Ptakoterapia - Harkness Joe - ebook + książka

Ptakoterapia ebook

Harkness Joe

0,0
45,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po dogoterapii i hipoterapii nadszedł czas na ptakoterapię!

Zdarzyło ci się obserwować ptasią mamę uczącą swoje pisklę latać? A może przystanęłaś w drodze do pracy, by posłuchać, jak śpiewają ptaki? Z melancholią obserwowałeś odlatujący jesienią klucz gęsi i z radością witałeś bociany wczesną wiosną? Czy wiesz, że właśnie korzystałeś z ptakoterapii?

Obserwacja ptaków sprawia, że psychicznie czujemy się lepiej. Joe Harkness w swojej niezwykle szczerej, intymnej opowieści pokazuje, jak przyglądanie się tym zajmującym zwierzętom pomogło mu pokonać depresję i stany lękowe. Opracowana przez niego ptakoterapia jest oparta na uważnej i świadomej obserwacji, bliskim kontakcie z naturą oraz aktywności na świeżym powietrzu. Zawarte w książce praktyczne wskazówki dla początkujących obserwatorów życia ptaków pomogą w pełni wykorzystać leczniczy potencjał ornitologii.

Chwyćcie więc lornetki w dłoń, włóżcie wygodne buty i poznajcie terapeutyczną moc ptasiego śpiewu!

 
Ptakoterapia to książka o terapeutycznej sile momentów, o mocy, jaką wnosi w życie entuzjazm, o roli przynależności w odnajdywaniu siebie samego i o potrzebie znalezienia porządku, gdy w naszym wnętrzu panuje chaos. To również książka o tym, że każdy, jeśli tylko zaufa sobie, wejdzie w końcu na własną trajektorię zdrowienia.
Bardzo Wam ją polecam!
Sabina Sadecka, terapeutka tramy, współzałożycielka portalu Opsychologii.pl

Po lekturze Ptakoterapii szeroko otwórzcie okna z widokiem na niebo, ogród, żywopłot, morze, cokolwiek, co macie przed sobą – z widokiem na nowoczesną uważność. To prawdziwy balsam. Lek, przewodnik i pełna nadziei lekcja latania.
Nicola Chester, felietonistka Nature’s Home Magazine

Frapująca, zabawna, poruszająca, a momentami brutalnie szczera opowieść o życiu na krawędzi i o tym, jak zainteresowanie ptakami pomogło autorowi poradzić sobie z życiowymi problemami. Dawno nie czytałem tak ważnej książki.
Stephen Moss, autor The Robin. A Biography

Antidotum na stres i zamęt współczesnego życia. Szczery, ciepły i pozytywny podręcznik odprężenia...
Nick Baker, przyrodnik i prezenter telewizyjny

To wspaniała, szczera i inspirująca książka. Początkujący amatorzy obserwacji ptaków i początkujący amatorzy życia – wszyscy – mogą nauczyć się czegoś od Joego Harknessa.
Patrick Barkham, autor Islander: A Journal around Our Archipelago


Joe Harkness od czterech lat prowadzi BirdTherapy.blog, na którym bardzo otwarcie pisze o swoim samopoczuciu i więzi łączącej go z przyrodą. Wygłasza także prelekcje o zdrowiu psychicznym w nadziei, że w ten sposób pomoże innym ludziom zadbać o psychikę. Jest autorem wielu artykułów, pojawił się także w programie BBC Winterwatch, w którym rozmawiał z Chrisem Packhamem o samobójstwach wśród mężczyzn. Jest koordynatorem do spraw uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, od dziesięciu lat pracuje z grupami wymagającymi specjalnej opieki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 258

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Seria: Bona Vita

Tytuł oryginału: Bird Therapy

Copyright © Joe Harkness, 2019 Illustrations © Jo Brown

© Copyright for Polish Translation and Edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Wydanie I, Kraków 2022 All rights reserved

Projekt okładki i stron tytułowych
Paweł Sepielak

Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.

ISBN 978-83-233-5145-0 ISBN 978-83-233-7354-4 (e-book)

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków

tel. 12-663-23-80

Dystrybucja: tel. 12-631-01-97

tel. kom. 506-006-674, e-mail: [email protected]

Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325

Niniejszą książkę dedykuję pamięci moich kochanych ciotek, Julie i Ruth. Obie wierzyły we mnie i w potęgę przyrody

Przedmowa

Guzy, siniaki, otarcia, zadrapania, zacięcia, przecięcia, rozcięcia, krew. Ból, pot i wymioty. Plastry, bandaże, leki. Operacje. To wszystko jest normalne. To nasza codzienność, zwyczajna i akceptowalna. Jeśli nawet uronimy z tego powodu łzę, zewsząd doświadczamy współczucia i słyszymy, że „będzie dobrze”.

– W zeszłym tygodniu spadłem z drabiny i rozciąłem sobie ramię. Potrzebowałem trzydziestu szwów i dostałem antybiotyki…

– To straszne! Czy mogę ci jakoś pomóc?

– W zeszłym tygodniu byłem w głębokiej depresji, więc przywiązałem prześcieradło do krokwi i próbowałem się powiesić…

Szok, cisza. Albo w ogóle nic, bo prawdopodobieństwo powiedzenia czegoś takiego jest niemalże zerowe. Ponieważ nawet w XXI wieku zdrowie psychiczne nadal jest śmiertelnym tabu, które zamyka chorych ludzi samych ze sobą i prowadzi do tragedii. Tego dnia, gdy wiązałem linę, oceniałem jej rozciągliwość i mierzyłem odległość do podłogi – ale się nie zabiłem – odbyłem trzy „normalne” rozmowy telefoniczne z rodziną i przyjaciółmi. Żaden z moich rozmówców nie miał pojęcia, do czego o mały włos nie doszło – bo nie umiałem im o tym powiedzieć. Nie było żadnego punktu wyjścia, pomostu czy drogi prowadzącej do takiej rozmowy, bo „nie miałem prawa” być w takim stanie. Jestem facetem, a „chłopaki nie płaczą”. Mężczyźni nie mogą się poddawać, musimy być silni. Nie mogą zadrżeć nam wargi, muszą być sztywno zaciśnięte. Wszystko to jest jednak wierutną bzdurą, której skutki trudno zmierzyć. Zupełnie nieakceptowalny odsetek samobójstw wśród mężczyzn w Wielkiej Brytanii to niestety tylko wycinek poważnego kryzysu dotyczącego zdrowia psychicznego.

Uratowały mnie moje psy. Joego Harknessa ocalił człowiek. I to jest właśnie historia ocalonego. Ktoś powie, że to „odważna” i „śmiała” opowieść. Wcale nie. To po prostu prawda. A Joe jest zwyczajnie szczery. Opowiedział swoją wstrząsającą, ale także pokrzepiającą i wspaniałą historię otwarcie, mądrze, klarownie, konkretnie i kreatywnie. Opis jego drogi do uzdrowienia i zrozumienia bez wątpienia stanie się dla innych przewodnikiem w poszukiwaniu wytchnienia w nieoczekiwany sposób – przez więź z przyrodą i miłość do ptaków. Jeśli wydaje wam się, że to dziwaczna, niszowa terapia trudna do zastosowania w prawdziwym życiu, czytajcie dalej. Joe wyjaśnia wszystko uczciwie i bezstronnie, podpiera się autorytetami i przedstawia przekonujące argumenty świadczące o wpływie natury na zdrowie.

Czytam dużo książek. Złych, dobrych, ciekawych, ważnych, czasami nawet genialnych. Ale nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałem książkę, o której mógłbym powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że może uratować komuś życie. Ta może. I dlatego z mojego punktu widzenia to naprawdę nieprzeciętna książka. Dzięki, Joe. Jesteś świetnym gościem i prawdziwym człowiekiem – nie jakoś specjalnie odważnym, ale po prostu wyjątkowym.

Chris Packham

New Forest

1

Załamanie, myszołów i park narodowy

2013. Prześcieradło skręciłem tak ciasno, jak tylko się dało, użyłem całej swojej siły. Starannie przywiązałem jeden koniec do belki pod sufitem. Z braku liny i zdrowego rozsądku tyle musiało wystarczyć. Siedząc okrakiem nad klapą w podłodze strychu, spojrzałem w głąb małego czarnego otworu, na korytarz pode mną, ale ledwo potrafiłem cokolwiek dostrzec. Życie przybrało formę sylwetek, bezkształtnych cieni obserwowanych przez zmęczone płaczem oczy. Nie chciałem tu być już ani chwili dłużej. Ani tu, ani nigdzie indziej. W tym miejscu znalazłem się nie pierwszy raz, ale za każdym razem chciałem, żeby to był już ostatni.

Szarpnąłem za prowizoryczną pętlę, żeby sprawdzić, czy wytrzyma, a potem założyłem ją sobie na szyję. Prześcieradło było miękkie i ciepłe od dotyku moich dłoni – mocno kontrastowało z kamiennym chłodem w mojej głowie. Ciszę zakłócił odgłos otwieranych drzwi, okrzyki przerażenia i tupot stóp wbiegających po schodach. Jakże nie w porę – niespodziewana interwencja, surowe i pełne troski słowa, naleganie, żebym przestał. Zostałem dosłownie sprowadzony na ziemię. Słyszałem błagania, żebym wziął pod uwagę szerszy kontekst moich działań, ich wpływ na innych, ale nie byłem w stanie. Bez wątpienia potrzebowałem pomocy, ale nadal robiłem wszystko, żeby tylko jej nie otrzymać.

Proszę o wyrozumiałość po lekturze tych pierwszych akapitów; nie myślcie, że niniejsza książka będzie trudna i pełna powagi. Obiecuję, że Ptakoterapia to pozytywna historia. To radosny dziennik dokumentujący zmianę na lepsze, jaka dokonała się w moim życiu dzięki odkryciu pasji, którą stała się dla mnie obserwacja ptaków. Tamta chwila miała się okazać punktem zwrotnym i impulsem do napisania tej książki. To pierwszy składnik historii Ptakoterapii – moje zdrowie psychiczne. A żeby moja opowieść mogła „rozwinąć skrzydła”, musimy zacząć na samym dnie.

Od tamtego emocjonalnego nadiru minęły cztery miesiące. A ja byłem głodny. Wzdłuż brukowanych ulic Norwich działa wiele lokali, w których można zjeść pełne angielskie śniadanie. Jest ich tyle, że działa u nas nawet „inspektor do spraw śniadań”, jak nazwał się autor pewnego bloga. Siedziałem więc w lokalu i pochłaniałem swojski bekon, razem z dwojgiem przyjaciół przygotowywaliśmy żołądki na doroczny festiwal piwa w Norwich. To w tej eleganckiej knajpce, wśród mahoniowych krzeseł i tablic z jadłospisem wypisanym kredą, po raz pierwszy powiedziałem komuś „obcemu”, że z moim zdrowiem psychicznym jest coś nie tak. Była to upajająca chwila, czułem, jak zrzucam z barków mentalny ciężar. Moja mała tajemnica, którą wszędzie ze sobą dźwigałem i ukrywałem przed wzrokiem innych ludzi, w końcu wyszła na jaw.

Ruszyłem w wir festiwalowej zabawy z nowym zapasem optymizmu, maskując swoją słabość ogromnymi ilościami beczkowanego piwa, tak jak się nauczyłem. Gdy popołudniowa sesja spożycia dobiegała końca, postanowiliśmy przejść się do pubu nieopodal, żeby kontynuować picie, ale ja zbliżałem się do punktu, który znałem aż za dobrze – do utraty wszelkich zahamowań, samokontroli i świadomości własnych działań. Po pewnym czasie i po pewnej ilości piwa podszedł do mnie jeden z klientów baru i zapytał, czy łączy mnie jakieś pokrewieństwo z takim jednym „fajnym facetem”, którego kiedyś poznał, bo jestem bardzo podobny do niego w młodości – po czym podał nazwisko mojego ojca. Pijana wersja mnie warknęła tylko na niego i rzuciła z grymasem złości na twarzy, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia i ani trochę nie jestem do niego podobny.

Dwadzieścia pięć lat tłumionego bólu, wstydu i żalu wypłynęło nagle na powierzchnię, a ja się załamałem. Nie umiałem poradzić sobie z tym, że ktoś podaje w wątpliwość negatywną wizję ojca, jaką tworzyłem w swojej głowie przez całe dotychczasowe życie. Jakiś obcy człowiek mówi mi, że mój ojciec, którego uważałem za potwora, był porządnym gościem. Nikt nie ma prawa podważać moich przekonań, absolutnie nikt – zaczął mną targać huragan emocji. Musiałem wyjść. „Idę na fajkę” – rzuciłem zmyśloną wymówkę, wyszedłem z pubu i ruszyłem przed siebie, wciągany coraz głębiej w wir natarczywych myśli.

Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale był to początek załamania nerwowego i zanim mogłem poczuć się lepiej, musiałem jeszcze poczuć się dużo gorzej. Tej nocy trafiłem pod czujną opiekę. Zostałem ułożony do snu jak niemowlę i ktoś miał mnie na oku, aż zasnąłem. Jednak gdy się obudziłem, w mojej głowie kłębiły się myśli – kumulowana przez lata negatywna energia wymknęła się spod kontroli. Nie było miejsca na racjonalizację i porządek, trząsłem się, płakałem i ścis­kałem skronie – tak jakby pocieranie głowy mogło pomóc – marząc, żeby to się już skończyło. Zapisano mnie do lekarza „w trybie pilnym” i tak zaczął się mój powrót do zdrowia.

Najpierw dostałem bezterminowe zwolnienie lekarskie – i tak trafiłem na niekończącą się i ciągle wydłużającą się listę osób czekających na wsparcie psychiczne w hrabstwie Norfolk. Pamiętam, jak siedziałem w jasnym szpitalnym pokoju i próbowałem wyjaśnić wszystkie problemy i uczucia, których doświadczałem przez większą część dorosłego życia. Było mi głupio i trochę się bałem, opowiadając o moich procesach myślowych, tak jakby wypowiedzenie ich na głos mogło je jeszcze bardziej urealnić. Mówiłem o tym, że mniej więcej od piętnastego roku życia leczyłem się sam: najpierw codziennym paleniem marihuany, potem codzienną dawką mieszanki innych nielegalnych narkotyków, do tego alkohol – zacząłem jako nastolatek i kontynuowałem po dwudziestce. Powiedziałem lekarce, że według mnie mój umysł już dawno niedomagał, ale dopiero spotkanie z nią i obnażenie najgłębszych zakamarków mojej duszy sprawiło, że wątła konstrukcja zupełnie się zawaliła i w końcu pogodziłem się z tym, że potrzebuję pomocy.

Na podstawie opisu moich myśli i uczuć lekarka zdiagnozowała u mnie zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne (OCD – ang. obsessive compulsive disorder) i zespół lęku uogólnionego (GAD – ang. general-ised anxiety disorder). Ale to tylko słowa, kategorie, a każdy doświadcza problemów ze zdrowiem psychicznym w indywidualny, niepowtarzalny sposób. Czasami czuję się naprawdę świetnie, mam wrażenie, że mogę wszystko, a czasami nienawidzę wszystkiego i wszystkich i chcę po prostu zostać sam. Każdy przeżywa to inaczej i bardzo istotna jest umiejętność rozpoznania zmagań z problemami psychicznymi przez ludzi z najbliższego otoczenia chorego, tak jak to było w moim przypadku.

Biorąc to wszytko pod uwagę, niezwykle trudno jest opisać życie w nieustającym lęku komuś, kto nigdy sam tego w jakiś sposób nie doświadczył. Chodzi o to, że nawet jeśli ja doświadczam lęku w ten sposób, to mało prawdopodobne, żeby ktoś inny czuł dokładnie to samo. Może czuć się podobnie, zdarzają się pewne wspólne cechy i objawy, ale – jak to się często mówi – każdy jest zaprogramowany zupełnie inaczej. Mimo to spróbuję.

W moim przypadku zaburzenia lękowe przybierają formę nieustającego, męczącego poczucia, że zrobiłem albo zaraz zrobię coś nie tak. To, co niewłaściwe i błędne, jest dla mnie katastrofą. Mam potrzebę, żeby wszystko było pod kontrolą – bezpieczne. Ciągle martwię się o każdy czyn, decyzję, słowo lub zachowanie, co sprawia, że planuję i organizuję wszystko w najdrobniejszych szczegółach.

Wtedy zawsze zaczynam koncentrować się na tym poczuciu i jego możliwych przyczynach, wpadam więc w spiralę negatywnego myślenia. Bardzo się przejmuję tym, co myślą o mnie inni ludzie. Nieustannie towarzyszy mi paranoiczny strach i stale odtwarzam w głowie przebieg rozmów i wydarzeń, bo jestem pewien, że zrobiłem lub powiedziałem coś złego. Z tego powodu jestem ciągle spięty i nadwrażliwy w interakcjach z innymi ludźmi, co fatalnie wpływa na moją koncentrację i ogólne zadowolenie z życia i tyle zostaje z mojego pozytywnego nastawienia.

Pocę się, trzęsę, denerwuję się i odczuwam ból, choć z czasem nauczyłem się rozpoznawać sygnały ostrzegawcze i uspokajać na tyle, żeby sprawnie funkcjonować na przykład w supermarkecie czy innym miejscu publicznym. Myślałem, że uda mi się ukryć lęk za alkoholem i narkotykami, ale ten pomysł to już przeszłość. Lęki towarzyszą mi wszędzie i czasem stają się tak silne, że sprawiają mi fizyczny ból – głowa mi pęka i nie mogę spać. Jeszcze trudniej wyjaśnić, jak działają moje zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, ale też spróbuję.

Litera „O” w akronimie OCD oznacza „obsesyjne”. W moim przypadku chodzi o to, że wszystko musi być „w określony sposób” – ułożone w określony sposób, zrobione w określony sposób; chodzi o porządek. Jeżeli nie będzie porządku, wydarzą się złe rzeczy. Nigdy dokładnie nie wiem, co takiego złego się wydarzy, wiem tylko, że na pewno tak będzie. Nie potrafię też dokładnie wyjaśnić, na czym polega ten „określony sposób”, bo wiąże się on raczej z uczuciami wywoływanymi przez moje metody działań. Niektóre sposoby dają poczucie bezpieczeństwa, wydają się właściwe i pewne. Lubię tworzyć listy i planować każdy aspekt codziennego życia, o czym więcej piszę w kolejnych rozdziałach. Nazywam ten proces „mapowaniem”. Dążenie do idealnych okoliczności i perfekcji nie jest warte czasu, jaki na nie poświęcam. Wiem przecież, że nie mogę przygotować się na każdą możliwość, ale bez wątpienia dzięki takim działaniom czuję się lepiej.

Zwalczam lęki rytuałami, które mnie rozluźniają. W tym momencie zmagam się z korzystaniem z mediów społecznościowych, a lęki łagodzę skubaniem i obgryzaniem skórek paznokci. Robiłem tak, odkąd pamiętam, ale ostatnio objaw ten się nasilił i niestety moje paznokcie i palce są w opłakanym stanie, zresztą ze skórą twarzy jest niewiele lepiej. To właśnie oznacza „C” – „kompulsje” – a u mnie występuje wiele kompulsywnych zachowań, część racjonalnych, część absurdalnych. Najgorszy był stały lęk przed nieutrzymaniem moczu w miejscu publicznym, przez co planowałem wszystkie elementy codziennego życia tak, żeby zawsze była dostępna jakaś toaleta. Moja obawa była na tyle poważna, że szedłem do toalety tylko po to, żeby iść, a nie dlatego, że musiałem. Na szczęście udało mi się przezwyciężyć ten aspekt, ale w mojej podświadomości nadal utrzymuje się zbyt częsta potrzeba korzystania z toalety.

Następnie lekarka przepisała mi antydepresanty z grupy selektywnych inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI – ang. selective serotonin reuptake inhibitor). Zażywa się je w celu podniesienia poziomu serotoniny w mózgu, a co za tym idzie – ogólnej poprawy nastroju. W moim przypadku miały pomóc zapanować nad procesami myślowymi i OCD. Początkowo nie chciałem przyjmować leków, przede wszystkim z powodu negatywnych stereotypów związanych z antydepresantami. Chciałem wziąć odpowiedzialność za swoje zdrowie psychiczne i pracować nad nim własnymi siłami. Wtedy zdałem sobie sprawę, że muszę natychmiast coś zmienić, żeby w ogóle zapanować nad swoimi myślami. Po długim wahaniu zacząłem więc zażywać niewielką dawkę sertraliny, która miała „nieco poprawić” moje samo­poczucie.

Ostatecznie wziąłem trzytygodniowy urlop i to właśnie wtedy doszło do pierwszego z dwóch wydarzeń, które okazały się później fundamentem ptakoterapii.

Zacząłem chodzić na spacery, żeby nie siedzieć w domu i zażyć trochę ruchu. Przeczytałem gdzieś, że ruch i świeże powietrze to dwa najlepsze czynniki, które mogą poprawić samopoczucie. Wraz z partnerką znaleźliśmy broszurę z trasami spacerów po Norfolk i stopniowo poznawaliśmy niektóre z nich. To właśnie na jednej z tych wypraw, na trasie z North Walsham do Felmingham, doświadczyłem czegoś, co zapoczątkowało ptakoterapię.