Samotna twierdza - Marek Sadzewicz - ebook + książka

Samotna twierdza ebook

Sadzewicz Marek

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dramatyczne działania wojenne prowadzone w celu obrony Twierdzy Modlin trwały w dniach 14–29 września 1939 r. O klęsce obrońców, tak jak i w całej kampanii wrześniowej, zdecydowała przewaga techniczna i materiałowa wojsk niemieckich. Polscy żołnierze walczyli do czasu, gdy wyczerpała się amunicja, a także środki potrzebne do pomocy kilku tysiącom rannych kolegów. Generał Thommée uzyskał honorowe warunki kapitulacji…

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 104

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Działa zagrały o brzasku

Zapa­dał zmierzch 31 sierp­nia 1939 roku. Porucz­nik Zbi­gniew Grzy­bow­ski, dowódca wysta­wio­nej przez żoł­nie­rzy 80 pp na pół­noc od Mławy czaty numer jeden, doko­ny­wał wraz z sze­fem kom­pa­nii prze­glądu dru­żyn. Pie­chu­rzy, pozbi­jani w gro­madki dla ochrony przed chło­dem, spali w peł­nym rynsz­tunku, okryw­szy głowy kocami. Czu­wali tyko dyżurni, któ­rzy widząc nad­cho­dzą­cego dowódcę mel­do­wali się regu­la­mi­nowo.

Czata, zacią­gnięta przed paroma dniami o trzy kilo­me­try od gra­nicy nie­miec­kiej, stała okra­kiem na szo­sie pro­wa­dzą­cej z Mławy. Na prze­ci­na­ją­cej drogę fał­dzie zale­gły w goto­wo­ści bojo­wej dwie dru­żyny, po jed­nej z każ­dej strony. Tuż za dru­żyną pra­wo­skrzy­dłową znaj­do­wało się sta­no­wi­sko dowódcy czaty. Po lewej ręce żoł­nie­rze mieli zabu­do­wa­nia fol­warczku, za sobą mały kośció­łek. W drew­nia­nej dzwon­nicy obok kościółka sypiał porucz­nik Grzy­bow­ski, tu rów­nież dyżu­ro­wał tele­fo­ni­sta. W nie­wiel­kiej kotlince, jesz­cze bar­dziej z tyłu, mie­ścił się patrol sani­tarny, patrol łącz­no­ści i dru­żyna dowódcy. Tam też stała biedka1 do kara­binu maszy­no­wego.

Nie­mal nad samą gra­nicą, na lewo w skos od sta­no­wisk pierw­szej, wysta­wiono czatę bojową numer dwa, a w prawo czatę numer trzy, którą two­rzył szwa­dron kawa­le­rii dywi­zyj­nej – „kra­ku­sów”. Czu­wała ona jed­nak tylko w ciągu dnia, bo ze względu na konie kawa­le­rzy­ści przed nocą wyco­fy­wali się do kwa­ter we wsi.

Owe trzy czaty razem wzięte – ogień ich broni miał się krzy­żo­wać – two­rzyły linię prze­sła­nia­nia pułku, przed któ­rym sta­nęło zada­nie obrony Mławy. Była to linia pro­wi­zo­ryczna. Prze­wi­dy­wano, że czaty sta­wią tu krót­ko­trwały opór w celu zapew­nie­nia dowódcy pułku puł­kow­ni­kowi Sta­ni­sła­wowi Fedor­czy­kowi czasu na zor­ga­ni­zo­wa­nie obrony, a następ­nie wyco­fają się na kolejną linię, poło­żoną o dwa kilo­me­try dalej. Główna linia oporu ze świeżo wybu­do­wa­nymi beto­no­wymi schro­nami prze­bie­gała skra­jem lasku już na przed­po­lach Mławy.

Upły­nęło już parę dni w peł­nym pogo­to­wiu. Nocami czu­wały tylko poste­runki; reszta żoł­nie­rzy, nie roz­bie­ra­jąc się i nie zdej­mu­jąc nawet pasów z ładow­ni­cami, spała na ziemi w pobliżu oko­pów albo przy koniach. Kuch­nia przy­jeż­dżała regu­lar­nie, przy­wo­ziła gęstą gro­chówkę, kapu­śniak, fasolę, pęcak. Faso­wano także papie­rosy.

Spraw­dziw­szy poste­runki porucz­nik poło­żył się na sno­pach w dzwon­nicy. Obu­dzona mucha zabrzę­czała i tłu­kła się przez chwilę. Potem zapa­dła cisza. Z głę­bo­kiego snu wyrwały Grzy­bow­skiego jakby odgłosy burzy. Wsłu­chaw­szy się w nie, zro­zu­miał – to arty­le­ria. Wojna się zaczęła.

Za dzwon­nicą ktoś zawo­łał: „Alarm!”. Porucz­nik odru­chowo spoj­rzał na zega­rek. Było dzie­sięć po czwar­tej.

Mgła. Pośpieszny i sprawny ruch żoł­nie­rzy w zupeł­nej ciszy. Każdy wie, co do niego należy.

Grzy­bow­skiego zawo­łano do apa­ratu. Dzwo­nił dowódca bata­lionu, który pole­cił z chwilą uka­za­nia się nie­przy­ja­ciela nawią­zać z nim walkę i sygna­li­zo­wać o tym przez pod­pa­le­nie stogu siana. Następ­nie nale­żało zmu­sić Niem­ców do cał­ko­wi­tego roz­wi­nię­cia się i wyco­fać plu­ton do następ­nej linii. Na koniec spy­tał o wia­do­mo­ści. „Mgła nieco opa­dła – zamel­do­wał dowódca czaty. – Przed­pole widoczne”.

Nad gło­wami strzel­ców pękały szrap­nele, odłamki sie­kły powie­trze. Porucz­nik wsko­czył do swo­jej wnęki – sta­no­wi­ska dowo­dze­nia.

– Obser­wo­wać przed­pole! – krzyk­nął. – Nie strze­lać bez mojego roz­kazu!

Szary brzask oświe­tlał niebo. W bia­łym tuma­nie rzed­nie­ją­cej mgły poja­wiły się ruchome kształty, podobne wędru­ją­cym krza­kom. Wtedy Grzy­bow­ski podał komendę:

– Przed nami nie­przy­ja­ciel! Celow­nik 300! Ognia!

Z oko­pów czaty huk­nął pierw­szy strzał, po nim zagrze­cho­tały dal­sze.

Ofi­cer nie uży­wał zwro­tów ści­śle regu­la­mi­no­wych. Zda­wał sobie sprawę, że po raz pierw­szy wydaje roz­kaz strze­la­nia do ludzi.

– Uwaga, chłopcy! Dobrze celo­wać. Upa­trzyć sobie któ­rego i grzać! Strze­lają tylko kabe, kaemy wyłącz­nie na mój roz­kaz. Póki można, nie zdra­dzamy źró­deł ognia.

Żoł­nie­rze strze­lali pra­co­wi­cie, repe­tu­jąc broń z trza­skiem zam­ków. Zapło­nął stóg, palące się źdźbła fru­nęły i gasły w locie. W polu roz­sy­pała się jedna tyra­liera nie­przy­ja­ciel­ska, potem druga. Na roz­kaz kara­biny maszy­nowe zaja­zgo­tały natar­czy­wym uja­da­niem. Nagle ciężki kara­bin maszy­nowy wzór 30 zamilkł. Ktoś zawo­łał:

– Kara­bi­nowy zabity!

W oka mgnie­niu porucz­nik przy­po­mniał sobie twarz i syl­wetkę pole­głego. Świeżo przy­były kapral rezerwy, spod Płocka. Zdy­scy­pli­no­wany, wzo­rowy żoł­nierz. Zosta­wił pew­nie żonę i małe dzieci. Dowódca nie znał go dobrze. Przy­szło mu teraz na myśl, czy to nie pierw­szy zabity w tej woj­nie…

Pora się wyco­fać. Czata zmu­siła nie­przy­ja­ciela do roz­wi­nię­cia szy­ków, zada­nie wyko­nano. Żoł­nie­rze zwi­nęli linię i ode­szli. Zabity kapral został pod dzwon­nicą. Wyglą­dał jak porzu­cony płaszcz żoł­nier­ski.

Porucz­nika Grzy­bow­skiego wię­cej nie spo­tkamy. Losy 20 Dywi­zji Pie­choty, do któ­rej nale­żał 80 pp, popro­wa­dziły ją innym szla­kiem.

W rejo­nie Mławy wal­czyła Armia „Modlin” gene­rała bry­gady Emila Prze­drzy­mir­skiego, skła­da­jąca się z 8 i 20 Dywi­zji Pie­choty, war­szaw­skiej bry­gady obrony naro­do­wej, mazo­wiec­kiej i nowo­grodz­kiej bry­gady kawa­le­rii oraz kilku samo­dziel­nych oddzia­łów i pododdzia­łów.

W momen­cie wybu­chu wojny Naczelne Dowódz­two nie miało dość sił, aby obsa­dzić wszyst­kie odcinki zagro­żo­nej przez Niem­ców gra­nicy. Całą nadzieję wią­zano z mają­cym dopiero nastą­pić ude­rze­niem na fron­cie zachod­nim, ale – jak nie­zbi­cie dowiódł bieg wyda­rzeń – wiel­kie mocar­stwa nie trak­to­wały zbyt poważ­nie swych sojusz­ni­czych zobo­wią­zań wobec napad­nię­tej Pol­ski.

Tym­cza­sem jed­nak Naczelne Dowódz­two, nie spo­dzie­wa­jąc się szyb­kiego i zma­so­wa­nego ude­rze­nia Niem­ców z kie­runku Prus Wschod­nich, powie­rzyło naj­słab­szej liczeb­nie Armii „Modlin” obronę naj­bli­żej War­szawy poło­żo­nego odcinka gra­nicy na linii Lidz­bark – Mława – Krzy­now­łoga. Trzon obrony sta­no­wiła 20 Dywi­zja Pie­choty, roz­miesz­czona na umoc­nio­nych sta­no­wi­skach w rejo­nie Mławy i Rzę­gnowa. W pierw­szej linii na lewym skrzy­dle stała nowo­grodzka, zaś na pra­wym mazo­wiecka bry­gada kawa­le­rii. 8 Dywi­zja Pie­choty pozo­sta­wała w odwo­dzie.

Już pierw­szego dnia stało się jasne, że siły armii w sto­sunku do prze­wi­dzia­nego dla niej stu­ki­lo­me­tro­wego pasa obrony były nie­współ­mier­nie małe. Na pozy­cję mław­ską, bro­nioną przez 20 DP, runęło ude­rze­nie kor­pusu skła­da­ją­cego się z dwu dywi­zji pie­choty i czę­ści Dywi­zji Pan­cer­nej „Kempf”.

Główne natar­cie nie­miec­kiej pie­choty, wsparte około pięć­dzie­się­cioma czoł­gami, wyszło na pozy­cje 20 Dywi­zji w połu­dnie 1 wrze­śnia, ale zała­mało się w ogniu pol­skiej arty­le­rii prze­ciw­pan­cer­nej. Kilka wozów z czar­nymi krzy­żami na bur­tach sta­nęło w pło­mie­niach, nie­przy­ja­ciel­ska pie­chota zale­gła. Kolejny atak, także wzmoc­niony bro­nią pan­cerną, podob­nie jak pierw­szy został krwawo odparty. Przez cały dzień Niemcy ostrze­li­wali pozy­cję mław­ską sil­nym ogniem arty­le­ryj­skim i bom­bar­do­wali z powie­trza. W pierw­szym dniu wojny obie strony na odcinku Armii „Modlin” nie zaan­ga­żo­wały jed­nak swo­ich sił głów­nych.

Naza­jutrz na pol­skie pozy­cje obronne w rejo­nie Krzy­now­łogi Małej, Rzę­gnowa i Mławy ruszyło kolejne natar­cie, poprze­dzone sil­nym ogniem arty­le­ryj­skim. Mazo­wiecka bry­gada kawa­le­rii, zaata­ko­wana przez Kor­pus „Wodrig”, z tru­dem powstrzy­my­wała nacisk nie­przy­ja­ciela w bar­dzo sze­ro­kim, jak na jej moż­li­wo­ści, pasie opóź­nia­nia. W obli­czu zagro­że­nia dowódca mazo­wiec­kiej BK wyco­fał ją na połu­dnie. Było to rów­no­znaczne z odsło­nię­ciem pra­wego skrzy­dła Armii „Modlin”, co z kolei zagra­żało tyłom oddzia­łów pol­skich wal­czą­cych w rejo­nie Mławy.

W powstałą w ten spo­sób wyrwę napły­wały coraz sil­niej­sze grupy nie­przy­ja­ciela, spy­cha­jąc coraz dalej bro­niącą się reszt­kami sił 20 Dywi­zję Pie­choty.

W wyniku powsta­łej sytu­acji roz­ka­zem wyda­nym wie­czo­rem 2 wrze­śnia gene­rał Prze­drzy­mir­ski skie­ro­wał do walki odwo­dową 8 Dywi­zję pie­choty, to jest 13, 21 i 32 pułki pie­choty, 8 pułk arty­le­rii lek­kiej, 8 dywi­zjon arty­le­rii cięż­kiej, 8 bate­rię arty­le­rii prze­ciw­lot­ni­czej i kom­pa­nię tan­kie­tek.

Żoł­nie­rze 8 Dywi­zji Pie­choty, masze­ru­jąc nocą z 2 na 3 wrze­śnia na wyzna­czone pozy­cje, napo­tkali wyco­fu­jące się oddziały 20 Dywi­zji, roz­bit­ków i ran­nych. Jed­no­cze­śnie z woj­skiem pły­nęła fala uchodź­ców, alar­mu­jąc, że tuż za nimi idą Niemcy. Pie­chu­rzy mijali wyła­do­wane dobyt­kiem wozy, na któ­rych kuliły się prze­ra­żone dzieci. Za wozami szło ryczące bydło, pod nogami plą­tały się zbłą­kane psy. Miesz­kańcy przy­gra­nicz­nych wsi i mia­ste­czek ucho­dzili instynk­tow­nie, jakby prze­czu­wa­jąc, że w tej woj­nie nie­przy­ja­ciel nie oszczę­dzi niczego i nikogo… Grozę potę­go­wały sza­le­jące wokół pożary – widomy znak dzia­łal­no­ści dywer­san­tów wywo­dzą­cych się spo­śród licz­nych tu kolo­ni­stów nie­miec­kich.

Mimo wszystko pułki 8 DP następ­nego dnia nie tylko wstrzy­mały napór nie­przy­ja­ciela, ale nawet na nie­któ­rych odcin­kach zdo­łały posu­nąć się naprzód, odzy­sku­jąc zajęte wcze­śniej pozy­cje. 21 pułk pie­choty „Dzieci War­szawy” puł­kow­nika St. Sosa­bow­skiego sto­czył zwy­cię­ski bój pod Kozi­czy­nem, tra­cąc 79 zabi­tych i 129 ran­nych. Zaj­mu­jące na jego lewym skrzy­dle pozy­cje 13 i 32 pułki także poczy­nały sobie dziel­nie, gdy nagle…

Nocą z 3 na 4 wrze­śnia stało się nie­szczę­ście. Nikt dotąd nie zdo­łał usta­lić jego przy­czyn. We Wło­stach, miej­scu postoju dowódz­twa 8 Dywi­zji i tabo­rów dru­giego rzutu, wybu­chła panika.

„Rap­tem gdzieś bli­sko, zda­wało się na samym dzie­dzińcu, roz­le­gły się strzały i wybu­chy gra­na­tów oraz okrzyki. Na dzie­dzińcu zako­tło­wało się. Zawar­czały motory samo­cho­dów. Nawo­ły­wa­nia, trzask łama­nych pło­tów… pie­kło” – mówi naoczny świa­dek.

Oświe­tloną łunami szosą Gru­dusk–Cie­cha­nów pędziła kolumna nie­przy­tom­nych z prze­ra­że­nia ludzi. Na dro­dze bez­ład­nej ucieczki zostały poroz­bi­jane wozy, roz­sy­pana amu­ni­cja, porzu­cona radio­sta­cja, ugrzę­złe w pia­chu działa, błą­ka­jące się konie. Jeden tylko 21 pp, zaj­mu­jący pozy­cję nieco dalej od innych jed­no­stek, zacho­wał cał­ko­witą zwar­tość, zdo­łał ode­rwać się od nie­przy­ja­ciela i poma­sze­ro­wał do lasów opi­no­gór­skich, a następ­nie do Modlina, osła­nia­jąc odwrót innych oddzia­łów. Nocą z 3 na 4 wrze­śnia cała dywi­zja, w tym także sztab, roz­pro­szyła się. Od tej chwili 8 DP prze­stała na pewien czas ist­nieć jako zor­ga­ni­zo­wany zwią­zek tak­tyczny. Jakie były przy­czyny kata­strofy? Można tu wyli­czyć kilka: silne ude­rze­nie nie­przy­ja­ciela, nie uzgod­nione współ­dzia­ła­nie mię­dzy puł­kami, prze­mę­cze­nie żoł­nie­rzy mar­szami i dzia­łal­ność nie­miec­kich dywer­san­tów. Nie­które pod­od­działy, błą­dząc nocą po nie­zna­nym tere­nie, otwo­rzyły do sie­bie ogień, zwięk­sza­jąc chaos.

Nie wszyst­kie jed­nak oddziały ule­gły roz­kła­dowi: nie ma zresztą ani jed­nego, który w pierw­szych dniach wojny nie toczyłby walki z poświę­ce­niem i męstwem.

Mówi kapral 13 pułku pie­choty Feliks Kiela (następ­nie awan­so­wany na plu­to­no­wego), uczest­nik natar­cia na Gru­dusk w dniu 3 wrze­śnia.

„Mia­łem wra­że­nie, że nastą­piło coś okrop­nego, nikt jesz­cze nie był oswo­jony z wojną, nie przy­wykł iść naprzód pod gra­dem kul z broni maszy­no­wej, prze­dzie­rać się przez ogień zapo­rowy arty­le­rii. Zachód słońca w tym dniu wydał się nie­zwy­kły na tle ota­cza­ją­cych poża­rów. (…) Na komendę: «Bagnet na broń – szturm!» roz­le­gają się okrzyki «Hura, hura» i nikt już nie pada na zie­mię, chyba ci, któ­rym kula nie­przy­ja­ciel­ska prze­rwała drogę do walki wręcz. Na błysk naszych bagne­tów wróg cofa się. Nasza walka w tym dniu trwała krótko. Prze­możny ogień i prze­ciw­u­de­rze­nie wroga roz­biło nas. Ciemna noc; przez krzewy i laski, przez opusz­czone wio­ski szły grupki żoł­nie­rzy, kie­ru­jąc się tam, gdzie szli poprzed­nicy. Zostali tylko ci, co padli na miej­scu. O świ­cie w lasach pod Płoń­skiem zaczęły się for­mo­wać kolumny, kie­ru­jąc się na Zakro­czym i Modlin”.

Z Kielą spo­tkamy się jesz­cze w Modli­nie.

O tymże boju mówi porucz­nik Mie­czy­sław Strze­lecki, dowódca 11 samo­dziel­nej kom­pa­nii cięż­kich kara­bi­nów maszy­no­wych, przy­dzie­lo­nej do dys­po­zy­cji dowódcy 8 Dywi­zji, puł­kow­nika dyplo­mo­wa­nego Teo­dora Fur­gal­skiego;

„O świ­cie 3 wrze­śnia zaję­li­śmy naprędce przy­go­to­wane sta­no­wi­ska obronne w rejo­nie Wiśniewa w pobliżu Gru­du­ska. Tu dopiero nie­otrza­skany w bojach młody żoł­nierz zetknął się po raz pierw­szy z dzia­ła­niami wojen­nymi na wielką skalę. Silny ogień arty­le­rii, kie­ro­wany na nasze pozy­cje przy pomocy balo­nów obser­wa­cyj­nych, bom­bar­do­wa­nie z powie­trza, ostrze­li­wa­nie bro­nią maszy­nową przez nie­miec­kie samo­loty, brak wła­snego lot­nic­twa i późne zaję­cie sta­no­wisk przez wła­sną arty­le­rię nie wró­żyły niczego dobrego. Mimo dużej prze­wagi ognio­wej prze­ciw­nika udało się nam utrzy­mać pozy­cję.

Po zaję­ciu nowego sta­no­wi­ska plu­to­nem ckm na taczan­kach otrzy­ma­łem od wła­snego patrolu zwia­dow­czego mel­du­nek, że spoza wsi znaj­du­ją­cej się po wschod­niej stro­nie i spoza pło­ną­cych sto­gów sły­chać chrzęst czoł­gów. Wzmoc­ni­li­śmy więc czuj­ność w tam­tym kie­runku. Nic nie zapo­wia­dało kata­strofy, która miała za chwilę nadejść. (…) wśród nocy z 3 na 4 wrze­śnia, roz­ja­śnio­nej łunami poża­rów, od strony wsi posy­pały się strzały z broni maszy­no­wej, jed­no­cze­śnie od strony pół­noc­nej runęła na mój plu­ton kawal­kada koni i wozów tabo­ro­wych, wyco­fu­jąca się (…) z wrza­skiem jeźdź­ców i woź­ni­ców: «Ratuj się, kto w Boga wie­rzy, jeste­śmy okrą­żeni!». Próba powstrzy­ma­nia popło­chu nie­wiele pomo­gła. Musie­li­śmy i my, aby nie zna­leźć się w kotle jak się póź­niej oka­zało, wraz z całą dywi­zją wyco­fać się w kie­runku twier­dzy Modlin. Kiedy zna­la­złem się w Modli­nie, wydało mi się, że nie orien­to­wano się tu, co się dzieje na pobli­skiej pół­noc­nej gra­nicy”.

Warunki walki w tych dniach odtwa­rza rela­cja kapi­tana Józefa Bara­now­skiego, dowódcy 3 kom­pa­nii strze­lec­kiej 32 pp.

„W dniu 3 wrze­śnia w Leśnie­wie Dol­nym kom­pa­nia stała na zbiórce ugru­po­wana plu­to­nami przed zaję­ciem pod­stawy wyj­ścio­wej do natar­cia. Ogień nęka­jący nie­przy­ja­ciela już się roz­po­czął. Na pyta­nie o ochot­ni­ków na patrol zwia­dow­czy wystą­pili wszy­scy. A było to po cało­noc­nym, bar­dzo uciąż­li­wym mar­szu. O godzi­nie 16.50 spa­dła nawała ognia arty­le­rii. Strze­lają dwa–trzy dywi­zjony. Padają ranni: dowódca 2 kom­pa­nii ckm porucz­nik Antoni Droz­dow­ski, dowódca 1 kom­pa­nii strze­lec­kiej porucz­nik Cze­sław Gołę­biow­ski, zabici: kapral Wło­dzi­mierz Lacho­wicz, strzelcy: Sta­ni­sław Bur­chacki, Wła­dy­sław Różań­ski i inni. O godzi­nie 17.00 roz­po­czyna natar­cie 3 kom­pa­nia, pod­ry­wa­jąc cały I bata­lion. Rusza wkrótce bata­lion II, kie­ru­jąc się na Łysa­kowo. Niemcy otwie­rają ogień z broni maszy­no­wej i moź­dzie­rzy. Pie­chota nasza posuwa się sko­kami naprzód. Do naj­bar­dziej sku­tecz­nych należą ognie moź­dzie­rzy nie­przy­ja­ciel­skich oraz poje­dyn­cze strzały strzel­ców wybo­ro­wych z kara­bi­nów zaopa­trzo­nych w lunety. Kie­ro­wane są one zwłasz­cza do ofi­ce­rów, obsługi broni maszy­no­wej, goń­ców i sani­ta­riu­szy, nio­są­cych pomoc ran­nym”.

„Bar­dzo wyraź­nie – znów mówi kapi­tan Bara­now­ski – widzia­łem prze­wagę ognia pie­choty wroga nie dla­tego, że był cel­niej­szy, ale że nasy­ce­nie pola walki jego ogniem było znacz­nie więk­sze. Szcze­gólne wra­że­nie, kiedy nie­przy­ja­ciel zaczął strze­lać amu­ni­cją świetlną, pozwa­la­jącą odczuć nasy­ce­nie poci­skami pola walki. Nie była to jed­nak strze­la­nina sku­teczna i wkrótce nasz żoł­nierz oswoił się z poci­skami świetl­nymi. Po opa­no­wa­niu terenu na pół­noc od Koź­niewa łącz­ność dru­towa z dowódcą baonu i arty­le­rią zostaje znisz­czona. Rów­nież znisz­cze­niu ule­gły oba cięż­kie kara­biny maszy­nowe. Obsada jed­nego z nich pole­gła, dru­giego – czę­ściowo ranna. Jest wielu ran­nych i zabi­tych. Patrol sani­tarny kom­pa­nii orga­ni­zuje przej­ściowy punkt opa­trun­kowy we wsi Koski. Około godziny 20 dobiega wrzawa bitwy ze Stry­jewa oraz sły­chać ruch pojaz­dów na szo­sie z Gru­du­ska. Grozę walki noc­nej potę­guje zwięk­sza­jąca się ilość poża­rów od Żeni­boka do Cie­cha­nowa. Nie­przy­ja­ciel znaj­du­jący się przed fron­tem kom­pa­nii zapala poje­dyn­cze zabu­do­wa­nia. Płoną rów­nież domy na naszym zaple­czu. To działa dywer­sja nie­miecka. (…) wznie­cane przez dywer­san­tów pożary orien­tują nie­przy­ja­ciela w ruchach naszych wojsk. Około godziny 23 dociera prze­ka­zany przez dowódcę baonu majora E. Jasiń­skiego roz­kaz odwrotu. Ubez­pie­cza kom­pa­nia trze­cia. Około godziny 1.30 przed naszym fron­tem zabły­sły dzie­siątki reflek­to­rów nie­miec­kich. Nie­przy­ja­ciel wie­dział o naszym zamia­rze wyco­fa­nia się i oświe­tlał nam drogę. Napo­ty­kamy (…) wzdłuż drogi opo­rzą­dze­nie żoł­nier­skie, rynsz­tu­nek, to, co dało się zrzu­cić z wozów tabo­ro­wych. Nad­jeż­dża adiu­tant dowódcy pułku kapi­tan A. Różecki. Oto jego rela­cja: «Około godziny 22.30 Niemcy ude­rzyli czoł­gami na tyły 8 Dywi­zji roz­bi­ja­jąc tabory i zry­wa­jąc łącz­ność mię­dzy dowódz­twem i oddzia­łami. To, co teraz sły­chać z Żeni­boka, to czołgi nie­miec­kie. Od zachodu ostra strze­la­nina – to oddziały 20 Dywi­zji wal­czą w odwro­cie». 5 wrze­śnia o godzi­nie 13 do Szał­kowa-Boro­wego wyje­chała bate­ria 20 pułku arty­le­rii lek­kiej i skie­ro­wała się kłu­sem do lasu opi­no­gór­skiego. Po kil­ku­na­stu minu­tach obser­wu­jemy nalot na wieś Uni­kowo. W pół godziny póź­niej żoł­nierze II bata­lionu masze­ru­ją­cego na Uni­kowo spo­tkali przed wsią kłę­bo­wi­sko ciał żoł­nierzy i koni oraz sprzętu arty­le­ryj­skiego znisz­czo­nej bate­rii 20 pułku arty­le­rii lek­kiej. W lesie na połu­dniowy wschód od Uni­kowa – roz­bite bom­bami tabory, sprzęt łącz­no­ści, zmiaż­dżone wozy. Nie ma przy nich żywego ducha, nie można spraw­dzić, do jakiej dywi­zji nale­żały”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Dwu­ko­łowy wózek pod cięż­kie kara­biny maszy­nowe, lek­kie moź­dzie­rze pie­choty, amu­ni­cję, sprzęt łącz­no­ści lub saper­ski, cią­gnięty przez jed­nego konia (przyp. red.). [wróć]