Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
209 osób interesuje się tą książką
Madea Demarie wychowywała się w sierocińcu, gdzie przeszła przez prawdziwe piekło. Każdego dnia walczyła o przetrwanie, aż poznała Kalliasa Malloroya. Dla młodej Madei okazał się bohaterem, troszczył się o nią i jej pomagał. Stał się jej prawdziwym przyjacielem.
Lecz ich wspólne chwile dobiegły końca. Chłopak musiał wrócić do rodzinnego domu, gdzie rządziły narkotyki i przemoc. Zanim odszedł, obiecał dziewczynie, że kiedyś po nią wróci i już na zawsze zostaną razem.
Obiecał, a potem złamał tę obietnicę.
Kiedy osiemnastoletnia Madea, szukając schronienia, przyjechała do niego w samym środku zimy, on ją wyśmiał, a ona została sama w obcym mieście.
Kallias przestał być tym chłopakiem, którego znała. Stał się gangsterem i chciał zrobić wszystko, aby trzymała się od niego z daleka.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 500
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Agata Moore
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Joanna Błakita
Korekta: Aleksandra Krasińska, Natalia Szoppa, Kamila Grotowska
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-68402-90-2 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
SAY3AM, Staarz – Broken Trust
Falling In Reverse – Popular Monster
Evil Ebenezer – Sunshine
NEFFEX – Rumors
SCXR SOUL, Sx1nxwy – Demons in My Soul
Bishop Briggs – Dark Side
Nicholas Bonnin, Angelicca, Speed Radio, ex7stence – Shut Up and Listen (Sped Up Version)
NEFFEX – No Turning Back
Chris Grey – Cold Blooded
Thousand Foot Krutch – War of Change
Hendonn – Flare
Bohnes – Middle Finger
NEFFEX – Fight Back
HXVSAGE – You’re Alive?
Arrested Youth – The Kid I Used to Know
The Tech Thieves – Fake
SCXR SOUL – Back from the Dead
NEFFEX – Go!
Sia – Big Girls Cry
Vivere militare est
Dla wszystkich, którzy walczą do końca.
Nie poddawajcie się, dopóki nie osiągniecie swojego celu.
Będzie warto, obiecuję.
Podczas czytania Secrets and Lies zadbajcie przede wszystkim o swój komfort psychiczny. Przedstawione tu wątki nie są przyjemne ani miłe – są brutalne, krwawe i pełne wulgaryzmów. Fabuła zawiera sceny morderstw i tortur, molestowania dzieci, przemocy fizycznej i psychicznej, także tej wobec nieletnich, oraz uzależnienia od narkotyków i alkoholu, co może wywołać niepokój, podobnie jak opisane tu wspomnienia samookaleczeń czy prób samobójczych.
Relacje między parą głównych bohaterów są toksyczne i destrukcyjne. Pozostali łamią prawo, niszczą i bawią się w Boga, decydując o czyimś życiu lub śmierci – tego pod żadnym pozorem nie należy naśladować!
Nasze życie to nie książka, nikt nie zmieni rozdziału, aby nas uratować, więc nie bagatelizujcie pewnych sytuacji. Jeśli potrzebujecie pomocy, nie wahajcie się o nią prosić i sami też pomagajcie tym, którzy wymagają wsparcia.
Chciałabym też, abyście pamiętali, że ta powieść to fikcja. Przedstawione zachowania i zdarzenia zostały wykreowane wyłącznie w celach rozrywkowych, a nie edukacyjnych. Jeśli myślisz, że w danej niebezpiecznej sytuacji zachował*byś się inaczej – dobrze. Nie ryzykuj własnego życia.
Do osoby pełnoletniej i mniej wrażliwej na wyżej wymienione wątki – wczuj się w przedstawione postacie. Wejdź do ich umysłu, poznaj ich sposób rozumowania i to, co skłoniło do podjęcia pewnych decyzji.
Zapomnij na moment o rzeczywistości, przenieś się do bardzo mrocznego świata, w którym rządzą: gangi, broń, bezwzględność i okrucieństwo.
Secrets and Lies od samego początku miało być dylogią, ale moja wyobraźnia lubi zaskakiwać. W trakcie pisania doszłam do wniosku, że niektórzy bohaterowie z małego, mglistego miasteczka Fircrest zasługują na własne, odrębne historie. Poniżej rozpiszę Wam moją wizję na tę mroczną serię:
Historia Madei i Kalliasa: Secrets and Lies oraz Until We Break - tom 1 oraz 2
Historia Aislinn i Knoxa: Fire on Fire - tom 0
Historia Elmiry i Kyle’a: Sweet Sin - tom 3
Jeśli interesuje Was jedna z tych trzech historii, możecie ją przeczytać bez znajomości poprzednich, ale ostrzegam, że znajdziecie w nich duże spoilery do pozostałych, bo fabuła, choć inna, jest ze sobą połączona. Dodatkowo wszystkie części łączy jeden wątek i abyście mogli w pełni przeżyć to, co dla Was zaplanowałam, polecam czytać serię Fircrest w takiej kolejności: Secrets and Lies, Until We Break, Fire on Fire, Sweet Sin.
Buziaczki,
Aga <3
MADEA
Sześć lat wcześniej
11.01.2016
Siedziałam w kącie na strychu i płakałam. Morana wraz ze swoimi koleżankami znów mi dokuczały. Dziś wybrały sobie moment podczas zajęć z najbardziej surową nauczycielką. Kiedy się zdenerwowałam, wstałam i krzyknęłam, za co później zostałam uderzona w policzek tak mocno, że z rozciętej wargi popłynęła krew. Dodatkowo otrzymałam sześć uderzeń linijką w dłonie. Teraz były zaczerwienione i potwornie piekły.
Nagle zaskrzypiały deski w podłodze. Drgnęłam, wystraszona. Już myślałam, że to Morana lub jedna z opiekunek odkryły moją kryjówkę, jedyne miejsce, w którym mogłam w samotności cierpieć, ale… nie. Z ciemności wyłonił się chłopak. Długie czarne włosy zachodziły mu na oczy, ale nie zakryły ich błękitu. Choć na strychu było ciemno, ten kolor wyraźnie się odznaczał, podobnie jak rumieńce na policzkach bladej twarzy. Był wysoki i wychudzony, tak jak ja. Ubrania dosłownie na nim wisiały.
Na mój widok zatrzymał się, zmarszczył brwi i przekrzywił głowę, po czym znów zaczął się powoli zbliżać. Natychmiast wcisnęłam się bardziej w kąt i marzyłam, aby zniknąć, aby ta ściana mnie pochłonęła i zabrała gdzieś daleko stąd.
– Nie bój się mnie – szepnął.
– K-kim jesteś? – wyjąkałam i pociągnęłam nosem. Łzy nadal spływały mi po policzkach.
Miał miły uśmiech, ale już dawno się przekonałam, że nie można ufać nikomu, nawet tym, którzy wyglądają na sympatycznych i dobrych.
– Nazywam się Kallias. – Podszedł i uklęknął przede mną, po czym wyciągnął rękę. – Będę tu mieszkał.
Spojrzałam na jego dłoń, czekającą, aż ją uścisnę. Nie zrobiłam tego, pokazałam mu jednak swoją – czerwoną i pulsującą bólem. Chłopak posmutniał, spojrzał też na moją rozciętą wargę, ale nie wydawał się przerażony tym, co widzi. W odpowiedzi uniósł swoją koszulkę, a ja zobaczyłam paskudny krwiak na żebrach po prawej stronie.
– Nie jesteś sama. – Uśmiechnął się smutno.
Zaraz później wstał i rozejrzał się po strychu, następnie podszedł do niewielkiego okrągłego okienka i otworzył je.
– Chodź.
Rękawem granatowego swetra otarłam łzy i podniosłam się z podłogi. Stanęłam obok Kalliasa, a mróz, który wtargnął do środka, sprawił, że przez całe moje ciało przeszły ciarki.
– Włóż ręce w śnieg. Zimno przyniesie ci ulgę.
Zrobiłam, co powiedział, i rzeczywiście, pieczenie ustało. Chwilę później poczułam, jak chłopak otula moje ramiona zakurzonym, grubym kocem. Zerknęłam na Kalliasa przez ramię, bo nic z tego nie rozumiałam.
– Dlaczego jesteś taki dobry? – zapytałam.
– Ponieważ moi rodzice to źli ludzie, a ja chciałbym być inny. Lepszy.
– Nie w tym miejscu. – Odwróciłam głowę, skierowałam wzrok na zaśnieżony dziedziniec przed sierocińcem i otaczający go liściasty las.
– A co to niby za miejsce? – zagadnął żartobliwym tonem, jednak jego uśmiech zniknął, kiedy odpowiedziałam:
– Piekło. Trafiłeś do piekła, Kallias.
MADEA DEMARIE
KALLIAS
Z rękami założonymi na piersi opierałem się o mój motocykl marki Harley Davidson Road King i obserwowałem idącą po drugiej stronie drogi Florence, moją matkę. Tuż pod szyją przytrzymywała długie futro, zapewne prawdziwe. Na ramieniu wisiała torebka, mogłem się założyć, że bardzo droga. Różowe kozaki na niebotycznej szpilce dodawały jej wzrostu. Co jakiś czas poprawiała farbowane blond włosy, szarpane przez zimowy wiatr.
Tuż obok niej w ciemnym garniturze, zapewne szytym na miarę, i czarnym płaszczu szedł jej nowy partner Linus van Stein. Mężczyzna niesamowicie bogaty, wysoko postawiony i szanowany przez wszystkich. Na jego widok kobiety uśmiechały się zbyt szeroko i naciągały bluzki w dół, by wyeksponować piersi. Faceci zaś podawali mu na powitanie rękę i zapraszali na drinka. Marzyli, by zaprzyjaźnić się z takim człowiekiem, choć w głębi duszy pałali do niego szczerą nienawiścią, zazdrośni o jego idealne życie.
Pokręciłem głową i parsknąłem cicho pod nosem. Florence uznała, że wygrała los na loterii, kiedy Linus przygarnął ją pod swój dach trzy lata temu, rok po śmierci jego żony Avery. Pławiła się teraz w luksusach, piła drogie alkohole, chodziła na zakupy i wystawne przyjęcia. Ale według mnie van Stein zrobił sobie z niej eksperyment. Sprawdzał, czy da radę naprawić kobietę tak wyniszczoną przez wieloletnie uzależnienie od narkotyków, alkoholu i papierosów. Tak więc Linus, chirurg plastyczny, oraz cały sztab jego ludzi dali jej wszystko – od nowych włosów i zębów do poważniejszych operacji. Dziś wyglądała jak modelka, ale nie dla mnie.
Ja zawsze będę widział w niej ćpunkę i alkoholiczkę, choć laserem usunęła wszystkie blizny po igłach. I zawsze będę pamiętał, co robili ona i jej mąż, a mój ojciec, Thomas. Nie zapomnę wyśmiewania mnie, głodzenia, wyrzucania z domu i bicia.
Linus mógł dać jej nowy wygląd, ale ten nie zmienił jej przeszłości.
Przeniosłem wzrok na jego syna Eirana van Steina. Chłopak siedział na masce rolls-royce’a. Miał na sobie czarne garniturowe spodnie i sweter, spod którego wystawały mankiety i kołnierzyk białej koszuli, a także, jak jego ojciec, czarny elegancki płaszcz. W doskonale wypolerowanych eleganckich butach odbijały się promienie słoneczne, leniwie topiące śnieg. Włosy wygładził żelem i zaczesał do tyłu. W oczekiwaniu na ojca i macochę, którzy już do niego szli, układał dziwną kostkę Rubika.
Do tego obrazu szczęśliwej rodzinki brakowało tylko siostry Eirana – Elmiry. Szesnastoletniej perełki naszego zepsutego miasta. Ciężko było ją spotkać, bo Linus nie wypuszczał jej ze swojej ogromnej willi, ale ja miałem szczęście widzieć dziewczynę parę razy. Choć mnie nie interesowała, musiałem przyznać, że wyglądała przepięknie, a swoją urodę z pewnością odziedziczyła po matce. Obie miały takie same, delikatnie pofalowane włosy w kolorze ciemny blond, alabastrową skórę i policzki zaróżowione tak, jakby zawsze były zawstydzone. Jedyne, co Elmira dostała od ojca, to tęczówki przypominające bezchmurne niebo. Najbardziej jednak podobały mi się jej stroje: sukienki w pastelowych kolorach, białe skarpetki i pantofelki oraz duża kokarda, którą spinała kilka pasm włosów. Wyglądała wtedy jak laleczka. Oprócz tego dobrze się uczyła i stroniła od używek i przekleństw.
Jednym słowem – ideał, więc byłem ciekaw, kiedy ta mała się zbuntuje, ucieknie z rodzinnego pałacu i zakocha w jakimś starszym, brutalnym gangsterze, chcąc poznać życie.
Jak gdybym myślami o nowej rodzinie Florence zwrócił na siebie jej uwagę, bo ta właśnie na mnie spojrzała. Uśmiech zszedł kobiecie z twarzy, zastąpiło go udawane zmartwienie.
Uniosłem bluzę, by pokazać jej pistolet zatknięty za paskiem spodni. To była jasna sugestia, że jeśli podejdzie, zabiję ją. A jeśli mimo wszystko nie zdołam pociągnąć za spust, to zamknę oczy i przypomnę sobie jej przyjaciółkę Evelyn, którą matka zapraszała na imprezy, choć dobrze wiedziała, że ta mnie gwałci. Albo momenty, kiedy wołała Thomasa, aby mi wpierdolił, bo jej przeszkadzałem. Pamiętałem wiele sytuacji, za które powinna pójść w ślady męża i gnić trzy metry pod ziemią.
Florence musiała poćwiczyć grę aktorską, bo jej smutek był wręcz żałosny. Spuściła głowę, złapała Linusa za rękę, po czym doszła z nim do samochodu. Drzwi z tyłu otworzył im ich prywatny kierowca, który później wsiadł za kierownicę i wyjechał na drogę.
Przeniosłem wzrok na willę van Steinów, czy raczej pałac, bo takie określenie bardziej pasowało do majestatycznej budowli. Budynek został wybudowany przez dziadka Linusa ponad sto lat temu. Stał na wzgórzu, więc był widoczny z każdego punktu w mieście. Miałem wrażenie, że facet zrobił to specjalnie, jakby chciał, aby każdy podziwiał jego bogactwo ze świadomością, że nigdy nie zamieszka w podobnym miejscu.
Przyjechałem do tej lepszej dzielnicy Fircrest, by dostarczyć dragi Samuelowi Ledgerowi, później zobaczyłem Florence i chwilę pośmiałem się z niej w myślach, ale teraz mogłem już wracać do domu. Chwyciłem kask z zamiarem założenia go, ale wtedy spostrzegłem, że w moją stronę idą jakieś dziewczyny. Szczerzyły się do mnie i głośno chichotały. Wiedziałem, o co im chodzi. O poczucie adrenaliny, zabawę z członkiem gangu In Nomine Mortis, bo ich życia wypełnione luksusami były nudne. Ale źle trafiły.
Wcisnąłem kask na głowę i odpaliłem głośną maszynę, przez co zagłuszyłem ich szczebiotanie. Na dźwięk silnika prawie zemdlały z podniecenia.
Kiedyś byłem nikim i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Moją jedyną radością stało się oglądanie harleyowców przejeżdżających przez miasto, ubranych w skórzane kurtki z czaszką na plecach. Napawałem się ich widokiem i sądziłem, że należenie do takiej grupy musi być ekstra.
I moje marzenie się spełniło.
Jeździłem na motocyklu, miałem własną kurtkę. Dziewczyny ekscytowały się na mój widok, a młodszym chłopakom imponowałem. Jednak ci rozsądniejsi ludzie, gdy mnie widzieli, przechodzili na drugą stronę ulicy.
Bo In Nomine Mortis nie było żadnym klubem motocyklowym, lecz prawdziwym gangiem.
Żałowałem utraty człowieczeństwa, ale najbardziej bolało mnie, że przez to straciłem jedyną dobrą osobę w swoim życiu.
Madea Demarie.
Moja przyjaciółka i pierwsza miłość.
Która teraz stała oparta o pień wysokiego drzewa i mnie obserwowała.
Zignorowałem dziewczyny i podjechałem do niej, zastanawiając się, co robi w bogatej dzielnicy. Wyłączyłem maszynę, aby móc zamienić z nią parę słów, chociaż w ciągu ostatnich dwóch lat nasze rozmowy bardziej przypominały kłótnie. Między nami padały zdania tak ostre, że mogłyby pociąć serce na tysiące kawałków niezdolnych do ponownego sklejenia się.
Dobrze więc, że my nie mieliśmy już serc.
– Żałosny jesteś, wiesz? – Uśmiechała się, ale jej słowa ociekały toksycznym jadem.
– Bo?
– Bo gapisz się na van Steinów jak szczeniak, którego wyrzucono z domu i teraz szuka nowego.
– A tobie przydałby się nowy dom, a nie ta rudera, w której mieszkasz. Może poderwiesz jakiegoś bogacza, co? Bo tylko do tego się nadajesz. Do dawania dupy – wycedziłem.
Kąciki jej ust powędrowały w dół.
Nie lubiłem zamieniać się w takiego chama wobec niej i przysparzać jej cierpienia, w końcu i bez tego nie miała łatwo w życiu, ale ona potrafiła mnie zranić tak, że odruchowo odpowiadałem jej tym samym.
A później tego żałowałem.
– Ach tak? – Zrobiła krok naprzód i mi się przyglądała. – A komu to daję dupy?
– Mnie – odparłem dumnie.
Madea mnie nienawidziła, ale nie potrafiła zignorować uczucia, które w niej narastało, gdy byłem obok. Tego, jak jej ciało na mnie reaguje. Tego, że mnie pożąda.
– Właśnie, Kallias. – Jadowity uśmiech powrócił na usta dziewczyny, a ja uniosłem podbródek i czekałem, co ciekawego wymyśliła. – Ja nie mogę sypiać z nikim innym, bo ludzie zaczną wyzywać mnie od dziwek. Ale co z tobą? Co z twoją opinią playboya? Z tymi spełnionymi dziewczynami? – Z każdym zdaniem podchodziła coraz bliżej. – Zawsze tak się tym szczyciłeś, więc powiedz, kiedy ostatnio posuwałeś kogoś innego niż ja?
Nigdy.
Opinia playboya wzięła się znikąd, a ja jej nie prostowałem, bo wiedziałem, że to zaboli Madeę. Prawda była jednak taka, że nie potrafiłem choćby spojrzeć na inną. A co dopiero dotknąć.
Bo żadna nie jest tobą, Maddy, pomyślałem.
Dziewczyna stała przede mną, zadowolona z siebie. Jej bladoniebieskie oczy obserwowały moją twarz i emocje rysujące się na niej. Długie, czarne włosy powiewały na wietrze, a ja miałem ochotę odgarnąć te kosmyki z jej pięknej twarzy. Pogładzić bliznę ciągnącą się przez cały prawy policzek, od skroni aż do kącika ust. I delikatnie ją pocałować.
– Dawno temu – odpowiedziała za mnie. – Bo należysz tylko do mnie…
Och, gdybyś wiedziała.
Ale nie mogłem odsłonić przed nią tych uczuć. Złapałem ją więc za szyję i dałem jej tego Kalliasa, którego stworzyłem, aby trzymała się ode mnie z daleka. Mocno zacisnąłem palce, aż odbierałem jej możliwość zaczerpnięcia oddechu. A ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zapewne uznała, że to mnie wkurzy.
Nie wkurzyło, bo powiedziała prawdę i walczyła. Lubiłem patrzeć na to, jaka stała się dzielna i twarda i nie łamała się z byle powodu, jak kiedyś w sierocińcu.
Siedząc wciąż na motocyklu, zbliżyłem twarz do jej twarzy i szepnąłem do niej:
– Tak bardzo chcesz zobaczyć, jak się zabawiam z inną? Proszę bardzo.
Odepchnąłem ją od siebie i zsiadłem z harleya. Odwrócony do niej tyłem, westchnąłem. Wolałbym tego nie robić, ale musiałem ją zranić. Musiałem postępować tak chujowo, żeby mnie wciąż nienawidziła.
Niespiesznie podszedłem do jednej z dziewczyn, które wcześniej próbowały mnie zaczepić. Miała ładne blond włosy i ciemne oczy. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą, a na jej twarzy zobaczyłem szeroki uśmiech podekscytowania.
– No chodź, Maddy! – zawołałem.
Mina, emocje i myśli Madei zdawały się nie do odgadnięcia, a ja nie poświęciłem nawet sekundy na próbę ich rozszyfrowania. Podążyła za mną i tą dziewczyną, którą prowadziłem do ciemnej, wąskiej uliczki. Pchnąłem laskę na ścianę i pocałowałem głęboko, ale bez tego żaru, który miałem tylko z Madeą.
Oderwałem się od blondynki, by spojrzeć na moją starą przyjaciółkę, ale ona zniknęła. Natychmiast cofnąłem się o krok, nieco zdezorientowany. Chwilę później poczułem ulgę, że to całowanie trwało tak krótko i nie musiałem posunąć się dalej.
– Kallias – zagruchała dziewczyna, której imienia nawet nie znałem. Zbliżyła się do mnie i stanęła na palcach, aby znów mnie pocałować, ale ją odepchnąłem. – Co jest?! – oburzyła się.
– A na co ty liczyłaś? Że cię zerżnę? – Uniosłem pogardliwie brwi. – Nie ośmieszaj się.
Wyszedłem z zaułka w poszukiwaniu Madei. Zastanawiałem się, dlaczego odeszła. Czy zabolał ją ten widok? Nigdzie jej nie dostrzegłem, więc wróciłem do swojego motocykla, a kątem oka obserwowałem blondynkę idącą do swoich przyjaciółek. Zdawała się zadowolona i kiedy coś im opowiadała, one piszczały. Oczywiście jej słowa musiały być kłamstwem, ale nie zamierzałem tracić czasu, aby je sprostować.
Założyłem kask i już chciałem przekręcić kluczyk, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie ma go w stacyjce, tam, gdzie go zostawiłem.
– A więc tak chcesz się bawić – mruknąłem pod nosem i na piechotę ruszyłem w stronę mieszkania Madei.
MÓJ KALLIAS PRZEPADŁ
MADEA
– Zabije cię, jak cię znajdzie.
– Nie rozśmieszaj mnie – parsknęłam.
Kręcąc kluczami na palcu, zerkałam z góry na Zivena Blackwella, mojego kumpla i najlepszego tatuażystę w mieście. Dziarał mi właśnie skorpiona na łydce. To kolejny tatuaż z kilkudziesięciu na moim ciele, bo to uczucie sunięcia igłą po skórze było tak przyjemne, że aż uzależniające. No i niektóre z nich zakryły niejedną bliznę. Gdy tylko udawało mi się uzbierać trochę kasy, od razu szłam do Zivena, bo on zawsze robił zajebistą robotę. Z piercingiem tak samo.
– Kallias zgrywa dobermana, a w rzeczywistości to… golden retriever.
– Golden retriever? – Ziven na sekundę uniósł na mnie swoje czarne oczy.
– No. Goldeny nie są groźne. Trochę szczekają, czasami może też ugryzą, ale na ogół są nieszkodliwe.
Chłopak zdawał się bardzo niezadowolony z tego porównania.
– Przypomnieć ci, kim stał się Kallias? – zapytał ostro.
Zamilkłam.
Wiedziałam, kim był. Słyszałam plotki na jego temat, widziałam okrucieństwo w jego oczach. Dostrzegałam też, że ludzie przechodzą na drugą stronę ulicy, gdy on idzie w ich kierunku, z obawy, żeby im czegoś nie zrobił. Wiedziałam również, że zawsze miał przy sobie broń. Co prawda nigdy nie spowiadał mi się z tego, co robi w gangu, ale podejrzewałam, że ma na sumieniu wiele osób.
Gdybym go nie znała, też uciekałabym przed nim w popłochu. Ukrywałabym się z nadzieją, że mnie nie zauważy. Ale znałam go od sześciu długich lat.
Cztery z nich wypełniliśmy piękną przyjaźnią. Wzajemnie ocieraliśmy sobie łzy i znajdowaliśmy ukojenie od bólu w ramionach tego drugiego. Śmialiśmy się, zwierzaliśmy z najgorszych chwil i największych sekretów, snuliśmy marzenia. Ale ostatnie dwa lata okazały się zdradą, która wyszarpnęła mi serce. I choć Ziven miał rację – Kallias nie był już tą samą osobą, w której objęciach zasypiałam i która przynosiła mi batoniki, abym nie chodziła głodna – to ja, w tajemnicy przed wszystkimi, tak właśnie go wspominałam. Jako bardzo skrzywdzonego chłopca, który pomimo trudnego dzieciństwa zawsze znajdował w sobie radość, aby mnie rozweselić, i odwagę, aby stanąć w mojej obronie, choć tego samego nie potrafił zrobić we własnym domu.
Niestety, wszystkie plany na przyszłość, które wymyślaliśmy na strychu sierocińca, okazały się jednym wielkim kłamstwem. Kallias obiecywał, że nigdy nie dołączy do In Nomine Mortis, że to źli ludzie… a jednak to zrobił. Wybrał nowych braci, a mnie zdradził i porzucił, jakbym nigdy nic dla niego nie znaczyła. Po odkryciu tej prawdy wewnętrznie umarłam, a wraz ze mną – wszystko, co nas łączyło. To uczucie ciężkie do określenia, ale piękne. Naprawdę piękne. Bo przy nim miałam nadzieję, że kiedyś będzie dobrze. Że po skończeniu osiemnastu lat wyjdę z tego piekła i zacznę z nim lepsze życie. Dzięki tej myśli codziennie wstawałam z łóżka i znosiłam tortury opiekunek i innych dzieci.
I nawet kiedy nagle przestał przychodzić do ośrodka, kiedy zniknął na trzy miesiące, ja nadal żyłam tą nadzieją. Odszukałam jego dom, zapukałam i marzyłam tylko o tym, aby go przytulić, ale on… On mnie wyśmiał i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Wtedy zrozumiałam, że mój Kallias przepadł. Bańka, w której trwałam, pękła, a to piękne uczucie zostało zniszczone. Ale z jego popiołów narodziło się nowe – mieszanka pożądania, zazdrości, brutalnej namiętności i żądzy. Seks, i teraz tylko to nas łączyło. Nienawidziłam siebie za to, że zawsze mu ulegam, jednak nie potrafiłam inaczej. On też nie. Bo to on przychodził do mnie.
Ziven szturchnął mnie w łydkę, przez co sprowadził na ziemię.
– Podoba ci się? Czy dodajemy coś jeszcze? – zapytał.
Uniosłam nogę, by przyjrzeć się skorpionowi.
– Wytatuuj gdzieś obok żabę.
– Co, kurwa?
– Ża-bę – mówiłam powoli, dzieląc wyraz na sylaby. – Chyba wiesz, jak wygląda żaba.
Chłopak popatrzył na mnie nieprzyjemnie, ale odepchnął się na fotelu i podjechał do swojego biurka, gdzie zaczął przygotowywać projekt.
Wzięłam do ręki telefon, by sprawdzić powiadomienia, ale oczywiście żadnych nie dostałam. Nie miałam wielu przyjaciół, właściwie kumplowałam się jedynie z Zivenem i jego narzeczoną Jaylą, a z Kalliasem łączyła mnie relacja czysto łóżkowa. W sierocińcu nikt mnie nie polubił, podobnie reagowali na mnie ludzie w Fircrest.
Znalezienie pracy w kinie dwa lata temu mogło mi pomóc nawiązać nowe znajomości, ale na przeszkodzie stanęły dwa problemy: nikt nie przychodził do kina, a ja pracowałam w ochronie, na dodatek w nocy. Żywej duszy wokół.
Po dłuższej chwili Ziven wrócił z gotowym projektem żaby, odbił kalkę obok skorpiona i czekał na akceptację. Kiedy ją otrzymał, ponownie zajął się tatuowaniem mojej nogi, a ja odłożyłam telefon na podłokietnik fotela obitego czerwoną skórą. Odchyliłam głowę i zaczęłam rozmyślać, kiedy znajdzie Kallias mniei co mi wtedy zrobi.
Nie musiałam długo czekać. Ledwie dziesięć minut później wpadł do studia Zivena, czerwony na twarzy i wściekły. Gdy tylko mnie zobaczył, ruszył w moim kierunku i szybko pokonał dzielącą nas odległość.
– Stary, nie przeszkadzaj teraz – mruknął Blackwell, nieprzejęty wtargnięciem przyjaciela.
Kallias skierował wzrok w dół, na moją nogę, na maszynkę do tatuowania i wzór, który właśnie powstawał. Jego mina zmieniła się w ułamku sekundy. Zimna furia zniknęła, napięte mięśnie się rozluźniły. Rozchylił usta, a w jego oczach dostrzegłam cień bólu na wspomnienie tamtego jednego dnia.
LUDZIE SĄ ŹLI
MADEA
Sześć lat wcześniej
10.03.2016
Za parę minut miała rozpocząć się lekcja religii. Prowadziła ją pani Winterson, która była surowa, wymagająca, mało cierpliwa i oczekująca bezwzględnego szacunku i posłuszeństwa. To właśnie od niej najwięcej razy obrywałam, dlatego też się jej bałam, a zajęcia z nią wywoływały we mnie ataki paniki.
Kolana i dłonie zaczęły się trząść, do oczu napływały łzy, w ustach mi zaschło, w głowie szumiała wrząca krew, płuca nie nadążały za moim szybkim i płytkim oddechem, a w gardle poczułam zjedzony wcześniej lunch. Wtedy Kallias, siedzący obok mnie, złapał moją rękę, położył ją sobie na udzie i nakrył swoją. Gest prosty i niepozorny, a jednak spowodował, że się uspokoiłam i wzięłam w garść. Dziewczyny z sąsiedniej ławki, Morana Aberdeen i Zoey Hall, zauważyły to i zaczęły między sobą plotkować. Spuściłam głowę, a kosmyki czarnych włosów, które uwolniły się z warkocza, zasłoniły mi twarz. Chciałam wyrwać swoją rękę, ale Kallias mi nie pozwolił. Zamiast tego zwrócił się do moich dręczycielek:
– Morano, zauważyłaś coś ciekawego?
Nie podniosłam wzroku, ale wyobraziłam sobie zgorszoną minę rudowłosej Morany, ulubienicy opiekunek. Najmądrzejszej, najgrzeczniejszej i udającej zagorzałą katoliczkę, aby przypodobać się dyrektorce.
– Grzeszycie! – zawołała, oburzona.
– A w jaki to sposób?
– Dotykacie się! – Gdyby w klasie pojawił się szatan pod postacią węża, Morana próbowałaby go odpędzić właśnie takim tonem głosu.
– Dotyk jest według ciebie grzechem? – dopytywał Kallias spokojnie.
– Bóg jeden wie, co wy tam robicie pod tym stołem! Będziecie potępieni i traficie do piekła!
– A czy dotyk warg mężczyzny na delikatnej skórze kobiety również jest dla ciebie grzechem? Dokładniej: na jej szyi? Bo widziałem ostatnio taką parę… – Kallias umilkł.
Czekałam na odpowiedź Morany, ale ponieważ jej nie usłyszałam, podniosłam głowę i dostrzegłam strach w jej oczach, a na twarzy Kalliasa – satysfakcję.
– Może nakreślę ci sytuację precyzyjniej, abyś mogła wydać ostateczny osąd, czy dwójka tych ludzi rzeczywiście trafi do piekła. – Odchrząknął i bawiąc się palcami mojej dłoni, podjął opowieść: – Było już bardzo późno. Wszyscy spali. Niespodziewanie na schodach spotkali się pewna dziewczyna i pewien chłopak… – Zrobił znaczącą pauzę, oblizał usta. – Myśleli, że są sami, więc ów chłopak przyparł dziewczynę do ściany i pocałował ją, bardzo żarliwie i namiętnie. Później ona chwyciła go za włosy, kiedy on swoje usta przeniósł na jej szyję. Cicho jęczała…
– DOŚĆ! – wrzasnęła Morana i tak gwałtownie podniosła się z miejsca, że aż przewróciła krzesło. – Jesteś obrzydliwy. Żeby pieprzyć takie bzdury, to trzeba być naprawdę jebniętym!
W tym czasie do klasy weszła nauczycielka. Jedno stuknięcie linijką w blat wystarczyło, aby mina Morany Aberdeen znów się zmieniła, tym razem wyrażała przerażenie. Dziewczyna zamknęła oczy, a po policzkach momentalnie zaczęły spływać jej łzy. Powoli odwróciła się w stronę pani Winterson, której twarz pozostała niewzruszona, jakby kiedyś wykuto ją z kamienia.
– Podejdź do mnie – rozkazała starsza kobieta tonem tak zimnym, że po moim ciele przebiegły dreszcze.
Morana cicho szlochała, nie ruszyła się z miejsca.
– PODEJDŹ DO MNIE! – wrzasnęła nauczycielka, tym razem tak głośno i agresywnie, że wszyscy zadrżeli.
Rudowłosa spuściła głowę i zmusiła nogi do ruchu. Kiedy stanęła przed Winterson, zaczęła się trząść.
W sierocińcu panowały surowe zasady, przykładowo: pobudki o szóstej rano, idealne ścielenie łóżka, nienaganny wygląd, spódnica za kolano, zakaz biegania i przeklinania. Złamanie jakiejkolwiek z wytycznych kończyło się oczywiście karą. Najczęściej była to przemoc fizyczna: policzkowanie, uderzenia linijką w przeguby dłoni czy w palce lub dla odmiany doba modlenia się w kaplicy, bez przerwy.
Zdarzało się jednak, że nasze przewinienia uznawano za dużo gorsze, by do ich zmazania wystarczyła tak łagodna nauczka. Wtedy trafialiśmy do piwnicy. W pomieszczeniu nie było okien, łóżka, lampki ani nawet koca czy poduszki. Tylko cztery betonowe ściany, sufit i ziemia, wszystko zawilgocone i zapleśniałe. W najlepszym wypadku spędzaliśmy tam jedynie noc, w najgorszym – nawet tydzień.
Wobec mnie zastosowano prawdopodobnie już wszystkie możliwe kary, lecz nie z mojej winy. Zawsze starałam się być grzeczna, schludnie ubrana, przygotowana na lekcje, nie spóźniać się i po prostu nie zwracać na siebie uwagi. Dobrze mi szło, dopóki do sierocińca nie trafiła Morana Aberdeen. Szybko znalazła sobie tutaj przyjaciółki i zdobyła pozycję wśród pozostałych dzieciaków. Zaczęła mi dokuczać, z czasem dręczyć. Później, kiedy zrozumiała, jak działa ten system, prowokowała różne sytuacje: zrzucała moją pościel na podłogę, kiedy siostra zakonna miała przyjść sprawdzić, czy pościeliliśmy łóżka, podkładała mi nogę, gdy szłam z tacą z jedzeniem, rzucała zgniecionymi kartkami papieru w nauczycielkę i mówiła, że to ja, wyrywała z mojego zeszytu strony z zadaniem domowym przed lekcją. Morana była naprawdę kreatywna.
I przez to ja jako pierwsza poznałam wszystkie „środki wychowawcze”, które były stosowane w sierocińcu. Od głodzenia do przemocy.
Dlatego też uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wyjątkowo to Morana miała zostać ukarana. I to jeszcze przez panią Winterson.
– Za używanie takich słów trafia się do piekła – powiedziała do niej wściekle. Ponieważ dziewczyna nie była w stanie podnieść głowy, siostra złapała ją za szczękę. Z boku widziałam, jak wbiła palce w jej alabastrowy policzek. – Rozumiesz, jak ciężki jest to grzech?
W klasie panowała bezwzględna cisza, nie licząc cichego szlochu Morany i syku nauczycielki. Wszyscy zamarli, wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Wszyscy, tylko nie Kallias. Jako jedyny siedział swobodnie na drewnianym krześle i bawił się moimi palcami. Kiedy spojrzałam na niego, puścił do mnie oczko. Nie byłam pewna, czy to, co wcześniej powiedział o Moranie, miało cokolwiek wspólnego z prawdą, ale sądząc po reakcji dziewczyny, tak właśnie mogło być.
– Masz tylko jedną możliwość – kontynuowała swoją tyradę Winterson. – Natychmiast udaj się do kaplicy i błagaj Boga o wybaczenie.
Morana pokiwała głową, wybąkała przeprosiny i sztywnym krokiem wyszła z klasy. Dwie minuty później, po sprawdzeniu obecności przez nauczycielkę, zaczęła się lekcja.
Strych sierocińca był moim miejscem, takim, gdzie mogłam się ukryć, uspokoić, pomyśleć lub odpocząć. Nikt tu nie przychodził, ale i tak musiałam być bardzo ostrożna, kiedy sama się tu udawałam, aby nie zdradzić swojej kryjówki.
Pierwszą osobą, która ją odkryła, był Kallias. Od tamtego momentu najwięcej czasu spędzaliśmy właśnie tutaj. Leżeliśmy na starych, zakurzonych kocach, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a nawet płakaliśmy, gdy potrzebowaliśmy odreagować nagromadzone emocje.
– Twoje zarzuty wobec Morany były prawdziwe? Czy kłamałeś? – zapytałam zapatrzona w sufit.
Leżeliśmy obok siebie, ale w przeciwne strony.
– Prawdziwe.
– Nigdy nie sądziłam, że jest zdolna do grzeszenia… – powiedziałam.
Dzisiejsza lekcja religii utkwiła mi w głowie i znów zajmowała moje myśli.
– Przestań – wtrącił łagodnie. – Tłumaczyłem ci już, że to nie jest grzech. Można się całować, dotykać czy uprawiać seks przed ślubem i nikt nie pójdzie za to do piekła.
– Wiem, ale pani Winterson i dyrektorka są przekonujące, kiedy nam to wmawiają.
Słyszałam różne historie od dzieciaków, które miały kiedyś normalne rodziny, i widziałam, że nawet tutaj, w sierocińcu, robią zakazane rzeczy. Palą papierosy, przeklinają, całują się. Wiedziałam, że to nie są ciężkie grzechy, ale czasami wykłady Winterson i Holden zaślepiały mnie na tyle, że zaczynałam im wierzyć.
– Ale życie na zewnątrz tak nie wygląda I zaufaj mi, że na świecie dzieją się gorsze rzeczy niż całowanie się gdzieś po kątach.
Całe życie spędziłam tutaj, wychodziłam jedynie do ogrodu. Nigdy nie byłam w mieście, nie widziałam innych ludzi, nie robiłam zakupów. Jednak czy rzeczywistość poza murami sierocińca naprawdę jest taka straszna?
– Nie zgodzę się z tym – podjęłam po chwili. – Użyłeś sformułowania: „Dzieją się gorsze rzeczy”. A to nieprawda. Nic nie dzieje się samo. To ludzie za tym stoją. Ludzie są źli.
Odwróciłam w bok głowę i spojrzałam na Kalliasa. Jego twarz nosiła ślady starych blizn. Przygryzał wargę, myślał.
– Słyszałaś kiedyś bajkę o żabie i skorpionie? – Podniósł się na ramieniu.
Pokręciłam głową i obserwowałam go, tym razem z dołu. Miał piękne oczy w kolorze wzburzonego morza, okolone długimi i gęstymi rzęsami oraz brwiami. Moje także były niebieskie, ale jak określił je Kallias, ich jasny odcień przypominał sople lodu.
– Żaba siedziała na brzegu, gdy podszedł do niej skorpion – zaczął głębokim głosem. Zamknęłam oczy, zasłuchana w jego słowa. – Zapytał, czy weźmie go na swój grzbiet i przepłynie z nim przez jezioro, bo chciałby się dostać na drugi brzeg. Żaba oczywiście się nie zgodziła, z obawy, że skorpion ją ugryzie. On na to, że to byłaby głupota, bo sam nie potrafi pływać, więc wtedy utonęliby razem. Choć żaba nadal nie czuła się przekonana, ostatecznie uległa skorpionowi i pomogła mu w przeprawie na przeciwną stronę jeziora… Jak myślisz, co było dalej?
– Dopłynęli do brzegu? – spróbowałam zgadnąć. – Puentą jest pomaganie innym? Albo to, że pomimo różnic można się dogadać? Zaprzyjaźnić?
Kallias przymknął oczy i cicho się zaśmiał. Wyciągnął rękę i pogładził mój policzek. Jego dłoń zdawała się lodowata, ale dotyk był miły.
– Jesteś taka niewinna. – Położył kciuk na mojej dolnej wardze i rozchylił ją nieco, po czym zabrał rękę. – Gdy byli blisko brzegu, skorpion ugryzł żabę. Wpuścił do jej organizmu śmiertelną truciznę i oboje poszli na dno.
Zszokowana zakończeniem, podniosłam się na kolana.
– Dlaczego? – szepnęłam gorączkowo. – Przecież to naprawdę było głupie. Po co to zrobił?
– Bo taka jest natura skorpiona. Podobnie jest z ludźmi. W ich naturze są zdrady, kłamstwa, grzechy i zbrodnie. Nieraz mydlą ci oczy miłymi słówkami, czynami, z chęcią pomagają. A później wbijają ci nóż w plecy. To jest prawdziwe życie.
– Wszyscy tacy są?
– A czy wszystkie skorpiony gryzą? – W jego oczach dostrzegłam litość wobec mojej naiwności.
– Nie – odpowiedziałam pewnie. – Jest jeden, który nie gryzie.
Kiedy zrozumiał, o co mi chodzi, uniósł kącik ust. Później głęboko odetchnął i znów położył się na podłodze, zatknął ramię pod głowę.
– Czasami najlepsze, co możesz dla siebie zrobić, to ufać tylko sobie.
– Wiem. Nauczyłam się tego już dawno temu.
Ponownie wyciągnęłam się obok niego, patrzyłam na drewniane belki pod sufitem i zwisające z nich pajęczyny. Kallias często mi opowiadał, jak wygląda życie w mieście, jakie są tam atrakcje, co ostatnio się wydarzyło, jak działa ten system. Opowiadał mi o tym, czego nie znałam, bo nigdy nie wyszłam poza mury ośrodka. O pewnych rzeczach wiedziałam od innych dzieciaków, które przez jakiś czas żyły normalnie, a do sierocińca trafiły na przykład na skutek nieoczekiwanej śmierci rodziców, ale to była jedynie namiastka tego, co usłyszałam od Kalliasa.
Dlatego wyczekiwałam swojej osiemnastki i momentu, w którym opuszczę to miejsce. Pójdę do pracy, zacznę zarabiać pieniądze, wynajmę mieszkanie i będę żyć po swojemu. Nikt nie będzie mnie bił ani stosował innych kar. Nikt nie będzie mnie dręczył.
– Pomożesz mi? – zapytałam niespodziewanie.
– Z czym?
– Kiedy stąd wyjdę. Pomożesz mi przeżyć w mieście?
Choć nie mogłam się tego doczekać, jednocześnie też się bałam.
– Oczywiście. Pomogę ci i nigdy cię nie zostawię.
CHCIAŁAM ŻYĆ
MADEA
– „Pomogę ci i nigdy cię nie zostawię”. – Przypomniałam mu jego słowa, obietnicę, dzięki której przeżyłam w sierocińcu.
– Oddaj mi moje kluczyki – warknął, otrząsnął się ze wspomnień i zignorował to, co powiedziałam.
Z satysfakcją uniosłam kącik ust, bo symbolika tatuażu wyraźnie go zabolała. Rzuciłam mu kluczyki i spodziewałam się, że wyjdzie, ale on nadal stał i przyglądał mi się z niechęcią.
– Wiesz, mogłabyś się w końcu pogodzić z przeszłością. Było, co było. Nie rozpamiętuj tego w nieskończoność.
– Czego mam nie rozpamiętywać? – oburzyłam się. – Tego, jak mnie zostawiłeś, gdy najbardziej cię potrzebowałam? Gdy wiedziałeś, że jesteś moim jedynym – podkreśliłam to słowo – przyjacielem? A może tego, gdy na ulicy, wśród swoich znajomych, udawałeś, że mnie nie znasz.
Odkąd się poznaliśmy, minęło sześć lat, dwa, odkąd wyszłam z sierocińca. Końcówka tamtego okresu była najcięższa, wydarzyło się wiele złych rzeczy, przykrych i traumatycznych. Kallias Malloroy okazał się całkowicie inną osobą niż ta, którą poznałam, polubiłam i pokochałam. Porzucił mnie całkowicie, a mimo to przez pierwsze tygodnie zabiegałam o jego uwagę, bo mi go brakowało. Potrzebowałam też jego pomocy, bo nie wiedziałam, jak samej znaleźć pracę, gdzie poszukać mieszkania. Ale on zwyczajnie udawał, że nie istnieję. A nasza wspólna przeszłość, setki godzin spędzonych na rozmowach, śmianiu się i płakaniu, były dla niego niczym.
Nie rozumiałam, dlaczego tak się stało. Ale wiedziałam, że wypominanie mu tego boli go. To chyba oznaczało, że nie byłam dla niego nikim, lecz nie zmieniało faktu, że ledwo przeżyłam w mieście, gdy pani Holden, dyrektorka sierocińca, wyrzuciła mnie za drzwi jak psa. W środku surowej zimy.
Dlatego też nie miałam wyrzutów sumienia, gdy przypominałam mu o przeszłości, o tym, co mi zrobił i jak okrutnie mnie potraktował.
– Byliśmy dziećmi – wypalił.
– Nie, Kallias.
Rozgniewana, wstałam z fotela. Usłyszałam westchnienie Zivena, poirytowanego, że przeszkadzamy mu w pracy, ale teraz nie interesowałam się ani nim, ani nowymi tatuażami.
– Ja byłam dzieckiem, jak już – sprostowałam. – Głupim, naiwnym dzieckiem, które nie wiedziało nic o życiu. Ty byłeś dwa lata starszy i nie miałeś tak wypranego mózgu!
– Opowiadałem ci, jak wygląda prawdziwe życie! Że wszystko, czego uczyły cię te psycholki, to bzdury!
– Ja to wiem, Kallias! Teraz już wiem i wtedy też wiedziałam, bo wierzyłam w twoje słowa. Ale na tym się skończyło. Na jebanych słowach. Bo wsparcia i pomocy po wyjściu nie dostałam od ciebie żadnego!
Ciężko oddychałam, wpatrzona w jego pociemniałe oczy, kolorem przypominające wzburzony ocean. Byłam wściekła i nawet po dwóch latach ciągle tak reagowałam. Złością i wypominaniem mu jego bezczynności. Nienawidziłam go za to, że obiecywał mi wspólne życie, a potem nawet nie chciało mu się spojrzeć mi w oczy. Pragnęłam w końcu o tym zapomnieć i uwolnić się od niego, ale nie potrafiłam. Codziennie pochłaniały mnie czarne myśli, których nie umiałam się pozbyć. Wściekaniem się na Kalliasa i ciągłym obwinianiem go dawałam upust złości, ale byłam już tym zmęczona. A i tak miałam wrażenie, że to wciąż za mało. Że nie jest świadomy, jaką krzywdę mi wyrządził.
– Przecież poradziłaś sobie.
Jego głos zabrzmiał łagodniej, ciszej i delikatniej. Wyłapałam nutę dumy i chyba ulgi. Ten ton przypominał mi dawne uczucie, które kiedyś nas połączyło. Wspomnienie starych, dobrych chwil, miłego Kalliasa, opiekuńczego i pomocnego, chroniącego mnie przed Moraną i jej świtą, a także przed opiekunkami. Tego Kalliasa, który umilał mi każdy dzień, kiedy przychodził do sierocińca, szeptał mi czułe słówka do ucha, uczył o życiu. Któremu pozwalałam się całować i dotykać.
Który był moją pierwszą miłością.
Oddałam mu całe swoje serce, przekonana, że to on jest aniołem.
– Musiałam – odpowiedziałam z żalem. – Bo chciałam żyć. Ale byłam bardzo bliska śmierci.
Pierwsze dni okazały się brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. Spanie w różnych miejscach, brak ciepłych ubrań, zero pieniędzy na jedzenie, trudności ze znalezieniem pracy. To Ziven Blackwell był tym, który zobaczył mnie w środku nocy, leżącą na ławce na przystanku autobusowym, prawie zamarzniętą. Zabrał mnie wtedy do siebie, pozwolił wziąć ciepły prysznic, podał treściwe jedzenie i oddał trochę swoich ubrań. Pomógł mi też znaleźć pracę, a później wynająć niewielkie mieszkanie.
Ziven, całkowicie obcy człowiek, uratował mnie przed przedwczesną śmiercią w wieku osiemnastu lat. Nie Kallias, który przez cztery lata obiecywał, że z nim zamieszkam i że pomoże mi ze wszystkim.
– Wiem…
– Nie. Nie wiesz – zaprzeczyłam stanowczo i pokręciłam głową. Usiadłam z powrotem na fotelu i zawołałam Blackwella, który gdzieś się ulotnił. – Masz swoje kluczyki, możesz już iść. – Założyłam ręce na piersi i czekałam.
Przez moment stał w miejscu. Jego twarz nie wyrażała niemal żadnych emocji. Tylko w oczach czasami udawało mi się dostrzec, że cierpi z powodu moich słów i wyrzutów, jakie mu robiłam. Poza tym nic więcej. Żadnej innej reakcji. Żadnego „przepraszam”.
– Może kiedyś dowiesz się dlaczego…
– Kallias.
W progu drzwi na zaplecze stanął Ziven. Znacząco popatrzył na swojego przyjaciela, a ten zacisnął zęby i pięści. Potem odwrócił się na pięcie i sztywnym krokiem zwrócił się ku wyjściu, podczas gdy ja gapiłam się w tył jego skórzanej kurtki – okrągły napis „IN NOMINE MORTIS” i czaszkę w środku, otoczoną smugami dymu.
Blackwell podszedł do mnie i jakby nigdy nic wrócił do przerwanej pracy nad moim tatuażem żaby.
– Nie zapominaj, że on też nie ma łatwego życia – odezwał się nagle. Ziven miał dwadzieścia siedem lat i był najstarszy z nas wszystkich, a tym samym najrozsądniejszy, spokojny, obiektywny i zawsze myślał trzeźwo.
– A ty go nie usprawiedliwiaj – prychnęłam.
Chłopak przerwał tatuowanie i spojrzał na mnie karcąco.
– Kallias zmaga się z wieloma trudnymi rzeczami. Nieraz tak strasznymi, że nie przyśniłyby ci się nawet w najgorszych koszmarach.
– Pamiętasz moje pierwsze tatuaże? – rzuciłam chłodno, po czym wbiłam mocne spojrzenie w Zivena, który zamknął usta i się spiął.
Nie odpowiedział, więc gwałtownie podciągnęłam rękawy bluzy, by pokazać mu jego dzieła: węże wijące się od nadgarstka do łokcia. Węże, które zakrywały blizny po nieudanej próbie samobójczej, podjętej, gdy miałam trzynaście lat.
– Spróbuj zgadnąć, co się wydarzyło, że jako dziecko chciałam się zabić.
– Madea, to nie są zawody, kto ma gorzej.
– Więc czemu cały czas podkreślasz, że to Kallias wygrywa? – zironizowałam.
Ziven westchnął, zmęczony, i na moment przymknął oczy.
– Bo jest między wami różnica – zaczął wolno. – Ty już jesteś bezpieczna. On nigdy nie będzie.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę.
No tak. In Nomine Mortis – miejscowy klub motocyklowy, choć Kallias zawsze określał go słowem „gang”. Należeli do niego różni ludzie, młodsi i starsi, kobiety i mężczyźni. Wszyscy chodzili w skórze i jeździli na harleyach. Mieli też swój bar, w którym ciągle przesiadywali. W mieście nie robili nic złego oprócz pijackich rozrób, ale niektórzy szeptali o ich mroczniejszych interesach i akcjach, między innymi o produkcji narkotyków, handlu bronią i zabijaniu ludzi.
Nie znałam ich i nigdy nie miałam z nimi większej styczności poza spotykaniem ich czasem na ulicy, ale Kallias i tak regularnie zabraniał mi interakcji z nimi i powtarzał, że to bardzo niebezpieczni ludzie. Co prawda nie zwykłam robić tego, co mi kazał, ale sam wygląd członków INM był przerażający, więc mimo wszystko nie łamałam zakazu. Wyjątek stanowił tylko Ziven, którego ojciec był jednym z założycieli klubu.
Czasami, gdy nie potrafiłam w nocy spać, zastanawiałam się, jak wygląda życie Kalliasa. Czy robi te wszystkie rzeczy, o których mówią ludzie z miasta. Czy rzeczywiście jest tak groźną osobą, której lepiej nie prowokować. Widziałam nie raz, jak się z kimś bije, jak celuje do kogoś z broni. Dostrzegałam bezwzględną wściekłość w jego oczach, którą chwilę później przykrywała bezkresna pustka, jakby przestawał być człowiekiem. Większość osób się od niego odsuwała, bała się go, ale ja wciąż miałam przed oczami siedemnastoletniego Kalliasa, leżącego na moich kolanach, którego głaskałam po głowie i któremu opowiadałam wymyślone historie.
Z trudem wierzyłam, że to jedna i ta sama osoba. A może mój Kallias nigdy nie istniał? Może tylko udawał i takie właśnie było jego prawdziwe oblicze? I życie?
Przynależność do klubu. Zabijanie ludzi. Ciągłe noszenie przy sobie broni. Aresztowanie przez policję. Produkowanie narkotyków. Łamanie prawa. Włamania i kradzieże.
– Mógł nie dołączać – powiedziałam oschłym tonem. – Sam jest sobie winny.
Ziven, który zdążył wrócić do tatuowania, znów przerwał pracę. Miał poważną minę, a jego oczy rozbłysły gniewem.
– Proszę cię tylko o jedno, Madea. Nie wypowiadaj się na temat, o którym nie masz najmniejszego pojęcia.
Jego ostry ton zmusił mnie do zamilknięcia i zakończenia rozmowy.
WEWNĘTRZNIE STAĆ SIĘ MARTWYM
KALLIAS
Zawiasy wysokich, drewnianych drzwi zaskrzypiały, gdy zamykałem je po wyjściu z kościoła.
Tutejszy pastor zmarł dawno temu, a nowy duchowny nie został przysłany, więc msze przestały być odprawiane. Z początku mieszkańcy przychodzili się pomodlić we własnym zakresie, ale szybko przestali, jakby zapomnieli o Bogu.
Ja nigdy w niego nie wierzyłem, ale lubiłem spędzać w kościele długie godziny. To jedyne miejsce, gdzie nikogo nie było. Mogłem w spokoju pomyśleć i odpocząć. Ukryć się przed In Nomine Mortis, a nawet przed Madeą. Udawać, że całe moje życie i świat poza murami katedry nie istnieją.
Każdego dnia starałem się być twardy i nie okazywać żadnych słabości, ale to trudne. Nie potrafiłem wyzbyć się wszelkich uczuć, aby ot tak kogoś zamordować. Nie potrafiłem patrzeć, jak narkotyki niszczą i zabijają ludzi. Ani brać udziału w krwawych zamieszkach, gdzie łamie się kości i rozbija głowy komu popadnie.
Nienawidziłem tego wszystkiego. Ale tatuaż na lewej piersi przypominał mi, że tak właśnie wygląda moje życie. Gdybym jednak wiedział, że wszystko tak się potoczy, wolałbym umrzeć, zakatowany na śmierć. Nie chciałbym, aby Knox Welch mnie uratował.
Założyłem kask na głowę i odpaliłem motocykl. Światła maszyny oświetliły ciemną drogę, był środek nocy.
Już od wielu lat nie potrafiłem funkcjonować jak normalny człowiek. Największe problemy miałem ze snem. Koszmary były najmilszą formą mojej przeszłości. Zdarzały mi się też paraliże senne, podczas których leżałem na łóżku i nie mogłem się poruszyć, a nade mną stały wszystkie moje najgorsze demony. A czasami w ogóle nie byłem w stanie zasnąć, przewracałem się wtedy z boku na bok tak długo, aż nastawał świt. Ale bywały też noce, kiedy to mój umysł mnie zdradzał i stawał przeciwko mnie.
Gdy tylko zamykałem oczy, pojawiały się obrazy tak wyraźne, jakby dana sytuacja działa się właśnie teraz. Zalewały mnie głównie wspomnienia z sierocińca i znów patrzyłem, jak bito i poniżano Madeę. Albo jak po wyjściu z ośrodka stoi w progu moich drzwi, a ja zatrzaskuję je przed jej nosem. Widok zszokowanej, zranionej i odchodzącej Madei prześladował mnie najokrutniej.
Madea nie była jednak jedynym sposobem mojego umysłu na dręczenie mnie, bo widywałem też swoich rodziców, naćpanych i zalanych w trupa, ale nie aż tak bardzo, aby nie mogli mnie uderzyć.
A później doszły wspomnienia z gangu. Pierwsze zabójstwo, obserwowanie krwawych tortur, a następnie robienie tego własnoręcznie.
To wszystko przerosło mnie do tego stopnia, że prawie każdej nocy budziłem się zalany potem, z krzykiem uwięzionym w gardle. Przerażony jak jeszcze nigdy. Bo w istocie to nie były tylko sny, lecz moja rzeczywistość.
Warunki były względnie dobre jak na luty, nie padał nawet śnieg, więc jechałem przez miasto bez większego celu. Minąłem starą, obskurną kamienicę, gdzie mieszkała Madea, i spostrzegłem, że w jednym z okien pali się światło. Sądziłem, że dzisiaj pracuje, ale jak widać, chyba miała wolne. Nie zdziwiło mnie jednak, że o drugiej w nocy jeszcze nie śpi, bo ona tak samo jak ja miała z tym problemy. Zazdrościłem jej nocnych zmian w kinie i że dzięki temu produktywnie wykorzystuje bezsenny czas. Ja musiałem się męczyć.
Ruszyłem dalej, do miejsca, w którym powinienem się znaleźć już dawno temu, ale nie mogłem się do tego zmusić. Ilekroć myślałem o barze, gdzie swoją siedzibę miał gang, chciało mi się rzygać, a dłonie zaczynały drżeć.
Od trzech lat byłem członkiem In Nomine Mortis. I od trzech lat staram się wyzbyć wszelkich uczuć. Wyłączyć myślenie. Wewnętrznie stać się martwym, abym mógł wykonywać wszystkie zadania, ale, kurwa, nie mogłem. Obojętnie, jak bardzo próbowałem, po prostu nie mogłem.
Podjechałem pod bar, którego czerwony neon rozświetlał nieco ciemną noc i odbijał się w kałużach. W środku dostrzegłem kilka osób siedzących na kanapach przy oknie.
Na dworze natomiast stało trzech mężczyzn. Zaparkowałem motocykl dalej od nich, jakbym nie chciał się przyznać, że ja również należę do tej grupy, i niespiesznie zdjąłem kask. Powolnym krokiem ruszyłem w ich stronę, odwlekałem moment spotkania tak długo, jak się dało, nawet jeśli do ugrania były jedynie sekundy. Ręce w kieszeni zaciskałem, aby pozbyć się ich drżenia.
Na mój widok najwyższy z mężczyzn zmrużył oczy. Brody Palmer, prawa ręka Knoxa Welcha, przywódcy In Nomine Mortis. Miał ponad dwa metry wzrostu i był napakowany i szeroki w barach tak bardzo, że przez drzwi musiał przechodzić bokiem. Długa broda sięgała mu do piersi, podobnie jak kręcone włosy, teraz związane w kitkę. Ich rudy kolor przetykały pierwsze pasma siwizny, bo facet był już po pięćdziesiątce. Jeden jego cios potrafił doprowadzić do paraliżu ciała, a nawet zabić. Mężczyzna na ogół wydawał się w porządku, ale wiadomo, lepiej nie testować jego cierpliwości i dobroci, których miał w sobie tylko odrobinę.
Obok niego Tucker Griffin opierał się o swojego FXBD-a model Street Bob. Jebany, kurwa, debil. Znienawidziłem go od pierwszego momentu, kiedy go zobaczyłem, a z każdym dniem ta nienawiść i wstręt do niego tylko się pogłębiały. Biały podkoszulek miał poplamiony, prawdopodobnie piwem i krwią. Knykcie rozharatane, bo był tak agresywny, że ciągle wszczynał bójki, więc rany nie nadążały się goić. Na co dzień chamski, wulgarny, porywczy i bezczelny. Do tego łysy i z brakami w uzębieniu. Można by go opisać niemalże wszystkimi negatywnymi cechami. Nie wykazywał szacunku do nikogo, nawet Knoxowi i Brody’emu trudno było nad nim zapanować. A to o tyle zadziwiające, bo mężczyzna miał naprawdę ledwo ponad metr siedemdziesiąt wzrostu i był gruby. Prawdopodobnie nie widział nawet własnego kutasa, gdy sikał, tak wielki wystawał mu bęben piwny. Jako jedyny obrzydzał mnie każdym skrawkiem swojego ciała, każdym słowem, ruchem czy zapachem.
Ostatni z trójki to Hudson King. On był w porządku. Pomagał wprowadzić mnie do… interesu. W jego ciepłych, zielonych oczach nigdy nie ujrzałem nienawiści ani agresji. Robił, co musiał, co mu kazano, ale jako jeden z nielicznych nie czerpał przyjemności z brutalności. Pewnie dlatego, że każdego dnia, gdy wracał do domu, czekała w nim na niego żona wraz z dwójką małych dzieci. Jak wpakował się w gówno tak wielkie, że musiał zabijać ludzi, a gdy szedł spać, pod poduszką chował broń? Nie wiedziałem.
– Miałeś przyjść dwie godziny temu. – Zgrzytliwy głos Griffina dobiegł do moich uszu.
– Nie masz prawa mi rozkazywać, tak jak i nie masz prawa mnie upominać – powiedziałem stanowczo i oschle.
Zbiłem grabę z Brodym i Hudsonem, świadomie i specjalnie pominąłem Tuckera, którego ramię nawet nie drgnęło. On również nigdy się ze mną nie witał. Właściwie to uważał, że nie jestem godny przynależności do gangu i że powinni mnie wyrzucić, a tym samym wyciąć lub wypalić tatuaż na mojej piersi.
Oczywiście w chuju miałem to, co uważał.
Poza tym Knox nigdy nie pozwoliłby mi odejść.
– Naucz się w końcu szacunku do lepszych od ciebie, gówniarzu.
Posłałem mu spojrzenie sugerujące, że już dawno temu znudziły mi się jego dziecinne docinki. On natomiast uśmiechnął się szeroko, złośliwie, aż ukazał zniszczone zęby. A przynajmniej te, które mu zostały. Z dumą mogłem przyznać, że dwóch brakowało mu przeze mnie, a w ramach pamiątki z tego starcia została mi blizna na wierzchu prawej dłoni.
Z uczuciem ucisku w klatce piersiowej wszedłem do baru. W moje nozdrza uderzyła mieszanka smrodu papierosów, alkoholu i potu. Oczy wszystkich osób zwróciły się ku mnie, a ja prześlizgnąłem spojrzeniem po twarzach zebranych. W sumie około dwudziestu, może trzydziestu kobiet i mężczyzn.
Na myśl o swoim życiu i przynależeniu do gangu miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Albo rozpędzić się do ponad stuosiemdziesięciu kilometrów na godzinę i uderzyć w drzewo, gdy przypominała mi się krew na moich rękach.