Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość zaczyna się... w cukierni
Powieść z nurtu young adult, romantyczna historia ze stratą w tle
Nie jest łatwo wrócić do życia po wielkiej tragedii. Weronika Adamczyk przeżyła coś, czego nie życzy się najgorszemu wrogowi. Straciła ukochanego. I może załamałaby się zupełnie, gdyby nie praca. Praca, która jest pasją. Odskocznię od ciemnych myśli dwudziestoczterolatka odnajduje w cukierni. Skupienie uwagi na dostarczaniu światu fantazyjnych wypieków pozwala jej się pozbierać i z nieśmiałym optymizmem spojrzeć w przyszłość.
Po dwóch latach, które minęły od śmierci Mikołaja, wspomnienie tej straty wciąż jest świeże, ale nie niszczące. Weronika, studentka i zdolna cukierniczka, powoli odbudowuje swoje życie i umawia się na pierwsze randki. Na razie mało udane. Co zdecydowanie się zmienia, kiedy przypadkiem spotyka Filipa Iskrę. Młody, ciemnowłosy przystojniak sprawia wrażenie zupełnie beztroskiego. To jednak tylko fasada. Filip, choć z pozoru uprzywilejowany i wyluzowany, zmaga się ze sprawami, dla których będzie musiał poświęcić własne marzenia.
Czy tych dwoje da sobie nawzajem siłę do walki ze światem?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Bellon
Słodki obłęd
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianiecałości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postacijest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną,a także kopiowanieksiążki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powodujenaruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakamifirmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo doprawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeńlosowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail:[email protected]
WWW:https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/slodob_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-8322-704-7
Copyright © Anna Bellon 2023
Z auli wykładowej wybiegłam w pośpiechu. Obiecałam Karolinie, że będę dzisiaj w cukierni najszybciej, jak się da, bo czekało nas robienie tortu weselnego. Jak na złość wykładowca się spóźnił i jeszcze nas przetrzymał. Powinnam być już w pracy, a dopiero wychodziłam z uczelni. Na dodatek musiałam przejść kawałek do samochodu, bo nigdzie w pobliżu nie znalazłam miejsca parkingowego. Jak pech, to pech.
Westchnęłam ciężko, przyspieszając kroku. Wiedziałam, że odetchnę z ulgą dopiero wtedy, gdy się przebiorę i założę fartuch, ale widok samochodu też mnie ucieszył. Wrzuciłam swoje rzeczy do wysłużonego renault clio i już miałam wsiadać, gdy spojrzałam w dół na koło od strony kierowcy. Szlag by to trafił. Flak. Nagle sobie przypomniałam, że gdy parkowałam, najechałam na krawężnik i usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, ale postanowiłam go zignorować. Ze złością kopnęłam w felgę i zawyłam. To nie był najlepszy pomysł.
— Co robić, co robić… — zaczęłam mamrotać pod nosem. W tych nerwach nawet nie mogłam sobie przypomnieć, czy mam zapas w bagażniku. Otworzyłam go, modląc się w myślach, żeby to cholerne koło zapasowe tam było. I cóż, było. Zapomniałam jednak, że koło waży więcej niż dwa kilo i wyjęłam je z trudem. Udało mi się też znaleźć klucz do kół i lewarek. Nie byłam jednak pewna, czy po jednym instruktażu od taty byłam w stanie samodzielnie je zmienić. Z dużym prawdopodobieństwem za cholerę nie.
Zaczęłam odkręcać śruby i po pierwszych dwóch nabrałam nieco pewności siebie. Aż doszłam do trzeciej i ta ani drgnęła, choć w akcie desperacji prawie wlazłam na klucz, opierając się na nim całym ciężarem ciała. Za szybko zaczęłam się cieszyć.
— Co za jebana śruba! — zaklęłam, będąc już na granicy płaczu. Ten dzień był do dupy. Po prostu do dupy!
— Jeśli to miało być zaklęcie w stylu „sezamie, otwórz się”, to raczej nie zadziała — powiedział męski głos.
Dyskretnie otarłam łzy i odsunęłam włosy z twarzy, zanim odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził. Facet musiał być mniej więcej w moim wieku. Nie dałabym mu więcej niż późne dwadzieścia. Stał z rękami schowanymi wkieszeniach ciemnych spodni, a skórzana kurtka marszczyła mu się na ramionach. Karolina powiedziałaby o nim „pan mroczny i niebezpieczny”, dopóki nie przyjrzałaby się jego koszulce z Looney Tunes.
— Chyba nie — przyznałam mu rację i odchrząknęłam, bo mój głos zabrzmiał piskliwie. — Dwie śruby udało mi się odkręcić, ale trzecia mnie pokonała.
— Może ja spróbuję? — zaproponował, przeczesując ciemne włosy, które niesfornie opadały mu na czoło wnieregularnych falach.
Czy koleś, który lubi królika Bugsa, mógł być niebezpieczny? Miałam nadzieję, że nie. Skinęłam niepewnie głową i zrobiłam mu miejsce. Nie miałam nic do stracenia. Sama nie byłam w stanie zmienić tego koła, a byłam już masakrycznie spóźniona.
Chłopak podwinął rękawy kurtki i najpierw spróbował przekręcić klucz rękami, jednak bez powodzenia. Wyprostował się więc i kopnął kilka razy butem w klucz. Oczywiście, że śruba puściła. Zajęło mu to mniej niż minutę, aja się tak męczyłam! Bez słowa zabrał się za kolejne icóż, zmienił mi koło, choć wydawało mi się na początku, że propozycja pomocy obejmie tylko upartą śrubę. Zalała mnie fala ulgi i wdzięczności w kierunku nieznajomego.
— Dziękuję, sama bym nie dała rady — przyznałam szczerze, pesząc się nagle i czując, że się czerwienię. Gdy opadła złość związana z przebitą oponą, dostrzegłam, że mój wybawiciel jest całkiem przystojny. Nie w taki nachalny sposób, zwyczajnie przyjemny dla oka. Oczy koloru ciemnej czekolady przypatrywały mi się teraz z uwagą.
— Nie ma sprawy, to drobiazg — wzruszył ramionami, posyłając mi lekki uśmiech.
Prędkie zawinięcie się do samochodu, choć byłoby właściwe w mojej sytuacji, wypadłoby też chyba nieco niegrzecznie. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z portfela wizytówkę cukierni. Wyciągnęłam ją w kierunku chłopaka, który przyjął ją ze zmarszczonymi brwiami.
— Gdybyś miał ochotę na coś słodkiego, deser na mój koszt. Jeśli mnie nie będzie, powołaj się na Weronikę. Jeszcze raz dzięki za pomoc. — Z tymi słowami wsiadłam do samochodu i odjechałam, obserwując nieznajomego w lusterku wstecznym. Ruszył do swojego auta dopiero, gdy wyjeżdżałam z parkingu. Wcześniej prędko sprawdziłam, gdzie jest najbliższy punkt wulkanizacji. Nie mogłam jechać na dojazdówce zbyt długo.
Zgodnie z oczekiwaniami Karolina zaczęła się do mnie dobijać, ledwo włączyłam się do ruchu. Wzięłam ją na głośnik.
— Wiem, że jestem cholernie spóźniona, ale zeszło mi powietrze z opony, musiałam zmienić koło — powiedziałam, odebrawszy — Postaram się być jak najszybciej, muszę zajechać na wulkanizację, bo mam tylko dojazdówkę.
— Jak to zmienić koło? — zdziwiła się, a w jej głosie usłyszałam lekką panikę. — Dałaś radę?
— Z czyjąś pomocą, ale za moment powinnam dotrzeć do warsztatu, więc wszystko spoko — zapewniłam ją. — Jak nie będzie kolejki, to powinni się z tym uwinąć raz-dwa.
Pomyślałam o nieznajomym. Nawet nie znałam jego imienia.
— Okej, jedź bezpiecznie — poprosiła i pożegnała się.
Miałam dzisiaj dużo szczęścia, pomyślałam, zajeżdżając pod warsztat wulkanizacyjny. Przede mną czekał tylko jeden samochód i gdy tylko się zatrzymałam, podszedł do mnie jeden z pracowników ubrany w mocno wysłużone ogrodniczki. Zgadywałam, że mógł być w wieku mojego taty. Wskazałam na dojazdówkę od strony kierowcy, wiele więcej nie musiałam tłumaczyć. Od razu wyjął zepsute koło zbagażnika i obejrzał je uważnie.
— Założymy łatkę i będzie po problemie — ocenił fachowo, posyłając mi pocieszający uśmiech. — To nie zajmie długo.
Rzeczywiście, minęło ledwo kilka minut, gdy mężczyzna wrócił, tocząc koło w moim kierunku. Za sobą ciągnął podnośnik, który wprawnym ruchem wsunął pod moje autko. Założenie koła zajęło mu zaledwie chwilę. Wygrzebałam zportfela gotówkę na czarną godzinę, a więc i sytuacje takie, jak dzisiaj, dorzucając też trochę napiwku. Cała operacja trwała może trochę ponad kwadrans.
Mimo porannego szczytu udało mi się w miarę szybko dojechać na Bielany. Nieco gorzej było z parkingiem, jak to zwykle w okolicach ratusza. Do cukierni bardziej wpadłam, niż weszłam, tak się śpieszyłam. Przywitałam się zKamilą, która stała w części sklepowej, poszłam jeszcze tylko się przebrać i pobiegłam do pracowni.
— Jestem! — oznajmiłam zdyszana. Karolina właśnie wlewała ciasto do form.
— Zacznij temperować czekoladę, będziemy jej sporo potrzebować do dekoracji — poleciła, nie odrywając się od pracy. — Potem zrób cremoux z yuzu, okej? Skończę biszkopt i zabiorę się za ganache.
— Jasne, już się robi.
Nie miałam innego wyjścia, jak tylko zakasać rękawy iwziąć się do pracy. Od dwóch lat ta cukiernia była moją oazą. Uwielbiałam tu przychodzić, robić przeróżne desery, ale torty zwyczajnie mnie jarały jak nic innego. Gdy Karolina mnie zatrudniła, po prostu lubiłam piec. Teraz nie wyobrażałam sobie bez tego życia.
Uważnie sprawdzałam temperaturę czekolady. Żeby była gładka i chrupka po zastygnięciu, musiałam ją dobrze utemperować. Bez tego dekoracje byłyby miękkie i mniej smaczne. Zerknęłam na szkic zrobiony przez Karolinę iniestety miała rację, potrzebowałyśmy sporo czekolady. Szybko zatraciłam się w pracy i przestałam zwracać uwagę na upływający czas. Wbrew sobie zaczęłam też odpływać myślami w kierunku nieznajomego. Tym sposobem przypaliłam cremoux.
— Cholera! — zaklęłam, zdejmując rondel z palnika. Musiałam zacząć od nowa. Nie mogłyśmy dodać do tortu czegoś, co zaczęło się przypalać, bo zepsułoby to cały smak.
— Werka, to chyba nie jest twój dzień, co? — zagaiła Karolina.
— Nie, chyba nie… — westchnęłam, wyjmując kolejną porcję składników. Tym razem musiałam się skupić. — Zamyśliłam się.
— Nad czym? — zapytała, a ja miałam wrażenie, że dosłownie wszystko można było wyczytać z mojej twarzy, gdy po raz drugi tego dnia poczułam, jak pieką mnie policzki. Fantastycznie… — Rumienisz się! Myślisz o jakimś facecie!
Trafiony, zatopiony.
— To nikt szczególny — odpowiedziałam, siląc się na beznamiętny ton. — Pomógł mi zmienić koło.
— Przystojny?
— Odrobinę — przyznałam, krzywiąc się. Spotkałam go raz, a spaliłam przez niego cremoux. Absurd. Nigdy nie przypaliłam kremu.
— Pewnie nie wzięłaś od niego numeru? — Skrzywiła się. Odkąd zaczęłam tu pracować, Karolina już dwa razy próbowała mnie zeswatać. Twierdziła, że nie miałam życia poza cukiernią. Miała w tym trochę racji, ale nie oznaczało to od razu, że musiała mnie swatać. Samotność była wmoim przypadku bardziej umyślna niż przypadkowa.
— Oczywiście, że nie. Nawet nie wiem, jak ma na imię. — Wzruszyłam ramionami. — Lepiej sprawdź ostatnią partię biszkoptów, moim nieistniejącym życiem miłosnym zajmiemy się innym razem.
Karolina niechętnie odpuściła temat, ale wiedziałam, że przemagluje mnie przy najbliższej okazji. Nie ma zmiłuj.
Ślęczałem nad briefem projektu drugą godzinę. Na dodatek zamiast skupić się na tym, co czytam, często zerkałem na wizytówkę cukierni, którą zamiast wyrzucić albo schować do portfela i zapomnieć, położyłem na biurku. Nazywała się Słodki Obłęd. W końcu się poddałem i wygooglowałem ten lokal. Na zdjęciach na stronie wszystkie desery były totalnie na wypasie, jak małe dzieła sztuki. Wszedłem też na ich profil na Instagramie i na jednym ze zdjęć dostrzegłem Weronikę. Razem z inną dziewczyną trzymała w rękach całkiem spory tort oblany kolorową, błyszczącą polewą iupstrzony licznymi dekoracjami. Wyglądał obłędnie. Było też oznaczone prywatne konto Weroniki i choć czułem ukłucie poczucia winy, wszedłem w link.
Według opisu Weronika Adamczyk miała dwadzieścia cztery lata i studiowała gospodarkę przestrzenną. Na większości zdjęć były różnorakie desery, ale było też kilka zdjęć samej dziewczyny. W tym kilka z wakacji w Szkocji, parę zdjęć z koleżankami. Jej życie zdawały się jednak dominować wypieki.
Zamknąłem Instagrama. To nie miało najmniejszego sensu. Ta wizytówka otwierała mi furtkę, żeby spotkać się z nią po raz kolejny, ale sam nie byłem pewien, czy to najlepszy pomysł. Jasne, była urocza i nie powiem, zaimponowała mi tym, że podjęła próbę samodzielnej zmiany koła. Gdyby nie ta jedna śruba, z dużym prawdopodobieństwem dałaby sobie radę. A ja naprawdę powinienem zabrać się za projekt, który musiałem oddać do końca tygodnia, żeby nie stracić klienta.
Priorytety, stary. Priorytety…
Poprzedniego dnia siedziałyśmy z Karoliną do późna, by dopieścić tort, i dzisiaj mocno to odczuwałam. Ledwo wstałam na jedyne, poranne zajęcia, a drogi do pracowni nie pamiętałam. Słaniałam się na nogach ze zmęczenia. Najchętniej zaległabym na resztę weekendu w łóżku, zkieliszkiem wina i Netflixem.
Ze złością zgniotłam kawałek plastycznej czekolady. To zdecydowanie nie był mój dzień na robienie dekoracji, amiałyśmy z Karolą do zrobienia tort urodzinowy dla jej pięcioletniego bratanka. Gdybym tak bardzo nie lubiła swojej szefowej, zadzwoniłabym do niej rano i oznajmiłabym, że nie przyjdę. Była jednak nie mniej zmęczona ode mnie ito odrobinę pocieszało.
Po raz enty próbowałam wyrzeźbić pszczółkę, gdy zawołała mnie Ola.
— Werka, jakiś koleś o ciebie pyta.
— Jak wygląda? — zapytałam. Gdy proponowałam nieznajomemu rewanż, nie do końca wierzyłam, że może się pojawić. Ale może to ktoś inny? Jakiś dawny klient? Robiłam sobie pewnie tylko złudne nadzieje.
— Ciemne włosy, ciemne oczy, wysoki… — zaczęła wymieniać. — Przystojny całkiem. I ma na sobie koszulkę ze SpongeBobem.
Cholera, chyba to jednak on. Pośpiesznie wytarłam ręce w fartuszek, ale niewiele poza tym mogłam zrobić. Nie stroiłam się do pracy, bo i po co? Nie wychodziłam do klientów, a do pracy dojeżdżałam samochodem. Teraz jednak zaczęłam żałować, że nie poświęciłam dodatkowych piętnastu minut na makijaż. Przed wyjściem z domu pomalowałam tylko rzęsy i nałożyłam balsam na usta. Na dodatek dojrzałam na spodniach plamę z czekolady. Świetnie.
— Karola, zaraz wrócę. Daj mi pięć minut — poprosiłam, a szefowa posłała mi wszystkowiedzące spojrzenie.
— Dam ci piętnaście. — Puściła oko i wypędziła mnie z pracowni.
Mężczyzna w koszulce ze SpongeBobem uśmiechnął się na mój widok. Wyglądał tak samo dobrze jak wczoraj, amoże nawet lepiej. Nie sądziłam, że przyjdzie, ale gdzieś w głębi na to liczyłam.
— Cześć — odezwałam się pierwsza, mając nadzieję, że się nie czerwienię. To zawsze był mój największy problem. Rumieniłam się niemal na zawołanie.
— Cześć — odpowiedział. Chyba nie wiedział, co zrobić z rękami, bo najpierw schował je do kieszeni, potem wyjął i wyciągnął prawą w moją stronę. — Nie przedstawiłem się wczoraj. Jestem Filip.
— Weronika, ale to już wiesz. — Chwyciłam jego dłoń. Miał długie, szczupłe palce. — Na co masz ochotę? — zapytałam.
Ciemne oczy Filipa przybrały barwę czekoladowego ganache. Chwilę przyglądał się mojej twarzy, a potem zerknął na witrynę. Zlustrował ją kilkukrotnie wzrokiem iuśmiechnął się rozbrajająco.
— Który z nich to twój ulubiony? — zapytał.
Otworzyłam szeroko oczy, ale momentalnie się zreflektowałam i spojrzałam na witrynę.
— Petit gateau z marakują jest pyszne. — Wskazałam palcem deser z żółtą, lśniącą polewą. Nie tylko był smaczny, ale też lubiłam go robić.
— Tak mówisz? — Filip uniósł brwi, jakby rzucał mi wyzwanie. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
— Sam spróbuj. — Wyjęłam ciasto z witryny i naszykowałam do podania. Normalnie robiła to Ola lub któraś zpozostałych dziewczyn, bardzo rzadko stawałam za ladą, ale wiedziałam, że Karola zatrzyma ją jeszcze chwilę na zapleczu ze względu na Filipa. Musiałam pamiętać, żeby wpisać potem deser na swoją listę do spłacenia, która zazwyczaj rosła w zastraszającym tempie przez wizyty mojej siostry. Może jednak powinnam brać przykład z braci Weasley idla rodziny sprzedawać za podwójną cenę? Pewnie lepiej bym na tym wyszła.
— Możesz ze mną na chwilę usiąść czy masz bardzo dużo pracy?
Obejrzałam się na przejście do pracowni. Karola by mnie zabiła, gdybym tak szybko wróciła.
— Myślę, że dziewczyny sobie beze mnie poradzą. — Kątem oka dostrzegłam Olę czającą się tuż za kotarą.
Filip wybrał mój ulubiony stolik przy oknie. Był z niego widok na ratusz bielański i zielone drzewa przed cukiernią.
— Od dawna to robisz? — Kiwnął widelczykiem na ciastko na talerzu. Bacznie go obserwowałam, gdy odkroił pierwszy kawałek i wsunął go do ust.
— Pracuję tu od trzech lat, ale piekę, odkąd mama mi pokazała, jak się obsługuje mikser.
Filip oblizał wargi z resztek musu z marakują i jęknął zuznaniem. Zabrzmiało to… seksownie, choć przyznałam to przed sobą z trudem. To był dla mnie obcy facet, nawet nie powinnam o nim myśleć w tych kategoriach.
— To jest boskie… — stwierdził. — Sama robiłaś?
Przytaknęłam.
— Masz męża? — zapytał Filip, a ja mogłam tylko parsknąć śmiechem.
— Nie… Chłopaka też nie — dodałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. W zasadzie nie byłam pewna, czemu to powiedziałam. Filipa zdawała się jednak zadowolić ta odpowiedź. Kształtne wargi drgnęły w uśmiechu.
— Okej, czyli mogę się czuć bezpiecznie, prosząc cię onumer?
Nie mogłam sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy dawałam jakiemuś facetowi numer. Może Karola miała rację i serio nie miałam życia poza cukiernią?
— Na to wygląda — odparłam, a Filip podał mi swój telefon. Kiedyś w jednym poradniku randkowym, który pożyczyłam od koleżanki ze studiów, przeczytałam, że jeśli daje się swój numer facetowi, powinno się wpisać jakąś flirciarską nazwę kontaktu. Nie byłam jednak ani na tyle kreatywna, ani na tyle pewna siebie. Wpisałam mu swój numer i podpisałam się imieniem i nazwiskiem. Ani flirciarsko, ani oryginalne, ale musiało wystarczyć.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Głównie o pracy, amoże jednak bardziej o pasjach. Jak przyznał, sam skończył budownictwo, ale bardziej kręciła go grafika i aktualnie łączył obie te rzeczy ze sobą. Wzbudził tym moją ciekawość i w zwykłych okolicznościach z chęcią poprosiłabym go opokazanie jakichś swoich projektów, ale miałam też świadomość, że mimo wszystko wciąż byłam w pracy.
Na pożegnanie pocałował mnie w policzek. Teraz już zpewnością miałam na twarzy krwiste rumieńce. Filip nijak tego nie skomentował. Obiecał za to napisać.
Wróciłam do pracowni, mając nadzieję, że czerwone plamy na moich policzkach i dekolcie nie zdążyły mnie jeszcze zupełnie upodobnić do dojrzałego pomidora. Wiedziałam bowiem, że Karolina z pewnością tak łatwo mi nie odpuści. Co to, to nie.
— To był ten typek od koła? — zaatakowała mnie od razu. Oczy błyszczały jej z podekscytowania.
Przytaknęłam.
— Niezłe z niego ciacho.
Znów się zgodziłam. Nie wypadało zaprzeczać.
— Spotkacie się jeszcze?
— Nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Wziął ode mnie numer, więc kto wie? — Wzruszyłam ramionami, choć na samą myśl, że miałabym go już więcej nie spotkać, poczułam ukłucie rozczarowania. Coś mnie wnim intrygowało i chciałam odkryć, co takiego.
— Jeśli tylko zaproponuje spotkanie, musisz iść — nalegała Karolina i powtarzała to przez resztę dnia, jakby próbowała mnie wytresować. Pod koniec dnia jej upór wzbudzał we mnie już tylko rozbawienie. Nie wyobrażałam sobie bowiem, że miałabym odmówić.
* * *
Filip wywiązał się z obietnicy, choć miałam chwilę zwątpienia. Odezwał się jednak dopiero wieczorem. Zdążyłam wrócić z pracy i wziąć prysznic. Położyłam się na wznak na łóżku, kompletnie wykończona i właśnie wtedy zawibrował telefon, oznajmiając nową wiadomość z nieznanego numeru.
Nieznany: Mam nadzieję, że zdążyłaś już wrócić dodomu. Nie chciałem Ci znów zawracać głowy wpracy. Nie miałaś przez to problemów? :) – Filip
Zanim odpisałam, zapisałam sobie w telefonie jego numer. W ciągu dnia żałowałam, że nie wymieniliśmy się nimi w dwie strony, ale miał słuszność w tym, że napisał do mnie dopiero teraz. Było to nawet miłe z jego strony, że nie chciał mnie odrywać od pracy. Co nie zmieniało faktu, że obsesyjnie o nim myślałam, licząc, że odezwie się szybciej. Nie czułam się tak od… Bardzo dawna.
Ja: Trafiłeś, jestem już w domu :) I nie, mam naprawdę spoko szefową. Nie czepiała się ;) Wspomniałeś, żemusisz dzisiaj skończyć projekt dla klienta. UdałoCisię?
Filip: Niby tak, ale sam nie wiem, czy efekt końcowy mi się podoba… Nie wysłałem go jeszcze, choć pewnie powinienem to zrobić.
Ja: A coś Ci się w nim nie podoba?
Chwilę czekałam na odpowiedź, obracając telefon wdłoniach, ale w końcu nadeszła.
Filip: W sumie chyba nic konkretnego… Czekaj…
Zmarszczyłam brwi, ale postanowiłam cierpliwie czekać. Nagle dostałam wiadomość multimedialną i gdy powiększyłam zdjęcie, zobaczyłam feerię barw. Z kłębów kolorowego dymu wynurzały się kontury kobiecego profilu z włosami jak u Gorgony, gdzie węże zastąpiły rozmyte języki mgły. Mogłabym coś takiego powiesić w swoim pokoju. Na znaku wodnym było imię i nazwisko, Filip Iskra. Wahałam się przez krótki moment, zanim kliknęłam na słuchawkę wrogu ekranu. Odebrał po dwóch sygnałach.
— Ty tak na poważnie, że nie jesteś pewny, czy ci się to podoba? — zapytałam, pomijając jakiekolwiek powitanie.
— Ymm, no tak? — W jego głosie usłyszałam cień rozbawienia.
— Jesteś nienormalny — wypaliłam, wywołując głośny śmiech Filipa.
— Może odrobinę — przyznał. — Dobrze wnioskuję, że projekt ci się spodobał?
Przymknęłam oczy i pod powiekami zobaczyłam te wszystkie kolory, które chwilę wcześniej widziałam na ekranie telefonu.
— Nawet bardzo — odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.
W słuchawce zapadła cisza przerwana głębokim westchnieniem Filipa.
— Co robisz jutro wieczorem? — zapytał, zupełnie zbijając mnie na moment z tropu. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Chciałam się zgodzić i nie tylko dlatego, że gdybym odmówiła, Karolina zagadałaby mnie na śmierć.
— Planowałam wyłącznie wieczorny romans z Matthew McConaugheyem, ale twoje pytanie oznacza chyba zmianę planów, nie mylę się?
— Zgadłaś. O siódmej pod kolumną Zygmunta, może być?
— Pewnie — zgodziłam się na wydechu.
Nie takiego obrotu spraw się spodziewałam, gdy pod wpływem impulsu zadzwoniłam do Filipa. Nie oznaczało to jednak, że mi się on nie podobał.
Filip mi się podobał.
— Idź już — poleciła Karolina, gdy po raz kolejny zerknęłam na zegarek. Była czwarta po południu. Nawet nie wiedziałam, kiedy ten czas zleciał.
— Na pewno dasz sobie radę? — zapytałam, wycierając ręce w fartuch.
Miałyśmy za sobą pracowity dzień i niewiele już zostało do zrobienia, ale nie lubiłam zostawiać Karoliny z niedokończoną robotą. Trzeba było ozdobić jeszcze jeden tort, który był do odbioru jutro z samego rana. Mąż przyjaciółki Karoliny obchodził okrągłe czterdzieste urodziny, więc miała być impreza na wypasie. Na przyjęcie przygotowywałyśmy też babeczki, i to w takiej ilości, że ręce mnie bolały od szprycy.
— Na pewno — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. — Nie możesz iść na randkę prosto po pracy.
— Niby czemu? — zapytałam, poprawiając odruchowo włosy.
— Bo masz mąkę we włosach i przyszłaś dzisiaj do pracy ubrana jak ekskluzywny menel. Weź załóż jakąś sukienkę albo coś… — zasugerowała, machając obrazowo rękami. — Zrób dobre wrażenie.
— Ty to potrafisz pocieszyć człowieka… — mruknęłam, choć pewnie miała trochę racji. Rano się śpieszyłam iubrałam w pierwsze ciuchy z brzegu. Prawdopodobnie nie zaszkodziłby mi też prysznic po całym dniu spędzonym wpracowni. Włosy kleiły mi się do spoconego karku.
Karolina życzyła mi powodzenia i prawie wypchnęła zcukierni, żebym pojechała już do domu. Przy dobrych wiatrach będę miała jakąś godzinę na wyszykowanie się. Samo dotarcie z Bielan na Targówek o tej porze w piątkowe popołudnie zajmowało wieki, a musiałam też wyjść odpowiednio wcześnie, żeby dotrzeć na czas na Stare Miasto. Gdy teraz o tym myślałam, żałowałam, że nie wyszłam zcukierni godzinę wcześniej, gdy Karola mnie namawiała.
Po drodze jak zwykle utknęłam w korku na S8. Wydarzyły się dwa wypadki, więc wszystko stało i zanim udało mi się zjechać z trasy, zdążyłam się już nakląć i swoje odstać, aczas uciekał. Żałowałam, że nie wybrałam innej drogi, ale teraz było już za późno. Zaparkowałam przed domem tuż przed piątą.
Wzięłam szybki prysznic i zaczęłam przeglądać zawartość szafy. Wieki nie byłam na randce, nie miałam pojęcia, w co się ubrać. Moja garderoba w większości składała się z dżinsów i koszulek, bo to nosiłam na co dzień. Udało mi się jednak wygrzebać z niej błękitną sukienkę, którą kupiłam na zakupach z siostrą. Była dosyć prosta, ale zwiewna iprawdopodobnie najładniejsza ze wszystkiego, co miałam w szafie. Cóż, musiała wystarczyć.
Na co dzień niewiele robiłam z włosami. Specjalnie ich nie zapuszczałam, by mieć z nimi jak najmniej zachodu, ale tym razem pieczołowicie je ułożyłam. Przez to omal się nie spóźniłam na autobus, a potem denerwowałam się całą drogę, czy uda mi się dotrzeć na czas. Ostatecznie jednak wysiadłam z tramwaju chwilę przed umówioną godziną i gdy wspinałam się po schodach, zerknęłam jeszcze na telefon. Czekał na mnie jeszcze jeden śmieszny gif od siostry na rozluźnienie. Potrzebowałam go, bo w drodze zaczęły dopadać mnie wątpliwości.
Rozejrzałam się po placu Zamkowym, mrużąc oczy wzmierzchającym słońcu. Przy kolumnie Zygmunta kręciła się masa ludzi. Taka pora roku, a do tego było to jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc w Warszawie. Ze znajomymi zwykle umawiałam się albo na „patelni”, albo właśnie tutaj. W końcu dostrzegłam Filipa i uśmiechnęłam się. Dzisiaj obyło się bez koszulki z nadrukiem zkreskówki, co wywołało mój lekki zawód. Miał na sobie zwykły biały T-shirt, powycierane, sprane dżinsy i czerwone trampki, w garści niósł kurtkę. Wyglądał całkiem smakowicie, jak ujęłaby to Karola. W sumie… Sama bym to tak ujęła.
Tak bardzo nie chciałem się spóźnić, że pod kolumną Zygmunta byłem piętnaście minut przed czasem. Przysiadłem na schodkach i czekałem. Starówka tętniła życiem, jak zawsze o tej porze roku. Chwilę temu Weronika napisała, że jedzie tramwajem, więc mogłem się domyślić, z której strony przyjdzie. Denerwowałem się. Propozycja spotkania była spontaniczna. Nie miałem jakiegoś spektakularnego planu. W zasadzie nie miałem żadnego. Minęło też sporo czasu, odkąd ostatni raz byłem na randce. Praca na etacie w połączeniu z dodatkowymi zleceniami nie pozostawiała mi zbyt wiele wolnego czasu, choć z pewnością gdybym chciał, znalazłbym go. Jak dzisiaj.
Od razu ją zauważyłem. Krótkie, blond włosy miała rozpuszczone jak tego dnia, kiedy ją poznałem. Jasnoniebieska sukienka sięgała jej do połowy uda i odsłaniała zgrabne nogi. Weronika niepewnie rozejrzała się wokół i uśmiechnęła się, gdy mnie zauważyła. Wyglądała… pięknie.
— Długo czekasz? — zapytała i pocałowała mnie w policzek. Pachniała brzoskwinią i czymś jeszcze, co przywodziło mi na myśl cukiernię. Nieokreśloną słodyczą.
— Nie, dopiero przyszedłem — skłamałem gładko. — Przejdziemy się?
Weronika przytaknęła i ruszyliśmy w stronę Nowego Światu. Zapytałem ją, jak minął jej dzień, i opowiedziała mi o babeczkach, które robiła dzisiaj na przyjęcie urodzinowe znajomego właścicielki cukierni. Wspomniała też otakich z kremem z białej czekolady z dodatkiem wasabi, które upiekła w zeszły weekend w przypływie weny twórczej.
— Z wasabi? — upewniłem się, bo w pierwszej chwili byłem pewien, że się przesłyszałem.
Przytaknęła.
— Widziałam to w jednym z programów cukierniczych i chciałam spróbować. — Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ta dziewczyna była szurnięta. Co dziwne, chyba to mi się w niej najbardziej spodobało, gdy zobaczyłem ją skaczącą na kluczu do kół. Iten wczorajszy deser był tak boski, że rozważałem wprowadzenie się do Werki. Ewentualnie niewolnictwo. Przystałbym w tym momencie na obie opcje. Moja słabość do słodyczy nie miała granic.
— Ktoś oprócz ciebie tego próbował? Poważnie?
Nie potrafiłem połączyć w głowie kremu na babeczce zostrym chrzanem wasabi.
— I to nawet z zadowalającym efektem — odparła, nie ukrywając dumy. Zauważyłem, że gdy mówi o pieczeniu, mruży oczy w uśmiechu. Bez dwóch zdań to uwielbiała. — Zresztą chyba nie wyszły źle, mojej siostrze smakują.
— Młodsza czy starsza?
— Młodsza. Pisze maturę w przyszłym roku.
— Też lubi piec? — zapytałem.
— Magda? — zaśmiała się Weronika, odgarniając włosy, które przez podmuch wiatru opadły jej na twarz. — Nie, zdecydowanie nie. Ma dwie lewe ręce w kuchni. Mrugnie icoś się przypala. A ty? Masz jakieś rodzeństwo?
Starówka o tej porze tętniła życiem. Tłumy ludzi, wszechobecny zapach jedzenia, muzyka, drinki, głośne śmiechy… Zwykle stroniłem od ścisłego Śródmieścia, jeśli nie byłem zmuszony się tu pojawić, ale tym razem całkiem mi się podobało.
— Starszego brata.
— Jest między wami duża różnica wieku?
— Tylko trzy lata.
— Jesteście blisko? — dociekała, chwytając mnie jednocześnie pod rękę, gdy przechodziliśmy między grupkami turystów z zagranicy. Myślałem, że się odsunie, gdy zrobi się wokół nas nieco puściej, ale nie. Owocowa woń jej perfum niemal się do mnie przykleiła, maskując wszystkie inne zapachy.
— Zdecydowanie. Pracujemy na dodatek w jednej firmie, więc byłoby ciężko, gdybyśmy się nie lubili.
Z Michałem zawsze się dobrze dogadywałem, choć nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, jak każde rodzeństwo. Obaj jednak wyrwaliśmy się z domu rodzinnego przy pierwszej okazji, ale jednocześnie szybko wylądowaliśmy w firmie ojca. Od przeznaczenia i więzów krwi nie było ucieczki.
— O rany, musicie się naprawdę lubić, bo ja, gdybym pracowała z Magdą, chybabym zwariowała!
Roześmiałem się i już miałem jej odpowiedzieć, gdy nagle pociągnęła mnie za rękę i zaczęła niemal ciągnąć wtylko sobie znanym kierunku. Kompletnie zdezorientowany podążyłem za nią.
— Słyszysz? — zapytała, rozglądając się za czymś. Cholera wie za czym.
Zacząłem nasłuchiwać. Piosenka była znajoma, gdzieś musiałem ją wcześniej słyszeć. Najpewniej w radiu, bo sam z siebie nigdy bym czegoś takiego nie włączył. Brzmiało jednak nie jak coś puszczone z radia, a na żywo. Perkusja bardziej się wybijała i nie brzmiała jak nagranie.
— Słyszę… — potwierdziłem, szukając wzrokiem sprawców zamieszania. Wokalista był naprawdę dobry. Na tyle dobry, że w pierwszej chwili byłem pewien, że to playback, ale nie.
W końcu zobaczyłem ludzi gromadzących się pod Bierhalle. Weronika też ich zauważyła i ruszyła w ich kierunku tanecznym krokiem, kołysząc się w rytm muzyki, nie puszczając jednocześnie mojej dłoni. Uniosłem rękę, zmuszając ją do zrobienia obrotu. Wyszło nam to trochę niezgrabnie, bo Werka omal nie wyrżnęła przy tym o krawężnik, ale zamiast mi to wypomnieć, parsknęła śmiechem.
Przesłuchaliśmy jeszcze dwie piosenki i ruszyliśmy dalej. Najpierw dotarliśmy do Nowego Światu, a potem skierowaliśmy się w stronę Chmielnej. Gdy dowiedziałem się, że Weronika nie zdążyła nic zjeść po pracy, zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że od razu nie zabrałem jej do jakiejś restauracji. Teraz mogłem tylko naprawić swój błąd, więc weszliśmy do pierwszego lokalu, który wyglądał zachęcająco ina dodatek był w nim jeszcze wolny stolik. Musieli się otworzyć jakoś niedawno, bo zupełnie go nie kojarzyłem. Pachniało pysznie, więc miałem nadzieję, że będzie równie smacznie.
Zamówiliśmy po burgerze i wypiliśmy po kilka drinków. Rozmawialiśmy o wszystkim, jakbyśmy się znali lata, a nie dni. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak się wyluzowałem. Szczególnie w towarzystwie nowo poznanej kobiety. Weronika miała w sobie coś świeżego, co przyciągało mnie jak ćmę do światła. Najstraszniejsze było to, że wcale nie chciałem się temu światłu opierać.
— O rany, już ta godzina! — Weronika wytrzeszczyła oczy, patrząc na zegarek. Zerknąłem na swój. Było już po dwunastej. Cholera. — Idziesz jutro do pracy, prawda?
— Na ósmą — przyznałem, kręcąc głową ze śmiechem. — A ty?
Skrzywiła się.
— Mam zajęcia o ósmej… Potem jadę do pracowni.
— Myślisz, że ktoś zauważy naszą nieobecność? — zapytałem, czując rozczarowanie na myśl o rozstaniu się zWeroniką. Przy niej poczułem się, jakbym znów miał naście lat.
— Ciebie może kryć brat, ale jeśli ja wysłałabym Magdę w zastępstwie, pracownia poszłaby z dymem!
Z restauracji wyszliśmy dopiero tuż przed zamknięciem, zostawiając na stoliku sowity napiwek. Zupełnie straciliśmy poczucie czasu. Zdecydowanie nie planowałam wcześniej wracać do domu o tej porze.
— Powiedziałam to na głos, prawda?
Filip posłał mi w odpowiedzi rozbrajający uśmiech, który krzyczał pewnością siebie, i schował ręce do kieszeni dżinsowej kurtki. Była mocno sprana i miała na sobie masę naszywek, większość z logami zespołów rockowych, aprzynajmniej te rozpoznawałam. Podobało mi się to, że była wjakiś sposób spersonalizowana i po dzisiejszym wieczorze mogłam śmiało stwierdzić, że pasowała do właściciela. Szczególnie gdy pokazał mi więcej swoich prac. Niektóre były naprawdę zjawiskowe. Sama nie byłam zupełnym beztalenciem, w końcu potrafiłam zrobić naprawdę świetne dekoracje do deserów, ale miałam wrażenie, że Filipowi mogłabym co najwyżej czyścić buty.
— Czas płynie szybciej, gdy się dobrze bawisz. — Wzruszył niewinnie ramionami, choć był jak najbardziej winny. Nie żebym zamierzała narzekać. — Jutro aktualne?
Przez moment miałam ochotę zaprzeczyć i się wykręcić. Gdyby chociaż zaprosił mnie na spacer, ale nie. Zamierzał zabrać mnie na koncert zespołu, w którym grał jego kuzyn. Pochopnie się zgodziłam, zanim sobie uświadomiłam, że to wiąże się z poznaniem Artura, o którym Filip mówił tyle dobrego, że zaczynałam się obawiać tego spotkania. Wydawał się niemal idealny, a takim ludziom trudno zaimponować. Nad wiek ogarnięty, utalentowany… Jak na dwudziestoczterolatka nad wiek ogarnięty, utalentowany… Zdawał się mieć więcej oleju w głowie niż ja. Nie przychodziła mi jednak do głowy żadna rozsądna wymówka, która pozwoliłaby mi nagle zmienić zdanie. Zresztą kogo ja chciałam oszukać? Chciałam spędzić z Filipem więcej czasu. Nawet jeśli odrobinę mnie to przerażało.
— Aktualne — potwierdziłam, wciąż niezbyt przekonana, czy to dobry pomysł, ale miałam się o tym przekonać już jutro.
Rano obudziłem się nabuzowany. Rozpierała mnie energia, mimo w większości zarwanej nocy, bo gdy wróciłem do domu, najpierw czekałem na potwierdzenie od Weroniki, że bezpiecznie dotarła do siebie, a potem nie mogłem zasnąć. Rysowałem tak długo, aż zmorzył mnie sen, i zasnąłem z ołówkiem w ręku. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz, ale to niemal zawsze kończyło się koniecznością zmiany pościeli, bo dosłownie wszystko było w graficie. Jak dzisiaj, a po zdecydowanie zbyt krótkim śnie pojawienie się wpracy stało się wyzwaniem. Tuż po siódmej wziąłem szybki prysznic, ogoliłem się i ubrałem w rekordowym tempie. Do biura wszedłem punkt ósma, zdyszany po biegu po schodach zgarażu.
— Jesteś w samą porę — przywitała mnie Ada, która siedziała w recepcji, i podsunęła w moją stronę dzbanek ze świeżą kawą. — Za kwadrans masz spotkanie z ojcem — przypomniała mi.
Skinąłem głową. Jak mógłbym zapomnieć? Z kubkiem kawy ruszyłem w stronę akwarium, w którym siedziałem razem z resztą inżynierów.
— Cześć — rzuciłem na wejściu. Reszta siedziała już przy biurkach. Skinęli mi na powitanie.
— Minąłem się z szefem w kuchni — odezwał się Mirek, podchodząc do mnie, gdy rozpakowywałem swoje rzeczy. — Ma chujowy humor.
— Fantastycznie — westchnąłem i zerknąłem na zegarek. — Wiadomo już coś w sprawie przetargu w Łodzi?
— Wczoraj widziałem się z kumplem od Radwińskiego. Przebąkiwał coś o połowie czerwca. Ponoć Radwiński był już na kawce u marszałka.
— Skurwiel — mruknąłem cicho. — Ktoś od nas był tam u nich ostatnio?
— Dagmara widziała się ze skarbnikiem w zeszłym miesiącu. Za tydzień jest sejmik, twój ojciec ma jechać do Łodzi.
— To dobrze — westchnąłem, wertując papiery na biurku. Gdzie posiałem te plany? Kurwa. Przetrzepałem stosy jeszcze raz, aż znalazłem właściwą teczkę. Musiałem tu w końcu zrobić porządek, ale nigdy nie miałem na to czasu. — Idę do szefa, życz mi powodzenia.
— Oj, stary, przyda ci się. — Miras poklepał mnie po ramieniu.
* * *
Nie znosiłem piątkowych jeden na jeden z ojcem. Wychodziłem z nich w takim nastroju, że marzyłem już tylko okońcu dnia. Największym problemem mojej rodziny była chorobliwa ambicja braci Iskra. Tata miał tyle lat, co ja teraz, gdy założył Spark Constructions, i mógł się pochwalić nie tylko wieloma sukcesami, ale także pokaźnym majątkiem. Dla mnie i Michała chciał tego samego. Wymagał od nas dużego zaangażowania w sprawy biznesowe. Nie inaczej wyglądało to u wuja. Kancelaria Iskra i Wspólnicy miała w stolicy opinię zgrai rekinów. Ich prawnicy to były prawdziwe żylety. Artur jednak, w przeciwieństwie do mnie iMichała, nie chciał ulec swojemu ojcu. Fakt, studiował prawo, ale absolutnie nie zamierzał pracować w zawodzie, czym doprowadzał wuja do szewskiej pasji. Odrzucał propozycje stażów w kancelarii i nie planował nic, ponad skończenie studiów prawniczych. Czasem podziwiałem go za ten upór. Sam nie miałem odwagi się sprzeciwić, gdy jeszcze w trakcie studiów zacząłem podporządkowywać swoje życie pod pracę w firmie ojca. Tak zostało do dziś.
Z trudem przebrnąłem przez resztę dnia. Seria spotkań wymęczyła mnie niemiłosiernie i dodatkowe opóźnienie zmusiło mnie do jedzenia lunchu przy biurku. Punkt szesnasta wyszedłem z biura, zanim komukolwiek zdążyło się przypomnieć coś jeszcze do zrobienia przed weekendem.
Gdy wróciłem do domu, padłem na kanapę. Przez ostatni tydzień wydeptywałem ścieżki między stosami rzeczy, które z różnych powodów nie trafiły jeszcze na swoje miejsce. Porządek jednak nigdy nie był moją mocną stroną. Po powrocie z pracy miałem ochotę położyć się na drzemkę, ale wiedziałem, że jeśli nie zabiorę się za sprzątanie, za parę dni mój patent ze ścieżkami może już przestać się sprawdzać.