a potem na wyra­sta­ją­cych z tego pnia gałę­ziach, które się­gają do róż­nych czę­ści świata zna­nego ówcze­snym Euro­pej­czy­kom, od Anglii po Anty­pody. Nie pro­po­nuję tu wędrówki po całym śre­dnio­wiecz­nym świe­cie; rów­nie dobrze mogli­by­śmy udać się w inną stronę – do San­tiago de Com­po­stela, Sala­manki czy Toledo, Nowo­grodu Wiel­kiego i Samar­kandy, Zan­zi­baru i Wiel­kiego Zim­ba­bwe – ale zawsze trzeba wybrać kie­ru­nek. Na dal­szych stro­nach piel­grzymka do Rzymu i Ziemi Świę­tej daje, jak czę­sto w tam­tych cza­sach bywało, spo­sob­ność do eks­plo­ra­cji i zaspo­ko­je­nia cie­ka­wo­ści. Zapra­szam w podróż w cza­sie i prze­strzeni po świe­cie przed­sta­wio­nym w pismach ówcze­snych podróż­ni­ków, które zara­zem naru­szają i posze­rzają gra­nice rozu­mie­nia czło­wie­czeń­stwa, doświad­cze­nia i wie­dzy.

Róża wiatrów średniowiecznego żeglarza

Róża wia­trów powstała jako swego rodzaju kom­pas umoż­li­wia­jący prze­wi­dy­wa­nie pogody i pra­wi­dłową nawi­ga­cję. Kie­ru­nek wia­trów okre­ślano zwy­kle z pozy­cji na Morzu Joń­skim, roz­cią­ga­ją­cym się mię­dzy Sycy­lią i Gre­cją, gdzie krzy­żo­wały się euro­pej­skie szlaki mor­skie.

(P) Tra­mon­tana, tra­mon­tane – wiatr pół­nocny, zza gór(PW) Greco, gre­gale – silny wiatr pół­nocno-wschodni, z Gre­cji(W) Levante, levan­ter, sub­so­lan – wiatr ze wschodu, z miej­sca, gdzie wscho­dzi słońce(PdW) Sci­rocco, sirocco, siroc – gorący, silny wiatr wie­jący z Afryki Pół­noc­nej(Pd) Oster, auster, mez­zo­giorno – słaby wiatr połu­dniowy, przy­no­szący deszcz(PdZ) Libec­cio, gar­bino – pory­wi­sty wiatr połu­dniowo-zachodni, z Libii(ZPdZ) Zefir – łagodny wiatr z zachodu(Z) Ponente – suchy wiatr z zachodu, z miej­sca, gdzie zacho­dzi słońce(PZ) Mistral, maestro – silny wiatr pół­nocno-zachodni z połu­dnia Fran­cji, wie­jący wzdłuż głów­nego szlaku mor­skiego z Wene­cji do Gre­cji

1. Kształt świata w 1491 roku, czyli wstęp z Martinem Behaimem

Norymberga

Żela­zne pręty. Drew­niane obrę­cze. Kubły pulpy papieru płót­no­wa­nego. Farby i tusz w wielu kolo­rach. Ręce i kunszt mistrzów rze­mio­sła – kowali, dru­ka­rzy i ludwi­sa­rza. Z tych mate­ria­łów wyła­nia się kula o śred­nicy około sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów. Jest rok 1491, w nie­miec­kim mie­ście Norym­ber­dze powstaje wspa­niałe i nie­zwy­kłe dzieło.

Rze­mieśl­nicy pra­cują w pocie czoła nad glo­bu­sem – mode­lem zna­nego im świata. Posił­kują się przy tym mapą wydru­ko­waną spe­cjal­nie w tym celu.

Pustą kulę pokry­wają gip­so­wym bie­li­dłem, kredą malar­ską. Na tę okrą­głą sko­rupę nakle­jają paski per­ga­minu. Potem miej­scowy ilu­stra­tor rysuje i maluje na niej przez pięt­na­ście tygo­dni mapę świata wzo­ro­waną na dru­ko­wa­nym wzo­rze. Za całe dzieło, w tym za wino i piwo spo­ży­wane przez maj­strów pod­czas pracy, płaci skar­biec miej­ski. Po ukoń­cze­niu glo­bus zostaje umiesz­czony w sali obrad norym­ber­skiego ratu­sza, maje­sta­tycz­nej gotyc­kiej budowli w cen­trum mia­sta, gdzie ma cie­szyć oczy raj­ców i słu­żyć ich oświe­ce­niu. Zapo­wiada przy­szłe zyski, jako że poka­zuje miej­sca, gdzie znaj­dują się dro­go­cenne kamie­nie, perły, egzo­tyczne drewno i naj­lep­sze przy­prawy – bogac­twa, któ­rych eks­plo­ata­cją mogą się zająć oby­wa­tele Norym­bergi.

Pomy­sło­dawcą tego żmud­nego przed­się­wzię­cia jest Mar­tin Behaim (1459–1507), kupiec, podróż­nik i nawi­ga­tor. Od końca lat osiem­dzie­sią­tych był on nadwor­nym geo­gra­fem króla Por­tu­ga­lii Jana II (zm. 1495). Jan II chce roz­sze­rzyć strefę por­tu­gal­skiego han­dlu i swoje rodzące się impe­rium na Atlan­tyk, Afrykę i Wschód, a Behaim uważa sie­bie za kogoś, kto odgrywa w tych zabie­gach klu­czową rolę. Jakoż sły­nie on w Norym­ber­dze z tego, że – wedle wła­snych cheł­pli­wych słów – „opły­nął jedną trze­cią świata”.

Glo­bus Beha­ima jest świa­dec­twem jed­nej z naj­star­szych zacho­wa­nych euro­pej­skich prób przed­sta­wie­nia całego świata w for­mie mate­rial­nej kuli. Poka­zuje on, jak grupa podróż­ni­ków, rze­mieśl­ni­ków, uczo­nych i kup­ców wyobra­żała sobie świat na początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych XV wieku, w przed­dzień spo­tka­nia Europy z Ame­ry­kami.

Glo­bus Beha­ima, który obec­nie znaj­duje się w Ger­mań­skim Muzeum Naro­do­wym w Norym­ber­dze, wygląda jak współ­cze­sny. Jest wie­lo­barwny, z wyraź­nie zazna­czo­nymi kra­jami, rze­kami, nazwami ludów i miejsc, górami, zwie­rzę­tami i mister­nie wyka­li­gra­fo­wa­nymi tek­stami. Znaj­duje się na nim około dwóch tysięcy nazw geo­gra­ficz­nych, sto ilu­stra­cji i ponad pięć­dzie­siąt dłu­gich opi­sów, a więc jest on zara­zem przed­sta­wie­niem Ziemi i swo­istą ency­klo­pe­dią. Z cza­sem pociem­niał i pokrył się pęk­nię­ciami (a także został kilka razy nie­udol­nie odre­stau­ro­wany). Począt­kowo trudno jest się zorien­to­wać, co się znaj­duje na jego powierzchni, ale gdy wzrok się dosto­suje, wyła­niają się kon­ty­nenty, wyspy i morza oraz małe rysunki – świat pełen szcze­gó­łów.

Mar­tin Behaim uro­dził się w Norym­ber­dze, a jego glo­bus jest wytwo­rem tam­tej epoki i miej­sca. Gdy Behaim kie­ro­wał pra­cami nad stwo­rze­niem glo­busa, Norym­berga była jed­nym z naj­więk­szych ośrod­ków han­dlo­wych w Euro­pie, opły­wa­ją­cym w bogac­twa. Dochody rodziny Beha­imów pocho­dziły z han­dlu luk­su­so­wymi tka­ni­nami – bawełną, bła­wa­tami, zło­to­gło­wiem, ada­masz­kiem i dywa­nami z Bli­skiego Wschodu, Per­sji, a nawet Chin – spro­wa­dza­nymi do Europy przez Wene­cję, han­dlu na wskroś mię­dzy­na­ro­do­wego. Norym­berga, podob­nie jak Augs­burg, Bru­gia, Kolo­nia, Flo­ren­cja, Frank­furt, Lon­dyn, Lubeka i Paryż, była szybko roz­wi­ja­jącą się skład­nicą zamor­skich towa­rów dla śre­dnio­wiecz­nej Europy, otwartą i usto­sun­ko­waną. Zamożny ojciec Mar­tina, rów­nież Mar­tin, był kup­cem w Wene­cji, pod­ów­czas naj­bar­dziej kosmo­po­li­tycz­nym mie­ście w Euro­pie; jego nazwi­sko zna­czy „z Bohe­mii”. Bogac­two śre­dnio­wiecz­nej Norym­bergi brało się stąd, że była głów­nym ryn­kiem w Euro­pie Środ­ko­wej, na któ­rym można było nabyć dobra pocho­dzące ze Wschodu, zwłasz­cza przy­prawy, w tym nie­zwy­kle ceniony i bar­dzo drogi sza­fran, uży­wany nie tylko w kuchni, ale także w medy­cy­nie, far­biar­stwie i pro­duk­cji pach­ni­deł. Norym­ber­scy kupcy dzia­łali na ogrom­nym obsza­rze, od Szko­cji po Krym, i utrzy­my­wali sto­sunki han­dlowe z kon­stan­ty­no­po­li­tań­skimi Genu­eń­czy­kami i Tata­rami z Tany.

Nic zatem dziw­nego, że życie samego Beha­ima toczyło się w miej­scach odle­głych od Norym­bergi. Na początku kariery, zgod­nie z ówcze­snym zwy­cza­jem, prze­szedł roczny okres bycia wędrow­nym cze­lad­ni­kiem (Wan­der­jahr). Cze­lad­nik (który otrzy­my­wał dniówkę, journée, skąd angiel­skie okre­śle­nie jour­ney­man) prze­miesz­czał się z mia­sta do mia­sta i pra­co­wał pod okiem róż­nych mistrzów, a po naby­ciu upraw­nień do samo­dziel­nego wyko­ny­wa­nia zawodu i przy­stą­pie­niu do cechu osia­dał w jed­nym miej­scu. Nie była to bez­ce­lowa włó­częga, lecz kształ­cące podróże. Jako mło­dzie­niec z patry­cju­szow­skiego norym­ber­skiego rodu o boga­tych tra­dy­cjach w tej dzie­dzi­nie zaj­mo­wał się han­dlem bła­wat­nym w wiel­kich ośrod­kach – Meche­len, Antwer­pii i Frank­fur­cie. Odwie­dził rów­nież Lizbonę i wła­śnie Por­tu­ga­lia stała się jego miej­scem zamiesz­ka­nia w póź­niej­szym okre­sie życia. Oże­nił się z kobietą o fla­mandzko-por­tu­gal­skich korze­niach, Joanną de Macedo, córką guber­na­tora wyspy Faial na Azo­rach.

W dru­giej poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych XV wieku Mar­tin odbył wiele mor­skich podróży, mię­dzy innymi wziął udział w wypra­wie do zachod­niej Gwi­nei w Afryce i na Zie­lony Przy­lą­dek, może też dalej, i przez wiele lat miesz­kał na Azo­rach. Zmarł w 1507 roku w Lizbo­nie. Zwie­dził część naj­dal­szych zakąt­ków zna­nego wów­czas świata, miejsc, które poja­wiają się na jego glo­bu­sie.

Behaim i jego glo­bus znaj­dują się w cen­trum Europy, mię­dzy wscho­dem i zacho­dem, zwró­ceni na wschód dzięki han­dlowi, który przy­niósł mają­tek jego rodzi­nie i mia­stu, i na zachód dzięki jego dzia­łal­no­ści w Por­tu­ga­lii i twier­dze­niach, że opły­nął wybrzeże Afryki i Azory.

Infor­ma­cje wypi­sane na glo­bu­sie Beha­ima są połą­cze­niem rze­czy­wi­stych danych uzy­ska­nych pod­czas podróży han­dlo­wych i wyssa­nych z palca opo­wie­ści. I tak dowia­du­jemy się, że na Seila­nie (Sri Lance) ludzie cho­dzą nago, a miesz­kańcy leżą­cych na wschód od Indii Wysp Neu­ku­rań­skich (Niko­ba­rów) mają psie głowy. Czy­tamy tam, że na Islan­dii miesz­kają uro­dziwi biali ludzie, któ­rzy drogo sprze­dają psy, w celu nie­do­pusz­cze­nia do nad­mier­nego wzro­stu liczby lud­no­ści oddają swoje dzieci zamor­skim kup­com, zamiast chleba jedzą suszone ryby (jako że nie rośnie tam zboże) i mogą dożyć osiem­dzie­się­ciu lat, ni­gdy go nie zakosz­to­waw­szy. Prze­ko­nuje się nas, że to oni łowią dor­sze, które wędrują na nie­miec­kie stoły. Skąd mamy wie­dzieć, co z tego jest prawdą, a co zmy­śle­niem, co fak­tem, a co bujdą? Gdy­by­śmy – tak jak miesz­kańcy pięt­na­sto­wiecz­nej Norym­bergi – ni­gdy nie byli na Sri Lance, w Indiach czy na Islan­dii, mogli­by­śmy pole­gać jedy­nie na rela­cjach innych.

W następ­nych roz­dzia­łach zwie­dzimy wiele miejsc wymie­nio­nych na glo­bu­sie Beha­ima, trzy­ma­jąc się z grub­sza mar­szruty nakre­ślo­nej w jed­nym z jego głów­nych źró­deł, Księ­dze dzi­wów i podróży1, przy­pi­sy­wa­nej Joh­nowi Man­de­ville’owi (ok. 1356). Man­de­ville pozo­staje tajem­ni­czą posta­cią, ale jego Księga była jedną z naj­bar­dziej popu­lar­nych śre­dnio­wiecz­nych rela­cji z podróży, została prze­ło­żona na wiele języ­ków i krą­żyła w licz­nych odpi­sach i prze­dru­kach. Opi­suje on podróż, która zaczęła się jako piel­grzymka do Jero­zo­limy, a prze­ro­dziła się w pełną zaska­ku­ją­cych odkryć wyprawę na Daleki Wschód. Jego duch prze­nika poniż­sze roz­działy. Poza tym, że cie­szyło się wielką popu­lar­no­ścią, jego dzieło przed­sta­wia jeden z klu­czo­wych aspek­tów śre­dnio­wiecz­nych podróży. Naj­waż­niej­sze jest chyba to, że opi­suje ono coś, o czym czę­sto czy­tano, ale co ni­gdy się nie wyda­rzyło. Sir John utrzy­muje, że odbył podróż z Anglii do Chin, i twier­dzi, że jego rela­cja została uznana przez papieża za praw­dziwą. Ale nic takiego się nie wyda­rzyło. Książka Man­de­ville’a, napi­sana raczej w klasz­tor­nej biblio­tece niż w dro­dze, jest zbio­rem fan­ta­stycz­nych opo­wie­ści, tak nie­wia­ry­god­nych, że nie mogą się na nie nabrać nawet naj­bar­dziej łatwo­wierne osoby; miej­scem, od któ­rego naj­bar­dziej się oddala, jest kró­le­stwo prawdy. Nie zna­czy to, że należy je zdys­kre­dy­to­wać jako źró­dło zro­zu­mie­nia ówcze­snego poję­cia podróży. Man­de­ville’owi i jego czy­tel­ni­kom, takim jak Behaim, cały świat jawił się jako ency­klo­pe­dyczny zbiór prze­róż­nych kra­jo­bra­zów i spo­łe­czeństw, żywy atlas fan­ta­stycz­nych stwo­rzeń, z któ­rego można było wycią­gnąć antro­po­lo­giczne i naukowe wnio­ski oraz nauki moralne.

„Wiele osób czer­pie nie­zwy­kłą przy­jem­ność i ucie­chę” ze słu­cha­nia i czy­ta­nia o nie­zna­nych rze­czach, pisze Man­de­ville. Podzi­wia­nie odle­głych krain miało wzbu­dzać zachwyt dla Bożego dzieła stwo­rze­nia i cudow­no­ści świata (cho­ciaż zadzi­wie­nie świa­tem świad­czy o tym, że nie w pełni się rozu­mie to, co się widzi). Podró­żo­wa­nie było czy­ta­niem, czy­ta­nie podró­żo­wa­niem – miej­sca i opisy podróży pozna­wano za pośred­nic­twem star­szych ksią­żek, rela­cji innych podróż­ni­ków albo odle­głych świad­ków, któ­rzy dawno temu napi­sali coś o świe­cie. W śre­dnio­wiecz­nej lite­ra­tu­rze podróż­ni­czej prawda mie­szała się z fik­cją, opo­wie­ści ludzi, któ­rzy widzieli coś na wła­sne oczy, sąsia­do­wały z antycz­nymi fan­ta­zjami. Zarówno Księga Man­de­ville’a, jak i glo­bus Beha­ima dawały czy­tel­ni­kowi/widzowi moż­li­wość „zwie­dze­nia” odle­głych miejsc poprzez ich opisy i obrazy. Dla norym­ber­skich rze­mieśl­ni­ków i dla rodziny Beha­ima – choćby dla jego sióstr Els­beth i Mag­da­leny zamknię­tych w norym­ber­skich klasz­to­rach – były jedy­nym spo­so­bem zoba­cze­nia świata, a zatem to, czy przed­sta­wione tam miej­sca rze­czy­wi­ście ist­niały, było mniej ważne od tego, jak do nich prze­ma­wiały.

Kształt Europy na glo­bu­sie Beha­ima można roz­po­znać jesz­cze dzi­siaj. Wid­nieją na nim deli­kat­nie nary­so­wane kon­tury Wysp Bry­tyj­skich, ze Szko­cją roz­cią­ga­jącą się nie­mal do szczytu glo­busa. Fran­cja sięga w morze dłu­gim ramie­niem Bre­ta­nii, poja­wia się też, za Finistère, prze­sad­nie duża wyspa Jer­sey, jedno z wielu miejsc, które zwano koń­cem świata. Dobrze ozna­czone są Pół­wy­sep Ibe­ryj­ski oraz Bale­ary, Azory i Wyspy Kana­ryj­skie, z fla­gami ich wład­ców niczym cho­rą­giew­kami na mapie szta­bo­wej. W Danii sie­dzi na tro­nie król z ber­łem w ręku. Pół­wy­sep Ape­niń­ski sięga głę­boko w Morze Śród­ziemne, obok znaj­dują się Sycy­lia, Kor­syka i Sar­dy­nia. Są też morza Bał­tyc­kie i Czarne, Cypr i Islan­dia. Skan­dy­na­wia jest zde­for­mo­wana i znika tuż przed pół­noc­nym krań­cem glo­busa, a to, co jest teraz Rosją, wydaje się w więk­szo­ści pust­ko­wiem, jeśli nie liczyć rzek.

Mimo to w XXI wieku Europę Beha­ima roz­po­zna każdy, kto przy­wykł do patrze­nia na mapę. Dla współ­cze­snego widza zna­jomo wyglą­dają także linie brze­gowe Środ­ko­wego Wschodu i Afryki Pół­noc­nej – prze­pły­wa­jący przez Egipt Nil, Morze Czer­wone, pół­wy­spy Synaj­ski i Arab­ski.

Jed­nak dla Mar­tina Beha­ima i ludzi pra­cu­ją­cych nad jego glo­bu­sem kształt świata był zupeł­nie odmienny od naszego. Gdy spoj­rzymy poza Europę, jego glo­bus bie­rze roz­brat z naszą wie­dzą.

Naj­bar­dziej rzuca się w oczy to, że są na nim tylko trzy kon­ty­nenty: Europa, Afryka i Azja. Na bie­gu­nach nie ma pra­wie nic. W Ark­tyce, za pół­noc­nymi krań­cami Rosji, jest tylko otwarte morze. Na połu­dniu, w miej­scu, gdzie leży Antark­tyda, zatrud­nieni przez Beha­ima arty­ści wypeł­nili prze­strzeń norym­ber­skim orłem – sym­bo­lem mia­sta – głową Matki Boskiej oraz fla­gami, her­bami i sztan­da­rami Norym­bergi i Europy. Za kre­sami Tata­rii i Kataju (z grub­sza bio­rąc Rosji, Azji Środ­ko­wej i Chin) świat Beha­ima roz­pada się na sznur wysp, z któ­rych wiele nie ma nazw, jakby kon­ty­nenty stały się ładun­kiem wyrzu­co­nym za burtę pod­czas żeglugi po ogrom­nych morzach reszty świata. W świe­cie Beha­ima są dwa główne oce­any – Ocean Zachodni, który roz­ciąga się od Europy do „Cipangu” (Japo­nii), i Ocean Indyj­ski, który zaczyna się gdzieś pod Ara­bią i „Tapro­bane” (Sri Lanka), a koń­czy w pobliżu Jawy. Za nią i na połu­dnie od Japo­nii zaczyna się kolejny Ocean, Wschodni, który łączy się z Oce­anem Zachod­nim (czyli tam, gdzie teraz umie­ści­li­by­śmy Pacy­fik).

Z takich „błę­dów” łatwo wycią­gnąć wnio­sek, że Euro­pej­czycy mieli nikłe poję­cie o naszej pla­ne­cie. Jed­nak glo­bus Beha­ima jest zwień­cze­niem setek lat odkryć geo­gra­ficz­nych i roz­wa­żań o kształ­cie świata oraz dzi­wach, które się na nim znaj­dują. Trzeba bar­dzo wyraź­nie stwier­dzić, że ogól­nie śre­dnio­wieczni ludzie nie wie­rzyli, że Zie­mia jest pła­ska; wie­dzieli, że jest okrą­gła, ale nie wie­dzieli jesz­cze, jak ją opły­nąć. Każ­demu wykształ­co­nemu miesz­kań­cowi Europy Zachod­niej znane było dzieło Jana z Holy­wood (Sacro­bo­sco) Trac­ta­tus de spha­era (Trak­tat o sfe­rze). Praca ta, na którą wywarły wpływ zwłasz­cza dzieła Ary­sto­te­lesa, Pto­le­me­usza i prze­kłady pism arab­skich astro­no­mów, była od XIII wieku naj­pow­szech­niej­szym ele­men­tar­nym pod­ręcz­ni­kiem astro­no­mii (uży­wa­nym w quadri­vium, na wyż­szym pozio­mie nauki w śre­dnio­wiecz­nych szko­łach). Jan Sacro­bo­sco na pod­sta­wie obser­wa­cji, że Słońce, Księ­życ i gwiazdy uka­zują się „ludziom Orientu i Zachodu” o róż­nych godzi­nach, dowo­dził, że Zie­mia ma kształt kuli­sty. Opi­sał też „z grub­sza zaokrą­gloną” powierzch­nię mórz. Poza tym potwier­dzał ist­nie­nie Anty­po­dów i w ślad za wpły­wo­wym sche­ma­tem Makro­biu­sza (ok. 400) przyj­mo­wał teo­rię stref kli­ma­tycz­nych. Według tej kon­cep­cji Zie­mia podzie­lona była na pięć stref albo krę­gów: zimne – pół­nocną i połu­dniową (Ark­tyka i Antark­tyka), gorącą – rów­ni­kową, która nie nada­wała się do zamiesz­ka­nia i przez którą „z powodu żaru słońca” z tru­dem można się było prze­do­stać, oraz umiar­ko­wane – pół­nocną i połu­dniową. Na glo­bu­sie Beha­ima strefa gorąca jest ozna­czona linią rów­ni­kową i opa­trzona notą wyja­śnia­jącą, że „przez cały rok dzień i noc trwają tam zawsze po dwa­na­ście godzin”. Afryka na połu­dnie od rów­nika jest „strefą zwaną gorącą, rzadko zalud­nioną, piasz­czy­stą, spa­loną słoń­cem”. A zatem można było zasad­nie przy­pusz­czać, że na leżą­cych na pół­noc i połu­dnie od niej zie­miach strefy „umiar­ko­wanej” panują zno­śne warunki. Pogło­ski o odle­głych lądach, takich jak umiesz­czone na glo­bu­sie, i szcze­gó­łowe opisy kon­tak­tów han­dlo­wych z wyspami i kró­le­stwami w rejo­nie Jawy i Suma­try świad­czyły o tym, że nie tylko nadają się one do zamiesz­ka­nia, ale także są zamiesz­kane. Kuli­sty świat Beha­ima i zasięg osad­nic­twa poka­zują, że twórcy glo­busa mieli aktu­alną wie­dzę na ten temat.

Wiele sta­ro­żyt­nych auto­ry­te­tów z zakresu geo­gra­fii i filo­zo­fii snuło spe­ku­la­cje o ist­nie­niu za strefą gorącą nada­ją­cego się do zamiesz­ka­nia lądu, czwar­tego kon­ty­nentu, odręb­nego od zna­nych im Afryki, Azji i Europy. Sen Scy­piona pióra Cyce­rona (54–51 p.n.e.) z komen­ta­rzem Makro­biu­sza, który był sze­roko znany w śre­dnio­wiecz­nej Euro­pie, opi­sy­wał miesz­kań­ców dale­kich połu­dnio­wych lądów wscho­dzą­cego lub zacho­dzą­cego słońca, świata leżą­cego daleko za zamiesz­ka­nym przez Rzy­mian małym pół­noc­nym skraw­kiem Ziemi (tj. base­nem Morza Śród­ziem­nego). Według Cyce­rona ludzie strefy połu­dnio­wej („któ­rzy cho­dzą obró­ceni [do nas] sto­pami”) nie mogli mieć żad­nego kon­taktu z miesz­kań­cami strefy pół­noc­nej (Europy), ale glo­bus Beha­ima nowa­tor­sko łączy ze sobą wszyst­kie lądy, umiesz­cza­jąc je na jed­nej kuli. Święty Augu­styn (354–430) wpraw­dzie dopusz­czał w Pań­stwie Bożym moż­li­wość ist­nie­nia Anty­po­dów, ale uwa­żał, że „trudno jest pogo­dzić się z twier­dze­niem, że ludzie jacyś z tej czę­ści ziemi, i prze­byw­szy nie­zmie­rzone prze­strze­nie oce­anu, mogli żeglu­jąc, dotrzeć tam, aby i tam roz­sze­rzyć rodzaj ludzki od Adama pocho­dzący”2.

Wielu geo­gra­fów i kar­to­gra­fów przy­pusz­czało, że Ocean Indyj­ski jest „jezio­rem” oto­czo­nym przez zie­mię, z nie­zna­nym kon­ty­nen­tem, który sta­nowi jego połu­dniowy brzeg. W XIV wieku powszech­nie przyj­mo­wano, że w sąsia­du­ją­cej ze zna­nymi miej­scami stre­fie połu­dnio­wej ist­nieje terra inco­gnita, gdzie można było jakoś dotrzeć, cho­ciaż jej wygląd i poło­że­nie były przed­mio­tem spo­rów. Rozu­miano, że przez strefę gorącą można się prze­do­stać. Na glo­bu­sie Beha­ima poja­wia się infor­ma­cja, że z Anty­po­dów nie widać gwiazdy prze­wod­niej, czyli Gwiazdy Polar­nej. Została ona prze­jęta od Jana Sacro­bo­sco za pośred­nic­twem Man­de­ville’a, a zamiesz­czona na przed­sta­wie­niu leżą­cej na wschód od Jawy wyspy „Can­dyn”. Nato­miast z obu tych wysp widać połu­dniową gwiazdę polarną, zwaną „Antarc­ti­cus”. Jest tak, ponie­waż kra­ina ta leży „stopa naprze­ciw stopy” naszych ziemi, czyli na anty­po­dach Europy3. Wil­helm Fil­la­stre (zm. 1428), fran­cu­ski kar­dy­nał i zapa­lony geo­graf, napi­sał, że „ci, któ­rzy żyją w naj­dal­szych czę­ściach Wschodu, są anty­po­dami wzglę­dem tych, któ­rzy żyją w naj­dal­szych czę­ściach Zachodu”. A zatem w cza­sach Beha­ima powszech­nie przy­pusz­czano, że ist­nieją dostępne, ale jesz­cze nie­znane zakątki Ziemi, poten­cjal­nie pełne ludzi cze­ka­ją­cych na przy­ję­cie Ewan­ge­lii i han­del z Zacho­dem.

Jed­no­cze­śnie układ lądów na glo­bu­sie Beha­ima powiela stan­dar­dowy śre­dnio­wieczny sche­mat przed­sta­wia­nia świata jako trzech kon­ty­nen­tów wpi­sa­nych w okrąg, zwany obec­nie mapą T-O. Ten zgodny z chrze­ści­jań­skimi poglą­dami układ kon­ty­nen­tów – litera T wewnątrz O – był do około 1500 roku domi­nu­ją­cym uję­ciem. Na górze znaj­do­wała się Azja, na dole z lewej strony Europa, a z pra­wej Afryka. Literę T two­rzyły roz­dzie­la­jące kon­ty­nenty wody (zwy­kle Don, Nil i Morze Śród­ziemne), nato­miast O ozna­czało Wielki Ocean ota­cza­jący znany świat, eku­menę (cały zamiesz­kany świat). Rów­nież na glo­bu­sie Beha­ima domi­nują trzy połą­czone oce­anami kon­ty­nenty.

W Niem­czech glo­bus nazy­wany był Erdap­fel – ziem­skie jabłko. Odzwier­cie­dla to śre­dnio­wieczne uję­cie pla­nety w postaci owocu, żywego orga­ni­zmu. Jest to uka­za­nie szczo­dro­ści Boga w Jego dosko­na­łym dziele stwo­rze­nia, świata poprze­ci­na­nego szla­kami, któ­rymi podą­żali podróżni, w tym sam Behaim, i wszyst­kich tery­to­riów, które mogli zna­leźć za morzami. Jest ono podobne do małej kuli T-O, którą trzyma w ręku Dzie­ciątko Jezus na czter­na­sto­wiecz­nym fre­sku we Flo­ren­cji (podob­nie jak Norym­berga, ośrodku „świa­to­wego” han­dlu i bogac­twa). Mały Chry­stus ma cały świat w dłoni. Tutaj litera T jest odwró­cona, być może po to, by poka­zać świat z Bożej per­spek­tywy, z góry.

Mapy T-O przed­sta­wiały świat jako trójcę podzie­loną przez Boga na zgrabne por­cje – kon­ty­nenty. Było to zgodne z biblij­nym prze­ka­zem, że wszy­scy ludzie pocho­dzą od Adama (Rdz 9) i są potom­kami trzech synów Noego4. Według tej teo­rii etno­gra­ficz­nej potom­ko­wie Sema żyli w Azji, Chama w Afryce, a Jafeta w Euro­pie. Skoro zgod­nie z naka­zem Jezusa (Mt 28,16-20) chrze­ści­jań­stwo miało się roz­prze­strze­nić na „wszyst­kie” narody, to taki glo­bus jak Beha­ima był spo­so­bem przed­sta­wie­nia całego nada­ją­cego się do zamiesz­ka­nia świata, w któ­rym Ewan­ge­lia i han­del mogły dotrzeć do miejsc znaj­du­ją­cych się za strefą gorącą, daw­niej uwa­ża­nych za nie­do­stępne.

Na rachunku z norym­ber­skiego skarbca, który zapła­cił za glo­bus Beha­ima, wid­nieje adno­ta­cja, że został on wyko­nany dla przy­jem­no­ści potęż­nej rady miej­skiej (w Norym­ber­dze to ona, a nie gil­die, zarzą­dzała han­dlem). Krę­cąc glo­busem, bogaci miesz­cza­nie wspo­mi­nali być może wła­sne podróże. Rajca Georg Holz­schu­her (zm. 1526), który zaini­cjo­wał pracę nad glo­busem i nad­zo­ro­wał zwią­zane z nią wydatki, sam w 1470 roku wyru­szył na piel­grzymkę i wyprawę kupiecką do Egiptu i Jero­zo­limy. Georg Gloc­ken­thon (zm. 1514), autor ilu­stra­cji na glo­busie, spo­rzą­dzał wcze­śniej dla nie­miec­kich piel­grzy­mów mapy przed­sta­wia­jące Rom­weg, drogę do Rzymu. Inni mogli myśleć o bar­dziej egzo­tycz­nych miej­scach, które odwie­dzili albo pra­gnęli odwie­dzić. Mogli dumać o pocho­dze­niu towa­rów, które przy­nio­sły im mają­tek. Mogli też zasta­na­wiać się nad wia­do­mo­ściami o por­tu­gal­skich odkry­ciach w Afryce, które z mie­siąca na mie­siąc rady­kal­nie zmie­niały wie­dzę Euro­pej­czy­ków o świe­cie (i w któ­rych w nad­cho­dzą­cych latach mieli brać aktywny udział różni człon­ko­wie rodzin Beha­ima i Holz­schu­hera). Być może widok glo­busa pobu­dzał ich cie­ka­wość i rodził marze­nia o fan­ta­stycz­nych kra­inach, które znali tylko z ksią­żek i obra­zów.

W miej­scu, gdzie na glo­bu­sie powinna poja­wić się nazwa Norym­berga, znaj­duje się napis „Behaim”. Glo­bus był sym­bo­lem sta­tusu norym­ber­skiego nawi­ga­tora posia­da­ją­cego wie­dzę o całym świe­cie. Glo­bus pozwa­lał Beha­imowi i poczci­wym ludziom z Norym­bergi spoj­rzeć na świat z boskiej per­spek­tywy. Świad­czy więc o prze­szło­ści Beha­ima i przy­szłym pano­wa­niu nad prze­strze­nią, uka­zu­jąc świat oczami jed­nego czło­wieka w kon­kret­nym momen­cie dzie­jów.

Patrząc na glo­bus, możemy łatwo zapo­mnieć o tym, gdzie się obec­nie znaj­du­jemy. Podob­nie jak zdję­cia z waka­cji, glo­bus może stać się punk­tem wyj­ścia dla opo­wie­ści o tym, co widzie­li­śmy pod­czas podróży, dokąd się uda­li­śmy i jaką drogą. Mógłby być przy­datny w nawi­ga­cji i eks­plo­ra­cji, ale jego roz­miary – to prze­cież duży, luk­su­sowy przed­miot – unie­moż­li­wiają zabra­nie go w podróż. Jest raczej pamiątką, która przy­po­mina, gdzie byli­śmy. Może spra­wić, że oglą­dane przez nas miej­sca odżyją w naszej wyobraźni. Łatwiej jest wyobra­zić sobie pano­wa­nie nad prze­strze­nią niż pano­wa­nie nad cza­sem – możemy wie­rzyć, że posia­damy jakieś miej­sce, ale wiemy, że nie mamy wła­dzy nad cza­sem. Świat przed­sta­wiony na glo­busie prze­myka przed naszymi oczami, mia­sta stają się małymi punk­ci­kami, a impo­nu­jące wybrzeża podob­nymi do wstą­żek liniami. W takiej chwili wymiar cza­sowy staje się mniej ważny niż prze­strzenny i zda­jemy się to wszystko widzieć i znać.

Glo­bus Beha­ima poja­wił się w punk­cie zwrot­nym histo­rii, w momen­cie, kiedy przy­naj­mniej w Euro­pie to, co czę­sto okre­śla się mia­nem „śre­dnio­wieczne”, zaczyna wyglą­dać na „wcze­sno­no­wo­żytne”, to jest w przeded­niu euro­pej­skiego osad­nic­twa w Ame­ry­kach po 1492 roku. W śre­dnio­wiecznej histo­rii podró­żo­wa­nia jest wię­cej podob­nych punk­tów zwrot­nych, które znacz­nie zmie­niły jego cha­rak­ter, na przy­kład pierw­sza wyprawa krzy­żowa w 1096 roku, zdo­by­cie w 1453 roku Kon­stan­ty­no­pola przez Impe­rium Osmań­skie czy wpro­wa­dza­nie od lat dwu­dzie­stych XVI wieku pro­te­stanc­kich obostrzeń dla piel­grzy­mów. Ale czy podróż da się w ogóle zde­fi­nio­wać?

W śre­dnio­wie­czu mobil­ność naj­czę­ściej pole­gała na uda­niu się do kon­kret­nego miej­sca – ogra­ni­czała się do dotar­cia na rynek w celu sprze­daży lub kupna towa­rów, prze­miesz­cza­nia się w sieci klasz­to­rów czy wzię­cia udziału w wypra­wie wojen­nej na sąsiada. Domi­nu­jącą formą podróży, która wyło­niła się na śre­dnio­wiecz­nym Zacho­dzie, była piel­grzymka, zazwy­czaj z pew­nym ele­men­tem tury­styki. Piel­grzymka ozna­czała, że czło­wiek wyru­szał, zwy­kle usta­loną trasą, do upra­gnio­nego celu, a potem powra­cał do domu dosko­nal­szy, odno­wiony i odmie­niony. W piel­grzymkę wyru­szano z róż­nych powo­dów – cza­sami dobro­wol­nie, cza­sami za karę, nie­kiedy ze wzglę­dów medycz­nych albo w inten­cji swo­jej spo­łecz­no­ści – ale zawsze była ona podróżą do szcze­gól­nego miej­sca. Do takich miejsc nale­żały Wal­sin­gham, Can­ter­bury, Akwi­zgran, Wil­snack, Kolo­nia, San­tiago de Com­po­stela, Rzym, Bari i Jero­zo­lima. Ota­czała je, a także wiele innych miejsc, aura świę­to­ści, ponie­waż znaj­do­wały się w nich naj­waż­niej­sze dla chrze­ści­jan świą­ty­nie. Ale od około roku 1350 takie podróże zaczęły nabie­rać cech, które możemy uznać za cha­rak­te­ry­styczne dla tury­styki maso­wej, a nawet zor­ga­ni­zo­wa­nych wycie­czek: grupy podróż­nych pła­ciły agen­tom i dostaw­com za zapew­nie­nie pew­nych wygód, bez­pie­czeń­stwa i towa­rzy­stwa, a oni z kolei poma­gali im poko­nać oczy­wi­ste prze­szkody, takie jak obcy język, trans­port, wymiana walut i zakup żyw­no­ści. Podróż­nych łączono w nie­prze­wi­dy­walne grupy spo­łeczne, co pro­wa­dziło do tarć, ale rów­nież do nawią­zy­wa­nia przy­ja­znych sto­sun­ków. Lęk przed nie­zna­nym łago­dziła wie­dza o tym, dokąd się zmie­rza, i w pew­nym stop­niu o tym, z kim się jest.

Podróż to poszu­ki­wa­nie – szczę­ścia, odku­pie­nia czy bogac­twa – ale skła­dają się na nią zara­zem żmudne i nudne czyn­no­ści: prze­jazd, wymiana, cho­roby, nie­wy­gody, opóź­nie­nia i odwo­łane połą­cze­nia. Podróż to podą­ża­nie do wyzna­czo­nego celu, w czym poma­gają infra­struk­tura dro­gowa i różne branże. To bagaż i jego pako­wa­nie, łodzie i muły, pasz­porty, zezwo­le­nia i ubez­pie­cze­nia, zaska­ku­jące potrawy i budzące nie­uf­ność napoje, bez­względna gościn­ność, spo­tka­nia ze sta­ro­żytną i nowo­cze­sną archi­tek­turą, obcymi toa­le­tami i okrop­nymi dro­gami. To gapie­nie się na ubiory i zwy­czaje innych ludzi. To zda­nie się na łaskę i nie­ła­skę pogody i prze­wod­ni­ków. To przy­ja­zne chwile spę­dzane z ludźmi, któ­rzy nie znają naszego języka, albo gła­ska­nie bez­pań­skich kotów czy oswo­jo­nych pta­ków, jakby miały nam towa­rzy­szyć przez całe życie. Podróż daje złudne poczu­cie rów­no­ści, gdyż łączy ludzi róż­nych pro­fe­sji i o róż­nym wykształ­ce­niu albo zmu­sza ich do poufa­ło­ści. Uza­leż­nia ich od róż­nych branż, które powstały po to, by im poma­gać albo sku­bać wszyst­kich podróż­nych po równo. Rodzi bez­za­sadną eks­cy­ta­cję nie­zna­nym i zapo­wiada ujrze­nie świata, jakiego wcze­śniej nie widzie­li­śmy. Wywo­łuje nie­spo­dzie­wane uczu­cie dys­lo­ka­cji i nie­po­ko­jące dozna­nia déjà vu. Być tury­stą to uni­kać odpo­wie­dzial­no­ści, dry­fo­wać po kon­ty­nen­tach i języ­kach, uni­kać błę­dów i wad wią­żą­cych się z poby­tem w domu. Podróż bywa przy­godą tylko momen­tami, ale zawsze zda­rzają się pod­czas niej chwile unie­sie­nia, które trudno wyra­zić sło­wami, a póź­niej wspo­mina się jako nie­zwy­kłe. Skła­nia do pospiesz­nych uogól­nień, nie­zbyt sub­tel­nych uwag, daje powody do poja­wia­ją­cych się ni z tego, ni z owego, ale dziw­nie prze­wi­dy­wal­nych uczuć lito­ści, zazdro­ści i tęsk­noty. Budzi pra­gnie­nie zoba­cze­nia miejsc zna­nych nam jedy­nie z rela­cji, które brzmią wia­ry­god­nie, ale nie­ko­niecz­nie muszą być praw­dziwe. Anga­żuje umysł i ciało, choć nie zawsze jed­no­cze­śnie. Zmu­sza nas do aktyw­no­ści, a zara­zem para­dok­sal­nie obfi­tuje w dłu­gie okresy bier­no­ści, kiedy sie­dzimy i cze­kamy, jeste­śmy cho­rzy lub znu­żeni. Z więk­szo­ści podróży czer­piemy jakiś zysk czy przy­jem­ność, ale nie­raz po dro­dze zmie­nia się ich cel. W podróży czę­sto usil­nie sta­ramy się zdo­być „wła­ściwe” doświad­cze­nie, odnieść z niej korzyść i poży­tek. Zapo­mi­namy jed­nak, iż te sta­ra­nia nie­wiele dają; postawa czy nasta­wie­nie podróż­nika czę­sto pra­wie się nie zmie­nia, ponie­waż miarą jest nie­skoń­czo­ność.

Nie spo­sób jed­no­znacz­nie zde­fi­nio­wać podróży, gdyż – czy to zgod­nie z zamia­rem, czy wsku­tek nie­prze­wi­dzia­nych oko­licz­no­ści – każda podróż jest uni­ka­towa. To, że podróżni obie­rają tę samą drogę, nie zna­czy, że wyno­szą takie same doświad­cze­nia. „Podróż” to nie tylko trudy prze­miesz­cza­nia się po powierzchni pla­nety, ale rów­nież opo­wie­ści, które snu­jemy po powro­cie do domu. Prze­wod­niki tury­styczne czę­sto przy­po­mi­nają raczej pod­ręcz­niki sur­wi­walu – podają, jak naj­le­piej prze­trwać w danym miej­scu, niż jak się nim cie­szyć. Ale opisy nie­for­tun­nych zda­rzeń są bar­dziej przy­datne dla przy­szłych podróż­ni­ków niż cheł­pie­nie się uda­nymi woja­żami. Jak się nie­jed­no­krot­nie prze­ko­namy, im gor­sza podróż, tym bogat­sza proza.

RADA DLA PODRÓŻ­NYCH: „ten, kto w podróży podzi­wia piękną łąkę, a zanie­cha podróży, zapo­mniaw­szy, dokąd miał zamiar jechać, będzie uznany za bar­dzo głu­piego”.

przy­sło­wie, Egbert z Liège, Fecunda ratis (ok. 1023)

Ilu­stra­to­rzy glo­busa Beha­ima sta­nęli przed wyzwa­niem, któ­rego unik­nęło wielu wcze­śniej­szych kar­to­gra­fów – musieli przed­sta­wić wiel­kość Atlan­tyku roz­cią­ga­ją­cego się od Por­tu­ga­lii do Japo­nii, zamiast pozo­sta­wić ten bez­miar wód wyobraźni widza. Oglą­da­jąc wiele śre­dnio­wiecz­nych map, trzeba było sobie wyobra­zić, że Ocean Atlan­tycki jest uka­zany na ich odwro­cie, nato­miast glo­bus pozwa­lał na przed­sta­wie­nie wszyst­kich, w dużej czę­ści jesz­cze nie­zna­nych mórz oddzie­la­ją­cych Europę od Azji i Afryki.

Na glo­bu­sie Beha­ima pośrodku Atlan­tyku, gdzieś na zachód od Zie­lo­nego Przy­lądka, wid­nieje wyspa „Sant Bren­dan”. Obok niej umiesz­czono krótki tekst: „W 565 roku po Chry­stu­sie na tę wyspę przy­pły­nął stat­kiem Święty Bren­dan. Widział tu wiele dzi­wów, a po sied­miu latach powró­cił do swo­jego kraju”. Jest to nawią­za­nie do legen­dar­nej Wyspy św. Bren­dana, na którą ów żyjący w VI wieku irlandzki święty przy­był w poszu­ki­wa­niu raju i Ziemi Obiet­nicy Świę­tych. Ten, kto zamie­ścił tam tę infor­ma­cję, znał legendę o Bren­danie Żegla­rzu, ale ase­ku­ra­cyj­nie nie podał, gdzie dokład­nie leży ta wyspa.

W tej sze­roko zna­nej opo­wie­ści (która została praw­do­po­dob­nie napi­sana w IX wieku w Irlan­dii, ale krą­żyła w prze­kła­dzie łaciń­skim i na inne języki) Wyspa św. Bren­dana jest poro­śniętą buj­nym lasem uto­pią, gdzie panuje wieczny dzień, gdyż ni­gdy nie zacho­dzi słońce. Drzewa obfi­cie rodzą smaczne owoce, każdy kamyk jest cen­nym klej­no­tem, a rzeki są pełne świe­żej wody.

Święty Bren­dan wraz ze swo­imi towa­rzy­szami odpły­nął z niej po dwu­ty­go­dnio­wym poby­cie i od tam­tego czasu ni­gdy już jej nie widziano. Mimo to na­dal czy­tano o niej w opo­wie­ściach i kro­ni­kach podróży jako o nie­miej­scu, które być może któ­re­goś dnia będzie można jesz­cze odwie­dzić. Na glo­bu­sie Beha­ima na pół­noc od Wyspy św. Bren­dana cztery statki kie­rują się na zachód, co świad­czy o poszu­ki­wa­niu przez Euro­pej­czy­ków nie­zna­nych lądów. Jed­nak obok nich pły­nie hip­po­kam­pos, fan­ta­styczny potwór mor­ski, pół koń, pół ryba, z grecko-rzym­skiej mito­lo­gii. Towa­rzy­szy on Euro­pej­czy­kom w tej wypra­wie, gdyż zabie­rali oni ze sobą w podróż swoje wyobra­że­nie o świe­cie, mity, legendy i prze­sądy.

Z włą­cze­nia Wyspy św. Bren­dana do miejsc zazna­czo­nych na glo­bu­sie Beha­ima jasno wynika, że poka­zuje on wię­cej, niż znaj­do­wało się w rela­cjach osób, które widziały je na wła­sne oczy. Są tam infor­ma­cje ze śre­dnio­wiecz­nych i star­szych prze­wod­ni­ków, z kla­sycz­nych pism Pto­le­me­usza, Pli­niu­sza i Stra­bona, z wcze­śniej­szych opi­sów Marca Pola i Johna Man­de­ville’a oraz por­to­la­nów, czyli szcze­gó­ło­wych map mor­skich z XV wieku. Wszyst­kie były waż­nymi źró­dłami wie­dzy dla twór­ców tego glo­busa. Połą­cze­nie tych źró­deł wska­zuje, że opisy śre­dnio­wiecz­nych podróży należy trak­to­wać jako zle­pek sta­ro­żyt­nych opo­wie­ści i naocz­nych świa­dectw podróż­ni­ków, urze­ka­jącą mie­sza­ninę folk­loru, histo­rii, geo­gra­fii, antro­po­lo­gii i pogło­sek.

W podróży zwy­kle prze­ja­wia się jakiś ele­ment inte­resu: dąże­nia do wła­dzy, pod­boju czy domi­na­cji. Dla Beha­ima takie miej­sca jak Japo­nia i Suma­tra okre­ślają ich obfite zasoby „moscat” (gałki musz­ka­to­ło­wej) i „pfef­fer” (pie­przu), pożą­da­nych luk­su­so­wych towa­rów spro­wa­dza­nych przez Norym­bergę dla zachłan­nych warstw kupiec­kich śre­dnio­wiecz­nej Europy. Na jego glo­bu­sie zamiesz­czono nawet szcze­gó­łowy opis drogi, którą muszą poko­nać przy­prawy, zanim dotrą do „naszego kraju”: „prze­cho­dzą przez wiele rąk” w „orien­tal­nych Indiach” (Indiach Wschod­nich), prze­wo­żone z małych wysp na Jawę, stam­tąd na Sri Lankę, a potem do Adenu, Kairu i Wene­cji, po dro­dze zostają dwu­na­sto­krot­nie obło­żone cłami. A zatem różne miej­sca są tu połą­czone łań­cu­chem pro­duk­cji i han­dlu, ale jed­no­cze­śnie – w czym nie ma nic zaska­ku­ją­cego – świat poka­zany jest z euro­cen­trycz­nego i chrze­ści­jań­skiego punktu widze­nia. Miesz­kańcy Tata­rii i Azji są przed­sta­wieni jako „poga­nie”, któ­rzy oddają cześć boż­kom. W odróż­nie­niu od bia­łych chrze­ści­jań­skich wład­ców euro­pej­skich, któ­rych widzimy tu sie­dzą­cych w oka­za­łych sza­tach na tro­nach, w Afryce rzą­dzą miesz­ka­jący w namio­tach nadzy ciem­no­skó­rzy męż­czyźni.

Łatwo jest zde­pre­cjo­no­wać ogra­ni­czone postrze­ga­nie geo­gra­fii przez śre­dnio­wiecz­nych podróż­ni­ków i ich błędne prze­ko­na­nia o róż­nych miej­scach. Ale świata ni­gdy nie można pojąć w pełni. W chwili, gdy to piszę, wygląd naszej pla­nety zmie­niają usta­wiczne powo­dzie, pożary lasów, ero­zja, urba­ni­za­cja i trzę­sie­nia ziemi. Rzeki zmie­niają bieg, morza wysy­chają. Poza tym nasza opi­nia o tym, jakie miej­sca są warte zoba­cze­nia, zmie­nia się z zawrotną szyb­ko­ścią. Kiedy około roku 1491 spo­rzą­dzano w połu­dnio­wych Niem­czech glo­bus Beha­ima, nikt w Norym­ber­dze nie miał poję­cia o ist­nie­niu Ame­ryk. Kolumb wylą­do­wał w „nowym świe­cie” (praw­do­po­dob­nie na Baha­mach) dopiero w paź­dzier­niku następ­nego roku. Podob­nie jak prace kar­to­gra­fów i auto­rów prze­wod­ni­ków we wszyst­kich cza­sach, glo­bus Beha­ima był prze­sta­rzały już przed jego ukoń­cze­niem. Nie zostały na nim uwzględ­nione nie­dawne odkry­cia por­tu­gal­skich żegla­rzy w Afryce Połu­dnio­wej, a dzie­sięć lat póź­niej na podob­nej mapie można byłoby przed­sta­wić Ame­rykę Pół­nocną i Połu­dniową, Przy­lą­dek Dobrej Nadziei i Wyspy Korzenne (Moluki) na Dale­kim Wscho­dzie.

Twórcy glo­busa Beha­ima nie grze­szyli dokład­no­ścią i nie­zbyt uczci­wie przed­sta­wili podróże jego pomy­sło­dawcy. Tekst na glo­bu­sie suge­ruje, że pod­czas wyprawy por­tu­gal­ską kara­welą w latach 1484–1485 spo­rzą­dził on jako pierw­szy mapę dużej czę­ści Afryki Połu­dnio­wej, odkrył Wyspy Świę­tego Toma­sza i Ksią­żęcą i prze­tarł szlak wokół Przy­lądka Dobrej Nadziei. W rze­czy­wi­sto­ści znaczną część tej trasy wyty­czono na długo przed Beha­imem, a w dodatku na glo­bu­sie nie ma żad­nej wzmianki o sze­roko kol­por­to­wa­nej w Euro­pie sen­sa­cyj­nej wia­do­mo­ści, że w 1488 roku Bar­to­lo­meu Dias (zm. 1500) opły­nął Przy­lą­dek Dobrej Nadziei.

Glo­bus wyol­brzy­mia ku chwale Beha­ima i Norym­bergi jego zna­cze­nie i sławę jako nawi­ga­tora i odkrywcy. Żaden autor opisu podróży nie może się oprzeć poku­sie uka­za­nia świata swo­imi oczami i na swo­ich warun­kach oraz dopa­so­wa­nia go do mnie­ma­nia o sobie. Kto nie pod­ko­lo­ry­zo­wał odwagi, jaką wyka­zał się pod­czas podróży? Kto nie upięk­szył opo­wie­ści o nie­wia­ry­god­nych miej­scach, które zoba­czył? Nosząca ślady rela­cji wielu poko­leń podróż­ni­ków, tra­dy­cji i pra­gnie­nia podróży powierzch­nia glo­busa Beha­ima zacho­wuje uwo­dzi­ciel­ski urok. Żela­zna oś z osa­dzo­nymi na niej drew­nia­nymi obrę­czami napawa nadzieją, że po jego obró­ce­niu ukażą się nowe światy, które staną się odskocz­nią od iner­cji i ogra­ni­czeń codzien­nego życia.

Pol­ski prze­kład nosi tytuł Podróże Jana z Man­de­ville, przeł. Bar­tosz Mar­ciń­czak, Wro­cław 2013 (przyp. tłum.). [wróć]

Święty Augu­styn, Pań­stwo Boże, De Civi­tate Dei, tłum. Wła­dy­sław Kubicki, Jan Jachow­ski, Poznań 1937, s. 90 (przyp. tłum.). [wróć]

Z greki, gdzie anti zna­czy „naprze­ciw, po prze­ciw­nej stro­nie”, a pous, pod – „stopa”. [wróć]

Jeśli nie zazna­czono ina­czej, wszyst­kie cytaty biblijne i sigla za: Biblia Tysiąc­le­cia, Pal­lot­ti­num, Poznań 2003 (przyp. tłum.). [wróć]

Czy mogę zapłacić plappartami?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: A Tra­vel Guide to the Mid­dle Ages

Copy­ri­ght © Anthony Bale, 2023

First publi­shed as A Tra­vel Guide to the Mid­dle Ages in 2023 by Viking, an imprint of Pen­guin Gene­ral. Pen­guin Gene­ral is part of the Pen­guin Ran­dom House group of com­pa­nies.

Illu­stra­tions copy­ri­ght © Giles Her­man, 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Redak­tor mery­to­ryczny: prof. UAM dr hab. Adam Kra­wiec

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Bar­tło­miej Bącz­kow­ski

Pil­crow Stu­dio

Foto­gra­fie na okładce

© Alamy Ima­ges/ BE&W

© Getty Ima­ges

© Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Prze­wod­nik śre­dnio­wiecz­nego obie­ży­świata, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-915-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer