Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
44 osoby interesują się tą książką
Drobne grzeszki miewają niekiedy bardzo poważne następstwa…
Kiedy siedemnastoletnia Isla trafia pod opiekę niewiele starszej Zary, nikt nie podejrzewa, że opiekunka ma na sumieniu znacznie więcej niż podopieczna. Dochodzi do tragedii: kochanek Zary nie żyje, Zara jest ranna, a Rafael, mężczyzna, w którym Isla się podkochuje, jest mordercą.
Siedem lat później...
Isla unika kontaktów z rodziną i żyje na własny rachunek, pracując jako jedna z asystentek właścicielki sieci butików. Jednak wydarzenia sprzed lat, o których dziewczyna próbuje zapomnieć, uruchamiają pasmo nieszczęść. Za namową przyjaciółki Isla zgadza się pójść na kawę z niedawno poznanym mężczyzną. Jak się później okazuje jest to narzeczony jej szefowej. Za sprawą firmowej plotkary wszyscy uważają, że Isla jest jego kochanką. Jakby tego było mało, mężczyzna żąda, by Isla wyniosła ważne informacje dotyczące firmy. Szantażowana i zastraszana, w końcu godzi się to zrobić, co oczywiście wpędza ją w jeszcze większe kłopoty. Samodzielnie, niestety, nie potrafi z nich wybrnąć. Z pomocą spieszy jej nie kto inny jak Rafael, który wciąga ją do mafijnej rodziny Valenti. Zagubiona i zdesperowana Isla nie wie, czy powinna iść za głosem rozumu, czy serca; rozum ostrzega, że Rafael będzie jej katem, serce – że wymarzonym, od dawna oczekiwanym wybrańcem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Kamila Recław
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Agata Łojek, Barbara Milanowska (Lingventa)
Ilustracja wewnątrz: © anndromediaid/pixabay
© by Agnieszka Siepielska
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-2832-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Moim kochanym Czytelniczkom…
Isla
Siedem lat wcześniej…
– Powiedz, proszę, że żartujesz! – fuka do telefonu Zara. – Utknęłam w tym gigantycznym korku chyba na dobre, a wycieraczki nie nadążają zbierać deszczu. Nie wiem, kiedy dotrę!
Ciekawe, z kim się znowu kłóci. Na pewno nie ze swoim chłopakiem. Zawsze, kiedy z nim rozmawia przez telefon, zmienia głos na mdląco słodki i zachowuje się jak głupiutka idiotka. Normalnie to żmija z piekła rodem. Moi rodzice o tym wiedzą, a mimo wszystko zrobili z niej moją opiekunkę. Niedługo skończę osiemnaście lat i gdyby mama i tata nie przyłapali mnie na paleniu trawki za domem, nie potrzebowałabym żadnej niańki. Poza tym dziewczyna jest cztery lata starsza ode mnie i nie grzeszy ani intelektem, ani kulturą. Zawsze patrzyła na innych z góry i rozpowiadała, że jest stworzona do życia na najwyższym poziomie, więc wkrótce wyrwie się z tej dziury i będzie mieszkać w pałacach. Tym zyskała tylko niechęć wszystkich wokół. Zresztą nie mieszkamy w żadnej dziurze, a w jednej ze spokojniejszych i przyzwoitszych dzielnic miasta. Dziewczynę zdecydowanie poniosła fantazja, zwłaszcza z tym życiem na najwyższym poziomie. Kręcący się wokół niej podejrzani faceci zdecydowanie zawsze odbiegali od ideału mającego zaprowadzić ją na sam szczyt cudownego życia.
Nie rozumiem więc, dlaczego moja mama to właśnie ją wybrała na opiekunkę. Dobrze wie, że Zara ma niejedno za uszami, stwierdziła jednak, że dziewczyna się uspokoiła i warto dać jej szansę, a ja powinnam zmienić towarzystwo, bo ludzie, którymi do tej pory się otaczałam, sprowadzili mnie na dno. Taa! Doszła do takiego wniosku na podstawie jedynego w moim życiu blanta, którego zdążyłam pociągnąć dwa razy, zanim mnie nakryła.
Mama Zary niemal staje na rzęsach, żeby jej jedyne dziecko zdobyło przyjaciół. Nie wie tylko, że to jest niewykonalne. Obie kobiety mogłyby dać sobie spokój z rzucaniem tej żmii na mnie. Czy nie wystarczy, że ma chłopaka? Sama słyszałam, jak wczoraj obie matki przy kawie w naszej kuchni wzdychały nad urokiem włoskiego kawalera. Ochom i achom nie było końca. Sama Zara za każdym razem, kiedy o nim mówi, wychwala, jaki to jest cudowny i jaki z niego rycerz z bajki, wyrzynający wszystkie smoki.
Problem w tym, że chciałabym, żeby on te smoki wyrzynał dla mnie. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz jakiś miesiąc temu, poczułam się, jakby mnie strzelił piorun. Od tamtej pory Rafael, bo tak ma na imię, okupuje moje sny i myśli. Nie mogę się na niczym skoncentrować. Kilka dni temu obserwowałam przez okno, jak podwiózł Zarę z randki. Niemal wpadłam w szał, kiedy ją pocałował. Jakby należał do mnie.
Prawda jest jednak taka, że ta żmija na niego nie zasługuje. Gdyby słyszał, jak jeszcze niedawno flirtowała przez telefon z innym facetem, tak by się w nią nie wsysał. Ciekawe, co by pomyślał, gdyby usłyszał, jak Zara sama przyznała mi, że trzeba mieć inne opcje. Zachłysnęłam się wtedy sokiem. Potem zapytała, czy w razie czego będę ją kryć i potwierdzę, że to ze mną spędzała czas, a nie wijąc się w pościeli z kochankiem. Oczywiście wykrzyczałam, że nie! Do cholery!
Co za kretynka!
Przez chwilę rozważałam jednak, żeby się zgodzić, a potem pstryknąć jej kilka fotek z kochasiem i pokazać je Rafaelowi. O dziwo niemal od razu zaczęło mnie dręczyć sumienie, więc odpuściłam sobie dalsze knucie intrygi.
I tak nic bym na tym nie zyskała, oprócz chwilowej satysfakcji. Mam siedemnaście lat. Mój dziadek jest emerytowanym policjantem, mój tato jest policjantem w trakcie służby, a brat chce iść w ich ślady. Nawet gdyby włoski rycerz jakimś cudem choć na mnie spojrzał, skończyłabym przykuta kajdankami do kaloryfera, aż do pełnoletności albo nawet do trzydziestki.
Dziś Zara przyszła jakaś roztrzęsiona i od razu domyśliłam się, że w jej haremie nie wszystko układa się tak, jak zaplanowała. Ale to jej cyrk i jej małpy, więc nie rozumiem, dlaczego teraz muszę jechać z nią do jednego z kochanków.
– Przegapię kolejny odcinek Plotkary, po prostu zawróć i odstaw mnie do domu, a potem sama sprzątaj swój cholerny bałagan! – krzyczę, kiedy burdelmama kończy rozmowę z facetem.
– Pojedziesz ze mną, a potem będziesz trzymać buzię na kłódkę, zrozumiano? – Zara gromi mnie wzrokiem i zaciska dłonie na kierownicy. – Inaczej może mi się wymsknąć, że nadal utrzymujesz kontakt z tym chłoptasiem, który poczęstował cię blantem. – Skąd ona… Co za suka. – Myślałaś, że nie wiem?
– A potem się dziwisz, że nikt nie ma ochoty nawet splunąć w twoją stronę, bo szkoda mu płynów ustrojowych – mówię i staram się zapanować nad chęcią pacnięcia ją w ramię.
– Ja zachowam twój sekret, a ty mój, tymczasem wytrzymasz. Obejrzysz powtórkę, bo moja sprawa nie może czekać.
– Pewnie, bo twoje romanse są najważniejsze, ja nie mam przecież nic ważniejszego do roboty niż przeżywać te amory.
Stuknięta wariatka!
Jakby tego było mało, zerwała się burza.
– Posłuchaj mnie, Isla. Naprawdę jestem w ciemnej dupie, załatwię, co trzeba, wrócimy i już więcej nie będę cię w to wciągać.
– I co ja mam robić, kiedy ty będziesz tarzać się w pościeli na jakimś zadupiu z kochankiem? Poprawiać pod wami prześcieradło? Potem może jeszcze mam opowiadać, że grzecznie spędziłyśmy ten czas przed telewizorem?
– Jadę z nim zerwać. Tak naprawdę kocham Rafaela.
Ooo! Czy skała może mieć serce?
– A co z Jimmim, Johnem i Jumbo czy jak im było? – parskam.
– Jaki Jumbo, do cholery? I nie spałam z połową miasteczka, tak jak to przedstawiasz. Nie przesadzaj. Sprawy zaszły za daleko tylko z jednym mężczyzną.
– I kiedy szłaś z tym kochasiem do łóżka, też kochałaś Rafaela czy teraz nagle cię olśniło?
– Tak! Cholera, tak! Olśniło mnie! – wydziera się. – Myślisz, że nie mam sumienia?!
Nie wierzę, że ma mózg, a co dopiero sumienie. Wredna krowa!
– Nie wrzeszcz na mnie, sama się prosiłaś o kłopoty – wzdycham. – Wiesz co, naprawdę cię teraz nienawidzę. Kiedy będzie już po wszystkim, nie chcę cię więcej widzieć na oczy, puszczalska małpo!
Zara zgrzyta zębami z wściekłości. Samochody przed nami wreszcie ruszają i dziewczyna nie ma okazji się odgryźć, bo całą uwagę musi skupić na drodze.
Żeby uspokoić nerwy, układam w głowie listę jutrzejszych zakupów. To moja kolej, obowiązki domowe zawsze były rozdzielane między mnie i mojego brata Becka. Teraz on postanowił pójść w ślady dziadka i ojca. Uczy się w szkole policyjnej i cała rodzina wyniosła go na piedestał, a ja? No cóż, z oczka w głowie wszystkich z rodziny Legado stałam się czarną owcą.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Nie ma!
Wracam do rzeczywistości, kiedy Zara zjeżdża z głównej drogi na piaszczystą ścieżkę. Po przejechaniu jakichś pięciu kilometrów parkuje przed niewielkim parterowym domkiem.
Gdy gasi silnik, domyślam się, że dotarłyśmy na miejsce. Ogarniam wzrokiem podejrzane otoczenie. Właściwie to tu nie ma nic ciekawego oprócz kilku starych budynków niemal zarośniętych krzakami.
– Zaczekaj tu na mnie – mówi wyraźnie podenerwowana Zara, co – o dziwo – i mnie się udziela.
Mam złe przeczucia.
– Muszę do toalety. – Właściwie może bym wytrzymała, ale przypominam sobie horror obejrzany poprzedniego wieczora i wiem, że jeśli zostanę tu sama, nabawię się palpitacji serca.
– Dobra, chodź – wzdycha etatowa kokietka.
Wyskakujemy z samochodu i pędzimy w deszczu. Zara wyjmuje ze swojej torebki klucze i po chwili dostajemy się do środka. Niewielki i oświetlony jedynie przez lampę przy dwuosobowej kanapie salon wygląda ponuro.
– Łazienka jest na końcu korytarza – szepcze Zara, a drżącymi palcami przegarnia nieco jaśniejsze od moich blond włosy. Pierwszy raz widzę w jej jasnozielonych oczach strach.
– Wszystko w porządku? – pytam, przyglądając się jej bacznie.
– Tak, porozmawiam z nim tylko, zabiorę resztę swoich rzeczy i wrócimy do domu.
Odwraca się na pięcie i pędzi przez niewielki salon, a potem wchodzi do pomieszczenia obok.
Musiała tu uwić niezłe gniazdko, skoro jeszcze będzie taszczyć ze sobą ciuchy.
Słysząc dźwięk nadjeżdżającego samochodu, oglądam się i mrugam oślepiona przez światła pojazdu. Szybko zamykam drzwi, bo jeszcze tego mi trzeba, żeby ktoś wziął mnie za burdelmamę.
Sama ruszam we wskazanym przez Zarę kierunku i modlę się w myślach, żeby przypadkiem nie wpaść na jej kochasia. Na szczęście szybko odnajduję pomieszczenie, bo drzwi są uchylone. Zamykam się, po czym załatwiam potrzebę.
Kiedy już myję dłonie, słyszę za drzwiami czyjeś szybkie kroki. Potem Zara wydziera się, zapewne na swojego kochanka. Z głębi pomieszczenia słyszę huk, więc pewnie zaczęła rzucać czymkolwiek, co jej wpadło pod rękę.
Osuszam dłonie i kręcąc głową, zastanawiam się, co tak naprawdę tu robię. Trzeba było olać wybryki dziewczyny i zabarykadować się w swoim pokoju.
Chwytam wreszcie za klamkę, kiedy znów słyszę krzyk Zary. Nie jest już jednak pełen wściekłości. Dziewczyna brzmi, jakby była przerażona! Gdy rozlega się strzał, przebiega mnie lodowaty dreszcz. Potem kolejny huk. Tak, to z całą pewnością strzały. Tysiące razy byłam na strzelnicy z tatą i dziadkiem, więc wiem.
Odskakuję od drzwi i wzdrygam się na dźwięk zbolałego krzyku mężczyzny, po którym następuje cała seria jak z karabinu.
W końcu nastaje cisza. Głucha i przerażająca. Z każdą chwilą puls coraz szybciej dudni w moich uszach.
Cholera, co robić?!
Zdrowy rozsądek podpowiada, żebym schowała się do szafki pod umywalką i siedziała cicho. Tak pewnie nakazaliby dziadek i tato. Próbowali mnie kiedyś szkolić z samoobrony. W ogóle godzinami usiłowali wbijać mi do głowy, co powinnam robić w razie jakiegokolwiek zagrożenia. Wtedy nie słuchałam, a teraz jakaś szalona część mnie chciałaby wybiec, żeby sprawdzić, czy z Zarą wszystko w porządku.
W rezultacie stoję jak jakaś kompletnie bezmózga idiotka, czekając na zbawienie.
Nagle ktoś naciska na klamkę od drugiej strony, więc cofam się odruchowo. Potem słyszę jakieś szepty. Oblewa mnie fala gorąca i coś mi podpowiada, że nie wyjdę z tego cało. Wstrzymuję oddech, obserwując, jak klamka znowu porusza się energicznie to w górę, to w dół, aż w końcu po dwóch mocnych uderzeniach drzwi zostają wyważone, a ja staję twarzą w twarz z jakimś typem celującym do mnie z pistoletu.
– Kurwa – klnie pod nosem nieznajomy blondyn.
Ani drgnę, ani pisnę. Po prostu stoję, nadal licząc na cud.
W końcu mężczyzna opuszcza broń, ale chwyta mnie za ramię i szarpie, żeby zaciągnąć do głównego, słabo oświetlonego pomieszczenia.
Moje serce podskakuje nerwowo na widok grupy mężczyzn stojących na samym środku. Powinnam wrzeszczeć i uciekać, a jednak nie potrafię. Może po prostu dlatego, że to wydaje się tak cholernie nierealne. Nie słyszałam takich historii nawet w opowieściach dziadka, ojca i brata przy niedzielnych obiadkach.
Nie wiem dlaczego, ale z mojego gardła wydobywa się cichy jęk, dopiero kiedy podchodzi do mnie ciemnowłosy mężczyzna w wymiętym ciemnoszarym garniturze. To on. Facet, w którym podkochiwałam się od miesiąca i na temat którego tworzyłam dzikie scenariusze, kreowałam świat, w którym istnieliśmy tylko we dwoje. Teraz jego wzrok, jego wykrzywiona w szale twarz… przerażają mnie.
Rafael.
Podskakuję, gdy coś upada na podłogę. Zupełnie oniemiała, dopiero po chwili zerkam w dół, żeby zauważyć, że to on wypuścił pistolet z ręki. Wędruję wzrokiem dalej, żeby zauważyć leżące w kałuży krwi ciało. Jestem przerażona, bo na podłodze jest zamordowany facet, ale oddycham z ulgą, że to nie Zara.
Stan ten nie trwa jednak długo, bo kiedy tylko zerkam w bok, zauważam dziewczynę, która zaciska dłoń na ramieniu, a przez jej palce sączy się krew.
I wtedy wyrywa mi się z gardła wrzask.
Wydzieram się, ruszając w jej stronę, jednak Rafael chwyta mnie za ramię i próbuje powstrzymać.
Szarpię się więc, a w głowie dźwięczy mi to, co do niej powiedziałam przed przyjściem tu.
Wiesz co? Naprawdę cię teraz nienawidzę.
Nie, to nie tak. Muszę to naprawić. Ona jest, do cholery, poważnie ranna!
– Puść, kurwa! – wrzeszczę.
Nagle coś wstrząsa moim ciałem.
Rafe popycha mnie na ścianę, potem chwyta od tyłu za włosy i energicznie ciągnie za nie, odchylając do tyłu głowę. Cały przylega do moich pleców. Drżący oddech omiata moją skórę.
Przestaję się szarpać, owładnięta nagle jakimś dziwnym paraliżem.
– Co tu robisz? – warczy, a baryton jego głosu jakby przenikał w moją skórę, by po chwili wstrząsnąć każdym skrawkiem ciała.
– Zara… – Jestem tak roztrzęsiona, że imię opiekunki z trudem przechodzi mi przez gardło. – Przyjechałam z nią, pozwól nam odjechać, proszę. – Z jednej strony przed oczami mam obraz leżącej dziewczyny. Z drugiej strony cały czas nie jestem w stanie uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie może! – Błagam, pozwól nam odjechać. – Niemal dławię się każdym słowem, mając wrażenie, że za chwilę po prostu oszaleję. Nie wiem już, co jest prawdą.
Rafael dyszy nadal przy mojej szyi, przedłużając tylko udrękę niepewności. Nie w takich okolicznościach wyobrażałam sobie jego bliskość. O, jasna cholera!
Wyobraźnia podsuwa mi obrazy ojca, dziadka i brata stojących nad moim ciałem.
Kurwa! Zaraz zginę z rąk faceta, o którym fantazjowałam. Będę kolejną „sprawą” własnego ojca!
– Powinieneś to zobaczyć – odzywa się jakiś mężczyzna za nami.
Czuję, jak mój napastnik odsuwa się nieco, a potem klnie pod nosem.
– Jesteś spokrewniona z Henrym i Elmerem Legado?
Wzdrygam się na dźwięk imion ojca i dziadka, a potem naszego nazwiska.
– Odpowiedz! – Szarpie mnie i odwraca, po czym chwyta za ramiona i przyszpila do ściany.
Zaciskam usta w niemym proteście, choć tak naprawdę zastanawiam się, czy jeśli potwierdzę, to mi pomoże czy zaszkodzi.
Spoglądam w ciemne, przekrwione oczy Rafaela, wahając się, co odpowiedzieć. Czy cała moja rodzina musi być teraz zamieszana w porachunki nieszczęśliwych kochanków i grupy mężczyzn, którzy nie wiadomo skąd się tu wzięli?
– Zakończ to, Rafe. Musimy załatwić ważniejsze sprawy – mówi ktoś cicho.
Ratunku!!!
Isla
Przed końcem własnego żywota zaczynają do mnie docierać niezbite fakty. Rafe przyłapał kochanków, zastrzelił mężczyznę i najwyraźniej strzelił też do Zary. Jako świadek tego bałaganu zostanę za chwilę sprzątnięta, bo co powstrzyma Rafaela przed zamordowaniem jakiejś laski, której nie zna? Nie wiem tylko, czy zdążę się dowiedzieć, co mają z tym wspólnego mój dziadek oraz ojciec.
Kątem oka zauważam, jak jeden z podejrzanych facetów trzyma w dłoni mój portfel. Musiał pójść do samochodu, w którym zostawiłam torebkę.
– Lepiej odpowiedz, dziewczyno. – Kolejny z nich odzywa się tonem sugerującym, żebym nie zwlekała.
– Tak. Henry to mój ojciec, a Elmer to dziadek – wyduszam w nadziei, że nie skazuję własnej rodziny na stracenie.
Docierają do mnie kolejne ciche przekleństwa.
– Wezwij – rozkazuje Rafael, zerkając przez ramię na jednego z mężczyzn.
Kogo wezwij? Co wezwij? O co tu chodzi?
Za chwilę oszaleję.
– Jestem winien twojemu dziadkowi wiele przysług, dlatego jeszcze żyjesz. Jeśli jednak kiedykolwiek komukolwiek wspomnisz choć słowo na temat tego, co tu widziałaś i słyszałaś, będziesz świadkiem egzekucji własnej rodziny, rozumiesz? – warczy zdradzony mężczyzna, szokując mnie kompletnie.
Co może zawdzięczać mojej rodzinie jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, który strzelił do swojej dziewczyny? Boże! Ja o nim fantazjowałam!
Potrzebuję jakiegoś resetu.
Przecież to wszystko nie może być prawdą. To jakiś popieprzony matrix!
– Oni nie mają z tym nic wspólnego. – Nogi niemal uginają się pode mną na samą myśl o utracie ludzi, których kocham.
– Najpierw zabiję twoją matkę, potem ojca i brata, później dziadka, a na końcu ciebie. Czy. To. Rozumiesz – syczy.
Spoglądam w bok, tam gdzie leży Zara. Jej ręka, którą uciskała ramię, opadła bezwiednie na bok.
– Pozwól mi jej pomóc, proszę. Nie mogę jej tu zostawić – chlipię bezradnie.
– Zapomnisz o niej. To się nie wydarzyło. Ona wyjechała, rozumiesz?
Puszcza mnie, a kiedy odwraca się do mnie plecami, kolejny mężczyzna wciska mi portfel do ręki i potem popycha w głąb pomieszczenia i zmusza, żebym usiadła na jednym z foteli.
Siedzę jak jakaś statua i nie jestem w stanie nawet drgnąć. Potem od zmartwienia przechodzę w jakiś tryb buntu, złości. Klnę w myślach na wybory Zary, potem na samą siebie. Powinnam była trzymać się z daleka od dziewczyny, która tak naprawdę miała mnie za nic.
Jestem naiwną idiotką.
Podskakuję dopiero na głos mojego dziadka.
– Gdzie ona jest?
Unoszę wzrok, gdy po chwili staje nade mną. Nagle jakbym go nie poznawała. Normalnie wyluzowany, wesoły człowiek, kochający i dbający o swoją rodzinę patrzy teraz na mnie z zaciętym wyrazem twarzy. Nie ma śladu po charakterystycznym błysku w jego piwnych oczach. Mam wrażenie, jakbym przyglądała się jakiejś marnej replice własnego przodka.
– Wstań, wychodzimy. – Nawet jego głos… Brzmi zupełnie inaczej.
Nic z tego nie rozumiem.
Powoli podnoszę się z fotela.
– Spójrz na Zarę – szepczę łamiącym się głosem.
– Wynoś się!
Podskakuję na wrzask Rafaela.
Świadomość sytuacji wraca natychmiast. Powracają dźwięki, których nie słyszałam wcześniej, zapachy, których wcześniej nie czułam. Zupełnie jakby wszystkie zmysły naraz wyostrzyły się do maksimum.
Czuję, jak dziadek chwyta mnie pod ramię, a potem prowadzi między zebranymi mężczyznami. Cały czas wstrzymuję oddech, obawiając się, że jednak nie wyjdziemy stąd żywi.
– Nie będę ryzykować, że jakaś smarkula pośle mnie jutro do pierdla! – Wzdrygam się na krzyk nieznajomego i odwracam, żeby ujrzeć blondyna celującego we mnie z broni. Wciągam gwałtownie powietrze i przygotowuję się na najgorsze. Wtem Rafael prędko podchodzi do niego i wyrywa mu z dłoni pistolet, a potem… strzela mu w skroń.
Jak otępiała przyglądam się, jak na podłogę pada kolejna ofiara tego nieszczęsnego wieczoru. To jakiś cholerny koszmar.
Rafael znów upuszcza broń i tym razem podchodzi, żeby pociągnąć mnie za rękę, a potem wyprowadza na zewnątrz. Nawet nie wiem, jak udaje mi się zmusić nogi do współpracy, kiedy ledwo jestem w stanie czuć i resztkami sił wytężam umysł, by wykalkulować, co się stało.
– Dokąd ją zabierasz? – pyta mój dziadek, drepcząc za nami.
– Zamilcz, Legado. – Warknięcie Rafaela jest jak młot uderzający w moją pierś.
Rozwścieczony mężczyzna prowadzi mnie do jednego z trzech czarnych zaparkowanych przed budynkiem samochodów. Otwiera drzwi od strony pasażera, po czym niemal wciska mnie na siedzenie. Trzaska drzwiami, a potem obchodzi pojazd. Zerkam na klucze w stacyjce i modlę się w myślach o wybawienie. Kiedy wreszcie Rafe zajmuje miejsce za kierownicą i odpala silnik, zaczynam wręcz błagać anioły o ocalenie.
Milczę, patrząc przed siebie, i co chwilę przełykam nerwowo ślinę.
– Mam siedemnaście lat – mówię jakoś tak piskliwie.
– I co w związku z tym? – pyta Rafael, skupiając wzrok na drodze, którą pędzi prawie dwieście kilometrów na godzinę.
– Chcę dożyć osiemnastki, zaprosiłam już… znajomych. – Właściwie to dopiero stworzyłam listę zaproszonych. W tym najprzystojniejszego chłopaka w mojej klasie, chociaż w sumie niezbyt rozgarniętego, Matiasa. Ujemny iloraz inteligencji niespecjalnie kręci, ale kilku flądrom utarłabym nosa. Jestem pewna, że chłopak by przyszedł. Jego tato pracował z moim i czasami…
O ja pieprzę, o ja pieprzę! Facet wiezie mnie na pewną śmierć, a ja myślę o pierdołach i chłopaku, który mnie nawet nie interesuje. To pewnie jakaś funkcja awaryjna mózgu. W razie zagrożenia włączają się dodatkowe receptory czy coś.
– Dopiero ocaliłem ci życie – mówi Rafael.
– Ale dlaczego? – Chyba właśnie wyszłam na bardziej urażoną niż wdzięczną.
Nagle facet zjeżdża na pobocze i hamuje tak, że pojazd okręca się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. Opieram dłonie o deskę rozdzielczą, po czym uderzam ramieniem i głową o drzwi.
Dyszę, czując, jak ciśnienie narasta w mojej klatce piersiowej, i spoglądam na mężczyznę, który wpatruje się we mnie pociemniałym wzrokiem.
– Jak się tam znalazłaś?
– Zara robiła dziś za moją opiekunkę – odpowiadam. – Mówiła, że musi pilnie udać się na spotkanie. Nie miałam innego wyboru, jak jechać z nią.
– Opiekunkę? – Rafe marszczy brwi. – Mówiłaś, że masz siedemnaście lat.
– To za karę, bo mama przyłapała mnie na paleniu trawki. – Zsuwam się na siedzeniu, jakbym właśnie ponownie została nakryta z tym przeklętym blantem. Potem przypominam sobie, że właśnie stały się gorsze rzeczy. – Co z Zarą?
– Będzie żyć. – Odwraca wzrok.
– Gdzie będzie żyć? – Nie daję za wygraną.
– To już nie twój problem. – Rafe znowu spogląda na mnie, tym razem tak przenikliwie, że sama czuję się, jakby mógł wyczytać wszystko z moich myśli.
Poprawiam się na siedzeniu.
– A dlaczego tutaj jesteśmy? – pytam niepewnie, patrząc mu w oczy i z każdą chwilą czując narastające w całym ciele ciepło.
– Gdybym tylko wiedział. – Nie spuszcza ze mnie wzroku jeszcze przez długą chwilę. – Palenie trawki prowadzi do kłopotów, rzuć to – mówi nagle, a potem zawraca pojazdem i rusza w drogę.
Na razie jestem żywa, więc postanawiam nie kusić losu i zapinam pas bezpieczeństwa.
– To było jednorazowe, chciałam tylko spróbować – tłumaczę gorączkowo, a potem zerkam w boczną szybę. – I jaki jest w tym cel? – Wskazuję ręką na mijany krajobraz. – Objazdówka po Bostonie?
Skoro już cały ten wieczór jest jak żywcem wyjęty ze scenariusza, przypisuję swojej roli odrobinę więcej śmiałości.
A może raczej za chwilę Zara pacnie mnie w głowę nowym numerem „Cosmopolitana”, z którym zawsze do mnie przychodzi, a potem się obudzę?
– Teraz odwiozę cię do domu, dziewczynko, a później pójdziesz grzecznie spać i zapomnisz o wszystkim, co się dziś stało.
Taa, zapomnę. Czarodziej z Krainy Oz się znalazł.
– Więc będę żyć?
– Tak.
– Czy Zara na pewno też będzie żyć?
Wzdycha jakby niezadowolony.
– Będzie.
– Dziękuję.
– Nie ma za co – odpowiada.
Ogarniam wzrokiem mijane otoczenie i odkrywam, że naprawdę jedziemy w stronę mojego domu. On nawet wie, gdzie mieszkam.
O ja pieprzę.
Tylko coś mi nie pasuje. Dlaczego nagle czuję się tak swobodnie przy mężczyźnie, który postrzelił Zarę i zabił faceta, a w międzyczasie groził całej mojej rodzinie? Dlaczego zamiast uciekać i wyrywać sobie włosy z głowy ucinam sobie z tym mężczyzną pogawędkę?
Pytania dręczą mnie przez resztę drogi. Wreszcie Rafe parkuje przy chodniku przed moim domem. Dziadek, który wyraźnie dotarł wcześniej na miejsce, i tato czekają na trawniku. Patrzę na nich i zastanawiam się, czy to już koniec przejażdżki, dosłownie i w przenośni.
Czy mogę wysiąść?
Wyraźnie zniecierpliwiony ojciec podchodzi do drzwi pasażera. Otwiera je, osobiście odpina pas bezpieczeństwa, a potem chwyta mnie za ramię i wyciąga z pojazdu tak, że niemal ląduję na kolanach. Jednak dziadek chwyta mnie pod ramię i pomaga złapać równowagę.
– Bądź z nią ostrożny, Legado.
Odwracam się w kierunku Rafaela, mordującego wzrokiem mojego ojca.
Ożeż…
– Nie martw się o nią od teraz, zajmę się wszystkim.
– Od teraz to ja decyduję, co z nią będzie.
Ożeż kuźwa.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz