Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Dwudziestoczteroletnia Aubrey pracuje jako sekretarka w prestiżowej firmie deweloperskiej. Gdy jej ojciec przestaje opłacać pobyt ciężko chorego brata w ekskluzywnym ośrodku leczniczym, kobieta decyduje się na dodatkową pracę. Zostaje pomocą domową swojego aroganckiego szefa, ale kiedy odkrywa jego prawdziwą naturę, ich relacja przybiera zupełnie nowy obrót.
Dla dobra rodziny Aubrey zawiera sekretny układ, nie zdając sobie sprawy, że zapłaci za niego własnym sercem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Copyright
© Kamila Życzkowska, Ewelina Kubiak, 2024
Projekt okładki
Marta Lisowska
Autorzy grafik
©designermetin/Adobe stock
©quqadesign/Adobe stock
©Pixel Park/Adobe stock
Redaktorka prowadząca
Marta Burzyńska
Redakcja
Magdalena Białek
Korekta
Alicja Matyjas
ISBN 978-83-8391-563-0
Warszawa 2024
Wydawca
Wydawnictwo Najlepsze
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28,
02-697 Warszawa
Od zawsze powtarzałam,
że w życiu najważniejsze są dwie rzeczy:
szacunek do siebie oraz rodzina.
Przyszedł czas, kiedy musiałam stracić tę pierwszą,
aby ratować tę drugą.
PROLOG
Cameron
Trzy miesiące wcześniej
Ładna… – szepnęła z zazdrością Catherine, przyglądając się obsługującej stoliki kelnerce.
Aubrey Anderson, dwudziestoczteroletnia blondynka, od prawie trzech lat pracowała w upadającej kawiarni i robiła wszystko, żeby pomóc właścicielom zachować ten lokal. W różowej sukience wyglądała na dużo młodszą, niż była, i o wiele delikatniejszą, ale ja znałem prawdę. Płynęła w niej krew jej ojca, a to znaczyło, że poza ładnym opakowaniem nie było w niej nic godnego uwagi. Piękna z zewnątrz, zepsuta od środka. Uśmiechała się przyjaźnie do klientów, dzięki czemu otrzymywała ogromne napiwki, którymi dzieliła się po równo z resztą personelu.
Zdumiewające…
Jednak ja wiedziałem, że w jej zachowaniu nie było niczego altruistycznego. Pokazywała się ludziom tak, jak chciała być widziana. Dokładanie jak Jim Anderson. Stwarzała pozory przyzwoitej, a ja miałem zamiar ją z tych pozorów obedrzeć. Pokazać jej prawdziwe oblicze. Zniszczyć i patrzeć z uśmiechem, jak upada.
– Masz z tym jakiś problem? – zapytałem lekko podenerwowany.
Nie chciałem mieszać w to Cat, ale nie miałem wyboru. Sam nie doprowadziłbym tej sprawy do końca. Potrzebowałem sprzymierzeńca i kogoś, komu mogłem w stu procentach zaufać. Kogoś, kto mnie nie oceni. Kogoś równie wyrafinowanego jak ja. Tylko Catherine się do tego nadawała.
– Nie. Oczywiście, że nie, ale czy to nie będzie dla ciebie problemem?
Uniosła pytająco idealnie pomalowaną brew.
– Jeśli myślisz, że to będzie problem, to chyba mnie nie znasz! – warknąłem i przeniosłem spojrzenie na śmiejącą się z czegoś niebieskooką kelnerkę. – Dziś wszystko się zmieni i albo w to wchodzisz, albo przestań mi przeszkadzać, Catherine.
Dostrzegłem urazę na twarzy przyjaciółki. Nienawidziła, kiedy zwracałem się do niej pełnym imieniem. Zrobiłem to celowo. Chciałem, żeby zrozumiała, jak bardzo ta sprawa była dla mnie ważna. Wiedziałem, że zrobiłaby dla mnie wszystko, i nieraz to udowodniła, ale chciałem mieć pewność, że wchodzi w to na sto dziesięć procent.
– Przecież wiesz, że jestem z tobą. Po prostu… – zawahała się – …ona jest naprawdę ładna i taka delikatna.
Słyszałem w jej głosie zazdrość, co nie było częstym zjawiskiem. Piękność siedząca obok mnie była pewną siebie kobietą, a dziewczynki pokroju Aubrey zjadała na śniadanie. Dlatego była idealnym wyborem. Przyjaciółką, niedoszłą kochanką, a wkrótce też wspólnikiem zbrodni.
– Nie widzę w niej niczego ładnego – odparłem, spoglądając na zegarek.
Dochodziła dziesiąta. Godzina zero. Początek końca wszystkich Andersonów, a także mój triumf. A przynajmniej to przewidywał mój plan. Kto mógł wiedzieć, że wszystko tak szybko się zmieni.
Rozdział 1
Jedną ręką przyłożyłam telefon do ucha, a w drugiej trzymałam zakupy, próbując otworzyć drzwi, co nie było takie łatwe, bo dziadowski zamek po raz kolejny się zaciął. Rzuciłam torby na podłogę, żeby móc łatwiej operować kluczem, przez co odsunęłam komórkę od głowy i nie słyszałam osoby po drugiej stronie słuchawki.
Poddałam się, musiałam jak najszybciej zakończyć połączenie, żeby naprzeć całą sobą na to cholerstwo. W innym przypadku będę musiała zostawić zakupy tutaj albo jechać z nimi do pracy, co na pewno nie spodobałoby się mojemu nowemu szefowi, który tylko szukał powodu, żeby mnie zwolnić.
– Halo! Proszę pani! Halo!
W słuchawce rozległ się zniecierpliwiony głos starszej kobiety. Brzmiała zupełnie jak moja matka, kiedy byłam mała i zamiast jej słuchać, siedziałam wpatrzona w telewizor, całkowicie ignorując wszystko, co działo się dookoła mnie. Byłam naprawdę nieznośnym dzieckiem.
– Przepraszam, już jestem. – Wciąż męczyłam się z zamkiem, przez co mój głos brzmiał niewyraźnie, ale mało mnie to interesowało. W tej chwili najważniejsze było, żeby nie spóźnić się do pracy. Reszta to mało istotne sprawy, które mogły poczekać. – Z kim mam przyjemność rozmawiać? – zapytałam zniechęcona.
Przez to całe zamieszanie z drzwiami nie spojrzałam na numer, który wyświetlił się na telefonie, a dobre wychowanie nie pozwoliło mi się rozłączyć, zanim nie poznam swojego rozmówcy. Ale jak boga kocham, jeśli to był kolejny namolny telemarketer, to wyrzucę ten telefon przez okno. Męczyli mnie od tygodni ofertami ubezpieczenia albo zakupami na raty, których nie potrzebowałam.
– Dzień dobry, nazywam się Amanda Darwood. Dzwonię z ośrodka…
Moje serce na moment się zatrzymało, aby po chwili ruszyć z zawrotną prędkością, a nogi zaczęły mi drżeć jak galareta. Od prawie trzech lat nikt bez powodu nie dzwonił do mnie z ośrodka, chyba że działo się coś naprawdę złego.
– Coś się stało Marcusowi? – przerywałam kobiecie po drugiej stronie, zupełnie zapominając o nieszczęsnym zamku czy dobrym wychowaniu. Nie liczyło się dla mnie nic poza moim małym bratem, nawet to, że lada moment miałam spóźnić się do pracy, przez co mogłam zostać wylana.
– Nie, kochanie, z Marcusem jest wszystko w porządku… – odpowiedziała, a ja poczułam ogromną ulgę, dopóki moja rozmówczyni nie dokończyła zdania – …niestety od trzech miesięcy nie wpływają należne kwoty za jego pobyt. Jeśli do końca miesiąca nie zostanie spłacona chociaż połowa zadłużenia, będziemy zmuszeni przenieść go do państwowego ośrodka.
– Dlaczego dzwoni pani z tym do mnie? Przecież to mój ojciec zajmuje się wszystkimi płatnościami.
– Numer telefonu pani ojca jest nieaktualny. – Westchnęła, jakby wcale nie miała ochoty na tę rozmowę i dzwoniła tylko dlatego, że ktoś kazał jej to zrobić. Pewnie dokładnie tak było, a ona myślała jedynie o zakończeniu pracy i powrocie do domu. Nie liczyłam się dla niej ani ja, ani mój brat, tylko zadanie, które miała do wykonania. – Proszę mi wierzyć, że próbowałam się skontaktować z pani ojcem na wszystkie możliwe sposoby.
Zabiję go!
Wiedziałam, że jest nieodpowiedzialnym, pieprzonym dupkiem, ale przecież w ostatnim czasie płatnościami zajmowała się jego sekretarka – kochanka, no chyba że miał już inną i nie zdążył powierzyć jej obowiązków, bo większość dni spędzali w łóżku. Bezrozumny dziwkarz, na którego nigdy nie można było liczyć.
– Porozmawiam z ojcem i sprawa na pewno się wyjaśni. – zapewniłam. – Proszę dać mi trochę czasu, Marcus nie może trafić do innego ośrodka. Tam nie zapewnią mu odpowiedniej opieki i pani doskonale o tym wie.
– Rozumiem zdenerwowanie, ale nie możemy nic zrobić. Nie jesteśmy fundacją charytatywną, nasze usługi są płatne. Trzy miesiące, które już czekamy, to wystarczający czas. Więcej go nie mamy.
Kobieta się rozłączyła, nawet się ze mną nie pożegnawszy. Wprowadziła mnie w duże osłupienie. Nie potrafiłam zebrać myśli. Jak, do cholery, miałam skontaktować się z ojcem, skoro mieszkał bóg wie gdzie i kontaktował się ze mną raz w roku, żeby złożyć mi życzenia świąteczne, bo o moich urodzinach nawet nie pamiętał. Czternaście dni na uzbieranie tak dużej kwoty było dla mnie praktycznie niemożliwe. Nawet gdybym nie zapłaciła za wynajem i sprzedała wszystkie cenne rzeczy, to i tak nie byłaby to nawet połowa tego, czego potrzebowałam. Nie wspominając o tym, że przecież musiałam mieć pieniądze na życie.
Szlag!
Zapatrzyłam się na plamy na ścianie, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Gdyby tak udało mi się sprzedać nerkę albo jakąś inną cześć ciała, bez której mogłabym normalnie żyć, byłabym zadowolona. Innego rozwiązania tej sytuacji nie widziałam.
Oparłam się o drzwi i zamknęłam oczy. Telefon z ośrodka kompletnie mnie rozbił. Obawiałam się najgorszego, ale próbowałam nie dopuszczać do siebie negatywnych myśli. Zawsze podchodziłam do życia pozytywnie. Nawet gdy wszystko się sypało, dostrzegałam światełko w tunelu, ale teraz było jakoś inaczej. Nie mogłam wykrzesać nawet odrobiny optymizmu.
– Co znowu? – jęknęłam, spoglądając na ekran telefonu. Alarm, który miałam ustawiony na wyjście, właśnie zaczął dzwonić, niemal doprowadzając mnie do zawału.
Cholera! Dochodziła ósma trzydzieści, a to oznaczało, że stałam na klatce od dobrych trzydziestu minut. Musiałam się ruszyć, bo lada moment mogłam spóźnić się do biura, a wtedy będę musiała mierzyć się nie tylko z problemem z pieniędzmi na ośrodek Marcusa, ale jeszcze ze stratą pracy.
Ponownie włożyłam klucz do zamka i dziwnym trafem tym razem drzwi puściły i mogłam wejść do środka. Wrzuciłam torby, nie dbając o ich zawartość, i pobiegłam do windy. Jeszcze tego mi brakowało, żeby mój świrnięty szef zwolnił mnie za jedno spóźnienie, a na tyle, na ile zdążyłam go poznać, wiedziałam, że jest do tego zdolny.
Do pracy wpadłam pięć minut przed czasem. Byłam zdyszana i zapewne wyglądałam jak siedem nieszczęść, ale przynajmniej szefuńcio nie miał się czego doczepić, bo to na punkcie punktualności miał niezdrową obsesję. Ściągnęłam kurtkę i pobiegłam przygotować sobie kawę, aby móc wytrzymać ponad sześć godzin przed ekranem komputera. Kiedy dwa miesiące temu, za poleceniem koleżanki, zostałam przyjęta jako sekretarka pana Camerona Walkera prezesa Walker Development, nie wiedziałam, że ta praca będzie taka nudna, ale dobre wynagrodzenie, jakie otrzymywałam, w stu procentach rekompensowało wszystkie wady, nawet ciągłe fochy mojego nieznośnego szefa. Oczywiście bywały dni, kiedy od rana miałam tak wielki zapieprz, że nie wiedziałam, za co złapać się w pierwszej kolejności, ale w większości moja praca polegała na siedzeniu i nic nierobieniu. Kilka telefonów dziennie do wykonania, przypomnienie o biznesowych spotkaniach albo zrobienie kawy szefowi – to były moje jedyne obowiązki. Przez pierwsze dni zastanawiałam się, po co tak naprawdę Cameronowi była potrzebna sekretarka, przecież te wszystkie rzeczy mógłby zrobić sam i nawet by się przy tym nie zmęczył. Ale później zrozumiałam, że nie tylko mój ojciec taki był. Bogacze po prostu lubili wysługiwać się innymi, a sami siedzieli na dupie i obżerali pieprzonymi jagodowymi babeczkami, pijąc przy tym hektolitry czarnej kawy. W dodatku nie mieli za dość kultury, aby poczęstować kogoś innego. No więc, jak wspominałam, dobre wynagrodzenie rekompensowało wszystko, ale to nie znaczyło, że nie miałam prawa narzekać.
Po wypiciu kawy i załatwieniu papierologii znalazłam w końcu czas, żeby zająć się najważniejszą na ten moment dla mnie sprawą – ośrodkiem Marcusa.
W pierwszej kolejności wzięłam telefon i próbowałam dodzwonić się do ojca na kilka numerów, które miałam zapisane, ale jak na złość, żaden nie odpowiadał. Przypominiałam sobie sytuację, w której pisała do mnie jego teraźniejsza kochanka, a właściwie to była nią jeszcze pół roku temu, a od tego czasu mogło się wiele zmienić. Ojciec nie przywiązywał się do kobiet i tylko moja matka spędziła z nim kilka dobrych lat.
Przez chwilę się wahałam. Nie chciałam zawracać głowy kobiecie, która już od dawna mogła nie mieć nic wspólnego z Jimem Andersonem, ale nie mając niczego do stracenia, wybrałam jej numer i już po kilku sygnałach rozległ się piskliwy głos, od którego przeszły mnie dreszcze.
– Słucham? – odezwała się kobieta, chichocząc do kogoś kokieteryjnie. Na samą myśl, że w tej chwili mogła flirtować z moim ojcem, zrobiło mi się niedobrze. Przełknęłam żółć i wycedziłam przez zaciśnięte zęby:
– Dzień dobry, nazywam się Aubrey…
– Kochanie, to chyba twoja córka – powiedziała, wciąż chichocząc. Musiała odsunąć telefon od twarzy. Przez chwilę słyszałam trzaski i czyjeś szepty, po czym nastąpiła głucha cisza, a kiedy zaczęłam myśleć, że nic z tego nie będzie, odezwał się ojciec:
– Słucham!
– Cześć, tato.
– Aubrey?
Przewróciłam oczami na jego niedorzeczne pytanie, ale w głowie zrodziła mi się okropna myśl, że może poza mną miał jeszcze inne córki. W końcu nigdy nie był wierny mojej matce, a to, co wyprawiał teraz, nie stawiało go w dobrym świetle. Niestety nie miałam czasu na roztrząsanie tego, bo dzwoniłam w innej, dużo ważniejszej sprawie, dlatego potencjalne rodzeństwo odsunęłam na dalszy plan.
– Dzwoniła do mnie dyrektorka z ośrodka Marcusa z informacją, że od trzech miesięcy nie płacisz za jego pobyt. Możesz mi to wytłumaczyć, do cholery?! – Mój głos był stanowczy i surowy. Zawsze w ten sposób reagowałam, gdy rozmawiałam z ojcem, a jeśli sprawa dotyczyła mojego brata, moja złość sięgała zenitu.
– Musisz poszukać dla niego innego ośrodka, kochanie. Firma zbankrutowała, a ja nie mam aż tylu pieniędzy, żeby płacić za tak kosztowną opiekę.
Słowa ojca odczułam jak cios w żołądek. Czy on naprawdę miał na myśli to, co właśnie powiedział? Wiedziałam, że od dawna miał jakieś problemy, ale nie sądziłam, że były one aż tak poważne. Przecież niespełna rok temu kupił dom… a potem niespodziewanie go sprzedał.
Szlag!
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Nie płacisz od trzech miesięcy! Jak mam teraz uzbierać pieniądze na spłatę tak ogromnego długu?
– Aubrey… – usłyszałam, jak ojciec przeciągle westchnął, i miałam ochotę wyciągnąć go przez ten telefon i mocno nim potrząsnąć – przeniesiemy Marcusa do państwowego ośrodka. On nie potrzebuje, aż takiej opiek…
– To twój syn, do cholery! Jak możesz tak mówić? – krzyknęłam, ale gdy przypomniałam sobie, że jestem w pracy, ściszyłam głos. – On potrzebuje najlepszej opieki, tato, i tylko ten ośrodek mu ją zapewni. Może gdybyś przestał wydawać pieniądze na perfumy dla swoich wszystkich dziwek, to…
– Nie będziesz mówić do mnie takim tonem, droga panno. Zadzwoń, kiedy ochłoniesz, to omówimy szczegóły jego przeniesienia. A na razie…
Rozłączyłam się, nie mogąc dłużej słuchać jego bełkotu, i z hukiem odłożyłam telefon na biurko. Nie mogłam pozwolić, żeby mojego brata przeniesiono do innego ośrodka tylko dlatego, że miał nieodpowiedzialnego ojca, którego nic nie interesowało. Słyszałam wiele na temat państwowych placówek i były to naprawdę złe opinie. Niedostateczna opieka, karaluchy biegające po łóżkach i znęcające się nad pacjentami pielęgniarki. Nawet nie chciałam myśleć o tym, że Marcus miałby znaleźć się w takim miejscu. Po moim trupie!
Zamknęłam oczy i przyłożyłam dłonie do skroni, bo z nerwów rozbolała mnie głowa.
Musiałam zrobić wszystko, żeby mój młodszy braciszek pozostał w tym ośrodku. Choćbym miała podpisać pakt z samym diabłem, to byłam pewna, że to zrobię! Dla niego nie zawahałabym się przed niczym, bo tylko na mnie mógł liczyć. Tylko ja jedyna interesowałam się jego życiem i dbałam o wszystkie potrzeby.
Włączyłam przeglądarkę i pośpiesznie wpisałam frazę „praca”. Wyskoczyły mi tysiące odpowiedzi, więc zawężyłam wybór poprzez dodanie słowa „weekend”.
W obecnej pracy zarabiałam wystarczająco dużo, aby móc się utrzymywać i prowadzić godne życie, szczególnie że pomagali mi z wynajmem mieszkania, za które płaciłam prawie tyle co nic. Jednak nawet jeśli ucięłabym wszystkie niepotrzebne koszty, nie będzie mnie stać na opłacenie pobytu mojego brata, nie mówiąc już o trzymiesięcznym długu, do którego powstania dopuścił mój nieodpowiedzialny ojciec.
– Kurwa! – syknęłam pod nosem akurat w momencie, kiedy drzwi gabinetu mojego szefa otworzyły się i stanął w nich on.
– Dzień dobry – przywitał się, powoli kierując się w moją stronę.
Ubrany był w czarne spodnie od garnituru, które idealnie opinały jego jędrny tyłeczek, a do tego białą koszulę, w której dwa ostatnie guziki zostawił odpięte, a rękawy podwinął do łokci, przez co widać było misterny tatuaż na ręce. Przełknęłam ślinę, przyglądając się jego pewnym siebie krokom. Cameron był naprawdę niezłym ciachem. Ciemne włosy miał na tyle długie, że można w nie było wplątać dłoń i przyciągnąć do namiętnego pocałunku. Intensywnie zielone oczy obramowane wachlarzem czarnych, grubych rzęs, których pozazdrościłaby mu niejedna kobieta. A także śnieżnobiałe zęby z małym uszczerbkiem w dolnej jedynce, który zamiast szpecić, dodawał mu jeszcze więcej uroku.
– Aubrey, czy ty mnie słuchasz? – Jego głos ociekał zirytowaniem. Czasami miałam wrażenie, że miał na mnie alergię, bo jego humor zmieniał się, gdy tylko pojawiałam się w zasięgu jego wzroku.
– Tak, przepraszam – odpowiedziałam, rumieniąc się, bo zostałam przyłapana na ślinieniu się na jego widok, co ostatnio zdarzało mi się zbyt często. Może i był dupkiem, ale za to megaseksownym i nic nie mogłam poradzić, że tak na mnie działał.
– Więc? – zapytał, a w jego głosie poza złością dało się słyszeć też zniecierpliwienie.
– Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
Nerwowo przełknął ślinę i kilkakrotnie zacisnął pięści. On chyba naprawdę mnie nie znosił.
– Pytałem, na kiedy przełożyłaś moje spotkanie z Williamem.
Spotkanie z Williamem? Szlag!
– Ma pan na myśli notatkę, która leżała na moim biurku? – zapytałam cicho, mimo że znałam już odpowiedź. Nawaliłam, zamiast zająć się pracą, byłam pogrążona w myślach o ojcu i bracie.
– Tak, mam na myśli tę notatkę, tę samą, która wciąż leży na twoim biurku, dokładnie w miejscu, w którym ją rano położyłem.
Podążyłam za jego wzrokiem i moim oczom ukazała się żółta karteczka z ogromnym napisem WAŻNE!!!, o której całkowicie zapomniałam.
Uniosłam wzrok i otworzyłam usta, szukając dobrego wytłumaczenia w stylu „była awaria sieci telefonicznej”, ale jego mina kazała mi milczeć. Nawaliłam i nie miałam na to żadnego wyjaśnienia. Byłam naprawdę kiepską sekretarką, skoro nie potrafiłam wykonać jedynego zadania, które mi powierzono.
– Możesz mi powiedzieć, co robiłaś, odkąd weszłaś do biura? Oczywiście poza piłowaniem paznokci. – Wskazał na pilniczek leżący obok tej cholernej notatki, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wyjęłam go, kiedy szukałam numerów telefonu w torebce, i zapomniałam schować z powrotem, ale nie wspominałam o tym, bo pewnie i tak by mi nie uwierzył.
– Ja… yyy…
– Nieważne! – zagrzmiał. – To jest ostatnie ostrzeżenie, Aubrey. Jesteś w pracy, a nie w pieprzonym salonie kosmetycznym i dopóki nie opuścisz tego budynku, możesz zajmować się tylko tym, co ci każę robić. Nic mniej, nic więcej, albo się pożegnamy szybciej, niż myślisz.
Bez słowa przyglądałam się, jak odchodził od mojego biurka i nerwowo wciskał przycisk przywołujący windę. Poza urodą Cameron nie posiadał nic zachęcającego. Był zwyczajnym dupkiem, który myślał, że wszystko mu wolno tylko dlatego, że na swoim koncie miał miliony dolarów. Typowe… Zresztą to, że był trzydziestoletnim kawalerem, mówiło samo za siebie.
Odgarnęłam włosy z twarzy i wyłączyłam przeglądarkę, żeby zabrać się za to, czym powinnam zająć się rano, ale wtedy do głowy przyszło mi jedno pytanie, którego zapomniałam zadać, więc szybko wystukałam jego numer i przyłożyłam telefon do ucha.
– Słucham?
– Panie Walker, czy wciąż powinnam odwołać pana spotkanie z tym Williamem? – zapytałam głupio, ale naprawdę nie miałam pojęcia, co powinnam teraz zrobić.
Po drugiej stronie usłyszałam jedynie parsknięcie, a po chwili sygnał zakończonego połączenia.
Rozłączył się!
Dupek, rozłączył się, nie powiedziawszy mi, co powinnam zrobić! Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zacząć szukać nie jednej, ale dwóch nowych prac i to nie dlatego, że zostanę zwolniona, ale dlatego, że sama nie wytrzymam z tym facetem i powiem mu, co, do diabła, o nim myślę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI