Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W każdej sytuacji, czy to zwyczajnego dnia, czy w chwili podejmowania ważnej decyzji, w głowie i sercu słyszysz wiele głosów proponujących ci różne działania lub reakcje. Ignacjańska metoda rozeznawania uczy, jak dostroić swoje duchowe zmysły, aby skuteczniej rozpoznawać i podążać za głosem Dobrego Pasterza, odróżniając Jego głos od wszystkich innych.
Mamy skłonność traktować rozeznawanie jako podejmowanie decyzji, jednak jest ono czymś o wiele głębszym i szerszym niż zwykłe dokonywanie wyborów. Prawdziwe rozeznawanie uczy nas bowiem, jak rzetelnie oceniać sytuacje i problemy. Chodzi w nim zatem nie o to, co robić, ale kim być – osobą świadomą poruszeń, które prowadzą ku Bogu.
Mark E. Thibodeaux SJ jest jednym z najbardziej przyjaznych, serdecznych i przystępnych przewodników po regułach podejmowania decyzji, jakiego można sobie wyobrazić. James Martin SJ
Mark E. Thibodeaux SJ (ur. 1970) jest kierownikiem duchowym w jezuickim nowicjacie, a także uznanym ekspertem w dziedzinie modlitwy i rozeznawania duchowego. Jest też znanym mówcą i autorem książek Bóg i Ty. 34 drogi do lepszego życia, Boże, mam problemy, Tajemnica modlitwy. Przewodnik dla poszukujących Boga. Mieszka w Grand Coteau w stanie Luizjana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję tę książkę mentorom i przyjaciołom z mojej grupy wsparcia. Mam nadzieję, że wiecie, jak bardzo jestem Wam wdzięczny.
Niniejsza książka zawiera historie zaczerpnięte zarówno z mojego życia, jak i z życia innych osób. Na ich wykorzystanie otrzymałem stosowne zgody. Tam, gdzie było to wskazane, zmieniłem imiona, miejsca i sytuacje. Celem wszystkich tych historii było bardziej zilustrowanie danego problemu aniżeli napisanie opowieści z gatunku literatury faktu. Niektóre z nich zostały całkowicie wymyślone, inne są absolutnie prawdziwe i dokładnie przytoczone, jeszcze inne są połączeniem obu. Za każdym razem wybierałem takie rozwiązanie, które najlepiej ilustrowałoby dany temat. Dziękuję wszystkim osobom, które wyraziły zgodę na wykorzystanie swoich doświadczeń. Jestem im naprawdę wdzięczny.
Osiem osób, które były dla mnie największym wsparciem i inspiracją podczas pisania i redagowania tej książki, to: Lee Ann Badum, Jerry Fagin SJ, Christopher Harris, William F. Huete SJ, James Martin SJ, moi rodzice – Carroll i Shirley Thibodeaux oraz moja redaktorka z wydawnictwa Loyola Press – Vinita Wright. Żywię głęboką wdzięczność za ich wielkoduszność. Jestem również wdzięczny wielu znajomym oraz wspólnotom, które okazały swoją miłość i służyły mi wsparciem, mądrością oraz radą. Wśród nich są: Paul Deutsch SJ, Michael Dooley SJ, Dan White SJ, Kathleen Farrelly OCD, państwo Robin i Easton Herbertowie; nowicjusze ze wspólnoty w Grand Coteau z lat 2007–2010 (w szczególności Caleb Bernacchio, Marc Fryer, Jonathan Harmon i Peter Gadalla), katolicka wspólnota Pan American Uniwersytetu Teksańskiego, a także jezuickie wspólnoty St. Charles College w Grand Coteau, Uniwersytetu Loyola w Nowym Orleanie, Strake Jesuit w Houston, Spring Hill College w Mobile. Na koniec pragnę złożyć podziękowania dla mojej kochającej rodziny: Steve’a, Annette, Cameron, Demi, Grega, Nancy, Ashley, Dillona, Stuarta, Stacey, Abbie, Michaela, Erica, Sandy, Marty’ego oraz Coy.
Pisanie tej książki – mojej trzeciej – było wspaniałym wyzwaniem. Jej tematyka wymagała jeszcze więcej pracy niż poprzednie moje publikacje. Ufam, że to doświadczenie uczyniło ze mnie lepszego pisarza i człowieka potrafiącego lepiej rozeznawać. Jestem głęboko wdzięczny Bogu za powołanie mnie do zrealizowania tego projektu. Modlę się, aby ta książka przyczyniła się do jeszcze większej chwały Boga – większej chwały, czci i służby Mu.
James Martin SJ
Co powinienem zrobić?
Ile razy zadałeś sobie dziś to pytanie? A w tym tygodniu? W tym miesiącu? W tym roku? W ciągu całego swojego życia?
W pewnym sensie jest to pytanie, które zadajemy sobie w kółko. Odnosi się ono do ważnych decyzji: Na jaką uczelnię powinienem pójść? Co studiować? Jaką ścieżkę zawodową wybrać? Jaką pracę podjąć? Odnosi się także do decyzji związanych z naszymi osobistymi, najbardziej zażyłymi relacjami: Jak powinienem traktować swoich rodziców? Jak zareagować, kiedy przyjaciel przeżywa kryzys? Co zrobić w kwestii moich problemów małżeńskich? Odnosi się również do bardziej zwyczajnych, lecz nie mniej stresujących sytuacji: Kiedy powinienem przeciwstawić się swojemu irytującemu szefowi? Jak naprawić relacje w rodzinie? Jak odnosić się do mojego zwariowanego sąsiada?
Jednak podejmowanie decyzji nie dotyczy jedynie tego, co „powinienem”. Dotyczy również płynących z głębi serca potrzeb, najskrytszych pragnień, naszych świętych tęsknot. Jeżeli należymy do osób poddających swoje życie refleksji, pytamy również: Kim chcę zostać? Co uczynić ze swoim życiem? Jakie jest moje powołanie?
Większość z nas zgodzi się z tym, że to zasadnicze pytania. Jeśli chcemy być szczerzy, to musimy także przyznać, że pytania te bywają trudne, stresujące, a nawet przerażające. Niekiedy nawet nas paraliżują – lękając się podjęcia ważnych decyzji, odkładamy je, unikamy udzielania wyczerpujących odpowiedzi na pojawiające się pytania albo po prostu je ignorujemy. Decyzje są w stanie nas przytłoczyć.
Myślimy sobie: „Gdyby tylko istniał jakiś poradnik z łatwymi do zastosowania wskazówkami, który pomógłby w podejmowaniu tych ważnych, przytłaczających, zmieniających życie decyzji – i tych drobnych też”. Na szczęście jest.
Święty Ignacy z Loyoli był szesnastowiecznym rycerzem, później mistykiem, założycielem Towarzystwa Jezusowego (zakonu jezuitów). Jak wkrótce przeczytamy, Ignacy był „zapalonym” badaczem natury ludzkiej, mistrzem duchowym i człowiekiem umiejącym znakomicie podejmować decyzje. Na podstawie własnych doświadczeń (zarówno w życiu codziennym, jak i modlitewnym) doszedł do zrozumienia ważnej prawdy: Bóg pragnie, abyśmy podejmowali właściwe decyzje, i pomaga nam w tym. Jedyne, co musimy zrobić, poza posiadaniem dobrych intencji, to polegać nie tylko na otrzymanym od Boga rozumie, lecz także uważnie obserwować poruszenia naszego serca, które również są dziełem Boga. Święty Ignacy zawarł swoje znakomite uwagi na temat podejmowania decyzji w Ćwiczeniach duchowych[1].
Całość spostrzeżeń św. Ignacego na temat podejmowania właściwych decyzji znana jest jako ignacjańskie rozeznawanie. Droga św. Ignacego obejmuje dobrze uporządkowane serie praktyk i technik zawartych w regułach rozeznawania duchowego, które opierają się na uznaniu faktu, że właściwe podejmowanie decyzji jest połączeniem wiary i rozumu. Ufasz swemu sercu, ale używasz jednocześnie głowy – jak powiedział kiedyś pewien jezuita.
W przeszłości jednak ignacjańskie rozeznawanie przedstawiane było, niestety, jako zbyt złożone, pełne skomplikowanych strategii i tajemnych technik, ukrytych pod zasłoną górnolotnego języka, tak jakby konieczne było posiadanie doktoratu oraz planu strategicznego działania, aby w ogóle zacząć rozumieć, o co w nim chodzi. A szkoda, ponieważ ignacjańskie rozeznawanie wcale nie jest tak skomplikowane. Autentyczna duchowość jest duchowością prostą. Przecież Jezus zapytany o królestwo Boże w odpowiedzi opowiadał przypowieści o zbożu i chwastach. Nie przedstawiał sześciusetstronicowego traktatu teologicznego! Jego odpowiedzi były głębokie i zagadkowe, słuchacze jednak byli w stanie je zrozumieć.
Z tego właśnie powodu niniejsza książka może okazać się bardzo przydatna. Jak wkrótce odkryjecie, Mark E. Thibodeaux SJ jest jednym z najbardziej przyjaznych, serdecznych i przystępnych przewodników po regułach podejmowania decyzji, jakiego można sobie wyobrazić. Wykorzystując liczne przykłady z własnego życia (oraz sporego doświadczenia w pomaganiu innym w kierownictwie duchowym), jak również z życia Ignacego, otwiera przed czytelnikiem bogactwo rozeznawania duchowego, aby pomóc w podjęciu decyzji dotyczącej tego, co powinno się zrobić (a czego nie), lub tego, jaką drogą podążać (a jaką nie).
Ogromna wiedza Marka na temat duchowości ignacjańskiej i jego kompetencje w tej dziedzinie są oczywiste dla każdego, kto kiedykolwiek go spotkał. Mark to mój bliski przyjaciel i jeden z najbardziej pełnych życia i radosnych jezuitów, jakich znam. Jest idealnym przykładem pokazującym, w jaki sposób świętość prowadzi do radości. Jego intensywne życie – nauczyciela, kierownika duchowego, mistrza nowicjatu i kapłana – pokazuje, że podejmując dobre decyzje, możemy zbliżać się do Boga. A zbliżanie się do Boga oznacza przybliżanie się do życia pełnego pokoju i radości. Jest rzeczą niemal niemożliwą, aby w obecności Marka czuć się zniechęconym lub przygnębionym, a chwile, w których w życiu śmiałem się najgłośniej, były właśnie chwilami spędzonymi w jego towarzystwie.
Z pewnością jednak Mark czułby się zakłopotany uwagą skupioną na nim. Prawdopodobnie skierowałby ją na św. Ignacego, który z kolei przeniósłby ją tam, gdzie należy: na Boga. Ostatecznie, książka ta koncentruje się na Bogu i odpowiada na pytania: W jaki sposób Bóg może nam pomóc w podejmowaniu ważnych decyzji? W jaki sposób może poruszać nasze serca, abyśmy mogli dobrze rozeznać wolę Bożą? W jaki sposób można odnaleźć Boga w różnych duchowych poruszeniach? Jak usłyszeć w sobie głos Boga?
Bóg pragnie, abyśmy podejmowali decyzje pomnażające życie, tak więc będzie pomagał nam w osiągnięciu tego celu. To jeden z podstawowych tematów tej pożytecznej i przystępnie napisanej książki.
Gdy więc następnym razem z pewnym niepokojem zadasz sobie pytanie: „Co powinienem zrobić?”, nie rozpaczaj. Weź głęboki oddech, sięgnij po tę książkę, pomyśl i zaufaj sercu.
James Martin, jezuita, redaktor działu „Kultura” czasopisma „America”, autor bestsellerów Jezuicki przewodnik po prawie wszystkim. Duchowoś́ć twojej codzienności oraz Moje życie ze świętymi.
[1] św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, tłum. Mieczysław Bednarz SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004. Dalej: ĆD.
Sięgnąłeś po tę książkę, ponieważ prawdopodobnie dostrzegłeś w swoim życiu potrzebę bardziej pogłębionego rozeznawania duchowego. Mamy skłonność traktować rozeznawanie jako podejmowanie decyzji, jednak jest ono czymś o wiele głębszym i szerszym niż zwykłe dokonywanie wyborów. Prawdziwe rozeznawanie uczy nas, jak rzetelnie oceniać sytuacje i problemy. Uczy nas samokrytycyzmu, bez którego sami sobie stajemy na drodze do mądrego dokonywania wyborów. Jest ono nie tylko sprawą rozumu, ale również duchowości. Obejmuje każdy aspekt naszego człowieczeństwa, od uczuć do chłodnego rozumowania, od pragnień do odrzucenia, od osobistej woli do osobistej modlitwy.
Rozeznawanie byłoby proste, gdybyśmy potrafili określić pięć, dwanaście lub dwadzieścia pięć niezawodnych kroków przy podejmowaniu dobrych decyzji. Jednak wybory nie są wynikiem jedynie posługiwania się rozumem; wybory wypływają zarówno z tego, kim jesteśmy, jak i z tego, co myślimy. Oto, dlaczego rozeznawanie nie jest systemem postępowania, ale procesem, którego musimy się nauczyć, następnie zastosować, a później uczyć się go w dalszym ciągu.
Zwyczajne, codzienne decyzje
Codziennie podejmujemy setki decyzji – tych zwyczajnych, dotyczących zwyczajnych spraw.
Czym wypełnić dzie
ń?Czy powinienem intensywnie dziś pracować, czy spokojnie? Jak rozgraniczyć w pracy to, co jest najważniejsze, od tego, co nieistotne?
W jaki sposób mogę służyć Chrystusowi
? Czy powinienem poświęcić popołudnie na odwiedzenie cioci w podeszłym wieku, napisanie petycji do posła czy pracę nad ważnym projektem? Czy po raz kolejny umyć po innym członku rodziny naczynia, czy sprawić, by zrobił to sam? Czy przesłać pieniądze dla organizacji charytatywnej, czy oszczędzać, dopóki nie osiągnę finansowej stabilizacji? Czy poświęcić dzisiaj więcej czasu na modlitwę, czy dłużej pracować?
W jaki sposób mógłbym zatroszczyć się dziś o siebie
? Czy powinienem zrobić sobie wolne przedpołudnie, czy od razu ruszyć do pracy? Czy pozwolić sobie na deser, czy raczej go sobie odmówić? Czy skonsultować się z lekarzem w sprawie odczuwanego bólu, czy zacisnąć zęby i zaczekać, bo może sam przejdzie? Czy pobiegać dziś wieczorem, czy spędzić więcej czasu z tymi, których kocham? Czy po południu oglądać mecz w telewizji, czy raczej pograć z dziećmi na podwórku?
Jak będą wyglądały moje relacje z innymi ludźmi
? Czy powinienem porozmawiać ze znajomym o tym problemie, czy raczej odpuścić sobie? Czy sprawdzić, jak syn radzi sobie na uczelni, czy raczej poczekać, aż sam przyjdzie i powie, jak mu idzie? Czy bronić się, gdy ktoś mnie skrytykuje, czy w milczeniu wysłuchać i rozważyć to, co usłyszę? Czy przeprosić za swoje zachowanie, czy starać się je wytłumaczyć?
Jakie ma być moje nastawienie
? Czy w pracy powinienem być ambitny i pewny siebie, czy cichy i pokorny? Czy sprzeciwić się szefowi, czy stawić czoła trudnej sytuacji? Czy naciskać na podwładnych, by ciężej pracowali, czy trochę im odpuścić? Czy powinienem nadal być zły na członka rodziny, czy lepiej dać sobie spokój? Czy pozwolić sobie na smutek związany ze stratą, czy też otrzeć łzy i iść dalej?
Dobrze wiesz, jakie są konsekwencje tych pozornie nieistotnych wyborów. Jeśli wypowiesz niewłaściwe słowa w niewłaściwym momencie do niewłaściwej osoby – co często czynisz – możesz nawet rozpętać wojnę. Wiesz, że jeśli trochę zwolnisz w pracy, ci, którzy więcej od ciebie wymagają, będą źli lub zawiedzeni. Zdajesz sobie sprawę, że nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie żyła ciocia i że twoje dzieci zbyt szybko rosną. Masz świadomość, że nie będzie z ciebie żadnego pożytku dla nikogo, jeśli nie pozwolisz sobie na odpoczynek i wypalisz się. Wiesz, że Bóg chce, abyś był dla siebie dobry, abyś od czasu do czasu sprawił sobie jakąś przyjemność, ale jednocześnie masz świadomość pokusy, by sobie nadmiernie dogadzać.
Bardziej istotne od konsekwencji wszystkich tych wyborów jest to, w jakim stopniu te pozornie drobne i nieistotne codzienne decyzje określają to, kim jesteś jako osoba. Czy jesteś leniwy, pracowity, czy jesteś pracoholikiem? Czy jesteś naiwny, stanowczy, czy działasz z miłością, czy apodyktycznie? Czy jesteś bierny, roztropny, czy zbyt agresywny? Czy odczuwasz w stosunku do samego siebie nienawiść, masz nastawienie realistyczne, czy jesteś wyrachowany? Czy jesteś uprzejmy, chłodny, czy jesteś pochlebcą? Dobrze wiesz, że wszystkie te ważne pytania dotyczące twojego charakteru – tego, kim jesteś jako osoba – zależą zarówno od drobnych codziennych decyzji, jak i ważnych i doniosłych wyborów.
Masz również świadomość, że nagromadzenie tych drobnych decyzji dodane do decyzji innych ludzi może ostatecznie okazać się fatalne lub też cudowne w skutkach. Zanieczyszczamy świat stopniowo po jednym worku śmieci i wraz z każdą kolejną decyzją przedsiębiorstwa oczyszczania dotyczącą odpadów. Hitler nie doszedł do władzy od razu i w wyniku użycia przemocy, ale dążył do niej przez pewien czas i zdobył ją dzięki wsparciu zwyczajnych obywateli. Afroamerykanie nie otrzymali w latach sześćdziesiątych XX wieku pełni praw obywatelskich dzięki jednej doniosłej decyzji, ale raczej dzięki wielu drobnym decyzjom podjętym przez zwyczajnych ludzi – takich jak Rosa Parks, która pewnego dnia zdecydowała się zająć miejsce z przodu autobusu – i dzięki zwyczajnym białym ludziom, którzy stopniowo zaczęli opierać się uprzedzeniom, jakie w sobie nosili, kiedy ludzie podobni do Rosy Parks siadali obok nich z przodu autobusu.
Kiedy trzęsienie ziemi w 2010 roku dotknęło mieszkańców Haiti, można było w prosty sposób wesprzeć finansowo pomoc humanitarną, wysyłając SMS-a o treści HAITI na podany numer. Ten sposób przekazania ofiary był promowany wszędzie – w telewizji, w rozgłośniach radiowych i w Internecie. Zwyczajni ludzie, surfując po sieci, przełączając kanały telewizyjne bądź stojąc na czerwonym świetle i słuchając radia, zobowiązywali się do przekazania raptem dziesięciu dolarów na pomoc humanitarną. W ciągu kilku dni zebrano miliony dolarów.
Masz świadomość, że wybory zwyczajnych ludzi – dotyczące tego, których przywódców popierać, a którym się przeciwstawiać, jaki przyjąć stosunek do osoby, która siada obok w autobusie, na co przeznaczyć dziesięć dolarów – dosłownie zmieniły bieg historii. Jako chrześcijanin czujesz się zobowiązany dokonywać właściwych wyborów, bez względu na to, jak drobne mogłyby się one wydawać danego dnia. Stajesz wobec skutków takich decyzji każdego dnia swojego życia, a jednak niewiele czasu poświęcasz na zastanowienie się nad tym, w jaki sposób je podejmować. Nie masz żadnej metody podejmowania tego rodzaju decyzji. Zamiast tego próbujesz robić coś po omacku lub – co gorsza – pozwalasz, aby życie dyktowało ci, jak masz postąpić. Masz poczucie, że powinieneś być aktywny w kwestii decydowania o swoim postępowaniu w danym momencie, ale nie masz pojęcia, jak decydować o takich sprawach świadomie i z modlitwą.
Poważne decyzje
Spoglądając wstecz na swoje życie, widzisz w nim decyzje wielkiej wagi, które poprowadziły twoje życie w nieodwołalnym kierunku:
Decyzja o tym, aby z kimś się rozstać lub kogoś poślubić.
Decyzja o tym, aby pozostać w swoim rodzinnym mieście lub przeprowadzić się gdzieś daleko.
Decyzja o tym, aby wykonywać ten bądź inny zawód.
Decyzja o posiadaniu tej czy innej liczby dzieci.
Decyzja o przynależności do tego bądź innego Kościoła.
Decyzja o podjęciu współżycia bądź powstrzymaniu się od niego.
Decyzja o zerwaniu z alkoholem lub papierosami bądź zgoda na „jeszcze jednego”.
Decyzja o wstąpieniu do seminarium lub założeniu rodziny.
Może w przypadku niektórych z tych poważnych decyzji faktycznie dokonałeś właściwego rozeznania i na jego podstawie podjąłeś właściwe działania. Może jednak posiadasz również bolesną świadomość dokonania złych wyborów – nieudanego małżeństwa, niewłaściwego posunięcia zawodowego, wyjątkowo przykrego grzechu, w którym tkwiłeś. I jesteś także świadom chwil, w których po prostu zignorowałeś szansę na podjęcie decyzji. Masz świadomość, że – przez swój często nieświadomy wybór niepodejmowania decyzji – pozwalasz zewnętrznym okolicznościom wyznaczać trajektorię swojego życia i życia innych. Nie podejmowałeś decyzji ipatrzyłeś, jak ważne możliwości i szanse znikają; pozwalałeś na to, aby niesprawiedliwość dominowała w świecie, w twojej rodzinie i społeczności; tkwiłeś w nieszczęśliwych i niezdrowych relacjach, sytuacjach zawodowych i życiowych.
Patrzysz wstecz na istotne decyzje w swoim życiu i wiesz, jak ważny jest właściwy wybór. A jednak nie masz pojęcia, jak go dokonać.
Bardziej obfite i doskonałe życie
Wierzysz w Boga, który cię kocha i chce dla ciebie jak najlepiej. Wierzysz w Boga, który proponuje ci obfite błogosławieństwa, ale tobie pozostawia wybór, czy je przyjąć. Wierzysz w Boga, który ma dla ciebie nieskończoną ilość łask i możliwości, i zapewne nie chcesz ich przegapić. Wiesz, że Bóg obdarzył cię talentami i dał ci niezbędne środki, aby pomóc ci w budowaniu królestwa niebieskiego tu, na ziemi, a ty mocno pragniesz zakasać rękawy i zabrać się do roboty.
Jesteś przekonany, że Bóg wzywa cię, byś wspiął się na duchowe wyżyny – do bardziej wzniosłych zadań i bardziej szlachetnych celów – ale nie wiesz dokładnie, do czego cię wzywa, ani też nie wiesz, w jaki sposób na te wezwania odpowiedzieć. Szczerze pragniesz nauczyć się słyszeć w sobie głos Boga kierującego do ciebie swoje zaproszenie. Ufasz w obietnicę Boga, który mówi, że poprowadzi cię na zielone pastwiska, ale musisz się jeszcze nauczyć rozpoznawać głos Dobrego Pasterza i umieć go odróżniać od głosów fałszywych pasterzy prowadzących w ślepe zaułki.
Wiesz, że Bóg cię wzywa w twoich zwyczajnych wyborach i w tych nadzwyczajnych również. Przeczuwasz, że te wezwania pochodzą z poruszeń twojego serca i jedyne, czego pragniesz, to nauczyć się dobrze rozeznawać owe wewnętrzne poruszenia oraz umieć odważnie odpowiadać na głos Boga, który kieruje do ciebie swoje zaproszenie. Oto, dlaczego powinieneś przeczytać tę książkę.
Czym jest ignacjańskie rozeznawanie?
Święty Ignacy z Loyoli jest jednym z najważniejszych nauczycieli rozeznawania duchowego w chrześcijaństwie. Mimo to nawet on sam nie napisał systematycznego przewodnika, dającego gotowy przepis, jak krok po kroku podejmować decyzje. Wiedział, że każda decyzja niesie z sobą tak wiele zmiennych, że szablonowa metoda byłaby nieadekwatna i naciągana. Ludzie są po prostu istotami zbyt złożonymi, aby dla wszystkich można było stworzyć jeden podręcznik rozeznawania.
Zamiast tego Ignacy postanowił pokazywać ludziom, jak stawać się osobą, która przez swego rodzaju wyuczoną intuicję potrafi wyczuwać źródła swoich myśli, uczuć i działań. Dzięki rozeznawaniu źródeł, które Ignacy nazywał rozeznawaniem duchów, człowiek potrafi określić Bożą wolę w każdej sytuacji. Innymi słowy, gdy dana osoba umie już rozpoznawać motywacje tego czy innego konkretnego wyboru, wtedy podjęcie decyzji staje się łatwe: po prostu wybiera opcję, która pochodzi od Boga. Trudność nie leży więc w wyborze opcji A, B lub C, ale raczej w wypracowaniu wewnętrznej umiejętności – ignacjańskiej intuicji – rozpoznawania motywów przyciągających lub odciągających od danej opcji. W ignacjańskim rozeznawaniu nie chodzi zatem o to, co robić, ale – kim być. To kwestia stawania się osobą świadomą poruszeń, które prowadzą ku Bogu. Działanie ma wypływać z bycia.
W Ewangelii św. Jana czytamy, że owce znają głos pasterza, do którego należą. Rozpoznają jego głos i idą za nim. Nie pójdą za kimś obcym, ponieważ wiedzą, że głos nieznajomego nie jest głosem ich dobrego pasterza (por. J 10,1-5). Wspaniały biblista William Barclay podaje barwny komentarz do tego obrazu. W Palestynie w I wieku każdy pasterz miał własny niepowtarzalny sposób wzywania swoich owiec, po którym natychmiast były one w stanie go rozpoznać. Niekiedy dla bezpieczeństwa wprowadzano na noc kilka stad do jednej jaskini. W jaki sposób można je było rano rozdzielić? Pasterze stawali w pewnej odległości od siebie i wołali swoje owce. Słysząc różne głosy, owce natychmiast rozpoznawały wołanie swojego pasterza i szły za nim[2].
W każdej sytuacji, czy to zwyczajnego dnia, czy w dniu podejmowania ważnej decyzji, w głowie i sercu słyszysz wiele głosów proponujących ci różne działania lub reakcje. Ignacjańska metoda rozeznawania uczy, jak dostroić swoje duchowe zmysły, aby skuteczniej rozpoznawać i podążać za głosem Dobrego Pasterza, odróżniając Jego głos od wszystkich innych.
Czego możesz się spodziewać?
Niniejsza książka została podzielona na trzy główne części. Część pierwsza (rozdziały 2–3) przedstawia czytelnikowi postać św. Ignacego z Loyoli i opisuje, w jaki sposób rozwinął on swoją metodę rozeznawania. Następnie opisuje dwa rodzaje myśli – podsuwane przez dobrego i złego ducha oraz dwa stany – pocieszenia i strapienia – towarzyszące tym myślom. Czytelnik uczy się wyczuwać pocieszenie i strapienie przez poznanie tych dwóch przeciwnych stanów.
Gdy jest się już w stanie rozpoznawać w sobie działanie dwóch rodzajów duchów, należy poznać, jak codziennie z nimi postępować? Co robić, gdy człowiek znajdzie się w strapieniu, czyli pod wpływem złego ducha? Co robić, będąc w stanie pocieszenia, to znaczy pod wpływem dobrego ducha? Część druga (rozdziały 4–5) przedstawia nauczanie Ignacego na temat reagowania na stan, w jakim znajdujesz się danego dnia.
W jaki sposób możesz zastosować tę ignacjańską intuicję przy podejmowaniu ważnej decyzji? O tym mówi część trzecia książki, która uczy metod odczytywania woli Bożej przez rozpoznawanie źródła myśli popychających cię w kierunku jakieś opcji bądź od niej odciągających. Przedstawia usposobienie konieczne do wypracowania przed rozpoczęciem rozeznawania (rozdział 6), drogę, którą zwykle trzeba pokonać przy rozeznawaniu (rozdział 7), oraz pracę, którą trzeba wykonać po podjęciu decyzji (rozdział 8).
Na końcu znajduje się spis tabel, przykładów i ćwiczeń modlitewnych pojawiających się w książce, słowniczek terminów ignacjańskich, zestawienie fragmentów biblijnych poruszających temat rozeznawania, bibliografia publikacji na temat ignacjańskiego rozeznawania oraz tekst Reguł o rozeznawaniu duchów św. Ignacego z Loyoli.
W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła. […] Rychło okaże ci On łaskę na głos twojej prośby. Ledwie usłyszy, odpowie ci […], twój Nauczyciel już nie odstąpi, a oczy twoje patrzeć będą na twego Mistrza. Twoje uszy usłyszą słowa rozlegające się za tobą: „To jest droga, idźcie nią!”, jeśli chciałbyś iść na prawo lub na lewo.
Iz 30,15.19-21
[2] Por. William Barclay, The Gospel of John, Edinburgh 1975, t. 2.
Część pierwsza
Święty Ignacy z Loyoli – powszechnie uznawany za jednego z największych mistyków Kościoła – określany jest także niekiedy mianem „pierwszego na świecie psychologa”. Na długo przed tym, zanim ludzie posiedli jakiekolwiek rozumienie tego, czym jest psychika, i zanim powstała terminologia opisująca życie wewnętrzne, Ignacy wydawał się mieć dobre zrozumienie tego, co dzieje się głęboko w ludzkich myślach i uczuciach. Nie miał do dyspozycji psychologicznego słownictwa, zamiast tego używał języka duchowości i mistycyzmu. Podejrzewam, że nawet gdyby je znał i tak opisywałby wewnętrzne poruszenia człowieka w kategoriach dobra i zła. Dlaczego? Był bowiem przekonany, że wszystkie nasze myśli, uczucia i działania albo nas do Boga przybliżają, albo nas od Niego oddalają. Kościół do dziś tak uważa.
Jaki jednak był początek „duchowości ignacjańskiej”? Skąd wzięła się pierwsza intuicja Ignacego z Loyoli dotycząca doświadczania w ludzkich duszach subtelnych poruszeń?
Wszystko zaczęło się od armatniej kuli.
Iñigo de Loyola urodził się w szlacheckiej rodzinie w Kraju Basków, regionie Hiszpanii, około roku 1491. Jego wychowanie związane było ze średniowieczną kulturą dworską i rycerskim etosem: bitwami, adorowaniem pięknych kobiet, lśniącymi zbrojami, dbaniem o honor, walkami na miecze, grą w karty i mnóstwem alkoholu – nie najlepszy początek dla świętego! Iñigo był znany z ogromnej pasji i żarliwości, jednak swoją energię marnował na hołdujące egoizmowi zajęcia i mało znaczące, z góry skazane na porażkę walki.
W roku 1521, pomimo nadciągającej klęski, zachęcał swoich towarzyszy broni do walki w obronie twierdzy w Pampelunie. Kiedy został trafiony w nogę armatnią kulą, Hiszpanie natychmiast poddali się Francuzom. Zwycięska armia pozwoliła zabrać Iñigo do jego zamku w Loyoli, by tam odzyskał zdrowie. Ten człowiek o ognistym temperamencie miał spędzić wiele tygodni samotnie, leżąc w łóżku i nie mając żadnego zajęcia.
Któregoś dnia, bardzo się nudząc, poprosił o jakieś rycerskie romanse i powieści o szlacheckich walkach, jednak na zamku były tylko dwie książki – Żywoty Świętych i Życie Chrystusa. Podczas długich samotnych dni rekonwalescencji Iñigo zanurzał się w marzeniach. Niekiedy wyobrażał sobie siebie jako bohaterskiego szlachcica, walczącego w ważnych bitwach dla feudalnego pana, zdobywającego rękę wysoko urodzonej damy, zajmującego prestiżowe stanowiska w potężnym królestwie. Innymi razy religijne książki, po które ostatecznie sięgnął, sprawiały, że wyobrażał sobie siebie jako nowego św. Franciszka czy św. Dominika: walczącego przeciw księciu ciemności, składającego przysięgę dozgonnej wierności Ojcu Niebieskiemu, proszącego Maryję, Matkę Chrystusa, by została jego królową.
Pewnego dnia doznał objawienia: zauważył istotną różnicę między tym, co odczuwał po swoich rycerskich marzeniach, a tym, co czuł po marzeniach o życiu religijnym. Opisując swoją historię w trzeciej osobie, Ignacy następująco opowiada o tej niezwykłej chwili olśnienia:
Jednakże w tym [następstwie myśli] była taka różnica: kiedy myślał o rzeczach światowych, doznawał w tym wielkiej przyjemności, a kiedy znużony porzucał te myśli, czuł się oschły i niezadowolony. Kiedy to znów myślał o odbyciu boso pielgrzymki do Jerozolimy lub o tym, żeby odżywiać się samymi tylko jarzynami i oddawać się innym surowościom, jakie widział u świętych, nie tylko odczuwał pociechę, kiedy trwał w tych myślach, ale nawet po ich ustąpieniu pozostawał zadowolony i radosny. Nie zwracał jednak na to uwagi ani nie zatrzymywał się nad oceną tej różnicy aż do chwili, kiedy pewnego razu otworzyły mu się nieco oczy i kiedy zaczął dziwić się tej różnicy i zastanawiać się nad nią. To doświadczenie doprowadziło go do zrozumienia, że jedne myśli czyniły go smutnym, inne zaś radosnym. I tak powoli doszedł do poznania różnych duchów, które w nim działały – jednego szatańskiego, drugiego Bożego[3].
Zrozumienie różnicy pomiędzy dwoma rodzajami duchów, „które w nim działały”, stało się fundamentem zgłębianej przez Ignacego w ciągu całego życia kwestii rozeznawania przez człowieka woli Bożej. Doszedł do przekonania, że Bóg, w swojej nieskończonej miłości i współczuciu dla nas, nieustannie porusza ludzkie serca pragnieniem wspaniałych czynów pomnażających życie i miłość, podczas gdy inny duch prowadzi nas ku niższym marzeniom i pociąga nas ku czynom sprzecznym z życiodajnymi natchnieniami Boga. Ignacy odkrył, że jeśli człowiek umiałby po prostu rozeznawać pomiędzy tymi dwoma rodzajami duchów – pociągającymi ku życiu i od życia odciągającymi – wtedy znałby wolę Bożą. Zauważył, że to przyciąganie w kierunku dobra ma wyraźne cechy ukazujące Boga, który jest jego ostatecznym źródłem. Odciąganie od Boga ma również charakterystyczne cechy. Im bardziej człowiek potrafi je wykrywać, tym łatwiej jest mu je rozpoznawać i iść za duchem prowadzącym do życia w Bogu.
Dwa rodzaje duchów
Kolejne dwa rozdziały zgłębiają cechy tychże duchów: pierwszego, często określanego przez Ignacego mianem „złego ducha” lub „wroga naszej ludzkiej natury”, oraz drugiego – „dobrego ducha”. Trzeba sobie uświadomić, że idea złego ducha, według Ignacego, wydaje się o wiele szersza aniżeli to, co powszechnie określane jest mianem diabła. Podobnie w przypadku „dobrego ducha” nie chodzi tylko o natchnienia Ducha Świętego. By to zobrazować, w tej książce będę używał pojęcia fałszywego i prawdziwego ducha[4].
Ojciec William Huete SJ ujmuje to w następujący sposób: Fałszywy duch równa się diabeł plus koszmar tragicznych okoliczności, takich jak rak lub huragany, plus destrukcyjne doświadczenia i zachowania, plus bagaż psychologiczny, plus słabości emocjonalne itd. Fałszywy duch jest tym wszystkim, co odciąga mnie od Boga i Jego pełnego miłości planu dla świata.
Podobnie, w odniesieniu do prawdziwego ducha, Ignacy nie tylko mówił o Duchu Świętym, ale o tym wszystkim, co zbliża mnie do Boga. Prawdziwy duch równa się Duch Święty plus dobro w świecie, plus szczęśliwe okoliczności życia, takie jak zdrowie czy słoneczna pogoda, plus doświadczenia i zachowania będące afirmacją życia, plus dobre samopoczucie psychiczne i siły.
Fałszywy duch: „wewnętrzna siła” odciągająca od Bożego planu, od wiary, nadziei i miłości. Fałszywy duch określany jest również jako „zły duch” lub „wróg naszej ludzkiej natury”.
Prawdziwy duch: „wewnętrzna siła” skłaniająca do Bożego planu, do wiary, nadziei i miłości. Określany również jako „dobry duch”.
Gdy odburkuję ojcu, czy robię tak dlatego, że „diabeł” popycha mnie do tego, czy z powodu jakiegoś psychologicznego zranienia z dzieciństwa lub też dlatego, że nie wyspałem się poprzedniej nocy? Moja odpowiedź brzmi: „Tak!”. Wszystkie te czynniki łączą się w odciąganiu mnie od Boga. Ten wpływ nazywamy fałszywym lub złym duchem.
Traktując życie wewnętrzne na sposób Ignacego, mówimy, że kiedy człowiek jest pod wpływem fałszywego ducha, znajduje się w stanie strapienia. Zgłębimy ten temat szczegółowo w rozdziale 2.
Podobnie, czy jeśli danego dnia jestem dla ojca uprzejmy, to z powodu działania Ducha Świętego we mnie, czy też dlatego, że ojciec dobrze mnie wychował, lub dlatego że się wyspałem? Ponownie moja odpowiedź brzmi: „Tak!”. Suma tych czynników przyciąga mnie do afirmacji życia, którą nazywamy wpływem prawdziwego ducha. Człowiek pod wpływem prawdziwego ducha znajduje się w stanie pocieszenia, co stanowi temat rozdziału 3.
Takie rozumienie strapienia i fałszywego ducha oraz pocieszenia i prawdziwego ducha towarzyszy rozważaniom kolejnych rozdziałów poświęconych zgłębieniu charakterystycznych cech każdego z tych duchów oraz stanom, jakie wywołują w człowieku.
Strapienie: stan bycia pod wpływem działania fałszywego ducha.
Pocieszenie: stan bycia pod wpływem działania prawdziwego ducha.
[3] Św. Ignacy Loyola, Opowieść Pielgrzyma – autobiografia, tłum. Mieczysław Bednarz SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007, 8. Dalej: Autobiografia.
[4] Pewną analogią do tego rozróżnienia jest „Medytacja o Dwóch Sztandarach” (por. ĆD 136-148), w której św. Ignacy pisze o „poznaniu życia prawdziwego”, czyli takiego, którego wzorem jest Jezus Chrystus, w przeciwieństwie do „poznania podstępów” (w domyśle: kuszenia do życia fałszywego) przez Lucyfera. Życie prawdziwe i fałszywe (podobnie jak duch fałszywy i prawdziwy) rozumiane jest tutaj w znaczeniu moralnym (przyp. red.).
Nazywam strapieniem […] ciemność w duszy, zakłócenie w niej, poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu różnych miotań się i pokus, skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości. Dusza stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana. Albowiem jak pocieszenie jest przeciwieństwem strapienia, tak i myśli rodzące się z pocieszenia są przeciwieństwem myśli rodzących się ze strapienia.
Reguły o rozeznawaniu duchów, tydzień pierwszy, reguła 4, ĆD 317
Rozważając owe sprzeczne ze sobą marzenia o życiu rycerskim i religijnym, Ignacy dostrzegł, że człowiek jest w stanie określić wolę Bożą dzięki rozpoznaniu źródła poruszeń, jakich w sobie doświadcza. Gdy rozpoznawał poruszenie jako pochodzące od fałszywego ducha, tak je określał i uznawał za oddalające go od woli Bożej. Gdy rozpoznawał wewnętrzne poruszenie jako pochodzące od prawdziwego ducha, uznawał w nim wolę Bożą i podążał za tym poruszeniem. Wiele lat później, gdy był już doświadczony w rozpoznawaniu wewnętrznych poruszeń, Ignacy opisał charakterystyczne cechy strapienia i pocieszenia.
Istnieje pokusa myślenia o strapieniu w kategoriach złego samopoczucia, a o pocieszeniu w kategoriach dobrego samopoczucia – te definicje są bliskie temu, co podałby słownik. Jednak duchowość ignacjańska określa strapienie i pocieszenie jako coś znacznie szerszego niż tylko same uczucia. Są na przykład okresy, w których człowiek jest w strapieniu właśnie dlatego, że odczuwa żal z powodu grzechów przeszłości, smutek z powodu utraty ukochanej osoby lub złość z powodu niesprawiedliwości dotykającej biednych. Doświadczeniu strapienia mogą w rzeczywistości towarzyszyć także uczucia szczęścia, dobrego samopoczucia bądź podekscytowania.
Jak więc odróżnić strapienie od pocieszenia?
Zacznijmy od strapienia, które jest przedmiotem tego rozdziału. W ogólnym zarysie, gdy doświadczam strapienia, brakuje mi:
wiary, nadziei i miłości;
poczucia bliskości Boga.
Jestem wtedy także przepełniony:
niepokojem (nerwowością) połączonym z zamieszaniem;
nudą połączoną z obojętnością (apatią);
lękiem połączonym ze zmartwieniem;
skrytością.
Nazywam strapieniem […] ciemność w duszy […], poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich [...], niepokój [...] skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości.
Reguły o rozeznawaniu duchów, tydzień pierwszy, reguła 4, ĆD 317
Wiem, że doświadczam strapienia, gdy jestem pochłonięty sprawami nieistotnymi: małostkowymi urazami, irracjonalnymi zmartwieniami, płytkimi przyjemnościami lub celami wypływającymi z niskich pobudek. Kiedy podczas modlitwy spoglądam wstecz na swój dzień (Ignacy powiedziałby „Gdy modlę się rachunkiem sumienia”), zadaję sobie pytanie: Jakie sprawy dominowały dziś w moim umyśle i sercu? Jakie były moje cele na ten dzień? Gdy już nazwę sprawy, które pochłonęły mój czas i psychiczną energię, mogę wtedy zapytać siebie: Czy te myśli, uczucia i cele zbliżyły mnie do bycia osobą o większej wierze, nadziei i miłości, czy oddaliły mnie od tych cnót? To proste pytania i rozważając odpowiedzi na nie, dość szybko będę wiedział, który duch prowadził mnie danego dnia.
Rachunek sumienia: krótka codzienna refleksja na temat duchów, które wpływały na moje myśli, uczucia i działania danego dnia.
Nie oznacza to, że każda chwila mojego dnia musi być wypełniona heroicznymi czynami. Być może spędzę dzień na wykonywaniu prac domowych, w ogrodzie lub zmieniając olej w samochodzie. Nie zadaję sobie pytania o wielkość bądź heroiczność moich działań, ale raczej o to: Czy te działania doprowadziły mnie do większej wiary, nadziei i miłości? Na przykład, jeżeli poświęciłem dzień na wykonanie prac domowych, to pytanie brzmi: Dlaczego wykonywałem prace domowe? Czy wynikało to z miłości do rodziny, czy też robiłem to w celu uniknięcia czegoś innego, co miałem tego dnia zrealizować? Jeżeli przez cały dzień odczuwałem smutek z powodu wyprowadzki mojego znajomego, pytam: Czy ten smutek wypływał z wielkiej miłości do znajomego, czy był on wynikiem niechęci do pójścia dalej w swoim życiu, jak uczynił to ów znajomy? Poruszenia pod powierzchnią myśli, uczuć bądź działań ujawnią ducha faktycznie wpływającego na mnie danego dnia.
Niekiedy ważne jest, aby rozdzielić te trzy cnoty i spojrzeć na nie z osobna:
Wiar
a: Czy moje dzisiejsze działania przyniosły mi większe za-ufanie do Boga, Kościoła bądź ludzi danych mi w życiu przez Boga – czy też prowadziły do jałowych lub paraliżujących wątpliwości?
Nadziej
a: Czy uczucia, jakich doświadczałem ostatnio, prowadziły mnie do większego optymizmu w patrzeniu na przyszłość oraz do głębszej ufności w Bożą Opatrzność – czy też prowadziły do rozpaczy i zapominania o tym, że Bóg zatroszczy się o mnie bez względu na wszystko?
Miłoś
ć: Czy sprawy, które zajmowały dziś moje myśli, naprawdę prowadziły do większej miłości bliźniego – czy też nakłaniały mnie do izolowania się, skrytości, bierności lub agresji?
Nazywam strapieniem […], [gdy] dusza stwierdza, że [jest] […] jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana.
Reguły o rozeznawaniu duchów, tydzień pierwszy, reguła 4, ĆD 317
Rdzeń wyrazu strapienie [ang. desolation] pochodzi od słowa de sole, które w języku średnioangielskim tłumaczy się jako „zostać samemu, być opuszczonym, porzuconym”. Częścią doświadczenia strapienia jest poczucie oddalenia od Boga. Nie odczuwam silnej obecności Boga. Czuję się duchowo opuszczony i samotny. Używam słowa „odczucie” nieobecności Boga lub „uczucie” bycia opuszczonym przez Boga, ponieważ wiara zapewnia mnie, że Bóg nigdy mnie nie opuszcza. Gdyby Bóg tak uczynił, przestałbym istnieć. Bóg jest zawsze blisko, zawsze strzeże i kocha mnie – zawsze działa dla mojego dobra. Jednak nie zawsze czuję tę Bożą miłość. Nie zawsze jestem w stanie wyczuć Bożą obecność w swoim sercu.
Pewien młody seminarzysta przeżywający strapienia opisał swoją modlitwę, podczas której prowadził rozważanie na temat Chrystusa jako Dobrego Pasterza. „Miałem wątpliwości – powiedział – czy naprawdę jestem jedną z tych owieczek w ramionach Chrystusa”. To było dziwne stwierdzenie jak na rozmodlonego seminarzystę, ale tak właśnie wtedy czuł. Przez długi okres modlitwa przychodziła mu z łatwością i dawała mu poczucie bliskości Boga, ale w momencie strapienia jedyne, co odczuwał podczas modlitwy, to była pustka opuszczenia. Słowa, które kierował do Boga, wydawały się wyschłymi kośćmi; jego prośby zdawały się niesłyszane i niewysłuchiwane. Był sam w pokoju, z pozornie nieobecnym Bogiem, który mógłby mu przynieść pocieszenie.
Takie smutne odczucie oschłości podczas modlitwy nie jest niczym nadzwyczajnym wśród ludzi wierzących. Sam Jezus zawołał z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46). Psalmista mówi o swojej duszy jako „ziemi zeschłej, spragnionej” (Ps 63,1) i pyta:
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku. Boże mój, wołam w ciągu dnia, a nie odpowiadasz, i nocą, a nie zaznaję pokoju. Ps 22,2-3
Święta Teresa z Lisieux nazwała się kiedyś porzuconą zabawką Dzieciątka Jezus. Święta Matka Teresa z Kalkuty znosiła długie okresy modlitwy bez poczucia obecności Ojca. Sfrustrowany częstą „nieobecnością” Boga pisarz i mistyk Tomasz à Kempis zawołał kiedyś podczas modlitwy, że jeśli Bóg opuści go jeszcze jeden raz, to on złamie każde przykazanie zapisane w Księdze! Przykłady te pokazują, że tego typu doświadczenia są w życiu modlitewnym czymś normalnym.
Jestem rzeczywiście w głębokim strapieniu nie tylko wtedy, gdy doświadczam oschłości na modlitwie, ale również wtedy, gdy tracę nadzieję i wiarę w to, że to się kiedykolwiek zmieni. W strapieniu odczuwam pokusę kwestionowania nie tylko danej chwili, ale całej mojej relacji z Bogiem. Zaczynam się zastanawiać, czy całe moje doświadczenie Boga nie jest jedynie fikcją, czymś, co stworzyłem sam w swojej głowie. Będę podawał w wątpliwość istnienie Boga lub co najmniej moją przyjaźń z Nim. Pamiętam, jak kiedyś podczas rekolekcji, gdy towarzyszyła mi silna oschłość, powiedziałem swojemu kierownikowi duchowemu: „Nie jestem pewien, czy w ogóle wiem, jak się modlić”. Mogłem dostrzec, jak kierownik w głębi serca zaśmiał się z mojej uwagi; ze swojego bardziej obiektywnego punktu widzenia wiedział, jak niemądra była moja wątpliwość. Jednak w moim sercu fałszywy duch przekonywał mnie, że te wszystkie lata modlitwy były niczym innym jak tylko pełnym twórczej inwencji ćwiczeniem – intelektualnym wymysłem.
Nazywam strapieniem […] ciemność w duszy, zakłócenie w niej […], niepokój z powodu różnych miotań się i pokus.
Reguły o rozeznawaniu duchów, tydzień pierwszy, reguła 4, ĆD 317
Ignacy zauważył pewną niespokojną cechę towarzyszącą strapieniu oraz poruszeniom pochodzącym od fałszywego ducha. Mówił, że jeśli człowiek przechodzi „od dobrego do lepszego” – modląc się i prawdziwie szukając woli Bożej – wtedy poruszenia fałszywego ducha pozostawiają w nim uczucie niepokoju, nerwowości i zamieszania. Objawiać się to będzie w postaci zauważalnego braku pokoju serca. Negatywne uczucia lęku, gniewu czy lenistwa będą człowiekowi dokuczać i wydawać się o wiele silniejsze niż są w rzeczywistości. Będzie fałszywie przekonany, że te negatywne uczucia pokonały go – a wierząc w to, sprawi, że tak się stanie.
Wewnętrzny brak równowagi bądź nerwowość – które Ignacy nazywał niepokojem – mogą się okazać oznakami działania fałszywego ducha.
Zwróćmy uwagę, że w powyższym cytacie Ignacy nie tyle martwi się o „różne miotania się i pokusy”, ile o „niepokój z powodu różnych miotań się i pokus”. Zawsze będą istniały niepokoje, negatywne uczucia, pokusy i przygnębiające myśli. Tym, na co osoba rozeznająca powinna zwrócić uwagę, jest stopień, w jakim te negatywne poruszenia zakłócają pokój jej umysłu.
Jeśli postanawiam nie mieć jakichkolwiek negatywnych nastrojów, myśli bądź uczuć, narażam się na porażkę. Doświadczenia te są po prostu częścią życia człowieka. Mogę natomiast modlić się o to, by owych negatywnych nastrojów, myśli i uczuć nie mieć, oraz pracować nad moim postrzeganiem ich i nastawieniem do nich. Często nie jestem w stanie kontrolować tego, co czuję w jakiejś kwestii. Na przykład jeśli ktoś wypowie pod moim adresem coś bolesnego, czuję się zraniony. Zaprzeczanie temu pogorszy tylko sprawę. Mogę natomiast kontrolować swój stosunek do tych uczuć. Jeśli zranione uczucia stają się siłą napędową mojego nastawienia i działań – jeśli prowadzą mnie do pesymistycznych wniosków na temat mojego życia, jeśli ostatecznie wpływają na moje zachowania – wtedy działam pod wpływem fałszywego ducha i znajduję się w strapieniu.
Pewna indiańska legenda opowiada o starszym człowieku, który wyjaśnia swojemu wnukowi, że żyją w nim dwa wilki walczące o przejęcie kontroli nad jego działaniami. Jeden wilk jest prawdziwym duchem, a drugi fałszywym. Młody wnuk pyta: „A który zwycięży, dziadku?”. Stary człowiek odpowiada: „Ten, którego będę karmił”. W tym właśnie rzecz. Nie mam wpływu na sam fakt istnienia dwóch wilków w sobie. Po tej stronie nieba muszę radzić sobie ze złymi wartościami. Mam natomiast pewien wybór, gdy chodzi o mój stosunek do tych wartości.
Oto kilka przykładów dla zilustrowania tej kwestii.
Niemile widziany pasażer Wybrałem się niedawno w dwudziestosześciogodzinną podróż autobusową z Nowego Orleanu do St. Joseph w stanie Missouri. Byłem sam i postanowiłem wykorzystać czas podróży na modlitwę i refleksję. Nie minęło wiele czasu od rozpoczęcia podróży, gdy podczas modlitwy zauważyłem w sobie pewien gniew związany z wydarzeniem z przeszłości. Incydent, który wywołał ten gniew, nie był zbyt istotny i wiedziałem, obiektywnie patrząc na problem, że nie niósł z sobą znaczących konsekwencji. Zabrałem się zatem za odsuwanie od siebie tego małostkowego uczucia gniewu. Jednak podróż mijała, a pomimo moich najlepszych wysiłków gniew wzmagał się we mnie coraz bardziej. Właściwie wydawało się, że im bardziej staram się pozbyć gniewu, tym bardziej on we mnie narasta.
Czas płynął, a gniew pozostawał. Tymczasem, gdy mój autobus przemieszczał się z miasta do miasta, zauważyłem, siedząc przy oknie z pustym miejscem obok siebie, że co jakiś czas ktoś wsiada do autobusu, zajmuje to miejsce przez jakiś czas, a następnie wysiada na kolejnym przystanku, ktoś inny zajmuje jego miejsce itd. Z kimś mógłbym rozwinąć długą i przyjazną rozmowę, a w przypadku kogoś innego mogłaby towarzyszyć nam cisza przez cały czas. Z pewnym rozbawieniem pomyślałem sobie, że czuję się jak na pięćdziesięciu pierwszych randkach, z których każda trwa około trzystu mil.
W tym samym czasie uświadomiłem sobie, że mój gniew nie znikał. Jeszcze trochę pomodliłem się w tej intencji i nagle zorientowałem się, że zwracam się bezpośrednio do mojego gniewu: „OK, gniewie, wydaje się, że nie możesz wysiąść z tego autobusu. Przypuszczam, że nalegasz, by być jedną z tych osób, z którymi spotykam się na pierwszej randce. Pozwalam ci zatem, abyś pozostał przez jakiś czas. Możesz zostać i siedzieć przy mnie cicho, gdy ja się będę modlił, pod warunkiem że nie będziesz robił zbyt wiele hałasu i nie będziesz chciał zająć miejsca kierowcy”. Podobnie jak w przypadku pozostałych moich randek, gniew siedział przy mnie przez jakieś trzysta mil, a następnie sam wysiadł.
„Niepokoje” będą w życiu przychodzić i odchodzić. Nie mogę spowodować, aby się nie pojawiały. I często, czyniąc wielkie wysiłki mające na celu „wypchnięcie ich z autobusu”, będę sprawiał, że staną się jeszcze bardziej uporczywe. Ponieważ kieruję na nie całą swoją uwagę, zajmują wtedy miejsce dominujące. Jeśli jednak pozwolę dobremu duchowi Pokoju i Ciszy „kierować autobusem”, obecność Gniewu jako „współpasażera” nie będzie już tak niepokojąca.
Oto inny przykład, w jaki sposób fałszywy duch, wprowadzając niepokój, usiłuje niekiedy sprawić, by „zamieszanie i pokusy” rządziły życiem człowieka.
Przypadek uzasadnionego gniewu
Udzielałem kiedyś porad pewnemu zmartwionemu młodemu człowiekowi o imieniu Frank. Frank rzadko się uśmiechał i miał niewielu znajomych. Na początku naszych sesji zaczął nieco ujawniać tłumione w sobie uczucia związane z krzywdami, jakich doświadczył wiele lat wcześniej. Podczas tych pierwszych sesji Frank doznał wyzwalającego uczucia uznania w końcu tego, co mu się przytrafiło, i tego, jak się przez to czuł. Był pełen uzasadnionego gniewu – to znaczy gniewu, do którego miał prawo – i wyrażając po raz pierwszy ten gniew na głos (w przeciwieństwie do tłumienia go, tak jak za każdym razem czynił wcześniej), doznał nieco pokoju i zadowolenia. Cieszyłem się i wiedziałem, że te „kontrolowane eksplozje” w bezpiecznym otoczeniu mojego biura pochodziły od prawdziwego ducha.
Mijały tygodnie. Zauważyłem, że Frank nie potrafi uwolnić się od tego gniewu. Co więcej, podsycał go i żywił się nim. To gniew sprawiał, że wstawał rano z łóżka i trwał w swoim złowrogim milczeniu pośród kolegów w szkole.
Zacząłem rozpoznawać we Franku dwa przeciwne poruszenia. Uznanie i wyrażenie gniewu w duchowym kontekście pochodziło od prawdziwego ducha. Niepokój związany z tym samym gniewem pochodził od fałszywego ducha. Aby móc podążać drogą prawdziwego ducha, Frank musiał znaleźć sposób zaakceptowania przeszłych zdarzeń oraz obecnych uczuć z nimi związanych. Musiał również odnaleźć pokój w kwestii swoich obecnych uczuć. Musiał pozwolić, by gniew został „pasażerem w autobusie”, nie mógł natomiast zgodzić się na to, by zaczął on „prowadzić”.
Zdezorientowanie jest tak powszechnym doświadczeniem w strapieniu, że możemy traktować je jako charakterystyczną cechę strapienia. Jednak zdezorientowanie samo w sobie nie stanowi problemu. Bóg nigdy nie obiecuje nam pewności; wszechwiedza i nieskończona mądrość należą jedynie do Niego. Przez większość czasu prawidłowy proces rozeznawania będzie się łączył z okresami niejasności i niepewności. Właściwie jest to często konieczny etap na drodze prawidłowego rozeznawania. Problem leży zatem w naszej reakcji na ów brak jasności. Zdezorientowanie staje się doświadczeniem strapienia, gdy pozwalamy sobie na przygnębienie z tego powodu, że nie potrafimy czegoś rozeznać – kiedy nasza niepewność lub brak wiedzy prowadzą do wewnętrznych zaburzeń.
Niemniej niepokojące zdezorientowanie jest rzeczywiście powszechnym znakiem ostrzegawczym strapienia. Człowiek w takim stanie gubi się w szczegółach, nie zauważając rzeczy ważnych. Traci perspektywę ostatecznego celu życia człowieka, który – jak to określa św. Ignacy – „jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył” (ĆD 23).
John Kavanaugh poprosił Matkę Teresę, aby modliła się dla niego o jasność. Odpowiedziała mu: „Nigdy nie miałam jasności ani pewności. Mam jedynie zaufanie. Będę się modliła o zaufanie dla ciebie”.
Zdezorientowanie w strapieniu sprawia, że człowiek grzęźnie w szczegółach podróży, zapominając o ostatecznym jej celu. Porażką jest „koncentrowanie się na nagrodzie”. W przeciwnym razie stan, w którym czegoś nie wiemy, nie byłby niepokojący, a co za tym idzie, nie byłby źródłem strapienia.
Przyjrzyjmy się historii św. Piotra idącego po jeziorze do Pana Jezusa. Dopóki Piotr koncentruje swoją uwagę na Jezusie, z łatwością idzie w Jego kierunku. Gdyby ktoś go w tym momencie zapytał: „Jak to się dzieje, że idziesz po wodzie?”, nie znałby odpowiedzi. Jednak brak zrozumienia w tej kwestii nie powstrzymał go od robienia tego tak długo, jak długo był skoncentrowany na Jezusie. Dopiero „na widok silnego wiatru” Piotr uląkł się i zaczął tonąć. W chwili, gdy przestał patrzeć na Jezusa, stał się bezradny.
Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a on sam tam przebywał. Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!”. Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!”. A On rzekł: „Przyjdź!”. Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!”. Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?”. Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.
Mt 14,22-33
Nazywam strapieniem […], [gdy dusza] […] jest całkiem leniwa, letnia.
Reguły o rozeznawaniu duchów, tydzień pierwszy, reguła 4, ĆD 317
W strapieniu zamiast niepokoju i zamieszania mogę doświadczać nudy i apatii lub – używając słów Ignacego – letniości. Wbrew powszechnemu przekonaniu, nienawiść nie jest przeciwieństwem miłości. Kiedy kogoś nienawidzę, przynajmniej jestem zaangażowany w jego życie. Jestem z nim w jakiejś relacji. Pozwoliłem, by ta osoba poruszyła mnie, zmieniła mnie. Przeciwieństwem miłości jest zobojętnienie, w wyniku którego nie interesuje mnie dana osoba na tyle, abym mógł ją nienawidzić. Jestem najbardziej obojętny wtedy, gdy ktoś tak niewiele dla mnie znaczy, że nic w stosunku do niego nie czuję.
Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust.
Ap 3,15-16
Jako doradca lub kierownik duchowy mogę wiele zrobić, pracując z osobą, która odczuwa nienawiść, nawet nienawiść w stosunku do Boga. Tak silne uczucia wskazują na to, że człowiek boryka się z czymś, zmaga się w jakiejś relacji. Ten gniew możemy wykorzystać! Możemy zwrócić się z nim do Boga i pozwolić Mu uczynić, co trzeba, aby doszło do uzdrowienia. Jeśli natomiast człowiek jest zobojętniały, mentor niewiele może zrobić, aby mu pomóc. Nie ma zaangażowania, nie ma relacji. Co najwyżej można nazwać owo zobojętnienie i spróbować z niego wyjść. Do tego czasu taki człowiek jest niczym żaglówka zagubiona na spokojnym morzu przy bezwietrznej pogodzie.
Zwróciłem wcześniej uwagę na to, że doświadczenie poczucia oddalenia od Boga jest silnym sygnałem strapienia. Gorszy jest jednak brak pragnienia bycia blisko Chrystusa. To również jest doświadczenie występujące wśród wierzących częściej niż mogłoby się wydawać. Nawet silni, pełni wiary chrześcijanie przeżywają okresy, w których nie mają ochoty na modlitwę, nie chcą chodzić do Kościoła i opierają się duchowej odnowie. Pamiętam rozmowę ze swoim kierownikiem duchowym, siostrą zakonną, na temat braku obecności Boga, jaki odczuwałem podczas modlitwy.
„Czy chcesz, aby Bóg był blisko?” – zapytała.
Pomyślałem, że to głupie pytanie ze strony zakonnicy pod adresem seminarzysty, i odpowiedziałem jej, opowiadając o oddaniu swojemu powołaniu, o wierności modlitwie itd. A ona powtórzyła pytanie: „Czy pragniesz, aby Bóg był blisko ciebie, w tej chwili?”.
Ponownie, zaciemniłem prawdę, wypowiadając jakieś wzniosłe stwierdzenia na temat swojej wiary i hartu ducha. Cierpliwie słuchała z pełnym miłości, nieoceniającym uśmiechem i dopiero, gdy skończyłem, zapytała po raz trzeci: „Marku, czy ty pragniesz być blisko Jezusa?”.
Oparłem się na krześle, zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech i ku własnemu wielkiemu zdziwieniu powiedziałem: „Nie”.
„Ok – odparła. – Dobrze. Teraz możemy zabrać się do pracy”.
Tak jak nienawiść nie jest przeciwieństwem miłości, podobnie śmierć nie jest przeciwieństwem życia. Śmierć jest etapem życia – bramą do nowego życia. Kiedy umieram, dosłownie lub w przenośni, nadal pozostaję w spektrum życia. Gdyby życie było górą, umieranie byłoby schodzeniem z góry – co mogłoby być radosne bądź smutne, naturalne bądź nie. Przeciwieństwem życia nie jest zatem śmierć, ale letniość, nuda, nijakość, obojętność, letarg. Żadne z tych uczuć nie pochodzi od prawdziwego ducha. W życiu duchowym św. Ignacy uważał ten stan za o wiele bardziej niepokojący niż stan niezgody z Bogiem lub zamieszania będącego wynikiem duchowych zmagań. Nauczyłem się od mojego brata, który żegluje, że mogę wykorzystać wiatr z każdego kierunku, by dopłynąć swoją żaglówką z powrotem do domu. Kiedy jednak nie ma żadnego wiatru, niewiele można zdziałać.
Dokładna lektura Ewangelii ukazałaby nam, że najsilniej podkreślane przez Boga przykazanie nie dotyczy seksu czy przemocy ani też braku praktyk religijnych, ale raczej tego, by się nie lękać. W samych historiach o Narodzeniu Pańskim w Ewangelii według św. Mateusza i św. Łukasza zdumiewająca jest liczba osób, do których kierowane są słowa o tym, aby się nie lękały – praktycznie do każdej z nich!
Do Maryi: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga” (Łk 1,30).
Do Józefa: „Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki” (Mt 1,20).
Do Zachariasza: „Nie bój się, Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: twoja żona, Elżbieta, urodzi ci syna” (Łk 1,13).
W odpowiedzi Zachariasz, napełniony Duchem Świętym, ogłasza, że Bóg nawiedza swój lud, abyśmy mogli „bez lęku służyć Mu” (Łk 1,74).
Do pasterzy: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką” (Łk 2,10).
W każdym z tych przypadków wydaje się, że lęk stanowi największą przeszkodę dla ludzi wypełniających Bożą wolę. Właściwie żadna inna przeszkoda nie jest wymieniona. Wszystko to w pierwszych dwóch rozdziałach Ewangelii! Przez całą Ewangelię napotykamy skutki lęku:
Lęk powstrzymuje Heroda przed radowaniem się z nowo narodzonego Zbawiciela.
Lęk powstrzymuje Nikodema przed pójściem za Jezusem w świetle dnia.
Lęk powstrzymuje faryzeuszy przed zmierzeniem się z Jezusem w uczciwy sposób.
Lęk powstrzymuje uczniów przed rozpoznaniem Jezusa kroczącego po wodzie.
Lęk powstrzymuje Piotra przed utrzymaniem się na wodzie.
Lęk sprawia, że uczniowie opuszczają Jezusa, gdy zostaje On aresztowany.
Lęk powstrzymuje Piotra przed przyznaniem się do przyjaźni z Jezusem.
Lęk powstrzymuje kobiety przy grobie przed ogłoszeniem faktu, że Jezus zmartwychwstał.
O wiele częściej, niż chcielibyśmy to przyznać, lęk jest ukrytym motywem naszych działań. Obawiamy się utraty przyjaźni, utraty pracy, zranień, porażek, rozczarowania innych, stawania w obliczu prawdy i ośmieszenia. Boimy się naszych przełożonych, sąsiadów, liderów, a niekiedy znajomych i rodziny. A przede wszystkim boimy się samych siebie: naszych nieprzeanalizowanych uczuć i ukrytych pragnień, tego, co nas najsilniej pociąga, i tego, co nas napawa najgłębszym wstrętem. Wydaje się, że lęk stanowi prawdziwy motyw naszego działania i braku działania. W przeciwnym razie, dlaczego Ewangelia tak wiele mówiłaby o nim?
Święty Ignacy podkreśla, że dla człowieka szczerze pragnącego poznać wolę Bożą lęk nie jest narzędziem prawdziwego ducha. Kiedy nosimy w sercu lęk, istnieje prawdopodobieństwo, że nie koncentrujemy się na tym, co Bóg do nas mówi.
W dalszej części książki zdefiniuję pocieszeni