Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Myślę, więc jestem
Rozprawa o metodzie Kartezjusza, jego pierwsza opublikowana praca, jest jednym z najważniejszych traktatów filozoficznych czasów nowożytnych. Autor zawarł w niej rozważania dotyczące nauk, zasad moralnych, dowodów na istnienie Boga i duszy ludzkiej, porządku zagadnień fizycznych i medycznych oraz badań przyrodniczych i własnych pobudek filozoficznych. Punktem wyjścia francuskiego uczonego był sceptycyzm: odrzucenie wszystkich błędnych przekonań i twierdzeń, na których ludzkość od wieków opierała swoją wiedzę. Zamiast tego przyjmował jedynie to, w co zwątpić się nie da. Te uniwersalne zasady myślenia nie straciły nic ze swej aktualności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 165
W historii filozofii nie brakuje postaci ciekawych, pięknych, wspaniałych nieraz, do najciekawszych zaś i najpiękniejszych Kartezjusz zawsze będzie się zaliczał. Co wyobrażenie pospolite zazwyczaj jako cechy filozofa ocenia, to wszystko mieściło się w jego charakterze: był obojętny na rozkosze i godności świata, był powściągliwy w jedzeniu i piciu, lubił samotność, rozmyślanie, w zdaniu swoim był skrupulatnie dokładny i niezależny. Małego wzrostu i twarzy wcale nie pięknej, ubrany w suknie ciemnego, czarnego koloru, przesuwał się przez tłumy ludzi niespostrzeżony i uwagi niczyjej nie pragnący. Był więc i pod względem powierzchowności co się zowie filozofem. Lecz nazwa ta innych jeszcze wymaga znamion. Mało takich ludzkość wydała umysłów, którzy by mieli ten daleki wzrok umysłu, obejmujący jednym rzutem wszystkie zjawiska fizycznego i moralnego świata, to zaś jest najistotniejszą wielkich myślicieli cechą. Kartezjusz zajmował się wszystkim, od drobnych minerałów, mgły i szronu, do granic świata, od codziennych czynności pospolitych ludzi, do niezmierzonych Boga przymiotów. Prawda, że wzrok jego nie, we wszystkim dostrzegł ten zachwycający porządek, jaki panuje we wszystkich zjawiskach świata, prawda, że nie jedno oczom jego przedstawiało się inaczej, niż jest w istocie, ale i to prawda, że zrobił odkrycia wielkie i liczne, że następnym na tym samem polu pracownikom utorował drogę, zaś nawet jego błędy naprowadzały takich ludzi jak Newton lub Laplace na drogę prawdy. Jeżeli błądził, była to wina czasu jego, przedwczesnego do odkrycia prawdy, jeżeli błądził, to była wina zbyt potężnego umysłu jego, który sobie rozliczne stawiał zadania. Do ich rozwiązania brakowało jeszcze wówczas narzędzi potrzebnych oraz niezbędnego zasobu doświadczeń. Mimo wszystkie błędy jego, Francuzi i dzisiaj jeszcze gotowi przysiąc, że Kartezjusz największym był filozofem, a należną mu cześć niedawnymi jeszcze czasy Cousin1 odnowił i rozszerzył. Co Francuzom względna dla rodaka słabość podyktować mogła, potwierdza cudzoziemiec Buckle2, nazywając Kartezjusza największym ze wszystkich myślicieli, jakich bogata w geniusze Francja wydała.
René Descartes (Kartezjusz), urodził się w pięknej ziemi turańskiej, nad brzegami Loary, trzydziestego marca 1596 roku. Ojciec jego należał do tak zwanej noblesse de robe, urzędniczej arystokracji, był bowiem radcą parlamentu w Rennes, a intratne takie miejsca zwykle z ojca przechodziły na syna, albo też sprzedane być mogły. Ponieważ matkę stracił tuż po urodzeniu, więc wychowany był przez piastunkę, o której później z wdzięcznością pamiętał i dożywotną jej wyznaczył pensję. Wstrzymywany dla wątłego zdrowia od nauki, tyle już bystrości w ustawicznych pytaniach objawiał ośmioletni chłopczyna, że go ojciec nazywał swoim małym filozofem. Oddany do kolegium jezuickiego w La Fleche, odznaczał się wielką pilnością, czytał dniem i nocą i co rzecz ciekawa, wiersze pisywać lubił, a grzech ten po wszystkie czasy dość pospolity, popełniał jeszcze w późnym wieku, krótko jeszcze przed śmiercią nawet. Z rokiem szesnastym skończył nauki, a pobawiwszy się koniem i fuzyjką na wsi, udał się do Paryża, gdzie po przebytej ośmioletniej klauzurze zbyt gorliwie zaczął używać swobody i rozrywek. Dwa lata trwało takie nierozważne życie, aż nagle porzucił przyjaciół i znajomości, wynajął sobie odludny domek na przedmieściu St. Germain i nikogo o pobycie swoim nie zawiadamiając, przebywał tam rok 1615 i 1616, zajęty jedynie nauką. Dopiero w drugim roku zobaczył go przyjaciel na ulicy, szedł niespostrzeżony za nim aż do jego mieszkania i wbrew woli do dawniejszych zaprowadził znajomości.
Przez dwa lata samotnego, pracy oddanego życia, nauczyć się można bardzo wiele, ale książkowa nauka nie wystarczała krytycznemu umysłowi jego, zapragnął czytać własnymi oczyma w wielkiej księdze świata i zrobił to, co robił Solon, Pitagoras, Platon i tylu innych starożytnych filozofów, czyli to, co ludzie samodzielnego sądu pragnący zawsze czynić będą: ruszył w świat, na wędrówkę. Udał się roku 1617 do Holandii, gdzie przebywał lat dwa, przypatrując się niestrudzonej pracowitości mieszkańców, ich walce z żywiołem. Sądząc może, że jako żołnierz z łatwością różne zwiedzi kraje i ludzi dobrze pozna, wstąpił do armii Maurycego Orańskiego. Świadczy to korzystnie o animuszu młodego filozofa. W roku 1619 udał się do Niemiec, był obecnym podczas koronacji Ferdynanda II w Frankfurcie i w samym początku trzydziestoletniej wojny wstąpił do armii księcia bawarskiego, pod którego dowództwem bił się w pamiętnej nieszczęśliwej dla Czechów bitwie pod Białą Górą. Jako żołnierz przebywał w Bawarii, Szwabii, Austrii, w Czechach, a następnie przeszedłszy do wojska cesarskiego, bił się na Węgrzech pod hrabią Buequoi. Okrutna śmierć hrabiego, ugodzonego trzema lancami i trzydziestu kulami, takie wstrząsające na Kartezjuszu sprawiła wrażenie, że porzucił służbę wojskową, syt widoku ambicji wodzów, fanatyzmu ludu, zaciekłości przeciwnych partii, dzikości zwycięzców i spustoszenia krajów. Przez Morawy, Śląsk i Wielkopolskę udał się nad Bałtyk, potem wzdłuż jego brzegów do Szczecina,stamtąd przez Marchią Brandenburską i Holsztyn doszedł do ujścia Elby, następnie popłynął do zatoki Dollart, i w mieście Emden wynajął sobie osobny mały statek, który miał go zawieźć do Holandii. Lecz w tej przeprawie o mało nie postradał życia. Lekceważąc sobie jego niepozorny wygląd i łagodność w obejściu, zaczęli żeglarze fryzyjscy umawiać się pomiędzy sobą, aby go obedrzeć i życia pozbawić, ale Kartezjusz znający język holenderski, bardzo podobny do języka Fryzów, zrozumiał o co chodzi, dobył szpady i zagroził, że zginie ten, kto pierwszy ku niemu się zbliży. Stanowczością tą uratował sobie życie.
Pod koniec roku 1621 przybywszy do Hagi, pozostał tam przez kilka miesięcy i poznał się z byłym królem czeskim Fryderykiem, który z namowy żony swojej Elżbiety, księżniczki angielskiej, dumnej Stuartów córki, pragnąc mitrę elektorską na królewską zamienić koronę, w bitwie pod Białą górą stracił jedno i drugie, resztę życia na tułactwie i żebraniu pomocy spędzić zmuszony. Pierwszy też raz pewnie zobaczył tutaj Kartezjusz przyszłą sławną uczennicę swoją, córkę Fryderyka, także Elżbietę, która wówczas liczyła lat cztery. Następnie udał się do Brukseli, gdzie się przypatrzył infantce Izabelli, która w zakonnym habicie rządziła dziesięciu najbogatszymi w Europie prowincjami, podobnie jak Ximenes w habicie franciszkanina rządził Hiszpanią, Indiami i Ameryką. W roku 1623 pojechał do Włoch, był w Loretto, aby wykonać ślub dawniej złożony, we Wenecji patrzył na zaślubiny doży z Adriatykiem, w Rzymie roku 1625 był świadkiem jubileuszu, który tłumy pielgrzymów ściągnął różnych stron świata. Wracając przez górę św. Gotharda do domu, tutaj na szczycie Alp, skąd potoki do trzech mórz na cztery strony świata spływają, ułożył część swej teorii o gradzie, śniegu, grzmocie i wiatrach, tworząc w ten sposób pierwsze początki meteorologii. Później odbył jeszcze podróż do Anglii i Danii, tak więc oprócz Hiszpanii i Portugalii wszystkie europejskie zwiedził kraje, jak mówi francuski jego biograf.
Głównym dotąd przedmiotem pracy jego była matematyka. Powiadają, że jeszcze w szkołach pierwszą myśl swej analitycznej geometrii powziął, co by dowodziło niesłychanej zdolności i biegłości w wieku tak młodym. Że niepospolita musiała być już wówczas biegłość jego w tym przedmiocie, dowodzi tego zdarzenie następujące. Podczas pierwszego w Niderlandach pobytu, chodząc po ulicach Bredy, spostrzegł ludzi czytających afisz przylepiony na rogu ulicy. Nie umiejąc jeszcze wtedy po holendersku, prosił nieznajomego, który z uwagą czytał owo pismo, aby mu treść jego przetłumaczył. Tym nieznajomym był rektor akademii, głośny wówczas matematyk Beckmann. Z lekceważeniem spojrzał na dziewiętnastoletniego, szczupłego cudzoziemca i powiedział mu żartem, że pod tym warunkiem przetłumaczy mu treść owego pisma, jeżeli przyrzecze rozwiązać to właśnie zadanie matematyczne, które tam było ogłoszone. Zgodził się na to Kartezjusz, i ku największemu zdumieniu uczonego Holendra przyniósł mu nazajutrz rozwiązanie zadania. Z dalszej pomiędzy nimi rozmowy pokazało się, że młody Francuz lepiej znał ten przedmiot, aniżeli osiwiały w nauce profesor. W trzy lata później podobne miał zdarzenie w mieście Ulm z niemieckim matematykiem Faulhaberem, który go także z początku lekceważył, później jednak gorliwie głosił jego sławę. Kartezjusz wnet był znany wszystkim ważniejszym w Europie matematykom, otrzymywał według ówczesnego uczonych zwyczaju mnóstwo najtrudniejszych zagadnień do rozwiązania, które dla niego trudne nie były. Niepodobna jednak tutaj pominąć tej wzmianki, że pomimo tak wielkiej swej w tym przedmiocie biegłości, nie cenił go zbyt bardzo, nie miał do niego tego niezwyciężonego przywiązania, jakiego uczeni do swych ulubionych zajęć nabierają. Pięć albo sześć razy porzucał matematykę – aby zawsze znowu do niej wrócić.
Były to w ogóle dla Kartezjusza czasy wewnętrznej walki. Uniwersalny umysł jego chwytał się wszystkiego, każdy przedmiot go nęcił, odrywał od innych, przedstawiając nowe powaby. Fizyka wydawała mu się treściwszą, więc porzucił matematykę, jako zbyt ogólnikową. Potem znowu znalazł we fizyce mało pewności, więc wrócił do matematyki; lecz jej ogólnikowość odstręczała go niestety, a z drugiej strony wabić go zaczęły nauki moralne, nauka o człowieku, nimi się zajął więc. Lecz widząc, jak mało się ludzie tym przedmiotem zajmują, porzucił go znowu, aby wrócić do pierwszych. Trzy lata trwała ta walka i czym się skończyła? Oto tym, że postanowił wszystkimi zajmować się naukami, postanowił powiązać wszystkie w nową filozofię. W ten sposób tylko geniusz z takich trudności wybrnąć umie.
W podobną niepewność wprawiało go zewnętrzne jego położenie. Urzędu żadnego nie miał, majątek odziedziczony po matce wynosił osiem tysięcy liwrów, był więc bardzo szczupły – trzeba było myśleć o przyszłości. Obeznany z wojskowością, miał zamiar objąć intendenturę armii, lecz chłodne prośby jego o to miejsce nie odniosły skutku; potem układał się o kupno posady królewskiego gubernatora w Chatelherault, a jako sumienny człowiek, postanowił pójść przede wszystkim na praktykę do prokuratora w Chatelet, aby się przysposobić do urzędu, lecz i ten projekt spełzł na niczym. Jakiż był koniec tych zabiegów? Oto postanowił żyć jak najskromniej i oddać się całkiem pracy naukowej. Przykładów takiego wyrzeczenia się dostojeństw i władzy, które dla ludzi najponętniejszą są rzeczą, przykładów takiego dobrowolnego skazania się na niedostatek, takiego niepowstrzymanego zamiłowania nauki niewiele znaleźlibyśmy między ludźmi. A może go pragnienie sławy nęciło? Mało było obojętniejszych jak Kartezjusz ludzi wobec tej syreny, która Herostratów3 tworzy. Byłaby to zresztą pobudka zbyt młodociana, niedojrzała, aby ją przypisać takiemu jak nasz filozof człowiekowi, o czym się zresztą czytelnik z dzieła samego przekona. Był wyznawcą maksymy Bene qui latuit, bene vixit, (ten żyje szczęśliwie, kto żyje w ukryciu). My zaś dodamy, że nie pragnienie sławy, ale miłość idei tworzy wielkich ludzi.
Bez wątpienia wtedy już dojrzewała zasadnicza myśl filozofii Kartezjusza: zasada naukowego sceptycyzmu. Naukowego mówię sceptycyzmu, jak najuroczyściej żądał bowiem Kartezjusz, aby rzeczy wiary nie łączyć z rzeczami nauki. Wiarę stawiał wyżej, przez całe życie był w niej stały, przepisy jej wiernie wykonywał, żyjąc w protestanckiej Holandii szukał i tam katolickiego nabożeństwa, na łonie katolickiego kościoła umarł. Sceptycyzm jego dotyczył rzeczy rozumu, nauki.
Ciekawa jest pierwsza myśl, która go do tego sceptycyzmu zawiodła. Przypatrując się zawikłanej, krętej budowie średniowiecznych miast Holandii i Niemiec, rosnących powoli, a bezładnie przez długie wieki, pomyślał sobie, że dzieła tworzone przez rąk wiele i przez długie czasy, są o wiele mniej doskonałe, aniżeli dzieła myśli i ręki jednego człowieka, czy to będą dzieła architektury, sztuki, czy prawodawstwa, czy też urządzenia administracyjne. Myśl tę przenosząc na pole nauki, dostrzegł, że filozofia ówczesna była składem rozlicznych, niezwiązanych ze sobą zdań, pozbieranych z różnych filozofów, niezgodnych ani co do zasad, ani co do charakteru. Dostrzegł dalej, że wiedza każdego z ludzi składa się ze sprzecznych często nauk rodziców, różnych nauczycieli, krewnych, nawet piastunek. Taka wiedza nie może mieć tej jedności i stałości, jaką by miała, gdyby człowiek doszedłszy do lat dojrzałych, sam ją z gruntu układać zaczął. Otóż nie pragnąc, aby to było ogólnym obowiązkiem, przyznając nawet, żeby taka ogólna reforma była żądaniem niemożliwym do wykonania, tak jakby niedorzecznością było, aby ludzie postanowili naraz rozwalić całe miasto swoje w celu jednolitego tegoż odbudowania, sądził jednak, że jednostkom postanowienie takie korzyść przynieść, myślom pewność, porządek i spokój zapewnić by mogło. Nie łudził się też, aby to łatwą do wykonania było rzeczą: człowiek prędzej dom swój spali, niż się wyrzeknie swoich uprzedzeń i błędów zakorzenionych, to wiedział z doświadczenia, lecz po kilku latach pracy doszedł drogą w dziełku obecnym przedstawioną do tej samodzielności i pewności, jakiej pragnął, do jakiej dążył.
Życie jego w Paryżu mogło być dla człowieka lubiącego towarzystwo bardzo przyjemne. Przyjaciół miał dużo, znajomości jeszcze więcej, bez przerwy zgłaszali się do niego ludzie, pragnący poznać matematyka, którego sława coraz głośniejszą się stawała. W najświetniejszych towarzystwach był mile widzianym gościem. Było to u nuncjusza Bagni, gdzie się spotkał z kardynałem Berulle i filozofem Chaudoux. Filozof popisywał się przed nimi swoją biegłością w dialektyce. Była to kwitnąca wówczas sztuka, która polegała na tym, aby mówić z biegłością o wszystkim, dowodzić i przekonywać o wszystkim, zarówno o tym co się zna, jak i o tym czego się nie zna, zarówno o rzeczach prawdziwych, jak i fałszywych, byle dowody były według reguł logicznych. Wszakże byli tacy dialektycy, którzy dowodzili, że człowiek ma troje oczu. Kartezjusz obojętnie się zachował wobec popisów szermierza filozoficznego, a zapytany przez kardynała o zdanie, odrzekł, że w tym wszystkim jest za wiele przypuszczeń, on zaś matematycznej pewności żąda dla zdań filozoficznych. Na gorącą prośbę kardynała przyobiecał filozofię taką opracować.
Kartezjusz przekonał się, że dopóki zostanie w Paryżu, dopóty nie zdoła się oddać nauce tak, jak pragnął. Liczne znajomości, częste a niespodziane wizyty obcych, niekiedy obojętne, a nawet uprzykrzone, odrywały go od pracy i niemiłym mu czyniły pobyt w tym mieście. O czym już od dawna w cichości myślał, to wykonał niespodziewanie pod koniec marca roku 1629. Nikomu ani słowa nie mówiąc, ani przyjaciołom, ani krewnym, ani rodzicom nawet, przeniósł się do Holandii na stałe mieszkanie, porozsyłał tylko w chwili odjazdu listy pożegnalne. Dlaczego wybrał Holandię? Miał w tym Kartezjusz przyczyny swoje, a przede wszystkim klimat. Od dawna, już od dwudziestego roku życia miewał sny niespokojne, dziwne. Zdawało mu się, że się mu pokazują widziadła, że słyszy głos, który go powołuje do szukania prawdy. Jest to nierzadki skutek nadmiernie natężonej pracy umysłowej i samotności. Jeszcze teraz, w trzydziestym roku życia, obawiał się, aby gorący klimat Francji zbyt mu wyobraźni nie rozgrzewał, pozbawiając potrzebnego do rozmyślań filozoficznych chłodu. Drugim powodem, który go skłonił do wybrania Holandii na mieszkanie, była wysoka kultura tego kraju. Potrzebując niejednego do prac swoich dzieła, niejednego sztucznego narzędzia, mógł je znaleźć tutaj prędzej, niż gdziekolwiek indziej. Upodobał sobie zresztą ten kraj, jak się o tym czytelnik przekona z z żywością pisanego listu do przyjaciela Balzaca we Francji, w którym przenosi Holandię nad najpiękniejsze okolice Włoch lub Francji. ,,Moje tutaj mieszkanie – pisze do niego – wolę raczej, aniżeli to rozkoszne ustronie, w którym przebywałeś ostatniego lata. Chociaż przyjemne jest mieszkanie na wsi, to jednak braknie tam tysiąca różnych rzeczy, które tylko w mieście mieć można; nawet tej samotności tam mieć nie możemy, jakiej byśmy pragnęli. Tutaj cały świat, mnie wyjąwszy, zajęty jest handlem, mogę więc pozostać nieznany. Przez niezliczone tłumy ludzi przechodzę co dzień tak spokojnie, jak się ty przechadzasz po twoich alejach. Ludzie, których spotykam, robią na mnie takie same wrażenie, jakbym patrzył na drzewa waszych lasów, albo trzody na polach waszych. Gwar kupców nie sprawia mi większego kłopotu, niż szelest strumyka. Przypatrując się niekiedy ich zajęciom, czuję tę samą przyjemność, co tobie widok rolników twoich, widzę bowiem, że celem ich zapobiegliwości jest ozdoba miejsca, które zamieszkuję i zaopatrzenie wszystkich potrzeb moich, Jeżeli się cieszysz, patrząc na owoce twojego ogrodu, które cię obfitością darzą, czy mniejszą będzie moja przyjemność na widok statków napełnionych płodami Europy i Indii. W którym miejscu świata znaleźć łatwiej wszystko to, co próżności albo gustowi dogadza, niż tutaj. Gdzież kraj na świecie, gdzie by można żyć swobodniej, spać spokojniej, bez obawy niebezpieczeństw; gdzie by prawo było czujniejsze, niż zbrodnia, gdzie by otrucia, zdrady, oszczerstwa mniej były znane, gdzie by więcej pozostało śladów uczciwości przodków naszych? Nie rozumiem, dla czegoś tak jest zakochany w italskim niebie. Zaraza miesza się tam z powietrzem, którym się oddycha, upał dnia jest nieznośny, chłód wieczorny sprowadza chorobę, cień nocy pokrywa kradzieże i zabójstwa. Jeżeli się lękasz północnej zimy, czy zdołasz się w Rzymie, nawet wśród gajów, fontann i jaskiń tak skutecznie zabezpieczyć od skwaru, jak tutaj od zimna przy pomocy dobrego pieca albo komina. Jeżeli tutaj chcesz przybyć, oczekuję cię z małym zasobem filozoficznych idei, lecz czy przybędziesz, czy nie, zawsze pozostanę twym czułym i wiernym przyjacielem”. Oto list matematyka, filozofa, z niespodziewaną napisany malowniczością. Kartezjusz umiał nie tylko dobrze rachować, ale i pisać ładnie.
Musiał to być najszczerszy jego przyjaciel, ów Balzac, jeżeli go aż zapraszał do siebie. Przed innymi znajomymi ukrywał się bowiem, zmieniał często mieszkanie, w ciągu lat dwudziestu pięciu swego pobytu w Holandii mieszkał w kilku większych miastach, częściej jednak w mniejszych miasteczkach, po wsiach, najchętniej zaś w odosobnionych domkach, zwłaszcza nad brzegiem morza. Długo jeszcze po jego śmierci pokazywano budynki, w których niegdyś przebywał. Listy swoje pisywane do Francji przesyłał zwykle na ręce znakomitego matematyka, księdza Mersenne, ale nie podawał w nich nigdy rzeczywistego miejsca swego pobytu, tylko zwyczajnie wysyłał je z któregokolwiek większego miasta.
Po ośmiu latach pobytu w Holandii, a więc wtedy, kiedy sam liczył lat czterdzieści i jeden, wydał spory tom pod tytułem: Essays de philosophie (Próbki filozoficzne). Tom ten musiał sprawić na znawców niesłychane wrażenie, zawierał bowiem na czele: Rozprawę o metodzie, oprócz tego Geometrię, Rozprawę o meteorach i Dioptrykę.
Rozprawa o metodzie należy do najważniejszych dzieł, jakie historia filozofii przedstawia. Doniosłość jej polega na tym, że jest ona najuroczystszym protestem przeciw błędom naukowym, odzianym powagą długiego szeregu pysznych, lecz nieświadomych rzeczy uczonych, jest krzykiem samodzielności umysłu, pragnącego ratunku z powodzi narzuconych nauk, jest odwołaniem się rozumu do boskiej żywej księgi świata od zapleśniałych pergaminów i wymysłów chorobliwej ambicji ludzkiej. Filozofia Arystotelesa, potężnego zaiste myśliciela, w wielu punktach nie zgadza się z naturą, z istotą rzeczy. Otóż ta fałszywa już z góry filozofia została w średnich wiekach przez błędne tłumaczenia i błędniejsze jeszcze objaśniania wypaczoną, skoślawioną, do tego stopnia, że się z tego utworzyło monstrum naukowe, podobne zupełnie do owych smoków stugłowych, o których tak chętnie i z taką dokładnością mówi średniowieczna historia naturalna. Jak do smoka tego nikt się zbliżyć nie mógł, aby nie być pożartym, aby nie spłonąć od ognia ziejącego z paszczy jego, tak do, filozofii średniowiecznej zdrowy rozum ludzki zbliżyć się nie mógł, aby nie zginąć. Byli w średnich wiekach rycerze, którzy zwycięskie ze smokami staczali walki, a do najświetniejszych rycerzy, którzy się odważyli podjąć walkę ze smokiem średniowiecznej nauki, należy Kartezjusz.
W scholastycznej filozofii pracowały umysły niepospolite, praca ich była wielka, skatalogowali bowiem całą naukę chrześcijańską i ujęli ją w porządek naukowego systemu. Trud ich musiał być niemały, aby z prześlicznych, pełnych wschodniego słońca i ciepła przypowieści Ewangelii i Starego Testamentu utworzyć tę potężną, mistrzowską zaiste, ale zimną, posępną, gotycką budowę teologii. Co po za tym w naukach zrobili, to było niepożyteczne. Metafizyka pochłaniała ich całkiem, o fizykę nie dbali. Wszyscy gonili za wymysłami, za dziwactwami, stracili zupełnie miarę prawdy, przestając myśli porównywać ze wzgardzoną przez siebie przyrodą. Gardzili przyrodą, to była zasadnicza przyczyna ich błędnej drogi. Stąd poszło, że nie umieli myśleć samodzielnie, polegając z pokolenia w pokolenie na powadze poprzedników i snując dalej wątek ich bezpodstawnych wymysłów. Przestali patrzeć na świat, przestali słuchać głosów natury, a jeżeli ich słuchali, od razu im mistyczną podsuwali interpretację.
Jak przykro być musiało krzepkim umysłom w takiej ponurej i głuchej atmosferze! Mieć uszy, a nie słuchać, oczy, a nie patrzeć! To też już nasz Kopernik w pięknym wyrażeniu wzywa, abyśmy rzecz na oba brali oczy, (rem ipsam ambobus oculis inspiciamus), lecz dopiero Kartezjusz pootwierał nam zmysły, sprowadził ludzkość z manowców, przyrodzie wrócił należne jej znaczenie, przywrócił związek pomiędzy nią a zmysłami i myślami naszymi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Victor Cousin (1792–1867) – francuski filozof i historyk filozofii. [wróć]
2. Henry Thomas Buckle (1821–1862) – brytyjski filozof i historyk kultury. [wróć]
3. Herostratos, gr. Ἡρόστρατος (IV w. p.n.e.) – szewc z Efezu ogarnięty obsesją zyskania wiecznej sławy. W tym celu podpalił słynną miejscową świątynię Artemidy. [wróć]