Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pielęgnuj w sobie umysł nastolatka
Dominika Słowik, laureatka Paszportu „Polityki”, powraca z powieścią nieodkładalną!
Natalia słucha Backstreet Boys, razem z wujkiem uczy się układów tanecznych z teledysków w MTV, na obiad je smażone ziemniaki, podkrada mamie kosmetyki, a buty do szkoły nosi w zwykłych reklamówkach. Na naszych oczach stopniowo zastępuje dziecięce łzy i smarki spod nosa szlugami, ściga się z przyjaciółkami o pierwszą krew w majtkach i pierwszy dotyk. W skrócie – dorasta.
Edyta, dwudziestoparoletnia mama Nat, samotnie ją wychowuje i stara się zapewnić córce jak najlepsze życie. Często jest dla niej bardziej przyjaciółką niż matką. Pracuje na dziale mięsnym w całodobowym sklepie i oszczędza na czarną godzinę. Jej los zaczyna się odmieniać, gdy na łączach CB radia poznaje Artura, wytatuowanego kierowcę tira.
I chociaż nie wszystko układa się jak powinno, jedno jest pewne – nigdy się nie poddają.
„Dominice Słowik udało się opisać rzeczywistość tak, jak również jej pokolenie ją rozumiało i traktowało. Żyliśmy w niedostatku, ale bieda oznaczała wstyd dopiero wtedy, gdy ktoś nam ją wytknął lub wywąchał (!). W Rybim oku bieda nie jest ani tarczą, ani transparentem — jest światem”.
Anka Sasnal
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Zęby straciły z matką w podobnym czasie. Mieszkały wtedy razem już od roku.
Na dziąśle Nat wyrósł ropień. Gryzła tylko lewą stroną szczęki. Z lęku przed bólem przestała używać szczoteczki. Po kilku dniach dostała wysokiej gorączki w środku nocy.
Nad ranem przyjechał do nich wujek Lutek z gotówką. Wydawał się zmartwiony, kiedy spoglądał na opuchniętą Nat.
– Wystarczy wam tyle?
– Chyba tak. – Edyta wcisnęła banknoty do torebki.
– Dyżur jest na Orzechowej. Też powinnaś przy okazji pójść.
– Jak coś sobie wreszcie znajdę – odpowiedziała wymijająco. – Rozumiesz, jak jest. Akurat jestem między pracami. Wszystko z Holandii poszło na mieszkanie.
– Jeśli chodzi tylko o kasę...
Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Edyta... – Wujek spojrzał na nią z niedowierzaniem i nagle się roześmiał. – Ty się go dalej boisz? Kurwa! Masz dwadzieścia cztery lata!
Edyta milczała. Nat czuła, że ból dziąsła staje się coraz bardziej świdrujący.
– Podwieźć was? – zapytał w końcu Lutek pojednawczo.
– Dzięki, wezmę malucha.
– Tylko jedź naokoło, żeby cię nikt nie widział...
– Wiem, wiem. Górą, za policją – ucięła. Zarzuciła torebkę na ramię.
Samochód stał w ogródku. Używały go rzadko i tylko przy specjalnych okazjach. Edyta wzięła rozpaloną córkę na ręce. Posadziła Nat na tylnym siedzeniu. Soczysta trawa sięgała jej do połowy łydki. Obcasy grzęzły w ziemi. Nat zauważyła, że przykleiły się do nich mokre źdźbła.
Przymknęła oczy. Jechały. Nikogo poza nimi nie było na ulicach. Samochodem szarpało. Silnik wył, przez lekko uchylone okno zimne powietrze niosło zapach spalin. Wiatr chłodził rozpaloną głowę Nat.
Zrobiło jej się niedobrze.
– Edyta, daleko jeszcze?
– Zaraz będziemy.
I rzeczywiście, chwilę później szarpnięcia ustały. Zapadła cisza.
Ból wciąż rytmicznie pulsował.
Edyta nie ruszała się z miejsca. Zaciskała dłonie na kierownicy i wpatrywała się w coś za oknem. Nagle uśmiechnęła się szeroko i Nat poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Doskonale znała ten uśmiech matki: zwykle zwiastował nieszczęście.
Ktoś zapukał w szybę.
– Dzień dobry! – zaszczebiotała Edyta. – Czy jechałam za szybko?
– Poproszę dokumenty. – Głos był pozbawiony emocji.
– Oczywiście. – Mama sięgnęła do torebki. Podając papiery, musnęła palcami dłoń policjanta.
– Tu jest tylko dowód rejestracyjny. Jeszcze prawo jazdy.
– Nie ma...? Ojej, musiało mi chyba gdzieś wypaść.
Policjant uniósł brwi.
– Zapraszam panią do radiowozu.
Nat została sama. Uklękła na siedzeniu. Zza oparcia spoglądała przez tylną szybę. Widziała, jak dorośli idą w stronę policyjnego auta, ale miała wrażenie, że to ona się przemieszcza, zielony maluch rusza i niesie ją w dal. W radiowozie widziała matkę, siedziała obok policjanta. Miał sztywne, służbowe ruchy i Nat wydało się, że matka stara się go powoli unieszkodliwić serią niejasnych gestów. Coś wyjaśniała. Poprawiła włosy. Złożyła dłonie jak do modlitwy, przyłożyła je do ust. Policjant milczał. Złapała go za rękę.
Wtedy mężczyzna poczerwieniał.
Usta mu się wykrzywiły i chociaż Nat nic nie słyszała, była pewna, że facet bardzo głośno wrzeszczy. Edyta ukryła twarz w dłoniach. Później zaczęła grzebać w torebce. Chusteczką wytarła oczy, wysmarkała nos.
Trwało to wszystko dość długo. Głowy dorosłych za szybą przypominały Nat dwie wielkie ryby zawieszone w akwarium.
Policjant wreszcie się uspokoił.
Kiedy wysiedli z samochodu, dźwięki wróciły, jakby ktoś wyłączył wyciszenie telewizora. Głosy dobiegały jednak wciąż z daleka. Nat od gorączki wydawało się, że usta nie nadążają za wydobywającymi się z nich słowami.
Szybko usiadła na siedzeniu. Była poruszona. Edyta nie cierpiała, kiedy brudziła butami tapicerkę. Nat zacisnęła powieki, udawała, że śpi. Pomyślała, że matka nie chciałaby być podglądana. Poczuła wstyd.
– Samochód musi sobie odebrać właściciel. I żebym więcej pani nie widział, jasne? Bo następnym razem będzie inna rozmowa. – Policjant oddał Edycie książeczkę z dokumentami.
– Dziękuję... – wykrztusiła. – Bardzo panu dziękuję.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.
– Wysiadaj, Nat.
– Dlaczego?
– Auto nam się zepsuło.
Wygramoliła się z samochodu.
– Dasz radę iść sama, prawda? – Edyta złapała ją za rękę.
Nat ostrożnie skinęła głową. Każdy gwałtowny ruch powodował ból.
Kiedy szły poboczem, zza ich pleców znów nadjechał radiowóz. Nat zobaczyła, że mężczyzna odwraca głowę, jakby o coś zahaczyła i kręciła się wraz z pędem zostawianego za samochodem krajobrazu. Wydawało jej się, że głowa zaraz obróci mu się na plecy, ale wtedy auto zniknęło za zakrętem. Koguty na dachu były zapalone i kiedy ostatnie plamy zimnego niebieskiego światła spadły Nat pod nogi, potknęła się.
Edyta wzięła ją bez słowa na ręce.
Oszołomiona Nat wysuwała się z objęć i matka coraz częściej przystawała. Ściskając córkę boleśnie pod pachami, przerzuciła ją z biodra na biodro. Torebka na długim pasku kołysała się, obcasy coraz mniej rytmicznie stukały o nierówny asfalt.
Wyminęło je kilka samochodów i pęd powietrza sypnął im piaskiem w twarze. Jakiś kierowca zatrąbił, niemal muskając je karoserią. Nat ze strachu mocniej objęła Edytę.
– Mamusia, daleko jeszcze?
– Kurwa mać! – Edyta ciężko oddychała. – Nie duś mnie! – Odgięła palce Nat zaciśnięte na swojej szyi. – Czy ty zawsze musisz być taka marudna?
Gabinet znajdował się w dużym domu z ogrodem otoczonym wysokim murem. Budynek był śnieżnobiały, wyraźnie odcinał się na tle szarzejącego nieba. Korytarz zapełniali bladzi ludzie.
Mama pociągnęła nosem. Wydała się nagle bardzo zdenerwowana.
– Nie cierpię tego smrodu.
Nat natychmiast zachciało się do łazienki.
Ktoś akurat wychodził z gabinetu. Matka błyskawicznie wślizgnęła się przez uchylone drzwi, wciąż z Nat na rękach. Za nimi podniósł się krzyk protestu. Edyta go zignorowała.
– Przyjąłby nas pan? Bardzo prosimy.
Dentysta nawet nie spojrzał w ich stronę. Pod światło jego profil przypominał cień pozbawiony źródła. Nat widziała kiedyś coś takiego w filmie.
– Dziecko ma gorączkę...
– Nie byłyście chyba panie umówione?
– Nie, ale coś jej nagle wyskoczyło na dziąśle. – Głos Edyty lekko się załamał. Dentysta wreszcie na nie spojrzał. Nat poczuła, że pod jego wzrokiem mama sztywnieje. Poprawił okulary.
– Wolne terminy dopiero na przyszły miesiąc.
– Bardzo pana doktora prosimy. Nat, poproś ładnie. – Edyta dźgnęła ją w bok.
Nat jednak milczała. Nigdy wcześniej nie była u dentysty. Pokój wypełniały metalowe narzędzia, w których odbijało się światło. To samo światło odbijało się w szkłach lekarza.
Mężczyzna westchnął ciężko. Miał szpakowate włosy i krótką brodę. Z kieszonki białego fartucha sterczał długopis w kolorze srebra. Wyglądał jak wbita w pierś lśniąca szpilka.
Nat pomyślała, że przypominał trochę aktora z Ostrego dyżuru.
– To siostrzyczka?
Edyta uśmiechnęła się swoim najsłodszym uśmiechem:
– Córka.
Dentysta się zawahał.
– Gdyby każdy tu tak wchodził z ulicy... Proszę zaczekać pod drzwiami.
– Czyli przyjmie nas pan?
– Powiedziałem: zaczekać!
– Dziękujemy. Bardzo, bardzo dziękujemy!
Mężczyzna machnął ręką.
Wychodząc, Edyta pochyliła się, jakby mu się kłaniała.
Na korytarzu z westchnieniem ulgi postawiła wreszcie Nat na podłodze. Obciągnęła pomiętą sukienkę i palcami przeczesała spocone włosy.
Czekały bardzo długo. Za każdym razem, kiedy korytarz niemal pustoszał i Nat myślała, że to wreszcie ich kolej, pojawiali się nowi pacjenci. Zawsze były ostatnie. Z gabinetu słyszała wrzaski i brzęczenie, wyobrażała sobie, że doktor zamienia się tam w wielkiego metalowego owada i bzycząc, powoli pożera pacjentów. Potem ci ludzie jednak wychodzili z gabinetu, zawsze tyłem, kłaniając się w progu jak wcześniej mama, bladzi, oszołomieni, niczym świeżo obudzeni z ciężkiego snu.
Edyta z głębokim westchnieniem zsunęła obcasy; na piętach miała krwawe obtarcia. Nat położyła jej głowę na kolanach. Matka gładziła ją po włosach, delikatnie, żeby nie urażać bolącego policzka...
Kiedy Nat się obudziła, ślina ciekła jej z półotwartych ust, a niebieskie kwiaty na sukience mamy poczerniały w miejscu, gdzie nasiąkły wilgocią. Edyta pochrapywała.
Nat uniosła głowę.
Przed nimi stał dentysta i wpatrywał się w śpiącą mamę. Korytarz był pusty.
– Czyli to tę dziewczynkę boli? – huknął. – Dziura w zębie? Pięciolatka? Hm? Na fotelu ją posadzić!
Edyta, półprzytomna, zerwała się z krzesła. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi boso. Lekarz nie spuszczał z niej wzroku. Pośpiesznie wsunęła obcasy.
W gabinecie pomógł umieścić Nat w fotelu.
Kiedy pochylił się nad nią, buchnął jej w twarz nieznany gryzący zapach.
– Szeroko, aaaaa! No, już widzę, ropka się zebrała. Robimy ze znieczuleniem?
– Czy dodatkowo płatne? – Edyta unikała wzroku lekarza.
– No a jak by to sobie pani inaczej wyobrażała? To nie Czerwony Krzyż – roześmiał się.
– Długo to będzie trwało?
– Góra minutkę.
– Tylko? Wytrzyma.
Nat oddychała przez usta, jakby miała katar. Potem była eksplozja. Nat zawyła, próbowała się wyrwać, ale Edyta przycisnęła ją swoim ciężarem do fotela. Matka była czerwona i cała mokra, coś krzyczała, dentysta też krzyczał, na dłoni miał ślad zębów. Nat nie mogła się poruszyć, a potem zobaczyła jasny trzonowiec w umywalce poplamionej ropą i krwią.
– I na co to wycie było potrzebne?! – Dentysta polewał sobie nadgarstek wodą utlenioną.
Oszołomiona Nat leżała bezwładnie w fotelu.
– Otwórz jeszcze raz usta, tylko obejrzę, czy wszystko w porządku. Muszę założyć opatrunek.
Nat z przerażeniem pokręciła głową. Uniosła się w fotelu, chciała uciec, ale matka zagrodziła jej drogę.
– Przysięgam, nic więcej nie będę robił.
– Nie denerwuj mnie, Natalia, otwieraj natychmiast tę buzię! – warknęła Edyta. Do czoła przykleiły się jej pozlepiane włosy.
– Nic nie będzie bolało. Obiecuję! – Dentysta podszedł do szafy i coś wyjął. – O, a to dla ciebie, prezencik.
Podał Nat plastikową torebkę ze szczoteczką do zębów i minitubką truskawkowej pasty.
– Co się mówi, Nat? – Oczy matki przypominały dwie szparki.
Nat otworzyła buzię, żeby podziękować... Dentysta rzucił się do przodu i bez ostrzeżenia wyrwał jej kolejny ząb, tym razem przedni.
Edyta stała z rozdziawionymi ustami.
– Górna jedynka się ruszała. I tak by zaraz sama wypadła. Lepiej załatwić wszystko przy okazji.
– Ru... ruszała się? – wyjąkała matka. Nat poczuła, jak palce Edyty zaciskają się jej na ramieniu. – Nic nie zauważyłam.
– To tylko mleczak. Ledwo siedział. – Dentysta machnął lekceważąco dłonią i usiadł przy biurku. Zaczął wypisywać rachunek. Humor mu się wyraźnie poprawił. Cichutko nucił.
– Następnym razem bez znieczulenia tego dziecka nie przyjmę, toż to gryzie jak wściekłe! Proszę sobie odłożyć trochę więcej pieniążków na kolejną wizytę, dobrze? I na kontroli widzimy się za tydzień.
Nat gapiła się teraz na dwa jasne zęby w brudnej umywalce.
– No właśnie, panie doktorze... – Nagle głos matki ociekał słodyczą. – Jeśli o to chodzi... Strasznie mi głupio, ale czy mógłby nas pan doktor skredytować? Nie wzięłam portfela z domu... – Machnęła torebką. – Bardzo pana doktora proszę. Obiecuję, że wrócę z pieniędzmi najpóźniej do końca tygodnia. Może pan policzyć za to ekstra.
– Do końca tygodnia będzie pani portfela szukać? – Lekarz spojrzał na matkę surowo zza okularów.
Nat czuła, że znów zaczyna boleć ją brzuch. Ciszę przerywało tylko ciche buczenie jakichś urządzeń. Edyta poczerwieniała.
Wtedy lekarz nagle się uśmiechnął.
– No już, już. Pani... – Zajrzał do kartoteki – ...Edyto. Rozumiem, jak jest. Niech mąż po prostu podrzuci pieniądze do mnie do końca tygodnia, nie będę nic liczył dodatkowo.
Matka jeszcze bardziej się zarumieniła. Pokręciła głową.
– Sama przyniosę.
Lekarz zdjął okulary.
– Rozumiem. – W oczach zapaliły mu się życzliwe iskierki. – Zaraz... zaraz... Edyta... Edyta... – Zaczął znów wertować kartotekę. – Ducholska?
Matka skinęła głową.
– A czy ty przypadkiem do mnie już nie chodziłaś kiedyś?
– Dawno... – zająknęła się. – Za dzieciaka.
Odsunął się od biurka, jakby chciał ją lepiej obejrzeć.
– No proszę! Jak wyrosłaś! Piękna kobieta. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Tak mi coś wyglądałaś znajomo. Pomyśleć, że ja ci mleczaki wyrywałem! – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – I to jest naprawdę twoja córuchna? – Wskazał na Nat, której bardzo się to wszystko nie podobało. Dentysta ją przerażał. Skrzywiła się, ale lekarz znów patrzył wyłącznie na Edytę. Nat zsunęła się z fotela i podbiegła do matki. Edyta bezwiednie pogłaskała ją po głowie.
Lekarz wstał. Zbliżył się. Wyciągnął dłoń, jakby chciał chwycić Edytę pod brodę i jej też zajrzeć do ust...
– Czy ja mogę dostać moje zęby? – Nat pociągnęła go za połę fartucha.
Mężczyzna wzdrygnął się, spoglądając w dół.
– Te wyrwane?! Nie ma mowy. To niehigieniczne. Obrzydliwe pomysły. – Naburmuszył się. – Córka będzie musiała przyjść na kontrolę z tym dziąsłem. Sprawdzę, czy znowu nie zbiera się ropa. A i pani by się przydała wizyta, żółte zęby, widzę. Palaczka, co? – Pogroził palcem. – Co ja z paniami mam zrobić? W gabinecie nie mogę tak za darmo zupełnie, wie pani, jak jest. Wszyscy by potem tak chcieli. – Westchnął. – Ale jeśli macie dobre światło w domu, to jakoś to załatwimy. To moja wizytówka, proszę do mnie zadzwonić za tydzień.
Pogłaskał Nat po głowie; wciąż miał na dłoniach lateksowe rękawiczki.
– Jak ty się zachowujesz?! Wiesz, ile wstydu się przez ciebie najadłam?
– Co ja niby...
Edyta szarpnęła córkę.
– Co? Co? Pogryzłaś go! I jeszcze żeby na koniec o te wyrwane zęby pytać?!
Nat zaczęła płakać. Szły wolno, bo Edyta mocno utykała. Na ulicy wciąż było jasno, a słońce stało wysoko. Zaskoczyło to Nat, pomyślała, że spędziły u dentysty całą noc, chociaż wiedziała, że to nieprawda.
Chlipiąc, złapała Edytę za rękę. Jedna rzecz dalej nie dawała jej spokoju.
– Edyta... – zapytała nieśmiało, pociągając nosem. – Co się stało z pieniędzmi od wujka?
– Zgubiłam – burknęła mama. Nie patrzyła na córkę. – Nie interesuj się.
Przeszły jeszcze kilka kroków. Nagle Edyta się zatrzymała. Zdjęła buty i z wrzaskiem cisnęła je w pobliskie krzaki, a potem wzięła Nat na ręce i ruszyła boso po asfalcie. Poszły do domu.