Romeo i Julia - William Shakespeare - ebook

Romeo i Julia ebook

William Shakespeare

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Romeo i Julia” to dramat angielskiego pisarza Williama Szekspira, napisany we wczesnym stadium jego kariery, a wydany w 1597 r.

Historia dzieje się w Weronie i Mantui. Członkowie dwóch zwaśnionych rodzin, zakochują się w sobie. Pewnego dnia Romeo Montecchi dowiaduje się o balu w domu rodziny Capuletich, gdzie ma pojawić się jego wybranka. Udaje się tam wraz z grupą przyjaciół i poznaje Julię. Wkrótce dochodzi do pierwszych pocałunków tych dwojga. Pod osłoną nocy Romeo udaje się pod balkon Julii i wyznaje jej miłość. Ta jednak – ze względu na mrok – nie wie, kto czeka pod balkonem. Odpowiada więc, że jedyną osobą, którą kocha, jest członek zwaśnionego rodu, Romeo Montecchi. Słysząc to młodzieniec postanawia ujawnić swoją tożsamość. Następnego dnia nastolatkowie biorą ślub w celi ojca Laurentego...

„Romeo i Julia” przedstawia historię tragicznej miłości dwojga młodych ludzi, którzy stali się wzorcami romantycznych kochanków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 110

Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




William Shakespeare
Romeo i Julia
TłumaczenieJózef Paszkowski
Warszawa 2015
Osoby dramatu

ESKALUS – książę panujący w Weronie

PARYS – młody Weroneńczyk szlachetnego rodu, krewny księcia

MONTEKI

KAPULET

STARZEC – stryjeczny brat Kapuleta

ROMEO – syn Montekiego

MERKUCJO – krewny księcia

BENWOLIO – synowiec Montekiego

TYBALT – krewny Pani Kapulet

LAURENTY – ojciec franciszkanin

JAN – brat z tegoż zgromadzenia

BALTAZAR – służący Romea

SAMSON

GRZEGORZ

ABRAHAM – służący Montekiego

APTEKARZ

TRZECH MUZYKANTÓW

PAŹ PARYSA

PIOTR

DOWÓDCA WARTY

PANI MONTEKI – małżonka Montekiego

PANI KAPULET – małżonka Kapuleta

JULIA – córka Kapuletów

MARTA – mamka Julii

Obywatele weroneńscy, różne osoby płci obojej, liczący się do przyjaciół obu domów, maski, straż wojskowa i inne osoby.

Rzecz odbywa się przez większą część sztuki w Weronie, przez część piątego aktu w Mantui.

Akt pierwszy
Prolog

Dwa rody, zacne jednako i sławne –

Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,

Do nowej zbrodni pchają złości dawne,

Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie

Z łon tych dwu wrogów wzięło bowiem życie,

Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje;

Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie

Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje.

Tej ich miłości przebieg zbyt bolesny

I jak się ojców nienawiść nie zmienia,

Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny,

Dwugodzinnego treścią przedstawienia,

Które otoczcie cierpliwymi względy,

Jest w nim co złego, my usuniem błędy...

(Przełożył Jan Kasprowicz)

Scena I

Plac publiczny. Wchodzą SAMSON i GRZEGORZ uzbrojeni w tarcze i miecze.

SAMSON

Dalipan, Grzegorzu, nie będziem darli pierza.

GRZEGORZ

Ma się rozumieć, bobyśmy byli zdziercami.

SAMSON

Ale będziemy darli koty, jak z nami zadrą.

GRZEGORZ

Kto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.

SAMSON

Mam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.

GRZEGORZ

Tak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.

GRZEGORZ

Rozruchać się tyle znaczy co ruszyć się z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie – drapnięcie.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylko do stania na miejscu. Będę jak mur dla każdego mężczyzny i każdej kobiety z tego domu.

GRZEGORZ

To właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go się trzymają.

SAMSON

Prawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.

GRZEGORZ

Spór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.

SAMSON

Mniejsza mi o to, będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeź między nimi sprawię.

GRZEGORZ

Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać?

SAMSON

Nie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.

GRZEGORZ

Tym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem. Weź no się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.

Wchodzą ABRAHAM i BALTAZAR.

SAMSON

Mój giwer już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.

GRZEGORZ

Gwoli drapania?

SAMSON

Nie bój się.

GRZEGORZ

Ja bym się miał bać z twojej przyczyny!

SAMSON

Miejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.

GRZEGORZ

Marsa im nastawię przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.

SAMSON

Nie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.

ABRAHAM

Skrzywiłeś się na nas, mości panie?

SAMSON

Nie inaczej, skrzywiłem się.

ABRAHAM

Czy na nas się skrzywiłeś, mości panie?

SAMSON

do GRZEGORZA

Będziemyż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?

GRZEGORZ

Nie.

SAMSON

Nie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tylko skrzywiłem się tak sobie.

GRZEGORZ

do ABRAHAMA

Zaczepki waść szukasz?

ABRAHAM

Zaczepki? nie.

SAMSON

Jeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.

ABRAHAM

Nie lepszy.

SAMSON

Niech i tak będzie.

BENWOLIO ukazuje się w głębi.

GRZEGORZ

na stronie do SAMSONA

Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.

SAMSON

Nie inaczej; lepszy.

ABRAHAM

Kłamiesz.

SAMSON

Dobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.

BENWOLIO

Odstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.

rozdziela ich swoim mieczem

Wchodzi TYBALT.

TYBALT

Cóż to? krzyżujesz oręż z parobkami?

Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia.

BENWOLIO

Przywracam tylko pokój. Włóż miecz nazad

Albo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi.

TYBALT

Z gołym orężem pokój? Nienawidzę

Tego wyrazu, tak jak nienawidzę

Szatana, wszystkich Montekich i ciebie.

Broń się, nikczemny tchórzu.

Walczą. Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą mieszczanie z pałkami.

PIERWSZY OBYWATEL

Hola! berdyszów! pałek! Dalej po nich!

Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!

Wchodzą KAPULET i PANI KAPULET.

KAPULET

Co za hałas? Podajcie mi długi

Mój miecz! hej!

PANI KAPULET

Raczej kulę; co ci z miecza?

KAPULET

Miecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi.

I szydnie swoją klingą mi urąga.

Wchodzą MONTEKI i PANI MONTEKI.

MONTEKI

Ha! nędzny Kapulecie!

do żony

Puść mnie, pani.

PANI MONTEKI

Nie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą.

Wchodzi KSIĄŻĘ z orszakiem.

KSIĄŻĘ

Zapamiętali niesforni poddani,

Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to,

Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta,

Co wściekłych swoich gniewów żar gasicie

W własnych żył swoich źródle purpurowym;

Pod karą tortur wypuśćcie natychmiast

Z dłoni skrwawionych tę broń buntowniczą

I posłuchajcie tego, co niniejszym

Wasz rozjątrzony książę postanawia.

Domowe starcia, z marnych słów zrodzone

Przez was, Monteki oraz Kapulecie,

Trzykroć już spokój miasta zakłóciły,

Tak że poważni wiekiem i zasługą

Obywatele werońscy musieli

Porzucić swoje wygodne przybory

I w stare dłonie stare ująć miecze,

By zardzewiałym ostrzem zardzewiałe

Niechęci wasze przecinać. Jeżeli

Wzniecicie kiedyś waśń podobną,

Zamęt pokoju opłacicie życiem.

A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie.

Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem;

Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu

Na ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzie

Dalsza ma wola oznajmiona będzie.

Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych

Pod karą śmierci, aby się rozeszli.

KSIĄŻĘ z orszakiem wychodzi. Podobnież KAPULET, PANI KAPULET, TYBALT, obywatele i słudzy.

MONTEKI

Kto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze,

Był żeś tu wtedy, gdy się to zaczęło?

BENWOLIO

Nieprzyjaciela naszego pachołcy

I wasi już się bili, kiedym nadszedł;

Dobyłem broni, aby ich rozdzielić:

Wtem wpadł szalony Tybalt z gołym mieczem,

I harde zionąc mi w uszy wyzwanie,

Jął się wywijać nim i siec powietrze,

Które świszczało tylko szydząc z marnych

Jego zamachów. Gdyśmy tak ze sobą

Cięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł się

Większy tłum ludzi; z obu stron walczono,

Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich.

PANI MONTEKI

Lecz gdzież Romeo? Widział żeś go dzisiaj?

Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu.

BENWOLIO

Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce

W złotych się oknach wschodu ukazało,

Troski wygnały mię z dala od domu

W sykomorowy ów gaj, co się ciągnie

Ku południowi od naszego miasta.

Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał.

Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu;

Lecz on, spostrzegłszy mię, skrył się natychmiast

I w najciemniejszej ukrył się gęstwinie.

Pociąg ten jego do odosobnienia

Mierząc mym własnym (serce nasze bowiem

Jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni),

Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach

I w inną stronę się udałem, chętnie

Stroniąc od tego, co rad mnie unikał.

MONTEKI

Nieraz o świcie już go tam widziano

Łzami poranną mnożącego rosę,

A chmury – swego oblicza chmurami,

Aliści ledwo na najdalszym wschodzie

Wesołe słońce sprzed łoża Aurory

Zaczęło ściągać cienistą kotarę,

On, uciekając od widoku światła,

Co tchu zamykał się w swoim pokoju;

Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem

I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.

W czarne bezdroża dusza jego zajdzie,

Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.

BENWOLIO

Szanowny stryju, znaszże powód tego?

MONTEKI

Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.

BENWOLIO

Wybadywał żeś go jakim sposobem?

MONTEKI

Wybadywałem i sam, i przez drugich,

Lecz on jedyny powiernik swych smutków.

Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,

Od otwartości wszelkiej tak daleki

Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,

Nim światu wonny swój kielich roztoczył

I pełność swoją rozwinął przed słońcem.

Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,

Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.

ROMEO ukazuje się w głębi.

BENWOLIO

Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;

Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.

MONTEKI

Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,

Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.

Wychodzą MONTEKI i PANI MONTEKI.

BENWOLIO

Dzień dobry, bracie.

ROMEO

Jeszczeż nie południe?

BENWOLIO

Dziewiąta biła dopiero.

ROMEO

Jak nudnie

Wloką się chwile. Moiż to rodzice

Tak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę?

BENWOLIO

Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?

ROMEO

Nieposiadanie tego, co je skraca.

BENWOLIO

Miłość więc?

ROMEO

Brak jej.

BENWOLIO

Jak to? brak miłości?

ROMEO

Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.

BENWOLIO

Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,

Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?

ROMEO

Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,

Miłość na oślep zawsze cel swój goni!

Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno

Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.

W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.

O! wy sprzeczności niepojęte dziwa!

Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!

Coś narodzone z niczego! Pieszczoto

Odpychająca! Poważna pustoto!

Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!

Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!

Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,

Taką niełączność łączy moja miłość.

Czy się nie śmiejesz?

BENWOLIO

Nie, płakałbym raczej.

ROMEO

Nad czym, poczciwa duszo?

BENWOLIO

Nad uciskiem,

Poczciwej duszy twojej.

ROMEO

A więc strzała

Miłości nawet przez odbitkę działa?

Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego

Brzemię powiększasz przewyżką twojego;

Współczucie twoje nad moim cierpieniem

Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem

Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,

To dym, co z parą westchnień się unosi;

To żar, co w oku szczęśliwego płonie;

Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.

Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,

Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.

Bądź zdrów.

chce odejść

BENWOLIO

Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,

Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.

ROMEO

Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;

To nie Romeo, co rozmawia z tobą.

BENWOLIO

Kogóż to kochasz? mów!

ROMEO

Przestań mię dręczyć.

Mamże wraz jęczyć i mówić?

BENWOLIO

Nie jęczyć,

Tylko mi klucz dać do tego problemu,

Kogóż to kochasz? Powiedz.

ROMEO

Każ choremu

Pisać testament: będzież to wezwanie

Dobre dla tego, kto jest w tak złym stanie?

A więc, kobietę kocham.

BENWOLIO

Celniem mierzył,

Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.

ROMEO

Biegle celujesz. I ta, którą kocham,

Jest piękna.

BENWOLIO

W piękny cel trafić najłatwiej.

ROMEO

A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany

Kupida; ona ma naturę Diany;

Pod twardą zbroją wstydliwości swojej

Grotów miłości wcale się nie boi;

Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;

Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;

Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.

Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,

Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi

Całe bogactwo, którego tak skąpi.

BENWOLIO

Wiecznież chce sama zostać z swym bogactwem?

ROMEO

Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,

Bo piękność, którą własna srogość strawia,

Całą potomność piękności pozbawia.

Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;

Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.

Przysięgła nigdy nie kochać i dzięki

Temu skazanym – wieczne cierpieć męki.

BENWOLIO

Jest na to rada: przestań myśleć o niej.

ROMEO

Doradźże także, jakim bym sposobem

Mógł przestać myśleć.

BENWOLIO

Dając oczom wolność

Rozpatrywania się w innych pięknościach.

ROMEO

To byłby tylko sposób przywołania

Jej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć.

Maska kryjąca lica pięknej damy,

Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy

Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,

Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał?

Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,

Będzież on dla mnie w istocie czym więcej

Jak przypomnieniem, że jest piękność inna,

Przed którą ta by uklęknąć powinna?

Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę.

BENWOLIO

Najpraktyczniejszą – życie w zastaw kładę.

Wychodzą.

Scena II

Ulica. Wchodzą KAPULET i PARYS, za nimi SŁUŻĄCY.

KAPULET

Podobną jak mnie karą zagrożono

I Montekiemu; ależ w wieku naszym

Spokojnie siedzieć, rzecz nietrudna.

PARYS

Oba

Szanownych szczepów jesteście odrośle;

Tym ci żałośniej, że od tyla czasu

Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.

Cóż mówisz, panie, na moje zabiegi?

KAPULET

To samo, co już dawniej powiedziałem:

Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,

Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;

Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,

Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.

PARYS

Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.

KAPULET

Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.

Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje:

Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,

Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.

Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,

Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;

Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie

Jej pozwolenia echem tylko będzie.

Daję dziś wieczór, na który niemało

Gości sprosiłem; gdyby ci się dało

Być jednym więcej, w nader miły sposób

Zwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.

W biednym mym domu, jednocześnie z nocą,

Takie dziś gwiazdy ziemskie zamigocą,

Że od ich blasku blask niebieski zblednie.

Uciechy, młodym ludziom odpowiednie,

Podobne do tych, jakie kwiecień sprawia,

Gdy w starym progu zimy się pojawia;

Takie uciechy, w całej swojej mocy,

Wśród hożych dziewic staną się tej nocy

Udziałem twoim w domu Kapuletów.

Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietów

Kwiat najpiękniejszy. I mój kwiat tam luby

Wejdzie do liczby, choć nie do rachuby.

Idźmy.

do SŁUGI

A wasze obejdź w krąg Weronę,

Wynajdź osoby tu wyszczególnione

oddaje mu papier

I powiedz każdej: że mój dom otworem

Na ich usługi stanie dziś wieczorem.

Wychodzą KAPULET i PARYS.

SŁUŻĄCY

Mam wynaleźć osoby tu wyszczególnione: to się znaczy według tego, co tu napisano... A cóż tu napisano? Oto: że szewc ma pilnować łokcia, a krawiec kopyta; rybak pędzla, a malarz więcierza. Jakże wynajdę osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogę wynaleźć środka na wyczytanie tego, co osoba pisząca tu wyszczególniła? Kazano mi jednak; muszę się udać do uczonych. Oto jacyś ichmoście. W samą porę nadchodzą.

Wchodzi ROMEO i BENWOLIO.

BENWOLIO

Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem,

Ból dawny nowym leczy się cierpieniem;

Kręć się na odwrót, gdy masz zawrót głowy;

Klin wyrugujesz, klin wbijając nowy;

Zaczerpnij nowej zarazy do łona,

A jad dawniejszej niewątpliwie skona.

ROMEO

Liść pokrzywiany wyborny jest na to.

BENWOLIO

Na cóż to, proszę?

ROMEO

Na oparzeliznę;

Spróbuj no tylko.

BENWOLIO

Powiedz mi, Romeo,

Czyś ty oszalał?

ROMEO

Nie, nie oszalałem;

Lecz wpadłem w gorszy stan niż szalonego;

W loch się dostałem, jestem pastwą głodu,

Chłost i mąk... Dobry wieczór, przyjacielu.

SŁUŻĄCY

Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać?

ROMEO

Niestety! umiem w moim przeznaczeniu

Czytać niedolę.

SŁUŻĄCY

Tego się bez książki

Można nauczyć; ale ja się pytam,

Czy pan pisane rzeczy umie czytać?

ROMEO

Małej mi rzeczy do tego potrzeba,

To jest znać tylko język i litery.

SŁUŻĄCY

Słusznie pan mówisz, bądźże zdrów i wesół.

chce odejść

ROMEO

Czekaj no, wasze, umiem czytać.

czyta

„Sinior Martino, jego małżonka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi pięknymi siostrami. Siniora wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miłe siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty. Mój stryj Kapulet z małżonką i córkami. Moja śliczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, Sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena”. Wspaniałe grono!

oddaje kartę

Gdzież oni przyjść mają?

SŁUŻĄCY

Owdzie.

ROMEO

Gdzie?

SŁUŻĄCY

Do naszego pałacu, na wieczerzę.

ROMEO

Do czyjego pałacu?

SŁUŻĄCY

Mojego pana.

ROMEO

W istocie powinienem się był przede wszystkim spytać, kto nim jest.

SŁUŻĄCY

Oznajmię to panu bez pytania: moim panem jest możny, bogaty Kapulet; jeżeli panowie nie jesteście z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. Bądźcie weseli.

wychodzi

BENWOLIO

Na tym wieczorze Kapuleta będzie

Bożyszcze twoje, piękna Rozalina,

Obok najpierwszych piękności werońskich.

Pójdź tam i okiem bezstronnym porównaj

Jej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:

Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże.

ROMEO

Gdyby rzetelny mój wzrok tak fałszywe

Miał dać świadectwo, łzy, stańcie się żarem!

Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywe

Przezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiarem!

Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące

Równej piękności nie widziało słońce.

BENWOLIO

Wielbisz ją, boś ją jedną na oboich

Ważył dotychczas szalach oczu swoich,

Lecz umieść na tej wadze kryształowej

Obok niej inną, którą ci gotowy

Będę dziś wskazać; a ręczę, że owa

Nieporównana w kąt się przed tą schowa.

ROMEO

Pójdę tam, ale z obojętnym okiem,

Jednej wyłącznie poić się widokiem.

Wychodzą.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.