29,90 zł
E-book dostępny w formatach mobi, epub
Jezus żyje! I wciąż działa, uzdrawiając i uwalniając
wszystkich, którzy przychodzą do Niego z wiarą.
Jak rozpoznać źródło cierpienia, które dotyka ciało i ducha? Jak otworzyć się na dar uzdrowienia duchowego i fizycznego? Jaką rolę pełni modlitwa wdzięczności i przebaczenia? Jak zaakceptować swoją historię i samego siebie?
W nowej, długo wyczekiwanej książce o. JÓZEF WITKO – franciszkanin, rekolekcjonista i kapłan od wielu lat posługujący modlitwą o uzdrowienie – dzieli się swoim świadectwem wiary. Współczesny człowiek cierpi z powodu chorób fizycznych i psychicznych, zranień serca i braku przebaczenia, kłopotów finansowych, samotności, nałogów, trudności w relacjach społecznych, małżeńskich i rodzinnych. Przytłoczony tymi problemami pochyla się coraz bardziej ku ziemi, zapominając o Bogu, który czuwa nad jego życiem.
Co zrobić, aby BOŻA ŁASKA MOGŁA NAS DOTKNĄĆ I PRZEMIENIĆ ? Trzeba na nowo zaufać Bogu, nauczyć się Go uwielbiać
i dziękować Mu, pomimo bólu, w sytuacjach trudnych i na pozór beznadziejnych. Trzeba uwierzyć, że poznawanie Boga i doświadczenie Jego miłości jest pierwszym etapem uzdrowienia i uwolnienia, jest drogą do spotkania z Tym, który PRAWDZIWIE USZCZĘŚLIWIA.
W książce znajdziesz wiele ŚWIADECTW i historii, które pomogą ci uwierzyć w Bożą moc i Jego działanie w życiu każdego człowieka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 264
Opinia konsultanta teologicznego
Książka o. Józefa Witko ma przede wszystkim charakter świadectwa wiary, czyli jest formą dzielenia się wiarą, co stanowi istotną jej wartość. Jednocześnie należy podkreślić, że nie jest to tekst ściśle teologiczny, choć zawiera wiele treści o takim charakterze.
Prostota języka i sposób, w jaki autor zwraca się do czytającego, może przyczynić się do pozytywnego odbioru przez szersze grono czytelników.
Wedle mojej wiedzy książka Rafa. Bóg uzdrawia nie zawiera treści sprzecznych z nauką Kościoła katolickiego, nawet jeśli w niektórych punktach może być przedmiotem odmiennych opinii, co oczywiście nie umniejsza wartości publikacji.
Paweł Sambor OFM
Rzym, 29 stycznia 2024 roku
Copyright © by Józef Witko OFM 2024
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2024
All rights reserved
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.
Imprimi potest:
O. Krzysztof Bobak, OFM
Minister Prowincjalny
Prowincji Matki Bożej Anielskiej
Zakonu Braci Mniejszych
Kraków, dnia 29.01.2024 r., L.dz. 14/01/24
Materiały okładkowe: © Wirestock Creators / Shutterstock, © ChrisGorgio / iStock
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Anna Adamczyk
ISBN 978-83-68144-05-5
Wydanie I, Kraków 2024
Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Spotykam wiele osób, które bardziej cierpią z powodu braku miłości niż z powodu różnych chorób i dolegliwości. Prawdą jest, że zostaliśmy stworzeni z miłości i do miłości. Dlatego wszelki jej brak jest dla nas ogromnym cierpieniem. Cierpimy, kiedy kochamy tych, którzy naszej miłości nie przyjmują, i cierpimy, kiedy nie doświadczamy miłości od tych, których kochamy. „Bo góry mogą się poruszyć i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą” (Iz 54, 10).
Miłość Boga do nas jest faktem, a nie teorią. Ona się nie zmienia. Miłość jest naturą Boga. Miłość Boga do nas nie podlega dyskusji, ale z powodu naszych grzechów i podszeptu ze strony złego ducha wątpimy w nią. Do tego dochodzi nieumiejętność kochania z naszej strony i ze strony naszych bliskich jako skutek grzechu pierworodnego. Poza tym trzeba jeszcze dodać problemy codziennego życia, cierpienia, nieszczęścia, choroby, które wcale nie ułatwiają nam kochania drugiego człowieka ani doświadczania miłości z jego strony.
Arcybiskup Fulton Sheen w książce Stworzeni do szczęścia snuje ciekawe rozważania. Pisze między innymi:
Odwołajmy się do naszego serca: ono nam podpowie, w jakim celu zostaliśmy stworzeni. Nasze serce nie ma doskonałego kształtu, wcale nie przypomina serc malowanych na kartkach walentynkowych. Z boku jakby brakuje mu kawałeczka. Niewykluczone, że jest to nawiązanie do cząstki serca wyrwanej Chrystusowi – wyrwanej z Jego serca, które na krzyżu objęło całą ludzkość. Ja jednak myślę tak: kiedy Bóg tworzył nasze serce, uznał je za tak dobre i tak godne miłości, że jego kawalątek zatrzymał w niebie. Resztę posłał na świat, by cieszyła się Jego darami i na ich podstawie wskazywała nam drogę do Niego, ale też zawsze nam przypominała, że niczego na tym świecie nie możemy kochać całym sercem, bo całego serca nie mamy. Jeśli zaś chcemy kochać kogoś całym sercem, jeśli chcemy znaleźć prawdziwy pokój i prawdziwą pełnię, musimy powrócić do Boga i odzyskać ową brakującą cząstkę, którą On przechowuje dla nas od wieków!2.
Jak wielka musi być miłość Boga do człowieka! Jezus powiedział: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” (J 15, 9). Jaka jest miłość Ojca do Syna? Przede wszystkim nieskończona, doskonała, niezawodna, wieczna. „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1, 11). Boże, dziękuję Ci za Twoją miłość do mnie.
Według mnie ten kawałeczek brakującego serca, który Bóg zatrzymał przy sobie, wskazuje, jak bardzo Bóg mnie kocha. On nie chciał się ze mną rozstawać. On chciał, abym był zawsze przy Nim. Żebym się nie zagubił na tej ziemi skażonej grzechem. Ten kawałeczek serca znajdujący się przy sercu Boga jest dla mnie jak sygnał z satelity, który naprowadza mnie na właściwą drogę prowadzącą moje życie ku Bogu, którą jest sam Jezus Chrystus.
U proroka Izajasza czytamy: „Mówił Syjon: Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał. Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach, twe mury są ustawicznie przede Mną” (Iz 49, 14–16). Ojcowie Kościoła, komentując ten fragment, piszą, że dłońmi Boga są Jezus Chrystus i Duch Święty. Co to oznacza dla nas? Przede wszystkim to, że przez Pana Jezusa i Ducha Świętego Bóg przygarnia każdego z nas do swojego Ojcowskiego serca. Kiedy te słowa dotknęły mojego serca, wówczas Duch Święty „ożywił je” w moim sercu i natychmiast Boża miłość „wlała” się do mojego serca. Te słowa sprawiły, że uświadomiłem sobie, jak bardzo Bogu na mnie zależy i jak bardzo On mnie kocha. Warto sobie często uświadamiać, że tylko Jezus za nas umarł, nikt inny. Ani twój ojciec nie umarł za ciebie, ani twoja matka, ani twój mąż czy żona, ani twoje dziecko, nikt, tylko On, Jezus, umarł za ciebie. Tylko On aż do zupełnego wyniszczenia siebie samego walczył o ciebie. „W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować” (1 J 4, 10–11). Wiąże się z tym pewność, że otrzymamy wszystko, czego potrzebujemy w codziennym życiu.
Miłość do Boga zawsze jest pierwsza i jest miłością, którą stawiamy przed i ponad wszelką inną miłością, a przynajmniej tak powinno być. Jednakże jest ona widoczna i wyraża się w relacji z drugim człowiekiem, w relacji opartej na miłości i na wzajemnym szacunku. „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego” (1 J 4, 20–22).
Jezus powiedział do swoich uczniów, a zatem i do każdego z nas: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 34–35). Mamy miłować się wzajemnie tak, jak Jezus nas umiłował. Dlaczego mamy się miłować wzajemnie? Dlatego, że sam Bóg nas kocha (por. J 13, 34). Święty Jan w pierwszym liście pisze takie oto słowa: „Bóg jest miłością. […] W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1 J 4, 8.10), a w drugim liście: „[A]byśmy się wzajemnie miłowali. A pisząc to – nie głoszę nowego przykazania, lecz to, które mieliśmy od początku. Miłość zaś polega na tym, abyśmy postępowali według Jego przykazań” (2 J 1, 5–6).
Ta Boża miłość w sposób szczególny objawia się w czasie każdej Eucharystii, podczas której sam Ojciec daje nam swojego Syna na ofiarę za nasze grzechy. Widzimy ogromne poświęcenie Jezusa, który przez mękę i śmierć ofiarowuje się za nas. Kiedy zatem uczestniczymy w tej ofierze, uczymy się od Jezusa poświęcać się w miłości dla każdego, tak jak On w miłości poświęcił się za każdego z nas. W czasie Eucharystii nie tylko uczestniczymy w miłości samego Boga, ale i jesteśmy w tej miłości zanurzeni. Zanurzeni w miłości samego Boga, aby po zakończeniu Eucharystii iść z tą miłością do naszych domów, środowisk, miejsc pracy i zanurzać w niej tych, których spotkamy. I to jest piękne. Jak Bóg zanurzył mnie w swojej miłości, tak i ja mogę w Jego miłości zanurzać tych, których spotkam. W jaki sposób? Poprzez uśmiech, dobre słowo, dobry czyn, przez bycie z osobą, by mogła się poczuć kochana. W ten sposób potwierdzam moją miłość do Boga. Miłość Boga do nas wyraża się w dobru, którym Bóg nas obdarza. Podobnie i nasza miłość do drugiej osoby powinna wyrażać się w dobru okazywanym innym, na przykład przez uśmiech. Święta Urszula Ledóchowska tak napisała o apostolstwie uśmiechu:
Podaję wam tu rodzaj apostolstwa, które nie domaga się od was ciężkiej pracy, wielkich umartwień i trudów, ale które szczególnie dziś, w naszych czasach, bardzo jest pożądane, potrzebne i skuteczne, mianowicie apostolstwo uśmiechu.
Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy. Uśmiech na twarzy pogodnej mówi o szczęściu wewnętrznym duszy złączonej z Bogiem, mówi o pokoju czystego sumienia, o beztroskim oddaniu się w ręce Ojca Niebieskiego, który karmi ptaki niebieskie, przyodziewa lilie polne i nigdy nie zapomina o tych, co Jemu bez granic ufają.
Uśmiech na twej twarzy pozwala zbliżyć się bez obawy do ciebie, by cię o coś poprosić, o coś zapytać – bo twój uśmiech już z góry obiecuje chętne spełnienie prośby. Nieraz uśmiech twój wlać może do duszy zniechęconej jakby nowe życie, nadzieję, że nastaną lepsze czasy, że nie wszystko stracone, że Bóg czuwa.
Uśmiech jest nieraz tą gwiazdą, co błyszczy wysoko i wskazuje, że tam na górze bije Serce Ojcowskie, które zawsze gotowe jest zlitować się nad nędzą ludzką.
Ciężkie dziś życie, pełne goryczy, i Bóg sam zarezerwował sobie prawo uświęcania ludzi przez krzyż.
Nam zostawił zadanie pomagać innym w bolesnej wędrówce po drodze krzyżowej przez rozsiewanie wokoło małych promyków szczęścia i radości. Możemy to czynić często, bardzo często, darząc ludzi uśmiechem miłości i dobroci, tym uśmiechem, który mówi o miłości i dobroci Bożej.
Mieć stały uśmiech na twarzy, zawsze – gdy słońce świeci albo deszcz pada, w zdrowiu lub w chorobie, w powodzeniu albo gdy wszystko idzie na opak – o to niełatwo! Uśmiech ten świadczy, że dusza twa czerpie w Sercu Bożym tę ciągłą pogodę duszy, że umiesz zapomnieć o sobie, pragnąc być dla innych promykiem szczęścia3.
Miałem kiedyś sen o miłości, którą Bóg nas darzy. Zobaczyłem świątynię w Jerozolimie, w niej zaś Święte Świętych, które było zasłonięte zasłoną. W oddali zaś, na Golgocie, zobaczyłem krzyż, a na nim Jezusa konającego. Kiedy Jezus już skonał, zobaczyłem, jak zasłona się rozdziera z góry na dół.
Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: „Eli, Eli, lema sabachthani?”, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: „On Eliasza woła”. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, nasączył ją octem, umocował na trzcinie i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: „Zostaw! Popatrzmy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić”. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy trzymali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: „Prawdziwie, Ten był Synem Bożym”. Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Były wśród nich: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza. (Mt 27, 45–56)
Zasłona, o której jest tu mowa, sięgała od sufitu do podłogi, od ściany do ściany i oddzielała Miejsce Najświętsze od Miejsca Świętego w świątyni. Długość tej zasłony wynosiła w przeliczeniu między osiemnaście a dwadzieścia siedem metrów. Ważne jest to, że zasłona została rozdarta z góry do dołu (Mt 27, 51; Mk 15, 38). Żaden człowiek nie mógłby rozedrzeć tej zasłony w taki sposób. Tylko Bóg mógł rozerwać tę zasłonę.
List do Hebrajczyków 9, 1–9 mówi nam, że zasłona oddzielała Miejsce Najświętsze, gdzie przebywał Bóg, od reszty świątyni, gdzie przebywali ludzie. To podkreślało fakt, że człowiek został oddzielony od Boga przez grzech (Iz 59, 1–2). Wyłącznie arcykapłan mógł przejść poza zasłonę, i mógł to zrobić tylko raz w roku (Wj 30, 10; Hbr 9, 7). To symbolizowało Jezusa, który w Bożej obecności poświęcił się dla nas. W chwili, w której umarł Chrystus, zasłona została rozdarta na dwie części, co pokazało, że ofiara została złożona i oddzielenie pomiędzy Bogiem a człowiekiem już nie istnieje.
Kiedy tak patrzyłem, usłyszałem głos, który mówił do mnie. To, co usłyszałem, zapadło głęboko w moje serce. Miałem wrażenie, że był to głos Ojca. Bóg mówił do mnie: „Powiedz im o mojej miłości do nich. Zobacz, tak wielu nie pamięta o mojej miłości, a większość nawet jej nie zna. Zasłona w świątyni była znakiem, że do momentu śmierci mojego Syna nie każdy mógł przyjść do mnie. Prawo mu tego zabraniało. I choć moje serce tęskniło za spotkaniem z człowiekiem, to jednak z powodu prawa nie każdy człowiek mógł do Mnie przyjść. Oto teraz Ja sam rozrywam tę zasłonę, aby w ten sposób pokazać, że dzięki męce i śmierci mojego Syna wszystkie przeszkody znajdujące się na drodze do Mnie zostały usunięte. Od tego momentu każdy bez wyjątku może się do Mnie zbliżyć. I to nie tylko raz w roku, jak dotąd czynił to jedynie arcykapłan, ale każdego dnia i nocy. Ja wciąż czekam z otwartym sercem przepełnionym miłością na spotkanie z człowiekiem”. Kiedy Bóg mówił te słowa, w moim sercu rosło tak wspaniałe uczucie, że po przebudzeniu czułem się tak, jakbym naprawdę był przed Bogiem. Jakby to nie był sen, ale rzeczywistość. Słowa przenikały mnie i wbijały się w moje serce, powodując ogromne szczęście i radość z tego, co uczynił Jezus. Rosła w moim sercu miłość do Niego, bo wiedziałem, że to dzięki Niemu mogę teraz przyjść do Ojca. Nie ma już żadnych przeszkód. Bóg je wszystkie usunął. Widziałem też, na tyle, na ile mogłem to pojąć, jak wielka jest miłość Ojca do Syna, przez którego Bóg pojednał nas ze sobą i przez którego objawiał swoją miłość do nas.
Doświadczenie tej miłości daje pełne uwolnienie od zła i uzdrowienie. Bóg jest miłością. To ona nas uzdrawia. Uwierzyć w tę prawdę, zaufać Bogu, powierzyć się Mu jest podstawowym krokiem na drodze do uzdrowienia. Ale taką miłość poznajemy i doświadczamy w konkretnym spotkaniu, które dokonuje się na modlitwie i które staje się tak naprawdę tkaniem relacji z Bogiem. Pamiętajmy, że życie wieczne polega na tym, aby znać Boga i tego, którego On posłał – Jezusa Chrystusa. „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Chodzi o intymną relację z Bogiem, która zaczyna się już tu, na ziemi. Czy wiesz, że życie wieczne zaczyna się już tu, na ziemi?
1 E.M. Ubaldi, Siedem przeszkód do życia w Duchu Świętym, tłum. M. Żurowska, Kraków 2021, s. 24–25.
2 Abp F. Sheen, Stworzeni do szczęścia, tłum. A. Skucińska, Kraków 2016, s. 26–27.
3 Z pism św. Urszuli Ledóchowskiej, cyt. za: Liturgia godzin, t. 3, Poznań 1987, s. 1191–1192.