Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Camryn Heart pierwszy raz spotkała Rileya Reeda w swoim ogrodzie wśród dzikich petunii, gdy miała dwanaście lat. To był też dzień, w którym zostali najlepszymi przyjaciółmi. Razem patrzyli w gwiazdy, a potem malowali je na suficie w pokoju Camryn.
Riley był pewien, że Harlow, w którym zamieszkał z rodzicami jako nastolatek, będzie jego domem już na zawsze. Te plany popsuła niespodziewana wyprowadzka. Gdy powraca do Harlow dwa lata później, nic już nie jest takie samo. Nic, poza uczuciami do Camryn, które rozkwitają ze zdwojoną siłą.
Camryn i Rileya rozdzieliła tajemnica, która może zniszczyć spokój ich rodzin.
Czy popełnione przed laty błędy można naprawić?
Czy są warte wybaczenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Miłość to dwie samotności, które spotykają się
i nawzajem wspierają.
Rainer Maria Rilke
W ogrodzie rosły dzikie petunie. Rileya Reeda zobaczyłam po raz pierwszy, gdy stojąc wśród tych fioletowych kwiatów, wydobywał piłkę do koszykówki z krzaków róży pielęgnowanych pieczołowicie przez moją mamę. Chowając się w cieniu tarasu, obserwowałam chłopaka, który musiał być mniej więcej w moim wieku. Tydzień wcześniej skończyłam dwanaście lat.
W Harlow rzadko pojawiał się ktoś nowy. Tutaj ludzi prędzej ubywało, niż przybywało. Julian, mój najbliższy przyjaciel powtarzał, że to najnudniejsza mieścina w całej Minnesocie. I coś w tym było. Harlow ożywało tylko latem, gdy pojawiali się turyści żądni odpoczynku od wielkomiejskiego gwaru.
Chłopak nagle syknął i przycisnął palec do ust. Podskoczyłam, wyrwana z zamyślenia, a trzymana w dłoniach książka z hukiem upadła na drewnianą podłogę tarasu. Właśnie wtedy mnie zauważył i zatrzymał na mnie lekko zlękniony wzrok, a potem mocniej chwycił piłkę. Miał najbardziej niezwykłe oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Mieszanka błękitu i zieleni przypominała wzburzony ocean.
Nigdy wcześniej nie byłam zakochana, nawet zauroczona – aż do czasu, gdy na moim podwórku wśród dzikich petunii nie stanął Riley Reed. A potem zniknął z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek wróci.
Nie chciałam się w nim zakochać.
Nie wierzyłam, że zostanie.
Czułem się tu dziwnie obco. Końcówka sierpnia w Harlow nie należała do najcieplejszych. Po dwóch latach spędzonych na Florydzie mógłbym nawet powiedzieć, że było zwyczajnie zimno. Kusiło mnie, by kolejny raz zapytać mamę, czy powrót tutaj to na pewno dobry pomysł, ale znałem odpowiedź. Ona chciała tu wrócić – do domu, nawet jeśli od dawna już nim dla nas nie był. Na dodatek udało jej się znaleźć pracę w tutejszym szpitalu. Większość lekarzy z okolic wolała dojeżdżać czterdzieści minut do Duluth, aby zarabiać nieco więcej, więc nie okazało się to takie trudne.
Ulica Springvale wyglądała tak samo jak każda inna w okolicy. Identyczne domy, równo przystrzyżone trawniki i… ciemnofioletowe dzikie petunie pod numerem jedenaście. Gdy przejeżdżaliśmy obok, miałem ochotę poprosić mamę, żeby zatrzymała samochód, szczególnie gdy zobaczyłem światło w pokoju Camryn. Zaraz potem jednak przypomniałem sobie, że zachowałem się jak ostatni kretyn i po wyprowadzce z Harlow nie utrzymywałem kontaktu ani z nią, ani z nikim innym stąd. Wątpiłem więc, że Cam ucieszyłaby się na mój widok. Może to i lepiej, że mieliśmy teraz mieszkać kilka numerów dalej od Heartów, a nie naprzeciwko jak poprzednio.
Po paru latach od śmierci swojego męża pani O’Sullivan postanowiła resztę starości spędzić u córki w Nowym Meksyku, nie chciała jednak sprzedawać rodzinnego domu. Mama znalazła ogłoszenie w sieci i do niej zadzwoniła. Rozmawiały przez półtorej godziny, choć targu dobiły w zasadzie od razu. Wdowa O’Sullivan była moją ulubioną sąsiadką, gdy mieszkaliśmy w Harlow. Cyniczna staruszka miała w sobie więcej werwy niż większość jej równolatków i sypała ciętymi żartami jak z rękawa, a każdy jeden przyprawiony był zaskakująco ciężkim, irlandzkim akcentem, choć spędziła w Stanach większość dorosłego życia. Pani O’Sullivan pozwoliła nam urządzić dom, jak tylko zechcemy, bylebyśmy zostawili w salonie ulubiony fotel jej męża. Ugryzłem się w język, zanim zdążyłem zapytać, czy w nim umarł. Miałem nadzieję, że nie. Pani O’Sullivan mieszkała już sama, gdy po raz pierwszy przeprowadziliśmy się do Harlow.
Początek roku szkolnego stresował mnie teraz bardziej niż zwykle. To było moje drugie liceum, nie chciałem więc przywiązywać się za bardzo. Rozstanie ze znajomymi z poprzedniego uważałem za wystarczająco dobijające, bym mógł uczyć się na własnych błędach.
Jednak nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego jak Camryn Heart. Wiedziałem, że będę żałował swojej decyzji, jeszcze zanim ją podjąłem. Nie przewidziałem jednak, że kiedyś tu wrócę. Po wyprowadzce z Harlow niczego nie brałem już za pewnik.
– Wiesz, że nie musiałaś mnie podwozić do szkoły – odezwałem się, gdy mama zatrzymała samochód.
– Ale chciałam – odparła. Dopiero po powrocie do tego miasteczka uświadomiłem sobie, jak bardzo się postarzała przez ostatni rok, odkąd rozstała się z ojcem. Wokół jej oczu, identycznych jak moje, pojawiły się głębokie zmarszczki, a wśród ciemnych włosów zaczęły prześwitywać siwe pasma. Wiedziałem jednak, że była teraz szczęśliwsza, nawet jeśli po rozwodzie czasem z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. – A teraz idź już, nie spóźnij się.
– Jasne… – westchnąłem i wysiadłem z auta.
W sekretariacie odebrałem plan i kod do szafki numer trzysta sześćdziesiąt pięć. Właśnie wrzucałem do niej swoje rzeczy, gdy nagle niemal podskoczyłem na dźwięk swojego imienia.
– Riley? – Usłyszałem za sobą zaskoczony znajomy głos. – Mama nie kłamała!
Julian Hill patrzył na mnie wyczekująco, jakby spodziewał się wyjaśnień. I cóż, pewnie mu się należały. Zakumplowaliśmy się przez Camryn i razem graliśmy w hokeja w jednej drużynie, aż do czasu mojej wyprowadzki z Harlow.
– Cześć – rzuciłem niepewnie, zamykając z trzaskiem szafkę.
– Camryn wie, że wróciłeś? – zapytał od razu, choć myślałem, że to ja będę musiał zadać mu to pytanie. Mama Juliana była dyrektorką szkoły, więc chłopak z pewnością wiedział o moim powrocie już od kilku dni.
Potrząsnąłem głową.
– Oczywiście, że nie wie – westchnął. – Co masz pierwsze?
– Literaturę – odpowiedziałem, zerknąwszy na swój plan. Julian wyrwał mi kartkę z ręki.
– Mamy razem literaturę, mikroekonomię i… rachunek różniczkowy. Nie tak źle.
Ruszyliśmy w stronę klasy od angielskiego. Według Juliana pan Brunner nie znosił spóźnialskich, więc nie było na co czekać. Nie chciałem podpaść nauczycielowi pierwszego dnia.
Rozpoznałem ją od razu, choć odwrócona była tyłem. Stała przed salą i rozmawiała z dziewczyną, której nie kojarzyłem. Swoje blond włosy Camryn zaplotła dzisiaj w niedbały warkocz, który przerzuciła przez ramię. Na moment zaparło mi dech, gdy nagle się odwróciła, zupełnie jakby wyczuła, że ktoś jej się przygląda. Duże brązowe oczy zrobiły się jeszcze większe. Cam zbladła, jakby zobaczyła ducha, a jej palce zaciśnięte wokół paska plecaka zbielały. Otworzyłem już usta, żeby coś powiedzieć, ale właśnie w tym momencie pan Brunner otworzył drzwi klasy, a Camryn odwróciła się do mnie plecami i weszła do środka.
Z powodu wizyty w sekretariacie przegapiłem poranny apel, więc gdy tylko jako ostatni przekroczyłem próg, poczułem, że kilkanaście par oczu gapi się prosto na mnie. Po sali rozeszły się szepty, zagłuszane szuraniem plecaków i trzaskiem książek lądujących na ławkach. Pan Brunner okazał się postawnym, wysokim mężczyzną około pięćdziesiątki, z bujną brodą przyprószoną siwizną i nieco przydługimi brązowymi włosami. Na nosie miał druciane okulary i wydawał się tak zaabsorbowany opróżnianiem swojego skórzanego neseseru, że zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi. Musiałem jednak wręczyć mu notatkę napisaną w pośpiechu przez sekretarkę. Odchrząknąłem i wtedy najpierw spojrzał na mnie lekko nieprzytomnie, a potem się uśmiechnął.
– Ty musisz być Riley, pani dyrektor wspominała, że pojawi się dzisiaj ktoś nowy. W poprzedniej szkole też byłeś w zaawansowanej klasie?
– Tak jest, proszę pana – odpowiedziałem, czując, że mój kark robi się coraz bardziej gorący od tych wszystkich spojrzeń.
– Wspaniale. – Pan Brunner wydawał się szczerze uradowany. – Zaczynamy dzisiaj omawiać Makbeta, ale nie przejmuj się, jeśli nie czytałeś.
– Omawialiśmy w poprzedniej szkole na koniec zeszłego roku.
– W takim razie będziesz w temacie. Zajmij, proszę, miejsce za panną Heart.
Mój żołądek nagle się skurczył. Miałem nadzieję, że będę mógł usiąść z tyłu, obok Juliana. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak zasiąść we wskazanej ławce, tuż za Camryn. Odetchnąłem głęboko, przechodząc obok niej, i moje nozdrza połaskotał kwiatowy zapach, który kojarzył mi się tylko z jedną osobą. Z Camryn Heart.
Wyraźnie się spięła, gdy usiadłem z tyłu, i zaczęła nerwowo stukać w okładkę wysłużonego egzemplarza Makbeta. Jednocześnie podrygiwała nieprzerwanie nogą, w wyniku czego podeszwy jej trampek stale skrzypiały. Brunner mógłby teraz opowiadać o czymkolwiek, nieistotne, bo zupełnie go nie słuchałem. Cały czas nie spuszczałem wzroku z Camryn. Ocknąłem się, dopiero gdy usłyszałem jej głos. Brunner musiał zadać jakieś pytanie, bo odpowiedziała, patrząc na niego:
– Makbet miał wybór, nie musiał ulegać podżeganiom lady Makbet.
– Którą potem dręczą wyrzuty sumienia… – ciągnął nauczyciel.
– Na które w pełni zasłużyła.
– A na śmierć?
Camryn zawahała się tylko przez moment.
– Nie wszystko można wybaczyć i nie wszystkie winy tak po prostu odkupić. – Gdy to mówiła, na moment spojrzała prosto na mnie, zanim wyprostowała się na swoim krześle. – Dostała to, o co sama się prosiła.
Coś mi podpowiadało, że nie chodziło jej wyłącznie o lady Makbet i w tym momencie zalała mnie fala zimna. Zimna, którego nigdy nie czułem w obecności Camryn.
Reszta lekcji ciągnęła się w nieskończoność i wciąż wgapiałem się w plecy dziewczyny. Nie poruszyła się jednak ani nie odezwała więcej. Zamiast tego bazgrała w zeszycie. Co jakiś czas oddychała nieco głębiej, wyraźnie zniecierpliwiona. W końcu rozległ się dzwonek, a wtedy niemal wybiegła z klasy, wymijając zdziwioną koleżankę, z którą wcześniej rozmawiała na korytarzu.
– Stary, masz przesrane. – Julian szturchnął mnie żartobliwie w ramię, ale minę miał wyjątkowo poważną.
– Dużo mnie ominęło, co? – zapytałem i przełknąłem głośno ślinę.
– Nawet nie masz pojęcia… – mruknął pod nosem. – O rany, trener będzie wniebowzięty, jak mu powiem, że mamy idealnego kandydata na prawe skrzydło! Bo nadal grasz, prawda?
Wzruszyłem ramionami. Mama z pewnością by chciała, żebym grał, głównie ze względu na ewentualne stypendium sportowe. Inaczej mogłem zapomnieć o studiach. Miałem dobre stopnie, ale nie aż tak, głównie ze względu na ciągłe przeprowadzki. Wiecznie musiałem nadrabiać jakieś zaległości. Mama obiecała mi jednak, że zostaniemy w Harlow, przynajmniej dopóki nie skończę szkoły.
– Nie daj się prosić, Reed! Potrzebujemy wzmocnienia w ataku, jeśli mamy obronić puchar w tym roku.
Julian trajkotał nieprzerwanie, odprowadzając mnie do następnej klasy. Słuchałem go tyle o ile, bo cały czas wypatrywałem blond włosów Camryn, ale od momentu, gdy wybiegła z sali Brunnera, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Chciałem… Sam nie wiedziałem, czego mógłbym od niej chcieć… co jej powiedzieć po takim czasie.
Miałem jednak cały dzień na rozmyślanie, bo nie spotkałem Camryn ani na żadnej z następnych lekcji, ani na lunchu, chociaż na stołówkę wpadłem zdyszany w połowie przerwy, po rozmowie z trenerem. Nie dostrzegłem jej też na parkingu, gdzie już czekała na mnie mama. Specjalnie wzięła nocną zmianę, żeby mnie zawieźć i odebrać ze szkoły w mój pierwszy dzień.
– Jak było? – zapytała, gdy ledwo wsiadłem do hondy, która lata świetności miała już za sobą. Samochód cały się zatrząsł, gdy próbowałem domknąć drzwi.
– Jutro po lekcjach mam zostać na trening testowy, zobaczymy, czy wezmą mnie do drużyny.
– To wspaniała wiadomość! Udało ci się spotkać kogoś znajomego?
– Pamiętasz Juliana?
– Oczywiście! Przeuroczy chłopak.
Omal nie parsknąłem, słysząc to stwierdzenie. Julian i uroczy… W jednym zdaniu…
– Może powinien wpaść do nas na kolację w weekend? – dodała.
Posłałem jej znaczące spojrzenie. Nie byliśmy już w podstawówce, żeby zapraszać kolegów na kolację z rodzicami. To by było… dziwaczne.
– Mamo… – jęknąłem, zapadając się głębiej w fotelu.
– Przecież cię do tego nie zmuszę! – zaoponowała. – Widziałeś się już z Camryn? Spotkałam jej mamę u April Fisher. Wiesz, że Elliot gra teraz w juniorach?
Elliot, młodszy brat dziewczyny, chodził za mną i Julianem krok w krok, gdy tylko rozpoczynał się sezon. Julian się irytował, ale ja nie. Nie miałem nic przeciwko, żeby zabierać chłopaka na lodowisko na pobliskim stawie. To oznaczało, że mogłem też spędzić czas z Camryn, która miała na niego oko.
– Och, to super. – Starałem się zabrzmieć entuzjastycznie, ale chyba nie do końca mi się to udało, bo mama posłała mi pytające spojrzenie. Potrząsnąłem tylko głową i wyjrzałem przez szybę od strony pasażera. Właśnie wtedy dostrzegłem Camryn. Prowadziła przed sobą rower i rozmawiała z dziewczyną z lekcji literatury. Zaraz jednak zniknęła mi z oczu, bo mama wyjechała z parkingu.
Po kolacji, opatulona ciepłą bluzą, siedziałam na tarasie z książką, łapiąc ostatnie promienie słońca. I nie dostrzegłam pędzącej w moim kierunku masy futra, dopóki włochaty pysk nie wylądował na moich kolanach. Zdjęłam z głowy słuchawki i zatopiłam palce w ciemnej, miękkiej sierści wilczarza irlandzkiego.
– Atlas! – wykrzyknęłam uradowana, drapiąc za uszami psa, który właśnie mrużył brązowe oczy pod wpływem pieszczoty. Nie przestawał także machać ogonem. – Cześć, piesku. Też za tobą tęskniłam…
Gdyby nagle podbiegł do mnie inny pies takich rozmiarów, przestraszyłabym się nie na żarty. Altas był ogromny, ale miał łagodne usposobienie. Już dwa lata temu, gdy stawał na dwóch łapach, przewyższał mnie wzrostem. Z pewnością teraz niewiele się zmieniło. Ja za dużo nie urosłam, za to Atlas, choć wydawało mi się to niemożliwe, sprawiał wrażenie jeszcze większego. Chwilę go głaskałam, zanim zabrał włochaty pysk i zaczął węszyć po tarasie z zainteresowaniem. Jakiś czas obserwowałam, jak z zaskakującą gracją lawirował między donicami z kwiatami, ale w końcu musiałam przestać ignorować jego właściciela, którego wzrok czułam na sobie od dłuższej chwili.
Właśnie tu pierwszy raz zobaczyłam Rileya i w tym momencie mimowolnie pomyślałam o tamtym dniu w środku lata. Tym razem jednak zamiast piłki w rękach trzymał smycz. Nie wyglądał też już jak dzieciak. Przez te dwa lata jego rysy się wyostrzyły, a smukłe zwykle ciało stało się bardziej umięśnione. To drugie z pewnością było zasługą hokeja. Żaden facet nie miał tak wytrenowanych nóg jak hokeista. To, co się nie zmieniło, to jego ciemne, jak zawsze nieco przydługie włosy. Niesfornie kręciły się od wilgoci i opadały na oczy w niezwykłym odcieniu niebieskiego. Teraz Riley dyszał ciężko, a jego twarz oraz ramiona błyszczały od potu. Szeroka klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie, na szyi dostrzegłam słuchawki.
Nie odrywał ode mnie wzroku.
– Cześć – odezwałam się cicho, nagle żałując, że nie ma już między nami bariery w postaci Atlasa, który z tarasu zdążył się przenieść w głąb ogrodu. Miał sporo zapachów do odkrycia po dwóch latach nieobecności.
– Cześć – odpowiedział Riley. Samo brzmienie jego głosu wywoływało u mnie gęsią skórkę. Miałam do niego tak wiele żalu, ale nie potrafiłam nie tęsknić, nawet jeśli od rana przede wszystkim rozsadzała mnie złość. Byłam na niego wściekła. Wściekła za to, że zniknął. Wkurzona, że wrócił bez ostrzeżenia. Zła na siebie, że wciąż miał na mnie taki wpływ.
– Przepraszam za niego. – Wskazał głową Atlasa i zagwizdał. Ten od razu do niego podbiegł, po czym na jeden gest grzecznie usiadł przy nodze. – Czasem wciąż zachowuje się jak szczeniak. – Dłonią zwichrzył mu sierść na łbie, na co pies szczeknął krótko. – Tak, o tobie mowa, stary koniu.
W policzku Rileya ukazał się uroczy dołek, gdy spojrzał w dół na Atlasa. Zwierzak wpatrywał się w swojego właściciela ze szczerym uwielbieniem.
– Nie szkodzi – odpowiedziałam, z trudem odrywając wzrok od tego cholernego dołka. Spojrzałam na wilczarza machającego radośnie ogonem. – Jak znosi przeprowadzkę?
– Lepiej, niż się spodziewałem, ale trudno nad nim zapanować. Za dużo nowych zapachów i wszędzie go pełno. Chyba nie powinienem go jeszcze puszczać wolno. – Po tych słowach przypiął smycz do obroży Atlasa.
– Zamieszkaliście w okolicy? – zapytałam, choć znałam już odpowiedź. Julian mógłby robić za informację turystyczną w Harlow.
– W domu wdowy O’Sullivan, więc znów jesteśmy sąsiadami. – Riley uśmiechnął się nieznacznie, z wyraźną rezerwą. Stąd wiedziałam, że się stresował.
– Och, no tak, Niamh wspominała mamie przez telefon, że planuje wynająć dom, żeby nie stał pusty. Kazała wam zostawić fotel po Brianie?
Riley zamrugał.
– Skąd wiedziałaś?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Niamh ostatnio podupadła na zdrowiu. Cała ulica się nią opiekowała. Demencja. Dużo opowiadała o mężu. Często w taki sposób, jakby wciąż żył. Mogła zapomnieć o wszystkim, ale nie o jego ulubionym fotelu.
– Będę pamiętał, żeby o niego dbać.
Przymknęłam oczy. Rozmawialiśmy o cholernym fotelu zmarłego pana O’Sullivana, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Jakbyśmy widzieli się ledwo wczoraj. Jakby kilkanaście godzin temu Riley wykradł się przez moje okno jak wiele razy wcześniej.
– Dlaczego tak nagle zerwałeś ze wszystkimi kontakt? – zapytałam. Nie mogłam dłużej ciągnąć tej niezobowiązującej konwersacji.
– To skomplikowane – odpowiedział. Smutek wyzierał z jego tęczówek o barwie oceanu. Widziałam w nich sztorm.
– Co okazało się aż tak skomplikowane, że nie zdołałeś napisać jednej cholernej wiadomości, Ry? – Nie mogłam nic poradzić na ból słyszalny w moim głosie. – Nikt nie wiedział, gdzie jesteś, twój numer stał się nieaktywny, listy wracały… A teraz się pojawiasz jak gdyby nigdy nic i… – Wykonałam nieokreślony gest.
– I? – zapytał, unosząc zaczepnie brwi. Wiedziałam, że dziś już straciłam szansę, by dowiedzieć się prawdy. To nie był mój Ry. To był Riley Reed, którego znali wszyscy. Fasada, której tak nie znosiłam.
– I chyba spodziewasz się czerwonego dywanu na powitanie – wyplułam ze złością. – Ale wiesz co, Riley? Straciłeś wszelkie przywileje w chwili, gdy tak po prostu zniknąłeś bez wyjaśnienia.
Wstałam z ławki tak gwałtownie, że Atlas aż drgnął, lekko przestraszony, i zacisnęłam palce na egzemplarzu Szklanego klosza. Bez słowa odwróciłam się plecami do Rileya, po czym z ciężkim sercem wróciłam do domu. Odetchnęłam głęboko, dopiero gdy zamknęły się za mną drzwi. Powieki piekły mnie od niewylanych łez. Tęskniłam za nim. Tęskniłam i byłam na siebie za to wściekła. Riley wybrał. Podjął decyzję za nas. Głupie serce jednak nie chciało się poddać i przyspieszyło rytm, jakby właśnie obudziło się z letargu.
– Czy to był Atlas w naszym ogrodzie? – zapytał Elliot, wyraźnie podekscytowany, i wychylił się, jakby chciał zobaczyć coś przez mleczne szkło otaczające drzwi frontowe.
– Tak – odpowiedziałam z niechęcią. Elliot uwielbiał Rileya. Przez tych kilka lat, gdy mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, Ry był dla niego jak starszy brat. Gdy nagle zerwał ze wszystkimi w Harlow kontakt, na Elliocie także się to odbiło. Ani ja, ani Julian nie potrafiliśmy mu go zastąpić.
– O rany, super! Myślisz, że mógłbym poćwiczyć podania z Rileyem?
Nie udało mi się nie skrzywić, ale Elliot był już zbyt podjarany, żeby to zauważyć.
– Nie wiem, sam będziesz musiał go zapytać.
Brat dopiero teraz spojrzał na mnie zdziwiony. Ciemnobrązowe oczy, identyczne jak moje, zmrużyły się.
– A ty nie możesz?
– Elliot, sam go zapytaj, jeśli chcesz.
Wbiegłam po schodach na piętro i zamknęłam drzwi do swojego pokoju odrobinę głośniej, niż zamierzałam. Rzuciłam się na łóżko, po czym wtuliłam twarz w pluszową fokę. Prezent od Rileya z wakacji, które spędzał w Kalifornii. Pamiątka z Monterey, teraz pachnąca już tylko płynem do płukania. Miałam koszmarną alergię na kurz, więc foka regularnie lądowała w praniu lub przynajmniej w zamrażarce, żeby wybić roztocza.
Odetchnęłam głęboko i przetoczyłam się na plecy. Sufit pokryty był smugami farby i przypominał nocne niebo upstrzone gwiazdami. Gdy wpadłam na ten pomysł, tata pożyczył od kolegi rusztowanie, a mama przywiozła z Duluth potrzebne utensylia. Potem przez tydzień pod jej czujnym okiem malowaliśmy z Rileyem, robiąc sobie przerwy tylko na zimną lemoniadę i pyszne ciasto, które przynosiła. Po latach było widać, że malunek wykonały niewprawne ręce – gwiazdy miały miejscami dziwne kształty i całość odbiegała od ideału, ale nie miałam serca, by to wszystko zamalować.
Podejrzewałam, że zrobią to dopiero moi rodzice, gdy za rok wyjadę na studia.
Nie wiedziałam, jak długo tak leżałam, gapiąc się w sufit, zanim rozległo się ciche pukanie do drzwi w charakterystycznym rytmie. Elliot. Usiadłam tak gwałtownie, że aż zakręciło mi się w głowie.
– Proszę! – krzyknęłam, a brat nieśmiało wsunął się do środka.
W rękach trzymał dwa kubki czegoś, co musiało być herbatą, bo w pokoju zaczął się unosić charakterystyczny zapach jaśminu. Nasz wieczorny rytuał, który trzymaliśmy w tajemnicy. A przynajmniej Elliot. Prędzej by umarł, niż przyznał się kolegom do tego, że wieczory spędza ze starszą siostrą przy herbatce. Zaczęliśmy to robić, gdy zmarła babcia, która picie herbaty traktowała jak świętość – i tak nam zostało.
– Wiesz, Cammie, ja nie muszę wcale gadać z Rileyem, jeśli ty z nim nie chcesz gadać…
Uśmiechnęłam się, przyjąwszy od Elliota kubek.
– To nie do końca tak… – odpowiedziałam, po czym upiłam łyk naparu. W moim żołądku rozlało się przyjemne ciepło. – Trochę to skomplikowane.
– Rany, jak tak wygląda liceum, to ja zostaję w gimnazjum na zawsze. Za dużo dramatów.
Parsknęłam śmiechem, omal nie opluwając się przy tym herbatą. Nie mogłam nie przyznać mu racji. Gdy miałam czternaście lat, tak jak Elliot teraz, świat wydawał mi się czarno-biały. Dopiero z czasem zaczęłam odkrywać odcienie szarości. I także to, jak bardzo z wiekiem komplikowały się relacje międzyludzkie, które kiedyś postrzegałam jako znacznie prostsze.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– Przyjaźniliście się. Ty i Ry. Wrócił, więc myślałem, że będzie jak dawniej.
Westchnęłam ciężko. Kiedyś też tak myślałam, ale teraz…
– Nie było go dwa lata. W tym czasie z nikim stąd się nie kontaktował. Ani ze mną, ani z Julianem… Z nikim. – Mój wzrok powędrował do zdjęcia na komodzie, które tata zrobił mi i Rileyowi podczas meczu Minnesota Wild. Oboje w koszulkach z nazwiskiem kapitana, wyszczerzeni od ucha do ucha. – To był jego wybór. – Spojrzałam na brata. – Nie bardzo mam pojęcie, jak się teraz zachować, wiesz?
– A nie możecie po prostu pogadać i sobie wszystkiego wyjaśnić?
– To nie takie…
Elliot mi przerwał.
– Proste? – dopowiedział. – Rany, czemu wy, laski, musicie wszystko tak komplikować?
Zamrugałam zaskoczona. Może miał trochę racji… Ale z drugiej strony Riley przecież nie chciał mi powiedzieć prawdy. Od razu otoczył się murem, choć nigdy wcześniej tego przy mnie nie robił.
– Uwierz, kolesie w moim wieku wcale nie są od nas lepsi. Nawet Riley.
– Ech, mam nadzieję, że jednak się dogadacie, bo chętnie poćwiczyłbym z nim precyzyjne podania.
Chwyciłam fokę i rzuciłam nią w brata.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że przywiodła cię tu braterska troska, a ciebie obchodzi tylko hokej!
Elliot wzruszył ramionami.
– Słuchaj, siostra, możesz się na Rileya boczyć, ile chcesz, ale w hokeja to on zawsze grał zajebiście.
Pokręciłam głową. Byłam na straconej pozycji. Nawet brat przeciwko mnie!
Więcej na: wydawnictwoendorfina.pl
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Dagmara Michalak
Projekt okładki: Andrzej Komendziński
Zdjęcie autorki na okładce copyright © Ewa Piekut
Skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2023 by Anna Bellon
All rights reserved
Copyright © 2023 by MT Biznes Sp. z o. o.
All rights reserved
Warszawa 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-304-8 (format epub)
ISBN 978-83-8231-305-5 (format mobi)
Okładka
Strona tytułowa
Prolog. Camryn
Rozdział 1. Riley
Rozdział 2. Camryn
Rozdział 3. Riley
Rozdział 4. Camryn
Rozdział 5. Riley
Rozdział 6. Camryn
Riley
Rozdział 7. Camryn
Rozdział 8. Riley
Rozdział 8. Camryn
Rozdział 10. Camryn
Rozdział 11. Riley
Camryn
Rozdział 12. Camryn
Rozdział 13. Camryn
Riley
Rozdział 14. Camryn
Riley
Rozdział 15. Camryn
Rozdział 16. Camryn
Rozdział 17. Riley
Rozdział 18. Camryn
Rozdział 19. Riley
Rozdział 20. Camryn
Rozdział 21. Camryn
Rozdział 22. Camryn
Rozdział 23. Camryn
Rozdział 24. Camryn
Rozdział 25. Camryn
Rozdział 26. Riley
Rozdział 27. Camryn
Rozdział 28. Riley
Rozdział 29. Riley
Camryn
Rozdział 30. Camryn
Rozdział 31. Riley
Rozdział 32. Camryn
Rozdział 33. Riley
Epilog. Riley
Strona redakcyjna
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna