Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś,kto bujał w obłokach i nagle spadł.
A.A. Milne Kubuś Puchatek
Grab my hand, I’m drownin’
I feel my heart pounding
Why haven’t you found me yet?
I hold you so proudly
Traumas, they surround me
I wish you’d just love me back
NF Trauma
Janek
Ten sen nie zawsze był mglisty. Zacierał się jakby na równi ze wspomnieniami, które wydawały mi się coraz bardziej odległe. To nie był zły sen. Nie. Wciąż jednak budziłem się zlany zimnym potem. Potarłem twarz, próbując się rozbudzić, ale nie mogłem odpędzić obrazu jej twarzy. W różnokolorowych oczach odbijał się płomień ogniska. Rumiane z wysiłku policzki, bo przecież do mnie biegła. Pełne wargi rozchylone w szybkim oddechu. Wilgotne blond włosy. Wciąż słyszałem jej głos i czułem zapach, jednak te dwie rzeczy w moich wspomnieniach stawały się coraz bledsze.
Nagle znikało ognisko. I ona też. W mojej głowie pojawiały się pulsujące światła. Ciężki zapach dymu, opary alkoholu. Ten dziwny ucisk w piersi i strach wymieszany z adrenaliną. Uczucie władzy. Władzy, która w rzeczywistości sprowadzała się do zwitku banknotów i foliowych torebek w kieszeniach kurtki. Teraz jednak wiedziałem, że to w ogóle nie była władza. Nie moja. We śnie zawsze szukałem jej. Szukałem drogi wyjścia i nigdy nie znajdowałem. Przeciskałem się przez tłum, bezskutecznie wypatrując chociaż śladu po niej. I wtedy się budziłem.
The last of me I keep inside a glass jar
Except memories of you, that piece is mine
I guess that I haven’t gone too far
But Heaven knows I fucking tried
Cane Hill Kill the Sun
Zuza
Z nieba lał się niemiłosierny skwar. Nawet klimatyzacja w aucie nie pomagała aż tak bardzo, jak bym tego chciała. Wytarłam ręką pot z czoła, zatrzymawszy się na czerwonym świetle, i sięgnęłam po kubek z colą, która została po szybkim wskoczeniu do McDonalda. Olek siedzący obok mnie wypuścił powietrze.
– Obiecujesz, że to ostatnia rzecz na dziś? – jęknął, bębniąc niecierpliwie palcami o udo.
Odblokowałam telefon zamontowany w uchwycie i sprawdziłam listę. Pendrive ze zdjęciami dla dekoratorki, tylko to zostało.
– Obiecuję, a wieczorem idziemy na piwo – odparłam, dodając gazu, gdy wreszcie zmieniło się światło.
– Ty stawiasz.
Pokiwałam głową. Byłam mu winna cały czteropak zimnego piwa za pomoc. Moja kuzynka wychodziła za mąż i traf chciał, że wróciłam wcześniej do domu na okres wakacji, niż planowałam. Większość zaliczeń udało mi się ogarnąć na zerówkach, na sesję został mi jeden egzamin. Gdy tylko Klaudia się dowiedziała, że już jestem w mieście, od razu mnie zaangażowała do pomocy. Teraz żałowałam, że się na to zgodziłam.
Zaparkowałam pod budynkiem, w którym dekoratorka miała studio, i wysiadłam z samochodu, zostawiając Olka. Po noszeniu zgrzewek z napojami przez większość poranka stwierdził, że już nigdzie się nie rusza. Chyba był na mnie trochę obrażony, a na siebie wściekły, że dał się w to wpakować. Z drugiej strony jednak nie potrafił mi odmówić. Znaliśmy się od dziecka i nadal pozostawał moim najlepszym przyjacielem, przetrwaliśmy nawet przeprowadzkę do stolicy na studia. Można by pomyśleć, że to prosta droga do romansu jak z książki, ale Olek traktował mnie jak siostrę.
Weszłam na górę po schodach, zamieniłam kilka słów z dekoratorką, która jeszcze raz potwierdziła godziny na przystrojenie sali weselnej. Klaudia uprzedziła ją, że przyjdę i jestem w temacie, więc nie udało mi się wyjść tak szybko, jak bym tego chciała, ale byłam cierpliwa. Na dodatek panował tu przyjemny chłód i od razu się skrzywiłam, gdy dołączyłam do Olka, który palił fajkę oparty o maskę wysłużonej toyoty yaris mojej mamy. Spojrzałam na niego karcąco. Rzucał palenie już chyba milion razy.
– Nudziło mi się, nie patrz na mnie takim wzrokiem – mruknął, zerkając na mnie z góry. Przy nim byłam liliputem.
– Będę, miałeś rzucić – przypomniałam mu.
– Dopiero co rzuciłem dziewczynę. To za dużo rzucania na raz. – Wydmuchał obłok dymu prosto w moją twarz.
– Jesteś okropny – burknęłam, gdy przestałam kaszleć.
– Ty jesteś aniołkiem, to wystarczy.
Westchnęłam ciężko. Kochałam go jak brata, ale czasem tak cholernie mnie wkurzał, że zastanawiałam się, dlaczego jeszcze się z nim zadaję. Kopnęłam go w kostkę.
– Aua! – zawył. – Oszalałaś, Zuza? To bolało.
– Za dużo grzeszysz, nie nadążam. Muszę nadrabiać karmą.
– Dobra, dobra – mruknął, gasząc niedopałek butem. – Pakuj swój tyłek z powrotem do auta, chłopaki na nas czekają pod trzydzieści pięć.
***
Trzydzieści pięć był blokiem tuż obok mojego. Wieżowce z lat siedemdziesiątych na osiedlu, na którym się wychowałam, na stałe wpisały się w krajobraz tej części miasta, zdominowanej przez czteropiętrowce. Place zabaw były bardziej obskurne, niż pamiętałam to z czasów dzieciństwa, ale co jakiś czas rada osiedla przypominała sobie o nich i wtedy pojawiała się jakaś nowa huśtawka; czasem zmyli też graffiti.
Westchnęłam ciężko, wysiadając z samochodu. Niektóre rzeczy się nie zmieniały, chłopaki czekały na nas jak zawsze… przy trzepaku. Odkąd zabrakło ławek przy betonowej szachownicy, miejscem zboru stał się trzepak przy bloku. Czułam, jak sukienka klei mi się do pleców, a włosy nad karkiem miałam mokre od potu. Arek zagwizdał na mój widok, ale postanowiłam go zignorować. Przywitałam się i usiadłam w cieniu na ławce, chcąc uciec przed żarem lejącym się z nieba. Nie znosiłam lata.
– Zuzka, a ty ten ślub Klaudii ogarniasz? – zapytał Piotrek, bawiąc się puszką coli.
Pokiwałam głową, odgarniając z czoła wilgotne kosmyki.
– Władowałam się trochę. – Skrzywiłam się, ale złapałam Olka za nadgarstek i ścisnęłam go. – Na szczęście ten oto rycerz postanowił mi pomóc.
Marcin parsknął śmiechem. Jako jeden z niewielu rozumiał moją przyjaźń z Olkiem. Wierzył, że nie ma między nami niczego romantycznego. W liceum próbowaliśmy być czymś więcej, z przyzwyczajenia, ale bardzo szybko zorientowaliśmy się, że nigdy nic z tego nie wyjdzie. Kochaliśmy się w sensie platonicznym, jak rodzeństwo.
– Aj, Zuzka, ty rycerza nie widziałaś na oczy – zażartował. – Ale z chęcią posłucham o tym, jak go wykorzystałaś. Byle nie seksualnie, bo nie chcę mieć koszmarów.
– Jezu, ja też nie chcę ich mieć – wtrącił Olek. – Nie stanie mi przez następny miesiąc.
Trzasnęłam go ręką w brzuch. Zadawanie się głównie z chłopakami miało czasem minusy. Wszystko potrafili sprowadzić do seksu.
– Uważaj, bo mogę jeszcze zadbać, żeby cię bolało i to nie dlatego, że ci aż tak stanie na mój widok – odparowałam, mrużąc oczy.
Wszyscy poza Olkiem parsknęli śmiechem. Posłał mi kwaśną minę i usiadł obok.
– Coś ciekawego się wydarzyło, gdy mnie nie było? – zapytałam, schodząc na bezpieczniejszy temat. Ku mojemu zdziwieniu Marcin od razu stracił humor. – Coś się stało? – Tym razem zwróciłam się bezpośrednio do niego.
– Pamiętasz Janka?
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się przez moment, o kogo chodzi. Nagle mnie oświeciło.
– TegoJanka? Janka Gossa? – upewniłam się, a Marcin potaknął głową. – Ostatni raz go widziałam, gdy byłam chyba jeszcze w gimnazjum. Co z nim?
– Przyjechał kilka tygodni temu. Pracuje u swojego wuja w warsztacie. Wiesz, w tym przy hucie.
Sporo ludzi przynajmniej się kojarzyło, a najbardziej ci z okolicznych bloków. Specyfika małego miasta. Janek ze swoją siostrą przyjeżdżał na wakacje z Gdańska do babci, która mieszkała w trzydzieści pięć. Karina była moją rówieśniczką, więc oczywiście spędzałyśmy razem dużo czasu. Janek, mimo że cztery lata starszy, zawsze kręcił się gdzieś w pobliżu, pilnując siostry. Podkochiwały się w nim chyba wszystkie moje koleżanki z osiedla. Pewnie patrzył wtedy na mnie z pobłażaniem, tak jak się patrzy na przyjaciółki młodszych sióstr, ale nigdy nie dał mi tego odczuć. Przyjeżdżali co roku, aż w pewnym momencie nie pojawili się w kolejne wakacje. Karina przestała mi odpisywać na GG, a ja nie drążyłam tematu. Miała mój numer, więc wyszłam z założenia, że gdyby chciała, toby się odezwała. Do Janka nigdy nie odważyłam się napisać.
– Co u niego? – zapytałam, przerzucając warkocz przez ramię. Było gorąco jak w piekle.
– Z nikim za bardzo nie gada, ale chodzą głosy po mieście, że siedział – odpowiedział Piotrek. Widać wszyscy tutaj byli poinformowani. Faceci mogli się zarzekać, ale czasem plotkowali gorzej niż baby. Ba, chyba nawet przez większość czasu.
– Siedział? – zdziwiłam się. Janek, którego ja pamiętałam, zupełnie nie łączył mi się z tą wizją. – Za co?
– Podobno za dilerkę, ale wiesz, tu każdy mówi, co chce. W sumie to mu się nie dziwię, że z nikim nie gada, gdy wszyscy go noszą w zębach.
Pokiwałam głową, ale myślami byłam już zupełnie gdzie indziej.
***
Lekko szumiało mi w głowie, gdy Olek odprowadzał mnie do domu, a w uszach słyszałam jednostajny pisk. Prosto z pubu poszliśmy do klubu, a po drodze wypiliśmy na pół barmańską. Nadal krzywiłam się na wspomnienie sztucznego, arbuzowego smaku. Nie zabiły go nawet szoty jägera i tequili. Na dodatek już czułam, że jutro będę cierpieć.
Moją uwagę przykuła samotna postać na balkonie na drugim piętrze, oparta ciężko o barierkę z papierosem w dłoni. Było już po czwartej i w świetle brzasku dostrzegłam tatuaże na ramionach mężczyzny. Miał spuszczoną głowę, ale jakby wyczuł, że na niego patrzę, i podniósł wzrok, odsuwając z oczu ciemne włosy. Mogło minąć wiele lat, jednak nie pomyliłabym tej twarzy z żadną inną. Na moment zaparło mi dech. On rzeczywiście wrócił.
Potknęłam się o nierówny chodnik i tylko silny chwyt Olka uchronił mnie przed upadkiem.
– Tej pani już dzisiaj zdecydowanie nie polewamy – skomentował, za co dostał sójkę w żebra.
– Chciałam przypomnieć, że to tobie zachciało się rzygać, gdy wychodziliśmy z klubu.
– Oranżadę z pierwszej komunii też mi wypomnisz?
– Po to żyję. – Posłałam mu szeroki uśmiech.
Minęliśmy blok i Janek zniknął mi z pola widzenia, co nie zmieniało faktu, że do ostatniej chwili czułam na sobie jego spojrzenie. Przeszliśmy z Olkiem na plac zabaw obok wieżowca, w którym mieszkałam przez niemal całe życie, i usiedliśmy na huśtawkach. Na cały tydzień zapowiadali upały, więc nawet noce nie były zbyt chłodne, mimo wcześniejszej burzy. Zostało po niej tylko gęste, wilgotne powietrze. Jak na tę godzinę, było duszno. Odbiłam się nogami od ziemi i zaczęłam huśtać.
– Sądzisz, że to prawda? Co mówią o Janku? – zapytałam po dłuższej chwili, wbijając nogi w piach.
– Sam nie wiem… – odparł Olek. – Wieki nie było tu ani jego, ani Kariny. Skoro tak mówią, to może coś w tym jest.
– Pamiętam go innego – westchnęłam, przywołując w myślach jeszcze chłopięcą twarz Janka i przyrównując ją do postaci stojącej w półmroku na balkonie.
– Minęło dobrych kilka lat, Zuzka. Ludzie się zmieniają.
Pokiwałam głową.
– Może masz rację. Nie wiem, kim teraz jest.
Zapatrzyłam się przed siebie. W jednym z mieszkań w bloku naprzeciwko błysnęło światło, ale po chwili zgasło.
Janek
Tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, że o pewnej porze to miasto po prostu zasypia, na ulicach ani żywej duszy. Nie spodziewałem się zobaczyć nikogo, gdy wyszedłem zapalić tuż po czwartej. Było za wcześnie, by rzeczywiście wstać, gdy w warsztacie musiałem być na siódmą, i za późno, by ignorować nałóg, jeśli i tak już się obudziłem. Podniosłem głowę na dźwięk głosów dochodzących z dołu.
Od razu ją rozpoznałem. Tej burzy rudawych blond włosów nie dało się nie rozpoznać. Zuza szła lekko chwiejnym krokiem, aż w końcu się potknęła, i tylko facet, z którym szła, ocalił ją przed gryzieniem asfaltu. Zapamiętałem ją jako wkurzającą nastolatkę, ale już wtedy można było się domyślić, że gdy dorośnie, będzie śliczna. Mogłem sobie wyobrazić brzmienie zgryźliwego komentarza ze strony Kariny na temat ślinienia się do jej koleżanek. Prychnąłem pod nosem na samą myśl.
Obserwowałem ją, dopóki nie zniknęła za rogiem. I chciałbym, żeby było tak, jak kilka lat temu, gdy Zuza wybijała mojej siostrze z głowy wszystkie najgłupsze pomysły. Gdyby od tego jednego też mogła ją odwieść… Ale tu spędzaliśmy tylko wakacje. Tu było inaczej. A potem mogłem już tylko chronić ją przed najgorszym.
Skończyłem palić i wróciłem do środka, pocierając tatuaż na przedramieniu. Może blizny pod tuszem były niewidoczne, ale wciąż tam były.
Zuza
Rano czułam się tak źle, jak na to zasłużyłam. Wygrzebałam z nierozpakowanej jeszcze walizki leki przeciwbólowe, wzięłam dwie tabletki, popijając resztką wody, którą miałam na biurku, i dopiero poszłam do kuchni.
– Późno wróciłaś – zauważyła mama, patrząc na mnie ponad kubkiem kawy.
– Zasiedzieliśmy się trochę z Olkiem – przyznałam i wstawiłam wodę na herbatę. Nie byłam w stanie przełknąć kawy na pusty żołądek. Szczególnie na kacu.
– Odprowadził cię? – upewniła się mama. Nie znosiła, gdy włóczyłam się po nocy, miała na tym punkcie paranoję, ale jednocześnie nie chciała mi tego zabraniać.
– Pod same drzwi, jak zawsze – odpowiedziałam, przeszukując szafki. – Mamo, gdzie jest herbata?
– W puszce na blacie. Tej w kropki.
Wrzuciłam jedną torebkę do kubka i zaczęłam niecierpliwie bębnić palcami, zaklinając czajnik wzrokiem. Potrzebowałam mojej porannej herbaty, żeby zacząć myśleć o zjedzeniu czegokolwiek.
– Tata dzisiaj pracuje? – zapytałam. Tata rzadko pracował w weekendy, ale czasem mu się zdarzało.
– Złapał jakąś fuchę u znajomego. Wiesz, instalacja w nowym mieszkaniu. Słabo ostatnio z nadgodzinami, a ten ślub Klaudii… – westchnęła mama.
Rodzice nie zarabiali kokosów. Na dodatek utrzymywali mnie na studiach dziennych i niby dorabiałam sobie korepetycjami z angielskiego, ale to były groszowe kwoty. Kropla w morzu potrzeb. Pójście na wesele miało nas kosztować krocie, jednak nie mieliśmy wyjścia. W końcu to bliska rodzina. Tata nie miał żadnego garnituru, który by się jeszcze do czegoś nadawał, a ja i mama musiałyśmy sobie kupić jakieś sukienki. Nie wspominając o prezencie dla młodych. W tym miesiącu budżet miał być ciaśniejszy niż zwykle, więc wróciłam z Warszawy do domu tuż po ostatnich egzaminach. Nie było nas teraz stać na utrzymywanie dwóch domów, nawet jeśli akademik nie należał do najdroższych opcji.
– Wiem, mamo. – Ścisnęłam jej dłoń. – Tata zdąży na ślub bez problemu?
Pokiwała głową.
– Ma być po czternastej. Ślub dopiero o szesnastej, więc się wyrobimy. Córcia, a ty to nie masz kaca?
– Odrobinę. – Skrzywiłam się. – Ale zjem coś i wrócę do żywych, obiecuję. Nie powinnaś być w kwiaciarni?
Mama była florystką. Gdy chodziłam do liceum, spełniła swoje marzenie i otworzyła kwiaciarnię. Robiła całą oprawę na ślub Klaudii.
– Wpadłam na chwilę, żeby sprawdzić, czy wstałaś. Jak coś zjesz, to możesz przyjść mi pomóc.
– A zapleciesz mi potem włosy? – zapytałam z nadzieją.
– Zaplotę, zaplotę – obiecała. – Zjedz coś, a ja wracam do kwiaciarni. I następnym razem nie wracaj tak późno.
– Nie zamierzam, uwierz. – Potarłam pulsujące skronie. – Pociesza mnie tylko to, że mój partner będzie w takim samym stanie jak ja.
Mama potrząsnęła głową.
– Nie wiem, które z was jest bardziej niemożliwe.
– Nawet nie próbuję strzelać – zaśmiałam się. – Czemu mi nie powiedziałaś, że Janek wrócił?
Natychmiast spoważniała i odstawiła kubek do zlewu.
– Ludzie mówią różne rzeczy, Zuziu… Wiem, że przyjaźniłaś się z Kariną i spędzałaś kiedyś dużo czasu także z Jankiem, ale nie wydaje mi się to teraz dobrym pomysłem. Jesteś młoda. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz.
– Chłopaki mówią, że podobno siedział – odważyłam się powiedzieć.
Przytaknęła.
– I właśnie dlatego powinnaś się trzymać od niego z daleka.
– Mamo…
Przerwała mi gestem.
– Nie, Zuza. To nie jest ten sam chłopak i to nie czas na sentymenty. Nie bądź głupia.
Mama zaczęła zbierać swoje rzeczy, żeby wrócić do kwiaciarni. Dla niej ta rozmowa była skończona. Westchnęłam i zaczęłam sobie szykować śniadanie, wysyłając w międzyczasie SMS-a do Olka. Wiedziałam, że jeśli jakoś przetrwam wesele, to tylko dzięki jego obecności. Nie dawało mi jednak spokoju wspomnienie z ostatniej nocy. Janek był ostatnią osobą, którą się spodziewałam spotkać w te wakacje.
***
Ślub i wesele niemal przemknęły mi przed oczami. Gdy obudziłam się następnego dnia, miałam ochotę od razu się z powrotem położyć. Włosy ciążyły mi na głowie od lakieru, oczy piekły z niewyspania, stopy bolały od wielu godzin w szpilkach. Zakopałam się w pościeli, jednak słońce świeciło prosto w moje okna. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Wiedziałam, że nie zasnę, choć nie było nawet siódmej.
Wzięłam prysznic, spędzając dodatkowe dziesięć minut na dokładnym wymyciu z włosów wszelkich specyfików i, wbrew rozsądkowi, poszłam na basen.
Prażyło mi w plecy, gdy szłam w stronę MOSiR-u. Basen odkryty był jeszcze pusty, ale ominęłam go i weszłam do budynku. Od progu zaatakował mnie intensywny zapach chloru. Poczułam się jak w domu. Po latach chodzenia na treningi dzień w dzień, a potem od przypadku do przypadku, jednak odrobinę mi tego brakowało. Odkąd wyjechałam na studia, na basenie byłam może ze trzy razy. Teraz wykupiłam od razu karnet. I tak miałam spędzić tu całe wakacje.
Przebrałam się w kostium, zamknęłam swoje rzeczy w szafce i zapięłam opaskę na ręce. W garść wzięłam czepek wraz z okularami i na moment zatrzymałam się przy lustrze. Pod oczami wciąż miałam resztki makijażu. Ile mogłam, zmyłam jeszcze teraz wodą. Przy zakładaniu czepka przypomniałam sobie, dlaczego przez tyle lat nosiłam krótkie włosy. Dłuższe były po prostu utrapieniem. Poszłam jeszcze pod natrysk i pchnęłam drzwi na basen. O tej porze, nawet w wakacje, pływała ledwie garstka ludzi, co jak najbardziej mi odpowiadało. Zostawiłam klapki pod trybunami, założyłam okulary i wskoczyłam do wody. Była przyjemnie chłodna.
Zanurzyłam się kilka razy, oswajając się po długiej przerwie, aż w końcu wzięłam głęboki oddech i opadłam pod taflę, pozwalając swojemu ciężarowi ściągnąć mnie na dno. Pływanie kojarzyło mi się z ciszą. Nie słyszałam już radia, które grało gdzieś w tle od rana do wieczora. Nie słyszałam rozmów i śmiechów. Szum w uszach, palące płuca i woda otulająca skórę. Zamrugałam, widząc męską postać kilka torów ode mnie. Dostrzegłam w niej coś znajomego, ale nie byłam pewna co. Za to byłam całkiem pewna, że potrzebuję tlenu. Odbiłam się mocno od dna i wypłynęłam na powierzchnię. Trochę przegięłam. Po długiej przerwie nie mogłam już wytrzymać pod wodą tyle czasu, co kiedyś.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i zaczęłam płynąć. Najpierw jedną, potem drugą długość basenu, choć już po pierwszej czułam lekki opór w zastałych rękach. Nie byłam pewna, czy to wina zmęczenia, czy kompletny brak kondycji, ale musiałam chwilę odpocząć. Usiadłam na brzegu, zostawiając łydki w wodzie, i zawiesiłam okulary na karku. Mężczyzna, którego wcześniej zauważyłam, dopłynął do przeciwległego brzegu i dźwignął się na rękach, żeby wyjść z wody. Tatuaże pokrywały jego ramiona i plecy. Gdy zdjął z włosów czepek, obrócił się przez ramię. Janek.Bez dwóch zdań nie był już wyrostkiem, którego pamiętałam. Zaczęłam się podnosić, żeby wyjść z wody. Tak czy siak, musiał przejść na moją stronę basenu, bo to tutaj były wszystkie szatnie. Zdążyłam już wstać i zrobiłam kilka kroków w jego stronę, ale widząc hardość w ciemnych oczach i zaciśnięte usta, cofnęłam się. Minął mnie bez słowa, lustrując wzrokiem od góry do dołu. Zadrżały mi wargi i odwróciłam się, żeby z powrotem wskoczyć do basenu. Nie wiedziałam, czego się spodziewałam, ale z pewnością nie tego.
Pływałam tak długo, aż omdlały mi ręce. Potem z trudem uniosłam je, żeby spiąć mokre strąki na czubku głowy. Nawet nie kłopotałam się ich suszeniem. Przebrałam się tylko w letnią sukienkę i z torbą sportową na ramieniu wyszłam na zewnątrz. Mimo zmęczenia fizycznego nadal byłam wyprowadzona z równowagi. Na dodatek cholernie głodna. Postanowiłam więc wracać przez park miejski i zajść po drodze na zapiekankę z budki koło kina. Ostatecznie ledwo doczłapałam do domu, ale przynajmniej z pełnym żołądkiem.
– Poszłaś na basen? – zdziwił się tata. Był jeszcze w piżamie, musiał dopiero wstać.
– A myślałeś, że gdzie bym mogła pójść o tej porze? – zapytałam z przekąsem. Rzadko spałam do późna, chyba że po zarwanej nocy. Zwykle co wakacje chodziłam rano na basen.
– No nie wiem… Może po bułki dla ukochanego taty?
– Tato, jest niedziela – zaśmiałam się. – Jutro będę wracać, to kupię ci świeże bułeczki i podrzucę do pracy. Co ty na to?
– Co ja bym bez ciebie zrobił, dzieciaku! – Uściskał mnie krótko i cmoknął w czoło jak zawsze. Bez względu na wiek lubiłam być małą dziewczynką taty.
– Zapłakałbyś się, tato. Zapłakał – odpowiedziałam jak zawsze.
– Jesteś głodna?
Potrząsnęłam głową.
– Zjadłam po drodze zapiekankę, bo miałam wrażenie, że prędzej umrę, niż dojdę do domu.
– I nie zmieścisz jajecznicy od staruszka?
Ślina napłynęła mi do ust. Tata robił najlepszą jajecznicę na świecie.
– No… Może zmieszczę.
Wiedziałam, że łakomstwo kiedyś mnie zgubi. Jednak jeszcze nie dzisiaj.
She said I’m looking like a bad man, smooth criminal
She said my spirit doesn’t move like it did before
She said that I don’t look like me no more, no more
Matt Maeson Cringe
Zuza
Następnego dnia też obudziłam się wczesnym rankiem. Dopiero zaczynało świtać, gdy podniosłam rolety i wyjrzałam przez okno. Mimo tego, że miasto nie należało do dużych, mieszkanie przy jednym z głównych skrzyżowań, na dodatek tuż obok straży pożarnej, oznaczało, że nigdy nie było tak naprawdę cicho. Odnosiłam jednak wrażenie, że wszystkie ślady świetności tego miejsca to wyłącznie pozostałości po niegdyś prężnie działającej hucie. Nie było tajemnicą, że miasto coraz bardziej się wyludniało. Starsi wspominali więc PRL ze słodko-gorzką nostalgią, młodzi zaś omijali okolice huty szerokim łukiem, jako jedną z najmniej bezpiecznych okolic.
Poszłam do kuchni po coś do picia. Nie zaskoczył mnie widok mamy, która wertowała swój kalendarz z zamówieniami i cały stos faktur. To po niej byłam rannym ptaszkiem.
– Już nie śpisz? – zdziwiła się mama. – Myślałam, że jeszcze będziesz odsypiać.
– Wiesz, że nie umiem za długo spać – odpowiedziałam, nasypałam sobie do szklanki lodu z kostkarki przy lodówce, uzupełniłam wodą. – Co robisz?
– Sprawdzam, czy nic nie pominęłam… Sezon ślubny, sama wiesz.
Pokiwałam głową. Mama w tym sezonie co tydzień miała wpisany jakiś ślub, jak nigdy. Czasem nawet po dwa w ciągu jednego weekendu. Byłam pełna podziwu, że jest w stanie to wszystko ogarnąć.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytałam i usiadłam naprzeciwko niej. – Wolnego czasu mam teraz aż nadto.
– W takim razie pojedziesz dzisiaj ze mną do hurtowni. Przyda mi się dodatkowa para rąk – stwierdziła, poprawiając na nosie okulary w szylkretowych oprawkach. W tym momencie wyglądała bardziej jak księgowa niż florystka.
– Zdążę potem skoczyć na basen, zanim zaczną się robić tłumy? – upewniłam się. Potrzebowałam teraz wysiłku fizycznego, który mnie wyciszy. Myślami wciąż wracałam do poprzedniego rana, gdy wpadłam na Janka. Miałam nadzieję go zobaczyć, a jednocześnie chciałam za wszelką cenę unikać.
– Pewnie, że zdążysz – zapewniła mama. – Brakuje ci treningów?
– Odrobinę – przyznałam. – Wiesz, że się wkurzałam, gdy zaczęłam mieć bardziej umięśnioną górną partię i na zmianę rzucałam pływanie, żeby zaraz do niego wrócić, ale… Po prostu to lubię.
Przytaknęła. Pozostałością po mojej pasji były umięśnione ramiona i plecy. Nie aż tak bardzo, bo coraz mniej się przykładałam, ale stało się to moim kompleksem. Gdy koleżanki chwaliły się coraz bardziej kobiecą figurą, ja zaczynałam przypominać odwrócony trójkąt. Dla dorastającej nastolatki to był istny koszmar. Teraz chciało mi się z tego śmiać, ale wcześniej był to dla mnie problem nie do przejścia. Ponad wszystko lubiłam jednak samo pływanie. Nie potrafiłam z niego tak zupełnie zrezygnować.
Zjadłam śniadanie, chwilę poczytałam jakiś thriller, który znalazłam u mamy na półce, i powoli zaczęłam się ogarniać do wyjścia. Naszykowałam sobie też wcześniej torbę na basen, żeby pójść tam prosto z kwiaciarni i już nie wracać specjalnie do domu.
W hurtowni z kwiatami zawsze czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Gdybym mogła, wzięłabym z każdych po trochu, ale mama dokładnie wiedziała, których i ile potrzebuje. Bardziej czekałam na wyprawę tutaj pod koniec tygodnia, gdy będzie odbierała wszystkie kwiaty do bukietów i stroików na dwa śluby, które obsługiwała.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Zanim upadnę
ISBN: 978-83-8313-435-2
© Anna Bellon i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk