Rozpływaj się - Anna Cieplak - ebook + książka

Rozpływaj się ebook

Anna Cieplak

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsza powieść o życiu eurosierot. Brakujący fragment narracji o współczesnej Polsce.

Nowa książka Anny Cieplak!

Było ich czworo, a ich drogi co rusz się przecinały. Przed laty wszystko wydawało się prostsze – Robert i Alina, Janek i Marca. Teraz jest Dorotka, rozwód, kredyt, wróżby z kart, chwilówki i zdrapki.

Rok 1999. Ruda Śląska. W jednym familoku mieszkają Marca, nad nią Robert z Jankiem i Omamą (oma – śląska babcia, która weszła w rolę mamy), a na dokładkę Alina, która czuje się częścią ich rodziny. To czas pierwszych miłości, pierwszego alkoholu i marzeń o innym życiu, które płyną w atmosferze końca wieku i ostatniego satanistycznego mordu rytualnego.

Rok 2009. Ustroń, Katowice. Spełniają się sny o wyrwaniu się do lepszego świata. Alina mieszka z córką w Superjednostce (bloku marzeń), a jej przyjaciele dostają pracę w górskim kurorcie pomimo kryzysu. Czy jest lepiej? Niekoniecznie. Czy mogło być gorzej? Z pewnością!

Rok 2019. Ruda Śląska. Reunion, spotkanie po latach. Czas podsumowań i rozpaczliwych prób naprawienia relacji. To także powrót do dziecięcych zabaw i klątw, które wyjaśniają pewne zdarzenia lepiej niż fakty z przeszłości.

W najnowszej powieści Anna Cieplak opowiada o ludziach, których mijamy każdego dnia. Choć metrykalnie dorośli, z powodu osierocenia, którego doświadczyli w okresie nastoletnim, wciąż zadają sobie trudne pytania. Czy jestem wystarczająco dobry? Czy nie zostanę porzucona? Czy powinnam starać się bardziej?

Mocna, wyrazista i aktualna powieść o Polsce w Unii Europejskiej i osieroconym pokoleniu – młodych osobach, zmuszonych dorastać bez dorosłych, którzy za chlebem wyjechali na Zachód. Uciążliwie szczera, rozbrajająco zabawna i boleśnie życiowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 293

Oceny
3,7 (100 ocen)
31
25
30
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PannaZu

Dobrze spędzony czas

Najlepsza jak dotąd powieść Anny Cieplak, w której próbuje wyrazić doświadczenie pokoleniowe osób urodzonych pod koniec lat 80. i na początku lat 90. Bardzo wiarygodna opowieść o formach, jakie przybiera rodzina, gdy nie ma nic stałego. Minusem jest nadmierna psychologizacja niektórych postaci.
00
magda_balon

Nie oderwiesz się od lektury

Rozpłynęłam się
00
Katrinka29

Z braku laku…

Ciągle czekałam, aż coś się wydarzy. Taka jakby opisywana codzienność, ale bez większych uniesień. Nic specjalnego.
00

Popularność




Opieka redakcyjna: PIOTR TOMZA
Redakcja: BIANKA DZIADKIEWICZ
Konsultacja filologiczna fragmentów śląskich: GRZEGORZ KULIK
Korekta: MARTA KOŁPANOWICZ, JOANNA MIKA, ANETA TKACZYK
Projekt okładki i stron tytułowych: ŁUKASZ ZBIERANOWSKI | Fajne Chłopaki
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Anna Cieplak © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07270-7
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Dla osób falujących – tych, które nie wiedzą,co będzie

Wiemy przecież, że nie każda czynność jest znakiem i nie każde zdarzenie rozświetla wartości. Przyjmujemy, że oprócz rzadkich zdarzeń niezwykłych, które domagają się uwagi, istnieć musi też tło egzystencjalne, szara codzienność, o której lepiej nie myśleć. Nie ma o czym.

Jolanta Brach-Czaina, Krzątactwo(w: Szczeliny istnienia, Warszawa 2018)

Jaki jest twój ulubiony dinozaur?

– Powróćmy do istotnych pytań

Szymon Bira, Dinozaur

Robert

kwiecień 2004

– A gdzie wyjechała wasza oma? – pyta mnie Kuba z ostatniej klasy technikum podczas pierwszej dużej imprezy, którą robimy z Aliną po wyjeździe Omamy. Załatwiłem wódkę, z tych, które roznoszę, jak poprosi mnie prezes klubu. Bimber sam robiłem z sąsiadem.

– Do domu bogaczy pod Frankfurtem. Opiekuje się tam jakąś niemiecką omą i jej psami. – Zaciągam się skrętem, odkasłuję. – To, kurwa, wakacje po mnie i ojcu.

Śmiejemy się. Patrzę w stronę brata, wyjątkowo przyszedł na imprezę razem ze swoją dziewczyną – Marcą. Oni są na tyle porządni, że nawet wieczorami się nie włóczą. W sumie Janek częściej przebywa u swojej dziewczyny niż w domu, ale nie pozwalają mu tam jeszcze spać jak Alinie u nas. Za młody, a jej starzy zbyt spięci. Brat jest dla mnie w jakiś sposób święty. Dlatego dodaję:

– Młody nie robi głupot jak ja, dobrze się uczy. Pewnie stąd wyjedzie, i to do prawdziwej pracy, a nie tej dla om. Będzie robił coś ważnego.

Brat tego nie słyszy. Siedzą na kanapie z Marceliną i o czymś żywo rozmawiają. Jak zwykle zapadnięci we wspólne myśli – jak dwugłowy smok. Oma nam czytała taką książkę o Ice i Groszku, którzy podróżują po wszechświecie. Oni by tak mogli, fajne dzieciaki. Ja się ani dobrze nie uczę, ani nie pójdę pracować na kopalnię. Do pierwszego nie mam głowy, a do drugiego siły. Nie chcę mieć życia jak ojciec, który po powrocie z roboty usypia po trzech piwach i bierze coraz to dłuższe szychty, jakby nie widział, że już od wielu lat żyje jak kret. Przed oczami tylko ciemność, przez którą się przeciska, udając, że to ma jakiś cel. Nie żeby miało go to, co robię ja, ale przynajmniej umiem się dobrze zabawić i coś wyciągam z życia. Ma różne kolory.

Kuba mówi:

– Wyjeżdżają. Moja matka też. Ojciec już teraz chleje na potęgę i gada o socjalnej likwidacji. Zapamiętałem to słowo, bo fater powtarza je za telewizją regionalną, a mógłby po prostu powiedzieć: „Ruchanie górników”. Ja idę na ochroniarza. Szukają teraz wszędzie, jakby było czego strzec.

Do rozmowy włącza się Alina, kilka dni była na Halembie, bo jej dziadek zaczął chorować i majaczyć. Jest zmęczona.

– Faktycznie, widziałam ich sporo. Chodzą w swetrach z naszywkami firm ochroniarskich, jakby byli ubrani na galowo. Nazwy jak z mitologii: Minotaur, Herkules, Heros czy coś w tym stylu. To nie brzmi jak nazwy kopalń. Sąsiad mojego dziadka tak zmienił branżę. Mówił, że na początku dawało to trochę adrenaliny, bo ochroniarz ma szansę łapać złodziei i się wykazać. Ale szybko wyszło na to, że ochrona na ziemi nie przynosi ani efektów, ani kasy. Co innego prace podziemne. Zastanów się jeszcze, Kuba. Bo skończysz z naszywką na swetrze i nudą do końca życia w jakimś supermarkecie.

– Ja nigdy nie byłem na dole, więc nie mam czego tracić. Ty też. To już lepiej być ochroniarzem – mówię do kolegi, żeby nie wyszło, że Alina jak zawsze wie lepiej. Ona nawet jak gada coś dziwacznego, jakieś te swoje bajeczki, to robi to w sposób zorganizowany i płynny. Jakby opowiadała wciągającą książkę. Dodaję, żeby zmienić temat: – Kopalnie przecież nie znikną. Jebać to zresztą, dzisiaj nie o tym...

– Stary, właśnie mogą zniknąć i nie można na to pozwolić, co ty pierdolisz. Mnie ojciec zabrał na Halembę, jak byłem bajtlem. Czekałem na to kilka lat, żeby wreszcie się zgodził, bo tam za bramki nie może wejść byle kto. Dopiero jak zjedziesz pod ziemię, to zrozumiesz, o co chodzi. Widok kopalni, tego, jak fedrują, a ojciec wciąga tabakę, bo nie może zapalić, coś zmienia w człowieku.

Kiwam głową, bo nie chce mi się ciągnąć tych mitów, którymi żyje fater i cała Ruda. Ja w to nie wierzę, tak jak i Omama. Wierzę, że stąd wyjadę i do niej dołączę. Polewam wszystkim bimber, Alina odmawia. Dziwne, zawsze piła z nami równo. Znika z pomieszczenia.

– To co? Zdrowie niewidzialnej gospodarki. – Chodzi mi o Omamę, która wysyła nam kasę. Do Omamy nie pasowało słowo „gospodyni”, zbyt pretensjonalne i domowe, ona była gospodarką. Przed wyjazdem pracowała jako księgowa na Halembie i budziła podziw tym, że była heterą dla silniejszych od siebie, a Angelusem Silesiusem dla słabszych, ale akurat to już od pewnego czasu było niemożliwe. Nawet jak im wjechała na kopalnię kontrola z Regionalnej Izby Obrachunkowej, to potrafiła wszystko tak wytłumaczyć, że te picusie wycofywały się cichutko, jakby w ogóle nie przyjechały. Później podmienili ją na inną księgową. Dlatego Omama wyjechała. Wkurzyła się na całe miasto, jakbyśmy wszyscy byli jej kopalnią, nawrzeszczała na kogo się dało i zniknęła.

Wszyscy wypijamy po kieliszku, nawet Janek. Na jeden kieliszek mu pozwalam, niech też wyrabia głowę, bo kiedyś będzie pił beze mnie. Zaczynamy już mieć fazę, a właściwy gwóźdź programu jeszcze nie wjechał. Dostałem amfę i mamy ją wrzucić, jak już się zrobimy alkoholem. Wcześniej tego nie wciągałem. Wychylam dwa kieliszki i idę do łazienki, do Aliny. Pukam do drzwi.

– To ja, wpuść mnie.

Ona odkrzykuje:

– Jeszcze chwilkę!

Strasznie chce mi się lać, najwyżej zrobię to do umywalki albo pod prysznicem. Naciskam na klamkę.

– No mówię ci, że za chwilę.

Ma dziwny głos, ale się upieram:

– Ali, ale ja muszę. Wpuść mnie.

Otwiera niechętnie i siada na brzegu wanny. Szybko sikam, nie patrząc w jej stronę, bo kręci mi się w głowie. Poprzestawiało mi się już od alko. Widzę jak przez szybę w kiosku na Janasa, na którą ktoś napluł albo wyskrobał na niej napisy. Mam wrażenie, że w prawym uchu głośniej słychać mój uderzający o muszlę mocz. Huczy jak śmigło helikoptera. Nienawidzę tych szumów. Od kiedy dostałem piłką w głowę na meczu i zemdlałem, to czasem tak mi się robi. Zwłaszcza jak się nawalę i błędnik szaleje. Mówię też mniej wyraźnie:

– A ty to co? Masz tu jakąś osobną imprezę?

Widzę, że Alina trzyma coś w dłoniach. Chowa je za plecami, gdy nasz wzrok się spotyka. Włącza mi się nadajnik.

– Pokaż ręce.

Kręci głową i widzę, że oczy zachodzą jej łzami. Ja pierdolę. Czyli znowu to robi. Mam ją na tyle zamazaną, że wygląda jak pseudoporcelanowa figurka. Takie stoją w lombardzie przy ulicy Wolności.

– No, pokaż! – podnoszę głos. Mówię za głośno, bo sam jakoś dziwnie słyszę, a poza tym nie chcę do końca zobaczyć. Domyślam się, co sobie zrobiła.

Ona powoli wyciąga dłoń zza pleców i pokazuje mi plastikowy, cienki kwadracik. Test ciążowy. Uff. Już myślałem.

To tylko test. Robi ich miliony. Gdybym przeliczył wszystkie te jej pipety i plastikowe kwadraciki, to mam wrażenie, że byłoby ich więcej niż naszych stosunków. Strasznie mnie tym drażni, bo przecież używamy gumek. Sama mi kazała, chociaż mnie się wydaje, że stosunek przerywany jest też spoko, i czasami ją o niego proszę. Niechętnie się zgadza. A ja przecież umiem wyjść we właściwym momencie.

Patrzę na nią, a nie na wynik, i mam wrażenie, jakby nad jej głową latały jakieś demony albo ten helikopter, który przed chwilą słyszałem.

Dzwoni telefon. Oby nie policja, to byłoby dziwne, bo z sąsiadów przecież nikt nie donosi. Prędzej matka Marcy przyjdzie nas srogo opierdolić. Nie mieszamy spraw sąsiedzkich z policją. Biegnę do aparatu, podnoszę słuchawkę z oznajmiającym i niskim „halo”.

– Jak tam u was?

To Omama. Zaraz rozpozna, że jestem najebany. Mogę tylko kłamać, jak już odebrałem.

– A dobrze wszystko. Siedzimy, oglądamy telewizję. Ojciec na szychcie. A ty?

Trochę nie słyszę szumu imprezy zza pleców. W lewym uchu mam niedosłuch, prawe przyciskam do słuchawki. Jestem skupiony na tonie głosu Omamy – czy rozpoznaje, że mój jest odmieniony?

– Mhm, opowiedz, co oglądacie.

– A, jakieś pierdoły. Ten teleturniej o Polsce. Znowu nie ma niczego o Śląsku.

– Ciekawe. – W słuchawce zapada cisza. Już wyczuła. Ma wprawę.

– Trochę wypiłem.

– Słyszę, że nie trochę, a dużo.

– Ale, no, środa jest... jutro praktyki tylko.

– Szukałeś pracy?

– Jeszcze nie, ale zacznę w przyszłym tygodniu. Poza tym niedługo możemy do ciebie przyjechać z Aliną. Jak tylko szkoła się skończy. Po co szukać pracy tutaj?

Nie mam ochoty na tę rozmowę. Czeka na mnie amfa, a nie dzień, w którym znajdę pracę.

Do przedpokoju wchodzi Kuba i nie zwracając uwagi na to, że gadam przez telefon, mówi:

– Stary, wciągamy już. Kończ gadać.

Odganiam go ręką, na pewno tego nie usłyszała. Kuba zaczyna się śmiać. Pewnie się domyślił, z kim gadam, bo zawsze przy Omamie odruchowo robię się uległy. Pytam ją:

– Chcesz pogadać z Jankiem?

– Nie. Chcę, żebyś znalazł pracę i stanął na nogi. Nie będziesz pił i ćpał za moje pieniądze. To był ostatni przelew.

Zamieram ze słuchawką przy uchu. Nie wierzę. Kopię nogą w ścianę.

– Świetnie, najlepiej zostawić rodzinę z niczym. – Czuję na ramieniu dłoń Aliny, patrzy na mnie i gestykuluje, zabiera mi słuchawkę i mówi:

– Cześć, tęsknimy za tobą. Jak się masz, już lepiej z kręgosłupem? Nie ma sensu dziś gadać z Robertem, ma gorszy dzień, ale normalnie się tak nie prowadzi.

Moja dziewczyna bez problemu przechodzi test trzeźwości i odgania mnie jak muchę. Dodaje szeptem: „No, idź już stąd”.

Może chociaż Alina ją przekona, że nie zostawia się rodziny w potrzebie. Oprócz mnie jest przecież Janek. Tylko że on pracuje w sklepie matki Marcy. W sumie faktycznie tylko ja nie robię niczego legalnego. Ale to nie temat na dziś. Chętnie to czymś przyprószę.

Siadamy przy stole i wrzucamy, co trzeba.

Zaczynam mówić jeszcze szybciej, jakbym się na głos ścigał z myślami. Jakby myśli to były czołgi, które zaraz mogą wyjechać z mojej głowy i coś zmiażdżyć. Czuję, że dziś nawijam szybciej od Aliny i to na mnie jest skierowane światło. Nie mam pojęcia, gdzie właściwie jest ona. Patrzę przez okno. Skoro Omama odebrała mi pieniądze, to można już robić, co się chce. Otwieram okiennice na oścież, pod sobą mamy komórki i garaże przerobione z chlewików. Mam ochotę coś rozjebać. Poskakać po nich, skopać jakieś krzesła i fotele przed familokiem. Jak Omamie na mnie nie zależy, to niech się odpierdoli i tu nie przyjeżdża. I tak mnie nie zabierze do Frankfurtu. To było pewne już wcześniej, bo wie, że jestem nikim. Tylko po co ta gadka, obiecywanie, gry? Jest przebiegła jak wszyscy tutaj. Serce bije mi szybko, tracę oddech i robi mi się jeszcze bardziej duszno. Wychylam się z okna, biorę wdech i wracam z nim do jej pokoju. Jest jak przed wyjazdem. Rzeczy na swoim miejscu. Chociaż do jej pokoju przeniósł się ojciec, to nawet mu się nie chciało niczego przestawiać, leży tam kurz jeszcze sprzed kilku miesięcy.

– Masz, kurwa. – Chucham tym moim zepsutym oddechem na jej lusterko, które stoi na kredensie. Widzę kawałek własnego nosa, kapie mi z niego. Biorę, co mi się tam pierwsze nawinęło pod rękę, i smarkam. Rajstopy omy. Zwykle zwijała je w kulkę i rzucała byle gdzie. Nie mam pojęcia, skąd jej się to wzięło, skoro wszędzie indziej miała porządek. Mam w sobie złość na ten jej bałagan, który wygląda, jakby zaraz miała wrócić. Przecież wiadomo, że już tam zostanie.

Otwieram pierwszą z brzegu szufladę. Swetry, chusty, spódnice. Wypierdolę to wszystko z okna. Wszystko. Omama mnie oszukała, nigdzie nie wyjadę. Uderzam dłonią o parapet, aż trzęsie się cała okienna rama.

Nie wiem, co robią inni dookoła, ale w pewnym momencie sam sobie polewam kieliszek i wracam do pokoju po kolejne rzeczy. Biorę to cholerne lusterko, jakieś naszyjniki, kolczyki. Ma takie serce z czekoladek Wedla, gdzie trzyma swoje bzdetne skarby. Jako dziecko bawiłem się tym za jej zgodą, jako nastolatek mogę jej to zabrać.

Rzucam wszystkim, w dół lecą jej cieliste rajstopy pozawijane w supły, chusty w różnych odcieniach zielonego, swetry. Wygląda to jak chińskie pokazy latawców. Widziałem kiedyś takie w telewizji. Ulica wybucha feerią świateł, bo latarnia gaśnie i zaczyna mrugać. Tak jakby chciała mi coś powiedzieć. Następnie gaśnie na amen. Czy ktoś chce wyłączyć światło na ulicy, żeby na to wszystko nie patrzeć? Jest szansa, że sąsiedzi nie powiadomią policji, bo i tak nic to nie da.

Sąsiadka krzyczy do mnie z innego okna, z parteru. To matka Marcy. Znowu brat będzie na mnie zły, że robię mu przypał przed matką jego dziewczyny.

– Tyś do kōńca ôgupioł? Uspokōj sie! Ludzie chcōm spać!

Czuję dłoń na ramieniu. Jakby parzyła. To Alina. Wciąga mnie do środka i odkrzykuje coś do sąsiadki. Następnie zamyka okno. W pomieszczeniu nie ma już nikogo poza mną i nią. Przycisza muzykę na wieży. Leci Lithium. W teledysku ze sceny rzucali gitarami, a ja nie mogę nawet wyjebać z okna rzeczy Omamy?

– Usiądź – mówi krótko, teraz ma wyraz twarzy czysty, a przez to niejasny. Nie umiem z niej nic wyczytać, przed oczami mam jeszcze chińskie smoki.

– Rozmawiałam z Omamą. Jest na ciebie zła, ale myślę, że jej przejdzie. Mamy jednak większy problem. Nie mówiłam jej o nim.

– Co znowu? – pytam i odwracam się w stronę okna, jakbym chciał zobaczyć, czy smoki z ubrań omy dalej latają. Nie umiem się skupić na rozmowie, poszedłbym już spać, najlepiej do łóżka omy, bo najwygodniejsze. Jak fater wróci z szychty, to mnie najwyżej zrzuci albo położy się w kuchni.

– Jestem w ciąży.

Podskakuję, jakby teraz nie parzyła mnie ręką, tylko słowami. Łapię ją za ramiona, lekko potrząsam i z uśmiechem udzielam porady:

– To skacz za rzeczami. Gdy lecą w dół, coś z nich znika, tracą właściwości. Od wstrząsów wszystko się niszczy. Wiesz, jak to fajnie spada?

Chyba jestem agresywny, ale nie wiem względem czego i kogo – Aliny nigdy nie tknąłem i nie tknę. Bardziej drażnią mnie jej słowa i to, że przerywa mi fazę. Tyle razy już mówiła, że jest w ciąży, że sobie to wywróżyła. Trzymam ją za ramiona i powtarzam, żeby złapała te chińskie smoki, a one zabiorą ciążę. Na bank sobie znowu wkręciła, to śmieszne. Ona pluje mi w twarz i wychodzi z pokoju. Raz na mnie tak napluł sąsiad i powiedział: „Masz basen”. Nie mam basenu, ale będę miał dziecko.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki