14,99 zł
Grace Bertram tuż przed ukończeniem elitarnej szkoły dla guwernantek zostaje uwiedziona i zachodzi w ciążę. Udaje się jej jednak utrzymać ten fakt w tajemnicy, urodzić dziecko i oddać je do adopcji.
Dwa lata później Grace zostaje dyplomowaną guwernantką. Zanim jednak przyjmie posadę, chce się upewnić, że rodzina zastępcza stworzyła jej córce bezpieczny i szczęśliwy dom.
Okazuje się, że opiekunowie Clary zginęli w wypadku, a ich obowiązki przejął sir Nathaniel, markiz Ravenwell. Grace przekonuje markiza o swoich kwalifikacjach i zdobywa posadę guwernantki. Nathaniel zaczyna jednak podejrzewać, że znalazła się w jego domu nie przez przypadek…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 281
Tłumaczenie:Barabra Ert-Eberdt
Początek października 1811
Nathaniel Pembroke, markiz Ravenwell, galopował na Zefirze, potężnym czarnym ogierze, ku wzgórzom rozciągającym się za Shiverstone Hall. Mieszkańcy wioski i rolnicy rzadko zapuszczali się w te rejony i ta okoliczność bardzo mu w tym momencie odpowiadała. Treść listu matki wciąż nie dawała mu spokoju. Spływające mu po policzkach łzy zdążyły wyschnąć na wietrze, ale żal i smutek wcale go nie opuściły. Zmęczony wierzchowiec zaczynał zwalniać i Nathaniel niechętnie pozwolił mu przejść w kłus.
Hannah… Łzy znowu przesłoniły mu wzrok, zamrugał więc powiekami i wzniósł wzrok ku niebu przesłoniętemu ołowianymi niskimi chmurami. Hannah nie żyje. Nigdy już nie zobaczy ukochanej twarzy siostry, nie usłyszy jej śmiechu, nie poczuje krzepiącego uścisku ramion. David, jej mąż od ośmiu lat, wierny i lojalny przyjaciel, jedyny, jakiego miał, też jest martwy.
Bał się, że udusi go gula, która uformowała mu się w gardle, gdy po raz kolejny uświadomił sobie tragiczne znaczenie listu matki. Napisała, że doszło do wypadku drogowego, w którym Hannah i David zginęli, a przeżyła Clara, ich dwuletnia córeczka.
Zostałeś wyznaczony na prawnego opiekuna dziecka, mój synu. W miarę możliwości będę ci pomagała, ale z powodu wieku nie mogę wziąć na siebie pełnej odpowiedzialności za wychowanie Clary. Nie mogę również zamieszkać w tym przeklętym przez Boga miejscu, które nazywasz swoim domem, aby ci pomóc w tym dziele.
Wzywam cię do przyjazdu do Ravenwell Manor, abyśmy razem zajęli się wychowaniem twojej siostrzenicy. Czas, żebyś wreszcie zajął należne ci miejsce w świecie.
Gdybyś wszakże nie chciał wrócić, będziesz musiał przyjechać i zabrać swoją podopieczną. To twój obowiązek. Jesteś winny biednej drogiej siostrze przejęcie opieki nad dzieckiem, które kochała ponad życie.
Twoja kochająca matka
Nathaniel zawrócił Zefira. Wiedział, że matka ma rację. Z roku na rok nie młodniała i nie poczuje się dobrze w Shiverstone Hall, posiadłości usytuowanej na granicy pomiędzy Yorkshire a Westmorland. Nie byłoby to też dobre dla jej zdrowia. Większą część roku spędzała w Ravenwell Manor, w pobliżu Harrogate, głównej rezydencji rodu, położonej w daleko bardziej cywilizowanej okolicy niż dzikie tereny Gór Pennińskich.
Nie odpowiadała mu żadna z wymienionych przez matkę możliwości. Miałby wrócić do Ravenwell? Nigdy. Nie zniesie związanych z tym miejscem wspomnień ani współczujących spojrzeń tych, którzy go kiedyś znali. Jeszcze trudniej będzie się pogodzić z litościwym wzrokiem obcych.
Podjął decyzję, zanim dotarł na dziedziniec. Pojedzie po siostrzenicę i przywiezie ją do Shiverstone Hall, żeby tu z nim zamieszkała. Tylko co on wie o dzieciach, zwłaszcza tak małych jak Clara?
– Masz obowiązki, Nathanielu. Nie możesz wciąż się ukrywać. Jak chcesz się dorobić potomka, dziedzica? Przecież nie każda kobieta stchórzy jak panna Havers.
Nathaniel zdusił pomruk niechęci na wspomnienie panny Havers. Podejrzewał, jak to się skończy, gdy matka oznajmiła mu, że znalazła się kobieta gotowa zawrzeć z nim aranżowane małżeństwo. Okazało się, że nawet majątek i tytuł nie były dla niej wystarczającą zachętą. Nie potrafiła przymknąć oczu na jego blizny. Po jednym spotkaniu zmieniła zdanie, a Nathaniel wrócił do Shiverstone Hall z postanowieniem, że spędzi tam resztę życia w samotności. Panna Havers nie była pierwszą kobietą, którą odstręczała jego powierzchowność. Lady Sarah Reece, z którą był po słowie, zanim odniósł obrażenia, bez najmniejszych skrupułów przyjęła oświadczyny innego mężczyzny.
Nathaniel nie tęsknił za dawnym beztroskim życiem, kiedy to był jednym z najbardziej rozchwytywanych kawalerów w wyższych sferach. Straciło ono dla niego urok. Nie tęsknił też za dawnymi przyjaciółmi. Nigdy nie zapomni, że nie potrafili ukryć szoku, widząc go po pożarze, ani pośpiechu, z jakim odwracali wzrok od blizn, czy skrupulatności, z którą unikali jego towarzystwa.
Był zadowolony z obecnej sytuacji. Miał swoje jastrzębie – one nie sądziły go po wyglądzie.
Lady Ravenwell wsadziła do ust ostatni kawałek kuropatwy, po czym odłożyła nóż i widelec na talerz. Wyczekująco popatrzyła na syna.
– Mam dopiero trzydziestkę, mamo. Zdążę sprowadzić na świat dziedzica.
– Nalej mi jeszcze wina, Nathanielu.
Spełnił życzenie. Do stołu w jadalni zasiedli tylko we dwoje. Matka odprawiła służących, jak tylko podali do stołu. Skłoniło to Nathaniela do podejrzeń, że rozmowa będzie niemiła, i był nastawiony defensywnie.
– Dziękuję. – Lady Ravenwell umoczyła usta w winie i odstawiła kieliszek na kunsztownie wyhaftowany obrus. – Domyślam się, jaki jest twój plan, synu – dodała. – Przyjechałeś po zmroku, wiedziałeś, że Clara będzie spała. Co zamierzasz? Wyrwiesz ją z łóżka przed świtem i wyjedziesz, zanim kogoś zobaczysz albo zanim ktoś cię ujrzy?
Nie mógł odmówić matce przenikliwości. Nie była daleka od prawdy, wyrażając przypuszczenie, że zamierzał wyrwać Clarę świtem z łóżka. Owszem, współczuła mu, ale przede wszystkim liczyły się dla niej obowiązki, jakie miał wobec dziedzicznej majętności, rodziny, pamięci ojca oraz powinności łączące się z tytułem markiza.
– Po otrzymaniu twojego listu przyjechałem tak szybko, jak tylko zdołałem, mamo. Nie chciałem zatrzymywać się nigdzie na noc. Obawiam się, że istotnie muszę wracać z samego rana.
– Musisz?
– Nie sądzę, aby dwuletnie dziecko mogło wytrzymać w podróży do późnej nocy.
– Zatrzymaj się w domu na kilka dni. Daj tej biednej dziewczynce szansę poznania cię nieco bliżej, zanim zabierzesz ją na to twoje pustkowie.
Nathaniel ostatni raz widział Clarę przed czterema miesiącami, kiedy Hannah i David przyjechali z nią z Gloucestershire do Shiverstone Hall. Gościli u niego tydzień. Na wspomnienie tragicznie zmarłej siostrze i jej męża znowu poczuł gulę w gardle. Stracił apetyt. Pochylił głowę i niewidzący wzrok utkwił w talerzu.
– Mogłabym zaprosić na kolację paru sąsiadów. Tylko tych, których znasz, nikogo obcego.
– Nie! – Gula zaczęła go dusić. Gwałtownym ruchem odsunął talerz.
Lady Ravenwell drgnęła, na jej twarzy pojawił się grymas, w oczach zalśniły łzy. Nathaniela ogarnęło go poczucie winy. Wstał, okrążył stół i objął matkę, a ona się rozpłakała. Utraciła ukochaną córkę, a on skupił się na swoich fobiach.
– Przepraszam – powiedział. – Zostanę na kilka dni, ale błagam, nie wydawaj żadnych kolacji. Nie zapominaj, że jesteśmy w żałobie.
– Masz rację – wyszeptała. – Tylko proszę, nie wyjedź już jutro.
– Dobrze. – Pocałował jej posiwiałą głowę.
Z całej rodziny tylko on jej został. Nie zastąpi jej Hannah. Dlaczego to on nie umarł? Siostra miała po co żyć, podczas kiedy on… Odpędził tę myśl. Bez względu na to, jak marnie rysowała się jego przyszłość, nie kusiło go, by skrócić sobie życie. Zadowalał się towarzystwem psów, koni i jastrzębi – innego nie potrzebował. Wrócił na miejsce, ale nie skończył jedzenia.
– A co z nianią Clary? – Pamiętał ją z ostatniej wizyty Hannah w Shiverstone Hall. Przynajmniej nie była kompletnie obca. – Zakładam, że nie zostawi Clary.
– Ma rodzinę w Gloucester i nie chce wyjeżdżać tak daleko. Będziesz musiał zatrudnić nową nianię, a później guwernantkę.
Nathaniel próbował ukryć niezadowolenie, ale bezskutecznie.
– Musisz postawić potrzeby Clary na pierwszym miejscu – kontynuowała lady Ravenwell. – Pani Sharp, twoja gospodyni, ma dość obowiązków związanych z prowadzeniem domu. Nie możesz oczekiwać, że zaopiekuje się dwuletnim dzieckiem.
Matka miała rację, wiedział o tym. Mimo to każdym włóknem ciała buntował się przeciwko sprowadzeniu do swojego domu nie jednej, lecz dwóch obcych istot.
– Nie spodziewaj się, że ja ustąpię – oznajmiła stanowczo lady Ravenwell. – Nawet nie próbuj nalegać, bym cię zastąpiła w wychowywaniu Clary.
Przenikliwa i przewidująca, matka jak zwykle wyprzedzała go o krok. Nie wymiga się od nowego obowiązku.
– Zrezygnuję z niani i dam ogłoszenie w sprawie guwernantki – powiedział. Będzie musiał znieść obecność nowej osoby w domu. Nie musi jej za często widywać, a ona z czasem przywyknie do jego wyglądu. – Później Clara nie będzie musiała się przyzwyczajać do kolejnej nowej twarzy. Potrzebuje stałości po utracie rodziców.
Biedna mała. Oddana przez biologiczną matkę, nieszczęśliwą dziewczynę, utraciła adopcyjnych rodziców. Za mała, by reagować na jego blizny. Z miejsca zaakceptowała wujka, a jemu sprawiało radość jej gaworzenie i pierwsze wypowiadane słowa. Zrobiło mu się cieplej na sercu. Będzie miał do czynienia z inną istotą ludzką poza służącymi.
– Rób, co uważasz za dobre dla Clary. – Sceptyczna mina lady Ravenwell świadczyła o tym, że domyśliła się, z jakiego powodu chciał zatrudnić jedynie guwernantkę. – Wiesz, jak bardzo Hannah ją kochała.
Nathaniel spostrzegł, że po policzku matki spłynęła pojedyncza łza. Dlaczego do tej pory nie zauważył jej zmarszczek? Wyraźnie się postarzała. Oto, czym skutkuje przeżywanie tragedii, pomyślał.
– Postaram się – obiecał.
Poza wszystkim był to winny siostrze, która z determinacją bezskutecznie usiłowała wydać na świat własne dziecko. Clara urzekła ją od razu, gdy po raz pierwszy wzięła ją na ręce. Nathaniela ogarnął bezsilny gniew na myśl, że siostra nie będzie świadkiem dorastania i dojrzewania adoptowanej córki. Hannah była jego ostoją po pożarze, który zabrał ich ojca i na zawsze odmienił życie Nathaniela. Nie zawiedzie jej. Napisze do redaktora „York Herald” z prośbą o umieszczenie ogłoszenia o poszukiwaniu guwernantki. Podjął decyzję, ale mimo to nawiedziły go wątpliwości – jaka kobieta zgodzi się zamieszkać w takim odizolowanym od świata miejscu jak jego posiadłość?
Początek listopada 1811
Grace Bertram odetchnęła z ulgą, opuszczając gęsty las. Czuła się nieswojo pomiędzy obrośniętymi mchem pniami drzew. Nieprzyjemne wrażenie potęgowały nieznajome odgłosy i niewidoczne stworzenia, pośpiesznie umykające w poszyciu. Droga prowadząca z wioski Shivercombe – obok kościoła, przez łąkę, na drugi brzeg potoku i przez ten upiorny las – wiodła teraz skrajem ponurego wrzosowiska. Grace przystanęła, żeby odpocząć i się rozejrzeć. Walizkę postawiła na ziemi.
Pagórkowate wrzosowisko, jak uprzedzali ludzie z wioski, próbujący odwieść ją od pomysłu dotarcia piechotą do Shiverstone Hall, ciągnęło się aż po horyzont, gdzie zlewało się z chmurnym niebem. Nieco bliżej pokryty łupkowymi płytkami dach i wysokie kominy świadczyły o obecności domu ukrytego w zagłębieniu terenu tej niegościnnej krainy.
Serce zabiło w niej żywiej zarazem z podniecenia i strachu. To musiał być Shiverstone Hall. Tam, pod tym połyskliwym dachem, była Clara, jej córeczka, która przebywała w tym odciętym od świata miejscu z markizem Ravenwell. Jak twierdzili ludzie z wioski, budzącym grozę człowiekiem, niemal zionącym ogniem i siarką na każdego, kto zapuścił się na jego ziemię. Grace nie pozwoliła się zniechęcić. Nie zrezygnuje z zamiaru, który powzięła dwa lata temu. Jest to winna córce.
Uniosła walizkę, z niesmakiem rzucając okiem na zabłocone półbuty. W lewym chlupała woda, w prawym też robiło się podejrzanie mokro. Co to za markiz, który żyje na odludziu i nie zadba o zbudowanie mostka nad potokiem dzielącym wioskę od jego siedziby? Musi być człowiekiem niecywilizowanym. Dla koni i wozów był bród, ale pieszy mógł przejść na drugi brzeg tylko po ułożonych na dnie wilgotnych i oślizgłych kamieniach. Miała szczęście, że wpadła do wody tylko jedną nogą.
Grace ruszyła do przodu. Kiedy urodziła Clarę, miała siedemnaście lat i wciąż była uczennicą specjalnej pensji z internatem, kształcącej młode panny na guwernantki. Z tego powodu musiała oddać córeczkę do adopcji, ale zarówno wtedy, jak i później bardzo tego żałowała. Przyrzekła sobie, że kiedyś wyśledzi miejsce jej pobytu i sprawdzi, czy jest szczęśliwa i kochana. Obecnie należało zbadać nie tylko, czy dziecku dobrze się wiedzie, ale czy jest chciane, ponieważ małżeństwo, które adoptowało Clarę, zginęło w wypadku drogowym, o czym Grace przypadkiem się dowiedziała.
Mimo mocnego postanowienia, że nie da się odwieść od wykonania tej misji, nie opuszczały jej wątpliwości. Co będzie, jeśli markiz nie pozwoli zobaczyć Clary? Jak mu wytłumaczy, dlaczego chce widzieć dziecko? Przecież nie wyjawi prawdy, bo wyrzuciłby ją z hukiem. Musi znaleźć wytłumaczenie. A co uczyni, jeśli okaże się, że Clara nie jest kochana? Ona, świeżo upieczona dziewiętnastoletnia guwernantka bez dachu nad głową i z kilkoma pensami w kieszeni? Potrząsnęła głową ze zniecierpliwieniem. Zastanowi się nad tym, kiedy zajdzie konieczność.
Z trudem szła wiodącą pod górę drogą, omijając najgłębsze kałuże. W końcu znalazła się na szczycie wzniesienia, przystanęła i ujrzała dwór w całości. Okazał się większy, niż oczekiwała, ale jego wygląd – szarość ścian porośniętych pnączami – i lokalizacja bynajmniej nie świadczyły o tym, że mogłaby to być siedziba markiza.
W powietrzu rozległ się przeszywający krzyk ptaka. Grace spojrzała w niebo, ale nie spostrzegła żadnego fruwającego stworzenia. Dobrze, że nie jestem w lesie, pomyślała. Tam mogłabym się porządnie przestraszyć. Płaczliwy okrzyk rozległ się ponownie i tym razem dostrzegła ptaka. Tak wielkiego wcześniej nie widziała. Szybował wysoko, a w pewnym momencie wykonał koło i zanurkował: ciemny rozmazany kształt na tle nisko ścielących się chmur zniknął za wznoszącym się za domem wzgórzem.
Grace zadrżała. Z walizką w ręku pospiesznie ruszyła w stronę dworu. Wychowanie w domu wuja w Wiltshire, a potem, od dziewiątego roku życia, pobyt na pensji z internatem dla młodych panien w Salisbury nie przygotowały jej na bezpośrednie kontakty z naturą.
Dwadzieścia minut później mijała bramę osadzoną w kamiennym murze. Od tego miejsca droga była utwardzona żwirem. Szeroki podjazd zakręcał w lewo. Wyłożony kamiennymi płytami chodnik przecinał środkiem rozległy trawnik. Grace podążyła chodnikiem, który łączył się przed domem ze żwirowanym podjazdem dla powozów. Tam przystanęła, usiłując się dopatrzyć oznak życia w oknach. W ciemnej głębi zadaszonego ganku ledwo było widać masywne drewniane drzwi.
Wokół panowała cisza. Nawet powietrze było nieruchome.
Ten dom wygląda jak zaklęty dwór, czekający na dobrą wróżkę, która obudzi mieszkańców i zdejmie z nich zaklęcie, pomyślała Grace. Albo, dodała w duchu, jak jaskinia potwora, który zaczaił się w środku na nieostrożnych podróżnych. Atmosfera rodem z gotyckich powieści, które Isabel przemycała do szkoły i pożyczała koleżankom do przeczytania. Grace zatęskniła nie tylko za Isabel, ale także za Joanną i Rachel, jej najbliższymi przyjaciółkami. Co one teraz porabiają? Niewykluczone, że już ich nie zobaczy. Z ciężkim sercem opuszczała pensję madame Dubois, która przez kilka lat była jej domem, gdzie była lubiana i ceniona, co jej się rzadko przytrafiało w życiu.
Opanowała chęć ucieczki tą samą drogą, którą przyszła, weszła na podjazd, krzywiąc się, kiedy panującą wokół ciszę zakłócił chrzęst żwiru pod butami. Wspięła się na ganek i ze strachem spojrzała na majaczące w głębi potężne drzwi.
Skoro doszłam tak daleko, uznała w duchu, nie mogę się teraz wycofać.
Wzięła głęboki oddech i położyła dłoń na wielkiej żelaznej kołatce. Dowie się tego, na czym jej zależy, uspokoi lęki, rozwieje wątpliwości i wróci do wioski. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać przez las po zapadnięciu zmroku, a o tej porze roku wcześnie robiło się ciemno. Z wahaniem sięgnęła do kołatki, dźwignia poruszała się ciężko, chyba była rzadko używana.
Zanim zdobyła się na odwagę, by zastukać ponownie, usłyszała za plecami głośne szczekanie. Odwróciła się i tuż obok siebie zobaczyła stado psów różnej maści i wielkości. Szczekały i dyszały. Przylgnęła plecami do drzwi, osłoniła się walizką. Przez materiał sukni poczuła ucisk pary wilgotnych łap w okolicy brzucha, a na wysokości jej twarzy znalazł się otwarty, pełen zębów pysk ze zwisającym jęzorem. Grace krzyknęła z przerażenia, chociaż wiedziała, że rozsądniej byłoby być cicho. Ugięła nogę w kolanie i wciąż stojąc tyłem, zaczęła kopać obcasem w drzwi. Istoty ludzkie zamieszkujące to przeklęte przez Boga miejsce na pewno nie okażą się bardziej przerażające od psów.
Po jakimś czasie, który zdawał się wiecznością, usłyszała wreszcie miłe dla ucha dźwięki odsuwanych zasuw i skrzypienia zawiasów. Drzwi otwarły się i rozległ się głęboki, wykluczający nieposłuszeństwo głos:
– Brack! Precz stąd!
Grace odwróciła się powoli. Uniosła głowę, po czym podniosła ją wyżej. Rosły mężczyzna stał z na poły odwróconą twarzą, widoczna była tylko lewa strona. Ciemnobrązowe włosy były niemodnie długie. Ramiona i klatka piersiowa szerokie, na tej części twarzy, którą mogła dostrzec, malowało się niezadowolenie. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby uciec. Psy ciągle znajdowały się w pobliżu.
– Spóźniła się pani! – rzucił gniewnie mężczyzna.
Zmęczona i przestraszona, Grace na próżno szukała w głowie sensownej odpowiedzi.
– Przepraszam. – Tylko na tyle mogła się zdobyć.
– Wygląda pani za młodo na guwernantkę, spodziewałem się kogoś starszego.
On czeka na guwernantkę? Czyżby były tu inne dzieci oprócz Clary? – zaniepokoiła się Grace. Na własnej skórze przekonała się, jak to jest dorastać z kuzynami, którzy nie traktują ciebie jak członka rodziny. Zmobilizowała się i oznajmiła:
– Mam wszelkie kwalifikacje – odparła, rozpoznając nadarzającą się szansę.
Jeśli markiz Ravenwell oczekuje guwernantki, to dlaczego nie miałaby nią być ona? Zyskała odpowiednie wykształcenie. Gdyby markiz uznał, że ona się nadaje, chętnie by została. Widywałaby Clarę codziennie, z pierwszej ręki wiedziałaby, czy córeczka jest zdrowa i kochana, czy nie jest traktowana jak ciężar, jakim ona kiedyś była dla wujostwa.
Mężczyzna opuścił wzrok, wyraźnie zastanawiając się nad dalszym posunięciem. Grace też spojrzała w dół na zabłocone buty i poły szarej peleryny.
– To wina psów. – Wskazała na plamy błota.
Mężczyzna burknął coś i szerzej otworzył drzwi, zachęcając gestem ręki, by weszła do środka. Grace zrobiła dwa kroki i zamarła.
Hol był przeogromny, wysoki na dwa piętra. Łukowaty strop wspierał się na belkowaniu. Ściany do połowy pokrywała ciemna drewniana boazeria. Po lewej stronie znajdowały się schody, które na półpiętrze zakręcały i wznosiły się wzdłuż tylnej ściany, po czym tworzyły coś w rodzaju galerii z trzech stron otaczającej hol. Na drugiej kondygnacji schodów, spomiędzy drewnianej balustrady, widać było małą buzię z wielkimi oczami. Grace ruszyła do przodu jak we śnie, wpatrzona w dziecięcą twarzyczkę.
To musi być Clara. Wzrok Grace przesłoniły łzy. Obraz noworodka wyjętego tak wcześnie z jej ramion, który nosiła w sercu, będzie mogła zastąpić widokiem tego słodkiego aniołka o przepełnionych smutkiem oczach. Dziecko podwójnie osierocone – przez matkę, która go oddała tuż po urodzeniu, oraz rodziców adopcyjnych, którzy zginęli w wypadku.
Odwróciła się ku mężczyźnie, który szedł za nią w głąb holu. Skręcił głowę na bok, ale nie dość szybko, by nie dostrzegła pokrytego bliznami prawego policzka, częściowo osłoniętego zwisającymi na twarz włosami. Dla Grace liczyło się tylko to, czy jej córeczka ma właściwą opiekę.
– Kim pan jest? – zapytała.
– Jestem panem tego domu – odparł, marszcząc groźnie czoło. – A kim pani jest?
Pan domu. Wuj Clary. Markiz. Nic to, jej nie przestraszy.
– Jestem Grace Bertram – przedstawiła się, wysoko unosząc głowę i prostując niewysoką postać.
– Bertram? Nie pani się spodziewałem.
– Przyjechałam w zastępstwie.
– Aha – skwitował bez przekonania. – Muszę dowiedzieć się czegoś o pani, zanim powierzę opiekę nad siostrzenicą.
Grace wiedziała, że w tej chwili powinna wyjawić, kim naprawdę jest, ale zmilczała. Czy powinna… czy ośmieli się… podążyć za tym, co podpowiada serce? Szukała pracy i wyglądało na to, że cudownym zbiegiem okoliczności tu mogła ją znaleźć.
– Claro, chodź do mnie. – Ravenwell przywołał skinieniem dłoni dziewczynkę obserwującą ich ze schodów.
Nie odpowiadając, zjechała na dół na pupie.
– Chodź, maleńka. – Markiz wyciągnął rękę.
Clara podreptała przez obszerny hol, z wyraźną obawą spoglądając z ukosa na Grace. Włożyła rączkę w dłoń wuja, kciuk drugiej wsunęła do buzi. Przy wielkim niczym niedźwiedź wuju wydawała się szczególnie krucha.
– Grzeczna dziewczynka.
Markiz nie sprawiał wrażenia surowego i niemiłego, a mimo to Grace ogarnął lęk o wyraźnie smutną córeczkę. Clara na pewno nie rozumiała, co się wydarzyło i dlaczego jej życie odmieniło się tak gwałtownie, gdzie podziali się jej najbliżsi – mama i tata. W tym momencie Grace obiecała sobie, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby zostać w domu markiza i zaopiekować się córeczką, której pomyślność i szczęście są dla niej najważniejsze.
Oderwała spojrzenie od Clary, czując na sobie wzrok Ravenwella. Musi wywrzeć na nim jak najkorzystniejsze wrażenie, żeby nie pozostawało mu nic innego, jak zaproponować jej posadę guwernantki.
– Niech pani zdejmie te zabłocone buty, inaczej pani Sharp wpadnie w złość.
Grace zerknęła w dół i zaczerwieniła się, widząc ślady, jakie buty zostawiły na nieskazitelnie czystej posadzce.
– Pani Sharp?
– Moja gospodyni.
Grace rozejrzała się wokół. Każda drewniana powierzchnia była wypolerowana do połysku; w powietrzu dało się wyczuć słodką woń pszczelego wosku. Przypomniała sobie, że wchodząc do domu, pomyślała, że wnętrze jest ponure. Dopiero teraz zauważyła, jak czysto jest utrzymany. Nadal jednak sprawiał przygnębiające wrażenie, podobnie jak wzgórza za domem.
W wielkim kominku nie płonął ogień, brakowało takich przedmiotów jak obrazy, wazony i bibeloty, które nadałyby holowi przytulny wygląd, ani jeden dywan nie zakrywał zimnej kamiennej posadzki. Z mebli spostrzegła tylko niewielką konsolę, kompletnie niepasującą rozmiarem do wymiarów holu, i proste drewniane krzesło. Hol przypominał wnętrze jakiejś instytucji, a nie domu mieszkalnego; wyraźnie zabrakło kobiecej ręki. Zerknęła na markiza. Czy jest żonaty? Nie pomyślała o tym, żeby się tego dowiedzieć, zanim wybrała się w podróż na drugi koniec kraju.
Usiadła na krześle, zsunęła buty i ustawiła je obok krzesła, po czym wstała. Od kamiennej posadzki ciągnęło chłodem wyczuwalnym nawet przez wełniane skarpety.
Ravenwell wskazał drzwi w ścianie holu i oznajmił:
– Proszę tam na mnie zaczekać.
Grace weszła do wskazanego jej pomieszczenia. Powyżej ciemnej boazerii, takiej samej jak w holu, ściany pokrywała tapeta w ciemnozielone i kremowe pasy. Na dwóch przeciwległych ścianach znajdowały się kominki, ale tylko w jednym z nich płonął ogień. Właśnie przy nim, po obu stronach, umieszczono fotele, a przy każdym ustawiono wypolerowany na wysoki połysk podręczny stolik. Duży stół, otoczony krzesłami, stał na środku przestrzeni pomiędzy trzema wysokimi oknami. Obok kominka, w którym się nie paliło, widać było dwa fotele osłonięte płóciennymi pokrowcami. Poza tym w tym ciemnym i sprawiającym wrażenie nieużywanego pokoju znajdowało się więcej mebli przykrytych pokrowcami. Panował w nim chłód, chociaż podłoga była drewniana. Grace znowu pomyślała, że w urządzaniu tego surowego wnętrza zbrakło kobiecej ręki, która nadałaby mu przytulność.
Wkrótce pojawił się markiz, trzymając w dłoni list.
– Proszę spocząć.
Wskazał fotel po prawej stronie palącego się kominka i Grace usiadła. Sam zajął drugi fotel, który przestawił tak, aby na pokrytą bliznami połowę twarzy nie padało światło z paleniska, co tylko wzmogło ciekawość Grace. Zastanawiała się, czy rzeczywiście te blizny są tak okropne jak on, zdaje się, sądził.
– Dlaczego ta druga osoba – zajrzał do listu – panna Browne, się nie zgłosiła? Oczekiwałem jej przed trzema dniami.
Grace przypomniała sobie, co usłyszała w wiosce.
– Podejrzewam, że uznała, iż pański dom jest położony na odludziu.
Ludzie opowiedzieli jej o młodej kobiecie, której nie szczędzili mało zachęcających opisów drogi do domu markiza Ravenwella. Kiedy usłyszała o ciemnym prastarym lesie, przez który musiałaby przejść, by dotrzeć do Shiverstone Hall, zniechęciła się i odjechała.
– A pani nie odstrasza odludne położenie?
– Gdyby odstraszało, nie byłoby mnie tutaj.
Markiz rzucił jej badawcze spojrzenie głęboko osadzonych ciemnych oczu. Usta tworzyły prostą linię. Na prawym policzku od żuchwy po skroń skóra była biała i pomarszczona, kontrastowała z opalenizną pokrywającą resztę twarzy. Grace starała się zbyt długo nie przyglądać twarzy markiza. Przeniosła wzrok na jego szerokie ramiona, a potem na muskularne uda obciągnięte irchowymi bryczesami, wpuszczonymi w wysokie buty. Wyobraziła sobie, jaki byłby wściekły, gdyby odkrył jej oszustwo, i zawahała się, czy nie powinna wyjaśnić zaistniałego nieporozumienia. Zaraz jednak przed oczami stanęła jej córeczka i Grace odsunęła od siebie wszelkie wątpliwości.
– Pani Sharp nie będzie miała panu za złe, że chodzi pan w butach po domu? – wyrwała się, zanim sobie uzmysłowiła, że powinna ugryźć się w język.
– Jestem panem tego domostwa, a moje buty są czyste.
Grace wsunęła stopy pod fotel. Znalazła się w obcym miejscu z obcym mężczyzną i żywiła nadzieję, że ją zatrudni. To nie pensja ani dom wuja, w którym do osiągnięcia dziewięciu lat się wychowywała. Już nie jest dzieckiem czy pensjonarką, powinna rozważniej dobierać słowa. Markiz Ravenwell zdążył skomentować jej wiek. Nie powinna dawać mu powodów do myślenia, że ona nie nadaje się na guwernantkę Clary.
Zauważyła, że wierzch prawej dłoni, w której trzymał list, jest pokryty bliznami.
Caroline, jedna z jej szkolnych koleżanek, miała podobne blizny na nogach. Zapaliła się na niej sukienka, kiedy jako dziecko podeszła za blisko otwartego ognia. Miała szczęście, że przeżyła. Czy markizowi przytrafiło się coś podobnego? Blizny spowodowało poparzenie?
Chyba wyczuł, o czym pomyślała, bo odłożył list na stolik i skrzyżował ramiona tak, że prawa dłoń zniknęła z widoku. Zaczął bombardować ją pytaniami.
– Ile ma pani lat?
– Dziewiętnaście.
– Gdzie się pani uczyła?
– Na pensji dla młodych panien, prowadzonej przez madame Dubois w Salisbury.
– Skąd pani pochodzi?
– Wychowałam się w domu wuja w Wiltshire.
– Co się stało z pani rodzicami?
– Umarli, gdy byłam mała. Wujostwo wzięli mnie do siebie.
Ravenwell oparł dłonie na udach, wychylił się do przodu, twarzą do Grace, a ona walczyła z sobą, żeby patrzeć mu w czy i starać się nie zauważać blizn. To tylko uszkodzona skóra, powiedziała sobie w duchu, nie powinnam się jej przyglądać i wprawiać go w zażenowanie.
– Zatem pani wie, jak to jest być sierotą? – Głos mu złagodniał.
– Tak. – Sierota jest gorsza, mniej ważna, niedostrzegana. Ma świadomość, że jest inna, odczuwa samotność i brak przynależności.
– Nie pamiętam rodziców. Byłam niemowlęciem, gdy zmarli.
– Żywię nadzieję, że Clara będzie pamiętała rodziców, ale nie jestem tego pewien. Ma dopiero dwa lata – zauważył markiz i odchylił się na oparcie fotela.
– Będzie pamiętała, jeśli pan będzie jej o nich opowiadał – stwierdziła Grace. – Wujostwo nie opowiadali mi o rodzicach, ponieważ od lat byli z nimi pokłóceni. Wzięli mnie do siebie jedynie dlatego, że uważali to za chrześcijański obowiązek.
Zapanowało milczenie. Ravenwell zapatrzył się w ogień płonący w kominku. Grace zbierała myśli, czegoś nie rozumiała.
– Wspomina pan tylko o Clarze – odezwała się. – Powiedział pan, że chce się pan przekonać, czy powierzyć mi nad nią opiekę. Czy ona nie jest za mała, żeby mieć guwernantkę? Może pan i markiza Ravenwell potrzebują guwernantki dla innych dzieci?
Pytanie wyrwało Ravenwella z zadumy.
– Nie ma markizy, a Clara będzie pani jedyną podopieczną.
– Czy niania nie byłaby bardziej odpowiednia? – wyrwało się Grace, zanim pomyślała, co też ona mówi. Co wyprawia? Przecież chce, by ją zatrudnił.
– Nie potrafi pani zaopiekować się małym dzieckiem?! – obruszył się. – A może uważa pani, że byłoby to poniżej pani godności jako wykwalifikowanej guwernantki?
– Owszem, potrafię, i nie będzie to poniżej mojej godności. Zastanawiałam się tylko…
– Nie chcę, żeby Clara przywiązała się do niani, a po kilku latach musiała przyzwyczajać się do nowej opiekunki. W jej krótkim życiu i tak było za dużo zamętu. Chce pani tej posady czy nie?
– Ależ tak, bardzo. – Serce Grace przepełniła radość. Czy życie może być piękniejsze?
Ravenwell obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Jest pani młoda. Nie będzie się pani czuła tu samotnie? Jest pani pewna, że chce tu zostać?
– Jestem.
Radość Grace była autentyczna. Nie musiała ze sztucznym uśmiechem kryć najmniejszej obawy. Zacisnęła wargi, żeby nie uśmiechnąć się od ucha do ucha, ale i tak, bez zaglądania do lustra, wiedziała, że jej oczy promienieją radością. Nie potrafiła zdobyć się na obojętność, chociaż dobrze pamiętała nauki madame Dubois, że okazywanie emocji przez guwernantkę nie będzie mile widziane przez pracodawców.
– Przyprowadzę Clarę, niech się z panią zapozna. – Markiz wstał. – Proszę dać mi swoją pelerynę. Poproszę panią Sharp, żeby usunęła błoto.
Speszona nieoczekiwaną uprzejmością, Grace zdjęła szarą pelerynę – ciepłą i praktyczną, odpowiednie okrycie dla guwernantki – i przekazała ją markizowi. Do tej chwili nie uświadamiała sobie, że przyjmując posadę guwernantki Clary, stanie się domowniczką Ravenwella. Sądziła, że wykorzeniła już w sobie zwyczaj dawania pierwszeństwa działaniu przed myśleniem o konsekwencjach, ale może wciąż jeszcze jest tą samą impulsywną dziewczyną, co dawniej.
Ravenwell, który ani razu nie uśmiechnął się od jej przybycia i który wiódł samotnicze życie w tym surowym domostwie na odludziu, stał się jej pracodawcą. Będzie zależna od oschłego, ponurego, wyraźnie niezadowolonego ze swego losu mężczyzny. Nic to, liczy się tylko możliwość codziennego obcowania z córką, opiekowanie się tym małym aniołkiem, skrzywdzonym przez los. Postanowiła, że wniesie radość, śmiech i miłość w jej życie, aby mała nigdy nie zwątpiła, że jest kochana i chciana.
– Ilu służących jest w pańskim domu? – zapytała.
– Troje w domu i dwóch mężczyzn na terenie posiadłości. To całkowicie wystarcza – odparł markiz i opuścił bawialnię.
Grace została ze swoimi myślami nad nieoczekiwanym obrotem, jaki przybrało jej życie. Co powiedziałaby panna Fanworth, gdyby mogła ją zobaczyć w tej chwili? Była jej ulubioną nauczycielką. Pomogła jej owej nocy, podczas której urodziła córeczkę, i doradziła oddać dziecko do adopcji. Kiedy Grace opuszczała pensję, panna Fanworth zdradziła jej nazwisko pary, której przekazano jej córeczkę. „Od ciebie zależy, co uczynisz z tą informacją, Grace, ale moim zdaniem zasługujesz, żeby to wiedzieć” – powiedziała wówczas.
Grace opuszczała szkołę z mocnym postanowieniem, że odnajdzie ludzi, którzy adoptowali jej córkę. Znała tylko ich nazwisko i wiedziała, że mieszkają w hrabstwie Gloucester. Gdy ustaliła ich dokładny adres, okazało się, że zginęli tragicznie w wypadku, a Clara znalazła się u wuja, który został jej prawnym opiekunem, u markiza Ravenwell. Niezrażona komplikacjami, udała się do wiejskiej rezydencji markiza w okolicy Harrogate, gdzie dowiedziała się od miejscowych, że Ravenwell mieszka w Shiverstone Hall. Wbrew trudnościom tu dotarła. Udało się – odszukała swoje dziecko.
W tym momencie niemal usłyszała wyważony głos panny Fanworth: „Bądź ostrożna, Grace. Stąpasz po cienkim lodzie”. Rzeczywiście ostrożność jest wskazana. Musi uważać. Na myśl o tym, co by było, gdyby groźny markiz odkrył jej sekret, ogarnął ją lęk, chociaż nie zrobiła nic złego. Była guwernantką, a on potrzebował guwernantki. Będzie dbała o Clarę najlepiej, jak potrafi.
Ocknęła się z rozmyślań na odgłos kroków. Do bawialni wszedł Ravenwell, trzymając siostrzenicę za rączkę. Dreptała obok niego, przyciskając do siebie łokciem drugiej ręki szmacianą lalkę.
– Claro – zwrócił się do dziewczynki, kiedy zatrzymali się przed Grace – to jest panna Bertram. Przyjechała, żeby się tobą zaopiekować.
W Grace wezbrała gwałtowna, wszechogarniająca fala uczucia. Opadła na kolana przed córeczką, chłonąc wzrokiem jasnobrązowe kędzierzawe włoski, złotozielone oczy – zupełnie jak jej własne – pulchne policzki i usteczka niczym różany pąk.
Dotknęła rączki, urzeczona gładkością skóry. Jaka duża urosła ta rączka od czasu, gdy całowała ją po raz ostatni przed oddaniem córki. Starała się zapamiętać tamtą chwilę, wiedząc, że to wspomnienie musi jej wystarczyć do końca życia. Teraz zyskała drugą szansę. Westchnęła, próbując za wszelką cenę opanować rozdzierające ją uczucia. Ravenwell usunął się na bok, ale Grace czuła na sobie jego wzrok. Obserwował ją, oceniał.
– Jaka śliczna lalka – z trudem wydobyła z siebie głos. – Jak ma na imię?
Clara włożyła kciuk do ust. Patrzyła na Grace wielkimi oczami, zbyt poważnymi jak na małe dziecko.
– Prawie się nie odzywa, odkąd straciła rodziców – odezwał się markiz.
Nie mogąc dłużej zapanować nad uczuciami, Grace wyciągnęła ramiona i uściskała Clarę. Zauważyła zdziwienie Ravenwella i nakazała sobie opanowanie. Nie wolno wzbudzać jego podejrzeń.
– Wiem, jak to jest być sierotą – powiedziała z myślą o markizie. – Ona ma nas. Sprawimy, że będzie szczęśliwa.
Pogłaskała delikatnie Clarę po pleckach. Jakie solidne było to małe ciałko, które tuliła w ramionach. Została nagrodzona cichym westchnieniem, dziewczynka przywarła do niej bliżej. Łzy wypełniły oczy Grace; nie zdołała ich powstrzymać. Załkała raz, a potem drugi.
– Płacze pani?
Spojrzała na Ravenwella. Podawał jej chusteczkę. Gwałtownie zamrugała powiekami, po czym wzięła chusteczkę i osuszyła oczy. Wypuściła Clarę z objęć. Będzie dość czasu na czułości, o ile markiz nie zmienił zdania i nadal chce ją zatrudnić. W głowie Grace zadźwięczał głos madame Dubois, która nieustannie kładła nacisk na konieczność kontrolowania emocji przez guwernantki. Łatwo jej mówić, pomyślała, była taka nieczuła. Grace wiedziała, że jest niesprawiedliwa wobec przełożonej szkoły.
Z tego, co mówiła panna Fanworth w dniu, w którym opuszczała szkołę Joanna, a także z opowiadania Rachel, która zastała kiedyś madame Dubois szlochającą nad stosem starych listów, wynikało, że madame przeżywała w przeszłości własne tragedie. Wspomnienie surowej madame Dubois pomogło jednak Grace odzyskać równowagę ducha. Ogarnął ją niepokój, że tak się odsłoniła.
Czy Ravenwell jest zniesmaczony jej wybuchem? Odeśle ją? Wstała niezdarnie z kolan, mając nadzieję, że zanadto nie skompromitowała się w jego oczach. Należało się wytłumaczyć. Oczywiście nie powie prawdy. Ponownie otarła oczy i oddała mu chusteczkę.
– Dziękuję – powiedziała. – Przepraszam za brak opanowania.Wyraz twarzy markiza nie wróżył niczego dobrego. W tym momencie poczuła rączkę wsuwającą się w jej dłoń. Clara stała obok i podawała Grace lalkę. Wzięła lalkę i przykucnęła przy małej.
– Dziękuję – zwróciła się do niej z uśmiechem. – Teraz widzę, że twoja lalka jest ładniejsza, niż przypuszczałam, niemal tak ładna jak ty.
Pogłaskała Clarę po jedwabistym policzku, połaskotała pod brodą. Dostała w nagrodę nieśmiały uśmiech. Odwaga wstąpiła w jej serce, wstała i śmiało wytrzymała wzrok markiza. Nie da mu sposobności do zmiany zdania.
– Zamierzałam właśnie wyjaśnić, że wzruszyło mnie podobieństwo sytuacji Clary i własnej, kiedy byłam dzieckiem. Nie zdołałam też opanować radości, że dostałam taką wspaniałą posadę. – Uniosła brodę. – To była niewybaczalna słabość, która nigdy więcej się nie powtórzy. Daję panu słowo.
Tytuł oryginału
The Governess’s Secret Baby
Pierwsze wydanie
Harlequin Mills & Boon Ltd, 2016
Redaktor serii
Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne
Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta
Lilianna Mieszczańska
© 2016 Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3971-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.