Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Romeo i Julia Williama Szekspira to najbardziej znana historia miłosna świata. Opowiada o tragicznej miłości dwojga młodych ludzi pochodzących z dwóch zwaśnionych rodów Werony, którzy poznają się na balu w domu rodziców Julii i zakochują w sobie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 107
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
William Szekspir
Przełożył Józef Paszkowski
Tekst sztuki oraz przypisy opracowano na podstawie edycji zamieszczonej w serwisie Wolne Lektury (www.wolnelektury.pl; CC BY-SA 3.0)
Autor: William Szekspir
Tłumacz: Józef Paszkowski
Wstęp i nota biograficzna: Katarzyna Zioła-Zemczak
Korekta: Ewa Binda i Katarzyna Zioła-Zemczak
Redaktor prowadzący: Marcin Siwiec
Skład: Remigiusz Dąbrowski/TERKA
Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz | PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Ilustracje na okładce: © Anna Furman/shutterstock.com, © ST. Manis/shutterstock.com
Wydanie I
© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała, 2022
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8274-177-3
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49
00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
William Szekspir urodził się w kwietniu (dokładana data dzienna nie jest znana, prawdopodobnie 23 kwietnia) 1564 r. w Stratford-on-Avon, w rodzinie Johna Szekspira – handlarza skórami i drewnem lub rękawicznika (badacze wymieniają te dwie różne profesje ojca dramatopisarza) i jego żony Mary Arden. Był trzecim dzieckiem z ośmiorga.
Od 1571 r. uczył się łaciny, historii, literatury antycznej i retoryki w miejskim gimnazjum w Stratford. Jego kariera naukowa nie trwała jednak długo, być może dlatego, że ojciec Szekspira popadł w kłopoty finansowe i nie mógł opłacić dalszej nauki syna. W wieku 18 lat młody William ożenił się z córką farmera, Anną Hathaway, z którą doczekał się trojga dzieci (Zuzanna, Judyta i Hamnet).
W 1585 r. dwudziestojednoletni Szekspir porzucił rodzinne miasto i wyjechał do Londynu. Co robił w nim przez pierwszych kilka lat – nie wiadomo. Dopiero w 1592 r. pojawia się pierwszy ślad jego działalności – naraża się na ostrze krytyki Roberta Greena, rywalizującego z nim na pióra. W następnych latach Szekspir pisze utwory dedykowane hrabiemu Southampton pełniącemu rolę mecenasa sztuki.
W latach 90. XVI w. przyszły dramatopisarz współpracuje z trupą aktorską „Słudzy Lorda Szambelana”, występując na scenie (jego nazwisko jako aktora widnieje na rachunkach za przedstawienia dworskie). W Londynie działały wówczas trzy teatry: The Theatre, The Curtain, The Rose. Pisze także teksty sztuk, zwłaszcza komedie, ale nie stroni od trudniejszych tematów – w 1595 r. powstaje Romeo i Julia. Zasłynął jednak przede wszystkim jako autor utworów o królu Henryku VI, a wykreowana w nich postać tłustego Falstaffa tak bardzo spodobała się panującej wówczas królowej Elżbiecie, że na jej polecenie uczynił go bohaterem kolejnej sztuki Wesołe kumoszki z Windsoru.
W 1597 r. Szekspir kupuje dom w rodzinnym Stratfordzie, a po niebywałym sukcesie trupy „Słudzy Lorda Szambelana”, która otwarła własny teatr „The Globe” w londyńskiej dzielnicy Southwark, kolejną posiadłość – New Place.
Pierwsza dekada XVII w. okres rozkwitu twórczości tego jednego z najsłynniejszych pisarzy świata, powstają wtedy tak słynne dramaty, jak Hamlet, Makbet czy Otello.
Od 1603 r. opiekę i patronat nad trupą Szekspira obejmuje król Jakub I. Już jako „Sługi Jej Królewskiej Mości” zdobywają tak ogromną popularność, że mogą otworzyć kolejny teatr, tym razem w Blackfairs (1608 r. – pisarz jest jednym z udziałowców tego przedsięwzięcia). Niestety, w 1613 r. The Globe płonie (teatrami były wówczas drewniane budynki kryte słomą).
Trzy lata później, w 1616 r., Szekspir umiera w swoim rodzinnym mieście (prawdopodobnie w dzień swoich urodzin, tj. 23 kwietnia) i tam zostaje pochowany – wykupił sobie wcześniej miejsce pochówku w kolegiacie św. Trójcy w Stratford.
Romeo i Julia Williama Szekspira to utwór, do którego odbioru konieczna jest znajomość wielu faktów i pojęć. Ich objaśnienia podano poniżej.
Utwory opowiadające o nieszczęśliwej miłości dwojga młodych ludzi powstawały już w starożytności. W XV wieku motyw ten pojawia się m.in. w twórczości włoskiego pisarza Massuccia z Salerno, który bohaterami jednej ze swych nowel ustanawia Mariotta Mignanellę i Gianozzę Saraceni z Sieny, wykazujących wiele podobieństw z Romeem i Julią. William Szekspir prawdopodobnie znał i wzorował się na opisanych przez tworzącego w I poł. XVI wieku Luigiego da Porto dziejach bohaterki o wdzięcznym imieniu La Giulietta, rozpowszechnionych w Europie w II połowie XVI w. Wydarzenia, o których pisał da Porta, miały mieć miejsce na początku XIV stulecia w Weronie, za panowania Bartolomeo della Scali, słynącego z okrucieństwa i bezwzględności. Nazwiska Capulettich i Monteccich pojawiły się również w twórczości hiszpańskiego pisarza Lopego de Vegi. Zapewne bezpośrednią inspiracją dla Szekspira były Tragiczna historia Romea i Julii, poemat autorstwa Arthura Brooke’a, oraz Historia prawdziwej miłości między Romeem a Julią Williama Paintera.
Dramat to rodzaj literacki obejmujący utwory przedstawiające bezpośrednio działania i wypowiedzi bohaterów. Cechą charakterystyczną jest nieobecność narratora. Zasadniczo dramaty są przeznaczone do wystawienia na scenie (choć istnieje wiele tzw. dramatów niescenicznych), ale jako dzieła literackie mogą być również czytane.
Podstawowym tworzywem dramatu jest dialog (rozmowa dwóch osób), który razem z monologami (wypowiedź jednej osoby) tworzy tzw. tekst główny. Z niego właśnie dowiadujemy się o przebiegu wydarzeń, na jego podstawie charakteryzujemy bohaterów. Dopełnieniem tekstu głównego jest tekst poboczny, czyli didaskalia. To przede wszystkim uwagi dla realizatorów spektaklu, ale także wskazówki i dodatkowe informacje o świecie przedstawionym, kierowane do czytelnika. W tekście didaskalia zazwyczaj wyróżnione są pochyłym drukiem (tzw. kursywą).
Tragedia Szekspira Romeo i Julia zbudowana jest z aktów (5) i scen (różna liczba w każdym akcie). Jej budowa wewnętrzna odpowiada fazom akcji. Składają się na nią:
ekspozycja z zawiązaniem akcji(gdy poznajemy wszystkich bohaterów i zarysowują nam się wątki oraz gdy zostaje przedstawiony główny konflikt utworu), rozwinięcie akcji (przedstawienie dalszego biegu wypadków skoncentrowanego wokół głównego konfliktu), punkt kulminacyjny (gdy konflikt jest tak zaostrzony, że trudno jest znaleźć wyjście z sytuacji); rozwiązanie akcji (od finału zależy, czy mamy do czynienia z komedią – jeśli zakończenie jest szczęśliwe, lub tragedią – jeśli nie).William Szekspir zreformował dramat, przetwarzając w oryginalny sposób tradycyjne wzorce. Zrezygnował z zachowania zasady trzech jedności (miejsca, czasu i akcji), wprowadził umowność inscenizacyjną, nie zastosował się do wymagań tzw. decorum (czyli stosowności stylu w zależności od podejmowanego tematu), łącząc elementy komiczne z tragicznymi lub czyniąc bohaterami tragedii osoby niskiego stanu, wprowadził sceny zbiorowe, zrezygnował z chóru i klasycznej budowy dramatu. Szekspirowscy bohaterowie są niestali, zmienni, często popadają w skrajności.
Z racji tego, że przemiany te dokonywały się za czasów panowania Elżbiety I (hojnie wspierającej artystów), stworzoną przez Szekspira odmianę dramatu zwykło się nazywać dramatem elżbietańskim.
Romeo i Juliato tragedia. Pod tym pojęciem kryje się utwór, dla którego kluczowym pojęciem jest tragizm. Składa się na niego kilka aspektów: nierozwiązywalny konflikt o wielkiej wadze, sposób kreowania bohatera (bohater tragiczny) i katastrofalne zakończenie.
Przedstawiony w dziele konflikt tragiczny najczęściej polega na braku wyboru pomiędzy równorzędnymi wartościami lub racjami; każdy wybór, którego dokona bohater, prowadzi do klęski.
Bohater tragiczny to zazwyczaj jednostka wybitna, kierująca się słusznymi racjami, ale popadająca w konflikty, które prowadzą ją do klęski.
Miłość tragiczna to gwałtowne uczucie, które łączy bohaterów niemogących z powodu obiektywnych, niezależnych od nich powodów, być razem.
W dramatach Szekspira równie ważną rolę jak ukazana historia, odgrywa język, za pomocą którego została ona przedstawiona. Najlepszym przykładem mistrzowskiego operowania tym tworzywem w utworze Romeo i Julia jest słynna scena balkonowa (sc. 2 aktu II). Komplementując Julię, a potem prowadząc z nią miłosny dialog, Romeo posługuje się szerokim repertuarem środków stylistycznych, w tym metafor (Na skrzydłach miłości/Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem), personifikacji (Jej oczy mówią, oczom więc odpowiem), porównań (Bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz/Jak lotny goniec niebios rozwartemu), epitetów (Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę), hiperboli (Dwie najjaśniejsze, najpiękniejsze gwiazdy/Z całego nieba, gdzie indziej zajęte,/Prosiły oczu jej, aby zastępczo/Stały w ich sferach, dopóki nie wrócą) i innych.
Wiele z fragmentów Romea i Julii pełni dziś rolę maksym, złotych myśli. Są to np. Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany; To, co zowiem różą, Pod inną nazwą równie by pachniało; Czemuż, z zasłoną na skroni, Miłość na oślep zawsze cel swój goni!.
Tłumaczenie dramatu, autorstwa Józefa Paszkowskiego, powstało w 1856 r. W związku z tym w tekście pojawią się archaizmy – elementy języka charakterystyczne dla tej epoki, które wyszły z użycia lub zostały zastąpione przez inne, nowsze. Ich objaśnienia podano w przypisach.
Dwa rody, zacne jednako i sławne —
Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,
Do nowej zbrodni pchają złości dawne,
Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie.
Z łon tych dwu wrogów wzięło bowiem życie,
Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje;
Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie
Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje.
Tej ich miłości przebieg zbyt bolesny
I jak się ojców nienawiść nie zmienia,
Aż ją zakończy dzieci zgon przedwczesny,
Dwugodzinnego treścią przedstawienia,
Które otoczcie cierpliwymi względy,
Jest w nim co złego, my usuniem błędy…
Przełożył Jan Kasprowicz
Plac publiczny. Wchodzą Samson i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze.
SAMSON
Dalipan, Grzegorzu, nie będziem darli pierza.
GRZEGORZ
Ma się rozumieć, bobyśmy byli zdziercami.
SAMSON
Ale będziemy darli koty, jak z nami zadrą.
GRZEGORZ
Kto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.
SAMSON
Mam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.
GRZEGORZ
Tak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.
GRZEGORZ
Rozruchać się tyle znaczy, co ruszyć się z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie – drapnięcie.
SAMSON
Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylko do stania na miejscu. Będę jak mur dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety z tego domu.
GRZEGORZ
To właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go się trzymają.
SAMSON
Prawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.
GRZEGORZ
Spór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.
SAMSON
Mniejsza mi o to; będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeź między nimi sprawię.
GRZEGORZ
Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać?
SAMSON
Nie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.
GRZEGORZ
Tym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem. Weź no się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.
Wchodzą Abraham i Baltazar.
SAMSON
Mój giwer już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.
GRZEGORZ
Gwoli drapania?
SAMSON
Nie bój się.
GRZEGORZ
Ja bym się miał bać z twojej przyczyny!
SAMSON
Miejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.
GRZEGORZ
Marsa im nastawię przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.
SAMSON
Nie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.
ABRAHAM
Skrzywiłeś się na nas, mości panie?
SAMSON
Nie inaczej, skrzywiłem się.
ABRAHAM
Czy na nas się skrzywiłeś, mości panie?
SAMSON
do Grzegorza
Będziemyż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?
GRZEGORZ
Nie.
SAMSON
do Abrahama
Nie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tylko skrzywiłem się tak sobie.
GRZEGORZ
do Abrahama
Zaczepki waść szukasz?
ABRAHAM
Zaczepki? nie.
SAMSON
Jeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.
ABRAHAM
Nie lepszy.
SAMSON
Niech i tak będzie.
Benwolio ukazuje się w głębi.
GRZEGORZ
na stronie do Samsona
Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.
SAMSON
Nie inaczej, lepszy.
ABRAHAM
Kłamiesz.
SAMSON
Dobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.
BENWOLIO
Odstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.
Rozdziela ich swoim mieczem.
Wchodzi Tybalt.
TYBALT
Cóż to? krzyżujesz oręż z parobkami?
Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia.
BENWOLIO
Przywracam tylko pokój. Włóż miecz nazad
Albo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi.
TYBALT
Z gołym orężem pokój? Nienawidzę
Tego wyrazu, tak jak nienawidzę
Szatana, wszystkich Montekich i ciebie.
Broń się, nikczemny tchórzu.
Walczą. Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą mieszczanie z pałkami.
PIERWSZY OBYWATEL
Hola! berdyszów! pałek!1 Dalej po nich!
Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!
Wchodzą Kapulet i Pani Kapulet.
KAPULET
Co za hałas? Podajcie mi długi
Mój miecz! hej!
PANI KAPULET
Raczej kulę; co ci z miecza?
KAPULET
Miecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi.
I szydnie2 swoją klingą mi urąga.
Wchodzą Monteki i Pani Monteki.
MONTEKI
Ha! nędzny Kapulecie!
do żony
Puść mię, pani.
PANI MONTEKI
Nie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą.
Wchodzi Książę z orszakiem.
KSIĄŻĘ
Zapamiętali, niesforni poddani,
Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to,
Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta,
Co wściekłych swoich gniewów żar gasicie
W własnych żył swoich źródle purpurowym:
Pod karą tortur wypuśćcie natychmiast
Z dłoni skrwawionych tę broń buntowniczą
I posłuchajcie tego, co niniejszym
Wasz rozjątrzony książę postanawia.
Domowe starcia, z marnych słów zrodzone
Przez was, Monteki oraz Kapulecie,
Trzykroć już spokój miasta zakłóciły,
Tak że poważni wiekiem i zasługą
Obywatele werońscy musieli
Porzucić swoje wygodne przybory
I w stare dłonie stare ująć miecze,
By zardzewiałym ostrzem zardzewiałe
Niechęci wasze przecinać. Jeżeli
Wzniecicie kiedyś waśń podobną,
Zamęt pokoju opłacicie życiem.
A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie.
Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem;
Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu
Na ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzie
Dalsza ma wola oznajmiona będzie.
Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych
Pod karą śmierci, aby się rozeszli.
Książę z orszakiem wychodzi. Podobnież Kapulet, Pani Kapulet, Tybalt, obywatele i słudzy.
MONTEKI
Kto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze,
Byłżeś tu wtedy, gdy się to zaczęło?
BENWOLIO
Nieprzyjaciela naszego pachołcy
I wasi już się bili, kiedym nadszedł;
Dobyłem broni, aby ich rozdzielić:
Wtem wpadł szalony Tybalt, z gołym mieczem,
I harde zionąc mi w uszy wyzwanie,
Jął się wywijać nim i siec powietrze,
Które świszczało tylko, szydząc z marnych
Jego zamachów. Gdyśmy tak ze sobą
Cięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł się
Większy tłum ludzi; z obu stron walczono,
Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich.
PANI MONTEKI
Lecz gdzież Romeo? Widziałżeś go dzisiaj?
Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu.
BENWOLIO
Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce
W złotych się oknach wschodu ukazało,
Troski wygnały mię z dala od domu
W sykomorowy ów gaj, co się ciągnie
Ku południowi od naszego miasta.
Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał.
Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu;
Lecz on, spostrzegłszy mię, skrył się natychmiast
I w najciemniejszej ukrył się gęstwinie.
Pociąg ten jego do odosobnienia
Mierząc mym własnym (serce nasze bowiem
Jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni),
Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach
I w inną stronę się udałem, chętnie
Stroniąc od tego, co rad mnie unikał.
MONTEKI
Nieraz o świcie już go tam widziano
Łzami poranną mnożącego rosę,
A chmury — swego oblicza chmurami,
Aliści ledwo na najdalszym wschodzie
Wesołe słońce sprzed łoża Aurory
Zaczęło ściągać cienistą kotarę,
On, uciekając od widoku światła,
Co tchu zamykał się w swoim pokoju;
Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem
I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.
W czarne bezdroża dusza jego zajdzie,
Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.
BENWOLIO
Szanowny stryju, znaszże powód tego?
MONTEKI
Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.
BENWOLIO
Wybadywałżeś go jakim sposobem?
MONTEKI
Wybadywałem i sam, i przez drugich;
Lecz on jedyny powiernik swych smutków.
Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,
Od otwartości wszelkiej tak daleki
Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,
Nim światu wonny swój kielich roztoczył
I pełność swoją rozwinął przed słońcem.
Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,
Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.
Romeo ukazuje się w głębi.
BENWOLIO
Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;
Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.
MONTEKI
Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,
Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.
Wychodzą Monteki i Pani Monteki.
BENWOLIO
Dzień dobry, bracie.
ROMEO
Jeszczeż nie południe?
BENWOLIO
Dziewiąta biła dopiero.
ROMEO
Jak nudnie
Wloką się chwile. Moiż to rodzice
Tak śpiesznie w tamtą zboczyli ulicę?
BENWOLIO
Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?
ROMEO
Nieposiadanie tego, co je skraca.
BENWOLIO
Miłość więc?
ROMEO
Brak jej.
BENWOLIO
Jak to? brak miłości?
ROMEO
Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.
BENWOLIO
Niestety! Czemuż, zdając się niebianką,
Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?
ROMEO
Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,
Miłość na oślep zawsze cel swój goni!
Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno
Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.
W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.
O! wy sprzeczności niepojęte dziwa:
Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!
Coś narodzone z niczego! Pieszczoto
Odpychająca! Poważna pustoto!
Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!
Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!
Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,
Taką niełączność łączy moja miłość,
Czy się nie śmiejesz?
BENWOLIO
Nie, płakałbym raczej.
ROMEO
Nad czym, poczciwa duszo?
BENWOLIO
Nad uciskiem,
Poczciwej duszy twojej.
ROMEO
A więc strzała
Miłości nawet przez odbitkę działa?
Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego
Brzemię powiększasz przewyżką twojego;
Współczucie twoje nad moim cierpieniem
Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem
Dla mego serca. Miłość, przyjacielu,
To dym, co z parą westchnień się unosi;
To żar, co w oku szczęśliwego płonie;
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.
Czymże jest więcej? Istnym amalgamem3,
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.
Bądź zdrów.
Chce odejść.
BENWOLIO
Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,
Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.
ROMEO
Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;
To nie Romeo, co rozmawia z tobą.
BENWOLIO
Kogóż to kochasz? mów!
ROMEO
Przestań mię dręczyć.
Mamże wraz jęczyć i mówić?
BENWOLIO
Nie jęczyć,
Tylko mi klucz dać do tego problemu,
Kogóż to kochasz? powiedz?
ROMEO
Każ choremu
Pisać testament: będzież to wezwanie
Dobre dla tego, kto jest w tak złym stanie?
A więc, kobietę kocham.
BENWOLIO
Celniem mierzył,
Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.
ROMEO
Biegle celujesz. I ta, którą kocham,
Jest piękna.
BENWOLIO
W piękny cel trafić najłatwiej.
ROMEO
A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany
Kupida; ona ma naturę Diany:
Pod twardą zbroją wstydliwości swojej
Grotów miłości wcale się nie boi;
Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;
Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.
Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,
Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi
Całe bogactwo, którego tak skąpi.
BENWOLIO
Wiecznież chce sama zostać z swym bogactwem?
ROMEO
Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,
Bo piękność, którą własna srogość strawia,
Całą potomność piękności pozbawia.
Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;
Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.
Przysięgła nigdy nie kochać i dzięki
Temu skazanym wieczne cierpieć męki.
BENWOLIO
Jest na to rada: przestań myśleć o niej.
ROMEO
Doradźże także, jakim bym sposobem
Mógł przestać myśleć.
BENWOLIO
Dając oczom wolność
Rozpatrywania się w innych pięknościach.
ROMEO
To byłby tylko sposób przywołania
Jej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć.
Maska kryjąca lica pięknej damy4,
Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy
Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,
Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał?
Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,
Będzież on dla mnie w istocie czym więcej
Jak przypomnieniem, że jest piękność inna,
Przed którą ta by uklęknąć powinna?
Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę.
BENWOLIO
Najpraktyczniejszą — życie w zastaw kładę.
Wychodzą.
Ulica. Wchodzą Kapulet i Parys, za nimi Służący.
KAPULET
Podobną jak mnie karą zagrożono
I Montekiemu; ależ w wieku naszym
Spokojnie siedzieć rzecz nietrudna.
PARYS
Oba
Szanownych szczepów jesteście odrośle;
Tym ci żałośniej, że od tyla czasu
Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.
Cóż mówisz, panie, na moje zabiegi?
KAPULET
To samo, co już dawniej powiedziałem:
Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,
Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;
Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,
Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.
PARYS
Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.
KAPULET
Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.
Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje:
Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,
Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.
Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,
Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;
Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie
Jej pozwolenia echem tylko będzie.
Daję dziś wieczór, na który niemało
Gości sprosiłem; gdyby ci się dało
Być jednym więcej, w nader miły sposób
Zwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.
W biednym mym domu, jednocześnie z nocą,
Takie dziś gwiazdy ziemskie zamigocą,
Że od ich blasku blask niebieski zblednie.
Uciechy, młodym ludziom odpowiednie,
Podobne do tych, jakie kwiecień sprawia,
Gdy w starym progu zimy się pojawia;
Takie uciechy, w całej swojej mocy,
Wśród hożych dziewic staną się tej nocy
Udziałem twoim w domu Kapuletów.
Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietów
Kwiat najpiękniejszy. I mój kwiat tam luby
Wejdzie do liczby, choć nie do rachuby.
Idźmy.
do Sługi
A wasze obejdź w krąg Weronę,
Wynajdź osoby tu wyszczególnione
oddaje mu papier
I powiedz każdej: że mój dom otworem
Na ich usługi stanie dziś wieczorem.
Wychodzą Kapulet i Parys.
SŁUŻĄCY
Mam wynaleźć osoby tu wyszczególnione: to się znaczy według tego, co tu napisano… A cóż tu napisano? Oto: że szewc ma pilnować łokcia, a krawiec kopyta; rybak pędzla, a malarz więcierza. Jakże wynajdę osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogę wynaleźć środka na wyczytanie tego, co osoba pisząca tu wyszczególniła? Kazano mi jednak; muszę się udać do uczonych. Oto jacyś ichmoście; w samą porę nadchodzą.
Wchodzi Romeo i Benwolio.
BENWOLIO
Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem5,
Ból dawny nowym leczy się cierpieniem;
Kręć się na odwrót, gdy masz zawrót głowy;
Klin wyrugujesz, klin wbijając nowy;
Zaczerpnij nowej zarazy do łona,
A jad dawniejszej niewątpliwie skona.
ROMEO
Liść pokrzywiany wyborny jest na to.
BENWOLIO
Na cóż to, proszę?
ROMEO
Na oparzeliznę;
Spróbuj no tylko.
BENWOLIO
Powiedz mi, Romeo,
Czyś ty oszalał?
ROMEO
Nie, nie oszalałem;
Lecz wpadłem w gorszy stan niż szalonego;
W loch się dostałem, jestem pastwą głodu,
Chłost i mąk… Dobry wieczór, przyjacielu.
SŁUŻĄCY
Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać?
ROMEO
Niestety! umiem w moim przeznaczeniu
Czytać niedolę.
SŁUŻĄCY
Tego się bez książki
Można nauczyć; ale ja się pytam,
Czy pan pisane rzeczy umie czytać?
ROMEO
Małej mi rzeczy do tego potrzeba,
To jest znać tylko język i litery.
SŁUŻĄCY
Słusznie pan mówisz, bądźże zdrów i wesół.
Chce odejść.
ROMEO
Czekaj no, wasze, umiem czytać.
czyta
„Sinior6 Martino, jego małżonka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi pięknymi siostrami. Siniora7 wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miłe siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty. Mój stryj Kapulet z małżonką i córkami. Moja śliczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena.” Wspaniałe grono! (oddaje kartę) Gdzież oni przyjść mają?
SŁUŻĄCY
Owdzie.
ROMEO
Gdzie?
SŁUŻĄCY
Do naszego pałacu, na wieczerzę.
ROMEO
Do czyjego pałacu?
SŁUŻĄCY
Mojego pana.
ROMEO
W istocie powinienem się był przede wszystkim spytać, kto nim jest.
SŁUŻĄCY
Oznajmię to panu bez pytania: moim panem jest możny, bogaty Kapulet; jeżeli panowie nie jesteście z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. Bądźcie weseli.
Wychodzi.
BENWOLIO
Na tym wieczorze Kapuleta będzie
Bożyszcze twoje, piękna Rozalina,
Obok najpierwszych piękności werońskich.
Pójdź tam i okiem bezstronnym porównaj
Jej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:
Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże.
ROMEO
Gdyby rzetelny mój wzrok tak fałszywe
Miał dać świadectwo, łzy, stańcie się żarem!
Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywe
Przezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiarem!
Zatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidzące
Równej piękności nie widziało słońce.
BENWOLIO
Wielbisz ją, boś ją jedną na oboich
Ważył dotychczas szalach oczu swoich,
Lecz umieść na tej wadze kryształowej
Obok niej inną, którą ci gotowy
Będę dziś wskazać; a ręczę, że owa
Nieporównana w kąt się przed tą schowa.
ROMEO
Pójdę tam, ale z obojętnym okiem,
Jednej wyłącznie poić się widokiem.
Wychodzą.
Pokój w domu Kapuletów. Wchodzi Pani Kapulet i Marta.
PANI KAPULET
Gdzie moja córka? Idź ją tu przywołać.
MARTA
Na moją cnotę do dwunastu wiosen —
Już ją wołałam. Pieszczotko, biedronko!
Julciu! pieszczotko moja! moje złotko!
Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu!
Wchodzi Julia.
JULIA
Czy mnie kto wołał?
MARTA
Mama.
JULIA
Jestem, pani;
Co mi rozkażesz?
PANI KAPULET
Słuchaj. Odejdź, Marto;
Mam z nią sam na sam coś do pomówienia.
Marto, pozostań; przychodzi mi na myśl,
Że twa obecność może być potrzebna.
Julka ma piękny już wiek, wszakże prawda?
MARTA
Ba, mogę wiek jej policzyć na palcach.
PANI KAPULET
Czternaście ma już lat, jak mi się zdaje.
MARTA
Czternaście moich zębów w zakład stawię
(Chociaż właściwie mam ich tylko cztery),
Że jeszcze nie ma. Rychłoż będzie święto
Piotra i Pawła?
PANI KAPULET
Za parę tygodni
Mniej więcej.
MARTA
Mniej czy więcej, czy okrągło,
Ale dopiero w wieczór na świętego
Piotra i Pawła skończy lat czternaście.
Ona z Zuzanką, Boże, zbaw nas grzesznych!
Były rówieśne. Zuzanka u Boga —
Byłże to anioł! ale, jak mówiłam,
Julcia dopiero na świętego Piotra
i Pawła skończy spełna lat czternaście.
Tak, tak; pamiętam dobrze. Mija teraz
Rok jedenasty od trzęsienia ziemi8;
Właśnie od piersi była odsadzona.
Spomiędzy wszystkich dni bożego roku
Tego jednego nigdy nie zapomnę.
Piołunem sobie wtedy pierś potarłam,
Siedząc na słońcu tuż pod gołębnikiem.
Państwo byliście tego dnia w Mantui.
A co? mam pamięć? Ale jak mówiłam,
Skoro pieszczotka moja na brodawce
Poczuła gorycz, trzeba było widzieć,
Jak się skrzywiła, szarpnęła od piersi;
Gołębnik za mną: skrzyp! a ja co żywo
Na równe nogi: hyc! nie myśląc czekać,
Aż mi kto każe. Upłynęło odtąd
Lat jedenaście. Umiała już wtedy
O własnej sile stać, co mówię, biegać,
Dyrdać. Dniem pierwej zbiła sobie czoło.
Mój mąż, świeć Panie jego duszy! podniósł
Z ziemi niebogę; był to wielki figlarz.
„Plackiem – rzekł – padasz teraz, a jak przyjdzie
Większy rozumek, to na wznak upadniesz,
Nieprawdaż, Julciu?” A ten mały łotrzyk
Jak mi Bóg miły! przestał zaraz krzyczeć
I odpowiedział: „tak”. Chociażbym żyła
Tysiąc lat, nigdy tego nie zapomnę.
„Nieprawdaż, Julciu – rzekł – że padniesz wznak?”
A mały urwis odpowiedział: „tak”.
PANI KAPULET
Dość tego, Marto, skończ już tę historię.
Proszę cię.
MARTA
Dobrze, miłościwa pani.
Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu,
Kiedy przypomnę sobie, jak to ona
Przestała krzyczeć i odpowiedziała:
„Tak”. Miała jednak guz jak kurze jaje,
Siniec porządny i płakała gorzko;
Ale gdy mąż mój rzekł: „Plackiem dziś padasz,
A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz,
Nieprawdaż Julciu?”, tak i niebożątko
Zaraz ucichło i odrzekło: „tak”.
JULIA
Ucichnij też i ty, proszę cię, nianiu.
MARTA
Jużem ucichła przecie. Pan Bóg z tobą!
Ty jesteś perłą ze wszystkich niemowląt,
Jakie karmiłam. Gdybym jeszcze mogła
Patrzeć na twoje zamęście!…
PANI KAPULET
Zamęście!
To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.
Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie
Są chęci twoje we względzie małżeństwa?
JULIA
O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.
MARTA
O tym zaszczycie! Gdybym nie ja była
Twą karmicielką, rzekłabym, żeś mądrość
Wyssała z mlekiem.
PANI KAPULET
Myślże o tym teraz.
Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych
Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;
Ja sama byłam już matką w tym wieku,
W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,
Waleczny Parys stara się o ciebie.
MARTA
To mi kawaler! panniuniu, to brylant
Taki kawaler: chłopiec gdyby z wosku9!
PANI KAPULET
Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.
MARTA
Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.
PANI KAPULET
Cóż, Julio? Będziesz mogła go kochać?
Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.
Wczytaj się w księgę jego lic, na których
Pióro piękności wypisało miłość;
Przypatrz się jego rysom, jak uroczo,
Zgodnie się schodzą z sobą i jednoczą;
A co w tej księdze wyda ci się mrocznym,
To w jego oczach stanieć się widocznym.
Do upięknienia tej, zaprawdę rzadkiej
Edycji męża brak tylko okładki.
Roślina w ziemi, ryba w wodzie żyje;
Miło, gdy piękną treść piękny wierzch kryje;
I tym wspanialsza, tym więcej jest warta
Złota myśl w złotej oprawie zawarta.
Tak więc z nim wszystką jego właść posiędziesz
I w niczym sama ujmy mieć nie będziesz.
MARTA
Ujmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecie
Zawżdy z mężczyzną przybywa kobiecie.
PANI KAPULET
Chceszże go? powiedz krótko, węzłowato.
JULIA
Zobaczę, jeśli patrzenia dość na to;
Nie głębiej jednak myślę w tę rzecz wglądać,
Jak tobie, pani, podoba się żądać.
Wchodzi Służący.
SŁUŻĄCY
Pani, goście już przybyli; wieczerza zastawiona, czekają na panie, pytają o pannę Julię, przeklinają w kuchni panią Martę; słowem, niecierpliwość powszechna. Niech panie raczą pośpieszyć.
Wychodzi.
PANI KAPULET
Pójdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce.
MARTA
Idź i po błogich dniach błogie znajdź noce.
Wychodzą.
Ulica. Wchodzą Romeo, Merkucjo i Benwolio w towarzystwie pięciu czy sześciu masek. Ludzie z pochodniami i inne osoby.
ROMEO
Mamyż przy wejściu z przemową wystąpić
Czy też po prostu wejść?
BENWOLIO
Wyszły już z mody
Te ceremonie; nie będziemy z sobą
Wiedli Kupida z bindą wkoło skroni,
Łuk malowany z gontu niosącego
I straszącego dziewczęta jak ptaki,
Ani też owych prawili oracji,
Mdło za suflerem cedzonych na wstępie.
Niech sobie o nas pomyślą, co zechcą;
Wejdziem, pokręcim się i znikniem potem.
ROMEO
Kręćcie się, kiedy chcecie, jam do tego
Dziś niesposobny.
MERKUCJO
Kochany Romeo,
Musisz potańczyć także.
ROMEO
Nie, doprawdy.
Wy macie lekkie trzewiki, to tańczcie;
Mnie ołów serce tłoczy, ledwie mogę
Ruszyć się z miejsca.
MERKUCJO
Zakochany jesteś;
Pożycz strzelistych od Kupida skrzydeł
I wznieś się nimi nad poziomą sferę.
ROMEO
Nie mnie, tkniętemu srodze jego strzałą,
Strzeliście wzbijać się na jego skrzydłach;
Nie mnie się wznosić nad poziom, co nosząc
Brzemię miłości, na poziom upadam.
MERKUCJO
A gdybyś upadł z nią, ją byś obrzemił10.
Tak delikatną rzecz przygniótłbyś srodze.
ROMEO
Nazywasz miłość rzeczą delikatną?
Zbyt, owszem, twarda, szorstka i koląca.
MERKUCJO
Twardali dla cię, bądź i dla niej twardy;
Kol ją, gdy kole, a zwalisz ją łatwo.
Hola! podajcie mi na twarz pokrowiec!
Maskę na maskę!
wkłada maskę
Niechaj sobie teraz
Ciekawe oko nicuje mą szpetność!
Ta larwa11 za mnie będzie się rumienić.
BENWOLIO
Idźmy, panowie; zadzwońmy, a potem
Ostro już tylko polećmy się nogom.
ROMEO
Niech trzpioty łechcą nieczułą posadzkę!
Pochodni dla mnie! bom ja dziś skazany12,
Jak ów pachołek, co świeci swej pani,
Stać nieruchomie i martwym być widzem.
MERKUCJO
Stój, jak chcesz, byleś tylko nie stał o to,
Co cię tak martwi, a w czym (z całym winnym
Uszanowaniem dla twojej miłości),
Jak w błocie, widzę, po uszy zagrzązłeś.
Nuże, nie palmy świec w dzień.
ROMEO
Palmyż teraz.
Bo noc jest.
MERKUCJO
Mniemam, panie, że czas tracąc
Zarówno psujem świece bez potrzeby,
Jak w dzień je paląc. Przyjmij tę uwagę;
Bo w niej pięć razy więcej jest logiki
Niż w naszych pięciu zmysłach.
ROMEO
Uważamy
Za rzecz stosowną pójść tam na ten festyn,
Chociaż logiki w tym nie ma.
MERKUCJO
Dlaczego?
ROMEO
Miałem tej nocy marzenie.
MERKUCJO
Ja także.
ROMEO
Cóż ci się śniło?
MERKUCJO
To, że marzyciele
Najczęściej zwykli kłamać.
ROMEO
Przez sen w łóżku,
Gdy w gruncie marzą o rzeczach prawdziwych.
MERKUCJO
Snadź się królowa Mab widziała z tobą;
Ta, co to babi wieszczkom i w postaci
Kobietki mało co większej niż agat
Na wskazującym palcu aldermana13,
Ciągniona cugiem drobniuchnych atomów,
Tuż, tuż śpiącemu przeciąga pod nosem.
Szprychy jej wozu z długich nóg pajęczych;
Osłona z lśniących skrzydełek szarańczy;
Sprzężaj14 z plecionych nitek pajęczyny;
Lejce z wilgotnych księżyca promyków15;
Bicz z cienkiej żyłki na świerszcza szkielecie;
A jej forszpanem16 mała, szara muszka
Przez pół tak wielka17 jak ów krągły owad,
Co siedzi w palcu leniwej dziewczyny;
Wozem zaś próżny laskowy orzeszek;
Dzieło wiewiórki lub majstra robaka,
Tych z dawien dawna akredytowanych
Stelmachów wieszczek. W takich to przyborach
Co noc harcują po głowach kochanków,
Którzy natenczas marzą o miłości;
Albo po giętkich kolanach dworaków,
Którzy natenczas o ukłonach marzą;
Albo po chudych palcach adwokatów,
Którym się wtedy roją honoraria;
Albo po ustach romansowych damul,
Którym się wtedy marzą pocałunki;
Często atoli Mab na te ostatnie
Zsyła przedwczesne zmarszczki, gdy ich oddech
Za bardzo znajdzie cukrem przesycony.
Czasem też wjeżdża na nos dworakowi:
Wtedy śnią mu się nowe łaski pańskie;
Czasem i księdza plebana odwiedzi,
Gdy ten spokojnie drzemie, i ogonem
Dziesięcinnego wieprza18 w nos go łechce:
Wtedy mu nowe śnią się beneficja
Czasem wkłusuje na kark żołnierzowi:
Ten wtedy marzy o cięciach i pchnięciach,
O szturmach, breszach19, o hiszpańskich klingach
Czy o pucharach, co mają pięć sążni;
Wtem mu zatrąbi w ucho: nasz bohater
Truchleje, zrywa się, klnąc zmawia pacierz
I znów zasypia. Taka jest Mab: ona,
Ona to w nocy zlepia grzywy koniom
I włos ich gładki w szpetne kudły zbija,
Które rozczesać niebezpiecznie; ona
Jest ową zmorą, co na wznak leżące
Dziewczęta dusi i wcześnie je uczy
Dźwigać ciężary, by się z czasem mogły
Zawołanymi stać gospodyniami.
Ona to, ona…
ROMEO
Skończ już, skończ, Merkucjo,
Prawisz o niczym.
MERKUCJO
Prawię o marzeniach,
Które w istocie niczym innym nie są
Jak wylęgłymi w chorobliwym mózgu
Dziećmi fantazji; ta zaś jest pierwiastku
Tak subtelnego właśnie jak powietrze;
Bardziej niestała niż wiatr, który już to
Mroźną całuje północ, już to z wstrętem
Rzuca ją, dążąc w objęcia południa.
BENWOLIO
Coś ten wiatr zawiał, zdaje się, i na nas,
Wieczerza stoi, spóźnimy się na nią.
ROMEO
Boję się, czyli nie przyjdziem za wcześnie;
Bo moja dusza przeczuwa, że jakieś
Nieszczęście, jeszcze wpośród gwiazd wiszące,
Złowrogi bieg swój rozpocznie od daty
Uciech tej nocy i kres zamkniętego
W mej piersi, zbyt już nieznośnego życia
Przyśpieszy jakimś strasznym śmierci ciosem.
Lecz niech Ten, który ma ster mój w swym ręku,
Kieruje moim żaglem! Dalej! Idźmy!
BENWOLIO
Uderzcie w bębny!
Wychodzą.
Sala w domu Kapuletów. Wchodzą muzykanci i słudzy.
PIERWSZY SŁUGA
Gdzie Potpan20? Czemu nie pomaga sprzątać? Gęsi mu paść, nie służyć.
DRUGI SŁUGA
Tak to, kiedy ważne obowiązki lokaja powierzają ludziom złej maniery; na diabła się to zdało.
PIERWSZY SŁUGA
Powynoście stołki! usuńcie na bok bufet! Pozbierajcie srebra! Schowaj no tam dla mnie, braciszku, kawałek marcepana i szepnij na ucho odźwiernemu, żeby wpuścił Zuzannę Grindstone i Nelly; jak mię kochasz! Antoni! Potpan!
DRUGI SŁUGA
Dobrze, chłopcze, gotowe.
PIERWSZY SŁUGA
Wołają was, czekają na was, niecierpliwią się na was w wielkiej sali.
TRZECI SŁUGA
Nie możemy być tu i tam razem. Dalej, chłopcy, pohulajmyż dzisiaj! Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka.
Oddalają się. Kapulet i inni wchodzą z gośćmi i maskami.
KAPULET
Witaj, cna młodzi! Wolne od nagniotków
Damy rachują na waszą ruchawość.
Śliczne panienki, któraż z was odmówi
Stanąć do tańca? O takiej wręcz powiem,
Że ma nagniotki. A co? Tom was zażył!
Dalej, panowie! I ja kiedyś także
Maskę nosiłem i umiałem szeptać
W ucho pięknościom jedwabne powieści,
Co szły do serca; przeszło to już, przeszło.
Nuże, panowie! Grajki, zaczynajcie!
Miejsca! rozstąpmy się! dalej, dziewczęta!
Muzyka gra. Młodzież tańczy.
Hej! więcej światła! Wynieście te stoły!
I zgaście ogień, bo zbyt już gorąco.
Siadajże, siadaj, bracie Kapulecie!
Dla nas dwóch czasy pląsów już minęły.
Jakże to dawno byliśmy obydwaj
Po raz ostatni w maskach?
DRUGI KAPULET
Będzie temu
Lat ze trzydzieści.
KAPULET
Co? Co! Nie tak dawno.
Było to, pomnę, na godach Lucencja;
Na te Zielone Świątki, da Bóg dożyć,
Będzie dwadzieścia pięć lat.
DRUGI KAPULET
Dawniej, dawniej,
Wszak już syn jego jest trzydziestoletni.
KAPULET
Co mi waść prawisz? Przede dwoma laty
Syn jego nie był jeszcze pełnoletni.
ROMEO
do jednego z sług
Co to za dama, co w tej chwili tańczy
Z tym kawalerem?
SŁUGA
Nie wiem, jaśnie panie.
ROMEO
Ona zawstydza świec jarzących blaski;
Piękność jej wisi u nocnej opaski
Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.
Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.
Jak śnieżny gołąb wśród kawek, tak ona
Świeci wśród swoich towarzyszek grona.
Zaraz po tańcu przybliżę się do niej
I dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.
Kochałżem dotąd? O! zaprzecz, mój wzroku!
Boś jeszcze nie znał równego uroku.
TYBALT
Sądząc po głosie, z Montekich to któryś.
Daj no mi rapir, chłopcze. Jak się waży
Ten łotr tu wchodzić i kłamaną larwą
Szyderczo naszej urągać zabawie?
Na krew szlachetną, co mi wzdyma serce,
Nie będzie grzechu, jeśli go uśmiercę.
KAPULET
Tybalcie, co ci to? Czego się zżymasz?
TYBALT
Ujmy tej, stryju, pewno nie wytrzymasz:
Jeden z Montekich, twych śmiertelnych wrogów,
Śmie tu znieważać gościnność twych progów.
KAPULET
Czy to Romeo?
TYBALT
Tak, ten to nikczemnik.
KAPULET
Daj mu waść pokój, nie wychodzi przecie
z granic wytkniętych dobrym wychowaniem
I prawdę mówiąc, cała go Werona
Ma za młodzieńca pełnego przymiotów;
Nie chciałbym za nic w świecie w moim domu
Czynić mu krzywdy. Uspokój się zatem,
Miły synowcze, nie zważaj na niego,
Taka ma wola; jeśli ją szanujesz,
Okaż uprzejmość i spędź precz z oblicza
Ten mars niezgodny z weselem tej doby.
TYBALT
Taki gość w domu nabawia choroby;
Nie ścierpię go tu.
KAPULET
Chcę go mieć cierpianym.
Cóż to, zuchwalcze? Mówię, że chcę! Cóż to?
Czy ja tu jestem, czy waść jesteś panem?
Waść go tu nie chcesz ścierpieć! Boże odpuść!
Waść mi chcesz gości porozpędzać? kołki
Na łbie mi strugać? przewodzić w mym domu?
TYBALT
Stryju, to hańba!
KAPULET
Cicho! burdą jesteś.
Z tą porywczością doigrasz się waszmość.
Zawsze mi musisz się sprzeciwiać! — Brawo,
Kochana młodzi! — Urwipołeć z waści!
Siedź cicho albo… Hola! Więcej światła! —
Ja cię uciszę. Patrz go! — Żwawo, chłopcy!
TYBALT
Gniew dobrowolny z flegmą przymuszoną
Na krzyż się schodząc wstrząsają mi łono.
Muszę ustąpić; wkrótce się atoli
W gorzką żółć zmieni ta słodycz wbrew woli.
Oddala się.
ROMEO
do Julii
Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma,
Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe
Odpokutować usta me gotowe
Pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.
JULIA
do Romea
Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,
Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem;
Jestli ujęcie rąk pocałowaniem,
Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.
ROMEO
jak pierwej
Nie mająż święci ust tak jak pielgrzymi?
JULIA
jak pierwej
Mają ku modłom lub kornej podzięce.
ROMEO
Niechże ich usta czynią to co ręce;
Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjmij.
JULIA
Niewzruszonymi pozostają święci,
Choć gwoli modłów niewzbronne ich chęci.
ROMEO
Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie.
I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie.
Całuje ją.
JULIA
Moje więc teraz obciąża grzech zdjęty.
ROMEO
Z mych ust? O! grzechu, zbyt pełen ponęty!
Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie!
Pozwól.
Całuje ją znowu.
JULIA
Jak z książki całujesz, pielgrzymie.
MARTA
Panienko, jejmość pani matka prosi.
ROMEO
Któż jest jej matką?
MARTA
Jej matką? Bajbardzo!
Nikt inny, jeno pani tego domu;
I dobra pani, mądra a cnotliwa.
Ja byłam mamką tej, coś z nią pan mówił.
Smaczny by kąsek miał, kto by ją złowił.
ROMEO
Julia Kapulet! O dolo zbyt sroga!
Życie me jest więc w ręku mego wroga.
BENWOLIO
Wychodźmy, wieczór dobiega już końca.
ROMEO
Niestety! z wschodem dla mnie zachód słońca.
KAPULET
do rozchodzących się gości
Ejże, panowie, pozostańcie jeszcze;
Mają nam wkrótce dać małą przekąskę21.
Chcecie koniecznie? Muszę więc ustąpić.
Dzięki wam, mili panowie i panie.
Dobranoc. Światła! Idźmyż spać.
do Drugiego Kapuleta
Braciszku,
Zapóźniliśmy się; idę wypocząć.
Wychodzą wszyscy prócz Julii i Marty.
JULIA
Czy nie wiesz, nianiu, kto to jest ten pan?
MARTA
Ten, tu?
To syn starego Tyberia.
JULIA
A tamten,
Co właśnie ku drzwiom zmierza?
MARTA
To podobno
Młody Petrycy.
JULIA
A ów, tam na prawo,
Co nie chciał tańczyć?
MARTA
Nie wiem.
JULIA
Spytaj, proszę,
Jak się nazywa. Jeżeli żonaty,
Całun mnie czeka zamiast ślubnej szaty.
MARTA
Zwie się Romeo, jest z rodu Montekich,
Synem waszego największego wroga.
JULIA
Jako obcego za wcześnie ujrzałam!
Jako lubego za późno poznałam!
Dziwny miłości traf się na mnie iści,
Że muszę kochać przedmiot nienawiści.
MARTA
Co to jest? co to takiego?
JULIA
To wiersze,
Których mię jeden tancerz dziś nauczył.
MARTA
Pójdź spać, waćpanna.
Głos za sceną: „Julio!”
Dalej! dalej!
Wołają pannę i pusto już w sali.
Wychodzą.
1 berdyszów! pałek! – w oryg. wymienione są trzy rodzaje kijów i mieczów, noszonych przez miejską straż w Anglii; straż tym właśnie zawołaniem wzywała do rozejścia się w wypadkach ulicznych zamieszek. Berdysz – kij z siekierą o kształcie halabardy.
2 szydnie – szyderczo
3 amalgam – tu: plaster zmiękczający.
4 Maska... pięknej damy – modne damy nakładały maski, wychodząc na ulicę.
5 płomień spędza się płomieniem – dawniej oparzenie „leczono”, trzymając oparzone miejsce nad ogniem.
6 Sinior – z wł. signor(e): pan, szlachetnie urodzony, dostojnik.
7 Siniora – z wł. signora: pani, szlachetnie urodzona.
8 Rok jedenasty od trzęsienia ziemi – aluzja do trzęsienia ziemi w Anglii z 6 kwietnia 1580 r.
9 chłopiec gdyby z wosku – popularne powiedzenie: zgrabny, urodziwy, jak ulepiony z wosku.
10 obrzemił – obciążył brzemieniem.
11 larwa – nazwę tę dawano karykaturalnym maskom, które aktorzy nakładali na twarze.
12 ja dziś skazany – Romeo bierze w rękę pochodnię na znak, że nie będzie tańczył, tylko z dala wzdychał do Rozaliny, której, nawiasem mówiąc, poeta wcale nie wprowadza na scenę.
13 aldermana – rajcy miejskiego; nosili oni pierścienie z agatem na znak swego stanowiska.
14 Sprzężaj – uprząż.
15 z wilgotnych księżyca promyków – według dawnych pojęć promienie księżyca były wilgotne, ponieważ miał on w swym władaniu przypływy i odpływy morza.
16 forszpan – zaprzęg.
17 Przez pół tak wielka – tylko w połowie tak wielka.
18 Dziesięcinnego wieprza – wieprza składanego w dziesięcinie, czyli w podatku kościelnym stanowiącym dziesiątą część zbiorów.
19 bresze – wyłomy w murze zdobywanego miasta.
20 Potpan – kuchcik.
21 Na zakończenie tańców podawano lekkie potrawy i ciasta.
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
William Szekspir
Wstęp
Osoby
Prolog
Akt pierwszy
Akt drugi
Akt trzeci
Akt czwarty
Akt piąty
Przypisy