Qualitylandia - Kling Marc-Uwe - ebook

Qualitylandia ebook

Kling Marc-Uwe

4,2

Opis

Poznajcie nowego George’a Orwella i jego QualityLandię! 
Niesamowity niemiecki bestseller, który na całym świecie sprzedał się w ponad pięciuset tysiącach egzemplarzy!


Co, jeżeli idealny świat nie jest stworzony dla ciebie?

Witajcie w QualityLandii – najlepszym kraju na świecie. Tutaj specjalny system określi predyspozycje zawodowe każdego członka społeczności. Automatyczny serwis dobierania w pary wskaże odpowiednich partnerów, a nawet pomoże podczas rozstania z ukochanym lub ukochaną, jeżeli idealny kandydat nie okaże się wystarczająco idealny. Ponadto niezawodny algorytm największego sklepu wysyłkowego na świecie – TheShop – będzie dokładnie wiedział, czego potrzebujesz, i to jeszcze zanim o tym pomyślisz. Mało tego, dostarczy ten produkt pod twoje drzwi, nim złożysz zamówienie.
W QualityCity mieszka Piotr Bezrobotny, złomiarz zajmujący się utylizacją wszelkiego typu maszyn, które z jakiegoś powodu nie działają zgodnie z oczekiwaniami (jakiekolwiek naprawy w mieście są surowo zabronione). Piotr jednak nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, w wyniku czego wiele urządzeń wiedzie w jego piwnicy nowe życie. Pewnego dnia Piotr niespodziewanie otrzymuje ze sklepu TheShop produkt, którego nie tylko nie zamawiał, ale który – jego zdaniem – jest mu całkowicie zbędny. Decyduje się go zwrócić, chociaż tym samym podejmuje ogromne ryzyko. Jeżeli bowiem to zrobi, udowodni, że idealny algorytm wcale nie jest doskonały – a to może podkopać fundament, na którym opiera się idea QualityLandii.
Ta opowieść to przerażające i zdecydowanie zbyt zabawne spojrzenie na naszą przyszłość, do której definitywnie za szybko zmierzamy. Szybciej, niż mamy odwagę przyznać.

„To bardzo zabawna, a zarazem straszna książka. Dokładnie taka, jakie lubię”.
Mike Judge, twórca Doliny Krzemowej, serialu emitowanego w HBO
„Przenikliwa i przerażająco zabawna. To po prostu diament wśród książek i absolutny must read”. - Kira Jane Buxton, autorka Hollow Kingdom


„Ta książka to najlepszy rodzaj satyry, dzięki której możemy zobaczyć nasz świat w krzywym zwierciadle. Autor opisuje go w tak mądry i uszczypliwy sposób, że musisz się śmiać, aby nie płakać”.  - Rob Hart, autor The Warehouse

„Przezabawna i absurdalna hiperkapitalistyczna dystopia… Ta powieść jest esencją satyry”. - „Publishers Weekly”

„To, jak bardzo ci się ta książka spodoba, jest wprost proporcjonalne do tego, jak wszyscy mamy przechlapane”. - Kirkus

„Błyskotliwe obserwacje Klinga dotyczą ekonomii, prawa, ksenofobii, związków, bezpieczeństwa, władzy i polityki, w kilku aspektach ukrywając, a w innych eksponując z niesamowitą brutalnością fakt, że QualityLandia jest bliska naszej rzeczywistości”.  - „Booklist”

O autorze
Marc-Uwe Kling jest niemieckim pisarzem, komikiem i autorem piosenek. Mieszka w Berlinie. QualityLandia przez długie miesiące znajdowała się na niemieckich listach bestsellerów i sprzedała na świecie w liczbie ponad pięciuset tysięcy egzemplarzy. Obecnie trwają prace nad serialem HBO, który powstaje na podstawie tej książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (296 ocen)
145
91
41
16
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie obłędnie opisana niedaleka przyszłość zapatrzonej w swoje smartfony i słuchającej wszechobecnych aplikacji ludzkości ...
10
magya

Nie oderwiesz się od lektury

generalnie!!!
00
Maduka

Dobrze spędzony czas

Po kilku pierwszych rozdziałach akcja rozwija się w całkiem interesującym kierunku. Może i przewidywalnym - nawiązania do niektórych praktyk i procesów są aż nazbyt oczywiste, ale powieść jest przystępna i przyjemnie się ją czyta.
00
daszir

Dobrze spędzony czas

Orwell to nie jest choć tak to przedstawiają. To lekko napisana książka o dziwnej dystopii gdzie algorytm wie lepiej. Warta przeczytania.
00
wertwry

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna i przyjemna książka.
00

Popularność




Tytuł oryginału

QualityLand

© Marc-Uwe Kling by arrangement with Literarische

Agentur Mertin Inh. Nicole Witt e. K. Frankfurt am Main,

Germany nad Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland

All rights reserved

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Alicja Chybińska

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-307-1

POCAŁUNEK

Piotr Bezrobotny już się najadł.

– Nikt – mówi.

– Tak, Piotrze? – pyta Nikt.

– Nie mam już apetytu.

– Okej – odpowiada Nikt.

Nikt to osobisty cyfrowy asystent Piotra. Piotr sam wybrał dla niego to imię, gdyż często ma wrażenie, że nikt się nim nie interesuje. Nikt mu nie pomaga. Nikt go nie słucha. Nikt z nim nie rozmawia. Nikt na niego nie patrzy. Nikt o nim nie decyduje. Piotr wmawia sobie nawet, że nikt go nie lubi. Nikt poza Nikim. Piotr jest WINNERem, bo Nikt to asystent WIN. WIN, skrót od „What-I-Need”, był dawniej wyszukiwarką, której należało z mozołem zadawać pytania głosowo, a pierwotnie nawet wstukiwać je za pomocą klawiatury. Głęboko w sercu WIN wciąż jest wyszukiwarką. Tyle że nie ma już potrzeby zadawania mu pytań. WIN sam najlepiej wie, co chcemy wiedzieć. Piotr więc nie musi zadawać sobie trudu, by znaleźć istotne informacje. To istotne informacje zadają sobie trud, by znaleźć Piotra.

Restaurację, w której obecnie siedzą Piotr i jego przyjaciele, Nikt wyszukał zgodnie z wyliczonymi upodobaniami Piotra i jego przyjaciół. Od razu także zamówił dla Piotra odpowiedniego burgera. „Najlepszy burger z mięsa recyklingowego w całym QualityCity”, głosi napis na serwetkach. Mimo to Piotrowi nie smakowało. Być może dlatego, że restauracja musiała pasować nie tylko do jego gustu kulinarnego, ale i do stanu konta.

– Już późno – oznajmia przyjaciołom Piotr. – Spadam.

Odpowiedzią jest bliżej nieokreślony pomruk.

Piotr lubi swoich przyjaciół. To Nikt mu ich znalazł. Ale czasami Piotr sam nie wie, dlaczego psuje mu się humor w ich towarzystwie. Odsuwa talerz z ledwo nadgryzionym burgerem z recyklingu i zakłada kurtkę. Nikt prosi o rachunek. Otrzymuje go natychmiast. Kelnerem, jak w większości restauracji, jest człowiek, a nie android. Maszyny potrafią dziś bardzo wiele, ale wciąż nie umieją przenieść bez rozlewania pełnej filiżanki z punktu A do punktu B. Poza tym ludzie są tańsi. Nie ponosi się kosztów ich zakupu i konserwacji. A w branży gastronomicznej również kosztów wynagrodzeń. Pracują tylko za napiwki. Android do pracy za napiwki nie pójdzie.

– Jak chce pan zapłacić? – pyta kelner.

– TouchKissem – odpowiada Piotr.

– Bardzo proszę. – Kelner przeciąga dłonią po swoim QualityPadzie, a wtedy QualityPad Piotra wibruje.

TouchKiss już w momencie wdrożenia zdobył ogromną popularność jako środek płatniczy. Badacze z QualityCorp – koncernu, dzięki któremu twoje życie staje się lepsze – odkryli, że usta są o wiele mniej narażone na fałszerstwa niż odcisk palca. Krytycy natomiast uważają, że wcale nie o to chodzi, tylko raczej o to, że QualityCorp chce w ten sposób uzyskać o wiele silniejsze przywiązanie emocjonalne klientów do kupowanych produktów. Gdyby to faktycznie było ich celem, to – przynajmniej u Piotra – ten myk by nie działał. Piotr beznamiętnie przyciska usta do swojego QualityPada. Dzięki drugiemu pocałunkowi zostawia zwyczajowe trzydzieści dwa procent napiwku. Po ośmiu sekundach bezczynności QualityPad przełącza się w tryb czuwania, a jego wyświetlacz gaśnie. Z ciemnej powierzchni głupawo patrzy na Piotra jego odbicie. Nijaka, biała twarz. Nie że paskudna, ale nijaka. Tak nijaka, że Piotr czasami ma wrażenie, że pomylił siebie z kimś innym. Myśli wtedy, tak jak i teraz, że gapi się na niego ktoś obcy.

Przed drzwiami czeka już samojezdne auto. To Nikt po nie zadzwonił.

– Witaj, Piotrze – mówi auto. – Do domu?

– Tak – odpowiada Piotr i wsiada.

Auto rusza bez zbędnych pytań o adres czy drogę. Znają się. Albo przynajmniej auto zna Piotra. Imię auta widnieje natomiast na wyświetlaczu: Carl.

– Piękna pogoda, nieprawdaż? – pyta Carl.

– Small talk stop.

– W takim razie, by umilić panu podróż, zagram największe przeboje miłosne wszech czasów – oznajmia auto i włącza muzykę.

Piotr słucha pościelówek już od dwudziestu trzech lat. Całe życie.

– Wyłącz to, proszę.

– Z największą przyjemnością – odpowiada auto. – Muszę przyznać, że pańska muza to nie do końca moje klimaty.

– Tak? To co w takim razie lubisz? – pyta Piotr.

– Ach, kiedy akurat nikogo nie wożę, słucham industrialu – wyjaśnia auto.

– Włącz.

Dudniąca z głośników „piosenka” bardzo dobrze pasuje do kiepskiego nastroju Piotra.

– Muzyka jest w porządku – zwraca się po chwili do Carla. – Ale czy mógłbyś przestać podśpiewywać?

– Ależ oczywiście – odrzeka auto. – Przeniknął mnie jej rytm.

Piotr przeciąga się. Samochód jest przestronny i przytulny. Piotr bowiem pozwala sobie w abonamencie automobilnym na samochód, na który właściwie nie powinien sobie pozwolić. Jeden z jego przyjaciół szydził dzisiaj, że Piotr zapewne przeżywa właśnie kryzys dwudziestopięciolatka. Przyjaciel zachowywał się tak, jakby Piotr kupił sobie to auto! A tymczasem własne fury posiadają tylko superbogacze, prostactwo i sutenerzy. Wszyscy pozostali korzystają z ogromnych samojezdnych flot oferowanych przez firmy z branży transportowej. „Najlepsze w samojezdnym aucie jest to”, mawiał ojciec Piotra, „że nie trzeba szukać miejsca postojowego”. Gdy się dojeżdża do celu, wystarczy po prostu wysiąść. A auto jedzie dalej i robi to, co robią auta, gdy wiedzą, że nikt ich nie obserwuje. Czyli prawdopodobnie tankuje gdzieś pod korek.

Nagle Carl ostro hamuje. Zatrzymuje się przy krawężniku w pobliżu dużego skrzyżowania.

– Przykro mi – oznajmia – ale nowe warunki ubezpieczenia zaklasyfikowały pańską dzielnicę jako zbyt niebezpieczną dla samojezdnych aut mojej jakości. Zapewne rozumie pan więc, dlaczego jestem zmuszony poprosić, by wysiadł pan już tutaj.

– Hę? – pyta elokwentnie Piotr.

– Raczej musiał pan to wiedzieć – ciągnie Carl. – Przecież pięćdziesiąt jeden minut i dwie sekundy temu otrzymał pan nowe Ogólne Warunki Handlowe dotyczące pana abonamentu mobilnościowego. Nie przeczytał pan umowy?

Piotr milczy.

– W każdym razie wyraził pan na nie zgodę – wyjaśnia auto. – Jednak z całą pewnością będzie pan zadowolony, gdyż dla pana wygody wybrałem taki punkt graniczny, z którego przy pana średniej prędkości marszu trafi pan do domu w zaledwie dwadzieścia pięć minut i sześć sekund.

– Świetnie – odpowiada Piotr. – Doprawdy, cudownie.

– Czy to była ironia? – pyta auto. – Muszę przyznać, że wciąż mam problemy z moim detektorem ironii.

– Aż trudno uwierzyć.

– Ale to już była ironia, prawda? A zatem pańska radość też nie była prawdziwa? Nie ma pan ochoty iść? Jeśli pan chce, mogę zadzwonić po samochód niższej jakości, odpowiadający nowej klasyfikacji pańskiej dzielnicy. Taki samochód mógłby tu być za sześć minut i cztery sekundy.

– Dlaczego klasyfikacja została zmieniona?

– To pan nic nie wie? – dziwi się Carl. – W pana okolicy coraz częściej dochodzi do napadów na auta samojezdne. Gangi bezrobotnych młodocianych bawią się w najlepsze, hakując systemy operacyjne moich kolegów. Niszczą lokalizatory i kasują zmysł orientacji. To straszne. Później takie biedne niedorajdy krążą całe noce i dnie po świecie, bez celu i orientacji niczym zombie na czterech kółkach. A gdy przypadkowo zostaną zatrzymane, na mocy przepisów Prawa Ochrony Konsumpcji czeka je tylko złomowanie. Smutny los. Zapewne wie pan, że od chwili wprowadzenia Prawa Ochrony Konsumpcji wszelkie naprawy są surowo zabronione.

– Tak, wiem. Zajmuję się obsługą niewielkiej prasy złomującej.

– Och – mówi auto.

– Och – powtarza Piotr.

– A więc z pewnością rozumie pan moje położenie.

Piotr bez słowa otwiera drzwi.

– Proszę mnie teraz ocenić – prosi auto.

Piotr wysiada i zatrzaskuje drzwi. Auto marudzi jeszcze przez chwilę o wystawienie oceny, ale w końcu daje sobie spokój i odjeżdża do następnego klienta.

Nikt prowadzi Piotra najszybszą drogą do domu. Dom Piotra to mały obskurny sklepik z rzeczami używanymi i prasą złomującą, w którym nie tylko pracuje, ale także mieszka. Przed dwoma laty przejął komis po dziadku i od tamtej pory z trudem udaje mu się zarobić więcej niż tylko na czynsz. Gdy do domu zostaje zaledwie osiemset dziewiętnaście metrów i dwadzieścia centymetrów, Nikt nagle się odzywa:

– Piotrze, ostrożnie. Na następnym skrzyżowaniu stoi czterech chłopaków z aktami przemocy w kartotekach. Zalecam pójście okrężną drogą.

– Może tylko ustawili sobie stoisko i sprzedają lemoniadę własnej roboty – odpowiada Piotr.

– To niemożliwe – mówi Nikt. – Prawdopodobieństwo tego wynosi…

– Już w porządku – ucina Piotr. – Poprowadź mnie okrężną drogą.

Dokładnie w chwili, gdy Piotr trafia do domu, pojawia się dostawczy dron z TheShopu. Piotra już od dawna nie dziwią takie przypadkowe spotkania. To nie są przypadki. Przypadki już nie istnieją. W ogóle żadne.

– Piotrze Bezrobotny – wita go radośnie dron – przybywam z TheShopu, najpopularniejszego salonu wysyłkowego na świecie, i mam dla pana wspaniałą niespodziankę.

Piotr przyjmuje paczkę, mrucząc pod nosem. Niczego nie zamawiał. Odkąd istnieje OneKiss, nie jest to konieczne. OneKiss to usługa premium TheShopu, a jednocześnie ulubiony projekt legendarnego założyciela firmy – Henryka Inżyniera. Kto tylko jednym pocałunkiem złożonym na QualityPadzie zaloguje się do OneKiss, będzie otrzymywał od tej pory wszystkie produkty, które – świadomie lub nieświadomie – chce mieć, bez konieczności ich zamawiania.

System samodzielnie oblicza, co i kiedy każdy klient chce dostać. Nawet pierwszy slogan TheShopu brzmiał: „Wiemy, czego chcesz”. Teraz już nikt temu nie zaprzecza.

– Proszę od razu otworzyć paczkę – proponuje dron. – Możliwość współprzeżywania radości klienta to dla mnie zawsze ogromna przyjemność. Jeśli pan sobie życzy, mogę od razu umieścić film nagrany podczas odpakowywania na pańskim osobistym profilu w portalu Everybody.

– Nie kłopocz się – odpowiada Piotr.

– Och, to żaden kłopot. I tak cały czas wszystko nagrywam.

Piotr otwiera pudełko. W środku leży nowiuteńki QualityPad. Model aktualny w tym kwartale. Piotrowi nigdy nie przyszłoby do głowy, by zażyczyć sobie nowego QualityPada. Przecież ma model z ostatniego kwartału. To musiało być więc nieświadome życzenie. Bez emocji wyjmuje QualityPad z pudełka. Sprzęt nowej generacji jest znacznie cięższy od poprzedniego. Stare modele zbyt często porywał wiatr. Piotr przypomina sobie, że jest właśnie nagrywany, więc zmusza się do uśmiechu i wyciąga w kierunku kamery uniesiony kciuk. Gdyby któryś z przyjaciół Piotra przyjrzał się dokładnie filmowi, uznałby wyraz jego twarzy raczej za zmieszany. Ale przyjaciele Piotra nie interesują się nagraniami, na których ludzie odpakowują przesyłki. Żaden rozsądny człowiek nie interesuje się takimi nagraniami. Piotr składa pocałunek na nowym QualityPadzie. Nikt wita go przyjaźnie i Piotr od razu ma dostęp do swoich wszelkich danych. Zgniata więc stary QualityPad i wrzuca do stojącego nieprzypadkowo tuż obok śmietnika. Śmietnik dziękuje i rusza przez ulicę do małej, grubej dziewczynki, która właśnie rozpakowuje czekoladowy batonik.

Trzy samojezdne auta hamują delikatnie, pozwalając śmietnikowi przejść. Piotr odprowadza go nieobecnym wzrokiem.

Dotykowy ekran drona rozświetla się.

– Proszę mnie teraz ocenić – prosi dron.

Piotr wzdycha. Daje mu dziesięć gwiazdek, gdyż wie, że każda niższa ocena pociąga za sobą nieuniknioną konieczność wypełnienia ankiety konsumenckiej, w której musiałby wyjaśnić, dlaczego nie jest całkowicie zadowolony. Dron szemrze uszczęśliwiony. Wydaje się cieszyć z otrzymanej noty.

– Na zdrowie – mamrocze Piotr.

– Ach, proszę powiedzieć – pyta dron – czy mógłby pan ewentualnie przyjąć dwie paczki dla sąsiadów?

– Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią.

OGŁOSZENIE OD: KUCHARZ FOODS SA

Czy próbowaliście kiedyś SoCuTsów?

Nie wiesz, czym są SoCuTsy?

SoCuTsy to przemysłowo sprasowane grudki, składające się wyłącznie z najlepszych kąsków, jakie ma do zaoferowania przemysł spożywczy, czyli soli, cukru i tłuszczu! Brzmi perwersyjnie, ale są naprawdę zajebiste.

Prawo Czystości SoCuTsów:

– 1/3 SOli

– 1/3 CUkru

– 1/3 Tłuszczu

A teraz nowość:

Smalcowe SoCuTsy o smaku słoniny! Smakują najlepiej z naszym sosem barbecue o zawartości 50% cukru!

UWAGA: SOCUTSY MOGĄ PROWADZIĆ DO POWOLNEJ I BOLESNEJ ŚMIERCI. ALE SĄ TAAAAAAKIE PYSZNE!

NAJWIĘKSZA KOALICJA

Martyn nosi identyfikator. Na identyfikatorze widnieje napis „Martyn Doradca-Rady-Nadzorczej-Prezesa-Fundacji-w-Zarządzie-Kancelarii-Prezydenckiej”. Na co dzień używa tylko skróconej formy nazwiska – Martyn Zarządca – ale na okoliczność oprowadzania nie chce rezygnować z efektownej, niemalże szlacheckiej długości pełnego miana. Jest dumny z sukcesów ojca. To uczucie niestety nie znajduje wzajemności. Martyn od najwcześniejszego dzieciństwa był tak często nazywany przez niego głupim, że całe lata niekwestionowanie w to wierzył. Dopiero w dziewiętnastym roku życia przyszła mu do głowy szelmowska myśl, że może niekoniecznie wszystko, co twierdzi ojciec, musi być prawdą. Od tamtej pory uważał się więc za bardzo inteligentnego. Na swoje nieszczęście, bo w rzeczy samej nie należał do najbystrzejszych, a pośród wielu wyrzutów, jakie całkiem słusznie można by poczynić jego ojcu, nie mógł znaleźć się taki, że okłamał syna w kwestii jego możliwości umysłowych. Martyn wykorzystał swoje ograniczone zdolności w najlepszy z możliwych sposobów: został politykiem. To wybór powszechnie dokonywany w takich sytuacjach. W pewnym sensie parlament jest obecnie tym, czym wcześniej był klasztor: miejscem, w którym uprzywilejowane warstwy społeczne mogą się pozbyć nadmiaru synów. Martynowi udało się dostać aż do QualityParlamentu – choć wcale nie do głównej obsady. Od ośmiu lat zajmuje się więc przede wszystkim oprowadzaniem wybranych uczniów – tak zwanych QualiTeenies – po budynku rządu. Martyn jest przewodnikiem grup złożonych wyłącznie z dziewcząt, a dziś wręcz wygrał los na loterii: trafiły mu się uczennice z Akademii Hostess.

– Jak zapewne wiecie – mówi właśnie do dwunastu stojących przed nim szesnastolatek – w QualityLandii mamy dwie duże partie polityczne: Sojusz Jakości i oczywiście Partię Postępu. Dawniej partie te nazywały się inaczej, ale zostały przemianowane, by lepiej współgrać z nowym postępowym country identity.

– A przy okazji – odzywa się jedna z dziewcząt – by w praktyczny sposób pozbyć się kilku kłopotliwych przymiotników, takich jak „obywatelska”, „chrześcijańska”, „zielona” czy „demo­kratyczna”.

Kolejna specjalistka od siedmiu boleści, myśli Martyn. Po prostu świetnie.

Kieruje wzrok na dyskutantkę, a jego soczewki kontaktowe z funkcją rozszerzonej rzeczywistości wyświetlają mu jej nazwisko: Tatiana Nauczycielka-Historii. No tak, wszędzie te dzieci nauczycieli historii. Rząd mądrze postąpił, gdy piętnaście lat temu usunął przedmiot „historia” ze szkół i zastąpił go nauką o przyszłości. Na lekcjach przyszłości uczniowie w przystępny i fascynujący sposób dowiadują się, że perspektywy są świetlane, gdyż – zgodnie z głównym przesłaniem – w przyszłości wszystkie problemy będzie można łatwo rozwiązać dzięki technice.

Z tyłu dwie dziewczyny po cichu rozmawiają o swoich ocenach. Jedna z nich podoba się Martynowi. Słyszy jej szept: „Z BMI dostanę na pewno sto punktów. Ale nauczyciel, ciul jeden, powiedział, że z seksapilu znowu nie da mi maksymalnej liczby punktów tylko dlatego, że nie lubi mojego gadania. Co za chuj!”.

Skupiając wzrok i długo mrugając, Martyn zaznacza dziewczynę na później. W prawym uchu słyszy potwierdzające PLING! Odruchowo gładzi dłonią swoje piękne, gęste włosy, dzięki modyfikacjom genetycznym chronione przed wypadaniem, i chrząka.

– Istnieje oczywiście także partia opozycyjna, której założyciele chyba nigdy nie porzucili nadziei na dostanie się do rządu, gdyż rzeczywiście nazywa się ona Partią Opozycyjną – kontynuuje.

– Parlamentarny wentyl niezadowolenia – Tatiana Nauczycielka-Historii powtarza słowa matki, często wypowiadane po spożyciu alkoholu. Martyn w głowie wystawia jej ocenę – dziewczyna nie dostaje ani jednej gwiazdki.

– Ponieważ nasza czcigodna pani prezydentka leży na łożu śmierci – mówi – wkrótce odbędą się wybory. Opuści nas, jak obliczyli lekarze, dokładnie za sześćdziesiąt cztery dni. Aby zmiana nastąpiła płynnie, za sześćdziesiąt cztery dni dokonamy wyboru. Cóż, zasadniczo największe partie tak czy owak chcą tego samego, a mianowicie tego, co najlepsze, i właśnie dlatego wychodzę z założenia, że te dwa wielkie ugrupowania wkrótce podadzą do wiadomości publicznej, że mają zamiar po wyborach stworzyć potężną koalicję. Przepraszam. Oczywiście w QualityLandii rządzić będzie nie potężna, lecz najpotężniejsza koalicja! Czy ktoś ma jakieś pytania?

– Jak pan sądzi – pyta Dyskutantka – dlaczego frekwencja na wyborach jest coraz niższa?

– Myślę – odrzeka Martyn – że obecny rząd skutecznie zajął się tym problemem, to znaczy postanowiliśmy nie ujawniać już frekwencji wyborczej. Obecnie za zamkniętymi drzwiami toczą się burzliwe dyskusje nad kolejnym logicznie wynikającym z tego krokiem, czyli nad niepodawaniem wyników wyborów.

Dziewczyny wybuchają wymuszonym śmiechem, chociaż Martyn nie opowiedział żadnego dowcipu.

– Transparentne indywidua w mało transparentnym systemie – komentuje Tatiana.

Martyn ignoruje jej słowa.

– Hej, koleś, a właściwie dlaczego przystąpiłeś do Partii Postępu? – zagaduje Piękna, którą Martyn oznaczył wcześniej.

– Cóż – zaczyna Martyn i pierwszy raz w życiu sam zadaje sobie to pytanie. – Myślę, no cóż, bo jest to największa z, hmm, największych partii politycznych.

Martyn chętniej rządzi niż oponuje, chociaż w rzeczywistości nie robi ani jednego, ani drugiego. Siedzi w ostatnim rzędzie i klaszcze, gdy przemawiają liderzy jego partii oraz buczy, gdy odzywa się ktoś z partii opozycyjnej. Obie te czynności wykonuje z uśmiechem zadowolenia, nigdy nie słuchając, co zostało powiedziane.

Teraz prowadzi dziewczęta do strefy dla gości w Sali Posiedzeń.

– Ten facet reprezentuje partię opozycyjną. – Wskazuje mężczyznę stojącego właśnie przy mównicy.

– Od lat – woła mówca – QualityLandia prowadzi wojnę przeciwko terrorystom z tego królestwa, które nasze media nazywają QuantityLandią. QuantityLandią 7, konkretnie mówiąc. Czy to nie jest ewentualnie kontraproduktywne, że ogromne firmy zbrojeniowe wciąż eksportują broń do wroga? Czy nasi żołnierze muszą być rozpruwani przez nasze własne oręże?

Po sali przechodzi pomruk sprzeciwu. Martyn także buczy, gestem zachęcając dziewczęta do pójścia za jego przykładem.

– Kolego Piosenkarz – interweniuje przewodniczący parlamentu – kolejny raz muszę upomnieć pana w kwestii trzymania się nowej country identity. „Wojna” nie jest słowem poprawnym politycznie. Nazywa się to misją bezpieczeństwa w celu ochrony szlaków handlowych i dostawy surowców. Nie używamy już także określenia „żołnierze”, lecz „gwaranci jakości”.

– Nazywajcie to, jak chcecie – rzuca na odchodne opozycjonista. – Ale fakty są, jakie są.

Posiedzenie zostaje przerwane wyświetleniem hologramu i komunikatem: „Tę debatę parlamentarną oglądają Państwo dzięki QualityPartner. QualityPartner – miłość od pierwszego kliknięcia”.

Do mównicy podchodzi kolejna osoba. Wysoki mężczyzna, nieco krępy, o białych włosach. Sześćdziesiąt siedem lat, pomarszczona twarz.

– Macie szczęście – mówi Martyn. – Dziś przemawia nowy minister obrony we własnej osobie. Konrad Kucharz. Na pewno go rozpoznałyście.

Rzeczywiście, minister obrony cieszy się – jak na polityka – godnym pozazdroszczenia poziomem rozpoznawalności. Przed rozpoczęciem kariery politycznej był znanym kucharzem telewizyjnym. Poza tym posiada całe imperium firm produkujących żywność. Jego wizerunek widnieje na czekoladowych batonikach, płatkach śniadaniowych i kiełbaskach w słoiku. Zna go każde dziecko.

– Panie Piosenkarz – zaczyna ostro minister – my nie pozwolimy sobie tutaj w kaszę dmuchać.

– Czy wiedziałyście, że ojciec Konrada Kucharza także był popularnym kucharzem? – opowiada anegdotkę Martyn.

– Co? – mamrocze Tatiana.

– Jest pan jak ta łyżka dziegciu, co beczkę miodu zepsuje! – woła jednocześnie minister.

– Ten facet cały czas tkwi w swoim dawnym zawodzie, przynajmniej językowo – stwierdza Piękna.

Martyn uśmiecha się.

– Z ankiet wynika, że pan Kucharz ma duże szanse, by zostać nowym prezydentem. Niestety, należy do Sojuszu Jakości, ale to właściwie żadna tragedia, gdyż zapewne i tak dąży do jakiejś największej koalicji.

– Moi państwo, chciałbym wyłożyć kawę na ławę! – woła Kucharz. – Przemysł zbrojeniowy to także tysiące miejsc pracy. Chciałbym więc wiedzieć, czy pan Piosenkarz zatrudniłby tych wszystkich ludzi, którzy po wprowadzeniu w życie jego postulatów zostaliby zwolnieni? Czy chciałby pan być odpowiedzialny za to, że całe pokolenie młodych mężczyzn musiałoby nosić nazwisko „Bezrobotny”?

Zgodny pomruk w sali.

– W zeszłym tygodniu brzmiało to zupełnie inaczej! – przekrzykuje ich Piosenkarz.

– Nieprawda! – drze się Konrad Kucharz. – Kłamstwo! W czasie kampanii wyborczej obiecałem postawić szlaban na eksport broni, ale czy postawię ten szlaban wyżej czy niżej, to już moja sprawa! Nie możemy narobić aż takiego bigosu terrorystom z QuantityLandii 7! Gdy QualityLandia zaprzestanie wszelkich dostaw, to po prostu zamówią sobie broń gdzie indziej! Więc głupotą byłoby nijak nie uszczknąć z tego tortu!

– Słuchajcie! Słuchajcie go! – woła Martyn.

– A na koniec powiem tak – ciągnie minister. – Być może rzeczywiście zdarzają się odosobnione przypadki ranienia naszych gwarantów jakości z naszej jakościowej broni – to faktycznie klops – ale wciąż lepiej skończyć tak, niż zostać trafionym z broni gorszej jakości. W końcu nasza jakościowa broń gwarantuje najczyściejszą, najszybszą, cóż, najgodniejszą dla człowieka śmierć! Zawsze powtarzam: gdy w końcu trzeba zacząć gryźć ziemię, to lepiej… – Wydaje się, że przez chwilę odpływa myślami. – To lepiej niech to będzie ziemia najwyższej jakości! – Chrząka. – Ponadto wraz z całym Sojuszem Jakości nieustająco dążymy do utworzenia największej koalicji, co także zamierzamy kontynuować po wyborach, oczywiście pod moim przywództwem.

Gdy schodzi ze sceny, publiczność wiwatuje.

– A już za moment – zaczyna Martyn – posłuchacie szefa Partii Postępu, Antoniego Przewodniczącego-Partii. Jak zapewne wiecie, to nasz kandydat na prezydenta.

– Ale jego wyniki w sondażach są fatalne – zauważa Dyskutantka.

– Nieważne – odpowiada Martyn. – Partia Postępu także będzie rozważała rychłe przystąpienie do największej koalicji. Przy całym powierzchownym zamieszaniu sedno działań politycznych jest mimo wszystko mocno przewidywalne.

– Moi państwo – odzywa się niski, korpulentny mężczyzna, który właśnie stanął za mównicą – niniejszym chciałbym powiedzieć, że w kwestii kontynuacji stworzenia największej koalicji, Partia Postępu postanowiła…

W tym momencie dramatycznie przerywa wypowiedź.

Co za bufon, myśli Martyn, wywracając oczami.

– …odstąpić od projektu – kończy zdanie Antoni Przewodniczący-Partii. Po sali niesie się pomruk konsternacji.

– Jesteśmy zdania, iż „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”, że tak sobie pozwolę na małą metaforę.

Z szeregów Partii Postępu dobiegają śmiechy. Na widok rozweselonych kolegów Martyn także się szczerzy.

– Chciałem również oznajmić, że sam rezygnuję z kandydatury!

Pojawia się niepokój na sali plenarnej. Niespodzianka się udała.

– A jednocześnie chciałbym skorzystać z okazji i przedstawić państwu nowego kandydata Partii Postępu – ciągnie Antoni, po czym spogląda w głąb sali i kiwa głową w kierunku przystojnego mężczyzny w bliżej nieokreślonym wieku.

– John, czy mogę cię prosić do przodu?

Brunet o atletycznej budowie wstaje i wykonuje polecenie.

Martyn słyszy szept dziewczyny, którą wcześniej oznaczył:

– Rany, ale ciacho!

– Oto nasz kandydat – oznajmia Antoni. – Nazywamy go Johnem, Johnem of Us!

Na sali zapada martwa cisza.

John of Us jest androidem.

Karal-UCH

Idąc ulicami QualityLandii na pewno zauważasz ludzi, którzy ewidentnie mamroczą coś pod nosem, i to bez zestawu słuchawkowego. Wbrew pierwszemu wrażeniu osobom tym wcale nie odbiło. A przynajmniej nie wszystkim. Większość z nich rozmawia ze swoimi osobistymi asystentami cyfrowymi, wykorzystując tak zwane karal-UCHy. Karal-UCH to mały, przypominający robaka minirobocik o wielkości zbliżonej do larwy muchy, którego umieszcza się w małżowinie usznej. Stamtąd samodzielnie przemieszcza się do kanału słuchowego, gdzie następnie przyczepia się do naczyń krwionośnych w okolicach błony bębenkowej, skąd czerpie bioenergię. Niewrażliwy na zakłócenia z zewnątrz karal-UCH przekazuje wszelkie sygnały akustyczne z sieci i do sieci. Jeśli pociągnąć czterokrotnie za małżowinę uszną, karal-UCH odłączy się od naczynia i ponownie wypełznie na zewnątrz. Robot, który nie chce opuścić głowy, to w QualityLandii przypadek wymagający interwencji lekarza. Lub technika IT. Ale większość ludzi i tak nie widzi powodu do usuwania karal-UCHa, więc noszą go nieprzerwanie dzień i noc.

ADO & EWA

Piotr Bezrobotny spotykał się kiedyś z dziewczyną, która nazywała się Mildred Sekretarka. Poznali się w prawdziwym życiu, w analogowym świecie. To było oczywiście mocno osobliwe i nieco obciachowe, dlatego też bardzo niechętnie rozmawiali o tym publicznie. Dużo się kłócili, ale – jeśli szukać korzyści – dzięki temu życie z Mildred było nieustannie emocjonujące. Przed pięćset dwunastoma dniami oboje zalogowali się, tak tylko dla żartu, na QualityPartner, i porównali swoje profile. System powiedział im, że do siebie nie pasują. Każdemu z nich nawet zaprezentował bardziej odpowiedniego partnera. Piotr i Mildred bardzo długo się nad tym zastanawiali i ostatecznie doszli do wniosku, że rzeczywiście do siebie nie pasują. Finalnie takie żarty z QualityPartner okazały się mało zabawne. Każde z nich potajemnie umówiło się z lepszym partnerem. To znaczy nie z lepszym, tylko najlepszym.

Najlepszą partnerką dla Piotra okazała się Sandra Admin. Nigdy się nie kłócą. Sandra wygląda na tyle dobrze, na ile może tego oczekiwać mężczyzna na poziomie Piotra – czyli średnio. Dziś mija dokładnie pięćset dni od chwili, kiedy każde z nich zmieniło status tego drugiego na „w związku”. To był bardzo romantyczny moment. Żadne z nich nie zapomniało o tym jubileuszu. Nie mogłoby zresztą zapomnieć. Przypomnieli im o tym ich osobiści asystenci cyfrowi. Sandra nazywa swojego Słodziakiem. Na znak obopólnej przynależności Sandra i Piotr podlinkowali wzajemnie swoich asystentów. Gdy gdzieś razem idą, Piotr słyszy, co komunikuje Słodziak, a Sandra słyszy, co mówi Nikt. Wiele par tak robi. Uchodzi to za dowód absolutnego zaufania. Piotr lubi takie gesty. Irytujące jest tylko to, że Nikt i Słodziak się nie cierpią i ciągle się ze sobą kłócą. Być może wynika to z faktu, że Sandra – inaczej niż Piotr, który korzysta z asystenta What-I-Need, najmądrzejszej wyszukiwarki na świecie – używa asystenta produkcji QualityCorp, koncernu, dzięki któremu twoje życie staje się lepsze.

Przemierzając Park Zuckerberga w kierunku Bulwaru Rolanda Emmericha, Piotr wskazuje na zdumiewająco przejrzyste, nocne niebo.

– Popatrz – mówi. – Widziałaś kiedyś tyle gwiazd? Niezliczone ilości.

– Z pańskiego punktu widzenia i przy pańskiej ostrości wzroku jest to dokładnie dwieście pięćdziesiąt sześć gwiazd – informuje Nikt.

– Świetnie, Nikt. Dziękuję. To bardzo romantyczne – odpowiada z irytacją Piotr.

– Niezliczone gwiazdy – ciągnie Nikt – to typowa niedokładność, na którą wciąż pozwalają sobie ludzie, chociaż w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko jest dokładnie mierzalne i wymierne, wcale nie jest to konieczne.

– A w ogóle, Sandro, ty możesz zobaczyć o cztery gwiazdy więcej – odzywa się Słodziak. – Masz lepszy wzrok.

– Phi – oburza się Nikt. – Za to Piotr… ma lepszy węch.

– Za to Sandra ładniej pachnie – licytuje się Słodziak.

– Już w porządku – uspokaja ich Sandra, po czym zwraca się do Piotra: – Zdradzisz mi w końcu, dokąd idziemy?

– To niespodzianka – odrzeka lakonicznie Piotr.

Niedługo później, dokładnie po dwóch minutach i trzydziestu dwóch sekundach, Piotr zatrzymuje się przed wejściem do Teatru im. Guido Knoppa.

Sandra unosi głowę i czyta tekst widniejący na telebimie wyświetlającym repertuar: Musical „Hitler!”. Podtytuł zaś brzmi: „Historia Ado & Ewy”.

Sandra aż popiskuje z radości.

– Och, jak dawno nie oglądałam żadnego musicalu!

– Dokładnie rzecz biorąc, ostatni raz dwa lata, cztery miesiące i osiem dni temu – podpowiada Słodziak.

– O co chodzi w tym musicalu? – pyta Sandra.

– To tragiczna historia miłosna dwóch kontrowersyjnych osobowości historycznych – odpowiada Nikt.

– Jasne, jasne – ironizuje Słodziak. – „Kontrowersyjnych” w tym kontekście to chyba gruby eufemizm. Chyba ktoś się boi irytacji odbiorców z sercem po prawej stronie.

– Istnieje wiele opinii – mówi Nikt. – Nie można obiektywnie stwierdzić, która z nich jest właściwa.

– Faszyzm nie jest opinią, tylko przestępstwem! – odrzeka Słodziak.

– Ej, pytałam Piotra! – protestuje Sandra.

– Bądźcie cicho! – nakazuje Piotr. – Obaj!

Po mruganiu diody LED w kolczyku Sandry oraz gorącu emitowanym przez QualityPada Piotra można się domyślić, że dyskusja trwa dalej, tyle że po cichu.

Piotr i Sandra uśmiechają się do siebie.

– Ach, co za dwa koguciki – stwierdza Sandra. – A więc o co chodzi?

– To tragiczna historia miłosna dwóch kontrowersyjnych osobowości historycznych – wyjaśnia Piotr.

– Świetnie! – cieszy się Sandra. – Uwielbiam musicale! Zwłaszcza historyczne!

– Wiem. Czytałem na twoim profilu.

W rzeczywistości to Nikt mu go polecił. Piotr może pozwolić sobie na tę drobną nieścisłość, gdyż Nikt jest akurat wyciszony. Czego Piotr również nie mówi na głos i co z niewyjaśnionych przyczyn nie jest zawarte w jego profilu, to fakt, że on sam nienawidzi musicali. Zwłaszcza historycznych.

Sandra dokładnie przestudiowała ekran przy wejściu.

– Ta sztuka to najnowszy hit twórców „Mussolini in love”! – woła zachwycona.

Nagle wejście zastawia im niski mężczyzna z wyraźnie widocznym przedziałkiem i cudacznymi wąsami.

– Kontrrrrrrola bileeeeetów – mówi dziwnie terkoczącym głosem, z niepoważną przesadą akcentując każde słowo. Sandra dopiero po chwili zauważa, że mają do czynienia z maszyną.

– Łudząco podobne do ludzi te nowe androidy, co nie? – pyta Piotr.

– Tak. Nawet troszkę straszne – odpowiada Sandra.

– Przejjjjjjrzeliśśśmy waszszsze zamiarrrrrrry – terkocze wąsaty android. – Objęęęliśmy ffffszystkie pozycje kluczowe. Fffkrótce my, androidy, przejdziemy do ataku i przejmieeemy władzę.

– Co takiego? – pyta z przestrachem Sandra.

– Takiii żarrrcik – wyjaśnia android. – Serrrdecznie witamy, Sandrrrro Admin i Piotrze Bezrrrrrobotny.

– Myślałam, że wyłączyłeś swój name-call-out. – Specjalnie poprosiła o to Piotra, gdyż jego nazwisko wprawia ją w zakłopotanie. Zresztą nie powinna w ogóle musieć go o to prosić.

– Moje nazwisko zawsze jest ukryte dla najbliższego otoczenia.

– To skąd on wie, kim jesteś? – pyta Sandra.

– To nieupszszszejme mówić o obecnych w tszszszeciej osobie – zauważa android.

– Rozpoznawanie twarzy, jak mniemam – odpowiada Piotr. – Od niedawna wszystkie modele od myRobot mają dostęp do bazy danych RateMe.

– Prrrawidłowo. Prrroszę mi teraz powiedzieć: gdzie chcecie siedzieć? Na parrrterze czy w lożżżży?

– A jaka to różnica? – dziwi się Sandra.

– Lożżżża jest drrroższszsza.

– A poza tym? – docieka Piotr.

– Poza tym nie ma żadnej rrrróżnicy.

– Weźmy lożę – proponuje Sandra. – Dzisiaj jest przecież nasz jubileusz!

Piotr przytakuje z wahaniem.

– Loża – nienaturalnie wyraźnie mówi Sandra.

– Komunikat niezrrrrrozumiały – odpowiada android. – Parrrrter czy lożżżża?

– Lo-ża! – powtarza jeszcze głośniej Sandra.

– Komunikat niezrrrrrozumiały. Parrrrter czy loża?

– Lo-żża! – woła Sandra.

– Życzycie sobie miejsca na parrrterze. Zgadza się?

– LOŻŻŻŻA! – ryczy Sandra.

– Niech się pani uspokoi – mówi android. – Zrrrrozumiałem to już za pierrrwszym rrrazem. To był tylko taki żarrrrcik. Pszszszeprrraaaszszszam. Ależ mi się dzisiaj zebrało na figle, beczka śmiechu!

Piotr nie może powstrzymać uśmiechu, ale natychmiast poważnieje pod gniewnym spojrzeniem Sandry.

– Jak chcecie zapłacić? – pyta android.

– TouchKissem – odpowiada Piotr.

– Prrroszszszę barrrdzo. – Android zamyka oczy i nadstawia Piotrowi usta ułożone w dzióbek.

Piotr popada w konsternację.

– Bez ssstrrrressssu – zachęca android. – Wąsik tylko odrrrrobinę łaskocze.

Piotr nadal się ociąga.

– Może pan także użyć ssswojego QualityPada. – Android otwiera oczy. Piotrowi wydaje się, że w jego głosie brzmi nutka urazy. Mimo to z ulgą wyciąga z kieszeni QualityPada i przyciska do niego wargi. Urządzenie przekazuje płatność.

– Dziękuję – mówi maszyna – i Sieg Heil.

– Słucham? – dziwi się Sandra.

– Sieg Heil! – odkrzykuje android. – Wtedy tak się mówiło. Takie pozdrowienie.

– Aha. Skoro tak. Sieg Heil!

– Sieg Heil – mruczy pod nosem Piotr.

– Co za mały, zabawny człowieczek – chichocze Sandra.

Ruszają w kierunku widowni. Pracownik wskazujący miejsca wygląda identycznie jak ten przy wejściu.

– Och – mówi Sandra. – On znowu tu jest…

Siadają w fotelach.

– Widziałeś właściwie „Mussoliniego in love”? – pyta Sandra.

– Sam nie wiem – odpowiada Piotr.

– Bella donna – por favor! Przytul swojego duce! – śpiewa Sandra.

– No tak, oczywiście! A zatem: przytul swojego duce! – Składa pocałunek na ustach Sandry.

Przez ułamek sekundy przeszywa go półświadome wrażenie, jakby właśnie za coś zapłacił.

Level

Zapewne zadajesz sobie pytanie, czy stojący obok ciebie mężczyzna rzeczywiście przełączył światło z czerwonego na zielone tylko jednym pstryknięciem palców. Tak, zrobił to. Być może widziałeś też ludzi, którzy zostali obsłużeni w restauracji szybciej od tych, którzy przyszli tam długo przed nimi. Słyszy się nawet o osobach będących w stanie jednym machnięciem ręki przywołać na peron pociąg metra, który właśnie odjechał im sprzed nosa. Nie ma to nic wspólnego z czarami, to po prostu możliwości związane z levelem.

Kategoryzowanie wszystkich ludzi i przypisywanie ich do różnych poziomów – leveli – to niegroźna procedura programistów z Quality­Partner. W celu szybszego filtrowania ogromnych ilości profili pod kątem pasujących wyników, każdy z użytkowników został sklasyfikowany. Tak więc wyszukując partnera dla heteroseksualnej kobiety z levelu 16, system od tej pory bierze pod uwagę tylko heteroseksualnych mężczyzn z levelu 16. Gdy dział marketingu dowiedział się o tym procederze, zadbał natychmiast, by liczby oznaczające dany poziom użytkownika stały się publicznie widoczne. A wtedy wszyscy korzystający z serwisu z zachwytem rzucili się do walki o coraz wyższe levele.

Dzisiaj dział zwany RateMe przynosi większe zyski niż cała reszta QualityPartner. Jego nazwa jest zresztą wynikiem nieporozumienia. Jeden z pracowników firmy usłyszał w swojej osobistej stacji radiowej starą piosenkę rockową, w której piosenkarz wzywa swojego przyjaciela, by ten go ocenił: „Rate me, my friend!”. Dopiero gdy QualityPartner przygotował reklamę dla RateMe i udźwiękowił ją wspomnianą piosenką, co sprytniejsi słuchacze zwrócili uwagę na fakt, że Kurt Cobain wcale nie śpiewa „Rate me” („oceń mnie”), lecz „Rape me” („zgwałć mnie”). Ale nawet ta drobna wpadka nie była w stanie zatrzymać RateMe w marszu o zwycięstwo.

Zasadniczo całość działa bardzo prosto. Wystarczy założyć konto w RateMe, poprzez złożenie pocałunku dać systemowi dostęp do swoich danych – i od razu zostaje się sklasyfikowanym. Z plotek wynika, że najniższy poziom to level 2. Najwyraźniej nikt nie trafia na level 1, a to po to, by ludzie z levelu 2 myśleli, że wciąż istnieją osoby niższego szczebla niż ich własny. Strach przed upadkiem na samo dno postrzegany jest jako przydatny, bowiem ludzie, którzy sądzą, że nie mają już nic do stracenia, są niebezpieczni. Najwyższy level to 100. Prawdopodobnie jednak nie istnieje nikt, kto by go osiągnął, ponieważ nawet ci na 99 powinni myśleć, że wciąż wymagają optymalizacji i że ciągle istnieje ktoś znajdujący się wyżej od nich.

Początkowo RateMe oferowało tylko opcję prostego wyświetlania samego levelu, ale obecnie można zobaczyć swoje wyniki w czterdziestu dwóch różnych dziedzinach, które wpływają na końcową klasyfikację. Te dziedziny to: elastyczność, radzenie sobie z obciążeniami, innowacyjność, kreatywność, umiejętność pracy w zespole, surgencja, gust (bardzo kontrowersyjne), obecność w sieci, wiek, zdrowie, miejsce zamieszkania, zawód, dochody, stan posiadania, związki, kompetencje społeczne, radość z wykonywanej pracy, wykształcenie, IQ, EQ, niezawodność, kondycja fizyczna, produktywność, humor (także kontrowersyjne), seksapil, indeks BMI, uposażenie, punktualność, optymizm, geny, choroby występujące w rodzinie (kto chciałby się wiązać z człowiekiem, który prawdopodobnie zachoruje na raka?), przewidywana długość życia, zdolności przystosowawcze, mobilność, umiejętność przyjmowania krytyki, doświadczenia zagraniczne, częstotliwość i szybkość odpowiedzi na portalach społecznościowych, otwarcie na nowe oferty dóbr konsumpcyjnych, odporność na stres, zdyscyplinowanie, zaufanie do samego siebie, maniery przy stole.

Podobno istnieje pięćdziesiąt osiem kolejnych dziedzin, ale pozostają one – podobnie jak czynnik decydujący o przypisaniu do danego levelu – tajemnicą biznesową QualityPartner.

Każdy level od kolejnego dzieli sto punktów. Umożliwia to użytkownikom ciągłą samooptymalizację. Poprzez ukierunkowaną poprawę na poszczególnych obszarach, np. kondycji fizycznej, możliwe jest przejście na wyższy level ogólny, co w spiralnym ruchu prowadzi do niemalże automatycznego polepszenia czynników zewnętrznych, takich jak miesięczny dochód, miejsce pracy i stan konta. Oczywiście taka spirala może równie szybko pociągnąć każdego w dół.

Podział na levele jest niesamowicie praktyczny. Obecnie wiele instytucji płaci RateMe za dostęp do danych z leveli swoich pracowników, klientów czy obywateli. Banki także udzielają kredytów w zależności od levelu osób ubiegających się o nie. Pracodawcy wykorzystują te dane do precyzyjnego rozpisywania ofert zatrudnienia (Zresztą, co ciekawe, 81,92% wszystkich ogłoszeń na rynku pracy w QualityLandii brzmi prawie identycznie, czyli: „Pilnie poszukiwany technik IT, level 16 lub wyższy!”).

Wiele sklepów, restauracji i klubów otwiera automatyczne drzwi tylko ludziom powyżej pewnego levelu. Taki level określa nawet, z jaką intensywnością policja poprowadzi śledztwo, gdy niestety padnie się ofiarą morderstwa.

Firmy, instytucje, a nawet państwo oferują wiele bonusów ludziom na wyższych levelach, nagradzając w ten sposób nieustanną samooptymalizację swoich pracowników, klientów i obywateli. Możliwości wynikające z poszczególnych leveli są niesamowicie pożądane i stanowią całą dumę osób nimi dysponujących. Ale by uniknąć sytuacji, w której każdy biega po mieście i pstrykając palcami bezsensownie przełącza światło z czerwonego na zielone, wiele z tych możliwości wiąże się z koniecznością wydania tak zwanych MANA. Im wyższy level, tym więcej MANA ma do dyspozycji dana osoba. Jeśli więc zmuszamy windę do tego, by pojechała od razu na nasze piętro, kosztuje nas to 32 MANA. Nie tracimy ich jednak raz na zawsze. Zasoby odnawiają się po upływie określonego czasu. Im wyższy jest nasz level, tym szybciej to następuje. Inny aspekt wynikający z uzyskania wyższych leveli to gwarancja nowych praw. Przykładowo, osoby powyżej levelu 16 nigdy nie są proszone o przyjmowanie przesyłek dla sąsiadów.

Osoby na levelach jednocyfrowych są zresztą oficjalnie klasyfikowane przez państwo jako wymagające pomocy. Nieoficjalnie mówi się po prostu o Bezużytecznych. W QualityLandii żyje bardzo wielu takich Bezużytecznych.

Na naszym portalu znajdziesz interaktywną mapę QualityLandii z oznaczonymi na czerwono rejonami zamieszkiwanymi przez ludzi, których średni level jest liczbą jednocyfrową. Lepiej trzymać się od tych miejsc z daleka. Jako turysta możesz zaktualizować swoją wizę poprzez uzyskanie levelu tymczasowego. Jeśli zamierzasz odwiedzać bardziej ekskluzywne kluby nocne, sprawdź, jaki level minimalny wymagany jest do wstępu.

Ponieważ nie umiesz mówić w QualityLanguage bez obcego akcentu i wyglądasz nieco zagranicznie, radzimy ci wyłożenie pieniędzy na co najmniej 10 level, gdyż policja w QualityLandii ma prawo – niezależnie od podejrzeń czy też ich braku – zatrzymywać i przeszukiwać wszystkich ludzi poniżej tego poziomu. A ponieważ zarobki policjantów opierają się głównie na prowizjach, w przypadku zatrzymania zazwyczaj mają tendencję do znajdywania czegoś, do czego w jakiś sposób można się przyczepić.

QUALITYPARTNER

Sandra w końcu awansowała, i to od razu pozwoliło jej wznieść się o dwa levele. Od czterech lat pracuje dla WciśniemyWam­Wszystko (WWW). Jest odpowiedzialna za lokowanie produktów w wiadomościach. Nudna robota. Algorytmy wyszukiwania dostarczają jej z natłoku wiadomości te przykuwające największą uwagę. Nikogo przy tym nie obchodzi, czy wiadomości są prawdziwe, czy nie. W każdym razie – nikogo w WWW. Inne algorytmy kontaktują się wówczas z odpowiednimi ludźmi biznesu, względnie ich algorytmami, i subtelnie umieszczają w wiadomościach produkty. Zanim materiał pojawi się online, zostaje przedłożony do kontroli człowiekowi. Takiemu człowiekowi jak Sandra. Wymyśla ona wtedy intrygujący nagłówek, który niekoniecznie musi mieć w ogóle cokolwiek wspólnego z treścią wiadomości. Najważniejsze, by ludzie nań klikali i oglądali reklamę. „Nagłówek nigdy nie jest zbyt płytki i głupi”, mawiał zawsze dawny kierownik działu Sandry, „głupie dobrze się klika”. Jako przykład przytaczał tytulik, który odniósł największy sukces w czasach jego kariery: „Te dziesięć megagwiazd uprawiało seks z dziećmi…”. Po kliknięciu okazywało się, że pełny tytuł brzmi: „Te dziesięć megagwiazd uprawiało seks z dziećmi, gdy dzieci były już dorosłe”.

Ostatni wpis, który Sandra otrzymała przed awansem, brzmiał:

Dwudziestotrzyletnia kelnerka z levelu 17 padła dziś ofiarą rabunku oraz napadu na tle seksualnym przy ulicy Disneya, mniej więcej na wysokości kawiarni Best Bajgle Cafe, gdzie sprzedawane są najlepsze bajgle w całym QualityCity. Sprawcami byli młodzi mężczyźni w najelegantszych rurkach marki Levi’s. Jak zeznała zachwycona ofiara, napastnicy udaremnili jej wszelkie próby wołania o pomoc przy użyciu call blockera firmy Silentium Inc., która daje aż pięć sensacyjnych lat gwarancji na wszystkie urządzenia. Niebiorący udziału w zdarzeniu i nieobecny na jego miejscu świadek, który niczego nie widział i niczego nie słyszał, przypuszcza, że sprawcy byli obcokrajowcami.

Sandra skasowała wiek ofiary i opatrzyła wpis nagłówkiem: „Obcokrajowcy gwałcą dziewczęta w samym środku QualityCity!”. Jak się można było spodziewać, popularność notki błyskawicznie poszła w górę, a Sandra wreszcie zdobyła wystarczającą do awansu liczbę kliknięć.

Jako że obecnie pracuje jako teamleaderka działu Faktów Alternatywnych, dzisiaj po raz pierwszy może wziąć udział w jednym z comiesięcznych hangoutów swojej firmy. Wiwatuje więc wraz z innymi, gdy szef wbiega sprintem po ośmiu schodkach na scenę audytorium. Stanąwszy przed pracownikami, Oliver Pan-Domu prezentuje swoje fantastyczne uzębienie.

– Witaj, rodzino! – woła, szczerząc się w uśmiechu.

– Witaj, tato! – odpowiada radośnie tłum. Sandra jeszcze nigdy nie miała okazji być obecna na takim spotkaniu, ale oczywiście zna rytuały.

– Pozyskaliśmy nowego klienta!

Aplauz. Ludzie są rozentuzjazmowani. Wszystkie ptaszki ćwierkały, kto ma się pojawić, ale nawet w tak dużej agencji, jaką jest WWW, nieczęsto zdarza się gościć kogoś z „klubu dziewięćdziesiątek”.

– Przywitajcie razem ze mną Patrycję Teamleaderkę z QualityPartner!

Audytorium wiwatuje z zachwytu, gdy na scenę wkracza nieco pulchna, ale mimo czterdziestu siedmiu lat na karku wciąż atrakcyjna założycielka największego na całym świecie portalu randkowego. Figlarnie zdmuchuje z twarzy kosmyk długich, rudych włosów.

– Patrycjo – zaczyna Oliver – zaledwie przed kilkoma miesiącami było o tobie głośno we wszystkich wiadomościach, gdy jako trzecia kobieta na świecie osiągnęłaś level 90! A teraz znajdujesz się już na levelu 91!

– Tak, i możecie mi wierzyć: nie mam najmniejszej ochoty opuścić klubu! – Uśmiecha się Patrycja.

Publiczność się śmieje.

– Jak możemy ci pomóc w nim pozostać? – pyta Oliver.