Cause I Love You - Agata Moore - ebook + audiobook

Cause I Love You ebook i audiobook

Moore Agata

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Teraz, gdy nasze przeznaczenie się dopełniło, przestałam bać się przyszłości. U mojego boku stoi Alexander, a wspólnie możemy wszystko, nawet pokonać cały świat, gdyby ten był przeciwko nam”.

 

Życie Layli zmienia się w prawdziwy koszmar, kiedy staje się więźniem własnego ojca. Mężczyzna zabiera jej telefon, odcina od świata i wyznacza zadania do wykonania. Dziewczyna czuje się pokonana i bardzo samotna. 

 

W tym piekle najgorsze okazują się bezsilność i tęsknota za dawnym życiem oraz wolnością, a przede wszystkim za Alexandrem. Przecież obiecywał, że ją ocali, więc gdzie teraz się znajdował? Teraz, kiedy potrzebowała go najbardziej?

 

Dziewczyna traci nadzieję, że jej los kiedykolwiek się odmieni. Jednak przed nią pojawia się szansa. Czy będzie umiała ją wykorzystać?

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 607

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 24 min

Lektor: Grzegorz WośMałgorzata Gradkowska
Oceny
4,5 (56 ocen)
37
13
3
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna ostatnia część, długo trzeba było na nią czekać
20
kikis082

Nie oderwiesz się od lektury

꧁ ⓇⒺⒸⒺⓃⓏⒿⒶ ᴛʏᴛᴜᴌ: ᴄᴀᴜꜱᴇ ɪ ʟᴏᴠᴇ ʏᴏᴜ ᴀᴜᴛᴏʀ: ᴀɢᴀᴛᴀ ᴍᴏᴏʀᴇ ᴡʏᴅᴀᴡɴɪᴄᴛᴡᴏ: ɴɪᴇᴢᴡʏᴋᴌᴇ ᴏᴄᴇɴᴀ: ∞ [wspolpraca reklamowa z wydawnictwem Niezwykłym] 𝐎𝐠𝐫𝐚𝐧𝐢𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞 𝐖𝐢𝐞𝐤𝐨𝐰𝐞 𝟏𝟔+ Layla aby chronić swoich przyjaciół musi podporządkować się ojcu, który jest jej największym koszmarem. Robi wszystko aby odciąć ją od przyjaciół i świata. Dziewczyna kolejny raz w swoim życiu czuje się pokonana, ale walczy, bo w końcu Alexander obiecał jej, że ją odnajdzie i uratuje. Czy we wszystko można wierzyć? Co jest prawdą, a co kłamstwem? Czy Alexander i Layla doczekają się wspólnej przyszłości? Trzeci, finałowy tom trylogii Destiny od Agaty, jest czymś na co czekałam z wielką niecierpliwością. Po drugim tomie pozostało wiele nierozwiązanych spraw, dlatego też byłam bardzo ciekawa akcji jaka rozegra się w tej części. Layla znowu pokazuje nam swoją siłę, ale dowiadujemy się też o niej wiele ciekawych rzeczy z przeszłości. Kocham jej osobowość i silny charakter, to jak walczy i nie daje za wyg...
10
Zuzazuza31

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała,jak poprzednie części ♥️
10
grecja2022

Nie oderwiesz się od lektury

Historia warta przeczytania ❤️
10
Bozena_1952

Dobrze spędzony czas

❤️
10

Popularność




Copyright © for the text by Agata Moore

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Joanna Błakita

Korekta: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak, Anna Miotke, Daria Raczkowiak

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Autor ilustracji: Natalia Piana (natine_czyta)

ISBN 978-83-8362-609-3 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

PLAYLISTA

1. Eminem – Without Me

2. Chase Atlantic – Swim

3. Fryderyk Chopin – Preludium fis-moll op. 28 nr 8

4. Imagine Dragons – Monster

5. Cigarettes After Sex – Apocalypse

6. Tokio Hotel – Wo sind eure Hände

7. Carly Rae Jepsen – Call Me Maybe

8. Rilès – Pesetas

9. Rittz feat. Mike Posner & B.o.B. – In My Zone

10. Evanescence – Bring Me To Life

11. The Pussycat Dolls feat. Busta Rhymes – Don’t Cha

12. Chris Grey – Cold Blooded

Nie daj się zastraszyć.

Jeżeli już masz trafić do piekła,

to nie wchodź tam roztrzęsiony ze strachu,

lecz wkrocz z dumnie podniesioną głową.

Anne Rice, Memnoch the Devil

Mojej Siostrze

oraz wszystkim tym, którzy znaleźli swoją prawdziwą miłość

lub jeszcze jej szukają

SŁOWO OD AUTORKI

Cause I Love You to trzecia i ostatnia część trylogii Destiny, zamykająca losy Alexandra i Layli.

Historia tej dwójki bardzo mi pomogła – była pewnego rodzaju terapią. Mam szczerą nadzieję, że i Wy odnaleźliście w niej cząstkę siebie, ten przysłowiowy dom lub chociażby chwilowe oderwanie się od rzeczywistości.

Pamiętajcie jednak, że choć fabuła Destiny jest fikcyjna, to problemy bohaterów są prawdziwe, a wielu z nas mierzy się z podobnymi na co dzień. Więc, proszę, szukajcie pomocy, nie izolujcie się, nie odtrącajcie bliskich, a jeżeli znacie kogoś, kto potrzebuje wsparcia – pomagajcie i nie odpuszczajcie.

Życie mamy tylko jedno, nie rezygnujmy z niego.

PROLOG

ALEXANDER SHERWOOD

8 LAT WCZEŚNIEJ

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z krótkiej drzemki, którą sobie uciąłem. Mruknąłem coś niezrozumiałego, a starsza kobieta weszła do środka i zmierzyła mnie zatroskanym spojrzeniem.

– Alexander, mówiłam ci, że wychodzimy. Dlaczego nie jesteś gotowy?

– Idź sama, ja zostaję – warknąłem oschle, wkładając rękę pod głowę.

– Och, cukiereczku. Co się dzieje?

Charlotte podeszła do mnie powoli, usiadła na brzegu łóżka i położyła dłoń na mojej dłoni. Była zmartwiona. Nie wiem czemu, nic mi przecież nie było.

– Jestem zmęczony. – Wzruszyłem ramionami.

– Nie musisz długo zostawać…

– Kurwa, powiedziałem, że nie idę!

Jej łagodność i upór tak mnie denerwowały, że czasami nie mogłem tego wytrzymać. Co prawda nigdy nie zamierzałem sprawić Charlotte przykrości, no ale ileż można. Ciągle do mnie przychodzi i zawraca mi dupę. A ja chcę mieć tylko chwilę spokoju. To naprawdę aż tak wiele?

Wiem, że mamy jedynie siebie, więc musimy się wspierać i opiekować sobą nawzajem. Wiem. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Ale kobieta naprawdę przesadza z tą swoją troską, zachowuje się tak, jakbym był pięcioletnim bachorem.

Charlotte spojrzała na mnie smutnym i rozczarowanym wzrokiem. Nie musiała nic więcej mówić, jej mina wyrażała wszystko. I jednocześnie była dla mnie największą karą. Nienawidziłem siebie, gdy ją raniłem. Bardzo nienawidziłem.

– Czekaj, przepraszam – powiedziałem szybko, zanim zdążyła wyjść. – Przyjdę na kolację, ale później, dobra? Teraz naprawdę nie mam siły.

Ciotka obejrzała się na mnie przez ramię, ale wciąż nic nie odpowiedziała. Zamknęła za sobą drzwi i zostawiła mnie samego. Zawsze tak robiła, bo wiedziała, że jej obojętność i rozczarowanie mnie zabolą i niemal natychmiast poczuję wyrzuty sumienia.

Z westchnieniem opadłem na łóżko i przymknąłem oczy. Byłem zmęczony, to prawda. I prawdą jest też to, że czułem się tak nieprzerwanie od śmierci rodziców. Żaden dzień nie sprawiał mi przyjemności. Żadne spotkanie, żadna osoba. Max starał się poprawiać mi humor, ale na marne. Nigdy w życiu nie doświadczałem takiej pustki jak teraz.

Godzinę później, schodząc na dół, zawołałem ciotkę, lecz odpowiedziało mi jedynie echo. Wyszła beze mnie, ale tego się w sumie spodziewałem. Przetarłem dłonią obolałą twarz i wróciłem do swojego pokoju, a następnie wszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic, włożyłem ciemne jeansy i koszulkę, po czym wyszedłem z domu.

Nie chciało mi się iść na tę głupią kolację, ale wiedziałem, że poczułbym się jeszcze gorzej, gdybym odpuścił. Poza tym to była tradycja. Co tydzień, w piątek nasze rodziny spotykały się na wspólnym posiłku, który był organizowany raz u Charlotte, a raz u Hildy Tinsley, tak jak teraz. Niestety z tych „rodzin” zostały już tylko te dwie kobiety. No i ja. Chcąc nie chcąc, włączyły mnie do swojej tradycji.

Zapukałem do drzwi domu Hildy, po czym wszedłem do środka i od razu skierowałem się do kuchni, w której stał ośmioosobowy stół, zastawiony jedynie na trzy osoby. Za każdym razem serce mi się ściskało na ten widok.

Mąż Hildy umarł kilkanaście lat temu, a jej jedyna córka się wyprowadziła.

Charlotte natomiast nigdy nie miała dzieci, a jej małżonek zmarł w podobnym jak moi rodzice czasie. Zostaliśmy pozbawieni najbliższych osób i skazani na siebie nawzajem.

– Jesteś, Alex! – Przyjaciółka ciotki rozpromieniła się na mój widok.

– Dzień dobry. – Dałem jej buziaka w policzek.

– No już, siadaj i się częstuj.

Posłałem jej lekki uśmiech i zająłem miejsce obok Charlotte. Wiedziałem, że była na mnie zła, bo w ogóle nie zareagowała na moje przyjście. Nawet nie podniosła wzroku znad swojej sałatki.

– Mam nadzieję, że ten drugi wygląda gorzej. – Hilda wycelowała we mnie palcem.

– Zdecydowanie gorzej. – Uniosłem kącik ust w aroganckim uśmiechu.

Miałem jedynie podbite oko i rozciętą wargę, nic poważnego. Za to Erick, który wkurwił mnie gadaniem o mojej matce, dostał taki wpierdol, że skończył w szpitalu ze złamanym nosem i wybitymi zębami.

Lubiłem się bić, pokazywać wszystkim, że jestem niebezpieczny i tu rządzę. A to, że o tym zapominali i mnie prowokowali, nie było moją winą.

Z nieschodzącym z ust uśmiechem zająłem się nakładaniem sobie przepysznych dań, a kobiety wróciły do rozmowy, którą im przerwałem, czyli do narzekania. Na wszystko. Dosłownie. Od pogody, przez swoje zdrowie, aż po politykę. Potrafiły tak plotkować godzinami, co rusz znajdując nowe tematy. Od czasu do czasu wtrącałem swoje pięć groszy, ale zazwyczaj lubiłem po prostu siedzieć i ich słuchać. Oczywiście dopóki rozmowa nie schodziła na mnie. Wtedy musiałem się więcej odzywać.

– Jak w akademii? – zapytała Hilda.

– W porządku. Nic ciekawego się nie dzieje.

I taka też była prawda. Szkoła okazała się nudna. Jedynie towarzystwo Maksa umilało mi tam każdy dzień. Gdyby nie on, chyba błagałbym Charlotte o nauczanie domowe, bo naprawdę czasami ciężko było tam wytrzymać, zwłaszcza że placówka znajdowała się na innym kontynencie, a uczniowie i nauczyciele… pozostawiali wiele do życzenia. W akademii się męczyłem, podczas wakacji i ferii jeszcze bardziej, więc w tym czasie zawsze wracałem do Miami i spotykałem się z kumplami, ale to też nie było to, czego potrzebowałem.

Potrzebowałem motywacji do życia, czegoś, co byłoby powodem do codziennego wstawania z łóżka. A jak na razie naprawdę nie wiedziałem, po co żyję. Nie miałem żadnego celu, żadnych planów. Nic, czemu mógłbym się w pełni poświęcić.

A bolało mnie to tym bardziej, że posiadałem swoje dziedzictwo, do którego ni chuja nie pasowałem. Ojciec nauczył mnie grać na gitarze, a mama pokazała, jak modnie się ubierać. Stanęło jednak na tym, że codziennie wkładałem jeansy i zwykłe koszulki. Czasami garnitur, jeśli pojawiała się ważna okazja. No i lubiłem dobrą muzykę. Ale to za mało, abym przejął interesy po tragicznej śmierci rodziców.

Hilda chyba też spostrzegła, że dzisiaj coś ze mną nie tak, więc do końca wieczora dała mi spokój. Spokojnie prowadziła konwersację z Charlotte, obgadując przy tym chyba całą Florydę.

Po skończonym posiłku kobiety przeszły do salonu, aby przy lampce wina starszego od nich dokończyć rozmowę. Ja w tym czasie sprawdziłem powiadomienia w telefonie.

Max obiecał, że przyjedzie w sierpniu do Miami, ale jednak mu się to nie uda. Sprawy rodzinne zatrzymały go we Francji. Natomiast Jake organizuje dzisiaj imprezę, na którą bardzo chętnie pójdę. Upicie się i zatracenie w tłumie wirujących ludzi to mój ulubiony sposób na spędzenie wolnego czasu. A jeżeli przypałęta się jakiś kretyn, na którym będę mógł się wyżyć, to już w ogóle uznam ten wieczór za udany. To oczywiście nie pomoże mi pogodzić się z Charlotte, ale trudno. Nie będę dostosowywał swoich potrzeb do niej. Kobieta też musi mi czasami odpuścić i pozwolić cieszyć się własnym życiem.

Korzystając z chwili spokoju, wyszedłem na dwór przez tylne drzwi i zapaliłem blanta. Dym od razu wypełnił moje płuca i chwilowo mnie uspokoił. Wypuściłem go, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.

– Dlaczego życie musi być takie ciężkie? – szepnąłem do siebie.

Szkoły nie cierpiałem, bo przez nią znajdowałem się daleko od domu. Jedynym pocieszeniem okazywała się obecność Maksa, choć czasami on też mnie martwił. Jak na piętnastolatka był dość niski i chudy, przez co stał się obiektem kpin i żartów innych debili. Oczywiście pomagałem mu i broniłem go, ale jednocześnie wkurzało mnie jego podejście. Myślał, że jeśli będzie siedział cicho i się nie wychylał, dadzą mu spokój. Nieprawda. Szacunek trzeba sobie wywalczyć, a nie na niego zasłużyć. Dlatego mnie nikt nie zaczepiał. Już pierwszego dnia zawiesili mnie za bójkę, ale od tamtej pory wszyscy chcieli się ze mną kumplować.

Max mógłby w końcu zmienić myślenie, trochę przypakować i się postawić. Wtedy przestaliby mu dokuczać, a on nie płakałby w poduszkę, myśląc, że go nie słyszę, bo mam na uszach słuchawki.

Wyrzuciłem wypalonego skręta na trawnik i wróciłem do środka, przeszedłem przez kuchnię aż do salonu, w którym kobiety nadal rozmawiały. Kątem oka zauważyłem zdjęcie na komodzie, więc podszedłem bliżej, aby się mu przyjrzeć.

Layla Halton. Wnuczka Hildy.

Mimowolnie uśmiechnąłem się na widok jej radosnej twarzy, której rysy znałem już na pamięć, bo za każdym razem patrzyłem na to zdjęcie. Choć samej dziewczyny nigdy nie spotkałem. Przyjeżdżała rzadko, a jeśli już, to zawsze wtedy, gdy ja byłem w Szwajcarii.

Czasami się zastanawiałem, jaka jest, a z drugiej strony było mi to obojętne. Nie interesują mnie dziewczyny. Layla na zdjęciu ma osiem lat, w rzeczywistości trzynaście, ale to i tak jeszcze dziecko.

– Alex, chodź na chwilę – odezwała się nagle Hilda.

Kobieta ruszyła w stronę swojej sypialni, a ja za nią, ciekaw, o co chodzi. Z pierwszej szuflady komody wyciągnęła czarne pudełko, takie na biżuterię. Najpierw spodziewałem się zobaczyć w nim masę pierścionków, kolczyków i innych tych kobiecych dupereli, ale nie. Ujrzałem jedynie parę sygnetów, bransoletkę i łańcuszek pochodzące chyba z jednego zestawu oraz kilka zegarków. Później zrozumiałem, że szkatułka jest wypełniona męską biżuterią. Męską, czyli należącą do Stanleya. Jej męża.

– To jego zegarek, dostał go od mojego ojca, Antoniego – wyjaśniła, podając mi niezłego sikora. – On powinien przekazać go Blake’owi, wybrankowi naszej córki, ale cóż, nigdy go nie lubiliśmy i podejrzewaliśmy, że pójdzie w ślady swojego ojca, stając się złym człowiekiem. – Posmutniała na to wspomnienie, po czym delikatny uśmiech powrócił na jej usta, kiedy wypowiadała kolejne słowa: – Długo się zastanawiałam, ale ostatecznie postanowiłam podarować go tobie.

– Nie mogę… – zacząłem, ale kobieta natychmiast mnie uciszyła.

– To piękny rodowy zegarek. Nie chcę, aby leżał w szufladzie nieużywany.

– Rozumiem, ale sama mówisz, że to rodzinna pamiątka. – Spojrzałem na nią zmieszany. – A ja nie należę do rodziny.

– Och, drogie dziecko. – Hilda czule na mnie popatrzyła, kładąc swoją ciepłą, pomarszczoną dłoń na moim policzku. – Rodzina to nie tylko więzy krwi. Czasami sami wybieramy osoby, które mają ją tworzyć. Takie, które są nam bliskie i przy których czujemy się swobodnie. A ty, Alexandrze, jesteś częścią mojej rodziny.

Zacisnąłem zęby tak mocno, że aż poczułem, jakby zaraz miały się połamać. Jednak to był jedyny sposób, aby się przed nią nie rozryczeć.

Kurwa no, wzruszyła mnie tymi słowami.

– A co, jeśli Layla kiedyś będzie miała syna? I będzie chciała podarować mu zegarek swojego dziadka? – upierałem się.

– Wtedy jej go oddasz – zaśmiała się i machnęła ręką. – Do tego czasu jest twój. – Poklepała mnie po ramieniu i wyszła, nie dając mi możliwości, abym kolejny raz odmówił.

A ja stałem, gapiąc się na zegarek, który teraz należał do mnie. Złota tarcza, brązowy pasek, rzymskie cyfry… Pozbyłem się wrażenia, że gdzieś już podobny widziałem, i skupiłem się na tym tutaj.

Dostałem w swoje ręce czyjeś dziedzictwo. Coś rodzinnego, ważnego. Coś, co było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ale to był jedynie miły gest ze strony Hildy, nie chciała, aby zegarek leżał w szufladzie i się niszczył. Jednak dla mnie to miało ogromne znaczenie. Byłem na tyle bezużyteczny, że nie mogłem przejąć rodzinnych firm. Nie mogłem robić tego samego, czym zajmowali się moi rodzice. Zmarnowałem cały ich życiowy dorobek. Nie czułem, żebym należał do rodziny Sherwoodów.

Dlatego fakt, że Hilda podarowała mi pamiątkę, którą z reguły przekazuje ojciec swojemu synowi, był dla mnie niesamowicie ważny i… chyba trochę podniósł mnie na duchu.

Należę do jej rodziny. Ona mnie wybrała.

Szybko otarłem łzy, których jednak nie udało mi się powstrzymać, i obróciłem zegarek. Z tyłu znajdował się grawerunek:

„Kiedy utracisz nadzieję, przypomnij sobie, że ja cię kocham”.

ROZDZIAŁ I

DIABEŁ

Podczas lotu samolotem zdołałam się całkowicie wyluzować, jednak teraz przyszło mi stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Czułam, jak zimny pot oblewa całe moje ciało, ręce zaczynają się trząść, a żołądek zaciska w ogromny supeł. Jednym słowem – doznałam wszystkich objawów stresu naraz.

A im byłam starsza, tym bardziej rozumiałam, kim jestem ja i kim jest mój ojciec. Jakie odziedziczyłam po nim nazwisko i co się z nim wiąże.

No cóż, chyba w końcu nadeszła pora, aby sięgnąć po swoje dziedzictwo. A przynajmniej miałam nadzieję, że o to chodziło, bo pozostawała też kwestia chęci Blake’a do zemsty, co, jak wiedziałam, uwielbiał robić.

Babciu, nie pozwól mu mnie skrzywdzić.

– Nie przeciągaj tej chwili, bo będzie tylko gorzej – szepnął Felix.

Spojrzałam na niego zirytowana, po czym pchnęłam ogromne dwuskrzydłowe drzwi i weszłam do gabinetu Blake’a Haltona. Mojego ojca i największego wroga.

Przez ramię miałam przewieszoną torebkę z osobistymi rzeczami, takimi jak kubek, szminka i różowy notatnik, natomiast w prawej ręce ściskałam ramkę ze zdjęciami. To było wszystko, co zabrałam ze sobą z Norwegii. Całe moje życie.

Felix stanął przy drzwiach, a ja zatrzymałam się kilka metrów przed jego biurkiem ojca. Blake powoli podniósł wzrok znad papierów i zmierzył mnie spojrzeniem z góry na dół i z powrotem.

Przełknęłam ślinę. Poczułam się tak, jakbym stała przed nim naga, a on mógł wyczytać ze mnie, co tylko chciał.

– To cały twój bagaż? – przemówił chłodno.

Oczywiście, od razu przeszliśmy do konkretów. Po co mielibyśmy tracić czas na miłe powitanie i czułości.

– Tak.

– Usiądź.

Zrobiłam, co kazał, po czym odłożyłam swoje rzeczy obok fotela i czekałam na rozwój wydarzeń.

Blake, nie spiesząc się, zebrał dokumenty w równy stos i położył go po prawej stronie. Otworzył jedną z szuflad, które były umieszczone po boku biurka, wyciągnął z niej skórzaną teczkę i podał mi ją.

– Co to? – zapytałam niepewnie.

– Zobacz.

Z lekkim wahaniem otworzyłam aktówkę, używając bardziej prawej ręki, a lewą chowając. Pewnie i tak zobaczył, w jakim jest stanie, ale nie chciałam już na wstępie dawać mu pretekstu do krytykowania mnie. Przecież i tak by stwierdził, że to moja wina. Że byłam słaba i nie potrafiłam się obronić lub że popełniłam błąd, w wyniku którego doznałam kontuzji.

W środku mieściło się kilka mniejszych jasnobeżowych teczek z plikami dokumentów. Pierwsza, przy czym też najgrubsza, była moja.

LAYLA ANASTASIA HALTON

14.06.2002

RODZICE: BLAKE HALTON, ISABELL HALTON

RODZEŃSTWO: BRAK

Dobrze wiedzieć, że nie spłodziłeś żadnego innego dzieciaka, pomyślałam.

Przejrzałam kilka kartek, choć i tak wiedziałam, co się na nich znajduje. Akta kryminalne, sprawy z moim udziałem, które zatuszowano, potwierdzenie przejścia odwyku, wypisy ze szpitali i inne. Nie zatrzymałam dłużej wzroku na żadnej informacji, bo to była przeszłość, którą starałam się odciąć grubą kreską od teraźniejszości. Odłożyłam kartotekę na bok i zajęłam się przeglądaniem pozostałych.

ALEXANDER MICHAEL SHERWOOD

29.05.2000

RODZICE: THOMAS SHERWOOD, LILY SHERWOOD

OPIEKUN PRAWNY: CHARLOTTE DEVORA

RODZEŃSTWO: VALERIE WELDON

Michael. Jak archanioł, który miał jako pierwszy przeciwstawić się Szatanowi, gdy ten zbuntował się przeciwko Bogu.

A później zauważyłam imię i nazwisko, których nigdy wcześniej nie widziałam.

Valerie Weldon. To musiała być jego siostra, ale skoro tak, dlaczego nigdy o niej nie słyszałam? Zarówno moja babcia, jak i Charlotte ani razu nie wspomniały, że Alex ma rodzeństwo. Byłam przekonana, że jest jedynakiem, tak jak ja.

Zmarszczyłam brwi na tę informację oraz grubość teczki zbliżoną do tej z moimi danymi, ale jednocześnie się uśmiechnęłam. Nie był aniołkiem, wiedziałam o tym doskonale, jednak teraz wydało mi się to całkiem ekscytujące.

Odłożyłam teczkę na bok, nie otwierając jej. Jakkolwiek by było, to prywatne informacje, nie miałam prawa do nich zaglądać. Alex sam podzieli się ze mną swoją przeszłością, jeżeli będzie miał na to ochotę.

Kolejna kartoteka dotyczyła mojej przyjaciółki.

KAYA EMILIA SEVANI

10.10.2002

RODZICE: MILO SEVANI, GAIA LIND

RODZEŃSTWO: BRAK

Teczka nie okazała się gruba, co wcale mnie nie zdziwiło. Kaya była dobrą dziewczyną, która lubiła się zabawić, ale od problemów trzymała się z daleka. Tak jak przypadku teczki Alexandra, do środka tej również nie zajrzałam, tylko odłożyłam pakiet na bok, a wtedy moim oczom ukazała się kolejna aktówka.

LORENZO WINDSOR

(MAX LEWIS)

9.05.2001

RODZICE: RAYMOND WINDSOR, SUZANNE WINDSOR

RODZEŃSTWO: ARIA WINDSOR, JACKSON WINDSOR

Co, kurwa?

Moje brwi ponownie powędrowały w górę, gdy gapiłam się na litery układające się w całkowicie obce mi imię i nazwisko.

– Lorenzo Windsor?

– Nie wiedziałaś? – zapytał Blake, a w jego głosie usłyszałam cień zdziwienia.

Pokręciłam głową, oniemiała.

Oczywiście mogłabym przeczytać informacje o nim i dowiedzieć się, kim jest, a także dlaczego ukrywał swoje prawdziwe dane, ale nie miałam odwagi tego zrobić. Skoro mi nie powiedział, to widocznie miał powód. Zżerała mnie jednak ciekawość, czy Alexander wiedział o tym. W końcu byli najlepszymi przyjaciółmi, znali się od lat i trzymali się razem, gdy obaj przechodzili ciężkie chwile w szkole w Szwajcarii.

JAKE SAMUEL THUMANN

20.11.2000

RODZICE: WILLIAM THUMANN, MELISSA THUMANN

RODZEŃSTWO: ARCHER THUMANN, LUCA THUMANN, FINN THUMANN, SEBASTIAN THUMANN

NATHANIEL HARVEY CARTER

16.03.2001

RODZICE: EMMETT CARTER, GRACE CARTER

RODZEŃSTWO: LIAM CARTER, CHLOE CARTER

O dziwo, teczka Jake’a była grubsza od tej z danymi Nicka, ale nie przebiła mojej, Alexa czy Maksa. Odłożyłam je wszystkie na bok i trafiłam na kolejną.

NICHOLAS RUSSEL

13.08.2003

RODZICE: AUGUST RUSSEL, CAROLINE RUSSEL

RODZEŃSTWO: NATALIE RUSSEL

Wykrzywiłam usta w grymasie, widząc, że ten plik dokumentów jest mniejszy od mojego. Byłam przekonana, że Nicholas miał więcej na sumieniu niż ja.

Kiedy odkładałam i tę teczkę na stos, przypadkowo natrafiłam na uważne spojrzenie Blake’a. Nie czułam się komfortowo, gdy siedział metr ode mnie i gapił się niczym jakiś psychol.

ROSALIE NOORA HAYES

20.07.2006

RODZICE: X, JOSEFINE WOOD

OPIEKUN PRAWNY: JASPER HAYES

RODZEŃSTWO: PATRICK WOOD

Nie spodziewałam się, że ojciec w swojej kolekcji ujął też moich znajomych z Norwegii.

– Tej możesz się pozbyć – mruknęłam. – Nie przyjaźnimy się już.

– Czyli nie przejmie cię jej los, jeśli wyślę do niej kilku swoich ludzi? – zainteresował się.

Choć Blake rzucił to pytanie luźnym tonem, wiedziałam, że nie żartuje i wystarczy jedno jego słowo, aby ta groźba się spełniła.

– Nie rób tego.

– Tak myślałem.

Mężczyzna wstał i stanął przy dużym oknie, które ciągnęło się od marmurowej posadzki aż do wysokiego sufitu. Ręce skrzyżował na piersiach, a nogi rozstawił na szerokość bioder. Nie obserwował mnie już, ale nadal nie czułam się swobodnie, będąc z tym człowiekiem, spokojnym, lecz okrutnym, w jednym pomieszczeniu.

PATRICK ZACHARY WOOD

6.02.2000

RODZICE: CHRISTIAN WOOD, JOSEFINE WOOD

RODZEŃSTWO: ROSALIE HAYES

Przy tej kartotece na chwilę się zatrzymałam, a moja ciekawość wzięła górę. Poza tym on nie żył. Chyba nie będzie miał nic przeciwko, jeśli przeczytam kilka ciekawostek o nim.

Otworzyłam dokument, a moim oczom ukazała się cała masa zdjęć. Moich zdjęć. W różnych momentach. Niektóre zostały zrobione na ulicy, z ukrycia, ale kilka z nich, zrobionych najwyraźniej przez okno, przedstawiało mnie w moim pokoju.

Wzdrygnęłam się, kiedy zrozumiałam, że obserwował mnie z ukrycia i fotografował.

– O tym też nie wiedziałaś, co? – zapytał ojciec.

– Nie… – szepnęłam, przeglądając kolejne zdjęcia, na których byłam naga.

Okno mojego pokoju wychodziło na las. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś tam może się czaić i mnie widzieć. No i nigdy nie pomyślałabym, że tym kimś będzie Patrick.

Naprawdę miał obsesję na moim punkcie.

Trochę wbrew sobie poczułam ulgę, że już go nie ma. I że to ja go zabiłam.

Gdy chciałam włożyć odbitki z powrotem do teczki, natrafiłam na jedno szczególne zdjęcie. Znajdowałam się na nim w opuszczonej kopalni, a za mną widniało własnoręcznie przeze mnie namalowane graffiti czterolistnej koniczyny. Bardzo dobrze pamiętałam ten dzień i pamiętałam też, że byłam wtedy ubrana. Natomiast na fotografii stałam całkowicie naga.

Zacisnęłam zęby, rozumiejąc, że nie tylko mnie podglądał, ale i przerabiał moje zdjęcia na jebane akty. Chciałabym być na niego wściekła, ale zrobiło mi się tylko przykro i poczułam się zdradzona. Naprawdę uważałam go za przyjaciela, a on…

Wrzuciłam wszystkie fotografie do teczki, zamknęłam ją i odrzuciłam na bok.

Dość już zobaczyłam.

ROBERT AUSTIN SMITH

19.09.1989

RODZICE: MITCH SMITH, HARPER SMITH

RODZEŃSTWO: LOLA WILLIAMS

ŻONA: INGRID SMITH

DZIECI: ULRIK SMITH, FRØYA SMITH, KJELL SMITH

– Serio? Mój psychoterapeuta też?

– Na wszelki wypadek. – Blake usiadł na swoim fotelu. – Dużo mu mówiłaś.

– Obowiązuje go tajemnica lekarska.

– Nie, jeżeli będę go torturować. Albo jego rodzinę – odparł beznamiętnie.

– Jesteś potworem – szepnęłam, patrząc na niego z obrzydzeniem.

– Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę – powiedział. – Może dzięki temu będziesz bardziej chętna, aby współpracować.

Założyłam ręce na piersiach, piorunując go wzrokiem, podczas gdy Blake nadal pozostawał zimny i obojętny wobec wszystkiego, co mówiłam.

– Czego ode mnie chcesz?

– Masz dwadzieścia jeden lat, Layla. Już pora, abyś zajęła miejsce u mojego boku.

– Nie chcę brać udziału w twoich brudnych interesach – wycedziłam. – Nie chcę mieć więcej krwi na rękach.

– Za tak ważne rzeczy nie będziesz odpowiedzialna.

Przewróciłam oczami, udając, że jego komentarz mnie nie uraził.

To prawda, że nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, ale nie miałam ochoty być też nadal bezużyteczna i gorsza.

– Czyli co? Będę tu na zasadzie: przynieś, wynieś, pozamiataj? – zakpiłam. – Jesteś głupszy, niż myślałam.

Wypowiedziawszy te słowa, zebrałam swoje rzeczy i wstałam, ale gdy dotarł do mnie jego podniesiony głos, i to taki, jakiego nigdy nie używał, a którym teraz rozkazał mi usiąść z powrotem, natychmiast się zatrzymałam.

– Po prostu mnie zabij – powiedziałam cicho, nie patrząc na niego.

Usłyszałam, jak odsuwa fotel, a zaraz potem zobaczyłam jego buty, skórzane i wypolerowane. Stał przede mną.

– Powtórz to.

– Zabij mnie. – Zmusiłam się, aby na niego spojrzeć. – Bo ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Jesteś cholernym mordercą i tchórzem, chowającym się za swoim biurkiem – wysyczałam. – Jeśli myślisz, że będę twoim małym niewolnikiem, który będzie przybiegał na skinienie palca, to się grubo mylisz, więc po prostu mnie zabij w zemście za Jamiego, bo wiem, że chcesz to…

Nie dokończyłam zdania. Blake uderzył mnie otwartą dłonią w twarz tak mocno, że głowa poleciała mi w bok, a w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Z bólu oczy zaszły mi łzami, jednak to jedynie dodało mi sił.

Wyprowadziłam go z równowagi.

A to się nigdy nie zdarza.

Uniosłam wysoko głowę i spojrzałam na niego, ignorując boleśnie pulsujący policzek.

– Idź do swojego mieszkania – rozkazał stanowczo. – A kiedy się uspokoisz, dokończymy rozmowę. – Poprawił krawat i zasiadł za biurkiem, co dla mnie oznaczało pozwolenie na odejście.

Podniosłam ramkę ze zdjęciami, która wypadła mi podczas uderzenia, i pospiesznie wyszłam z pomieszczenia. Chciałam się znaleźć jak najdalej od tego potwora. Nie musieć już na niego patrzeć ani słuchać jego głosu, który za każdym razem przyprawiał mnie o ciarki.

– Layla, zaczekaj! – Dobiegł mnie głos Felixa.

– Daj mi, kurwa, spokój.

Szłam przed siebie, ale tak naprawdę nie wiedziałam, dokąd idę. Nie znałam tego hotelu, a dodatkowym problemem był fakt, że widok miałam rozmazany przez zaszklone od łez oczy.

– Layla, pokaż mi się.

Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę, czując, jak niekontrolowane strumienie spływają właśnie po moich policzkach, z czego jeden palił mnie żywym ogniem. Próbowałam powstrzymać łzy i się nie rozpłakać, ale najwyraźniej się poddałam.

– Opatrzę ci to – zaoferował łagodnie.

Zmarszczyłam brwi i dotknęłam swoich ust. Syknęłam z bólu i spojrzałam na palce, lekko zakrwawione. Podczas uderzenia pękła mi warga. Krew z twarzy otarłam dłonią, a tę, która miałam w ustach, splunęłam prosto na biało-złotą marmurową podłogę i poplamiłam ją na czerwono.

– Nie potrzebuję twojej pomocy. Sama kaleczyłam się mocniej.

– Więc pozwól mi chociaż pokazać ci twoje mieszkanie – westchnął i delikatnie położył rękę na moich plecach.

– Nie dotykaj mnie – wycedziłam, przez co zabrał dłoń.

Miałam już dość jego dobroci, żalu i współczucia, które dostrzegałam za każdym razem, gdy patrzyłam mu w oczy. Traktował mnie jak buntujące się dziecko, a powinien w końcu zrozumieć, że mimo tego, przez co przeszłam, wciąż stałam na nogach. Zawsze radziłam sobie sama. Nie zamierzałam teraz tego zmieniać, bo przydupasowi ojca zrobiło się mnie szkoda.

Gdy szliśmy w stronę wind, natrafiliśmy na Dariela i Ambrosa. Po wyjściu z samolotu razem przyjechaliśmy do hotelu, ale później każdy poszedł w swoją stronę: ja z Felixem do skurwiela zwanego Blakiem, a oni… W sumie nie wiem gdzie. Po prostu zniknęli.

Na nasz widok uśmiechnęli się i unieśli w górę ręce w geście powitania, ale Felix natychmiast przeciągnął płaską dłonią przy szyi. Wymowny gest, który mówił: „Jest źle, nie podchodźcie”. Dariel i Ambrose w odpowiedzi zmarszczyli tylko brwi. Dopiero gdy się do nich zbliżyliśmy, zrozumieli, o co chodzi.

I teraz wśród trójki potężnych, wysokich mężczyzn stałam ja. Zapłakana. Z krwią spływającą z wargi oraz zaczerwienionym i spuchniętym policzkiem. W starych dresach, kurczowo ściskając pasek torebki i ramkę. Poczułam się jak mała dziewczynka, bezbronna i odsłonięta na każdy możliwy cios.

– Spotkanie z panem Haltonem nie poszło dobrze, co? – zażartował Ambrose, ale widząc, że nikt się nie śmieje, zamilkł.

– Dokąd idziecie? – zapytał Dariel.

– Do jej mieszkania, debilu – warknął Felix. – Musi się uspokoić.

Chciałam się wtrącić, że mam gdzieś ich rzekomą troskę, ale nie chciało mi się nawet odzywać. Stałam więc i czekałam, aż sobie pogadają, rozdrażniona, zmęczona i… zraniona.

Blake zawsze potrafił mnie zadziwić. Jego czyny i brutalne słowa nie były dla mnie niczym nowym, a jednak za każdym razem, gdy mnie poniżał, bolało jeszcze bardziej.

– Jej to chyba przyda się coś innego – kontynuował któryś z mężczyzn. – Napij się i zapomnij – zwrócił się do mnie.

– Kurwa mać, Dariel – upomniał go Ambrose.

– No co? To zawsze pomaga. I przy okazji zdezynfekuje ranę – bronił się.

– Czytałeś jej kartotekę. Wiesz, że jest uzależniona.

Cicho warknęłam, po czym wyminęłam ich i ruszyłam w stronę wind, którymi przyjechaliśmy na to piętro. Nie mogłam już słuchać tego, jak komentują tę chorą sytuację i… moje życie.

– Te są nasze – zawołał za mną Felix.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że mężczyzna idzie w prawą stronę, podczas gdy ja kierowałam się w lewo. Zacisnęłam zęby i zawróciłam, lekko zirytowana, że musiał zwrócić mi uwagę.

Gdy tylko weszliśmy do środka, zrozumiałam, czym różniły się te windy. Tamte miały numery pięter od minus jeden do dwadzieścia, natomiast ta, w której byliśmy: od minus trzy do dwadzieścia cztery. Podejrzewałam, że to dodatkowe piętra, z innymi udogodnieniami, z których zwykli goście nie mogli korzystać.

Felix nacisnął ostatni guzik, a zaraz potem drzwi się zamknęły i pojechaliśmy w górę przy akompaniamencie spokojnej klasycznej muzyki, która zazwyczaj leci w tego typu miejscach.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że wyglądam naprawdę okropnie. Krew z wargi już nie leciała, ale cała lewa strona twarzy bolała jak cholera.

– Wiesz, co zrobiłam? – zapytałam, patrząc na postać Felixa odbijającą się w lustrze.

– Jeśli masz na myśli Jamesa Stenninga, to tak, wiem.

– A wiesz, dlaczego to zrobiłam? – drążyłam, a gdy pokręcił głową, dodałam: – Bo chciał mnie zgwałcić. Naćpał mnie, a na dachu budynku rozebrał i próbował przelecieć – mówiłam spokojnie.

– Pan Halton o tym wie?

Wzruszyłam ramionami. Podejrzewałam, że nie, bo na dachu nie ma kamer, a ja sama nigdy mu o tym nie powiedziałam. Dlatego też pewnie uważał, że zrobiłam to z zazdrości o to, że wolał Jamiego ode mnie, ale to nieprawda. To była moja zemsta i sposób, żeby już nigdy mnie nie dotknął. A to, co myśli Blake, miałam głęboko w dupie. Ważne, że ja wiedziałam, jaka jest prawda.

Kilka minut później rozległo się ciche „dzyń”i winda się otworzyła. Skoro to ostatnie piętro, spodziewałam się penthouse’u, natomiast moim oczom ukazał się korytarz długi na jakieś dziesięć metrów i dwoje drzwi naprzeciwko siebie.

Gestem ręki Felix dał znać, że mam iść pierwsza, więc tak zrobiłam. Zatrzymałam się na końcu holu, czekając na wyjaśnienie.

– To moje mieszkanie. – Wskazał drzwi po prawej. – A to twoje. – Obrócił się w stronę lewych. – Tak jak i tę windę pokoje otwiera odcisk palca, więc nie musisz nosić ze sobą kart czy kluczy.

Mężczyzna poklikał coś w panelu, abym mogła skalibrować swój odcisk, po czym weszliśmy do środka.

Może nie robią już na mnie wrażenia drogie zegarki, auta i ubrania czy ekskluzywna biżuteria, ale eleganckie wnętrza to zawsze będzie coś, co zapiera mi dech w piersiach.

– Kto to wszystko zaprojektował? – zapytałam, rozglądając się.

– Nie jestem pewien. – Zmieszał się. – Ale wiem, że pan Halton dał szczegółowe wytyczne co do aranżacji wszystkich pomieszczeń.

– Mój ojciec? – Byłam szczerze zdziwiona. – Kiedy wybudowano ten hotel?

– Rok temu ukończono budowę.

– I chciał tu zamieszkać? – ciągnęłam.

– Nigdy nie wyraził takiej chęci – odparł. – Ma swoją posiadłość w Summerlin.

Nie powiedziałam nic więcej. Blake pewnie stworzył to mieszkanie z nudów albo chciał się pobawić w projektanta wnętrz. Nie ma co się doszukiwać w tej kwestii drugiego dna.

– Możesz mnie zostawić? Muszę odpocząć po podróży – burknęłam, udając, że spotkanie z ojcem wcale nie wyprowadziło mnie z równowagi.

– Jasne. – Skierował się do drzwi. – Za jaki czas chcesz ponownie udać się do pana Haltona?

– Nie wiem, daj mi dwie godziny.

Naprawdę nie miałam siły na rozmowę z nim, ale wolałam mieć ją już za sobą. Może gdy wszystko ustalimy, to da mi spokój i będę mogła odpocząć, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście byłam zmęczona.

Lot trwał jedenaście czy dwanaście godzin, bo na trasie natrafiliśmy na jakieś wyładowania atmosferyczne, które musieliśmy ominąć. W tym czasie grałam z ochroniarzami w randomowe gry, które zabrał Felix, lub takie, które sami wymyślaliśmy.

Jednak najbardziej podobała mi się rundka w Jeszcze nigdy.

– Jeszcze nigdy nie pieprzyłem transwestyty – krzyknął roześmiany Kieran.

Otworzyłam szerzej oczy, słysząc to wyznanie, a jeszcze bardziej, gdy on i Dariel wychylili po kieliszku.

Nie pytałam. Nie chciałam wiedzieć.

– Jeszcze nigdy nie siedziałem w więzieniu.

To akurat w porównaniu do poprzedniego wyznania było mało prowokujące. Napili się wszyscy oprócz mnie.

– Jeszcze nigdy nie skakałam z dachu, aby nie spłonąć żywcem – powiedziałam, gdy przyszła moja kolej.

Napiłam się z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie ten pamiętny wieczór, a w moje ślady poszli wszyscy poza Darielem.

– Jeszcze nigdy nie pociąłem sobie twarzy – zabrał głos Ambrose przy akompaniamencie śmiechów reszty grupy.

Spojrzałam na każdego po kolei, aż natrafiłam na Diona, który z wyraźnym grymasem na twarzy wypił kieliszek.

– Kiedy w końcu przestaniecie mi to wypominać? – mruknął urażony.

– Sam to sobie zrobiłeś? – Podchwyciłam temat.

Mężczyzna faktycznie miał na policzkach podłużne blizny, ale myślałam, że nabawił się ich w walce czy coś, a wyszło na to, że okaleczył się celowo.

– Jedną zrobiła mu Riley, a resztę sam, bo stwierdził, że będzie wyglądał jak macho – zawył ze śmiechem Kieran.

– Riley to twoja dziewczyna? – zwróciłam się do Felixa, przypominając sobie, że wcześniej dostał powiadomienie, aby zadzwonić do osoby o takim imieniu.

– Siostra bliźniaczka – wyjaśnił. – Poznasz ją na miejscu.

– Czym ją wkurzyłeś? – zapytałam zaczepnie Diona.

– Przystawiał się do niej, a ona przejechała mu nożem po mordzie – odparł swobodnie Ambrose, nie przejmując się piorunującym spojrzeniem kumpla. – Ale spokojnie, stary – poklepał go po plecach – kolejnej możesz mówić, że to rany wojenne – zaśmiał się.

Dion odepchnął jego rękę i oparł się ramionami o stół, mrucząc coś pod nosem.

– Dobra, kurwa! – krzyknął Julius. – Jedziemy dalej. Jeszcze nigdy nie spierdalałem przed bandą mnichów.

Gdy mężczyzna wypowiadał te słowa, piłam akurat z butelki wodę, którą natychmiast wyplułam prosto na Dariela, siedzącego obok mnie.

Facet zamknął oczy i wymownym gestem dłoni przejechał po swojej opryskanej twarzy.

Wszyscy zamilkli i skierowali wzrok na nas.

– Niechcący – pisnęłam z dłonią przyłożoną do ust, powstrzymując uśmiech.

– Masz trzy sekundy – warknął. – Raz.

Rozejrzałam się po reszcie mężczyzn, którzy skupili całkowitą uwagę na mnie.

– Dwa.

– Lepiej uciekaj – szepnął Kieran.

Ale nim zdążyłam się podnieść z miejsca i rzucić do ucieczki, Dariel doliczył do trzech i chwycił mnie za ramię, po czym przyszpilił do fotela. Patrzyłam na niego na wpół roześmiana, na wpół czujna. I może trochę wystraszona, bo jemu chyba wcale nie było do śmiechu. Wisiał nade mną, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch, podczas gdy ja cała się spięłam, a moje serce zaczęło galopować. I wtedy Dariel rzucił się na mnie z łapami. Wierzgałam rękami i nogami, próbując go odepchnąć, śmiejąc się przy tym wniebogłosy.

Łaskotał mnie.

Choć to było nie do zniesienia, bo zaczęło mi już brakować tchu, z ulgą stwierdziłam, że dotykał jedynie moich boków i pach, trzymając się z daleka od piersi i krocza.

Po prostu mnie łaskotał. Jak starszy brat.

Tamten moment zapamiętam do końca życia, i to z kilku istotnych dla mnie względów.

Ambrose wylał całą wódkę z butelki i wlał zamiast niej wodę, którą piliśmy w trakcie zabawy. I zrobił to dla mnie, żebym nie czuła się wyobcowana, nie mogąc pić alkoholu. Wyznania o transwestycie i mnichach same w sobie stanowiły coś, czego nigdy się nie zapomni ani nie przebije. Choć Dariel mnie łaskotał, co nie było do końca niekomfortowe, przy tych mężczyznach czułam się swobodniej niż w jakimkolwiek innym towarzystwie. Jakbym wśród nich odnalazła swoje miejsce.

Z lekkim uśmieszkiem na ustach przeszłam do łazienki, by w końcu zmyć krew z brody, a gdy tylko weszłam do pomieszczenia, wstrzymałam oddech. Mieszanka białego i czarnego marmuru, do tego dodatki w kolorze matowego złota. Przeszklona ściana i wanna, z której będę mogła podziwiać widok na niemal całe Las Vegas, to chyba największe zaskoczenie. Oprócz tego dwie umywalki, przestronny prysznic i podświetlane lustra. Wszystko tworzyło cudowny klimat, który z pewnością pomoże odetchnąć po ciężkim dniu.

A takie właśnie mnie czekały.

Podeszłam do umywalek, patrząc na odbijające się w lustrze miasto hazardu, które miałam za plecami, i mimowolnie się uśmiechnęłam.

Tak bardzo jak nienawidzę tego miejsca, tak mocno je kocham i wbrew wszystkiemu, co się tu wydarzyło, czułam się tutaj jak w domu.

Odkręciłam wodę i przemyłam twarz, by pozbyć się śladu krwi z rozciętej wargi. Trochę piekło, lecz zimna woda pomogła złagodzić ból policzka. Nadal był zaczerwieniony, ale już nie palił żywym ogniem.

Przez chwilę jeszcze podziwiałam piękną aranżację łazienki, po czym udałam się na zwiedzanie pozostałych pomieszczeń.

Salon, do którego wchodziło się od razu po przekroczeniu progu drzwi wejściowych, łączył się z kuchnią, oddzieloną jedynie wyspą. Dwie ściany, tak jak w łazience, były całkowicie przeszklone, co najbardziej mnie urzekło. Mogłabym godzinami patrzeć na widok: migoczące neonowe światła, przejeżdżające auta, wysokie wieżowce.

Na środku pomieszczenia stały skórzane kanapy, ustawione w kształcie litery „U” dookoła stolika kawowego. Leżały na nim jakieś czasopisma, ale chyba bardziej dla ozdoby niż z potrzeby faktycznego ich czytania.

Dominowały ciemne kolory: odcienie szarości i trochę czerni. Kilka ozdób rozmieszczonych strategicznie dopełniało aranżację, tworząc spokojne i przyjazne miejsce.

Podsumowując: moje wymarzone mieszkanie.

Kocham minimalizm i ciemne barwy.

Kocham luksus, którego nie widać na pierwszy rzut oka, taki bez zbędnego przepychu.

Jeżeli Blake faktycznie zaprojektował te wnętrza, musiał się bardzo napracować, bo wszystko pasowało do siebie niczym yin i yang.

Albo jak Nick do Jake’a.

– Jednym słowem: ideał – szepnęłam do siebie.

Ramkę ze zdjęciami powiesiłam nad komodą, na wolnym haczyku, który znalazłam, a kubek od Maksa włożyłam do szafki i rozejrzałam się dokładniej po kuchni.

Na blatach stały podstawowe sprzęty, takie jak ekspres do kawy, opiekacz, czajnik, robot kuchenny, blender oraz misa ze świeżymi owocami.

Szuflady zostały zapełnione sztućcami i innymi przyborami kuchennymi. W dolnych szafkach znalazłam blachy do pieczenia ciast. Natomiast w górnych umieszczono kubki i talerze, dalej opakowania rozmaitych herbat i kaw. Lodówka także była pełna jedzenia, ale mnie interesowała jedynie kostkarka do lodu, bo dzięki niej będę mogła robić sobie mrożoną kawę.

Rozejrzałam się jeszcze raz po swoim nowym mieszkaniu.

Naprawdę mi się tu podobało. Może gdyby okoliczności były inne, cieszyłabym się bardziej, ale mimo to, przyznaję, miło było tu wrócić. Vegas zawsze będzie miało miejsce w moim sercu.

Odruchowo dotknęłam kieszeni dresów, aby wyciągnąć telefon, ale natychmiast przypomniałam sobie, że na żądanie, aby go oddać, rozbiłam urządzenie przed wejściem do samolotu. Zamiast tego spojrzałam więc na zegar piekarnika. Dochodziła dwunasta, czyli w Norwegii była już dwudziesta pierwsza, o ile dobrze policzyłam.

Co prawda nie kładłam się szybko spać, zresztą przez ostatni tydzień prawie w ogóle nie zaznałam snu, ale dziś czułam się potworne zmęczona. Może to przez jet lag, może ogólnie przez znużenie długą podróżą, a może to rozmowa z Blakiem tak mnie wykończyła.

Spodziewałam się po nim wszystkiego: oschłych słów czy nieczystych zagrań, jak choćby kartoteki moich przyjaciół. Zaskoczeniem było jedynie to, że mnie uderzył. Choć jednocześnie to jak szczęście w nieszczęściu, bo naprawdę liczyłam się z tym, że wezwał mnie po to, aby mnie zabić.

Położyłam się na jednej z kanap i zamknęłam oczy, odtwarzając w myślach dane wyczytane z zawartości skórzanej aktówki.

Alexander ma siostrę.

Max nie nazywa się Max.

Patrick robił mi zdjęcia z ukrycia.

Nie wiem, która z tych informacji bardziej mnie dziwiła, ale byłam pewna, że jeżeli ponownie się z nimi spotkam, Alex i Max będą musieli mi dużo wyjaśnić.

No i pozostawał jeszcze Nicholas. Jakim cudem jego kartoteka okazała się cieńsza od mojej? Przecież zawsze razem łamaliśmy prawo. Później ja się ogarnęłam, a on dalej się bawił, zaliczał laski, pił i ćpał. Na pewno musiał robić coś nielegalnego, co mogłoby przebić mój pobyt w szpitalu i na odwyku.

Pukanie do drzwi przerwało mi rozmyślania, więc zwlokłam się z sofy i poszłam do wejścia. Blake’a raczej się nie spodziewałam, więc w sumie było mi wszystko jedno, kto to.

Założyłam włosy za ucho i kilka razy zamrugałam, bo oczy same mi się zamykały. Gdy otworzyłam, do środka wpadli Kieran z Darielem. Dosłownie wpadli, nawet nie czekając na zaproszenie, i rozsiedli się na kanapach, po czym położyli nogi na stół. Chciałam zamknąć drzwi i do nich podejść, ale ktoś zastopował je ręką. Felix. On też wszedł do środka i zajął miejsce naprzeciwko mężczyzn. Westchnęłam i rozejrzałam się po korytarzu. Na szczęście już nikogo nie było na nim widać, więc zatrzasnęłam w końcu drzwi i usiadłam na wolnym fotelu, walcząc z nieodpartą ochotą, by pójść spać.

– Co jest, młoda? – zapytał Kieran.

Przyglądał mi się, jakby oczekiwał wyjaśnień, ale byłam pewna, że Julius albo Dariel już mu powiedzieli, co zaszło.

– Zmęczona jestem, to wszystko. – Ziewnęłam.

– Nie siedź tak, zrób jej kawę! – warknął do Dariela. – Robi najlepsze, a przez to mam na myśli najmocniejsze – zwrócił się do mnie.

Mężczyzna wstał, a po chwili usłyszałam dźwięk otwierania szafek i mielenia ziaren kawy. W obecnej sytuacji kofeina mogła być dla mnie zbawieniem.

– Bez cukru jak coś – rzuciłam do niego.

– No nawet bym ci nie dał – obruszył się. – Jesteś młoda, jeszcze cukrzycy dostaniesz.

Parsknęłam śmiechem, ale w głębi duszy się wzruszyłam. To obcy mężczyzna, a obchodziło go moje zdrowie. Całkiem miła odmiana, gdy ktoś się o ciebie troszczy, nawet jeśli tym kimś jest czterdziestoletni facet z pociętą twarzą.

Sadowiąc się wygodniej w fotelu, zwróciłam większą uwagę na pozostałą dwójkę. Felix nadal był w garniturze, który opinał mięśnie jego ramion, natomiast Kieran ubrany był w czarne bojówki i koszulkę, dodatkowo na biodrach miał zapięty pas z bronią. Odwróciłam się jeszcze do tyłu, aby się przekonać, że Dariel jest tak samo ubrany.

– Po co wam to? – zapytałam, wskazując głową noże i pistolety.

– Jeśli ktoś zechce cię porwać, będziemy mogli go od razu zajebać – odparł bez zastanowienia Kieran.

– A ktoś będzie chciał to zrobić?

– Nazywasz się Halton i jesteś w Vegas. Tu wszystko jest możliwe – wtrącił Felix.

Wrócił Dariel i podał mi kubek z napojem, bo kawy jego zawartość nie przypominała. Ani nie pachniała jak kawa.

– Co to jest? – Zmarszczyłam brwi.

– Nie pytaj, tylko, kurwa, pij.

Powąchałam jeszcze raz ten dziwny napar i zamieszałam go w kubku, po czym wypiłam aż do dna. Na szczęście smakował lepiej, niż wyglądał, i chyba wyczułam nutkę oleju albo czegoś podobnego, przez co zrobiło mi się trochę niedobrze. Przełknęłam jednak dzielnie i odstawiłam puste naczynie na stolik. Przez chwilę starałam się poczuć jakąś różnicę, nagły przypływ energii i chęci do życia, ale nie. Nic się nie zmieniło.

– Chyba nie działa.

– To część pierwsza – odparł Kieran, a ja zauważyłam, że wszyscy się we mnie wpatrywali.

Mam nadzieję, że czegoś mi tam nie dorzucił…

– A jaka jest druga? – zapytałam z rosnącym przerażeniem.

Mężczyźni z chytrymi uśmieszkami popatrzyli na siebie, następnie Dariel wstał, złapał mnie za chude ramiona, które mógł objąć swoimi wielkimi dłońmi, i jednym ruchem postawił mnie na nogach.

A zaraz potem…

Zaczął trząść mną do przodu i tyłu, wrzeszcząc:

– OOOBUUUDŹ SIĘĘĘ!

Zamknęłam oczy i między napadami śmiechu a błaganiem, żeby przestał, starałam się złapać oddech. Próbowałam położyć dłonie na jego przedramionach, ale wtedy zmienił kierunek i trząsł mną z prawej do lewej, wciąż krzycząc.

Nogi się pode mną ugięły i gdyby mnie mocno nie przytrzymywał, runęłabym na podłogę sparaliżowana niemal tak bardzo jak wtedy, gdy mnie łaskotał.

– Dariel… proszę… Nie mogę… oddychać – sapałam.

– Już się obudziłaś?! – krzyknął, nie przerywając.

– Tak! – zaśmiałam się.

W tym momencie mnie puścił, a ja, tak jak podejrzewałam, opadłam bezwładnie na fotel, płacząc i trzymając się za brzuch, który aż rozbolał mnie od śmiechu i niemożności złapania oddechu.

Powoli się uspokajając, spojrzałam na nich, szczerzących się do mnie od ucha do ucha.

– Co to było? – wydyszałam słabo.

– Nie mogę zdradzić szczegółów taktycznych – odpowiedział poważnie Dariel.

– Ale pomogło? – zapytał Kieran.

Zamrugałam kilka razy, pocierając obolałe ramiona, a zaraz później na moich ustach pojawił się błogi uśmiech.

– Pomogło – przyznałam.

Nie wiem, co to był za napój i jaki miał związek z szarpaniem mną na wszystkie strony świata, ale rzeczywiście kombinacja była skuteczna. Oczy już mi się nie zamykały, a ja sama czułam się jak nowo narodzona, z energią uzupełnioną na kolejne spotkanie z Blakiem.

Rozsiadłam się wygodniej w fotelu, splatając dłonie na brzuchu, nogi trzymałam lekko rozstawione. Nigdy nie miałam w zwyczaju siedzieć jak dama, ze złączonymi kostkami, a już tym bardziej w towarzystwie, w którym czułam się tak swobodnie.

Bo tak właśnie było. Minęło kilkanaście godzin, odkąd znalazłam się na łasce tych mężczyzn, wysokich jak dęby i umięśnionych tak, jakby lecieli na sterydach. Ale to właśnie oni umilali mi czas w samolocie i, jak na razie, okazali mi największe wsparcie. Poza tym wszyscy z wyjątkiem Felixa traktowali mnie jak równą sobie, a nie jak bezbronne dziecko. Tego właśnie potrzebowałam.

– Co wy tu właściwie robicie? – Podjęłam w końcu temat.

Nie przeszkadzała mi ich obecność, ale jakiś powód musieli mieć, żeby wparować do mojego mieszkania.

– Nudziło nam się – rzucił obojętnie Dariel, zakładając ręce na torsie.

– Coś mi się wydaje, że wam się nigdy nie nudzi – skomentowałam.

Byli ochroniarzami. Zawsze mieli coś do roboty, gdzieś musieli być, kogoś sprawdzać. Chyba nie mogli ot tak sobie robić, co im się podoba.

– Przyszliśmy sprawdzić, jak się czujesz – przyznał niepewnie Kieran.

– Jest git – zapewniłam, zażenowana. – Zaraz idę tam drugi raz.

W sumie jeszcze nie minęły dwie godziny, ale chciałam mieć to już z głowy. Niech Blake powie, co ma do powiedzenia, i da mi święty spokój. Nie miałam ochoty spędzać z nim więcej czasu, niż to konieczne.

– Tylko może przyjmij inną taktykę – zasugerował Felix. – To znaczy, nie prowokuj go.

– To nie była prowokacja, mówiłam serio.

– A co mu powiedziałaś?

– Żeby mnie zabił i żebyśmy nie marnowali na siebie czasu. – Przewróciłam oczami, a mężczyźni zawyli z powagą.

– Do pana Haltona nie można się zwracać w tak bezczelny sposób, młoda. Nic dziwnego, że oberwałaś.

– To wy chyba macie zaburzony obraz tego, jak powinna wyglądać relacja między ojcem i córką – syknęłam, urażona i zła.

Wiedziałam, jaki on jest. Wiedziałam, że zabija ludzi, prowadzi nielegalne interesy. Wiedziałam też, że jest okrutny i bezwzględny. A mimo to fakt, że w ogóle był w stanie bez zawahania mnie uderzyć, bolał bardziej niż ten rzeczywisty ból.

– No kurwa! – krzyknęłam nagle, trochę wbrew sobie. – Ja chcę mieć tylko kochającą rodzinę! To naprawdę tak wiele?

– Pan Halton nie uznaje potrzeby posiadania rodziny…

– Bo to słabość? – wypaliłam, a Kieran przytaknął. – A co dla niego jest wyznacznikiem siły? Bo od dwudziestu jeden lat cokolwiek zrobię, zawsze jest źle.

Patrzyliśmy wszyscy na siebie, ale nikt już nic więcej nie powiedział.

Naprawdę nie wiedziałam, po co to wszystko. Czego on ode mnie chce i czego oczekuje. Miałam być na każde jego zawołanie, chodzić przy nodze jak pies i przekonywać wszystkich, jakim jest dobrym ojcem?

Nie jest. Nie był. Nigdy nie będzie.

A ja nie miałam najmniejszego zamiaru się mu podporządkowywać. Jeśli znów mnie uderzy, bo według niego przemoc rozwiązuje wszystko, wytrzymam to, radziłam sobie z dużo gorszymi rzeczami. Ale przysięgam, nie zmusi mnie do zrobienia niczego, co będzie wbrew moim przekonaniom.

Nigdy więcej nikogo nie zabiję.

Tylko Bóg ma taką moc, żeby dawać i odbierać życie. Ja chcę być jedynie zwykłym człowiekiem, który żyje w spokoju.

A jeśli Blake będzie mi utrudniał realizację tego marzenia, ja będę utrudniać mu każdy jego dzień, każde spotkanie, każde zebranie biznesowe, każdą imprezę.

Niech zobaczy, co stworzył. I niech weźmie za to odpowiedzialność.

– Wstawaj, Felix. Diabeł idzie na spotkanie z diabłem.