Rybie oko - Dominika Słowik - ebook + książka

Rybie oko ebook

Dominika Słowik

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Pielęgnuj w sobie umysł nastolatka

Dominika Słowik, laureatka Paszportu „Polityki”, powraca z powieścią nieodkładalną!

Natalia słucha Backstreet Boys, razem z wujkiem uczy się układów tanecznych z teledysków w MTV, na obiad je smażone ziemniaki, podkrada mamie kosmetyki, a buty do szkoły nosi w zwykłych reklamówkach. Na naszych oczach stopniowo zastępuje dziecięce łzy i smarki spod nosa szlugami, ściga się z przyjaciółkami o pierwszą krew w majtkach i pierwszy dotyk. W skrócie – dorasta.

Edyta, dwudziestoparoletnia mama Nat, samotnie ją wychowuje i stara się zapewnić córce jak najlepsze życie. Często jest dla niej bardziej przyjaciółką niż matką. Pracuje na dziale mięsnym w całodobowym sklepie i oszczędza na czarną godzinę. Jej los zaczyna się odmieniać, gdy na łączach CB radia poznaje Artura, wytatuowanego kierowcę tira.

I chociaż nie wszystko układa się jak powinno, jedno jest pewne – nigdy się nie poddają.

„Dominice Słowik udało się opisać rzeczywistość tak, jak również jej pokolenie ją rozumiało i traktowało. Żyliśmy w niedostatku, ale bieda oznaczała wstyd dopiero wtedy, gdy ktoś nam ją wytknął lub wywąchał (!). W Rybim oku bieda nie jest ani tarczą, ani transparentem — jest światem”.

Anka Sasnal

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 214

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (20 ocen)
8
10
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blamazur

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytałem dopiero raz, ale mogę polecić bez wahania. raz, autorka to wcale nie obiecująca, ale już dowiedziona pisarka pełnego kalibru. jej Zimowla (w mojej głowie) tworzy niesamowity dyptyk razem z książką "wiele demonów" Pilcha - to naprawdę coś znakomitego. Dwa, sama książka jest świetna, co oznacza że wcale niełatwa w czytaniu. To coś więcej niż "czuła narratorka", coś więcej niż Masłowska (chociaż są pewne echa łączące rybie oko i magiczną ranę Masłowskiej). Rybie oko napisane jest z dużą wrażliwością, ale czułości jest akurat tyle ile trzeba, nie za dużo. Skupienia się na języku też akurat tyle ile warto. Ja mam pretensję że zbyt krótka, ale może to właśnie znaczy że jest taka jak należy. Książka wychodzi od perspektywy dziewczyńsko dziecięcej, która często była wykorzystywana jako wygodna konwencja, ale tu jest bardzo serio. Kłopot jest w tym, że łatwiej napisać o tych kwestiach które są drugorzędne dla jej wartości, no ale na tym polega sztuka. wydaje mi się że na prostszym...
10
iwdian

Dobrze spędzony czas

Ginny i Georgia w Polsce :)
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA, MAŁ­GO­RZATA TAR­NOW­SKA
Ko­rekta: KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ, BO­GU­SŁAWA BRZE­ZIŃ­SKA, AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA
Pro­jekt okładki, stron ty­tu­ło­wych i opra­co­wa­nie gra­ficzne: KIRA PIE­TREK
Fo­to­gra­fia na okładce: CFi­ma­ges/Alamy Stock Photo
Ry­sunki: DO­MI­NIKA SŁO­WIK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Do­mi­nika Sło­wik © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07979-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Zęby stra­ciły z matką w po­dob­nym cza­sie. Miesz­kały wtedy ra­zem już od roku.

Na dzią­śle Nat wy­rósł ro­pień. Gry­zła tylko lewą stroną szczęki. Z lęku przed bó­lem prze­stała uży­wać szczo­teczki. Po kilku dniach do­stała wy­so­kiej go­rączki w środku nocy.

Nad ra­nem przy­je­chał do nich wu­jek Lu­tek z go­tówką. Wy­da­wał się zmar­twiony, kiedy spo­glą­dał na opuch­niętą Nat.

– Wy­star­czy wam tyle?

– Chyba tak. – Edyta wci­snęła bank­noty do to­rebki.

– Dy­żur jest na Orze­cho­wej. Też po­win­naś przy oka­zji pójść.

– Jak coś so­bie wresz­cie znajdę – od­po­wie­działa wy­mi­ja­jąco. – Ro­zu­miesz, jak jest. Aku­rat je­stem mię­dzy pra­cami. Wszystko z Ho­lan­dii po­szło na miesz­ka­nie.

– Je­śli cho­dzi tylko o kasę...

Gwał­tow­nie po­trzą­snęła głową.

– Edyta... – Wu­jek spoj­rzał na nią z nie­do­wie­rza­niem i na­gle się ro­ze­śmiał. – Ty się go da­lej bo­isz? Kurwa! Masz dwa­dzie­ścia cztery lata!

Edyta mil­czała. Nat czuła, że ból dzią­sła staje się co­raz bar­dziej świ­dru­jący.

– Pod­wieźć was? – za­py­tał w końcu Lu­tek po­jed­naw­czo.

– Dzięki, we­zmę ma­lu­cha.

– Tylko jedź na­około, żeby cię nikt nie wi­dział...

– Wiem, wiem. Górą, za po­li­cją – ucięła. Za­rzu­ciła to­rebkę na ra­mię.

Sa­mo­chód stał w ogródku. Uży­wały go rzadko i tylko przy spe­cjal­nych oka­zjach. Edyta wzięła roz­pa­loną córkę na ręce. Po­sa­dziła Nat na tyl­nym sie­dze­niu. So­czy­sta trawa się­gała jej do po­łowy łydki. Ob­casy grzę­zły w ziemi. Nat za­uwa­żyła, że przy­kle­iły się do nich mo­kre źdźbła.

Przy­mknęła oczy. Je­chały. Ni­kogo poza nimi nie było na uli­cach. Sa­mo­cho­dem szar­pało. Sil­nik wył, przez lekko uchy­lone okno zimne po­wie­trze nio­sło za­pach spa­lin. Wiatr chło­dził roz­pa­loną głowę Nat.

Zro­biło jej się nie­do­brze.

– Edyta, da­leko jesz­cze?

– Za­raz bę­dziemy.

I rze­czy­wi­ście, chwilę póź­niej szarp­nię­cia ustały. Za­pa­dła ci­sza.

Ból wciąż ryt­micz­nie pul­so­wał.

Edyta nie ru­szała się z miej­sca. Za­ci­skała dło­nie na kie­row­nicy i wpa­try­wała się w coś za oknem. Na­gle uśmiech­nęła się sze­roko i Nat po­czuła nie­przy­jemne ukłu­cie w brzu­chu. Do­sko­nale znała ten uśmiech matki: zwy­kle zwia­sto­wał nie­szczę­ście.

Ktoś za­pu­kał w szybę.

– Dzień do­bry! – za­szcze­bio­tała Edyta. – Czy je­cha­łam za szybko?

– Po­pro­szę do­ku­menty. – Głos był po­zba­wiony emo­cji.

– Oczy­wi­ście. – Mama się­gnęła do to­rebki. Po­da­jąc pa­piery, mu­snęła pal­cami dłoń po­li­cjanta.

– Tu jest tylko do­wód re­je­stra­cyjny. Jesz­cze prawo jazdy.

– Nie ma...? Ojej, mu­siało mi chyba gdzieś wy­paść.

Po­li­cjant uniósł brwi.

– Za­pra­szam pa­nią do ra­dio­wozu.

Nat zo­stała sama. Uklę­kła na sie­dze­niu. Zza opar­cia spo­glą­dała przez tylną szybę. Wi­działa, jak do­ro­śli idą w stronę po­li­cyj­nego auta, ale miała wra­że­nie, że to ona się prze­miesz­cza, zie­lony ma­luch ru­sza i nie­sie ją w dal. W ra­dio­wo­zie wi­działa matkę, sie­działa obok po­li­cjanta. Miał sztywne, służ­bowe ru­chy i Nat wy­dało się, że matka stara się go po­woli uniesz­ko­dli­wić se­rią nie­ja­snych ge­stów. Coś wy­ja­śniała. Po­pra­wiła włosy. Zło­żyła dło­nie jak do mo­dli­twy, przy­ło­żyła je do ust. Po­li­cjant mil­czał. Zła­pała go za rękę.

Wtedy męż­czy­zna po­czer­wie­niał.

Usta mu się wy­krzy­wiły i cho­ciaż Nat nic nie sły­szała, była pewna, że fa­cet bar­dzo gło­śno wrzesz­czy. Edyta ukryła twarz w dło­niach. Póź­niej za­częła grze­bać w to­rebce. Chu­s­teczką wy­tarła oczy, wy­smar­kała nos.

Trwało to wszystko dość długo. Głowy do­ro­słych za szybą przy­po­mi­nały Nat dwie wiel­kie ryby za­wie­szone w akwa­rium.

Po­li­cjant wresz­cie się uspo­koił.

Kiedy wy­sie­dli z sa­mo­chodu, dźwięki wró­ciły, jakby ktoś wy­łą­czył wy­ci­sze­nie te­le­wi­zora. Głosy do­bie­gały jed­nak wciąż z da­leka. Nat od go­rączki wy­da­wało się, że usta nie na­dą­żają za wy­do­by­wa­ją­cymi się z nich sło­wami.

Szybko usia­dła na sie­dze­niu. Była po­ru­szona. Edyta nie cier­piała, kiedy bru­dziła bu­tami ta­pi­cerkę. Nat za­ci­snęła po­wieki, uda­wała, że śpi. Po­my­ślała, że matka nie chcia­łaby być pod­glą­dana. Po­czuła wstyd.

– Sa­mo­chód musi so­bie ode­brać wła­ści­ciel. I że­bym wię­cej pani nie wi­dział, ja­sne? Bo na­stęp­nym ra­zem bę­dzie inna roz­mowa. – Po­li­cjant od­dał Edy­cie ksią­żeczkę z do­ku­men­tami.

– Dzię­kuję... – wy­krztu­siła. – Bar­dzo panu dzię­kuję.

Męż­czy­zna wzru­szył tylko ra­mio­nami.

– Wy­sia­daj, Nat.

– Dla­czego?

– Auto nam się ze­psuło.

Wy­gra­mo­liła się z sa­mo­chodu.

– Dasz radę iść sama, prawda? – Edyta zła­pała ją za rękę.

Nat ostroż­nie ski­nęła głową. Każdy gwał­towny ruch po­wo­do­wał ból.

Kiedy szły po­bo­czem, zza ich ple­ców znów nad­je­chał ra­dio­wóz. Nat zo­ba­czyła, że męż­czy­zna od­wraca głowę, jakby o coś za­ha­czyła i krę­ciła się wraz z pę­dem zo­sta­wia­nego za sa­mo­cho­dem kra­jo­brazu. Wy­da­wało jej się, że głowa za­raz ob­róci mu się na plecy, ale wtedy auto znik­nęło za za­krę­tem. Ko­guty na da­chu były za­pa­lone i kiedy ostat­nie plamy zim­nego nie­bie­skiego świa­tła spa­dły Nat pod nogi, po­tknęła się.

Edyta wzięła ją bez słowa na ręce.

Oszo­ło­miona Nat wy­su­wała się z ob­jęć i matka co­raz czę­ściej przy­sta­wała. Ści­ska­jąc córkę bo­le­śnie pod pa­chami, prze­rzu­ciła ją z bio­dra na bio­dro. To­rebka na dłu­gim pa­sku ko­ły­sała się, ob­casy co­raz mniej ryt­micz­nie stu­kały o nie­równy as­falt.

Wy­mi­nęło je kilka sa­mo­cho­dów i pęd po­wie­trza syp­nął im pia­skiem w twa­rze. Ja­kiś kie­rowca za­trą­bił, nie­mal mu­ska­jąc je ka­ro­se­rią. Nat ze stra­chu moc­niej ob­jęła Edytę.

– Ma­mu­sia, da­leko jesz­cze?

– Kurwa mać! – Edyta ciężko od­dy­chała. – Nie duś mnie! – Od­gięła palce Nat za­ci­śnięte na swo­jej szyi. – Czy ty za­wsze mu­sisz być taka ma­rudna?

Ga­bi­net znaj­do­wał się w du­żym domu z ogro­dem oto­czo­nym wy­so­kim mu­rem. Bu­dy­nek był śnież­no­biały, wy­raź­nie od­ci­nał się na tle sza­rze­ją­cego nieba. Ko­ry­tarz za­peł­niali bla­dzi lu­dzie.

Mama po­cią­gnęła no­sem. Wy­dała się na­gle bar­dzo zde­ner­wo­wana.

– Nie cier­pię tego smrodu.

Nat na­tych­miast za­chciało się do ła­zienki.

Ktoś aku­rat wy­cho­dził z ga­bi­netu. Matka bły­ska­wicz­nie wśli­zgnęła się przez uchy­lone drzwi, wciąż z Nat na rę­kach. Za nimi pod­niósł się krzyk pro­te­stu. Edyta go zi­gno­ro­wała.

– Przy­jąłby nas pan? Bar­dzo pro­simy.

Den­ty­sta na­wet nie spoj­rzał w ich stronę. Pod świa­tło jego pro­fil przy­po­mi­nał cień po­zba­wiony źró­dła. Nat wi­działa kie­dyś coś ta­kiego w fil­mie.

– Dziecko ma go­rączkę...

– Nie by­ły­ście chyba pa­nie umó­wione?

– Nie, ale coś jej na­gle wy­sko­czyło na dzią­śle. – Głos Edyty lekko się za­ła­mał. Den­ty­sta wresz­cie na nie spoj­rzał. Nat po­czuła, że pod jego wzro­kiem mama sztyw­nieje. Po­pra­wił oku­lary.

– Wolne ter­miny do­piero na przy­szły mie­siąc.

– Bar­dzo pana dok­tora pro­simy. Nat, po­proś ład­nie. – Edyta dźgnęła ją w bok.

Nat jed­nak mil­czała. Ni­gdy wcze­śniej nie była u den­ty­sty. Po­kój wy­peł­niały me­ta­lowe na­rzę­dzia, w któ­rych od­bi­jało się świa­tło. To samo świa­tło od­bi­jało się w szkłach le­ka­rza.

Męż­czy­zna wes­tchnął ciężko. Miał szpa­ko­wate włosy i krótką brodę. Z kie­szonki bia­łego far­tu­cha ster­czał dłu­go­pis w ko­lo­rze sre­bra. Wy­glą­dał jak wbita w pierś lśniąca szpilka.

Nat po­my­ślała, że przy­po­mi­nał tro­chę ak­tora z Ostrego dy­żuru.

– To sio­strzyczka?

Edyta uśmiech­nęła się swoim naj­słod­szym uśmie­chem:

– Córka.

Den­ty­sta się za­wa­hał.

– Gdyby każdy tu tak wcho­dził z ulicy... Pro­szę za­cze­kać pod drzwiami.

– Czyli przyj­mie nas pan?

– Po­wie­dzia­łem: za­cze­kać!

– Dzię­ku­jemy. Bar­dzo, bar­dzo dzię­ku­jemy!

Męż­czy­zna mach­nął ręką.

Wy­cho­dząc, Edyta po­chy­liła się, jakby mu się kła­niała.

Na ko­ry­ta­rzu z wes­tchnie­niem ulgi po­sta­wiła wresz­cie Nat na pod­ło­dze. Ob­cią­gnęła po­miętą su­kienkę i pal­cami prze­cze­sała spo­cone włosy.

Cze­kały bar­dzo długo. Za każ­dym ra­zem, kiedy ko­ry­tarz nie­mal pu­sto­szał i Nat my­ślała, że to wresz­cie ich ko­lej, po­ja­wiali się nowi pa­cjenci. Za­wsze były ostat­nie. Z ga­bi­netu sły­szała wrza­ski i brzę­cze­nie, wy­obra­żała so­bie, że dok­tor za­mie­nia się tam w wiel­kiego me­ta­lo­wego owada i bzy­cząc, po­woli po­żera pa­cjen­tów. Po­tem ci lu­dzie jed­nak wy­cho­dzili z ga­bi­netu, za­wsze ty­łem, kła­nia­jąc się w progu jak wcze­śniej mama, bla­dzi, oszo­ło­mieni, ni­czym świeżo obu­dzeni z cięż­kiego snu.

Edyta z głę­bo­kim wes­tchnie­niem zsu­nęła ob­casy; na pię­tach miała krwawe ob­tar­cia. Nat po­ło­żyła jej głowę na ko­la­nach. Matka gła­dziła ją po wło­sach, de­li­kat­nie, żeby nie ura­żać bo­lą­cego po­liczka...

Kiedy Nat się obu­dziła, ślina cie­kła jej z pół­otwar­tych ust, a nie­bie­skie kwiaty na su­kience mamy po­czer­niały w miej­scu, gdzie na­sią­kły wil­go­cią. Edyta po­chra­py­wała.

Nat unio­sła głowę.

Przed nimi stał den­ty­sta i wpa­try­wał się w śpiącą mamę. Ko­ry­tarz był pu­sty.

– Czyli to tę dziew­czynkę boli? – huk­nął. – Dziura w zę­bie? Pię­cio­latka? Hm? Na fo­telu ją po­sa­dzić!

Edyta, pół­przy­tomna, ze­rwała się z krze­sła. Do­piero po chwili zo­rien­to­wała się, że stoi boso. Le­karz nie spusz­czał z niej wzroku. Po­śpiesz­nie wsu­nęła ob­casy.

W ga­bi­ne­cie po­mógł umie­ścić Nat w fo­telu.

Kiedy po­chy­lił się nad nią, buch­nął jej w twarz nie­znany gry­zący za­pach.

– Sze­roko, aaaaa! No, już wi­dzę, ropka się ze­brała. Ro­bimy ze znie­czu­le­niem?

– Czy do­dat­kowo płatne? – Edyta uni­kała wzroku le­ka­rza.

– No a jak by to so­bie pani ina­czej wy­obra­żała? To nie Czer­wony Krzyż – ro­ze­śmiał się.

– Długo to bę­dzie trwało?

– Góra mi­nutkę.

– Tylko? Wy­trzyma.

Nat od­dy­chała przez usta, jakby miała ka­tar. Po­tem była eks­plo­zja. Nat za­wyła, pró­bo­wała się wy­rwać, ale Edyta przy­ci­snęła ją swoim cię­ża­rem do fo­tela. Matka była czer­wona i cała mo­kra, coś krzy­czała, den­ty­sta też krzy­czał, na dłoni miał ślad zę­bów. Nat nie mo­gła się po­ru­szyć, a po­tem zo­ba­czyła ja­sny trzo­no­wiec w umy­walce po­pla­mio­nej ropą i krwią.

– I na co to wy­cie było po­trzebne?! – Den­ty­sta po­le­wał so­bie nad­gar­stek wodą utle­nioną.

Oszo­ło­miona Nat le­żała bez­wład­nie w fo­telu.

– Otwórz jesz­cze raz usta, tylko obej­rzę, czy wszystko w po­rządku. Mu­szę za­ło­żyć opa­tru­nek.

Nat z prze­ra­że­niem po­krę­ciła głową. Unio­sła się w fo­telu, chciała uciec, ale matka za­gro­dziła jej drogę.

– Przy­się­gam, nic wię­cej nie będę ro­bił.

– Nie de­ner­wuj mnie, Na­ta­lia, otwie­raj na­tych­miast tę bu­zię! – wark­nęła Edyta. Do czoła przy­kle­iły się jej po­zle­piane włosy.

– Nic nie bę­dzie bo­lało. Obie­cuję! – Den­ty­sta pod­szedł do szafy i coś wy­jął. – O, a to dla cie­bie, pre­zen­cik.

Po­dał Nat pla­sti­kową to­rebkę ze szczo­teczką do zę­bów i mi­ni­tubką tru­skaw­ko­wej pa­sty.

– Co się mówi, Nat? – Oczy matki przy­po­mi­nały dwie szparki.

Nat otwo­rzyła bu­zię, żeby po­dzię­ko­wać... Den­ty­sta rzu­cił się do przodu i bez ostrze­że­nia wy­rwał jej ko­lejny ząb, tym ra­zem przedni.

Edyta stała z roz­dzia­wio­nymi ustami.

– Górna je­dynka się ru­szała. I tak by za­raz sama wy­pa­dła. Le­piej za­ła­twić wszystko przy oka­zji.

– Ru... ru­szała się? – wy­ją­kała matka. Nat po­czuła, jak palce Edyty za­ci­skają się jej na ra­mie­niu. – Nic nie za­uwa­ży­łam.

– To tylko mle­czak. Le­dwo sie­dział. – Den­ty­sta mach­nął lek­ce­wa­żąco dło­nią i usiadł przy biurku. Za­czął wy­pi­sy­wać ra­chu­nek. Hu­mor mu się wy­raź­nie po­pra­wił. Ci­chutko nu­cił.

– Na­stęp­nym ra­zem bez znie­czu­le­nia tego dziecka nie przyjmę, toż to gry­zie jak wście­kłe! Pro­szę so­bie odło­żyć tro­chę wię­cej pie­niąż­ków na ko­lejną wi­zytę, do­brze? I na kon­troli wi­dzimy się za ty­dzień.

Nat ga­piła się te­raz na dwa ja­sne zęby w brud­nej umy­walce.

– No wła­śnie, pa­nie dok­to­rze... – Na­gle głos matki ocie­kał sło­dy­czą. – Je­śli o to cho­dzi... Strasz­nie mi głu­pio, ale czy mógłby nas pan dok­tor skre­dy­to­wać? Nie wzię­łam port­fela z domu... – Mach­nęła to­rebką. – Bar­dzo pana dok­tora pro­szę. Obie­cuję, że wrócę z pie­niędzmi naj­póź­niej do końca ty­go­dnia. Może pan po­li­czyć za to eks­tra.

– Do końca ty­go­dnia bę­dzie pani port­fela szu­kać? – Le­karz spoj­rzał na matkę su­rowo zza oku­la­rów.

Nat czuła, że znów za­czyna bo­leć ją brzuch. Ci­szę prze­ry­wało tylko ci­che bu­cze­nie ja­kichś urzą­dzeń. Edyta po­czer­wie­niała.

Wtedy le­karz na­gle się uśmiech­nął.

– No już, już. Pani... – Zaj­rzał do kar­to­teki – ...Edyto. Ro­zu­miem, jak jest. Niech mąż po pro­stu pod­rzuci pie­nią­dze do mnie do końca ty­go­dnia, nie będę nic li­czył do­dat­kowo.

Matka jesz­cze bar­dziej się za­ru­mie­niła. Po­krę­ciła głową.

– Sama przy­niosę.

Le­karz zdjął oku­lary.

– Ro­zu­miem. – W oczach za­pa­liły mu się życz­liwe iskierki. – Za­raz... za­raz... Edyta... Edyta... – Za­czął znów wer­to­wać kar­to­tekę. – Du­chol­ska?

Matka ski­nęła głową.

– A czy ty przy­pad­kiem do mnie już nie cho­dzi­łaś kie­dyś?

– Dawno... – za­jąk­nęła się. – Za dzie­ciaka.

Od­su­nął się od biurka, jakby chciał ją le­piej obej­rzeć.

– No pro­szę! Jak wy­ro­słaś! Piękna ko­bieta. – Po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Tak mi coś wy­glą­da­łaś zna­jomo. Po­my­śleć, że ja ci mle­czaki wy­ry­wa­łem! – Uśmiech­nął się na to wspo­mnie­nie. – I to jest na­prawdę twoja có­ruchna? – Wska­zał na Nat, któ­rej bar­dzo się to wszystko nie po­do­bało. Den­ty­sta ją prze­ra­żał. Skrzy­wiła się, ale le­karz znów pa­trzył wy­łącz­nie na Edytę. Nat zsu­nęła się z fo­tela i pod­bie­gła do matki. Edyta bez­wied­nie po­gła­skała ją po gło­wie.

Le­karz wstał. Zbli­żył się. Wy­cią­gnął dłoń, jakby chciał chwy­cić Edytę pod brodę i jej też zaj­rzeć do ust...

– Czy ja mogę do­stać moje zęby? – Nat po­cią­gnęła go za połę far­tu­cha.

Męż­czy­zna wzdry­gnął się, spo­glą­da­jąc w dół.

– Te wy­rwane?! Nie ma mowy. To nie­hi­gie­niczne. Obrzy­dliwe po­my­sły. – Na­bur­mu­szył się. – Córka bę­dzie mu­siała przyjść na kon­trolę z tym dzią­słem. Spraw­dzę, czy znowu nie zbiera się ropa. A i pani by się przy­dała wi­zyta, żółte zęby, wi­dzę. Pa­laczka, co? – Po­gro­ził pal­cem. – Co ja z pa­niami mam zro­bić? W ga­bi­ne­cie nie mogę tak za darmo zu­peł­nie, wie pani, jak jest. Wszy­scy by po­tem tak chcieli. – Wes­tchnął. – Ale je­śli ma­cie do­bre świa­tło w domu, to ja­koś to za­ła­twimy. To moja wi­zy­tówka, pro­szę do mnie za­dzwo­nić za ty­dzień.

Po­gła­skał Nat po gło­wie; wciąż miał na dło­niach la­tek­sowe rę­ka­wiczki.

– Jak ty się za­cho­wu­jesz?! Wiesz, ile wstydu się przez cie­bie naja­dłam?

– Co ja niby...

Edyta szarp­nęła córkę.

– Co? Co? Po­gry­złaś go! I jesz­cze żeby na ko­niec o te wy­rwane zęby py­tać?!

Nat za­częła pła­kać. Szły wolno, bo Edyta mocno uty­kała. Na ulicy wciąż było ja­sno, a słońce stało wy­soko. Za­sko­czyło to Nat, po­my­ślała, że spę­dziły u den­ty­sty całą noc, cho­ciaż wie­działa, że to nie­prawda.

Chli­piąc, zła­pała Edytę za rękę. Jedna rzecz da­lej nie da­wała jej spo­koju.

– Edyta... – za­py­tała nie­śmiało, po­cią­ga­jąc no­sem. – Co się stało z pie­niędzmi od wujka?

– Zgu­bi­łam – burk­nęła mama. Nie pa­trzyła na córkę. – Nie in­te­re­suj się.

Prze­szły jesz­cze kilka kro­ków. Na­gle Edyta się za­trzy­mała. Zdjęła buty i z wrza­skiem ci­snęła je w po­bli­skie krzaki, a po­tem wzięła Nat na ręce i ru­szyła boso po as­fal­cie. Po­szły do domu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki