Przygody Sindbada żeglarza - Bolesław Leśmian - ebook + audiobook

Przygody Sindbada żeglarza audiobook

Bolesław Leśmian

4,6

Opis

Poetycka opowieść dla dzieci autorstwa Bolesława Leśmiana nawiązuje do postaci Sindbada Żeglarza z arabskiej Księgi tysiąca i jednej nocy. Jednak na kanwie wątków wschodnich poeta napisał całkiem nową historię – mieszkający w Bagdadzie Sindbad za namową Diabła Morskiego udaje się w obfitującą w przygody podróż, która odmieni jego życie. Wydarzenia na granicy jawy i snu wzbudzają zachwyt w czytelnikach w każdym wieku.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Jacek Kiss
Oceny
4,6 (8 ocen)
5
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bolesław Leśmian

Przygody Sindbada żeglarza

Warszawa 2017

Przygoda wstępna

Nazywam się Sindbad. Mieszkam stale w Bagdadzie. Rodzice moi, umierając, zostawili mi w spadku tysiąc worów złota, tysiąc beczek srebra, sto pałaców, sto ogrodów i jeden trzonowy ząb mego pradziadka, który ojciec mój przechowywał w hebanowej szkatułce, jako pamiątkę i osobliwość. Pradziadek mój przez całe życie chorował na ból zębów i co pewien czas inny ząb musiał wyrywać, tak że w końcu jeden mu tylko ząb trzonowy pozostał. Umierając, kazał sobie wyrwać i ten ostatni ząb trzonowy, który przeszedł w spadku od mego dziada do mego ojca, a od ojca – do mnie. Był to zwyczajny, zepsuty i sczerniały ząb. Jestem pewien, że na świecie znaleźć można bardzo wiele tak samo zepsutych i sczerniałych zębów, lecz nie każdy z nich trafia do hebanowej szkatułki, aby stanowić pamiątkę i osobliwość. Ten – trafił. Nieraz, przyglądając mu się z ciekawością i szacunkiem, wyobrażałem sobie, jak ten ząb bolał niegdyś mego pradziada!

Po śmierci rodziców, zamieszkałem w pałacu wraz z jedynym moim wujem Tarabukiem. Wuj Tarabuk był poetą. Co dzień niemal układał wiersze i odczytywał je potem tak głośno, że dostawał bólu gardła i musiał je starannie przepłukiwać lekarstwem, które pilnie ukrywał przed okiem ludzkim, zachowując ścisłą tajemnicę. Twierdził przy tym, że gardło go wcale nie boli i że nie ma przecież potrzeby płukania gardła lekarstwem.

Wuj Tarabuk kochał poezję, lecz nienawidził gramatyki. Pisał z błędami i zazwyczaj na jedno słowo dwa do trzech błędów popełniał. Wstydził się wszakże swej błędnej pisowni i twierdził, że popełnia błędy umyślnie, ażeby potem mieć sposobność i przyjemność poprawiania swych utworów. Nie zauważyłem jednak, ażeby wuj Tarabuk raz napisany wiersz kiedykolwiek poprawiał.

Wuj Tarabuk miał stolik składany, srebrny kałamarz i złote pióro. Z tymi przyborami chodził na brzeg morza, siadał nad brzegiem i, wsłuchany w szumy morskie, pisał swe wiersze.

Pewnego razu o poranku poszedł na brzeg morza. Ustawił stolik składany, umoczył złote pióro w srebrnym kałamarzu i zaczął pisać jakiś wiersz na różowym papierze.

Pisał i pisał, skrobał i skrobał, pocił się i pocił, sapał i sapał, aż wreszcie, po nieludzkich trudach i mękach, ułożył wiersz następujący:

Morze – to nie rzeka, a ptak to – nie krowa!

Szczęśliwy, kto kocha rymowane słowa!

Rymuj mi się, rymuj, drogi mój wierszyku!

Stój w miejscu cierpliwie, składany stoliku!

Stoi stolik, stoi, zachwiewa się nieco,

Za stolikiem – morze, za morzem – Bóg wie co!

Napisawszy ten wiersz, wuj Tarabuk odczytał go głośno i zawołał:

– Piękny wiersz! Jaki prawdziwy początek! Morze to nie rzeka, a ptak to – nie krowa. Któż zaprzeczy prawdzie tych słów! I jaki trafny koniec! Za stolikiem – morze, za morzem – Bóg wie co. Rzeczywiście, za morzem widać mgłę, a w tej mgle dal nieznaną. Jeden Bóg wie, co się w tej dali kryje? Dlatego też napisałem: za morzem – Bóg wie co.

Wuj Tarabuk zatarł ręce z zadowolenia i wyciągnął z kieszeni butelkę z tajemniczym lekarstwem, ażeby przepłukać gardło, nadwerężone głośnym odczytaniem świeżo napisanego wiersza. Trudno uwierzyć, ile błędów gramatycznych zdążył popełnić wuj Tarabuk w tak krótkim wierszyku! Zamiast „rzeka”, pisał „żega”, zamiast „ptak”, pisał „bdag”. Nie chcę wszystkich błędów wyliczać, aby nie ośmieszać swego wuja, którego kocham i poważam. Zresztą sam wuj Tarabuk czuł, że pisze błędnie. A chociaż nie mógł swych własnych błędów zauważyć, wszakże, powtórnie wiersz przeglądając, zaczął każde słowo o błąd podejrzewać. Szereg tych nieustannych podejrzeń tak go zmęczył, że wreszcie, poprawiwszy „bdaga” na „bdacha”, zasnął snem nagłym, smacznym i pokrzepiającym. Spał, kiwając się bezwolnie nad składanym stolikiem i co chwila pochrapując, bo wuj Tarabuk chrapać lubił i umiał.

Chmury zgromadziły się na niebie, morze rozbłysło srebrnymi wstęgami rozszumiałych pian, zerwała się burza.

Wuj Tarabuk spał.

Wicher uderzył w stolik składany, porwał srebrny kałamarz i złote pióro i wrzucił je do morza.

Wuj Tarabuk spał.

Utonęło złote pióro i srebrny kałamarz. Po raz pierwszy obydwa te przedmioty znalazły się na dnie morskim wśród dziwacznych ryb i potworów. Wicher powtórnie uderzył w stolik składany i zwiał wszystkie papiery do morza. Były to – niestety! – wszystkie wiersze wuja Tarabuka, które napisał od lat dziecinnych aż do chwili ostatniej. Wiersze zakołysały się na wzburzonych falach i zaczęły moknąć. Mokły, mokły, aż przemokły i, ociężałe od wypitej wody, poszły na dno w ślad za kałamarzem i piórem.

Morze, poczuwszy w swej głębi rymowane utwory wuja Tarabuka, wzburzyło się jeszcze bardziej, zaszumiało, zaryczało tak mocno, że wuj się nareszcie zbudził.

Zbudził się i spojrzał na stolik. Nie ujrzawszy na stoliku swych skarbów, zaczął płakać i wrzeszczeć, i wyrywać włosy z głowy.

Płacząc, wrzeszcząc, wyjąc, skomląc i wyrywając pęki bujnych włosów, pobiegł z powrotem do domu, pochwycił wędkę największą, wrócił z nią na brzeg morza i zarzucił wędkę do wody. Myślał wuj Tarabuk, iż mu się uda wędką rękopisy swoje z głębiny morskiej powyławiać.

Odtąd wuj Tarabuk co dzień z wędką nad morze chodził, lecz nadaremnie! Nigdy bowiem nie udało mu się ani jednego rękopisu wyłowić!

Tymczasem wszystkie rękopisy wuja leżały na dnie. Zauważyła je pewna ryba, zwana Diabłem Morskim. Jest to ryba z pękatym brzuchem, olbrzymią paszczą i strasznymi oczyma. Ma wszakże tę zaletę, iż jest uczona. Umie czytać i pisać. Otóż Diabeł Morski, ujrzawszy rękopisy, zbliżył się do nich i zaczął uważnie odczytywać. Po odczytaniu kilku rękopisów, machnął gniewnie ogonem i zawołał:

– Nigdy jeszcze nie czytałem tak głupich, brzydkich i nieznośnych wierszy. Na domiar złego, w każdym słowie dwa do trzech błędów się ukrywa. Domyślam się, że autorem tych wierszy jest wuj Tarabuk, który co dzień nad brzegiem morza wysiaduje przy składanym stoliku i suszy głowę nad rymami. Dobrze się stało, że wicher zwiał mu ze stolika te rękopisy wraz ze srebrnym kałamarzem i złotym piórem! Może przestanie wreszcie tworzyć te obrzydliwe wiersze! Ma on bardzo miłego siostrzeńca Sindbada i mieszka z nim razem w pałacu. Biedny to siostrzeniec, który z takim wujem mieszkać musi pod jednym dachem! Skorzystam z tego srebrnego kałamarza i złotego pióra, aby napisać list do Sindbada. Poproszę mojej dobrej znajomej Ryby Latającej, żeby ten list Sindbadowi wręczyła.

Diabeł Morski zabrał się natychmiast do pisania listu. Wybrał rękopis, którego jedna tylko strona była zapisana, a druga pusta i zaczął szybko złotym piórem pisać na pustej stronie.

Wiem o tym wszystkim, co się działo na dnie morza, gdyż pewnej nocy otrzymałem list od Diabła Morskiego i z treści tego listu domyśliłem się, że działo się właśnie tak, a nie inaczej.

Siedziałem w oknie otwartym i patrzyłem przez okno w niebiosy, na których płonęła pełnia księżycowa. Nagle usłyszałem w powietrzu dziwny, suchy, ostry szum skrzydeł. Był to szum osobliwy, do żadnych szumów niepodobny. Żaden ptak nie szumi tak skrzydłami.

Wysunąłem głowę przez okno i zacząłem uważniej wpatrywać się w księżycową jasność pogodnej nocy. Po chwili ujrzałem w powietrzu Rybę Latającą.

Jej skrzydła, podobne do ogromnych płetw, srebrzyły się w księżycu. Poruszała nimi powoli i z trudem. Nie była snadź przyzwyczajona do lotu nad ziemią i raził ją zapewne brak wody morskiej w powietrzu.

Leciała jednak wytrwale, mieniąc się w świetle księżyca łuską tęczową. Widziałem, jak szybko porusza zmęczonym pyskiem, chwytając dech, utrudniony brakiem wody. W pysku trzymała kawał różowego papieru. Leciała wprost ku mnie.

Zbliżywszy się do okna, podała mi papier różowy. Zaledwo ten papier wyjąłem jej z pyska, ryba natychmiast umknęła z powrotem i wkrótce znikła mi z oczu.

Spojrzałem na papier. Na jednej jego stronie świetniał kaligraficznie i starannie, lecz z okropnymi błędami napisany wiersz wuja Tarabuka. Poznałem od razu charakter jego pisma i, nie chcąc odczytywać nudnego i głupiego wiersza, odwróciłem arkusz papieru i spojrzałem na drugą jego stronę.

Na drugiej stronie, u góry, olbrzymimi literami czernił się napis:

Wielmożny Sindbad w Bagdadzie

Niżej, pod tym napisem, znajdował się list do mnie, treści następującej:

Piszę z morza do Ciebie, kochany Sindbadzie!

Choć się burza zerwała i fala się kładzie

Na mój grzbiet i przerywa mój spokój i ciszę,

Ja – mimo burz i wichrów – list do ciebie piszę.

Nazywają mnie ludzie Diabłem Morskim, ale,

Choć jestem morskim, diabłem nie czuję się wcale.

Przeciwnie – jestem dobry, tkliwy, choć rubaszny,

Bo mam brzuch zbyt pękaty i pysk bardzo straszny.

Nie sądź mnie po pozorach ani po wyglądzie,

Ja zjadam ryby w morzu, ty zjadasz – na lądzie,

Ja połykam je żywcem, ty – po usmażeniu.

Obydwaj dogadzamy swemu podniebieniu,

Obydwaj pożeramy chętnie, co się zdarza,

Z tą różnicą, że nie mam, tak jak ty, kucharza.

Ja wolę ryby z morza, ty – ryby z patelni,

Lecz obydwaj jesteśmy w pożeraniu – dzielni.

Mimo to nikt cię diabłem dotąd nie przezywa,

A mnie w dziale przypadła ta nazwa straszliwa!

Ani burza najsroższa, ani złe wichrzysko

Nie męczy mię, nie boli tak, jak to przezwisko!

Trudno! Muszę je nosić, choćby z tej przyczyny,

By nie zostać bez nazwy wśród morskiej głębiny!

Przysięgam ci, że diabłem nie jestem i wolę

Pływać w morzu niż w ogniu piekielnym lub smole,

Ufam, że ci wystarczy ta moja przysięga.

Piszę ten list z powodu, iż wicher-włóczęga,

Który na brzegu przygód byle jakich szuka,

Zwiał do morza papiery wuja Tarabuka,

Słynny srebrny kałamarz, tudzież złote pióro.

Płynąłem właśnie, gnany falą i wichurą,

I pod wodą papiery widząc niespodzianie,

Zacząłem chciwie czytać, bo lubię czytanie,

A nawet wolę wiersze od zwyczajnej prozy.

Przeczytałem – i dotąd od gniewu i zgrozy

Trzęsę się, bo, doprawdy, w życiu po raz pierwszy

Przeczytałem tak dużo tak okropnych wierszy!

Co za rymy bez sensu wuj Tarabuk przędzie!

Głupstwo siedzi na głupstwie, błąd siedzi na błędzie,

Osioł pisałby lepiej, a noga stołowa

Więcej ma w sobie sensu, niźli jego głowa!

Sindbadzie! Jakże możesz żyć pod jednym dachem,

Z takim głupcem nieznośnym i z takim postrachem?

Jak możesz spać spokojnie w tym samym budynku,

Gdzie Tarabuk swe rymy tworzy bez spoczynku?

Opuść prędzej swój pałac i pożegnaj wuja,

Czyż nie nęci cię okręt, co po morzu buja?

Czyż nie wabi cię podróż dziwna i daleka?

Cud nieznany w nieznanej podróży cię czeka.

Czeka cię bajka senna w zaklętej krainie,

I Królewna stęskniona, co z urody słynie,

I skarby i przepychy i dziwy i czary!

Pędź na lotnym okręcie przez morza obszary,

Zwiedzaj wyspy, półwyspy, lądy i przylądki,

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.