Przez błękitne pola - Claire Keegan - ebook + książka

Przez błękitne pola ebook

Keegan Claire

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W ośmiu opowiadaniach Claire Keegan, autorka Drobiazgów takich jak te, po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najznakomitszych irlandzkich pisarek. Mistrzowsko tworzy historie skupione na szczegółach i emocjach, a jej elegancka, klarowna proza pozostaje w pamięci na długo.

Najważniejszą bohaterką zawsze pozostaje ona, Irlandia – jej skomplikowana historia, która odcisnęła piętno na społecznej pamięci, wpływ Kościoła katolickiego i jego wartości, plebejska kultura i tradycja.

Postaci, którymi Keegan zaludnia swoją prozę, to przede wszystkim mieszkańcy małych miejscowości, nieufnie przyglądający się temu, co nowe. Wszyscy walczą z poczuciem pustki, samotnością i wypieranymi uczuciami. Skrzywdzona dziewczyna chce rozpocząć nowe życie. Katolicki ksiądz ponownie spotyka ukochaną. Młody chłopak mierzy się z nietolerancyjnym ojczymem. Na życie ich wszystkich wpływa Irlandia: niekiedy ponura i wymagająca, ale zawsze piękna.

„Wszystkie z tych opowiadań rozgrywają się na irlandzkiej wsi. Lirycznym, głębokim tonem, w którym pobrzmiewa ciemne, melancholijne echo, opowiadają o trudnych, samotnych żywotach, w których ulgę przynosi drink lub senne marzenie.” „The Independent”

„Siedem doskonałych opowiadań. […] Keegan jest pisarką, którą natychmiast docenia się i wielbi. Teksty te są owocem wielkiego zaangażowania. Potężne, sprzeczne siły, które je tworzą, utrzymuje w równowadze idealna struktura narracji oraz bezsporny tragizm losów postaci.” „The Guardian”

„Najlepsze z opowiadań Keegan są wielowarstwowe i poruszające, uniwersalne, choć tak niepowtarzalne. Łatwo sobie wyobrazić, że czytelnicy będą się nimi zachwycać nawet za wiele lat.” „The New York Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 200

Oceny
4,0 (81 ocen)
31
30
14
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dzust

Dobrze spędzony czas

Ciekawe opowiadania, wielki plus za poruszanie współczesnych problemów trapiących Irlandię, które okazują się często uniwersalne. Chyba bardziej podoba mi się pióro autorki w takich właśnie krótkich formach, niż w ultrakrótkiej powieści (nowelce?) "Drobiazgi takie jak te".
20
kkasia

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe opowiadania. Wchodzimy w środek historii i żyjemy życiem bohaterów przez moment. Piękny język, piękne krajobrazy, ludzie z krwi i kości. Polecam!
10
Pancerne_serce

Z braku laku…

Opowiadania były zbyt surowe, momentami powtarzalne i strasznie smutne. Bardzo przygnębiająca lektura.
00
pdefiance

Dobrze spędzony czas

Claire Keegan zachwyciła mnie swoją wrażliwością zaklętą w prostocie i zwięzłości. irlandzka kultura, nastroje społeczne i folklor to coś, co bardzo mnie interesuje, wręcz fascynuje, a forma, w jaką swoje historie ubiera autorka sprawdza się dla mnie idealnie. ten zbiór opowiadań podobał mi się mniej niż powieść 'Drobiazgi takie jak te', bo chciałabym poznać lepiej bohaterów i miejsca opisywane przez nią, czuję ogromny niedosyt. teoretycznie to żadna wada, raczej specyfika opowiadań samych w sobie, ale nieoczywistość opisywanych postaci, ich decyzji i specyficzny nastrój są dla mnie magnetyczne. moje ulubione to: Prezent na pożegnanie, Przez błękitne pola, Córka leśnika, Noc jarzębin.
00
MRkiritobright

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie!
00

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego Walk the Blue Fields

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Copyright © by Claire Keegan, 2007, 2008

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2023

Copyright © for the Polish translation by Dariusz Żukowski, 2023

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Agnieszka Kruk

Korekta Beata Marzec / d2d.pl, Justyna Żebrowska / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Książka została opublikowana dzięki wsparciu finansowemu Literature Ireland

Konwersja i produkcja e-booka d2d.pl

ISBN 978-83-8191-817-6

Dla Jima i Claire

Powolna i bolesna śmierć

Była już trzecia nad ranem, kiedy przejechała przez most prowadzący do Achill. Nareszcie wioska: spółdzielnia rybacka, sklep wielobranżowy, spożywczak, kościółek z czerwonawego kamienia – każdy budynek zamknięty i cichy w mdłym świetle lamp ulicznych. Jechała ciemnym odcinkiem drogi, wzdłuż której po obu stronach ciągnęły się dziko rozkrzewione żywopłoty przekwitających rododendronów. Nie zobaczyła choćby jednego człowieka albo rozświetlonego okna, tylko kilka śpiących owiec o czarnych nogach, a później przerażonego lisa, który stanął nieruchomo w świetle reflektorów. Ulica zaczęła się piąć i wyprowadziła ją zakrętem na szeroką pustą szosę. Dało się wyczuć ocean i mokradła, rozległą otwartą przestrzeń. Zjazd na Dugort nie był dobrze oznaczony, ale wiedziała, że powinna skręcić na północ w odludną drogę, która zaprowadzi ją do Domu Bölla.

Podczas podróży dwukrotnie zjeżdżała na pobocze, żeby się zdrzemnąć, ale teraz na wyspie czuła się zupełnie rozbudzona i energiczna. Nawet smoliście czarny pas drogi opadającej stromo ku plaży wydawał się pełen życia. Wyczuwała obecność nagich wzgórz i wysokiej osłony pasma górskiego, natomiast z dali, tam, gdzie w dole kończyła się szosa, dobiegał ją wyraźny, przyjemny szum atlantyckiego przyboju.

Stróż powiedział jej, gdzie znajdzie klucz, więc pewnym gestem wsunęła rękę za zbiornik na gaz. W pęku było kilka kluczy, ale przekręcił się już pierwszy, który włożyła do zamka. Wnętrze zostało odnowione: kuchnię i salon połączono w długi przestronny pokój. W jednej jego części znajdował się jak dawniej pobielony kominek, lecz w drugiej zainstalowano nowy zlew i szafki. Pośrodku stały sofa, sosnowy stół i kilka jednakowych twardych krzeseł. Napełniła czajnik wodą z kranu i zaparzyła dzbanek herbaty, rozpaliła niewielki ogień, używając kawałków torfu z koszyka, następnie umościła sobie tymczasowe posłanie na sofie. Tuż za oknami rząd fuksji drżał przecudnie w świetle bardzo wczesnego poranka. Rozebrała się i położyła, po czym sięgnęła po książkę i zaczęła czytać opowiadanie Czechowa. To był dobry tekst, ale zanim doszła do końca pierwszego akapitu, poczuła, że zamykają jej się oczy, więc z zadowoleniem zgasiła światło, wiedząc, że jutro będzie miała dla siebie cały dzień na pracę, lekturę, przechadzki i spacer po plaży.

Kiedy się zbudziła, sen – jego jedwabista końcówka – rozwiewał się jej w głowie. Spała długo i doskonale wypoczęła. Zagotowała wodę i przyniosła swoje rzeczy z samochodu. Nie było tego wiele: kilka książek, trochę ubrań, mały karton z zakupami spożywczymi. Notesy i kilka karteluszków z ledwie czytelnymi zapiskami. Niebo było zachmurzone, ale obiecujące, z widocznymi spłachetkami błękitu. Na dole wstęga oceanicznej wody spuchła w szklistą falę, po czym rozbiła się o brzeg. Poczuła głód lektury i tworzenia. Ogarnęło ją wrażenie, że mogłaby siedzieć tu całymi dniami, czytając, pisząc i z nikim się nie spotykając. Rozmyślała nad swoją pracą, nad tym, od czego powinna zacząć, kiedy zadzwonił telefon stacjonarny. Dźwięk rozległ się kilka razy, ucichł, po czym zabrzmiał ponownie. Podniosła słuchawkę nie tyle po to, by odebrać, ile by go uciszyć.

– Halo? – odezwał się mężczyzna z wyraźnym akcentem. – Mówi… – Podał zagraniczne nazwisko.

– Tak?

– Dyrektor powiedział, że pani jest rezydentką. Ja jestem profesorem literatury niemieckiej.

– Aha – odparła.

– Czy mogę zobaczyć dom? Powiedział, że pani mnie wpuści.

– Ale ja właściwie…

– Ach, pani pracuje?

– Pracuje? – powtórzyła. – No tak, pracuję.

– Tak?

– Dopiero przyjechałam – wyjaśniła.

– Rozmawiałem z dyrektorem i powiedział, że pani mnie wpuści. Ja w tej chwili stoję pod Domem Bölla.

Odwróciła się w stronę okna i sięgnęła po zielone jabłko z pudełka.

– Nie jestem ubrana – odparła. – A poza tym pracuję.

– Nachodzę panią.

Popatrzyła na zlew. Promienie słońca lśniły na stalowej powierzchni.

– Czy może pan przyjść kiedy indziej? – spytała. – Na przykład w sobotę?

– W sobotę już mnie nie będzie. Muszę jechać, ale jestem pod Domem Bölla w tej chwili.

Stała w koszuli nocnej z jabłkiem w dłoni i myślała o czekającym na zewnątrz człowieku.

– Będzie pan jeszcze dzisiaj wieczorem?

– Tak – odparł. – Dziś wieczorem pani odpowiada?

– Proszę przyjść o ósmej – powiedziała. – Będę na miejscu.

– Czyli muszę wrócić potem?

– Tak – stwierdziła. – Musi pan wrócić potem.

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na aparat, zastanawiając się, po co odbierała i dlaczego podano komuś ten numer. Przez chwilę czuła rozdrażnienie na myśl, że w ogóle jest tu telefon. Dzień nadal pozostawał znakomity, ale coś się zmieniło – utkwił w nim określony punkt i odtąd musiał on zmierzać w kierunku wizyty Niemca. Poszła do łazienki, umyła zęby i pomyślała o tym czekającym na zewnątrz człowieku. Mogłaby się szybko ubrać, wyjść, zaprosić go do środka i w ten sposób odzyskać dzień dla siebie. Usiadła jednak przy kominku i grzebiąc w popiołach na kracie, popatrzyła na duży szklany słój stojący na gzymsie. Zanim tamten przyszedł, zamierzała zejść na brzeg i nazbierać czerwonych, zwieszających się ciężko kwiatów fuksji, by wypełnić nimi to naczynie. Chciała wziąć długą kąpiel. Zaczęła szukać zegarka i po chwili znalazła go w kieszeni noszonych wczoraj dżinsów. Przez pełną minutę wpatrywała się w białą tarczę. W tym momencie, w dniu jej trzydziestych dziewiątych urodzin, wskazówki pokazały, że właśnie minęło południe.

Szybko wstała i przeszła do niewielkiego gabinetu Bölla z nieużywanym kominkiem i oknem wychodzącym na ocean. Właśnie w tym pokoju pisał on swoje słynne dzienniki, ale to było pięćdziesiąt lat temu. Już nie żył, a jego rodzina przeznaczyła dom na rezydencje pisarskie. Teraz zaś ona przyjechała tu na dwa tygodnie pracy twórczej. Przetarła biurko wilgotną szmatką i położyła na nim notesy, słownik oraz papiery, a na samej górze wieczne pióro. Potrzebowała jeszcze tylko kawy. Poszła do kuchni, przejrzała karton z zakupami i szafki, ale jej nie znalazła. Kończyło się też mleko. Chciała jak najszybciej wziąć się do pracy. Z tą myślą sięgnęła po kluczyki, by pojechać do wioski.

Kupiła kawę i mleko, podpałkę do kominka, ciasto w proszku, kartonik śmietany i gazetę. Gdy wracała do domu, słońce mocno świeciło, skręciła więc w Atlantic Drive, przy której stało niewiele domów i nie rosły prawie żadne zarośla. Zastanawiała się, jak tu jest w zimie: wichry niosą piasek nad brzegiem i targają krzewami, nieustannie pada deszcz, słychać zimne pokrzykiwania mew. Z końcem zimy sceneria na pewno radykalnie się zmienia. Skrajem drogi mała pękata kura szła energicznie przed siebie z wyciągniętą głową, postukując stopami o kamienie. Była bardzo ładna, z białymi końcówkami piór, jakby się upudrowała przed wyjściem z domu. Zeskoczyła na trawiaste pobocze i nie rozglądając się, przebiegła przez drogę, zatrzepotała skrzydłami, po czym ruszyła prosto w stronę klifu. Kobieta przyglądała się, jak kura dociera do krawędzi urwiska i bez najmniejszego wahania skacze w dół. Zatrzymała samochód i podeszła do miejsca, gdzie ptak rzucił się w przepaść. Nie była pewna, czy chce tam spojrzeć, ale gdy to zrobiła, zobaczyła kurę w grupie innych, które drapały ziemię albo leżały wygodnie na trawiastym zapiaszczonym występie skalnym niezbyt daleko w dole.

Stała przez chwilę, oglądając tę scenkę z rozbawieniem, po czym uniosła wzrok na ocean, tak rozległy i niebieski pod przestworem błękitnego nieba. Dalej na drodze napotkała małą zatokę z głęboką, przejrzystą wodą, po której fale skradały się ku podstawie białego klifu. Zostawiła samochód i ruszyła ku zatoczce wydeptaną przez owce ścieżką, która jednak wkrótce potem zniknęła i zejście zrobiło się zbyt strome i groźne. Z miejsca, w którym stanęła, miała dobry widok: doskonała głębia, skały, plątanina glonów na dnie. Wspięła się z powrotem, przeszła na drugą stronę zatoki i znalazła inną drogę na dół. Dotarła do słonawego, wypływającego z mokradeł strumyka i ostrożnie przekroczyła go po brązowych kamieniach. Poszła dalej śliską ścieżką i znalazła się w oświetlonej białym słońcem zatoczce.

Przypływy wyrzucały na brzeg różne resztki, lecz wokół niej plaża pokryta była tylko grubą warstwą lśniących wyblakłych kamyków. Nigdy takich pięknych nie widziała, chrzęściły jak ceramika przy każdym jej kroku. Zastanawiała się, od jak dawna tu leżą i jaki to rodzaj minerałów, ale czy to ważne? Były tutaj, teraz, tak jak ona. Rozejrzała się i ponieważ nikogo nie wypatrzyła, zdjęła ubranie, po czym niezręcznie zeszła na chropowate mokre kamienie przy brzegu. Woda była znacznie cieplejsza, niż przypuszczała. Brodziła naprzód, aż zrobiło się głęboko, a na udach poczuła dotyk oślizgłych glonów. Gdy woda sięgnęła jej do piersi, nabrała powietrza, przewróciła się na plecy i wypłynęła daleko od lądu. Właśnie to powinna robić, pomyślała, w tym momencie swojego życia. Spojrzała na horyzont i uświadomiła sobie, że składa hołd czemuś, w co właściwie nie wierzy.

Dotarła do punktu, w którym zatoczka wychodziła na otwarte wody. Nigdy wcześniej nie była w tak głębokim miejscu. Miała wielką ochotę płynąć dalej, lecz ją przemogła – unosiła się jeszcze przez chwilę na falach, po czym popłynęła do brzegu i położyła się na ciepłych kamieniach. Leżąc, odniosła wrażenie, że na szczycie klifu ktoś jest, ale w promieniach słońca nie potrafiła nikogo dostrzec. Poczekała, aż się osuszy, szybko się ubrała i wróciła stromą ścieżką do samochodu.

Po powrocie do domu, przygotowując ciemne ciasto czekoladowe, rozmyślała nad swoim tekstem. Wypieku nie robiła od podstaw, lecz skorzystała z mieszanki w proszku – wystarczyło dodać jajka, olej i wodę. Kiedy mieszała masę i wlewała ją do formy, znów mimowolnie zaczęła myśleć o wizycie Niemca. Przez moment zastanawiała się, kim się okaże i czy będzie wysoki. Może opowie coś ciekawego o Heinrichu Böllu. Było jej trochę niezręcznie, że wie tak niewiele o człowieku, w którego domu przebywa.

O czwartej wyszła, minęła protestancki kościół i ruszyła drogą ku morzu. Była tam szkoła z jedną salą i placem zabaw, porośniętym wyschniętymi kosmatymi ostami. Kiedy tam stała, zawiał wiatr, a wtedy na jej oczach niektóre główki ostów oderwały się i potoczyły w dal. Poszła dalej do końca drogi, gdzie znajdowało się kilka niczym niewyróżniających się wakacyjnych pensjonatów, przy których stały opróżnione przez wiatr kubły na popiół. Tu, przy oceanie, było dość chłodno, więc ruszyła z powrotem w górę zbocza, zrywając po drodze kwiaty fuksji z krzewów. Niektóre cienkie gałązki łamały się bez trudu, inne zaś trzymały się uparcie i musiała je wykręcać rękami. Podobały się jej te jaskrawoczerwone kwiaty, zwieszające się wśród twardych ząbkowanych liści. Przed domem jej uwagę zwrócił znak: „PROSIMY O POSZANOWANIEPRYWATNOŚCI PRZEBYWAJĄCYCHTU ARTYSTÓW”. Stała przez chwilę, wpatrując się w napis, po czym weszła na podwórko i zamknęła za sobą bramkę, by nie zawędrowały tam owce.

Napełniła wielki słój wodą i ułożyła w nim niedbale kwiaty. Zrobiła sobie lekką kolację złożoną z plasterków pomidora i sera, którą zjadła przy stole z wczorajszym chlebem i lampką czerwonego wina. Po umyciu i schowaniu naczyń wróciła do opowiadania Czechowa.

Przedstawiało historię kobiety, której narzeczony nie zajmował się niczym konkretnym poza muzykowaniem. Dotarła do miejsca w tekście, w którym ów człowiek zabrał bohaterkę do domu ich dalszego wspólnego życia i pokazywał wszystkie pokoje. Na strychu miał zbiornik, a w łazience przy sypialni umywalkę z bieżącą wodą. Na ścianie wisiał oprawiony w pozłacaną ramę obraz ukazujący nagą kobietę oraz fioletowy dzban z urwanym uchem. U przyszłej panny młodej wszystko to budziło odrazę i wciąż z trudem powstrzymywała się przed płaczem, wyskoczeniem przez okno, ucieczką. Czytając opowiadanie, kobieta przypomniała sobie o pewnym momencie z własnego życia, kiedy przestała kochać człowieka, który, jak twierdził, pragnął, by z nim zamieszkała, i często mówił rzeczy sprzeczne z tym, co czuł, jakby samo wypowiadanie słów mogło je zmienić w prawdę albo ukryć fakt, że nią nie są.

„Kocham cię” – powtarzał często. „Zrobiłbym dla ciebie wszystko” – mawiał.

Kiedyś, gdy szykowali się do wyjścia, upięła luźno włosy i włożyła długą aksamitną sukienkę. Była wtedy szczuplejsza, miała dwadzieścia parę lat. „Podobasz mi się taka” – powiedział tamtego wieczora mężczyzna, z którym się później rozstała, ale ona wiedziała, że to nieprawda. Wolał ją w mini, szpilkach, z rozpuszczonymi włosami i ustami pomalowanymi na czerwono.

Myślała o nim teraz, napuszczając wody do wanny wśród obłoków pary uciekających przez otwarte okno.

„Czy jest coś, czego byś mi nie dał?” – zapytała go pewnego razu.

„Nie – odparł natychmiast. – Nie ma nic takiego”.

Ona jednak z jakiegoś powodu nadal patrzyła na niego w oczekiwaniu.

„No, może ziemia – powiedział, odchrząkując. – Nie chciałbym ci oddać ziemi”.

Ona zaś wiedziała, że tylko ziemia się dla niego liczy.

Wlała odrobinę olejku różanego do gorącej kąpieli i znów przypomniała sobie kobietę z opowiadania Czechowa, a także rozkosz, z jaką mężczyzna patrzył na wodę spływającą do umywalki w łazience. Podniosła książkę, odnalazła miejsce, w którym skończyła, a następnie, leżąc w wannie, uważnie przeczytała tekst do końca. Kobieta ostatecznie nie poślubiła narzeczonego. Pojechała do Petersburga na studia. Gdy przyjechała do swojego rodzinnego miasteczka, miejscowi chłopcy wołali za nią zza płotu szyderczym głosem: „Narzeczona! Narzeczona!”, ale ona nie zwracała na nich uwagi, a po pewnym czasie znów pożegnała się z rodziną i w dobrym nastroju wróciła do Petersburga.

Leżała w stygnącej wodzie, patrząc w otwarte okno. Widziała przez nie błękit nieba i nagie wzgórze.

– Mam trzydzieści dziewięć lat – powiedziała, a jej głos zabrzmiał głupio i głośno w wykafelkowanej łazience.

O dziewiętnastej ogarnęła ją wielka ochota, by pisać, ale doszła do wniosku, że wizyta Niemca jej to uniemożliwia. Nie zdążyłaby się na dobre rozpędzić, a już musiałaby przerwać. Nie lubiła przerywać, gdy raz zaczęła.

Popatrzyła w lustro, luźno upięła włosy i się ubrała. W salonie podsyciła ogień torfem i ubiła śmietanę. Później przeszła się wokół domu i nazbierała jeżyn z kolczastych krzaków. Kiedy miała pełną miskę, spojrzała w stronę wzgórz. Najbielsze chmury, jakie w życiu widziała, tuliły się do ich wypukłości, jak gdyby dymił tam ledwie ugaszony pożar. Umyła jeżyny, rozgniotła je z cukrem i przełożyła nimi ciasto. Jej zdaniem nieźle się prezentowało na kuchennym stole. Wyjęła białe kubki i spodki, małe talerzyki, łyżeczki i dwa widelczyki.

Kiedy od drzwi dobiegło pukanie, stała w części domu niewidocznej z zewnątrz i zaczęła nasłuchiwać, a on zapukał znowu. Po trzecim razie podeszła do drzwi i je otworzyła. Na zewnątrz stał niski mężczyzna w średnim wieku ubrany w pasiastą koszulę i luźne beżowe spodnie. Miał gęste siwe włosy, a na szyi duży ozdobny krzyż na długim rzemieniu.

– Dzień dobry – powiedziała, podając mu rękę.

– Pani jest taka miła – odezwał się. – Ja panią nachodzę.

– Nie ma problemu – odparła. – To naprawdę żaden kłopot.

– Pani jest pewna?

– Oczywiście. Żaden kłopot.

Spiesznie zaczęła opowiadać tych kilka znanych jej faktów o pokoju, w którym stali, ale on nie był jeszcze na to gotowy. Uniósł rękę, po czym wyjął z torby półlitrową butelkę Cointreau wciśniętą w białą ochronną siateczkę z tych używanych w sklepach wolnocłowych.

– To dla domu – oznajmił.

– Bardzo miło z pana strony. – Wzięła butelkę, przyjrzała się jej, po czym postawiła ją na stole obok ciasta.

– Pani się napracowała – powiedział mężczyzna, patrząc na ciasto.

– Nic takiego – odparła i przemknęła jej myśl, jak gość by się zachował, gdyby go teraz nie poczęstowała. – To stara część domu – ciągnęła. – Drugą dobudowano później.

Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu: ściany, torf, zdjęcia na gzymsie kominka, fuksje. Wydawał się w ogóle niezainteresowany i zaczęła się zastanawiać, czy już wcześniej nie widział tego pokoju. Gdy pokazała mu gabinet Bölla, popatrzył przez okno w zapadający mrok.

– Więc to jest to słynne okno.

– Tak, w dole widać ocean. – Wskazała świat za szybą.

Mężczyzna popatrzył na zdjęcie Bölla i oprawione listy na ścianach. Powiódł spojrzeniem po jej notesach i karteluszkach z zapiskami, po czym ruszył za nią korytarzem do kolejnych pokojów, zaglądając do środka tak, jak zagląda się do kompletnie pustych pomieszczeń. W ostatnim pod oknem znajdowała się długa drewniana ława. Podobała jej się, lubiła fakturę nagiego oheblowanego drewna. Tutaj pracowali czasem malarze. Na ławie było kilka słojów. Składane krzesło znaczyły czerwone plamy. W głębi przy ścianie stał rower górski ze sflaczałą tylną oponą.

– Pani jeździ tym rowerem? – spytał mężczyzna niemal oskarżycielskim tonem.

– Nawet nie wiedziałam, że tu jest – odparła. – Należy do domu.

Człowiek z westchnieniem oparł się o framugę. Spostrzegła, że ma wilgotne włosy, i przyszło jej do głowy, że być może pływał. Zastanawiała się, czy to nie on stał na szczycie klifu, kiedy była w zatoczce.

– A więc jest pan profesorem literatury – rzuciła pospiesznie.

– Byłem profesorem – powiedział. – Jestem na emeryturze.

– Tęskni pan za wykładaniem?

– To było dawno temu – stwierdził, macając swoją skórzaną torbę. – Pani tutaj pisze? Pani pracuje?

– Tak – odparła. – A pan? Czy pan pisze?

– Niewiele mam już do napisania. Czas ucieka.

Powiedział to w taki sposób, że zaczęła się zastanawiać, czy nie jest śmiertelnie chory. Przyjrzała się jego twarzy w poszukiwaniu śladów choroby, ale żadnych nie dostrzegła. Miał zdrową cerę i gniewne niebieskie oczy.

– Co pan pisze? – spytała.

– Ech, małe, krótkie rzeczy.

– Opowiadania?

– Nie, nie – zaprzeczył. – Dłuższe, ale nie mam na to czasu. Wszystko zabiera za dużo czasu.

– Rozumiem.

– Wiele osób chce tu przyjechać – oznajmił. – Widziałem aplikacje. – Rozpostarł ramiona i popatrzył kolejno na własne dłonie oraz przestrzeń między nimi. – Dużo, dużo aplikacji.

– Tak, wiem, miałam szczęście – powiedziała i ruszyła do salonu, on zaś szedł o krok za nią.

Ogień płonął już jasno i było tu cieplej niż w reszcie domu. Profesor bez zaproszenia usiadł na miejscu, które przewidziała dla siebie, i postawił kubek na spodku. Dorzuciła torfu do kominka i naszła ją wielka ochota, żeby się położyć i zasnąć.

– Wypije pan drinka? – spytała.

– Nie, nie – odpowiedział. – Jadę samochodem. – Patrzył na dzikie kwiaty.

– To może herbaty?

– To dla pani kłopot.

– Nie, żaden kłopot.

Poczuła się zmęczona tym słowem – że je wypowiada, że i jego do tego zmusza. Zaparzyła herbatę, wyjęła mleko i cukier, odkroiła duży kawał ciasta. Uśmiechnął się, gdy mu je nałożyła.

– Pani je zrobiła?

– Tak – odparła. – Ja je zrobiłam.

Ze zmarszczonymi brwiami wziął kęs, potem następny, a gdy siadała przy stole, jego porcji już nie było. Nałożyła mu drugi kawałek, który także zjadł i popił herbatą z ogromną ilością mleka i cukru.

– Irlandia nie jest już taka sama – powiedział. – Ludzie byli biedni, ale zadowoleni.

– Myśli pan, że biedni ludzie mogą być zadowoleni?

Wzruszył ramionami jak dziecko. Nie potrafił zaproponować tematu ani nie czuł się swobodnie w ciszy. Pomyślała, że mógłby przynajmniej zdobyć się na swobodną pogawędkę, bo jej zdaniem od tego zaczynały się wszystkie dobre rozmowy. Może jednak jest chory, zastanawiała się, i niedługo umrze. Wyobraziła go sobie na łożu śmierci i nie poczuła żadnego współczucia.

– Wystarczająco długo znosiliśmy biedę – odezwała się.

– Pani jest katoliczką? – spytał.

– Wychowano mnie w tym duchu.

– A teraz? Czy pani wierzy?

– Teraz sama nie wiem, w co wierzę – odparła krótko.

– Kiedyś też taki byłem – oznajmił. – Brakowało mi wiary, ale potem ją znalazłem.

Popatrzyła na niego, gdy to powiedział. Popatrzyła na jego krzyż. Spojrzała na resztkę ciasta i pomyślała, ile czasu spędziła na jego przygotowaniu.

– Wielu ludzi chce tu pracować – powiedział mężczyzna.

– Teraz mogą – odparła. – Jeszcze niedawno sami nie mogliśmy znaleźć pracy.

– Nie. – Stuknął palcem w blat. – Tutaj pracować. W tym domu.

– Ach. To fakt.

– Wielu ludzi – powtórzył.

Zapadła długa, napięta cisza. Zastanawiała się, o co mu właściwie chodzi. Patrzył na nią, czekając na odpowiedź.

– Pewnie przyznają rezydencje po wyglądzie. – Zaśmiała się.

– Tak pani myśli? – Zmarszczył brwi i popatrzył na nią. Uważnie przyjrzał się jej twarzy, po czym pokręcił głową. – Szkoda, że nie widziała pani mojej żony. Była piękna.

Zacząłby mówić o swojej żonie i opowiedziałby całą historię, gdyby powolnym ruchem nie sięgnęła po jego kubek i talerzyk. Włożyła je do zlewu, opłukała, wstawiła do zmywarki i włączyła urządzenie, chociaż nie było jeszcze nawet w połowie pełne. Następnie przetarła blat wilgotną szmatką i bez słowa stanęła obok zlewu. Mężczyzna chyba nie chciał jeszcze iść, ale na pewno wyczuł, że ona nie chce już go oglądać. Oparła się o blat, skrzyżowała ramiona i nie próbowała podtrzymywać rozmowy. Stała w tej pozycji, aż prawie ścierpła, i w końcu gość się podniósł.

Powoli podeszli do drzwi. Gdy odsunęła zasuwę, przyszła jej do głowy dziwna myśl, że jeśli ona wyjdzie, ten człowiek zamknie się w środku, więc pozwoliła mu iść przodem. Szybko zapadała noc i fuksje znów cudownie drżały w wieczornej bryzie. Wyczuła, że mężczyzna, kiedy wypuszczała go przez bramkę, chciał coś powiedzieć. Stała przy bramce, a on obok niej na drodze. Patrzyła, jak wyciąga kluczyki z torby, i czekała, aż się odezwie. Dobiegały ich głuche uderzenia fal o daleki brzeg. Zahuczały trzy razy, zanim przemówił.

– Ci ludzie, nawet Niemcy na tych konferencjach… – zaczął. – My się nawzajem nie rozumiemy.

– Nie?

– To tylko… Żargon. To nas nie obchodzi. Zajmujemy się tym, bo nie potrafimy pisać, a pani, pisarka, tu, w domu Heinricha Bölla, robi ciasta.

Nabrała powietrza do płuc.

– Co takiego?

– Przyjeżdża pani do domu Heinricha Bölla, robi ciasta i pływa bez ubrania!

– O co panu chodzi?

– Przyjeżdżam co roku i zawsze to samo: ludzie kręcą się w piżamach w środku dnia, jeżdżą rowerem do barów piwnych!

Zaczęła się mimowolnie śmiać.

– Pani nic nie wie o Heinrichu Böllu! – krzyknął. – Nie wie pani, że Heinrich Böll dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury?

– Chyba już czas na pana – stwierdziła, zamykając bramkę na zasuwę.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I