Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kamila Rudnicka od roku pracuje jako asystentka dyrektora finansowego BRM Industries. Jest obowiązkowa, lojalna i zdeterminowana.
Właśnie kogoś takiego potrzebuje Łukasz Dębski. Pracoholik, zatwardziały kawaler i szef Kamili, który po tragicznej śmierci narzeczonej całkowicie poświęcił się karierze.
Po srogo zakrapianej firmowej imprezie Kamila dla bezpieczeństwa zabiera wstawionemu Łukaszowi kluczyki do auta i postanawia samodzielnie odwieźć go do domu. W końcu była w mieszkaniu szefa już wiele razy, zna jego adres na pamięć. Nie krępuje jej więc wchodzenie w prywatną przestrzeń przełożonego.
Podchmielony Łukasz zdobywa się na wyznanie, które stanowczo wykracza poza ich relacje zawodowe, a Kamili podoba się to znacznie bardziej, niż jest gotowa przyznać...
Od tego już tylko krok do katastrofy. A może jednak zupełnie odwrotnie?
Romans biurowy, pełen niekwestionowanej chemii między bohaterami, od którego trudno się oderwać, napisany lekkim i dowcipnym piórem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Rozdział 1
„Asystentka wie o swoim szefie więcej, niż byłoby w stanie dowiedzieć się o nim FBI” – te znamienne słowa usłyszałam już pierwszego dnia swojej pracy w BRM Industries. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak wiele było w tym prawdy. Teraz…
– Kamila?
Odwróciłam się w stronę swojego szefa, który nonszalancko opierał się o bar. Rękawy czarnej koszuli miał już od dawna podwinięte do łokci. Dawna, czyli dwa drinki temu.
Łukasz Dębski był typem pracoholika. Pierwszy przychodził do biura i ostatni z niego wychodził. Wysyłał mi maile od siódmej rano do drugiej w nocy. Jako dyrektor finansowy miał dużo pracy, a przez to ja – jako jego asystentka – również nie mogłam narzekać na nudę. Sam fakt, że w wieku trzydziestu dwóch lat piastował takie stanowisko, mówił wszystko.
Jego największą wadą, zaraz po paskudnym charakterze, był wygląd. Oglądało się za nim pół biura. Drugie pół składało się z heteroseksualnych mężczyzn. Wysoki brunet o niebieskich oczach, z twarzą, jakby wyrzeźbił ją Michał Anioł… Nietrudno się rozmarzyć. Z wyższymi świętościami niewiele miał jednak wspólnego… I nie tylko ja tak uważałam, bo większość pracowników nazywała Łukasza Hadesem. Mroczny świat podziemia i te sprawy.
– Tak? – zapytałam na wydechu, wpatrując się w Łukasza. Teoretycznie byłam już po godzinach pracy. Teoretycznie.
– Idę zapalić, chcesz się przewietrzyć?
Rozejrzałam się wokół. Nie byłam duszą towarzystwa i tłumy po jakimś czasie mnie męczyły. Z większością z tych ludzi zamieniałam tylko krótkie „cześć” w biurowej kuchni. Najbliżej trzymałam się z resztą asystentek i zespołem zarządzanym przez Łukasza.
– Pewnie, czemu nie – odpowiedziałam i zgarnęłam z baru swój kieliszek wina.
Wyszliśmy na taras i odetchnęłam wciąż lepkim, choć na szczęście już odrobinę chłodniejszym powietrzem. Czerwcowe upały w betonowej stolicy były nie do zniesienia i najchętniej zamieszkałabym w naszym klimatyzowanym biurze.
– Stresujesz się czymś? – zagaiłam.
Obserwowałam, jak twarz Łukasza przez krótki moment oświetla ciepły płomień zapalniczki.
– Hm? – mruknął pod nosem.
Upiłam spory łyk ze swojego kieliszka i przełknęłam. Skrzywiłam się, ale bezalkoholowe wino brzmiało wciąż lepiej niż virgin mojito. Nie znosiłam drinków z miętą.
– Wychodzisz dzisiaj na fajkę częściej niż zwykle.
Nie żebym liczyła, ale ponieważ siedziałam naprzeciwko drzwi do jego gabinetu, potrafiłam wyłapać każdą zmianę rutyny. W końcu codziennie rano parzyłam mu kawę dokładnie taką, jaką lubił, kupowałam mu obiad i zawsze udawało mi się idealnie trafiać w jego gust. Już na podstawie samego harmonogramu danego dnia byłam w stanie wytypować, kiedy pójdzie się przewietrzyć.
Roześmiał się cicho.
– Aż tak łatwo mnie przejrzeć? – Uniósł ciemne brwi i spojrzał na mnie lekko zadziornie. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że ze mną flirtuje.
– Masz swoje rytuały. – Wzruszyłam ramionami. – W ciągu dnia zwykle wychodzisz zapalić maks cztery razy. Jesteśmy tu od dwóch godzin, a to już twoja trzecia fajka.
– Serio? – Spojrzał na swoją dłoń, w której trzymał papierosa.
– Serio co?
Popatrzył na mnie zaskoczony.
– Serio wiesz nawet, jak często wychodzę na fajkę?
– Znam imiona twoich rodziców, PESEL, rozmiar kołnierzyka i PIN do alarmu w mieszkaniu, a dziwisz się, że wiem, ile palisz?
– Okej, dobra, to ma sens – zaśmiał się. – I rzeczywiście, stresuję się.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Owszem, wiedziałam o nim sporo, ale rzadko poruszaliśmy prywatne tematy, które wykraczały poza zwykłe „Jak ci minął weekend?”. Nie zwierzaliśmy się sobie i choć naprawdę znałam PIN do alarmu w jego mieszkaniu, nie miałam bladego pojęcia o jego życiu poza pracą.
– Wiesz, że to straszne świństwo? – Postanowiłam zmienić temat i wypaliłam pierwsze, co przyszło mi do głowy. Wskazałam na jego palce ściskające papierosa.
– Wiem, paskudny nawyk, prawda? Trudno się go pozbyć, jak już raz się do niego wróci.
Oparłam się o chłodną ścianę i odetchnęłam głęboko. Chropowata elewacja drażniła moją skórę przez cienki materiał satynowej koszuli.
– Kamila?
– Tak? – Obróciłam głowę i spojrzałam w te przenikliwe, jasnoniebieskie oczy, które choć teraz wydawały się nieco mętne, nie były mniej onieśmielające niż zwykle.
– Pijesz dziś bezalkoholowe, tak?
Zamrugałam. Skąd to wiedział?
– Strasznie się krzywisz, gdy drinkujesz bez procentów – odpowiedział na moje niezadane pytanie. – Wracajmy do środka, zanim ktoś sobie coś pomyśli. – Mrugnął żartobliwie, a ja cała się spięłam.
Od roku robiłam wszystko, żeby nie ulec jego urokowi, jednak czasem było to wyjątkowo trudne. Jak dziś, gdy wyraźnie coś go gryzło. Z ulgą wyszukałam w tłumie znajomą twarz Ewy, mojej najbliższej koleżanki z pracy, i dyskretnie się ulotniłam. Łukasz z pewnością znajdzie sobie grono fanów i adoratorek, nawet nie zauważy mojego zniknięcia.
– Gdzie się podziewałaś? – zapytała Ewa, a ciemne oczy błyszczały jej od wypitego alkoholu. W ręce ściskała szklankę z kolorowym drinkiem.
– Tu i tam… – mruknęłam wymijająco.
Kumpela przejrzała mnie jednak na wylot w ułamku sekundy.
– Wiesz, że nie musisz go pilnować? Jesteś jego asystentką, a nie niańką, do cholery, Kama! Hades nie Hades, dorosły chłop, jak zachleje pałę, to jego problem.
Miała rację, nie byłam jego niańką. Dawno już się jednak przekonałam, że zawsze ciągnęło mnie do najbardziej niewłaściwych facetów, jacy tylko stawali na mojej drodze przez dwadzieścia sześć lat życia. Nie wyłączając z tej puli Łukasza Dębskiego, od którego – to oczywiste – powinnam trzymać się jak najdalej. Zrujnowałabym swoją karierę w tej firmie.
– Chodź, zjesz coś. – Ewa pociągnęła mnie za rękę do stołu. Gdy chciałam zaprotestować, posłała mi groźne spojrzenie. – Kilka kawałków pity z humusem to nie jedzenie, tylko przekąska. Widziałam, że ledwo tknęłaś główne danie.
Było nas prawie trzydzieścioro na – jak to ładnie nazwał szef szefów – nieoficjalnej części spotkania kwartalnego. Z asystentek pojawiłyśmy się tylko ja i Ewa, bo to do nas należała organizacja logistyki tego eventu. Ewa, ponieważ była asystentką prezesa… Ja dlatego, że mnie poprosiła o pomoc.
– Nadal nie mam apetytu po tej cholernej anginie – wymamrotałam, ale wiedziałam, że Ewka nie odpuści, więc nałożyłam sobie po trochu wszystkiego, co wyglądało najsmaczniej.
Jedną ręką jadłam, drugą sprawdzałam maila. Kilka wiadomości oflagowałam na później, jedną przesłałam do Łukasza z krótkim komentarzem. Wsunęłam do ust ostatni kęs paluszka chlebowego i uniosłam wzrok znad smartfona akurat, gdy mój szef sięgnął po telefon, zmarszczył nos i spojrzał na mnie spod uniesionych brwi, zadając bezgłośnie pytanie „Serio?”. Wzruszyłam tylko ramionami, posyłając mu w odpowiedzi niewinny uśmiech, i zablokowałam ekran.
Przez dłuższą chwilę przysłuchiwałam się rozmowie Ewy z menedżerem działu kontrolingu. Oboje niedawno wrócili z urlopów i wymieniali się wrażeniami. Adrian był megazajarany safari w RPA.
– Kamila, a ty kiedy idziesz na jakiś urlop? – spytał nagle, a ja prawie zakrztusiłam się krewetką w tempurze.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może we wrześniu się gdzieś wybiorę, mniej ludzi.
Nie chciałam mówić Adrianowi, że z mojej pensji o RPA to mogę co najwyżej pomarzyć, a pojadę najpewniej tam, dokąd uda mi się dostać tanie loty. Nie przerywałam mu też więc, gdy zaczął rzucać sugestiami kierunków, które powinnam rozważyć, choć większość oznaczałaby wydanie całej pensji na wakacje, i to pewnie z nawiązką. Zamiast tego wykorzystałam fakt, że skończyło mi się wino w kieliszku, aby się ulotnić.
Wpadłam na Łukasza, gdy wychodziłam z toalety, i to dosłownie – wpadłam. Poczułam na dekolcie chlust zimnego drinka. Od widowiskowej gleby uratowała mnie ściana, o którą się oparłam, i ramię Łukasza nagle owinięte wokół mojej talii.
– W porządku? – Ściągnął brwi w trosce i puścił mnie, kiedy się upewnił, że stoję stabilnie. Sam jednak wydawał się nieco wstawiony.
– W porządku – zapewniłam, mimo że serce waliło mi jak oszalałe. Zerknęłam w dół, na swoją białą satynową koszulę, na której widniała teraz plama po czymś, co pachniało jak whisky. – To nic takiego.
Łukasz przymknął oczy i gdy znów na mnie popatrzył, na moment zaparło mi dech pod wpływem intensywności jego spojrzenia. Zaschło mi w ustach. Ta chwila trwała może sekundę albo dwie, zanim odwrócił wzrok i sięgnął do kieszeni marynarki. Wyjął z niej kluczyki do samochodu.
– Nie zamierzałem pić, przyjechałem autem. Ja i tak dzisiaj nie skorzystam.
Wzięłam je z lekkim wahaniem.
– Może jednak przyda ci się podwózka? – zasugerowałam ostrożnie.
Zamrugał.
– To chyba nie taki głupi pomysł, bo trochę kręci mi się w głowie. Przez moment nawet wydawało mi się, że jest was dwie. – Uniósł dłoń, jakby chciał pokazać dwa palce, ale po chwili zrezygnował.
Parsknęłam cichym śmiechem.
– Odwiozę cię do domu, może jutro będzie łatwiej z tym liczeniem.
Miał odrobinę chwiejny krok, więc postanowiłam wziąć go pod ramię. Gdy tylko wyszliśmy z restauracji, dostrzegłam jego czarne volvo zaparkowane przy krawężniku. Zaczekałam, aż Łukasz wsiądzie, i zajęłam miejsce za kierownicą. Zanim ruszyłam, spojrzałam na swojego szefa, który wyglądał, jakby miał za moment zapaść w sen.
Mieszkał na Karolkowej, więc droga z Grzybowskiej trwała krócej niż ustawianie fotela i lusterek. Ale i tak udało mu się zasnąć, jeszcze zanim dojechałam do świateł na Wroniej.
– Łukasz, pobudka. – Szturchnęłam go lekko i na szczęście tyle wystarczyło.
– Przepraszam – wymamrotał. – Normalnie nie śpię w samochodzie.
– Potrzebujesz czegoś z bagażnika? – zapytałam, ale pokręcił głową.
Odprowadziłam go na górę, a z szuflady na sztućce wyjęłam zapasowy komplet kluczy. W tym czasie Łukasz ściągnął krawat i opróżnił zawartość kieszeni na blat. W jasnym, przestronnym apartamencie widać było kobiecą rękę, choć nigdy go o to nie pytałam. Od Ewy wiedziałam, że jego narzeczona kilka lat temu zginęła w górach podczas wspinaczki. Musieli tu razem mieszkać, jednak poza bibelotami i poduszkami na kanapie, których nie kupiłby sam z siebie żaden znany mi facet, nie było tu po niej ani śladu.
– Potrzebujesz czegoś? – spytałam na wydechu, ściskając w dłoni klucze.
Znów zaprzeczył ruchem głowy, ale podniósł na mnie wzrok i chwycił kosmyk moich rudych włosów między palce, zanim założył mi je za ucho, przesuwając przy tym opuszkami po policzku.
– Gdybyśmy nie pracowali razem, zaciągnąłbym cię teraz do łóżka. – Te słowa w połączeniu z intymnym gestem wprawiły mnie w drżenie. Zalała mnie fala gorąca, którą zaraz zdusił kubeł zimnej wody zwany rozsądkiem. Cofnęłam się o krok, uciekając przed jego dłońmi.
– Gdybyśmy nie pracowali razem, nawet nie musiałbyś mnie tam ciągnąć – odpowiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Biorąc pod uwagę jego aktualny stan, wątpiłam, że jutro będzie cokolwiek pamiętał.
Wyminęłam go, wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz. Gdy zeszłam na dół, dotarło do mnie, co właśnie się stało. Ryzykowałam zbyt wiele. Musiałam wybić sobie Łukasza z głowy.
Rozdział 2
Jęknąłem, gdy zadzwonił budzik. Czułem niesmak w ustach, choć brak łupania w głowie sugerował, że kac dopiero miał nadejść. Na oślep odszukałem telefon na stoliku nocnym. Na samej górze wielu powiadomień czekała na mnie wiadomość od Kamili.
Zabrałam zapasowy komplet kluczy, bo nie byłam pewna, czy sam zamkniesz mieszkanie na noc. Oddam rano. K
Kamila… Kurwa. Moją wciąż ciężką głowę zalały wspomnienia z minionego wieczoru. Byłem wystarczająco pijany, żeby powiedzieć, co powiedziałem, ale nie aż tak, by tego nie pamiętać. Wolałbym, żeby mnie zwyczajnie zjebała za ten tekst, na co w pełni zasługiwałem. Wtedy bym po prostu przeprosił, co i tak powinienem zrobić. Jej odpowiedź nie dawała mi jednak spokoju.
Wziąłem prysznic i doprowadziłem się do względnego porządku. Dopijałem resztkę kawy. Musiałem otworzyć okno, bo w powietrzu wciąż były wyczuwalne perfumy Kamili. Słodkie, lekko kwiatowe, ale z nutą czegoś pieprznego.
Na pierwsze maile zacząłem odpisywać jeszcze w taksówce. Byłem już spóźniony, co zdarzało mi się wyjątkowo rzadko. Za pół godziny zaczynałem ciąg spotkań i o dziwo nawet mnie to cieszyło – dzięki temu zyskiwałem dużą część dnia na przemyślenie, jak wybrnąć z pijackiej gadki bez większego szwanku. Kamila, gdyby chciała, mogłaby to zgłosić do HR-ów, a dyrektorka tego działu była na mnie wyjątkowo cięta. Coś mi jednak mówiło, że moja asystentka nie miała takiego zamiaru…
Kamila siedziała przy swoim stanowisku, gdy wszedłem do biura. Posłała mi zmęczony uśmiech, kiedy rzuciłem w jej stronę krótkie „cześć”. Wyglądała, jakby nie najlepiej spała minionej nocy.
Na biurku czekały na mnie klucze do mieszkania, tak jak uprzedzała. Kolejna natrętna przypominajka wczorajszego wieczoru. Wrzuciłem je do plecaka i westchnąłem ciężko. Potrzebowałem kolejnej dawki kofeiny, zanim się czymkolwiek zajmę, a ostatnim, czego chciałem, było proszenie Kamili… o cokolwiek. Przynajmniej na razie.
Sam postawiłem filiżankę pod ekspresem i naszykowałem sobie też karafkę wody. Tak na wszelki wypadek, żeby się za często nie wychylać ze swojego gabinetu. Zresztą obawiałem się, że nadal śmierdzę jak gorzelnia.
Do południa szło mi całkiem nieźle. Przeglądałem właśnie rozliczenie podesłane przez analityka, gdy w ciszy rozbrzmiał dźwięk wiadomości przychodzącej na Teamsie.
Kamila Rudnicka: Jest kilka dokumentów do podpisu. Masz chwilę?
Zerknąłem w kalendarz. Został mi jeszcze kwadrans do następnego spotkania, na którym Kamila miała być obecna jako protokolantka, nie było więc sensu odwlekać tego na później.
Ja: Jasne, zapraszam.
Uniosłem głowę akurat, gdy przekraczała próg gabinetu z plikiem kartek w ręce. Rude włosy spięła nad karkiem w niedbały węzeł. Włożyła dziś jedną z tych swoich sukienek, które opinały ją jak druga skóra. Jednocześnie nigdy nie pokazywała za dużo dekoltu, a materiał zawsze kończył się tuż przed kolanem. Wciąż jednak wyglądała seksownie jak diabli i przykuło to moją uwagę już pierwszego dnia jej pracy. Efekt wydawał się zupełnie niewymuszony. Kamila nawet w dżinsach nie traciła swojego seksapilu.
Podawała mi dokumenty po kolei, komentując w jednym zdaniu ich zawartość. Postanowiłem wykorzystać moment, oddając na jej ręce ostatni wniosek.
– Kamila, co do wczorajszego wieczoru…
Nie pozwoliła mi dokończyć i przerwała w połowie zdania.
– Zapomnijmy o wczoraj, tak będzie łatwiej dla nas obojga.
W zielonych oczach dostrzegłem błaganie i zmiękłem. Miała rację. Tak z pewnością będzie łatwiej.
– Dziękuję – odpowiedziałem na wydechu, choć wciąż dręczył mnie kac moralny. Ale to już akurat był wyłącznie mój problem.
Rozluźniłam się dopiero, gdy wyszłam z gabinetu Łukasza. Przekazałam w sekretariacie dokumenty do wysyłki, zgarnęłam laptopa i udałam się do sali konferencyjnej. Z kieszeni marynarki wyjęłam archaiczny dyktafon. Miejsca przy długim stole stopniowo się zapełniały. Ostatni wszedł Łukasz, równo o ustalonej godzinie, ani minuty wcześniej. Usiadł obok mnie z telefonem i otworzył notes na pustej stronie.
Spotkania budżetowe na ogół były nudne i ciągnęły się w nieskończoność. Tym mniej więc lubiłam je protokołować. Zwykle połowa i tak nie nadawała się do uwzględnienia w minutkach, bo polegała na przepychankach słownych między Łukaszem a naszym dyrektorem operacyjnym – Mariuszem Bieleckim. Nie inaczej wyglądało to dzisiaj.
Łukasz wyszedł z sali ze mną przy boku. Był wyraźnie poirytowany.
– Przypomnij mi, kto, do kurwy, dał mu to stanowisko? Albo nie, lepiej, kto mu dał ten jebany dyplom MBA?
Roześmiałam się cicho, zanim zdążyłam się powstrzymać. Odchrząknęłam, przyciskając do piersi laptopa.
– Wszyscy wiemy, kto i dlaczego go zatrudnił – wymamrotałam cicho.
Zaklął pod nosem.
– Upewnij się, żeby nikt mi nie przeszkadzał przez następną godzinę, dobrze? Muszę złożyć ten budżet do kupy z Adim.
Przytaknęłam i wróciłam do swojego biurka, gdzie dybała już na mnie Ewa. Wcześniej miała spotkanie z prezesem.
– Gdzie wczoraj tak zniknęliście z Łukaszem? – zagaiła, okręciwszy się na krześle z filiżanką kawy w ręce.
Poczułam, że drga mi powieka. Zawsze tak reagowałam na stres.
– Odwiozłam go do domu, bo przyjechał samochodem, nic takiego. – Wzruszyłam obojętnie ramionami, gdy podłączałam laptopa do stacji dokującej.
Nikt nie mógł się dowiedzieć o późniejszym zajściu w mieszkaniu Łukasza. Szczególnie Ewa. Jeśli zaczęłaby się choćby czegokolwiek domyślać, jutro pół biura usłyszałoby podkoloryzowaną wersję. Była kochana, ale uwielbiała plotki i potrafiła coś chlapnąć, nawet nieopatrznie. Jedyne, co zachowywała dla siebie, to sprawy stricte służbowe. Może właśnie dlatego brakowało jej hamulców na bardziej prywatnej stopie?
– Kama… Naprawdę musisz przestać go tak niańczyć. Za chwilę wejdzie ci na głowę.
Spojrzałam na nią znacząco.
– Mam ci przypomnieć, jak jeździłaś po całej Warszawie za winem z konkretnego rocznika, bo prezes chciał zrobić prezent kadrowej?
Momentalnie się wzdrygnęła.
– Nie przypominaj mi… Do tej pory mam traumę. Ale wiesz, o co mi chodzi, Kama…
– Spokojnie, nie martw się, mam wszystko pod kontrolą.
Mam wszystko pod kontrolą. Natrętny głosik w mojej głowie właśnie mnie przedrzeźniał. Logując się do systemu, pomyślałam, że potrzebuję urlopu. Nie było jednak szans, żebym z dnia na dzień mogła zniknąć choć na chwilę. Uruchomiłam więc procedurę awaryjną i napisałam do mojej współlokatorki.
Ja: Miśka, idziemy dzisiaj na drinka. Na 18 robię rezerwację. Plis…
Michalina odpisała po minucie.
Miśka: Alkoholowi mówię dzisiaj stanowcze czemu nie ;) I laleczkom voodoo mojego szefa, kurwajapierdolę…
Uśmiechnęłam się do telefonu. Nie byłam pewna, która z nas trafiła gorzej. Czy ja, czy Miśka, która pracowała w agencji reklamowej, a jej przełożony był typowym przypadkiem choleryka, na dodatek z kryzysem wieku średniego.
Spojrzałam w stronę przeszklonego gabinetu Łukasza. Siedział za biurkiem i żywo gestykulował. Musiał wyczuć, że na niego patrzę, bo oderwał wzrok od ekranu i z jego twarzy nagle zniknął grymas, a pojawił się cień uśmiechu. Ten mężczyzna chyba wziął sobie za cel, by mnie wykończyć…
Rozdział 3
Zacisnąłem mocno ósemkę i zanurzyłem dłonie w magnezji, zanim złapałem pierwszy uchwyt. Podciągnąłem się w górę bardziej na rękach, niż wybijając się z nóg. Nie miałem cierpliwości na skupianie się dzisiaj na technice, choć wiedziałem, że potem będę tego żałować. Chciałem po prostu dotrzeć na samą górę.
– Stary, nie na łapach! – upomniał mnie Bartek, który mnie asekurował. – Jutro się z łóżka nie dźwigniesz.
Mój szwagier był jednocześnie moim najlepszym kumplem. Tak właśnie poznali się z Jagodą. On też wciągnął mnie we wspinaczkę. Gdy miałem kiepski dzień, lądowałem w Makaku. W ten sposób pokonywałem lęk, który za każdym razem wydawał mi się coraz słabszy, choć wiedziałem, że prędko nie wybiorę się poza kontrolowane środowisko sztucznych ścianek takich jak ta. Czasem przychodziłem tu sam, ale wspinanie się na automatach było mniej ekscytujące, więc kiedy się dało, ciągałem ze sobą Bartka. Od niedawna udawało mi się to całkiem często. Półroczne bliźniaczki były dla niego odpowiednią motywacją, by spędzić chociaż godzinę poza domem.
Przechodziłem właśnie przez przewieszenie, gdy kolejny uchwyt, którego się złapałem, okazał się luźny. Nie zdołałem odzyskać równowagi i opadłem z metr w dół, zanim Bartek mnie wyhamował, i boleśnie walnąłem w ściankę bokiem. Skrzywiłem się. Z całą pewnością nabawiłem się kilku siniaków.
– W porządku?! – zawołał z dołu Bartek, gdy już przykleiłem się z powrotem do ściany. Spojrzałem w górę. Zostały mi ze cztery metry. Pokazałem kumplowi kciuk na znak, że wszystko jest okej, i poprawiłem chwyt.
Teraz już wiedziałem, którego kamienia lepiej się nie łapać, więc pokonałem przewieszenie bez większego problemu, choć musiałem trochę pokombinować. Dotarłem na sam szczyt i chwilę odpocząłem, polegając na asekuracji Bartka, zanim krzyknąłem „dół!”, a on zaczął luzować zabezpieczenie. Odbijając się miękko od ściany, opadłem na ziemię i odwiązałem linę, po czym ściągnąłem ją w dół, a karabińczyki zadzwoniły o drewnianą podłogę.
Zdjąłem buty i usiadłem na chwilę na ławce, pociągnąłem zdrowy łyk z butelki z wodą. Miałem rację, kac przyszedł z opóźnieniem i po południu zaczęło mnie strasznie suszyć.
– Co jest, Łuki? – zapytał Bartek, zajmując miejsce koło mnie.
Westchnąłem, skubiąc plastikową nakrętkę.
– Pamiętasz Kamilę?
– Twoją asystentkę? – upewnił się, a ja przytaknąłem. – Chyba nie złożyła wypowiedzenia? Chociaż w sumie bym się jej nie dziwił.
– Nie… Ale nie będę zaskoczony, jeśli to zrobi w najbliższym czasie – mruknąłem.
– O rany, co odjebałeś?
Streściłem Bartkowi poprzedni wieczór i obserwowałem, jak coraz bardziej ściąga brwi. W końcu pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Stary, jaki ty czasem jesteś durny… Od początku ci mówiłem, że zatrudnienie dziewczyny, która ci się podoba pod kątem fizycznym, to błąd. I tak jesteś na cenzurowanym przez Bieleckiego. Gdyby się dowiedział, od razu podjebałby cię do teścia, w ciągu godziny dostałbyś na biurko wypowiedzenie podpisane przez samego prezesa. Nie powinieneś tak ryzykować, dopóki macie na pieńku.
– Wiesz, że nie zaoferowałem jej pracy dlatego, że jest ładna.
– Nie powiedziałem tego i nie kwestionuję jej kwalifikacji, to mądra dziewczyna. Ale ty powinieneś być mądrzejszy. Zresztą, o czym ja mówię, to nie pierwszy raz, kiedy wikłasz się w pojebaną relację…
Spojrzał na mnie znacząco. Miał rację, nawet jeśli nie chciałem tego przyznać na głos. Ceniłem Kamilę jako pracownika. Zawsze była lojalna i sumienna, mogłem na niej polegać. Zamierzałem sobie to teraz powtarzać jak mantrę, żeby znów nie odwalić czegoś głupiego.
– Do niczego nie dojdzie, nie martw się. – Poklepałem go przyjacielsko po plecach. – A teraz jazda na górę, zanim Jaga zacznie wydzwaniać.
Widziałem, że Bartek nie wygląda na przekonanego, ale odpuścił i wziął ode mnie linę. Każdy z nas zrobił jeszcze dwie ścianki, zanim zadzwoniła.
– Stary, zastanów się trzy razy, zanim zrobisz sobie dzieci… – westchnął Bartek, zbierając swoje rzeczy. – Zwijamy się?
– Jasne.
Pozbyliśmy się uprzęży, zmieniliśmy buty, naprędce zwinąłem linę i wyszliśmy na zewnątrz. Byłem zgrzany, a powietrze było wyjątkowo lepkie jak na tę porę dnia, a w zasadzie wieczór. W samochodzie od razu włączyłem klimę i ruszyłem w kierunku Saskiej Kępy, gdzie mieszkali Jagoda z Bartkiem.
Bartek namówił mnie, bym wszedł na górę. Spojrzałem krytycznie na swoje przepocone dresy i białe ślady magnezji… wszędzie. Cóż, Jagoda widywała mnie w gorszym stanie. Wzruszyłem więc ramionami i ruszyłem za nim do odnowionej kamienicy przy Paryskiej. Jagoda otworzyła nam z płaczącą Hanią na rękach. Ciemne, kręcone włosy miała spięte w nieładzie, a jasnoniebieskie oczy, identyczne jak moje, błyszczały groźnie, jakby ich właścicielka była już na skraju załamania nerwowego. I chyba się nie pomyliłem. Prędko więc przejąłem rozwrzeszczaną siostrzenicę i przytuliłem do siebie drobne ciałko.
– Gdzie Ninka? – zapytał Bartek.
– O dziwo śpi – westchnęła Jagoda. – Ale ona przespałaby chyba wybuch bomby. Za to Hania płacze od prawie godziny i nie mam pojęcia dlaczego, do cholery.
– Może ma kolkę? – zasugerowałem, a siostra zgromiła mnie wzrokiem.
– Myślisz, że nie sprawdziłam tego na samym początku?
Spojrzałem w wykrzywioną płaczem dziecięcą twarzyczkę.
– Co ci nie pasuje, młoda? Powiesz wujkowi?
Hania wydarła się ile sił w płucach, aż się skrzywiłem. Poprawiłem chwyt i pod palcami wyczułem twardą metkę po lewej stronie dziecięcego pajacyka.
– Jaga, Hania nosiła już ten pajacyk?
– Nie, pierwszy raz jej go włożyłam, a co?
– Może metka jej przeszkadza?
Jagoda popatrzyła na mnie, jakbym postradał rozum, ale wzięła ode mnie Hanię i położyła ją na kanapie. Sprawnym ruchem rozpięła bodziak i pisnęła cicho.
– Cholera, ma cały bok czerwony. – Odwróciła się do mnie. – Skąd wiedziałeś?
– Ty miałaś to samo. Ciągle było ci niewygodnie. – Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Jagoda potrząsnęła głową z niedowierzaniem i wysłała Bartka do pokoju dziecięcego po coś na zmianę. W tym czasie zdjęła pajacyk z Hani, która już tylko cicho pochlipywała. Dziewczynka po wysmarowaniu kremem i przebraniu w nowe ubranko zupełnie się uspokoiła.
– Jeśli uda mi się ją szybko położyć, to może zjesz z nami kolację? – zaproponowała Jaga.
– Czemu nie, chętnie.
Wizja domowego posiłku wydawała mi się aż nazbyt kusząca. Sam rzadko coś gotowałem. Dla siebie jednego zwyczajnie mi się nie chciało. W większości jechałem albo na cateringach, albo na daniach na wynos. Na dodatek nie widywałem się z siostrą za często. Ja dużo pracowałem, Jagoda miała aż za dużo na głowie z dwójką małych dzieci.
Bartek skoczył pod prysznic, a ja w tym czasie trochę ogarnąłem salon. Wszędzie walały się zabawki, porzucone smoczki, pusta butelka po mleku… Pozbierałem bałagan i zaniosłem do kuchni wszystko to, co wymagało wyparzenia. Tam zastała mnie Jagoda.
– Zasnęła? – spytałem.
– Tak, nawet się nie wierciła za bardzo. Chyba ten płacz ją wymęczył.
Usiadła ciężko na krześle i przymknęła oczy, opierając głowę o ścianę. Wyglądała na wykończoną.
– Jaga, może ja zrobię kolację?
– Ale to ja powinnam się tym zająć, w końcu cię zaprosiłam… – zaprotestowała słabo, widziałem, że nie ma siły na kłótnię.
– Jaga – rzuciłem ostrzegawczo. – Powiedz mi, co masz w lodówce i co da się z tego upichcić.
– Przede wszystkim w lodówce mam wino… Potrzebuję wina.
Roześmiałem się i wyciągnąłem otwartą butelkę merlota. Nalałem obfity kieliszek, po czym postawiłem go przed siostrą.
– W takich momentach cieszę się, że laktacja u mnie nie wypaliła… – westchnęła. – Nie sądziłam, że to powiem, ale tęsknię za korpo. Tam to się chociaż wyłączało po paru godzinach i spokój, a tu? Mam ochotę podwiązać sobie jajowody.
– Może będzie łatwiej, kiedy podrosną? – zasugerowałem.
– Może. – Wzięła duży łyk i przełknęła. – W lodówce jest patelnia z risotto i słoik bulionu. Postaw patelnię na płytę, dolej trochę bulionu, pilnuj, żeby się nie przypaliło.
Zrobiłem wszystko według jej instrukcji. Czułem się trochę jak za dawnych czasów, gdy jeszcze chodziliśmy oboje do szkoły, a rodzice mieli wrócić później. Jaga była roztrzepana i przez długi czas nie pozwalaliśmy jej się choćby zbliżać do kuchenki, gotowanie więc spadało na mnie, dopóki nie wyjechałem na studia, a Jaga poszła do liceum.
– W pracy w porządku? – spytała nagle. – Bartek mówił mi o tym Bieleckim, co za zjeb.
– To palant. – Wzruszyłem ramionami. – Jak wielu innych, z tym że ten jest nie do ruszenia.
– I nic nie da się zrobić?
– To ostatecznie nie moja kasa, prezes się pod tym podpisuje… Excel wszystko przyjmie, jak się dobrze pozycje wpisze.
– Lubiłeś tam pracować.
Westchnąłem ciężko. Miała rację. Lubiłem. Czas przeszły. Gdy zacząłem pracę w BRM jako kontroler biznesowy, byłem zachwycony. Większość naszych dochodów generowały specjalistyczne urządzenia medyczne i nawet siedząc za biurkiem, miałem poczucie, że robimy coś dobrego. Mój entuzjazm opadł, gdy prezes zatrudnił swojego zięcia jako dyrektora operacyjnego. Od tamtej pory sporo się zmieniło, a przede wszystkim – zamiast się rozwijać, to zaczynaliśmy się zwijać. Wielu mówiło, że ot, takie czasy nastały, wszystkim jest trudno. Ja jednak widziałem liczby i wiedziałem, na których inwestycjach tracimy najwięcej, a prezes był inżynierem, nie biznesmenem. Oczywiście, że wierzył, iż jego zięć chce dla firmy jak najlepiej, i możliwe, że chciał, ale kompletnie nie znał się na branży.
– Lubiłem, nie lubiłem, to praca. Nie muszę jej lubić.
– Myślałeś o zmianie?
Pomyślałem o Kamili. Zanim ją zatrudniłem, rzeczywiście rozważałem odejście z BRM, a potem dostrzegłem w niej ten entuzjazm, który sam miałem, gdy tu zaczynałem, i przez moment nawet chciało mi się trochę bardziej. Ten powiew świeżości był jednak chwilowy. Ona też znajdowała się zbyt blisko „góry”, by z czasem nie zacząć tracić wiary w ten biznes.
– Od czasu do czasu – przyznałem. – Ale nic nie zainteresowało mnie na tyle, żeby gdzieś startować.
– Idealista – mruknęła Jaga i pociągnęła kolejny łyk z kieliszka. – A co z tą laską, z którą się ostatnio spotykałeś? Anita? Aneta?
– Alicja… – poprawiłem ją. – I nic. Skończyło się na kilku randkach.
Moja siostra od dwóch lat usilnie próbowała mnie zeswatać. Dotychczas z marnym skutkiem, ale ile razy dowiedziała się ode mnie lub od Bartka, że z kimś się widuję, od nowa się nakręcała.
– Kto skończył? – Uniosła wyzywająco brew.
– Ja. Zadowolona?
– Zadowolona? Niby czemu bym miała? Po prostu… Minęły dwa lata, a ty nie spotykałeś się z żadną kobietą dłużej niż miesiąc.
– Może po prostu źle trafiam? – Mimowolnie podniosłem głos, a Jaga drgnęła zaskoczona. – Siostra, odpuść, dobra? – dodałem już ciszej. Nie było sensu wyżywać się na Jagodzie. Wiedziałem, że chciała dobrze. Zawsze chciała dobrze.
W tym momencie w progu kuchni stanął Bartek i wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenia. Gdyby Jagoda dowiedziała się o akcji z Kamilą, zebrałaby w sobie resztki sił, żeby skopać mi porządnie dupę.
Rozdział 4
– Misia, następnym razem, jak będę chciała iść na drinka w tygodniu, powiedz „nie”… – mruknęłam niemrawo, wlewając w siebie prawie cały kubek kawy.
Nie wypiłam tyle, by mieć dzisiaj kaca, ale wróciłyśmy do domu po drugiej w nocy. Zanim się położyłam, dochodziła trzecia. Teraz była szósta trzydzieści i… umierałam.
– Obie wiemy, że ci nie odmówię. Ale cholera, nie wiem, jak my to robiłyśmy na studiach. Trzy godziny snu, a byłyśmy rześkie i kwitnące! A teraz? Dramat.
Z Michaliną poznałyśmy się na uczelni. Od razu złapałyśmy kontakt i przyjaźniłyśmy się od siedmiu lat. Na drugim roku zaczęłyśmy dzielić pokój w akademiku, a gdy przyszedł czas, żeby się z niego wyprowadzić, wybór współlokatorki wyszedł naturalnie. Miśka była dla mnie jak siostra. Irytująca – chwilami, ale przez większość czasu jednak kochana. I, ku mojej zazdrości, po zarwanej nocy wyglądała dużo lepiej niż ja. Jak twierdziła – to zasługa cery. Ja przy Miśce mogłabym konkurować z białą ścianą i nawet z nią i tak bym wygrała. Miałam skórę tak bladą, że wyjście latem bez kremu z filtrem oznaczało poparzenia drugiego stopnia. Za to Miśka po dniu na działce wyglądała, jakby właśnie wróciła z Seszeli. Gdzie tu sprawiedliwość?
– Chciałabym napisać Hadesowi, że mam dżumę i nie przyjdę do pracy… już nigdy – jęknęłam, pocierając palcami pulsujące skronie.
Michalina prawie zakrztusiła się kawą.
– Dżumę? Gdzie ty byś się miała zarazić dżumą w tych czasach, co?
– Oj, wiesz, o co mi chodzi… – westchnęłam.
– Wiem… Taksa na pół? Nie ustoję w autobusie, nie ma chuja we wsi.
– Taksa na pół – zgodziłam się.
Zdążyłam jeszcze zjeść na szybko batonika proteinowego i naszykować sobie kolejną kawę na drogę przed przyjazdem taryfy. Zwykle w drodze zaczynałam już pracę, ale dzisiaj chciałam to maksymalnie odwlec. Nie miałam pojęcia, jak wysiedzę te osiem godzin.
Wchodząc do firmy, stłumiłam ziewnięcie i przemknęłam do swojego biurka, ominąwszy kuchnię, z której dochodził gwar porannych rozmów. Pewnie była tam też Ewa, bo nie zastałam jej przy stanowisku, a na kontenerku stała jej pstrokata torebka. Spojrzałam na zegarek. Trzy po ósmej. Miałam jeszcze przynajmniej kwadrans spokoju.
Włączyłam laptopa, przejrzałam pobieżnie maile, oflagowałam kilka, które wymagały odpowiedzi, po czym zerknęłam do kalendarza Łukasza. Fuck. Zapomniałam o konferencji za tydzień. Łukasz chciał, żebym pojechała na nią razem z nim. Cudownie. Czekała mnie podróż do Sopotu i dwie doby z Łukaszem. Właśnie tego teraz potrzebowałam. Sięgnęłam po telefon.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki