Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szósta odsłona pasjonującego cyklu „Sinners&Reapers”. Hunter toczy walkę z własnym sumieniem: Dać szansę Olivii, która próbowała zniszczyć jego klubową rodzinę, ale teraz przysięga, że już nigdy nie popełni tego błędu, czy związać się z Chrissy, która miała być dla niego tylko przejściowym epizodem i chwilowym pocieszeniem? Wahanie trwa długo, żaden wybór nie wydaje się do końca słuszny… Nie chodzi tylko o uczucia. Ogromne znaczenie ma przeszłość Huntera, która okazuje się znacznie bardziej mroczna i skomplikowana, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 236
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Renata Jaśtak
Zdjęcie na okładce
© dimadasha/AdobeStock
© by Agnieszka Siepielska
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3130-1
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Magda Lena Bazan… dla Ciebie
Hunter
Od momentu, gdy zrobiliśmy nalot na siedzibę wrogiego klubu, ledwo jestem w stanie myśleć, tym bardziej wydusić z siebie choćby jedno słowo.
Kiedy cała akcja dobiegła końca, Paxton powiedział, że jeśli w przeciągu pięciu sekund nie zabiorę Olivii z jego oczu, zabije ją.
Teraz, wciągając dziewczynę do swojego pokoju, sam mam ochotę skręcić jej kark i mieć już to całe emocjonalne bagno za sobą.
Zapijałem alkoholem niemal każdą sekundę, w której o niej pomyślałem. Kurwa! Setki razy miałem ochotę zakończyć własne życie na myśl, co Olivia musiała przechodzić po stracie rodziców, a potem naszego dziecka. Tymczasem ona przygotowywała się do zemsty. Mała suka chciała zabić każdego z nas.
W tej chwili, jak gdyby żadna z tych popieprzonych rzeczy nigdy się nie wydarzyła, patrzy na mnie, udając cholernie zdziwioną.
– Wypuść mnie – mówi, dysząc, i patrzy na drzwi za moimi plecami, jakby myślała o ucieczce.
– Żebyś poszła szukać nowego sposobu na zabicie mojej rodziny? – prycham.
– Ty zabiłeś moją rodzinę! – wydziera się. – Wy jesteście winni śmierci moich rodziców i…
Zanim dokończy, podchodzę do niej, chwytam za ramię i szarpię tak mocno, że aż sam się dziwię, że nie wyrwałem jej ręki.
– Twoja matka osłoniła mnie własnym ciałem, to był jej wybór! – wrzeszczę jej w twarz. – Jej wyborem było, do chuja, umrzeć od kuli posłanej przez twojego ojca!
– Zamknij się – cedzi przez zęby Olivia.
Przyciągam ją mocniej do siebie.
– Niewygodna prawda? – Pochylam się i śmieję drwiąco. – Ale taka jest, kurwa, rzeczywistość.
Nie dziwi mnie, że dziewczyna od razu wybucha płaczem, bo już od kilku godzin próbuje zgrywać ofiarę. I może zlitowałbym się nad nią, ale od razu przypominam sobie, do czego może być zdolna. Mała, przebiegła, zdradziecka…
Szarpię nią, ciągnąc za sobą w kierunku komody, żeby wyjąć z szuflady kajdanki.
Potem rzucam dziewczynę na łóżko, po czym chwytam kolejno jej nadgarstki i przykuwam do ramy łóżka.
– Nie możesz mnie tak więzić! – krzyczy, jakby miała jakiekolwiek prawo, żeby tu rządzić.
– Właściwie, mógłbym cię stąd wypuścić. – Śmieję się. – Wiesz, co by się stało, gdybyś tylko zeszła na parter, gdzie siedzi wkurwiony Paxton? Albo Nikki, która kochała twoją matkę z wzajemnością? Pax rozerwałby ci kręgosłup, a Nikki powiesiła za włosy na żyrandolu.
Dopiero chyba do niej dociera, że tak naprawdę jest teraz w najbezpieczniejszym dla siebie miejscu, przynajmniej na razie.
– Myślisz, że chciałam, by ucierpiały niewinne kobiety? – pyta cicho, spoglądając na mnie przez fałszywe łzy. – Chciałam tylko sprawiedliwości!
– Jakiej, kurwa, sprawiedliwości, dla kogo? Twój stary kazał zabić Nikki i miał zamiar zrównać z ziemią wszystko i każdego, żeby tylko dotrzeć do celu!
– A nasze dziecko?
Wie, skubana, jak grać na emocjach.
– Gdybym miał możliwość, uchroniłbym ciebie i nasze dziecko przed całym popieprzonym złem tego świata, i jestem pewien, że to samo zrobiliby moi bracia i ich kobiety. Prawda jest taka, że nigdy nie dałaś nam szansy. Wolałaś zwiać gdzieś na drugi koniec świata, a potem zaplanować swoją podłą zemstę.
Cofam się o krok, potem kolejny. Mogę być na nią wkurwiony, ale powracające wspomnienia nie dają mi spokoju. Wspomnienia, kiedy spotykaliśmy się ukradkiem tak, żeby jej rodzice ani bracia niczego nie podejrzewali. W końcu prawda wyszła na jaw. Matka Olivii wymusiła na mnie obietnicę, że to zakończę. Właściwie sam wiedziałem, że ta dziewczyna nie pasuje do naszego świata, wbrew temu, że jej ojciec był naszym prezesem. Mimo wszystko zawsze była zbyt łagodna, delikatna i zbyt krucha, żeby otaczać się całym syfem, które na nas czasem spada. Zrozumiałem to i chciałem ją uchronić przed ewentualnym upadkiem, chyba zbyt późno. I tak jak jestem wkurwiony na to, że niemal rozwaliła całą naszą rodzinę, tak wiem, że jest w tym w chuj mojej winy.
– Kilku starych braci z Phoenix… – zacina się. – Ci, którzy odeszli po śmierci ojca, odnaleźli mnie. Zaczęli obwiniać o to, że puściłam płazem morderstwo obojga rodziców. Mówili, że jestem niewdzięczna i że jeśli nie zemszczę się na was, to tak, jakbym dała przyzwolenie na to, co zrobiliście.
– Nigdy tak nie było, byłaś młodą dziewczyną, a twoja matka za wszelką cenę chciała trzymać cię od tego z daleka. Nic, co się wydarzyło, nie było twoją winą, a już na pewno, do chuja, nie za twoim przyzwoleniem – warczę, mając ochotę odstrzelić komuś pieprzony łeb, kiedy po jej twarzy zaczynają spływać łzy.
– Myślisz, że nie próbowałam zapomnieć? – parska, niemal się dławiąc. – Myślisz, że nie próbowałam rozpocząć życia od nowa? Tak po prostu zatrzasnąć za sobą drzwi przeszłości? Próbowałam! Wiele razy! Ale zawsze wracały do mnie słowa: „Jeśli nie pomścisz śmierci swoich rodziców, to tak, jakbyś sama nacisnęła na spust”.
Co za skurwiele!
Wiedzieli dobrze, że nie mają szans na walkę z nami, ponieważ wyznawców pojebanej polityki Liama zostało niewielu, więc wykorzystali słabą, poranioną psychicznie dziewczynę.
Potrząsam głową, żeby odgonić natarczywe myśli, które każą mi uwolnić Olivię. Po prostu puścić ją wolno. Odwracam się na pięcie i ignorując jej krzyki, opuszczam pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
Schodzę na parter i od razu kieruję się do baru. Muszę to zapić, inaczej skończę znowu w łazience z przyłożoną do skroni lufą pistoletu, jak chyba tysiące prób wcześniej, tym razem jednak zdobędę się na odwagę, żeby pociągnąć za spust.
Chwytam z półki całego whiskacza. Odkręcam zakrętkę i pijąc trunek z gwinta, rzucam ją w kąt.
Pieprzę to wszystko.
– Nie rób sobie tego więcej, proszę.
Odrywam butelkę od ust, przełykam głośno i odwracam się powoli, żeby spojrzeć na Chloe. Od razu tego żałuję. Litość, z jaką na mnie spogląda, niemal posyła mnie na kolana.
– Zostaw mnie w spokoju, nie potrzebuję tego teraz, Chlo – mruczę pod nosem.
– Złamane serca mają to do siebie, że tak naprawdę nigdy do końca się nie wyleczą – mówi uparcie kobieta Hulka, podchodząc bliżej. – Wiesz, co ja i Jay musieliśmy przejść, żeby znów się odnaleźć, ułożyć wspólne życie od nowa. I nadal każde wspomnienie boli.
– Po co mi to mówisz? – parskam, po czym pociągam kolejny łyk, nie odrywając wzroku od kobiety.
– Bo mam nadzieję, że zrozumiesz, iż nawet najbardziej beznadziejne sytuacje nie ciągną się w nieskończoność. Musimy iść do przodu, często brnąc pod wiatr.
Czuję, jak moje ciało zaczyna się trząść, i mam ochotę powiedzieć, żeby się zamknęła, bo sam fakt, że piętro wyżej leży przykuta do mojego łóżka Olivia, już rozpierdala mój układ nerwowy na strzępy.
– I jak reszta nienawidzę tej dziewczyny za to, co musieliśmy wszyscy przez nią przejść, ale kocham jej mamę, pomimo iż sama jej nie znałam dobrze, jednak być może jej upór uratował życie Nikki i tylko dlatego nikt z nas jeszcze nie przecisnął Olivii przez maszynkę do mielenia mięsa. Ale jeśli to ona jest tą jedyną, to pomimo wszystko będziecie w końcu razem.
Nie, nie, nie… Ja pierdolę!
Litry alkoholu, tabuny przelecianych dziewczyn, które były jej substytutem, tysiące godzin spędzonych na rozmyślaniu.
– Dlaczego to nie ja wtedy zginąłem? Dlaczego Tess osłoniła mnie własnym ciałem? Dlaczego…
Zanim mogę zadać z łamiącym się głosem kolejne pytanie, kobieta podchodzi, żeby wyrwać z mojej dłoni butelkę. Odstawia whisky na blat baru, a później robi coś, co prawie rozkłada mnie mentalnie na kawałki, coś, czego nikt nigdy nie zrobił, ot tak, bezinteresownie. Obejmuje mnie. Jednak niemal od razu włączam mechanizm obronny. Nie chcę się czuć jak pieprzony, zagubiony chłopczyk, więc próbuję ją od siebie odsunąć, ale tylko mocniej zaciska wokół mnie ramiona.
– Puść, Chlo – warczę.
– Dla większości z nas jesteś jak młodszy irytujący brat, którego kochamy. Ale nawet tacy bracia mają ciężkie momenty. Jeśli potrzebujesz płakać, to teraz, a potem zepniesz tyłek i ruszysz do przodu.
Kurwaaa…
Chrissy
Nie mogę na to patrzeć. I choćbym chciała omijać ten jeden stolik szerokim łukiem, mam świadomość, że muszę odebrać zamówienie, bo dziewczyny zatwierdziły już dziś swoje przydziały.
Nawet nie wiem, dlaczego tak bardzo rusza mnie fakt, że chłopak, którego, tak prawdę mówiąc, wykorzystywałam, żeby uleczyć zranione ego, przyszedł tu ze swoją dziewczyną. Chyba nawet nigdy nie zrozumiem, czy to z facetami jest coś nie tak, czy ze mną. Każdy, absolutnie każdy, z którym byłam, zdradzał mnie na potęgę, począwszy od mojej pierwszej miłości, Kiliana, z którym widziałam różaną przyszłość. Dom z ogródkiem, drzewo, gromadka dzieci, pies, kot, akwarium, a nawet wyobrażałam sobie kolor fartuszka, w którym będę przygotowywać obiady.
Młoda tępa dzida byłam i tyle, a potem na balu maturalnym nakryłam go w jednej z klas, podczas gdy namaszczał swoimi olejkami królową balu. Dosłownie trzymał gasnący konar tryskający na różową sukienkę słodkopierdzącej zdzirki Gilian.
Potem był cały szereg takich Kilianów wyznających dozgonną miłość, zalewających kolejne Gilianki. W końcu wdałam się w romans z Romeo i… OCH! Cóż to była za miłość, a może raczej uzależnienie? Tak naprawdę nikt nie wie, że znamy się dłużej. Nasza wspólna droga jest długa, zawiła i łączy nas tak naprawdę więcej niż tylko nieszczęśliwy związek w tej zabitej dechami dziurze. W każdym razie, pomimo że Romeo zdradzał mnie w bezczelny sposób, nie było tak łatwo go zostawić. Czy to oznacza, że sama przez to nie szanowałam siebie? Być może. Czasem jednak chwytamy się czegokolwiek, co jest choćby namiastką naszych pragnień, nawet jeśli w międzyczasie rani dogłębnie, pozbawiając nadziei, że kiedykolwiek osiągniemy szczyt marzeń. I chyba to właśnie ubzdurałam sobie przy Hunterze.
Nie chodzi o fakt, że wymarzyłam sobie kolejnego rycerza na białym koniu, ale sposób, w jaki ten mężczyzna ze mną flirtował, był czymś nowym, innym. Oczywiście wiedziałam, że każde słodkie kłamstewko jest jedynie sposobem na zdobycie tego, czego chce. Mimo to każdy komplement chłonęłam jak gąbka.
Z pozoru byłam normalną dziewczyną, otoczoną rodziną i przyjaciółmi, a jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak naprawdę wychowała mnie ulica, a przez większą część życia słyszałam tylko obelgi bądź przekleństwa skierowane w moją stronę. Dlatego chłonęłam takie pochlebstwa, zdając sobie sprawę, że koniec końców nic z tego nie będzie. Jednak cały czas tli się we mnie iskierka nadziei, która gaśnie, odkąd pojawiła się eks Huntera, a on traktuje mnie jak gówno pod własnym butem. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Może teraz, kiedy ma już przy sobie Olivię, wstydzi się przelotnych numerków ze zwykłą kelnerką. A może tak po prostu jestem dla niego niewygodna. W każdym razie nie zamierzam zostawać mu dłużna. Za każdym razem, kiedy mnie zaczepia i atakuje, odpłacam pięknym za nadobne, i to chyba najbardziej doprowadza go do szału, świadomość, że nie należę do tych dziewczyn, które pozwalają wycierać sobą podłogę.
Właśnie dlatego nie miałam ochoty pojawiać się na małym przyjęciu powitalnym Stelli zorganizowanym w restauracji Ellie. Cieszę się, że dziewczyna wróciła, ale fakt, że Hunter ma być jednym z pilnujących na spotkaniu wiedźm, jakoś nie napawa optymizmem. Do tego czuję się okropnie. Wszystkie objawy jakby wskazywały na ciążę, ale to przecież niemożliwe. Mam wkładkę domaciczną. Co prawda jest kilkuprocentowe zagrożenie, że nie zadziałała, ale przy niemal całodniowych zmianach, o które nieraz błagam Ellie, nie mam czasu na wizytę u lekarza.
O swoich podejrzeniach nie wspomniałam nawet przyjaciółce. Od razu odesłałaby mnie do domu, ale teraz nie mogę sobie pozwolić na pensję bez napiwków. Zostało tylko kilka dni do końca miesiąca i wtedy będę mogła pojechać do gabinetu w Phoenix. Póki co tłumaczę swoje nastroje niewyspaniem, a mdłości zjedzeniem pomidorów z puszki.
Ostatecznie żałuję, że w ogóle przyszłam, bo kiedy tylko dziewczyny zaczynają opowiadać o Olivii, coś kłuje mnie w serce, do tego nasilają się mdłości, których chyba nie będę w stanie powstrzymać.
Zasłaniam usta dłonią, po czym zrywam się z miejsca i pędzę do wyjścia w obawie, że nie zdążę do łazienki. Gdy tylko wybiegam na zewnątrz, opróżniam żołądek, nie zważając na otoczenie i krzyk Huntera.
Dopiero po chwili dociera do mnie, że zwymiotowałam na jego buty.
Cholera.
Czuję, jak ktoś masuje moje plecy, a potem Ellie fuka na wkurzonego bikera.
– Pieprzone kłopoty z nią.
Prostuję się, słysząc narzekanie Huntera, i zawstydzona przecieram usta wierzchnią stroną dłoni.
– Czemu się czepiasz? – pytam, czując się wystarczająco upokorzona.
– Obrzygałaś mi buty! – wydziera się biker w moją twarz. Twarz, którą jeszcze niedawno trzymał w dłoniach, całując mnie zachłannie, jakby nigdy nie miał zamiaru oderwać się od moich ust.
– Nigdy nie puściłeś pawia? – pytam.
– Daj spokój, stary – odzywa się Reed, który zapewne przyszedł przed chwilą.
– Co jest z nimi nie tak? – pyta Hulk. Kolejny biker się pojawił.
Pięknie, za minutę cały klub i połowa miasteczka będą świadkami mojego mentalnego upadku.
– Nie będzie mnie pouczała jakaś zapijaczona laska – warczy Hunter.
– Nic nie piła…
Nie mam szansy się obronić, bo ból, jakby tysiące noży wbito w moje podbrzusze, posyła mnie niemal na kolana. Zginam się, jęcząc niemal w agonii. Wtedy zauważam rosnącą na moich kremowych spodniach plamę krwi.
Nagle ogarnia mnie nieopisany strach. A co jeśli moje podejrzenia, poparte internetowymi artykułami, były słuszne, a ja właśnie tracę dziecko?
Dotąd tak naprawdę traktowałam to jak coś, co musi poczekać, a z powodu własnych problemów nawet przez myśl mi nie przeszło, że być może naprawdę rośnie we mnie nowe życie. Nie planowałam pokoju dziecięcego, zakupu maleńkich ubranek, jak każda normalna matka. Teraz w jednej chwili przez cały ten ból dociera do mnie, że może nie będę mieć już nawet na to szansy.
Staram się pohamować krzyk, kiedy ktoś unosi mnie, powodując, że kolejna fala bólu tym razem rozchodzi się niemal na całe moje ciało.
Chwilę mi zajmuje, żeby zorientować się, że to Reed niesie mnie w kierunku samochodu Ellie. Niemal odlatuję, gdy kładzie mnie na tylnym siedzeniu. Po chwili ruszamy.
Wydaje mi się, że droga do szpitala, która normalnie zajmuje około dziesięciu minut, trwa całą wieczność. W końcu jesteśmy na miejscu. Opuszczenie pojazdu to kolejna udręka.
Posadzona na wózku inwalidzkim staram się wyłączyć na otoczenie, nie słyszeć Ellie pokrzykującej na pielęgniarki, rzucanych co chwila pytań. Nie wiem, co się ze mną dzieje, jedyne, czego jestem świadoma, to że zawaliłam sprawę, ignorując stan swojego zdrowia. Kiedy wreszcie ląduję na szpitalnej kozetce, a lekarz rozpoczyna badanie USG, zaciskam powieki. Czuję, jak dłoń Ellie, którą przed chwilą pocieszająco masowała moje ramię, zastyga.
– Chrissy? – pyta cicho, na co unoszę powieki, żeby spojrzeć na nią przepraszająco.
Chrissy
– Nie ruszaj się – fuka Elli, kiedy próbuję poprawić się na łóżku. – Lekarz powiedział, żebyś się nie ruszała.
– Przepraszam – mówię po raz kolejny w ciągu kilku minut. – Nie pomyślałam, że głupia wkładka mogła się przesunąć i narobić tyle szkód.
Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić na zapytania: czy wiedziałam? Dlaczego nie powiedziałam?
– Przestań. Cokolwiek by to było, przynajmniej uratowało ci życie. Teraz wszystko będzie w porządku. I gratulacje, przyszła mamo
– Myślałam, że je stracę – mówię cicho.
– Z dzieckiem wszystko dobrze, to właściwie jeszcze fasolka. Ósmy tydzień. Ale nie myśl już o tym. Teraz poleżysz w szpitalu i nie wolno ci się zamartwiać – rozkazuje Ellie, gromiąc mnie wzrokiem.
– Wiesz, że nie mogę…
Cholera!
Zasłaniam twarz dłońmi, bo zdaję sobie sprawę z tego, że wychodzę teraz na jakąś samolubną, zwariowaną sukę.
Słyszę, jak Ellie wzdycha.
– Jeśli martwisz się o pieniądze, opiekę, cokolwiek, to przestań, niczego ci nie zabraknie – oświadcza, nie zdając sobie nawet sprawy, ile tak naprawdę wynoszą moje długi i jak koncertowo spieprzyłam swoją przeszłość.
Przybycie do miasteczka, częściowo pomogło mi zapomnieć o wszystkich problemach. Każdy dzień był krokiem milowym w przyszłość zamazującym coraz bardziej niewygodne wspomnienia. Potrzebowałam jeszcze roku solidnej pracy i wszystko byłoby za mną. Dopiero wtedy mogłabym pomyśleć o założeniu rodziny.
Ellie nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że cały mój świat trzyma się na ostrzu noża.
– Przepraszam – mówię.
– Jeszcze raz przeprosisz i poważnie obetnę ci za karę włosy – warczy, zerkając w kierunku drzwi.
– Idź już. Jest noc. Musisz odpocząć – mówię łagodnie.
– Nie chcę cię zostawiać, ale pewnie mnie zaraz stąd wyrzucą. Niemal cudem ubłagałam, żeby pozwolili mi tu wejść. – Posyła mi wymuszony uśmiech, starając się zapewne ukryć zmęczenie. – Obiecaj tylko, że będzie w porządku, że nie będziesz się zamartwiać. – Rozgląda się po pomieszczeniu. – Potraktuj to jak krótkie wakacje, zrelaksuj się.
Może naprawdę tak powinnam zrobić.
– Czy Hunter już wie? – pytam wreszcie, bo cały czas mnie to dręczy.
– Jeszcze nie, ale myślę, że powinien, choćby dlatego, że wtedy da ci spokój, przestanie… – Przyjaciółka zawiesza się, po czym odgarnia kosmyk włosów z mojego czoła. – Nie będziemy o tym teraz rozmawiać. Urlop, pamiętasz?
Niechętnie potwierdzam skinieniem głowy.
– Obiecujesz? – pyta Ellie, uśmiechając się lekko.
– Obiecuję.
Dziewczyna ściska moją dłoń, po czym odwraca się i po chwili opuszcza pomieszczenie.
Niemal od razu bombardują mnie myśli, co będzie dalej, z drugiej strony we znaki daje się zmęczenie i wiem, że przecież obiecałam się nie zadręczać, potem tak po prostu przesuwam dłonią po płaskim jeszcze brzuchu i wreszcie z niezwykłą mocą dociera do mnie, że zostanę mamą i, o mój Boże, ojcem będzie Hunter, mężczyzna, który pała do mnie nienawiścią. Nigdy nie zapomnę, z jaką odrazą patrzył na mnie przed restauracją Ellie. Nigdy. Więc nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak się wścieknie, kiedy dowie się, że to jego dziecko.
Od razu po przebudzeniu, jeszcze zanim uniosę powieki, przed oczami pojawiają mi się obrazy z minionego wieczoru i natychmiast dopada mnie rzeczywistość. Obawa o przyszłość już nie tylko własną, ale i dziecka.
Słyszę ciche szurnięcie. Unoszę powieki i spoglądam w kierunku okna, gdzie oparty tyłkiem o parapet stoi Hunter. Nogi skrzyżował w kostkach i spuścił głowę, a dłonie zatopił w kieszeniach ciemnoniebieskich jeansów.
Mija chwila, zanim podnosi na mnie wzrok. Spodziewałam się wściekłości i nie liczyłam na wybuch euforii z jego strony, tymczasem w jego szarych oczach nie ma żadnych emocji. Jakby był zupełnie wyłączony.
– Czy to prawda? – Nawet jego głos jest jakoś dziwnie pozbawiony emocji, co nie zmienia faktu, że na samo pytanie się spinam.
– Tak – odpowiadam napiętym tonem, naciągając jednocześnie nakrycie, i przyglądam się, jak Hunter unosi wzrok ku górze, a językiem przesuwa po górnej wardze.
Po chwili znowu spogląda na mnie.
– I co ja mam z tym zrobić? – Oschle wypowiedziane pytanie wcale mnie nie dziwi, nie spodziewałam się, że zacznie rozsypywać konfetti, a mimo wszystko… No, kuźwa, boli.
– Nikt chyba niczego od ciebie nie oczekuje, a tym bardziej ja – odpowiadam, uciekając wzrokiem w bok. Staram się też brzmieć na niewzruszoną. – Po prostu potraktuj to jak nic nieznaczący epizod w twoim cudownym motocyklowym życiu.
I oto jest część mnie, którą od dawna próbuję ujarzmić, a jednak zawsze nieproszona dochodzi do głosu.
– Mógłbym cię teraz nazwać suką i konwersacja byłaby zakończona, co? – prycha.
– Zróbmy tak. Tak będzie najlepiej. – Spoglądam na Huntera, jakbym rzuciła mu wyzwanie, na co parska, kręcąc głową.
– Jak zawsze, cholernie uparta.
– Nie wiesz, jaka jestem zawsze – odpowiadam natychmiast.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ta konwersacja naprawdę do niczego dobrego nie prowadzi i tak naprawdę nie jest potrzebna.
– Jesteś upartą wiedźmą o ciętym języku – kwituje, a w jego oczach pojawia się błysk, mogłabym przysiąc, że uznania, pomimo iż nie może mnie znieść, przynajmniej ostatnimi czasy.
Cholera.
Chyba tylko on potrafi sprawić, że z użalającej się nad sobą, załamanej dziewczyny z powrotem zamieniam się w pyskatą laskę.
– Dobrze – mówię po chwili ze spokojem. – Żeby w końcu odpowiedzieć na twoje pytanie, nic nie musisz z tym robić. To moje ciało i mój obowiązek, żeby dojść do siebie, a potem myśleć o dziecku – oświadczam.
Na słowo „dziecko” Hunter się wzdryga.
– Nie jestem tak bezduszny, więc jeśli jest też moje, chcę mieć pewność.
Ach, tak!
– Wobec tego uznajmy, że nie jest, bo przecież uważasz mnie za zapijaczoną dziwkę, prawda? – cedzę przez zęby bliska furii i jestem niezmiernie wdzięczna pielęgniarce, która zagląda do pokoju. – Możesz więc wyjść, chciałabym odpocząć, bo nie za dobrze się czuję.
– Nie powiedziałem tego…
– Myślę, że powinien pan przyjść później, pacjentka nie powinna się denerwować – wtrąca kobieta, zerkając na mnie z niepokojem.
Po spojrzeniu Huntera wyraźnie można stwierdzić, że ma ochotę wystawić ją za drzwi, żeby dokończyć to, co miał zamiar zakomunikować. Nie musi, wiem dobrze, jakie ma o mnie zdanie i bez problemu wyrażał je ostatnimi czasy, nie przejmując się, że robi to w obecności połowy miasteczka.
Ostatecznie jednak zmienia zdanie, prostuje się, po czym przemierza pomieszczenie i wreszcie wychodzi.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz