Sekrety księcia Leopolda - Julia London - ebook + książka

Sekrety księcia Leopolda ebook

Julia London

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

O rękę Caroline ubiegało się wielu kawalerów, jednak piękna arystokratka odprawiła wszystkich z kwitkiem. Przyzwyczajona do powszechnego uwielbienia, jest oburzona, że książę Leopold jej nie pamięta. Jak to, przecież została mu przedstawiona, a nawet z nią tańczył! Kiedy o księciu zaczynają krążyć bulwersujące plotki, urażona Caroline dba, by ukazały się w prasie. Mimo to nie umie odmówić, gdy Leopold prosi ją o pomoc w prowadzonym przez siebie śledztwie. Działają zbyt pochopnie i wywołują szereg skandali, ale im bardziej narażają się na potępienie, tym bardziej się jednoczą. Stają się sobie bliscy, niestety w ich świecie uczucia to luksus, bo związków nie zawiera się z miłości. Na szczęście oboje dochodzą do wniosku, że niektóre zasady są po to, by je łamać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 334

Oceny
4,0 (8 ocen)
3
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Natalia-87

Całkiem niezła

Nie była zła, ale strasznie się ciągła, są książki od których nie można się oderwać tą do nich nie należy. I trochę takie zakończenie że nie wiadomo co dalej.
00

Popularność




Julia London

Sekrety księcia Leopolda

Tłumaczenie: Hanna Dalewska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: A Royal Kiss and Tell

Pierwsze wydanie: HQN Books, 2021

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2020 by Dinah Dinwiddie

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7983-3

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Helenamar, Alucja

1846 r.

To święta prawda, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni pragną z całego serca, by ktoś złożył im uroczystą przysięgę, że będzie darzyć ich miłością i opiekować się nimi do końca swoich dni. A widok tych, którzy stoją już na ślubnym kobiercu, zawsze napawa wszystkich wielką radością. Ostatnio takim właśnie radosnym wydarzeniem był ślub powszechnie podziwianej lady Elizy Tricklebank i Jego Królewskiej Mości Sebastiana Charlesa Ivera Chartiera, następcy tronu Alucji.

Panna młoda wkroczyła do katedry św. Pawła w Helenamar, stolicy Alucji, dokładnie o wpół do pierwszej. W białej sukni z jedwabiu i szyfonu, w stylu alucjańskim, a więc obcisłej i oczywiście z trenem. Na trenie tym, o długości imponującej, bo trzydziestu stóp, wyszyto srebrnymi i złotymi nićmi symbole Alucji i Anglii. Alucję reprezentowały słynne konie wyścigowe, górskie jaskry i herb Chartierów, a Anglię Róża Tudorów, lew i chorągiew królewska. Natomiast na brzegach rękawów wyhaftowano ściegiem muszelkowym narodowe motto Alucji – Libertatem et Honorem.

Na głowie panny młodej naturalnie welon przytrzymywany przez diadem, użyczony przez Jej Królewską Mość Darię. Diadem wysadzany brylantami, spośród których ten największy, na samym przedzie, to kamień dziesięciokaratowy. Szyję panny młodej zdobił naszyjnik z pereł, dwudziestu trzech, tyle bowiem prowincji liczy Alucja, a na piersi połyskiwała złota brosza z szafirem, prezent ślubny od pana młodego, księcia Sebastiana.

Pan młody miał na sobie czarny frak z najcieńszej wełny, także długą, białą kamizelkę, na której wyszyto miniatury tych samych symboli Alucji i Anglii, co na welonie panny młodej. Poza tym jedwabny fular, przetykany srebrną i złotą nitką, a na głowie koronę, którą go już obdarowano, gdy został mianowany następcą tronu.

Po zakończeniu ceremonii nowo poślubiona para pojechała odkrytym powozem do pałacu Konstantyna. Blisko trzy mile aleją, gdzie po obu stronach tłoczyli się rozentuzjazmowani ludzie wznoszący radosne okrzyki.

Król nadał młodej parze tytuły księcia i księżnej Tannymeade. Ich rezydencją będzie pałac Tannymeade.

Korespondentka „Honeycutt’s Gazette”

Każdy ślub to powód do radości, a kiedy jest to ślub królewski, radość jest tak wielka, że rozgrzewa najzimniejsze nawet serca, dlatego teraz uśmiech nieprzerwanie gościł na każdej twarzy. A ci, którzy byli zaprzyjaźnieni z panną młodą, byli u szczytu szczęścia. Lady Caroline Hawke na pewno. Przeszczęśliwa, że los okazał się tak łaskawy dla jej najdroższej przyjaciółki, Elizy Tricklebank, która teraz przysięgała miłość i wierność księciu Sebastianowi. A jeszcze przed kilkoma miesiącami była całkowicie pewna, że zostanie starą panną, zawsze ubraną bardzo skromnie, zawsze zajętą tym samym. Albo czytaniem staremu, oślepłemu ojcu, albo reperowaniem zegarów. Kobiety raczej tym się nie zajmują, ale ją pochłaniało to bez reszty. Tak było, póki nie została zaproszona na bal wydany przez Ich Królewskie Moście. Popełniono wtedy morderstwo, a do niej po jakimś czasie dotarły pewne plotki, dzięki którym udało się zidentyfikować zabójcę. I w rezultacie ona, Eliza Tricklebank, ta niby stara panna po wsze czasy, bierze ślub z mężczyzną, który pewnego dnia zostanie władcą tego kraju.

Czyli będzie królową!

Czyli stanie się coś, co na pewno wykracza poza granice wyobraźni Caroline. O takim rozwoju wypadków nie czytała w żadnej bajce, nawet w tych pisanych z największą fantazją i teraz, usadowiona na miejscu honorowym w pierwszym rzędzie ławek – jako serdeczna przyjaciółka panny młodej – czuła, że od tego wszystkiego trochę już kręci jej się w głowie. A przede wszystkim gdy widziała przed sobą Elizę tak teraz nieskończenie promienną, czuła się po prostu rozrzewniona.

Obok pana młodego stał jego brat, książę Leopold. Mężczyzna wyjątkowo pociągający. Słusznego wzrostu, barczysty i taki naprawdę bardzo męski. Szkoda, że ten właśnie mężczyzna nie raczy jej zauważać. W sierpniu, na przyjęciu u Jego Królewskich Mości, owszem, raz spojrzał na nią, ale tak obojętnie, niemal jak na służącą, która przyszła odebrać od niego przybrudzone ubranie. Podobnie było tego dnia rano, podczas konnej przejażdżki po parku Klevauten, na którą zaproszono weselnych gości. Kiedy go mijała, wcale nie odezwał się miło, tylko spojrzał tak przelotnie i na tym koniec. A szkoda. Bo taki przystojny, taki pociągający. Tak bardzo, że kiedy po raz kolejny zerknęła na niego, nagle przed oczyma, na moment, pojawiła się inna młoda para. Już nie Eliza i Sebastian, lecz Caroline i Leopold, uśmiechający się do niej bardzo ciepło… Tak, już widziała oczami wyobraźni, jak idzie z nim do ołtarza. Właśnie z nim! Ona w pięknej sukni uszytej przez dworską krawcową. Oczywiście, pod czujnym okiem Caroline, która na modzie zna się jak mało kto.

Obok Elizy stała jej siostra, pani Hollis Honeycutt. Tego dnia starościna weselna, a więc to ona pomagała ośmiu druhenkom nieść tren imponującej długości. Każda druhenka naturalnie na głowie miała wianek, a suknie były wierną kopią sukni panny młodej, z tym że oczywiście bez trenu. Natomiast druhen nie było, co Caroline wydało się dziwne. Ona zamierzała na swym ślubie mieć ich całą gromadę. Ale Eliza już wcześniej ją uprzedziła, że w Alucji nie ma takiego zwyczaju. Tylko starościna i dziewczynki, które sypią kwiatki. W tym celu zjeżdżają tu ze wszystkich zakątków królestwa, uważając to za wielki zaszczyt.

– I co z tego? – obruszyła się wtedy Caroline, rozżalona, przecież znała się z Elizą od dziecka i była pewna, że to ona będzie jej pierwszą druhną. – Nawet jeśli nie ma tu takiego zwyczaju, to na twoim ślubie mogłyby być druhny.

– Ale mnie wystarczą druhenki – odparła Eliza. – Wcale mi nie zależy, żeby było jak najbardziej uroczyście. Mógłby być tylko ślub cywilny, ale królowa Daria nalega na kościelny.

– Wcale się nie dziwię. Powinno być jak najbardziej uroczyście, skoro żeni się następca tronu, a więc przyszły król. A ty, jego żona, w oczach wszystkich jesteś przyszłą królową, która również będzie rządzić tym królestwem.

– Ja?! – Eliza prychnęła. – Rządzić? Ja do tego palca na pewno nie przyłożę. Co innego mnie będzie uszczęśliwiać! Na przykład kiedy uda mi się odnaleźć drogiego męża w tym ogromnym pałacu!

Eliza wykonała ręką szeroki gest, wskazując na to, co dookoła, czyli Pałac Konstantyna.

– Elizo! To może będę twoją starościną weselną? – spytała Caroline.

– A dlaczego nie ja? – zaprotestowała Hollis. – Przecież to ja jestem siostrą Elizy.

– Ale ja na pewno lepiej zadbam o tren. Przecież wiem, że tobie wcale nie jest łatwo poruszać się w sukni z trenem. A poza tym chciałabym, by moja suknia też była widoczna. W końcu kosztowała mnie niemało. – Eliza i Hollis spojrzały na nią z przyganą, więc szybko dodała: – Naturalnie najważniejsza jest suknia panny młodej!

Suknia ta, oczywiście, była w stylu alucjańskim. Kiedy miesiąc temu Eliza, Hollis i Caroline zjechały do Helenamar, tutejsza moda bardzo im się spodobała. W Anglii nosiło się suknie o bardzo sutych spódnicach, z wysokimi kołnierzami i długimi rękawami. Taka suknia ważyła niemało i było w niej gorąco. A tutaj żadnych sutych spódnic ani wysokich kołnierzy. Suknie były więc o wiele lżejsze, a rękawy, choć też długie, szerokie, powiewające. Jedyny mankament to tren, tutaj obowiązkowy. Na początku nie miały nic przeciwko temu, ale bardzo szybko zorientowały się, że te długie treny jednak często są utrudnieniem.

– A poza tym… – ciągnęła nieugięta Caroline – …nie ma takiego prawa, które by nakazywało, że starościną weselną ma być rodzona siostra panny młodej.

– Owszem, nie ma – przytaknęła Eliza. – Ale ja po prostu chcę, by była nią Hollis. Chociażby dlatego, że ty podczas ceremonii byłabyś bardziej zajęta popatrywaniem na Leo niż na mój tren. Zdążyłam już zauważyć, że często kierujesz wzrok w jego stronę.

Caroline prawie odburknęła:

– Spojrzeć chyba wolno, prawda? A poza tym…Leo? Oho! Czyżbym mogła już tak do niego się zwracać?

Tak poufale? Przecież to młodszy brat księcia Sebastiana, również królewski syn. Który ostatnie kilka lat spędził w Anglii, pobierając nauki w Cambridge, ale podobno do tych nauk raczej się nie przykładał, zajęty przede wszystkim życiem towarzyskim. Caroline spotkała go w lecie w Chichester, właśnie na przyjęciu w wiejskiej posiadłości. Rozmawiali przez chwilę, tak miło, że Caroline do dziś pamiętała każde słowo. A książę Leopold na pewno nie. Przecież miała już okazję się przekonać, że on w ogóle sobie jej nie przypomina.

Koniec już tych rozmyślań. Trzeba wrócić do rzeczywistości, skoro arcybiskup teraz zaintonował pieśń. Pieśń odśpiewano, po czym nastąpił ten najważniejszy moment, kiedy Eliza i Sebastian, trzymając się za ręce, z wielkim przejęciem powtarzali słowa przysięgi.

Jakże romantycznie!

Caroline zerknęła w bok, tam, gdzie siedział Beck, czyli baron Beckett Hawke. Jej brat, starszy od niej o sześć lat, który już w wieku lat czternastu został opiekunem ośmioletniej Caroline.

– Ona jest prześliczna, prawda? – szepnęła.

– Ciii… – syknął Beck, ale Caroline, niezrażona, szeptała dalej:

– Moim zdaniem ona jest ładniejsza nawet od królowej Wiktorii w dniu jej ślubu. I ma przepiękną suknię. A ten haft na trenie to mój pomysł. Myślę, że mogłabym sama coś takiego wyszyć.

Wtedy brat, spoglądając groźnie, ścisnął ją mocno za kolano, więc nie powiedziała już ani słowa. Odsunęła jego rękę i po raz kolejny przemknęła spojrzeniem po monumentalnej katedrze. W górze sufit pokryty był malowidłami. Aniołowie i święci, a w dole prawie wszystko pozłacane. Najwięcej złoceń na ambonie, która po prostu się skrzy, a wysokie okna naturalnie były witrażowe. Promienie porannego słońca wpadały przez kolorowe szybki i tren Elizy mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Wszędzie zresztą, gdzie nie spojrzeć, kolorowo, bo katedrę wypełniali szczelnie ludzie w różnobarwnych strojach. Różnili się też miedzy sobą kolorem skory, a więc niewątpliwie było wśród nich wielu przybyszów z dalekich krajów, całkowicie nieznanych Caroline.

Ceremonia trwała już niemal godzinę. Teraz chór młodych mężczyzn i chłopców zaśpiewał kolejną pieśń. Przepięknie. Jakby niebo się otworzyło i śpiewali aniołowie. Potem arcybiskup zaczął coś mówić, po łacinie i alucjańsku, a więc Caroline nie wiedziała, o co dokładnie chodzi. Angielski słychać było tylko wtedy, gdy zwracano się do Elizy. A Eliza i Sebastian wielokrotnie klękali i wstawali. Potem przez chwilę stali, wpatrując się w siebie rozmarzonym wzrokiem, a potem uklękła już tylko Eliza i to była naprawdę chwila pełna powagi. Caroline miała wrażenie, jakby Elizę teraz namaszczano. Kończąc ten obrzęd, arcybiskup na moment położył dłoń na głowie Elizy. Królewska para podniosła się z krzeseł, książę Sebastian też powstał z kolan. Pomógł Elizie zrobić to samo, po czym przypiął jej do sukni wspaniałą złotą broszę wysadzaną szafirami.

– Czyli ona jest już prawdziwą księżniczką, prawda? – zaszeptała bardzo przejęta Caroline, ale Beck, jak można się było spodziewać, udał, że nie słyszy.

Caroline żałowała bardzo, że ojciec Elizy, sędzia Tricklebank, z racji swego podeszłego wieku i ślepoty nie mógł przyjechać do Alucji, by uczestniczyć w tej wspaniałej uroczystości. Był obecny na uroczystości o wiele skromniejszej. Na ślubie cywilnym w Anglii, który miał miejsce wcześniej, ponieważ uznano, że należy młodą parę połączyć jak najszybciej. Potem w Alucji ponownie odbył się ślub cywilny, ale to było nic w porównaniu z dzisiejszą, przepiękną uroczystością, która była prawdziwą ucztą i dla oczu, i dla serc. Przecież katedra pękała w szwach i Caroline była bardzo ciekawa, czy na wieczornym balu też pojawią się tłumy. Nie miała nic przeciwko temu, skoro na balu miała wystąpić w pięknej sukni, w stylu naturalnie alucjańskim, i była pewna, że zrobi furorę.

Poprzedniego dnia Eliza nerwowo wyliczała władców różnych krajów, którzy mieli być obecni na ślubie i na balu. Wyliczała i wyliczała, a końca nie było widać. Ona coraz bardziej zdenerwowana, a Caroline coraz bardziej zachwycona.

– Nie! To niepojęte! – wykrzyknęła po jakimś czasie Eliza, już przerażona. – Co to będzie, jeśli powiem coś nie tak? Przecież ich tylu przyjechało i podarków dostaliśmy bez liku, nie sposób więc zapamiętać, co jest od kogo. Nigdy dotąd nie widziałam tylu złotych kielichów, srebrnych tac i najcieńszej porcelany! Mam prawo być zdenerwowana i może zdarzyć się, że powiem coś głupiego, wyleję coś na siebie…

– Po prostu uważaj, żeby niczego nie nalewali ci do pełna – rzuciła przez ramię Hollis, podrywając głowę znad kajetu, w którym już zapisywała to, co zamierzała wykorzystać w kolejnym numerze swego magazynu. Magazyn ten ukazywał się dwa razy w miesiącu i można było w nim poczytać o najnowszej modzie, prowadzeniu domu, dbaniu o zdrowie oraz – co dla czytelników było chyba najbardziej interesujące – zapoznać się z najświeższymi plotkami z wyższych sfer. Teraz naturalnie londyńczycy z największą niecierpliwością czekali na wieści o ślubie Angielki z następcą tronu Alucji. Dlatego Hollis postanowiła, że aby zaspokoić ich apetyt, ten kolejny numer będzie dwa razy grubszy niż zwykle.

– Przecież wiadomo, że będę uważać – burknęła Eliza. – Inaczej być nie może, skoro tu, w Alucji, wszyscy wlepiają we mnie oczy i wciąż mam wrażenie, że coś robię nie tak. A może też tak się gapią, bo chcą wypatrzyć, czy przypadkiem nie noszę już pod sercem kolejnego następcy tronu.

– I co się dziwisz? – obruszyła się Caroline. – Przecież jesteś dla nich kimś w rodzaju klaczy zarodowej. Ale nie narzekaj. Dasz im to, czego pragną, i spokojnie będziesz żyła dalej, ciesząc się wieloma przywilejami. I otoczona naprawdę liczną służbą.

O tej rozmowie przypomniała sobie podczas ceremonii ślubnej, kiedy arcybiskup podniósł wysoko złocisty kielich wysadzany drogimi kamieniami. Trzymał go dokładnie nad głowami młodej pary. Wtedy książę Sebastian wziął Elizę za rękę i stanęli teraz twarzą do tłumu weselnych gości. Już mąż i żona, wyraźnie przeszczęśliwi. Uśmiechali się tak promiennie, że być może potomek już był w drodze.

Po krótkiej chwili małżonkowie ruszyli przed siebie główną nawą kościoła. Z góry posypały się płatki białych róż, a oni szli wolnym krokiem, do przodu, choć oczy mieli zwrócone ku sobie. Na pewno przeszczęśliwi i Caroline jednak poczuła ukłucie zazdrości. Jak dotąd nie zaprzątała sobie głowy zamążpójściem, choć Beck narzekał, że mogłaby wreszcie kogoś sobie znaleźć, ustatkować się, i on miałby wreszcie spokój. Niby znużony opieką nad nią, ale Caroline czuła, że to rządzenie siostrą chyba mu się podoba. Z tym że oczywiście wcale nie chciała być starą panną. A teraz, kiedy popatrywała na rozpromienioną Elizę, zapragnęła całym sercem też pewnego dnia oddać serce mężczyźnie, któremu będzie droga. Przekonać się, jak to jest, kiedy człowiek pokocha naprawdę.

Kiedy książę Leopold, podążający razem z Hollis w ślad za młodą parą, mijał Caroline, uśmiechnął się uprzejmie. Jednocześnie jego spojrzenie jakby na ułamek sekundy zatrzymało się na Caroline. Czyżby wreszcie ją zauważył? Zachwycona, uśmiechnęła się jak najszerzej i zaczęła podnosić rękę, by pomachać, ale drogi brat poczęstował ją sójką w bok i wysyczał:

– Przestań tak wyciągać szyję, bo jeszcze sobie kark skręcisz. A jeśli chodzi o Leopolda, to nie zapominaj, że on jest księciem, a ty tylko dziewczyną z Anglii. Tylko to, a już sobie coś tam zaczynasz wyobrażać. Widzę to przecież w twoich oczach.

Tylko angielską dziewczyną?! Chyba jednak przesadził! Miała wielką ochotę go kopnąć, co owszem, gdy była młodsza, zdarzało się dość często.

Teraz oczywiście tylko burknęła:

– A co szkodzi trochę pofantazjować?

Beck skrzywił się i oboje już milczeli, popatrując na arcybiskupa i ministrantów przechodzących teraz główną nawą. Z tym że Caroline nadal była oburzona. Tylko dziewczyna z Anglii?

Też coś!

ROZDZIAŁ DRUGI

Księżna Tannymeade, od niedawna małżonka księcia Sebastiana, jest podziwiana zarówno przez mieszkańców Alucji, jak i resztę świata. Po uroczystości w kościele odbyła się jeszcze jedna ceremonia w ścisłym, rodzinnym gronie, przy udziale nielicznych zaproszonych gości. Podczas tej uroczystości księżnej wręczono ślubne podarki, między innymi naszyjnik z rubinami od Ferdynanda I, cesarza Austrii, pozłacaną szkatułkę z porcelany od sułtana Abdülmecida i narodu tureckiego. Także parę tańczących koni od księcia Florestana I, władcy Monako, a od naszej królowej Wiktorii i księcia Alberta wiejską rezydencję w Sussex, czyli Crawley Hall. Klucze do rezydencji w imieniu królowej przekazał lord Russel.

Podczas ceremonii nie tylko książę i księżna Tannymeade zwracali powszechną uwagę. Zauważono, że pewien bardzo bliski krewny księcia bardziej niż nowożeńcami zainteresowany jest bogatą dziedziczką z Weslorii.

Korespondentka „Honeycutt’s Gazette”

Ten ślub był chyba najdłuższą ceremonią w historii ludzkości. Nawet greckie bachanalia na pewno nie trwały tak długo. Książę Leopold już czuł, że jego fular zawiązany jest stanowczo zbyt mocno, a medale, przypięte na piersi, bardzo uwierają. A o której to dziś Kadro, jego strażnik, zataszczył go do łóżka? Chyba gdzieś tak o czwartej nad ranem. Niestety pamiętał to jak przez mgłę, ale całą winę za to ponosi nie on, lecz to, co wlał sobie do gardła. Co ambasador Szwecji nazwał tak ładnie „la fée verte”. Czyli po prostu absynt.

Po przejściu główną nawą kościoła świeżo upieczeni małżonkowie wkroczyli do małego westybulu, gdzie miał być dokonany zapis w księdze kościelnej. Leo, pani Honeycutt i arcybiskup także tam weszli, jako świadkowie. Pierwszy złożył podpis Sebastian. Pootem przyszła kolej na Elizę, której, jak zauważył Leo, ręka się trzęsła i nie obyło się bez kleksa. Ale pismo bardzo ładne, bo litery duże, okrągłe. Eliza Tricklebank Chartier. Napisała co trzeba, odłożyła pióro, po czym ona i pani Honeycutt rzuciły się sobie w ramiona. Przytuliły się głowami i śmiały się jak szalone.

Leo odruchowo spojrzał na Basa, potem nieco wyżej, na zegar widoczny nad ramieniem brata. Spojrzał tam też mimo woli, przecież absolutnie nie chciał być nieuprzejmy i dawać bratu do zrozumienia, że ma już tego wszystkiego dość. A niestety tak było, skoro od dwóch tygodni nie miał ani chwili spokoju. Bez przerwy coś się działo, a to przyjęcie, a to jakaś uroczystość, na której musiał się pokazać. Więc naturalnie pojawiał się tam, gdzie wypadało, nudząc się jak mops i marząc o tym, by wreszcie odprężyć w gronie ludzi, z którymi miał wspólny język. Bo z tym nudnymi alucjańskimi arystokratami wcale się nie dogadywał. I stanowczo wolałby mieszkać gdzieś daleko stąd. Najlepiej w Anglii.

Jako trzecia z kolei złożyła podpis Hollis, pod tym ozdobionym kleksem podpisem Elizy, potem Leo, a potem wszyscy na moment znieruchomieli, ponieważ arcybiskup udzielał młodej parze jeszcze jednego błogosławieństwa. Na co Leo popatrywał prawie z niesmakiem. Bo i ileż tych błogosławieństw potrzeba młodej parze? Chyba już wystarczy!

I wreszcie nadeszła ta upragniona chwila, gdy wszyscy wyszli z katedry. Eliza i Bas wsiedli do odkrytego powozu, który miał ich zawieźć do pałacu. Eskortowani przez straż pałacową mieli przejechać długą, szeroką aleją, gdzie po obu stronach naturalnie czekały już tłumy. Eliza, kiedy przyjechała do Alucji, bardzo szybko stała się osobą niezwykle popularną. W oczach Alucjan, tych żyjących z pracy rąk, była jedną z nich, kobietę z gminu, której udało się oczarować następcę tronu. Co nie było do końca zgodne z prawdą, ale ludziom ta wersja bardzo się podobała. Czemu Leo się nie dziwił. Przecież wiedział, że większość ludzi pracuje bardzo ciężko, by zarobić na chleb, a o życiu w przepychu, takim jak jego, mogą tylko pomarzyć. On natomiast czuł się jak w pozłacanej klatce i musiał zważać na każdy krok. Z kim rozmawia, co mówi, gdzie siada i tak dalej. W Anglii, owszem, wiedziano, że jest księciem, ale tylko w tak zwanych wyższych sferach. Zwyczajni ludzie nie byli tego świadomi. Był po prostu kimś, kto ma wypchany pugilares i za kim chodzi zawsze dwóch strażników. A chodził, dokąd chciał, polował, kiedy miał na to ochotę. Nie stronił od hulanek w wesołej kompanii, jeździł konno, zalecał się do dam.

Żył tam beztrosko, niczym nieskrępowany, dopóki do Londynu nie przyjechał jego brat, by negocjować umowę handlową. Zamordowano wtedy jego sekretarza i nagle cała Anglia już wiedziała, że w Anglii jest jeszcze jeden alucjański książę. Niestety Leo stał się wówczas osobą powszechnie znaną. Jego życie się zmieniło, ale miał nadzieję, że kiedy teraz wróci do Anglii, będzie jak dawniej. Z tym że niestety na szybki powrót raczej się nie zanosiło. Ale tego dnia udało mu się wymyślić coś, dzięki czemu będzie miał chwilę wytchnienia. Po przyjęciu, na którym mieli być obecni tylko członkowie rodziny i osoby najbardziej zaprzyjaźnione, zamierzał spotkać się ze w swymi przyjaciółmi, których znał od lat. Pobyć z nimi, odprężyć się i nabrać sił przed wieczornym balem.

Razem z panią Honeycutt wsiedli do złoconego powozu, w którym siedziała już królewska para, czyli rodzice Leopolda. Powóz ruszył w ślad za nowożeńcami i Leo zauważył, że pani Honeycutt sprawia wrażenie bardzo onieśmielonej. Siedziała prosto jak świeca, ręce miała złożone na podołku, a palce zaciśnięte tak mocno, że można się było obawiać, że te palce w końcu sobie połamie. Bardzo chciał jakoś podtrzymać ją na duchu. Jego rodzice zamienili z nią tylko kilka uprzejmych słów, a potem popatrywali przez okna powozu na wiwatujących ludzi tłoczących się po obu stronach alei. Dla nich była po prostu cudzoziemką, która niebawem wróci do Anglii, a więc nie ma co zawracać sobie nią głowy. Ale jemu było jej po prostu żal. Przecież ten ślub na pewno był dla niej wielkim przeżyciem. Oczywiście na pewno o wiele większym przeżyciem był dla jej siostry, czyli panny młodej. Elizie nie będzie łatwo, chociażby dlatego, że alucjańska arystokracja wyraźnie patrzy na nią z góry. Nie szkodzi, ważne, że Bas kocha ją nad życie.

Natomiast druga dama, która przyjechała tu z Elizą, czyli siostra lorda Hawke’a, wcale nie sprawiała wrażenia speszonej. Ta jasnowłosa istota o wyjątkowo pociągającej powierzchowności musiała mieć nerwy jak postronki, bo wyglądało na to, że jest tylko i wyłącznie wszystkim podekscytowana. Promienny uśmiech prawie nie znikał z jej twarzy. Pogodna i bardzo otwarta, gotowa z każdym, kto stanął na jej drodze, zamienić kilka słów. I z księciem, i z kamerdynerem, i z pokojówką. Nic dziwnego więc, że zwracała na siebie uwagę, co ją ośmielało. Przecież przed dwoma dniami, podczas bankietu wydanego przez parę królewską sama do niego podeszła. Jakby nie dbała o to, że do księcia nie podchodzi się samemu, tylko trzeba czekać, aż zostanie się owemu księciu przedstawionym. Mało tego, podeszła, kiedy on zajęty był rozmową z kimś innym. A w głowie już mu trochę szumiało, bo trunków sobie nie żałował. Pojawiła się znienacka u jego boku i wlepiając w niego zielone, błyszczące oczy, zagadnęła:

– Dobry wieczór! Bo naprawdę dobry! Wspaniały bankiet! Trzeba przyznać, że naszej Elizie zgotowano naprawdę wspaniałe przyjęcie.

– Eliza cieszy się już powszechną sympatią – powiedział spokojnie. W końcu to, że dama ma dworską etykietę za nic, to jeszcze nie koniec świata. Natomiast jego rozmówcy, wszyscy z najwyższych alucjańskich sfer, byli jej zachowaniem bardziej niż zaskoczeni. Patrzyli na nią jak na jakiś niezwykły okaz. A siostra lorda Hawke’a, wcale niespeszona, odwróciła się do służącego z tacą, który właśnie przechodził obok i wzięła kieliszek z szampanem.

– Czy warto to wypić? – spytała go żartobliwie. – Próbowaliście?

– Ależ nie, milady – odparł lokaj skwapliwie, ale czystego sumienia chyba nie miał, bo był czerwony jak piwonia.

Siostra lorda Hawke’a ostrożnie wypiła łyczek, po czym uśmiechnęła się promiennie, ogłaszając wszem i wobec, że ten szampan jest boski. Zaproponowała lady Brunelli, by też uraczyła się trunkiem, ale lady Brunella skrzywiła się, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty ani na szampana, ani na rozmowę z ową damą. Dama ta zwróciła się następnie do Leopolda, dalej zachwalając szampana i namawiając księcia do wypicia, ale on również nie wyraził ochoty.

– Poczekam z tym, kiedy pojawią się nowożeńcy.

I wtedy jasnowłosa dama zaśmiała się perliście.

– Będzie pan musiał długo poczekać. Wczoraj wieczorem na przyjęciu też pojawili się naprawdę późno, wcale nie sprawiając wrażenia rześkich i wypoczętych.

Leo szybko dał ręką znak, żeby służący sobie poszedł i wtedy spytał, zniżając głos.

– Przepraszam, ale co pani ma na myśli?

– Ależ nic! – odparła z uśmiechem. – Tylko tak sobie zażartowałam. Chyba mogę, skoro z Waszą Wysokością miałam już przyjemność zawrzeć znajomość.

– Czyżby? – spytał Leo z wyraźnym niedowierzaniem.

– Oczywiście! Zostaliśmy sobie przedstawieni w Anglii. Wasza Wysokość nie pamięta?

– Może i tak – mruknął, bo faktycznie, mógł ją poznać na przyjęciu w Chichester. Całkiem możliwe, ale szkopuł w tym, że wypił wtedy niemało, a więc wszystko, co tam się działo, pamiętał jak przez mgłę.

A poza tym to był już trochę podirytowany tą rozmową i dlatego dyskretnie skinął na kamerdynera, który od razu podszedł. Doskonale wiedząc, co powinien teraz zrobić.

– Milady? Pani pozwoli – powiedział, wskazując na krzesło. Siostra lorda Hawke’a posłusznie usiadła przy stole i dzięki temu irytująca rozmowa dobiegła końca.

A teraz orszak ślubny zajeżdżał już przed pałac, witany dźwiękami trąb i przez wojskowych w pełnym umundurowaniu. Członkowie rodziny królewskiej i ich przyjaciele zostali poproszeni do salonu, gdzie Bas i Eliza mieli powitać dygnitarzy z obcych krajów. Leo zauważył, że Eliza, kiedy składała ukłon przed królewską parą, uczyniła to bardzo zręcznie. A kiedy przyjechała do Alucji, nie bardzo jej to wychodziło. Zawsze przechylała się za bardzo na bok i Leo miał wrażenie, że skończy się na tym, że Eliza po prostu osunie się na podłogę.

Bas był rozpromieniony. Leo nigdy dotąd nie widział brata tak rozradowanego. Bas zawsze był bardzo powściągliwy. Może i dlatego, że będzie przecież królem, a więc od małego uczono go, jak panować nad emocjami.

Teraz wcale nie panował nad sobą, bo szeroko uśmiechnięty ścisnął brata za ramię i wygłosił:

– Od dziś jestem mężczyzną żonatym, Leo!

– Jestem tego świadomy, bracie! – odparł Leo, również z uśmiechem. – Widziałem przecież na własne oczy, jak ulegałeś tej metamorfozie!

Obaj zaśmiali się już bardzo głośno, jak kiedyś, kiedy byli chłopcami. Dwóch braci, którzy rośli pod czujnym okiem guwernerów i nauczycieli, rodziców widując z rzadka. I tyle mieli wspólnych przeżyć. Kiedyś znaleźli w stercie śmieci worek, w którym coś się ruszało. Okazało się, że to czarno-brązowe szczeniaczki z obwisłymi uszami, których ktoś chciał się pozbyć. Naturalnie natychmiast wydobyli je z worka i Leo pamiętał doskonale, jak zachwycony Sebastian leżał na ziemi i pozwolił szczeniaczkom kłębić się koło niego i przepychać, bo każdy z nich koniecznie chciał polizać go po twarzy. Naturalnie całą tę gromadkę zabrali do pałacu. Dla wszystkich szczeniaczków znaleziono dom, a jeden z nich, który został nazwany Pontu, przez czternaście lat był wiernym przyjacielem Basa. Bas go po prostu kochał.

– Spójrz na nią – powiedział teraz Bas, ruchem głowy wskazując na Elizę, która stała nieopodal w towarzystwie kilku dam. – Ona jest taka piękna! Jakoś trudno mi uwierzyć, że los mi podarował właśnie ją!

Prawdę mówiąc, to Leo też jakoś trudno było w to uwierzyć. Że jego brat, następca tronu, wybrał właśnie Elizę. Leo nigdy nie zapomni, jak to było, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. W domu bardzo skromnym, w towarzystwie ujadających psów, rozzuchwalonego kota i wielu, naprawdę bardzo wielu zegarów.

– Ciekawe, jakaż to dama przypadnie tobie w udziale, drogi bracie – dodał Bas z uśmiechem.

– Daj spokój… – mruknął Leo. – Ja tam w ogóle o tym nie myślę. Jestem bardzo zadowolony z mojego kawalerskiego życia. Powiem szczerze. Nie mogę się doczekać, kiedy ta feta się skończy i znów będę mógł żyć po swojemu.

Bas, nadal uśmiechnięty, nagle zrobił coś, czego nigdy dotąd nie robił nie robił. Objął młodszego brata ramieniem, przygarnął do siebie i teraz odezwał się po prostu rubasznie:

– Wytrzymaj jeszcze dwa dni, drogi bracie. A my z Elizą umykamy do Tannymeade, gdzie zamierzam pozwolić dojść do głosu moim najdzikszym instynktom.

Szturchnął jeszcze brata w bok, a potem wybuchnął głośnym śmiechem.

– O proszę! Czyli małżeństwo rzeczywiście rozpala zmysły – powiedział Leo, po czym obaj zaśmiali się już tak głośno, że bardzo wiele osób spojrzało teraz w ich stronę. A niech sobie patrzą! Leo nie posiadał się z radości, że brat znalazł swoje szczęście. A poza tym wszystko ma swój kres, a więc te ceremonie niebawem się skończą i wreszcie będzie mógł przestać paradować w tym przeklętym fularze, z medalami na piersi i opędzać się od tych natarczywych rodziców, którzy pragną desperacko, by ich córka zdobyła to samo, co Elizie udało się zdobyć bez niczyjej pomocy. Czyli wyjść za królewskiego syna.

Eliza, wraz z towarzyszącymi jej damami, pojawiła się przy nich.

– Koniecznie musisz napić się szampana, Bas! Jest wspaniały! – powiedziała z uśmiechem, podając mu kieliszek.

– To ten podarek od ambasadora Francji? – spytał Sebastian, skwapliwie odbierając kieliszek.

– Tak! Bardzo miły dżentelmen i powinniśmy się z nim zaprzyjaźnić – odparła Eliza z tak wielkim entuzjazmem, że chyba nie był to pierwszy kieliszek szampana, który tego wieczoru pojawił się w jej dłoni.

– A my stoimy tu jak gromadka wesołych trubadurów! – zawołała siostra Hawke’a, obejmując Elizę ramieniem. Rozbawiona, zielone oczy roziskrzone, czyli zapewne wypiła co najmniej tyle szampana, co Eliza. – Wasza Wysokość? – zagadnęła Leopolda. – Co Wasza Książęca Mość sądzi o ceremonii? Wspaniała, prawda?

– Oczywiście! – przytaknął zgodnie, ale też i zły, że wciągają go jeszcze w jakieś pogaduszki, kiedy stanowczo wolałby być już za progiem.

– Bardzo się cieszę, że takie jest pańskie zdanie. Obawiałam się, że jest inaczej, bo jest pan jakiś… posępny.

– Jego Wysokość po prostu zachowuje powagę – powiedziała pani Honeycutt. – W końcu tyle tu znamienitych osób.

– Leo! Ty zachowujesz powagę? Ty?!– zawołał rozbawiony Bas.

– Oczywiście.

– A po co? – zapytała siostra Hawke’a. Oczywiście roześmiana. – Przecież to, co dziś się wydarzyło, to powód do największej radości. Nigdy dotąd nie widziałam Elizy tak szczęśliwej i wcale nie ukrywam, że patrząc na nią, nagle zapragnęłam znaleźć się w podobnej sytuacji. Też mieć na sobie tak cudowną suknię i przejść główną nawą kościoła. Pod rękę z tak przystojnym mężczyzną. – I po raz kolejny wlepiła zielone oczy w Leo. – A druhenki były urocze, prawda?

– Może i tak… – odparł wymijająco, spoglądając gdzieś w bok.

A siostra Hawke’a naturalnie paplała dalej:

– Mówiłam Elizie, że powinna mieć druhny, ale ona powiedziała, że tu, w Alucji, są tylko druhenki. Żadnych druhen…

I zamilkła, przykucając w dworskim ukłonie przed kimś, kto raptem koło nich się pojawił. Nie byle kto, bo król Alucji we własnej osobie.

– Wasza Królewska Mość…

– Nie chcę przeszkadzać. Chciałem tylko zamienić kilka słów z moim synem.

– Oczywiście, ojcze – powiedział Bas.

– Nie, nie z tobą, Sebastianie, lecz z moim drugim synem.

Król uśmiechnął się do Leopolda, który bardzo teraz żałował, że nie udało mu się stąd wcześniej wymknąć. Poczuł się jednak niepewnie. Ojciec bardzo rzadko rozmawiał z nim na osobności, a teraz raptem tego zapragnął. Czyli nie wiadomo, co się za tym kryje.

Może nie ma się czego obawiać, bo ojciec wcale nie ma surowej miny. Przeciwnie, jest uśmiechnięty, a więc w dobrym humorze.

– Ten dzień jest bardzo udany. Pod każdym względem. Twoja matka i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nasz Bas wreszcie się ożenił – powiedział ojciec. Skinął na Leo i razem odeszli na bok. Stanęli koło jednego z wielkich okien i tam ojciec niestety powiedział to, czego Leo tak się obawiał: – Następca tronu ma już małżonkę, a więc teraz kolej na ciebie.

– Ale przecież ja za dwa dni wyjeżdżam do Anglii!

A ojciec, nadal uśmiechnięty, skinął na lokaja, który natychmiast podszedł. Król wziął z tacy dwa kieliszki z szampanem, jeden z nich podał synowi, po czym powiedział:

– Posłuchaj, Leopoldzie. Bardzo chciałbym, żebyś nie czuł się tak, jakby ktoś cię do czegoś zmuszał. Żebyś był po prostu zadowolony. Zostały przeprowadzone pewne rozmowy…

Zadowolony? Niby z czego? Że zakują go w małżeńskie kajdany, w których będzie tkwił do końca życia? Ożenią go z kobietą, której na pewno nie zna. I już rozmawiali? Ciekawe, z kim, bo na pewno nie z nim.

– Ojcze, chciałbym…

– Chodzi o Weslorię. Ostatnio zaczynamy dochodzić do porozumienia…

Z Weslorią? Właśnie z nimi? Przecież nie dalej jak rok temu kilku Weslorianów i zdrajców alucjańskich zmówiło się, by porwać Basa. Te dwa narody od dawien dawna toczyły ze sobą wojny. Z tym że ojcu zapewne chodziło o to, że ostatnio podjęto próbę naprawy stosunków między królestwami. Nie najlepszych z powodu waśni między dwoma przyrodnimi braćmi z królewskiego rodu. Kiedy Karl, ojciec Leo, przed czterdziestoma laty zasiadł na tronie, wuja Felixa, jego przyrodniego brata, skazano na banicję, ponieważ uważał, że to on ma większe prawa do tronu.

Kwestia sukcesji do alucjańskiego tronu pojawiła się już w szesnastym wieku, kiedy na tronie zasiadł pierwszy Chartier, czemu Oberonowie, przodkowie Felixa, byli przeciwni. Doszło do wojny domowej, którą wspierani przez wesloriańskiego władcę i magnaterię Oberonowie przegrali. Wycofali się wtedy do Weslorii, ale ze swych roszczeń nie zrezygnowali i przez lata dochodziło do starć zbrojnych na granicy obu królestw.

Felix i Karl to pokłosie próby, jaką podjął dziadek Leopolda po śmierci swej pierwszej żony w celu zjednoczenia obu królestw. Jego druga żona była daleką kuzynką, z rodu Oberonów. Po urodzeniu syna włączyła się do tych przepychanek o tron, ale nikomu to nie wyszło na dobre.

Wuj Felix, kiedy osiadł w Weslorii, nie zaprzestał walki. Wszyscy wiedzieli, że ma wielki wpływ na króla Weslorii. Złożył też obietnicę, że jeśli zasiądzie na tronie Alucji, zjednoczy oba królestwa. A ponieważ zwolenników Oberonów nie brakowało, groźba wojny wciąż wisiała w powietrzu. Sebastian także bardzo chciał zjednoczenia Weslorii i Alucji, ale jego zdaniem należało to zrobić na drodze pokojowej. Nie dopuścić, by oba kraje pustoszone były przez wojnę, lecz współpracować ze sobą. Zawrzeć umowę handlową z Anglią i wspólnymi siłami dążyć do industrializacji obu królestw, do dobrobytu.

Niestety nie wszystkim to się podobało. Kiedy Sebastian był w Anglii, w najwyższych sferach rządu alucjańskiego doszło do zdrady, w konsekwencji czego zamordowano sekretarza Sebastiana. Tragedia, ale jak to w życiu bywa, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przecież właśnie dzięki temu Sebastian poznał Elizę.

– Trzeba pilnować granic – mówił dalej ojciec. – Chronić suwerenność i układać się z tymi Weslorianami, którzy nie chcą wojny. Ich minister pracy popiera rozwój handlu. Ma niezłe poparcie, kto wie, czy nie będzie następnym premierem. A więc… – Ojciec znacząco uniósł brwi. – Jeśli ożenisz się z jego córką, związek będzie korzystny dla obu stron. Zadbaj więc, aby na balu przedstawiono was sobie i by widziało to naprawdę wiele osób. I oczywiście zatańcz z nią!

Słowa ojca zirytowały Leopolda. Bo kilka lat temu, kiedy Leo był jeszcze bardzo młody, owszem, chciał się czymś wykazać. Być księciem, który jest za coś odpowiedzialny. Jednak ojciec z tego rodzaju sprawami zawsze zwracał się do Basa. Leo do dziś nie mógł zapomnieć, że nie pozwolono mu wstąpić do kawalerii, a Bas, naturalnie, został kawalerzystą. Leo prosił, wręcz błagał, by powierzono mu jakąś funkcję, i ojciec, owszem, przystał na to. Leo został królewskim patronem heroldów miejskich. Tych przeklętych krzykaczy!

– Ta dama to lady Eulalia Gaspar – dodał ojciec.

Leo nie znał żadnych Gasparów. Na pewno też żadnej Eulalii. Teraz nie wykazał ani odrobiny entuzjazmu, ale ojciec i tak nadal się uśmiechał, choć raczej chłodno.

– Wszystko już zostało zaaranżowane, Leopoldzie – powiedział, kładąc rękę na ramieniu syna. – A ty, po powrocie z Anglii, przez kilka tygodni będziesz zabiegał o jej względy i pod koniec lata będzie można ogłosić wasze zaręczyny. A tak na dobrą sprawę to już możesz czuć się tak, jakbyś był jej narzeczonym.

– Już teraz? – spytał Leo bardzo chłodno. – Kiedy nie widziałem jej jeszcze na oczy?

Ojciec westchnął i cofnął rękę.

– Dobrze wiesz, że tak to zwykle wygląda, więc twoja matka i ja nie prosimy o coś nadzwyczajnego. Tylko o to, co naszym zdaniem powinieneś zrobić.

– Kłopot w tym, że to coś więcej niż wyprowadzenie psa – mruknął Leo.

– Przecież wiedziałeś, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Na litość boską! Przecież tu chodzi tylko o kobietę.

A właśnie. Tylko o kobietę, a nie o żonę, towarzyszkę życia.

– Teraz, Leopoldzie, idź i porozmawiaj miło z ambasadorem Weslorii . Stoi tam. Spytaj go o jego konia. On rozpowiada na prawo i na lewo, że szybszego konia niż jego wałach w tej części świata nie uświadczysz.

Ojciec raptem mrugnął wesoło, co zdarzało się bardzo rzadko, i popijając szampana, ruszył niespiesznie przed siebie. I już po chwili został otoczony przez tych, którzy bardzo chcieli, by władca łaskawie zwrócił na nich uwagę. A Leo dalej stał tam, gdzie stał. Jak wrośnięty w ziemię, przetrawiając to, co usłyszał. Oczywiście doskonale wiedział, że ten dzień kiedyś musi nadejść, ale nie spodziewał się, że będzie to wyglądać właśnie tak. Że zanim zaczną się z kimś układać, nie porozmawiają z nim, nie spytają, jakie są jego oczekiwania. Że po prostu postawią go przed faktem dokonanym.

Rozejrzał się dookoła, czy nie ma w pobliżu lokaja z tacą. Teraz przecież koniecznie musiał coś łyknąć dla kurażu, coś mocniejszego.

Lokaja nie zauważył, ale dojrzał kogoś innego. Ambasador Wesloriii rozmawiał teraz z siostrą Hawke’a. To znaczy on słuchał, a mówiła tylko ona, z wielkim przejęciem, żywo gestykulując.

Czyli to kobieta wyjątkowo towarzyska i momentami jednak hałaśliwa. Ale śmiała się nadzwyczaj serdecznie, po prostu uroczo, a kiedy mówiła, była tym tak przejęta, że wymachiwała rękami, bez skrępowania dotykając ramienia swego rozmówcy. Rozbawiona, ciesząca się chwilą. Na królewskim przyjęciu czuła się nadzwyczaj swobodnie, zupełnie inaczej niż on. Syn królewskiej pary musiał przestrzegać wielu zasad. Od małego uczono go, jak ma się poruszać i co mówić. A teraz już zdecydowano, kogo ma poślubić. Przedtem ma porozmawiać o jakimś koniu z kimś, kogo prawie nie zna i wcale nie ma ochoty poznać bliżej.

Nagle zauważył, że coraz więcej osób wyraźnie spogląda w jego stronę. Nic dziwnego, skoro stoi nieruchomo jak kołek w płocie. A poza tym ci, co popatrują, z pewnością chcą, by mu ich przedstawiono, by mogli zamienić z nim kilka słów, a przy okazji wystąpić z jakąś dziwną prośbą, co zdarzało się nader często.

Najchętniej już teraz wziąłby nogi za pas. Uciekł jak najdalej od tej całej królewskiej rzeczywistości, co naturalnie było niemożliwe, więc postanowił, że w dogodnej chwili zniknie stąd przynajmniej na jakiś czas. Może i niedługi, ale spotka się przyjaciółmi, pogada, pośmieje się i dzięki temu oderwie się od tych niewesołych myśli. I to na pewno doda mu otuchy.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI