Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lord Geoffrey Merryton od kiedy odziedziczył tytuł, stoi na straży przyzwoitości w całej rodzinie Merrytonów. Najczęściej oznacza to dyscyplinowanie młodszego brata, który wywołuje plotki licznymi romansami i rosnącymi karcianymi długami. Pewnej nocy w Bath sir Goeffrey postanawia śledzić brata, aby przeszkodzić mu w kolejnej schadzce. Gdy wchodzi do ciemnego pokoju gospody, w jego ramiona pada Grace Cabbot, córka hrabiego Beckington. Sir Goeffrey staje przed bardzo trudnym wyborem. Albo poślubi pannę Cabot, albo sam wywoła skandal i splami dobre imię rodziny…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Tłumaczenie:
Jesień 1810 roku
Późną jesienią, tuż przed zakończeniem sezonu łowieckiego, hrabia Clarendon zgodnie ze swoim zwyczajem wydał wieczorek towarzyski dla najznakomitszych członków londyńskiej socjety.
Z niecierpliwością wypatrywane zaproszenia rozesłał wyłącznie do grona starannie wyselekcjonowanych znajomych – czyli do niewielkiej grupki arystokratów, która mogła się poszczycić nieskazitelnym pochodzeniem, tytułami oraz rozległymi koneksjami.
Tym sposobem wśród uczestników rautu znalazł się hrabia Beckington wraz z małżonką, syn hrabiego z pierwszego małżeństwa Augustine Devereaux, dziedzic Sommerfield, oraz dwie najstarsze z czwórki pasierbic, panny Honor i Grace Cabot.
Pozostałe Prudence i Mercy nie zostały zaproszone, co naturalnie nie przeszło bez echa. W związku z owym „karygodnym przeoczeniem” w miejskiej rezydencji hrabiostwa rozegrała się karczemna awantura. Najmłodsza z sióstr, trzynastoletnia Mercy, zarzekała się, że przy najbliższej sposobności pobiegnie do doków, wkradnie się na jakiś statek i odpłynie na zawsze w siną dal. Starsza i „mądrzejsza” od niej o całe trzy lata Prudence oznajmiła z wyższością, że skoro Clarendonowie uważają ją za nic niewartą, uda się bez eskorty do Covent Garden, aby zaprzedać ciało i duszę pierwszemu napotkanemu mężczyźnie, który zaproponuje jej w zamian gwineę.
– Też wymyśliłaś – prychnęła z politowaniem Grace, stateczna panna lat dwudziestu. – Kto przy zdrowych zmysłach sprzedałby się byle komu za marną gwineę?
Pru zadarła buńczucznie podbródek.
– Cóż… jestem gotowa poświęcić się w imię… zasad.
– Moim zdaniem powinnaś zażądać co najmniej korony. Gwinea to stanowczo za mało. Nie wypada tak nisko się cenić. Pomyśl, jak by to świadczyło o naszej rodzinie…
– Mamo! Powiedz jej coś! Ciągle mi dokucza, a ciebie to w ogóle nie obchodzi!
– Przesada, moja droga, gruba przesada – lady Beckington zbyła córkę machnięciem ręki.
Prudence nie posiadała się z oburzenia. Urażona obojętnością rodzicielki pobiegła do swego pokoju, trzaskając po drodze wszystkimi drzwiami, które mijała. Cabotówny były ze sobą jednak bardzo zżyte i jej gniew nie trwał długo. Wyparował w chwili, gdy starsze siostry zaczęły szykować się wieczorem do wyjścia.
Honor i Grace słynęły z wysmakowanej elegancji. Świat mody nie miał przed nimi tajemnic, a szczodry ojczym nie szczędził funduszy, aby spełniać ich wyrafinowane zachcianki. Dziewczęta kupowały więc do woli najlepszej jakości tkaniny, zamawiały suknie i kapelusze u najbardziej cenionych szwaczek i modystek.
Przygotowania do wyjścia miały jak zwykle dość burzliwy przebieg. Obie panny mierzyły kolejne suknie przez z górą trzy kwadranse. Żadna nie spełniała ich oczekiwań. Jedne były za stare, inne zbyt pospolite, jeszcze inne nazbyt skromne.
Koniec końców, najstarsza z sióstr, dwudziestojednoletnia Honor, wybrała wykwintną bladoniebieską toaletę, która podkreślała czerń jej włosów oraz błękit oczu. Tymczasem Grace zdecydowała się na szykowną ciemnozłotą kreację z wstawkami w kolorze srebra – strój wprost idealny dla osoby o złotych włosach i orzechowych oczach.
Jako że hrabia Beckington od jakiegoś czasu mocno niedomagał, bowiem cierpiał na suchoty, tego wieczora zamiast rodziców Cabotównom miał towarzyszyć ich przybrany brat. Kiedy siostry zeszły do foyer, Augustine obrzucił je krytycznym spojrzeniem i zmarszczył brwi.
– Chyba nie zamierzacie tak… pokazać się w towarzystwie? – zapytał, dramatycznie zwieszając głos.
– Tak? – powtórzyła z miną niewiniątka Honor. – To znaczy jak?
Devereaux wydął policzki jak zwykle, kiedy był podenerwowany.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – odparł, odwracając wzrok od jej dekoltu.
– Czyżby nie podobały ci się nasze fryzury? – drążyła starsza Cabotówna. – Zapewniam cię, że…
– Nie, nie chodzi o wasze fryzury.
– A może przedobrzyłyśmy z różem do policzków?
– Z różem? Nie, jest w sam raz.
– Pewno nie przypadły mu do gustu twoje perły – wtrąciła Grace, mrugając okiem do siostry.
Augustine poczerwieniał jak wiśnia.
– Nie, do licha, nie dbam o perły czy inne błyskotki, którymi się obwieszacie! – oznajmił poirytowany. – Chyba nietrudno się domyślić, że mam na myśli wasze stroje. Są stanowczo zbyt odważne, rzekłbym nawet, że urągają przyzwoitości. Proszę bardzo, powiedziałem to na głos. Zadowolone? Zdaje się, że właśnie o to wam chodziło.
Grace posłała mu serdeczny uśmiech.
– Ależ, mój drogi, zapewniam cię, że nikt nie poczuje się zgorszony. To najnowsze kroje. Prosto z Paryża.
– Dalibóg, nie zaszkodziłoby, gdybyście zostawiły niektóre z owych najnowszych fasonów dla paryżanek. Nie pojmuję, jak się o nich dowiadujecie. W końcu Anglia i Francja są od jakiegoś czasu w stanie wojny.
– Na wojnie walczą mężczyźni, drogi braciszku. – Grace cmoknęła go czule w policzek. – Kobiety nie mają z tym nic wspólnego. Czyżbyś nie chciał, żeby twoje siostry wyglądały szykownie?
– Ależ, naturalnie, że chcę, nie w tym rzecz…
– W takim razie nie ma nad czym deliberować – zaatakowała z drugiej flanki Honor. Uśmiechnęła się i ujęła brata pod ramię. – Idziemy?
Devereaux westchnął i mruknąwszy coś pod nosem, pozwolił poprowadzić się do wyjścia. Nie pierwszy raz dał się przekabacić siostrom.
Sala balowa w rezydencji Clarendonów pękała w szwach. Choć było tłoczno i gwarno jak w ulu, w chwili gdy Cabotówny przestąpiły próg, wszystkie oczy zwróciły się ku nim.
– Znów to samo – skwitowała Tamryn Collins, przyjaciółka Grace. – Któż oprze się urokowi sióstr Cabot? Uczyniłyście z mężczyzn swoich niewolników.
– Nonsens. Idę o zakład, że interesują się nami wyłącznie ci, których rodzina nakłania do ożenku. Nieszczęśnicy zapewne zjawili się tu wyłącznie po to, żeby upolować pannę z godziwym posagiem.
– Głęboki dekolt to równie łakomy kąsek jak posag, przynajmniej dla niektórych, jak sądzę.
Cabotówna zaśmiała się z żartu znajomej, lecz w duchu musiała przyznać jej rację. Grace i Honor nie były nieopierzonymi debiutantkami. Brylowały na salonach od ponad roku. Obie cieszyły się ogromnym powodzeniem i miały licznych wielbicieli. Gdyby tylko chciały, od kilku miesięcy mogłyby wieść żywot statecznych mężatek. Szkopuł w tym, że uwielbiały być adorowane i niełatwo im było z tego zrezygnować. A trzeba dodać, że kawalerowie uganiali się za nimi niczym ogary za zwierzyną. Obie uchodziły za idealną partię. Były nie tylko urodziwe, lecz dzięki hojności ojczyma także dobrze uposażone.
– Och, nie! Tylko nie to! – Honor chwyciła siostrę za ramię. – Prędko, musisz go powstrzymać, Grace, błagam…
– Kogo? – zainteresowała się Tamryn, spoglądając w tłum.
– Pana Jetta, rzecz jasna. Spójrz, zmierza w naszą stronę.
– Chciałaś powiedzieć, w twoją stronę – sprostowała młodsza panna Cabot, ująwszy pod ramię Collinsównę. – Chodź, Tamryn, zmykajmy, póki mamy czas. Jeśli ów męczydusza nas dopadnie, zanudzimy się na śmierć. Miłego wieczoru, Honor. Baw się dobrze.
– Grace! – zawołała za nimi Honor, lecz na próżno. Została sama i musiała stawić czoło atencjom pan Jetta w pojedynkę.
Jakiś czas później Grace i Tamryn rozdzieliły się, żeby pogawędzić z innymi znajomymi. Cabotówna przechadzała się po parkiecie, kiedy nagle ruszył ku niej pan Redmond, odrażający typ, którego szczerze nie cierpiała.
Na szczęście po chwili pojawił się u jej boku lord Amherst.
– Przybywam, aby ratować panią przed Redmondem – rzekł z uśmiechem, wyciągając do niej dłoń.
– Och, jakże jestem panu wdzięczna – odparła, położywszy dłoń na jego ramieniu. – Zasłużył pan na miano bohatera wieczoru.
Podobnie jak wszystkie debiutantki, Grace lubiła Amhersta. Był przystojny, zabawny i skłonny do flirtów. W zasadzie nigdy nie przestawał czarować kobiet, a one nieodmiennie ulegały jego urokowi. Cabotówna nie była wyjątkiem. Lubiła jego poczucie humoru i niedwuznaczne niekiedy aluzje.
Skłonił się przed nią, kiedy przeszli na parkiet i ustawili się do tańca.
– Próbuję do pani dotrzeć, odkąd przyszedłem. Wyznam, że nie było to łatwe zadanie. Już miałem zacząć rozpychać się łokciami.
– A czemuż to, jeśli wolno spytać, tak panu tęskno do mojego towarzystwa? Czyżby nie znalazł pan innych zajmujących partnerek do pląsów?
– Jest pani bezlitosna, panno Cabot. I po cóż się droczyć, skoro doskonale pani wie, że nie znajdę w tej sali damy, która mogłaby się z panią równać?
– Ani jednej? Nie wierzę.
– Ani jednej.
– Jest pan niepoprawnym pochlebcą.
– Cóż, kobiecie tak pięknej i nietuzinkowej jak pani mógłbym prawić komplementy na okrągło. Doprawdy, trudno mi się przed tym powstrzymać. Moje serce od dawna należy do pani.
Zachichotała na widok jego afektowanej miny.
– Idę o zakład, że powiedział pan to już co najmniej połowie obecnych tu panien.
– Nic podobnego. Rozmawiałem wyłącznie z tymi ładnymi, a to z całą pewnością mniej niż połowa.
Tym razem roześmiała się w głos.
Kiedy zmienili w tańcu kierunek i przesunęli się w prawo, Amherst popatrzył na coś ponad ramieniem Grace.
– A niech mnie… – wymamrotał pod nosem.
Cabotówna podążyła za jego wzrokiem i spostrzegła lorda Merryton, który tkwił pod ścianą z miną niczym chmura gradowa i z rękoma założonymi na plecach. Gdyby nie wiedziała, że panowie są braćmi, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że tak różni mężczyźni mogą być spokrewnieni. Byli jak ogień i woda. Różnili się nie tylko wyglądem, lecz także, a może przede wszystkim, pod względem temperamentu. Amherst był towarzyski, pogodny i zabawny, Merryton stronił od ludzi, a jeśli już udzielał się towarzysko, pokazywał światu wyłącznie ponure oblicze.
– Zdaje się, że pański brat niezbyt dobrze się bawi – zauważyła Grace, spoglądając w posępną twarz Merrytona.
– Cóż, w istocie nie sprawia wrażenia uszczęśliwionego – przyznał Amherst. – Ale zdziwiłbym się, gdyby tak było. Nigdy nie czuł się dobrze w tłumie. Nie przepada za towarzystwem.
– Nie przepada za towarzystwem? – zaśmiała się z niedowierzaniem. – A cóż można robić w Londynie, jeśli nie bywać? Zwłaszcza gdy bez przerwy pada…
– Tak się składa, że mój brat nie pochwala przyziemnych uciech, w tym również dobrej zabawy. W szczególności zaś nie cierpi przyjęć i balów. Twierdzi, że są kompletnie bezcelowe.
Grace oniemiała ze zdumienia. Nie mieściło jej się w głowie, że można nie lubić balów tudzież bywania na salonach. Nie zdołała się powstrzymać i zerknęła na Merrytona jak na niebezpieczne kuriozum.
– Próżny trud! – roześmiał się jej towarzysz. – Nie zdoła pani wyczytać niczego z jego twarzy. Jeffrey nigdy nie zdradza swoich prawdziwych uczuć. Godność i dobre maniery to dla niego najświętsze świętości. Konwenanse ponad wszystko, pojmuje pani.
– Cóż, pan dla odmiany zupełnie na takowe nie zważa – stwierdziła z uśmiechem.
– Naturalnie, że nie. Konwenanse to nuda. Nie dbam o to, co ludzie o mnie powiedzą. W tej chwili na przykład mam przemożną ochotę obwieścić światu, że straciłem głowę dla najpiękniejszej z sióstr Cabot. Proszę się przygotować… Lada moment z moich ust padnie publiczna deklaracja.
Zaśmiała się i puściła jego czcze pogróżki mimo uszu. Wkrótce zapomniała o Merrytonie i jego ekscentrycznej naturze. Po cóż miałaby zawracać sobie głowę jakimś dziwakiem, skoro dookoła było tylu ciekawych mężczyzn i tak wiele okazji do flirtu?
Wiosna 1812
Siostry Franklin – wdowa i stara panna – prowadziły herbaciarnię nieopodal opactwa oraz łaźni miejskich. Zajmowały przytulne mieszkanie nad sklepem i co dzień serwowały mieszkańcom Bath herbatę i świeże wypieki. Znały osobiście niemal wszystkich bywalców swego lokalu.
Późnym popołudniem, dokładnie za kwadrans szósta, regularnie jak w zegarku zamykały interes, aby udać się na wieczorne nabożeństwo. Po liturgii wracały do sklepiku na podwieczorek i pogawędkę. Czasem, przy specjalnych okazjach takich jak na przykład śpiewanie chorałów, zapraszały na wspólny posiłek wielebnego Cumberhilla, który przepadał za herbatą z dodatkiem brandy.
Grace liczyła na to, że panie Franklin nie odstąpią dziś od codziennej rutyny. Poznała ich zwyczaje dzięki dobrej znajomej, Dianie Mortimer, która mieszkała w sąsiedztwie opactwa. Jak większość przedstawicieli elity, Cabotówna bywała raczej na balach i proszonych kolacjach niż na mszach. Ale od czegóż ma się przyjaciół? Diana poinformowała ją nie tylko o przyzwyczajeniach właścicielek sklepu, lecz także o dzisiejszym recitalu rosyjskiej sopranistki, który miał się odbyć w klasztorze.
– To ulubienica samego księcia Walii – oznajmiła z przejęciem panna Mortimer. – Do kościoła zbiegną się tłumy.
Grace obmyśliła plan usidlenia Amhersta dokładnie w chwili, gdy usłyszała te słowa. Zdesperowana, postawiła wszystko na jedną kartę. Wolała nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli siostry Franklin nie pojawią się w sklepie we właściwym, a raczej najbardziej „niewłaściwym” momencie.
Niemało się natrudziła, żeby doprowadzić do spotkania ze swoją ofiarą. Debiutowała na salonach w wieku osiemnastu lat, miała więc spore doświadczenie w niewinnym flirtowaniu. Szczyciła się tym, że jest kokietką. Mało kto potrafił się jej oprzeć. Tym razem czekała ją jednak przykra niespodzianka. Amherst niemile ją zaskoczył. Choć miał opinię utracjusza i hulaki i wielekroć deklarował, że darzy ją nadzwyczajną sympatią, nie dał się namówić na prywatne tête-á-tête.
Nie spodziewała się takiego obrotu spraw i nie rozumiała, dlaczego nagle zapragnął jej unikać. Ilekroć spotykali się wcześniej w Londynie, emablował ją i nadskakiwał jej na każdym kroku. Przyjechała do Bath specjalnie z myślą o nim. Tutaj także nie szczędził jej komplementów szeptanych do ucha podczas licznych wieczorków towarzyskich. I bez oporów spacerował z nią pod rękę po Royal Crescent. Nie sądziła zatem, że będzie miała jakiekolwiek trudności ze zwabieniem go w pułapkę. Niestety pomyliła się w swoich kalkulacjach.
Stanowczo odmówił, kiedy poprosiła o spotkanie na osobności.
Przez moment sądziła nawet, że ją przejrzał, lecz szybko odrzuciła tę myśl. Była nad wyraz przebiegła i ostrożna. Postarała się, aby niczego się nie domyślił. Tyle że okazała się niewystarczająco przekonująca.
Po długim namyśle wpadła wreszcie na niezawodny sposób. Zasugerowała, że pragnie powierzyć mu sekret, i udało się. Nikt nie oprze się tajemnicy. Nawet Amherst. Gdy usłyszał, że Grace chce zdradzić mu coś, o czym nie rozmawiała z nikim innym, bez wahania zgodził się z nią spotkać.
Cabotówna zamierzała go uwieść, bezwzględnie i z premedytacją, lecz bynajmniej nie dla własnej przyjemności. Wiedziała, że to niegodne i bezduszne. Nigdy dotąd nie działała z tak zimnym wyrachowaniem i oczywiście miała z tego powodu ogromne skrupuły. Nie sądziła, że przyjdzie jej zostać podstępną intrygantką, lecz zmusiła ją do tego nowa, wyjątkowo przykra sytuacja życiowa. Za sprawą nieszczęśliwego zrządzenia losu jej rodzina znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Matka i siostry od lat były całkowicie zależne od hrabiego Beckington, który kilka tygodni temu zmarł po długiej chorobie. Tytuł wraz z całym majątkiem odziedziczył jego syn Augustine. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie pewna niefortunna okoliczność. Otóż wskutek wstrząsu po śmierci męża, lady Beckington zaczęła poważnie szwankować na umyśle. Im dłużej pozostawała w domu pasierba, tym bardziej stawało się oczywiste, że jej obłęd w końcu wyjdzie na jaw. Gdyby do tego doszło, siostry Cabot byłyby skończone, zwłaszcza że nie mogły się już pochwalić dużym posagiem. Dysponowały jedynie niewielkimi sumami, które zostawił im ojciec. Żaden szanujący się kawaler z wyższych sfer nie ożeni się z ubogą panną, której rodzicielka jest szalona. Któż chciałby, aby jego dzieci odziedziczyły po babce geny szaleństwa?
Właśnie dlatego musiała jak najszybciej wmanewrować Amhersta w małżeństwo. Tylko w ten sposób mogła zapewnić godną przyszłość młodszym siostrom.
Jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem. Panie Franklin opuściły herbaciarnię i udały się do opactwa. Grace wiedziała, że wrócą tuż po nabożeństwie w towarzystwie wielebnego Cumberhilla.
Od jutra jej życie miało zmienić się nie do poznania. Nic nie będzie już takie jak przedtem. Stanie się bohaterką skandalu, który zapewne na zawsze wykluczy ją z kręgów wytwornego towarzystwa. Cóż, była gotowa przyjąć niechlubną rolę pariasa. W grę wchodziło przecież dobro całej rodziny.
Pod koniec chorału odnalazła wzrokiem Amhersta, dała mu dyskretnie znak, po czym niepostrzeżenie opuściła kościół i ruszyła w stronę herbaciarni. Była pewna, że jej nieświadoma zagrożenia „ofiara” podąży za nią.
Gdy zaczęło kropić, westchnęła i zakryła głowę kapturem peleryny. Ze zdenerwowania ścisnął jej się żołądek. Kilka minut za wcześnie albo kilka minut za późno i wszystko na nic… Znów dopadły ją wyrzuty sumienia, ale zdesperowana sięgnęła do klamki. Drzwi były otwarte. Właścicielki nigdy nie zamykały ich na klucz. Wślizgnąwszy się do środka, zostawiła je lekko uchylone.
Wnętrze sklepu spowijały niemal całkowite ciemności. Nie widziała nawet własnych rąk, kiedy instynktownie wyciągnęła przed siebie ramiona. Ogarnęła ją fala paniki. Serce dudniło jej tak mocno, że aż dzwoniło jej w uszach. Obawiała się, że Amherst nie odnajdzie jej po ciemku. Jako że głos odmawiał jej posłuszeństwa, postanowiła zostać tuż przy wejściu i chwycić go za ramię, gdy wejdzie do środka.
Zdjęła płaszcz i odłożywszy go na krzesło, poprawiła włosy. Drżały jej dłonie, więc splotła je przed sobą i zaczęła wsłuchiwać się w miarowe tykanie zegara. Modliła się, by mieć to wreszcie za sobą.
Gdy w końcu usłyszała kroki, wstrzymała oddech. Przeraziła się, że nie wejdzie, bo zawahał się w progu, jakby się rozmyślił. Potem zrobiło się zupełnie cicho. Boże drogi, wszedł czy nie? – westchnęła w duchu, zaciskając pięści. Niepewność była nie do zniesienia.
Kiedy w końcu zarys jego sylwetki wyłonił się z mroku, wydał jej się nieco wyższy niż zwykle, ale uznała, że to tylko złudzenie.
Odwrócił głowę, żeby się rozejrzeć.
– Tutaj! – zawołała impulsywnie. Czuła, że jeżeli czegoś natychmiast nie zrobi, zapomni o oddychaniu.
Usłyszawszy jej głos, Amherst obrócił się na pięcie i podszedł bliżej, a ona w przypływie paniki padła mu prosto w ramiona. Sądziła, że coś powie, ale zamiast się odezwać zamarł, jak ktoś, kto nie oczekiwał takiego obrotu spraw.
Nie tracąc ani chwili, zarzuciła mu ramiona na szyję, a on objął ją w talii i przyciągnął do siebie, żeby nie stracić równowagi i nie upaść na ziemię. Grace jakimś cudem odnalazła w ciemnościach jego usta i przycisnęła do nich własne. Nie przypuszczała, że jego wargi będą takie miękkie, wilgotne i ciepłe…
Chwilę potem zaczął ją dosłownie „pożerać” i nim pojęła, co się święci, to on był panem sytuacji. Nie spodziewała się, że jej ofiara zareaguje tak gwałtownie. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała, czego się spodziewać, ale z pewnością nie przewidziała, że będzie całował ją tak namiętnie i zachłannie. Miała wrażenie, że krew gotuje jej się w żyłach. Czuła się jak imbryk z wrzącą wodą i… było jej z tym bardzo przyjemnie. Gdy jego język wdarł się do wnętrza ust, zadrżała na całym ciele i instynktownie przylgnęła do niego jeszcze mocniej. W ciemnościach zapomniała o wstydzie i wyzbyła się zahamowań. Ani razu nie pomyślała o przyzwoitości czy reputacji.
Niespodziewanie chwycił ją w pasie i przewróciwszy krzesło, posadził na stole. Coś wbiło jej się w plecy, kiedy oparła je o ścianę, ale nic sobie z tego nie robiła. Była zbyt podekscytowana i przejęta tym, co się z nią działo. Amherst ssał i przygryzał jej wargi, doprowadzając do utraty zmysłów. Nagle pojęła, dlaczego miał opinię bałamuta i utracjusza. Jego pocałunek był najbardziej ekscytującą rzeczą, jaka kiedykolwiek jej się przydarzyła.
Wydawało jej się, że spada w przepaść. Jej ciało płonęło, a umysł odmawiał posłuszeństwa. Było jej gorąco i ciasno we własnej skórze. Miała przemożną ochotę pozbyć się ubrania.
Wiedziała, że powinna się sprzeciwić, powstrzymać go, zanim sprawy zajdą za daleko, ale wszelkie protesty wyparowały jej z głowy, kiedy jego wargi znalazły się raptem na jej szyi, a dłoń sięgnęła w głąb dekoltu.
Boże drogi… – pomyślała, gdy wsunął jej drugą rękę pod spódnicę, a potem powiódł nią wzdłuż uda. – Zatrzymaj go! Każ mu natychmiast przestać…! – powtarzała sobie w duchu. Miał ją tylko objąć, ewentualnie pocałować, ale to… to powoli zaczyna wymykać się spod kontroli… Gdzież, na Boga, podziały się siostry Franklin? Czemu ich jeszcze nie ma?
Owszem, chciała, żeby przyłapano ich in flagranti, ale nie tak, nie w ten sposób… Nie mogła, a raczej nie chciała wydobyć z siebie głosu. Wolała zamknąć oczy i oddać się bez reszty niesamowitym doznaniom, które wstrząsały całą jej istotą. Dopiero co odkryła cielesne przyjemności i nie miała ochoty tak szybko z nich rezygnować. Zwłaszcza że palce Amhersta trafiły właśnie do czułego miejsca pomiędzy jej udami. Wciągnęła głośno powietrze i chwyciła go za włosy, kiedy przez materiał sukni przywarł wargami do jej piersi.
Mimo wszystko los się do niej uśmiechnął. Udało jej się osiągnąć znacznie więcej, niż sądziła. Jeśli to przedsmak tego, jak będzie wyglądać ich pożycie, to jest nadzieja, że będą ze sobą szczęśliwi…
Nagle zgubiła wątek. Nie była już w stanie zebrać myśli ani tym bardziej ubrać ich w słowa. Uzmysłowiła sobie, że odchylił jej dekolt i uwolnił piersi. Gdy jego wargi i język zaczęły pieścić stwardniały sutek, zadrżała i z krzykiem niemal spadła ze stołu.
Z jego gardła także wydobył się chropawy dźwięk zniecierpliwienia, a palce sięgnęły głębiej i wślizgnęły się do wilgotnego wnętrza między nogami. Grace odpowiedziała instynktownie. Bezwstydnie uniosła nogę i wysunęła biodra, żeby otrzeć się o jego dłoń. Nie rozumiała, co się z nią działo, i nie rozpoznawała samej siebie.
– Nie byłam pewna, czy pan przyjdzie – szepnęła mu do ucha przerywanym głosem.
Zawahał się, lecz jego niezdecydowanie trwało zaledwie sekundę. Potem przeniósł wargi na jej drugą pierś i przysunął się jeszcze bliżej, tak żeby poczuła na sobie twardy dowód jego podniecenia. Cabotówna na moment wstrzymała oddech. Nigdy dotąd nie znalazła się w takiej sytuacji. Nie wiedziała, jak to jest, gdy mężczyzna pragnie posiąść ciało kobiety. Dopiero teraz przekonała się o tym na własnej skórze. Była odrobinę przerażona, ale też niesamowicie pobudzona. Wyobraziła sobie, jak by to było poczuć go głęboko w sobie, i przeszedł ją dreszcz pożądania.
Nie przypuszczała, że można przeżywać cokolwiek tak intensywnie. Jej ciało domagało się jego pieszczot, łaknęło dotyku. Zupełnie przestała nad sobą panować. Zapomniała o tym, że zwabiła go na schadzkę podstępem. Nie pamiętała, gdzie jest ani po co tu przyszła. Nie liczyło się nic, oprócz nich dwojga i tego, co razem robili. Zapewne właśnie dlatego wystraszyła się i krzyknęła, kiedy w pomieszczeniu raptem rozbłysło światło.
Amherst odwrócił się i osłonił ją swoim płaszczem.
– A cóż tu się wyczynia, na Boga?! – krzyknął z przyganą wielebny Cumberhill. – Co pan najlepszego uczynił tej kobiecie?
Grace próbowała za wszelką cenę przypomnieć sobie swoją rolę w tej tragifarsie.
– Proszę… proszę…- zaczęła niepewnie, lecz jej kwestia wypadła blado. Nikt z zebranych nie zwracał na nią uwagi. Zresztą sama nie wiedziała, o co „prosi” i co właściwie dalej powiedzieć. Spojrzała na swoją pomiętą suknię i uprzytomniła sobie, że Amherst rozdarł jej gorset. Przytrzymując dłonią jego poły, rozejrzała się bezradnie w poszukiwaniu peleryny, którą rzuciła wcześniej na bok.
– To nie do przyjęcia, milordzie! – grzmiał tymczasem duchowny. – Wykorzystał pan tę biedną dziewczynę w haniebny sposób.
– Nic pani nie dolega, młoda damo? – Jedna z sióstr Franklin podeszła bliżej i zaświeciła Cabotównie w twarz.
– Panna Cabot?! – Obie właścicielki herbaciarni były szczerze wstrząśnięte jej widokiem oraz opłakanym stanem odzienia.
Grace dostrzegła wreszcie swój płaszcz i schyliła się, żeby go podnieść.
– Chodź, drogie dziecko, pomogę ci. – Oburzona starsza pani chwyciła ją za ramiona i okryła peleryną.
– Nie sądziłem, że jest pan zdolny dopuścić się gwałtu, Merryton – odezwał się ponownie pastor. – Przykro mi, ale będę zmuszony powiadomić stosowne władze.
Gwałtu? – powtórzyła w myślach Cabotówna. – Merryton? Dlaczego powiedział „Merryton”? Przecież… Serce zamarło jej w piersi, by po chwili zacząć bić jak młotem. Merryton? Nie, to niemożliwe. Boże, tylko nie to… Tylko nie on… Czyżby popełniła tak fatalną pomyłkę? Nie mogła uwierzyć, że to właśnie on rozbudził w niej namiętność i niemal doprowadził ją do utraty zmysłów.
Przyjrzała mu się dokładnie i poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Nagle zrobiło jej się słabo. Przez moment obawiała się, że zemdleje. Niechcący uwiodła nie tego brata. Zamiast sympatycznemu i nieszkodliwemu hulace padła w ramiona bodaj najmniej lubianemu arystokracie w Anglii. W całym swoim życiu nie spotkała bardziej antypatycznego osobnika. Podstępny plan obrócił się przeciwko niej. Nie mogła dopuścić, aby los tak okrutnie z niej zadrwił. Musiała jak najszybciej naprawić swój błąd.
– Lord Merryton nie wyrządził mi żadnej krzywdy! – zawołała w popłochu. – To moja wina. – Owszem, chciała poświęcić się dla rodziny, ale z pewnością nie była gotowa na to, żeby spędzić całe życie u boku największego gbura w kraju. Sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze. Nie chciała, żeby spotkała ją aż tak sroga kara. Gdzież, u licha, podział się Amherst?
– Nie musi pani nic mówić – rzekł wielebny Cumberhill. – Nie pozwolę mu pani zastraszyć.
Zimne zielone oczy Merrytona przeszyły Grace świdrującym spojrzeniem. Jego jak zwykle ponura mina nie wróżyła niczego dobrego. Wzdrygnęła się bezwiednie i spuściła wzrok.
– Biorę na siebie pełną odpowiedzialność za to, co tu zaszło – oznajmił zwięźle hrabia. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jak najprędzej zakończyć tę pożałowania godną scenę.
– Cóż, nie pozostaje panu nic innego – prychnął duchowny i uniósł lampę, żeby spojrzeć na Cabotównę. Nie spodobało mu się to, co zobaczył. – Dobry Boże – wymamrotał niewyraźnie, a na jego twarzy odmalowało się szczere zgorszenie. – Dopilnuję, żeby nie uszło to panu na sucho – zagroził, mierząc nieprzyjaznym spojrzeniem hrabiego. – Zrujnował pan tę młodą kobietę bez najmniejszych skrupułów. Zapłaci pan za to. Nie ochroni pana nawet tytuł. Drogie panie – zwrócił się następnie do sióstr Franklin – proszę natychmiast zabrać ją stąd w bezpieczne miejsce i posłać po pana Bothama. Niech niezwłocznie przybędzie na miejsce.
Usłyszawszy nazwisko miejscowego sędziego pokoju, panna Cabot spróbowała ponownie zabrać głos.
– Nie ma potrzeby wzywać władz. Lord Merryton nie popełnił żadnego przestępstwa. To ja jestem…
– Proszę w tej chwili umilknąć! – wrzasnął pastor, a właścicielki herbaciarni pociągnęły ją siłą w stronę wyjścia.
Wciąż oszołomiona Grace poszła za nimi jak cielę wiedzione na rzeź. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie z całą mocą, że dopuściła się czegoś potwornego. Postąpiła więcej niż nikczemnie, a oni obwiniali wyłącznie jego. W dodatku nie mogła w żaden sposób naprawić sytuacji. Zrobiło jej się niedobrze, więc przystanęła i schyliła się, żeby nie zwymiotować.
– Bądź dobrej myśli, drogie dziecko – próbowała podnieść ją na duchu jedna z towarzyszek. – Wielebny Cumberhill zrobi, co w jego mocy, żeby ten nikczemnik stanął przed obliczem sprawiedliwości.
– Ależ on nie zrobił nic złego! – powtórzyła rozpaczliwie Cabotówna. – To ja go tu zwabiłam! To ja go uwiodłam!
– To naturalne, że próbujesz wziąć winę na siebie, moja droga, ale pamiętaj, to hrabia niecnie cię wykorzystał. Mężczyznom wolno znacznie więcej niż nam, kobietom. Tak to już niestety ten świat urządzono. Tobie nikt nie zwróci raz utraconej reputacji. Skoro nie wziął tego pod uwagę i nie powstrzymał się od… czynienia ci awansów, nie masz obowiązku się nad nim litować.
Łatwo powiedzieć, pomyślała Grace. Nadal czuła się winna, ale najwyraźniej nikt nie zamierzał słuchać jej protestów.
Kiedy znalazły się na ulicy, z kościoła wysypał się tłum ciekawskich wiernych, który od razu zaczął im się przyglądać.
– Pospiesz się, Agnes – syknęła jedna z pań Franklin, po czym obie ujęły podopieczną pod ramiona i pognały naprzód.
Otumaniona Cabotówna musiała się mocno starać, żeby za nimi nadążyć. Nie pamiętała, kiedy i jak dotarły do domu jej kuzynki Beatrice przy Royal Crescent. Jak przez mgłę zarejestrowała rozmowę z przedstawicielami magistratu, którzy przyszli jakiś czas później, żeby ją przesłuchać. Próbowała im wytłumaczyć, że to ona sprowokowała całe zajście i że nie wini o nic hrabiego Merryton, lecz kiedy zapytali ją, dlaczego miałaby uciec się do tak haniebnej intrygi, nie potrafiła podać im wiarygodnego powodu. Nie mogła przecież wyjawić prawdy.
Koniec końców, panowie urzędnicy doszli do wniosku, że ich rozmówczyni zwyczajnie kłamie. Jej opowieść wydała im się tak nieprawdopodobna, że aż niedorzeczna. A wymyśliła ją dlatego, że zwyczajnie obawiała się swego krzywdziciela.
W tym akurat względzie się nie mylili. Grace istotnie bała się Merrytona. Nie słyszała o nim ani jednego dobrego słowa. Powiadano, że jest zimny, pyszałkowaty i wyniosły. Tak czy owak, nie zasłużył na to, co mu zrobiła.
Tytuł oryginału: The Devil Takes a Bride
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2015
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2015 by Dinah Dinwiddie
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-2873-2
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.