Sensacyjne życie ptaków - Adam Zbyryt - ebook + książka

Sensacyjne życie ptaków ebook

Zbyryt Adam

4,5

Opis

Jak ptaki dbają o zdrowie i urodę?
Które gatunki zażywają narkotyki?
Czy istnieją rośliny polujące na ptaki? Albo ryby?
Jak często ptaki tworzą pary jednopłciowe?
Kiedy ptaki drapieżne objadają się owocami?

To wszystko wydaje się niemożliwe? A jednak! Świat przyrody nie przestaje nas zaskakiwać.

Adam Zbyryt, popularyzator nauki i przyrodnik, wprowadza nas w fascynujący świat ptaków – czasem egzotycznych i rzadkich, ale przede wszystkich tych, które każdego dnia możemy spotkać w lasach i w miastach. Jego książka to nie tylko wyborna porcja rzetelnej ptasiej wiedzy, ale też świetna zachęta do rozpoczęcia własnych obserwacji.
Autor przedstawia nieznane fakty i ciekawostki, opisuje nietypowe zachowania i zwyczaje, a nieraz… sam stara się do ptaków upodobnić, żeby sprawdzić, jak mogą odbierać świat. I okazuje się, że my, ludzie, wcale tak bardzo od tych pierzastych stworzeń się nie różnimy. Tylko nam czasem trochę trudniej oderwać się od ziemi…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (22 oceny)
15
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
55lindamar55

Nie oderwiesz się od lektury

Ogrom bardzo ciekawych faktów. Książka napisana przystępnie, wzbudza do zaciekawienia się otaczającym nas światem.
00
sylwiakal

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna, ciekawa i zabawna. Czekam już na kolejną książkę tego autora 🙂
00
Czekow

Dobrze spędzony czas

Interesująca lektura traktująca często o tematach o wiele szerszych niż same ptaki. Polecam
00
Nabrue

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka o ptakach. Jej lektura zachęca do obserwacji i poszukiwania sekretnych tajemnic pierzastych i skrzydlatych stworzeń. Polecam.
00



Co­py­ri­ght © Adam Zby­ryt, 2023 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023
Re­dak­tor pro­wa­dzący: An­drzej Szew­czyk
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Ka­ta­rzyna Schin­kel-Bar­ba­rzak, Agata Gać
Re­dak­cja: He­lena Pie­cuch
Ko­rekta: To­masz P. Bo­cheń­ski, Be­ata Wój­cik
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie: Sta­ni­sław Tu­chołka | pan­book.pl
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: Ka­ta­rzyna Ko­nior | stu­dio.blu­emango.pl
Ilu­stra­cje na okładce po­cho­dzą z książki Hi­storja na­tu­ralna pta­ków Got­thilfa He­in­ri­cha von Schu­berta i Łu­ka­sza Al­freda Fuchsa, wy­daw­nic­two L. Fi­szer, Łódź 1900. Źró­dło: Bi­blio­teka Na­ro­dowa
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67815-73-4
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wie­rzymy, że książki mogą zmie­nić świat. Wy­da­jemy książki o przy­ro­dzie, o na­szych re­la­cjach z dzi­kim świa­tem, o tym, do­kąd zmie­rza. Na­sze książki po­zwa­lają ode­rwać umysł, przy­no­szą uko­je­nie i po­bu­dzają wraż­li­wość.

Chcemy po­móc Wam od­kryć swoje zie­lone, na­tu­ro­lubne serce.

Chcemy przy­bli­żyć Wam róż­no­rod­ność na­szej pla­nety.

Bo to, co dzi­kie, nas za­chwyca.

Inne na­tu­ro­lubne książki Wy­daw­nic­twa Po­znań­skiego:

Łu­kasz Skop, Kwiaty bez ogró­dek

Łu­kasz Skop, Zrób ten ziel­nik

Ja­cek Kar­czew­ski, Zo­bacz ptaka. Opo­wie­ści po dro­dze

John Le­wis-Stem­pel, Sza­rak za mie­dzą. Pry­watne ży­cie pola, przeł. H. Jan­kow­ska

John Le­wis-Stem­pel, Pry­watne ży­cie łąki, przeł. M. Mił­kow­ski

Łu­kasz Łe­bek, Co gry­zie we­te­ry­na­rza

Dara McA­nulty, Dziki rok. Za­pi­ski mło­dego przy­rod­nika, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Da­vid At­ten­bo­ro­ugh, Ży­cie na na­szej pla­ne­cie. Moja hi­sto­ria, wa­sza przy­szłość, przeł. P. Sur­niak

Łu­kasz Łu­ka­sik, Mag­da­lena Sa­rat, Ło­sie w ka­czeń­cach. O czym mil­czy Bie­brza

Ro­bert Mac­far­lane, Pod­zie­mia. Po­dróż w głąb czasu, przeł. J. Ko­nieczny

Ja­cek Kar­czew­ski, Noc Sów. Opo­wie­ści z lasu

Ja­kub Cheł­miń­ski, Smog. Die­sle, kop­ciu­chy, ko­miny, czyli dla­czego w Pol­sce nie da się od­dy­chać?

Ja­cek Kar­czew­ski, Jej wy­so­kość gęś. Opo­wie­ści o pta­kach

Da­niel C. Tay­lor, Yeti. Jak po­szu­ki­wa­nia le­gen­dar­nego czło­wieka śniegu ura­to­wały Hi­ma­laje, przeł. K. Ba­żyń­ska-Choj­nacka

Ro­bert Mac­far­lane, Góry. Stan umy­słu, przeł. J. Ko­nieczny

Ro­bert Mac­far­lane, Szlaki. Opo­wie­ści o wę­drów­kach, przeł J. Ko­nieczny

Mag­da­lena Bloch, A Adi po­wie­dział...

Ewa Pią­tek, Pa­weł Pią­tek, Pa­sieka dre­dzia­rza

Char­les Fo­ster, Jak zwie­rzę. In­tymne zbli­że­nie z na­turą, przeł. J. Ko­nieczny

Bar­dzo wiele ksią­żek na­leży prze­czy­tać po to,aby so­bie uświa­do­mić, jak mało się wie.

Mi­ko­łaj Go­gol

Wstęp

Uwiel­biam do­wia­dy­wać się no­wych rze­czy o świe­cie przy­rody, ale nie ukry­wam, że naj­bar­dziej in­te­re­sują mnie ssaki i ptaki. Zwłasz­cza ptaki. Dla­tego po­sta­no­wi­łem po­świę­cić im tę książkę, choć nie bra­kuje w niej też in­nych zwie­rząt, a na­wet ro­ślin. Czter­na­ście roz­dzia­łów, które ją two­rzą, to zbiór mo­ich po­dróży po li­te­ra­tu­rze na­uko­wej, pod­su­mo­wa­nie wła­snych ob­ser­wa­cji, ba­dań, eks­pe­ry­men­tów i prze­my­śleń, re­zul­tat wielu roz­mów ze spe­cja­li­stami oraz mi­ło­śni­kami przy­rody. Cza­sami mo­głoby się wy­da­wać, że nie­zbyt po­waż­nych, ale pro­wa­dzą­cych do po­waż­nych wnio­sków, o czym można się prze­ko­nać m.in. w czę­ści po­świę­co­nej ma­stur­ba­cji pta­ków (roz­dział Za­bawy z grzędą, czyli pta­sie or­ga­zmy i ma­stur­ba­cja). To zbiór spo­strze­żeń, które spra­wiły, że w ciągu ostat­nich lat za­czą­łem ina­czej pa­trzeć na ptaki, ich świat i całą przy­rodę.

Skąd taki wy­bór za­gad­nień? Nie chcę zo­ba­czyć wszyst­kich ga­tun­ków pta­ków ży­ją­cych na świe­cie. Wła­ści­wie nie chcę na­wet zo­ba­czyć wszyst­kich ga­tun­ków ży­ją­cych w Pol­sce. Nie wi­dzę nic złego w ta­kim ma­rze­niu, bo na pewno jest emo­cjo­nu­jące, ale naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie dążę do jego speł­nie­nia. Wolę przy­glą­dać się za­cho­wa­niom pta­ków, szcze­gól­nie tych naj­po­spo­lit­szych. Wró­ble kłó­cące się na moim bal­ko­nie, je­rzyki z nie­zwy­kłą gra­cją prze­ci­na­jące niebo czy kawki wy­cią­ga­jące śmieci z ko­sza ob­ser­wuję z więk­szą uwagą niż wie­lo­ty­sięczne stada gęsi tun­dro­wych w po­szu­ki­wa­niu kry­ją­cych się wśród nich rzad­kich ber­ni­kli rdza­wo­szy­ich. Bar­dzo lu­bię te po­spo­lite ga­tunki. Za­zwy­czaj nie zwra­camy na nie uwagi – wi­dzimy je wo­kół nas każ­dego dnia i wy­daje nam się, że nie mogą nas za­sko­czyć ni­czym no­wym ani cie­ka­wym. Nie zga­dzam się z tym stwier­dze­niem, o czym prze­ko­na­łem się setki razy, po­świę­ca­jąc czas ob­ser­wa­cjom po­spo­li­tych pta­ków (wię­cej o tym w roz­dzia­łach Kupa funk­cji, czyli zna­cze­nie od­cho­dów w ży­ciu pta­ków i Skrzy­dlaty Max Fac­tor, czyli pta­sia ko­sme­tyka). Na­leży im się wię­cej niż tylko prze­lotne spoj­rze­nie. Gdy tylko uchwycę ja­kieś nie­ty­powe za­cho­wa­nie, któ­rego do­tych­czas nie za­uwa­ży­łem – a zda­rza się to na­prawdę czę­sto – sta­ram się zro­zu­mieć jego na­turę. Naj­pierw na pod­sta­wie wła­snej wie­dzy i do­świad­cze­nia, a po­tem szu­ka­jąc wy­ja­śnie­nia w li­te­ra­tu­rze na­uko­wej. Nie za­wsze udaje mi się zna­leźć za­do­wa­la­jącą od­po­wiedź. Cza­sem jest la­ko­niczna, a zda­rza się, że się z nią nie zga­dzam lub znaj­duję wię­cej moż­li­wych przy­czyn za­ob­ser­wo­wa­nego zja­wi­ska. Wiele ta­kich przy­kła­dów opi­sa­łem na kar­tach tej książki (choćby w roz­dziale Polly wants crack, czyli ptaki na opiu­mo­wym haju).

Mie­rzę się w niej także z trud­nymi te­ma­tami, ta­kimi jak ho­mo­sek­su­alizm (roz­dział Tę­czowe al­ba­trosy, czyli o ho­mo­sek­su­al­nych za­cho­wa­niach pta­ków). Mo­głoby się wy­da­wać, że wy­bór po­ru­sza­nych za­gad­nień jest dość przy­pad­kowy i nie­spójny. Je­śli się im jed­nak bli­żej przyj­rzymy, za­uwa­żymy, że każdy z nich po­ru­szy­łem w tych sa­mych ce­lach. Po pierw­sze, chcia­łem uka­zać, że tak na­prawdę wcale nie róż­nimy się bar­dzo od in­nych zwie­rząt i prze­ja­wiamy wiele po­dob­nych za­cho­wań. Po dru­gie, sta­ra­łem się przed­sta­wić naj­mniej znane fakty z ży­cia pta­ków, któ­rych próżno szu­kać w in­nych książ­kach o tych zwie­rzę­tach, choć wy­daje się ich ostat­nio cał­kiem sporo. Po trze­cie, pró­bo­wa­łem przed­sta­wić, jak wiele wiemy na te­mat pta­ków – choć w ostat­nich la­tach nie­mało się po­zmie­niało w tej ma­te­rii – a jed­no­cze­śnie: ile jesz­cze zo­stało do od­kry­cia. Po czwarte, dą­ży­łem i od lat dążę do tego, by za­szcze­piać w lu­dziach cie­ka­wość. To ona skła­nia nas do sa­mo­dziel­nego po­szu­ki­wa­nia i od­kry­wa­nia fa­scy­nu­ją­cych fak­tów na te­mat zwie­rząt. Uwraż­li­wia nas na ich los. Moim ostat­nim, choć nie mniej waż­nym za­mie­rze­niem było wzbu­dze­nie sza­cunku do na­tury, któ­rej zło­żo­no­ści nie spo­sób ob­jąć ludz­kim ro­zu­mem. Jej drobny frag­ment sta­ra­łem się przed­sta­wić w tej książce. Mi­łej lek­tury!

Tru­jące prze­piórki, czyli rzecz o tok­sycz­nych pta­kach

Kiedy pierw­szy raz usły­sza­łem o tym, że na świe­cie żyją ptaki, które są tru­jące, po­my­śla­łem: nie­moż­liwe. A jed­nak! Może gdy­bym re­gu­lar­nie stu­dio­wał Pi­smo Święte, to nie prze­żył­bym ta­kiego za­sko­cze­nia. Ale co Bi­blia ma wspól­nego z tru­ją­cymi pta­kami? Otóż pierw­sze pi­semne wzmianki na ten te­mat po­ja­wiają się w Sta­rym Te­sta­men­cie, a do­ty­czą za­tru­cia... prze­piór­kami! I nie cho­dzi o to, że były nie­świeże. Wręcz prze­ciw­nie. Oto frag­ment Księgi Liczb, który to opi­suje:

Pod­niósł się wiatr ze­słany przez Pana i przy­niósł od mo­rza prze­piórki, i zrzu­cił na obóz z obu jego stron na dzień drogi, i po­kryły zie­mię na dwa łok­cie wy­soko. Lu­dzie byli na no­gach przez cały dzień, przez noc i na­stępny dzień, i zbie­rali prze­piórki. Kto mało ze­brał, przy­niósł naj­mniej dzie­sięć cho­me­rów[1]. I roz­ło­żyli je wo­kół obozu. Mięso jesz­cze było mię­dzy ich zę­bami, jesz­cze nie prze­żute, gdy już za­pa­lił się gniew Pana prze­ciw lu­dowi i ude­rzył go Pan wielką plagą. Dla­tego też na­zwano to miej­sce Ki­brot-Hat­ta­awa[2], bo tam po­cho­wano lu­dzi, któ­rych opa­no­wało po­żą­da­nie (Lb 11,31–35).

Za­tru­cie wy­wo­łane spo­ży­ciem mięsa prze­piórki na­zy­wane ko­tur­ni­zmem (od na­zwy ła­ciń­skiej tego ga­tunku Co­tur­nix co­tur­nix) ob­ja­wia się rab­do­mio­lizą – roz­pa­dem mię­śni po­przecz­nie prąż­ko­wa­nych, który może pro­wa­dzić do ostrej nie­wy­dol­no­ści ne­rek, a na­wet do śmierci. Ten ze­spół wstrząsu tok­sycz­nego do­ty­czy spo­ży­cia wy­łącz­nie eu­ro­pej­skiego no­mi­na­tyw­nego pod­ga­tunku prze­pió­rek (Co­tur­nix co­tur­nix co­tur­nix wy­stę­pu­ją­cego także w Pol­sce), które pro­wa­dzą wę­drowny tryb ży­cia. Co cie­kawe, scho­rze­nie to może wy­stą­pić wy­łącz­nie po zje­dze­niu mięsa prze­piórki w okre­sie mi­gra­cji je­sien­nej, gdy ptaki lecą z pół­nocy na po­łu­dnie. Ni­gdy nie stwier­dzono ko­tur­ni­zmu w cza­sie wę­drówki wio­sen­nej.

W trak­cie je­sien­nej wę­drówki prze­piórki mogą zy­skać tru­jące wła­ści­wo­ści

Przy­padki za­tru­cia prze­piór­kami po­ja­wiają się głów­nie na wiej­skich ob­sza­rach śród­ziem­no­mor­skich Al­gie­rii, Fran­cji, Gre­cji, Włoch i Hisz­pa­nii. Na przy­kład w Gre­cji ko­tur­nizm jest naj­czę­ściej od­no­to­wy­wany na wy­spie Les­bos, w miej­scu od­po­czynku tych drob­nych pta­ków – je­dy­nego wę­drow­nego ga­tunku ku­ra­ków. Pod­ga­tu­nek prze­piórki zwy­czaj­nej zwany prze­piórką afry­kań­ską (Co­tur­nix co­tur­nix afri­cana) i bli­sko z nią spo­krew­niona prze­piórka ja­poń­ska nie są uwa­żane za tok­syczne. Cza­sami my­ślę, że gdyby wię­cej pta­ków miało taką ce­chę, nie sta­łyby się ce­lem kłu­sow­ni­ków, któ­rzy czy­hają na nie na ca­łej tra­sie prze­lo­tów. Każ­dego roku w imię okrut­nej tra­dy­cji i wy­su­bli­mo­wa­nych do­znań ku­li­nar­nych mi­liony osob­ni­ków giną w mę­czar­niach za­plą­tane w sieci czy pu­łapki le­powe.

Od cza­sów śre­dnio­wie­cza su­ge­ro­wano, że za tok­sycz­ność prze­pió­rek od­po­wiada ich dieta. Wska­zy­wano, że może za tym stać kilka ga­tun­ków ro­ślin tru­ją­cych: szczwół pla­mi­sty, lu­lek czarny, psianka czarna i kro­pi­dło sza­fra­nowe, a do­kład­nie ich na­siona. Ob­jawy po ich spo­ży­ciu były bar­dzo po­dobne do tych ob­ser­wo­wa­nych po zje­dze­niu prze­pió­rek. Same ptaki naj­praw­do­po­dob­niej mogą wchła­niać i gro­ma­dzić za­warte w na­sio­nach tru­ci­zny – so­la­ninę, ko­niinę czy hio­scy­ja­minę – bez więk­szej szkody dla swo­jego zdro­wia. Do dziś nie udało się jed­nak roz­strzy­gnąć in­try­gu­ją­cej za­gadki tru­ci­zny za­war­tej w cia­łach prze­pió­rek.

Wiele wska­zuje, że fak­tycz­nie mogą stać za tym na­siona wspo­mnia­nych wcze­śniej ro­ślin. Mięso prze­pió­rek bywa tru­jące tylko je­sie­nią, a to czas owo­co­wa­nia wielu ga­tun­ków. Drugi trop, na który wpa­dłem, szu­ka­jąc wy­ja­śnie­nia tego ta­jem­ni­czego zja­wi­ska, to in­for­ma­cja za­warta w książce Ptaki kra­jowe (1882) wy­bit­nego pol­skiego or­ni­to­loga Wła­dy­sława Ta­cza­now­skiego: „Mięso prze­pió­rek jest bar­dzo de­li­katne i smaczne, a szcze­gól­nie gdy się pod je­sień po­spa­sają; tak czę­sto­kroć tyją, że całe ich ciało po­wle­czone bywa grubą war­stwą tłusz­czu i pra­wie po­dwaja się ich waga; w ta­kim to sta­nie pusz­czają się w po­dróż”. Jak można za­uwa­żyć, w tym opi­sie nie po­ja­wia się żadna prze­stroga o nie­bez­pie­czeń­stwie, ja­kie nie­sie za sobą spo­ży­cie prze­piórki je­sie­nią. Gdyby tak było, Ta­cza­now­ski ra­czej nie pi­sałby o wy­jąt­ko­wych wła­ści­wo­ściach sma­ko­wych prze­pió­rek, za­chę­ca­jąc do ich spo­ży­wa­nia. Jako że do­koń­czył swoje wiel­kie or­ni­to­lo­giczne dzieło skła­da­jące się z dwóch gru­bych to­mów, nie mo­gło u niego dojść do śmier­tel­nego za­tru­cia. Ozna­cza to, że w okre­sie lę­go­wym, aż do czasu roz­po­czę­cia wę­drówki, spo­ży­cie mięsa tych pta­ków jest zu­peł­nie nie­groźne. Pro­ces na­bie­ra­nia tok­sycz­no­ści musi się od­by­wać po dro­dze – w cza­sie wę­drówki, a nie przed nią. Gdy więc ptaki do­trą do kra­jów śród­ziem­no­mor­skich, stają się po­ten­cjal­nie nie­bez­pieczne dla lu­dzi pra­gną­cych za­kosz­to­wać ich mięsa. Do­brze, że w Pol­sce od wielu lat prze­piórki są pod ochroną i bez względu na porę roku nie można na nie po­lo­wać.

Nie każdy czło­wiek cho­ruje po zje­dze­niu je­sien­nej prze­piórki. Nie wia­domo, dla­czego tak się dzieje, ale tylko nie­które osoby są po­datne na dzia­ła­nia tok­sycz­nych związ­ków za­war­tych w cia­łach pta­ków. Ma to praw­do­po­dob­nie pod­łoże ge­ne­tyczne (biedni Izra­elici, któ­rzy zmarli po ich spo­ży­ciu, zo­stali uznani za grzesz­nych, bo nie mieli po­ję­cia o ge­ne­tyce). Nie warto jed­nak ry­zy­ko­wać, tym bar­dziej że na pod­sta­wie ta­kich prze­sła­nek jak za­pach lub smak nie da się stwier­dzić, czy dana prze­piórka jest tok­syczna, czy nie; go­to­wa­nie rów­nież nie po­zba­wia mięsa tru­ci­zny. To z całą pew­no­ścią do­bra wia­do­mość dla prze­pió­rek.

Oby tylko nikt nie uznał, że to świetny po­mysł na biz­nes i nie za­czął wy­ko­rzy­sty­wać tych wę­drow­nych ku­ra­ków w ce­lach kon­sump­cyj­nych, jak rybę fugu, czyli roz­dymkę ty­gry­sią. Po­da­wana za­zwy­czaj w for­mie sa­shimi – da­nia z su­ro­wego mięsa, głów­nie ryb – sta­nowi w Ja­po­nii wy­jąt­kowy ra­ry­tas, któ­remu pi­kan­te­rii do­daje fakt, że jego zje­dze­nie może się skoń­czyć cięż­kim za­tru­ciem lub na­wet śmier­cią. Roz­dymka za­wiera tok­syczną te­tro­do­tok­synę, która po­wo­duje pa­ra­liż mię­śni, ten zaś skut­kuje udu­sze­niem przy za­cho­wa­niu peł­nej świa­do­mo­ści. Co roku wiele osób de­cy­duje się na tę ku­li­narną ro­syj­ską ru­letkę, a od kilku do kil­ku­na­stu z nich umiera.

Nie­któ­rzy lu­dzie znali tok­syczne ptaki jesz­cze wcze­śniej niż pe­chowi Izra­elici – na przy­kład rdzenni miesz­kańcy No­wej Gwi­nei, któ­rzy wie­dzieli o nich już po­nad czter­dzie­ści ty­sięcy lat temu. Dla­tego za­ska­ku­jące jest, że pierw­szy na­ukowo udo­ku­men­to­wany przy­pa­dek tru­ją­cego ptaka tra­fił na łamy ma­ga­zynu na­uko­wego (i to od razu naj­bar­dziej pre­sti­żo­wego, czyli „Science”) do­piero w 1992 roku. Do­wód ten przed­sta­wił John Dum­ba­cher (Pa­pu­asi mieli ra­czej inne sprawy na gło­wie niż pi­sa­nie roz­praw na­uko­wych), który aku­rat pro­wa­dził tam ba­da­nia. W cza­sie próby uwal­nia­nia z sieci or­ni­to­lo­gicz­nej fle­towca kap­tu­ro­wego ten dziob­nął go w pa­lec, po­wo­du­jąc ranę. Młody na­uko­wiec z prze­ra­że­niem od­krył, że gdy wło­żył pa­lec do ust, aby zmniej­szyć krwa­wie­nie, jego wargi i ję­zyk zdrę­twiały. Na tym od­kry­ciu Dum­ba­cher zbu­do­wał całą swoją ka­rierę na­ukową. Stał się świa­to­wym eks­per­tem od tru­ją­cych pta­ków, a pierw­szy opu­bli­ko­wany przez niego ar­ty­kuł na ten te­mat na­leży do naj­czę­ściej cy­to­wa­nych w jego do­robku. A fle­to­wiec? Tra­fił do Księgi re­kor­dów Gu­in­nessa jako naj­bar­dziej tru­jący ptak na świe­cie (i na­wet o tym nie wie).

Fle­to­wiec kap­tu­rowy oraz trzy inne ga­tunki z ro­dzaju Pi­to­hui, a także mo­dro­główka, fle­tówka kró­lew­ska i rdza­wo­gło­wik – wszyst­kie z No­wej Gwi­nei – w swych cia­łach gro­ma­dzą ba­tra­cho­tok­syny (BTX), te same tru­ci­zny, które wy­stę­pują u pła­zów (drze­wo­ła­zów) za­miesz­ku­ją­cych lasy desz­czowe Ame­ryki Środ­ko­wej i Po­łu­dnio­wej. Sub­stan­cje te są dwie­ście pięć­dzie­siąt razy bar­dziej tok­syczne niż strych­nina. Ich spo­ży­cie po­wo­duje aryt­mię, drgawki, silne skur­cze mię­śni, dła­wie­nie się, dusz­ność, a na­wet za­trzy­ma­nie ak­cji serca. Pa­pu­asi od dawna wy­ko­rzy­stują je do za­tru­wa­nia swo­ich strzał, aby sku­tecz­niej po­lo­wać lub wal­czyć.

Fle­to­wiec kap­tu­rowy to naj­bar­dziej tru­jący ptak na świe­cie

Tru­ci­zny w pta­siej skó­rze i pió­rach są znacz­nie ła­god­niej­sze niż u drze­wo­ła­zów, gdyż ich stę­że­nie jest trzy­krot­nie niż­sze. Dla­tego można je jeść, ale na­wet Pa­pu­asi ro­bią to rzadko i tylko w okre­sach ogra­ni­czo­nej do­stęp­no­ści po­ży­wie­nia (nie po­trze­bują uroz­ma­icać so­bie ży­cia po­tra­wami w stylu ryby fugu). Mało tego – uwa­żają, że fle­towce można zjeść do­piero po okre­sie ża­łoby po za­bi­tym ptaku. In­nymi słowy, cze­kają, aż mięso skru­szeje, żeby nada­wało się do zje­dze­nia. Usu­wają skórę i pióra, po­tem po­kry­wają tuszkę wę­glem drzew­nym, a na­stęp­nie je pieką. Na­wet wtedy mięso ma bar­dzo nie­przy­jemny za­pach – z tego względu wszyst­kie tru­jące ptaki są przez miesz­kań­ców No­wej Gwi­nei na­zy­wane „śmie­cio­wymi”.

In­te­re­su­jący jest fakt, że nie wia­domo, w jaki spo­sób same fle­towce, mo­dro­główki i rdza­wo­gło­wiki ra­dzą so­bie z tok­sycz­nym dzia­ła­niem BTX, po­nie­waż tok­syny te znaj­dują się rów­nież w ich sercu i mię­śniach szkie­le­to­wych. Wiemy jed­nak, że ptaki na­były zdol­ność neu­tra­li­za­cji tok­syn i lo­ko­wa­nia ich głów­nie w pió­rach i mię­śniach w dro­dze ewo­lu­cji, nie­za­leż­nie od pła­zów. To przy­kład tak zwa­nej ewo­lu­cji zbież­nej, w ra­mach któ­rej ga­tunki bar­dzo od­le­głe od sie­bie pod wzglę­dem fi­lo­ge­nezy, czyli drogi roz­woju i po­cho­dze­nia, a mó­wiąc pro­ściej: słabo ze sobą spo­krew­nione, ale ma­jące od­le­głego wspól­nego przodka, wy­two­rzyły po­dobne struk­tury czy me­cha­ni­zmy peł­niące po­dobne lub ta­kie same funk­cje.

Od czasu opi­sa­nia pierw­szego przy­padku tok­sycz­nego ptaka na­sza wie­dza na ten te­mat nie roz­wi­nęła się zna­cząco. Po­dob­nie jest zresztą z tok­sycz­no­ścią ssa­ków – tak, one też mogą być tru­jące, na przy­kład fu­tro grzy­waka afry­kań­skiego z ro­dziny my­szo­wa­tych. Na­ukowcy su­ge­rują, że zja­wi­sko to może być po­wszech­niej­sze, niż nam się wy­daje, i obej­muje ga­tunki, które nie zo­stały do­tąd zba­dane. W cza­sach, gdy bio­róż­no­rod­ność gi­nie na na­szych oczach, nie jest to naj­bar­dziej pa­ląca kwe­stia, ale przy­znam, że ten fakt mnie za­sko­czył. Uwa­żam, że te­mat jest ar­cy­cie­kawy! Wśród tych tok­syn mogą się prze­cież ukry­wać leki na tra­piące nas dziś cho­roby.

Jady i tru­ci­zny w świe­cie zwie­rzę­cym sta­no­wią swo­istą broń che­miczną. Za­nim przej­dziemy da­lej, warto wy­ja­śnić, ja­kie zwie­rzęta na­zy­wamy tru­ją­cymi, a ja­kie ja­do­wi­tymi. Zwie­rzęta tru­jące (ang. po­iso­nous) wy­twa­rzają tru­ci­zny do bier­nej obrony lub w celu zdo­by­cia po­ży­wie­nia, ale same nie mogą jej ak­tyw­nie prze­no­sić. Ich ciała za­wie­rają tok­syny, które prze­do­stają się do in­nych or­ga­ni­zmów do­piero wtedy, gdy tru­jące zwie­rzęta zo­staną przez nie zje­dzone, co po­wo­duje za­tru­cie. Przy­kła­dem ta­kich zwie­rząt są nie­które owady, ryby, płazy i oczy­wi­ście opi­sy­wane przeze mnie ptaki. Na­to­miast zwie­rzęta ja­do­wite (ang. ve­no­mous) to ta­kie, które mają zdol­ność ak­tyw­nego prze­ka­zy­wa­nia sub­stan­cji tok­sycz­nych in­nym or­ga­ni­zmom w cza­sie ataku lub obrony. W tym celu wy­kształ­ciły spe­cjal­nie przy­sto­so­wane or­gany, na przy­kład gru­czoły ja­dowe, zęby ja­dowe, żą­dła czy kolce. Zwie­rzę­tami ja­do­wi­tymi są mię­dzy in­nymi pa­rzy­deł­kowce, pa­ję­czaki (skor­piony, pa­jąki), owady (błon­kówki), pa­recz­niki, mię­czaki (śli­maki, gło­wo­nogi) i gady (węże i jasz­czurka he­lo­derma ari­zoń­ska).

Ptaki ta­kie jak prze­piórka czy wspo­mniane ga­tunki z No­wej Gwi­nei nie są zdolne do pro­duk­cji tok­syn, ale po­bie­rają je z po­kar­mem ro­ślin­nym lub zwie­rzę­cym, głów­nie zja­da­jąc owady, i aku­mu­lują tru­ci­znę w swo­ich tkan­kach, zwy­kle w pió­rach i skó­rze. Dla­tego na­zy­wamy je tru­ją­cymi. Do­tych­czas zi­den­ty­fi­ko­wano co naj­mniej dzie­sięć ga­tun­ków tego typu pta­ków, w tym dwa na po­czątku 2023 roku. Sześć ga­tun­ków uważa się za po­ten­cjal­nie tru­jące, a ko­lejne dzie­więć­dzie­siąt pięć uznaje się za nie­smaczne ze względu na wy­twa­rza­nie związ­ków nie­ko­niecz­nie tru­ją­cych, ale od­py­cha­ją­cych dla po­ten­cjal­nego kon­su­menta z przy­czyn sma­ko­wych (na­leżą do nich m.in. wilgi, per­kozy dwu­czube, sroki) lub za­pa­cho­wych (np. dudki, dzię­cioły zie­lone, dzię­cioły duże). W wy­padku dzię­cioła du­żego na­wet pie­cze­nie nie li­kwi­duje od­py­cha­ją­cego za­pa­chu – osoby, które za­kosz­to­wały jego mięsa, uwa­żają to do­zna­nie za bar­dzo nie­przy­jemne. Z ku­li­nar­nego punktu wi­dze­nia sprawa przy­po­mina kwe­stię grzy­bów – mamy tro­chę tru­ją­cych, tro­chę ja­dal­nych, ale więk­szość jest nie­ja­dalna ze względu na smak lub kon­sy­sten­cję.

No do­brze, ale dla­czego nie­które ptaki są tru­jące? Hi­po­tezy są dwie, obie mają dość mocne pod­stawy i wza­jem­nie się nie wy­klu­czają. Po pierw­sze, może cho­dzić o ochronę przed pa­so­ży­tami ze­wnętrz­nymi, głów­nie wszami, co udo­wod­niono pod­czas ob­ser­wa­cji fle­tow­ców. Po dru­gie, tru­ci­zna za­warta w ciele przy­czy­nia się naj­praw­do­po­dob­niej do zmniej­sze­nia dra­pież­nic­twa, gdyż wy­ka­zano od­stra­sza­jący efekt w wy­padku węży, na­drzew­nych tor­ba­czy, pta­ków dra­pież­nych i oczy­wi­ście ludz­kich łow­ców. Nie­któ­rzy na­ukowcy są­dzą na­wet, że tru­ci­zna za­warta w pió­rach na brzu­chu – u fle­tow­ców wy­stę­puje tam w naj­więk­szym stę­że­niu – może być wcie­rana w jaja, które ptaki wy­sia­dują w gnieź­dzie, by chro­nić je przed dra­pież­ni­kami. A ja do­dam jesz­cze: skoro tru­ci­zna chroni przed pa­so­ży­tami na skó­rze i pió­rach, może także ogra­ni­czać ich li­czeb­ność w gnieź­dzie, a tym sa­mym za­pew­niać pi­sklę­tom lep­sze wa­runki roz­woju. Nie od dziś wia­domo, że pa­so­żyty, jak pchły czy larwy much plu­jek, mogą dość mocno osła­biać ptaki, pi­jąc ich krew, co wpływa na kon­dy­cję, a w kon­se­kwen­cji na prze­ży­wal­ność mło­dych. W związku z tym wszyst­kie opi­sane hi­po­tezy są praw­do­po­dobne.

My­ślę, że w wy­padku prze­pió­rek aspekt tok­sycz­no­ści ma naj­pew­niej tro­chę inny kon­tekst ewo­lu­cyjny niż u fle­tow­ców, mo­dro­główki czy rdza­wo­gło­wi­ków. Ko­rzyść, którą zy­skują te drobne ku­raki, to do­dat­kowe źró­dło po­ży­wie­nia, czyli tru­jące owoce. Ze względu na tok­syczne wła­ści­wo­ści inne zwie­rzęta nie mogą ich zja­dać. Praw­do­po­dob­nie prze­piórki zo­stały wy­po­sa­żone w me­cha­ni­zmy fi­zjo­lo­giczne, które po­ma­gają im roz­kła­dać tok­syny bez szkody dla wła­snych or­ga­ni­zmów i ku­mu­lo­wać je w mię­śniach.

Na ko­niec chciał­bym wspo­mnieć o dość od­waż­nej, ale moim zda­niem bar­dzo cie­ka­wej opi­nii su­ge­ru­ją­cej, że więk­szość po­spo­li­tych ko­lo­ro­wych pta­ków może mieć tru­jące wła­ści­wo­ści – po­dobne do prze­pió­rek i na­by­wane w po­dobny spo­sób. Szcze­gól­nie te o żół­tym, czer­wo­nym, czarno-bia­łym i nie­bie­skim upie­rze­niu, które naj­bar­dziej rzu­cają się w oczy. Au­tor tej hi­po­tezy uważa, że ptaki ta­kie jak zi­mo­ro­dek, bo­gatka, mo­draszka, dzi­wo­nia, ma­ko­lą­gwa, szczy­gieł, dy­mówka, sroka, dzię­cioł duży, ostry­go­jad, pliszka siwa, ko­wa­lik, du­dek, żołna czy kra­ska nie bez po­wodu mają tak ja­skrawe lub kon­tra­stowe pióra. Jego zda­niem może to mieć na celu in­for­mo­wa­nie po­ten­cjal­nych dra­pież­ni­ków o ich tok­sycz­no­ści. Nie cho­dzi tu o bar­dzo sil­nie dzia­ła­jące sub­stan­cje, ale ta­kie, któ­rych spo­ży­cie sta­nowi na tyle nie­przy­jemne do­zna­nie, że więk­szość dra­pież­ni­ków po skosz­to­wa­niu jed­nego z tych pta­ków zre­zy­gnuje z po­lo­wa­nia na nie w przy­szło­ści. W tej hi­po­te­zie może być sporo prawdy, bo mięso tych ko­lo­ro­wych ga­tun­ków jest uwa­żane za nie­smaczne przez wiele zwie­rząt tak róż­nych jak szer­sze­nie, koty i lu­dzie. Co cie­kawe, ptaki o ma­sku­ją­cym upie­rze­niu mają po­dobno bar­dzo smaczne mięso – przy­kła­dem ta­kiego ga­tunku jest krę­to­głów. In­nym jest ja­rzą­bek, któ­rego mia­łem oka­zję sam skosz­to­wać. Kilka lat temu, ja­dąc drogą wo­je­wódzką 676 w oko­li­cach Po­czopka w Pusz­czy Kny­szyń­skiej do­strze­głem, jak sa­mo­chód przede mną po­trą­cił samca tego skry­tego le­śnego ku­raka. Ja­rzą­bek wy­le­ciał z lasu i cięż­kim pro­sto­li­nij­nym lo­tem chciał po­ko­nać jezd­nię, ale w ostat­niej chwili ude­rzył w szybę sa­mo­chodu. Bez ru­chu upadł na po­bo­cze. Za­trzy­ma­łem się, aby mu po­móc, ale nie­stety ptak był mar­twy. Było mi go bar­dzo żal, więc uzna­łem, że jego śmierć nie może pójść na marne. Po­sta­no­wi­łem za­brać go ze sobą. Po po­wro­cie do domu osku­ba­łem go z piór, roz­ło­ży­łem je i przy­kle­iłem na kilku ar­ku­szach bry­stolu w celu stwo­rze­nia ma­te­riału po­rów­naw­czego po­moc­nego w iden­ty­fi­ka­cji piór, które nie­mal za każ­dym ra­zem znaj­duję w cza­sie spa­ce­rów. Gdy już skoń­czy­łem i oglą­da­łem jego po­zba­wioną więk­szo­ści piór tuszkę, po­sta­no­wi­łem ją wy­pa­tro­szyć i upiec. Nie cho­dziło mi o względy ku­li­narne, ale za­spo­ko­je­nie czy­stej cie­ka­wo­ści. Mu­szę przy­znać, że jego mięso było dość smaczne. Nie wy­obra­żam so­bie jed­nak, aby kie­dy­kol­wiek mo­gło wejść na stałe do mo­jego menu. Choć to ga­tu­nek łowny i nie­któ­rzy do dziś na niego po­lują. Mam na­dzieję, że kie­dyś to się zmieni, choćby za sprawą dzia­łań ko­ali­cji „Niech Żyją!”, dla któ­rej kilka lat temu przy­go­to­wy­wa­łem me­ry­to­ryczną ar­gu­men­ta­cję prze­ciw po­lo­wa­niom na ptaki do wnio­sku o mo­ra­to­rium dla pta­ków łow­nych. Nie ist­nieją żadne ra­cjo­nalne do­wody, które po­zwa­la­łyby na kon­tu­nu­owa­nie tego bar­ba­rzyń­skiego pro­ce­deru.

Cza­sami ża­łuję, że ob­ser­wo­wana u prze­pió­rek tok­sycz­ność nie wy­ewo­lu­owała u kur – może wów­czas nie zo­sta­łyby udo­mo­wione przez czło­wieka i nie spo­tkałby je okrutny los, któ­rego dziś do­świad­czają: eg­zy­sten­cja w prze­my­sło­wych za­kła­dach pro­duk­cji mięsa. Przez mniej wię­cej trzy i pół ty­siąca lat, czyli od czasu ich udo­mo­wie­nia, ży­cie tych pta­ków ni­gdy nie było tak cięż­kie jak dziś. Po­nad dwa­dzie­ścia pięć mi­liar­dów kur cierpi tylko dla­tego, że kie­dyś oka­zały się smaczne (i nie­tru­jące), a także ła­twe w ho­dowli.

Na za­koń­cze­nie tego roz­działu chciał­bym przy­to­czyć pewną cie­ka­wostkę o bo­cia­nie bia­łym, którą nie­dawno usły­sza­łem. Jesz­cze w po­ło­wie XX wieku w oko­li­cach Opola po­ku­to­wał po­gląd, że jedna po­łowa bo­ciana jest tru­jąca, a druga ja­dalna. Pro­blem z tym, że nie wia­domo, która mia­łaby być szko­dliwa: prawa czy lewa, przed­nia czy tylna, dolna czy górna? Kil­ka­krot­nie wi­dzia­łem bie­liki przy­no­szące bo­ciany do gniazd jako po­karm dla swo­ich mło­dych – za każ­dym ra­zem zni­kały w ca­ło­ści. Ża­den młody bie­lik ni­gdy od tego nie umarł. Nie pla­nuję jak Jack Dum­ba­cher ob­li­zy­wać czę­ści ciała, któ­rych do­tknął bo­cian. Wy­bacz­cie, ale moja cie­ka­wość ma swoje gra­nice. No do­brze, przy­znaję: zda­rzyło mi się po­li­zać pióro, ale albo nie za­wie­rało ono tru­cizn, albo mu­siało po­cho­dzić z nie­tru­ją­cej czę­ści, bo ani usta, ani ję­zyk mi nie zdrę­twiały. Na tym koń­czy się moje do­świad­cze­nie w tej kwe­stii.

Kupa funk­cji, czyli zna­cze­nie od­cho­dów w ży­ciu pta­ków

Za­wsze in­te­re­so­wa­łem się wie­loma te­ma­tami zwią­za­nymi z przy­rodą, więc gdy tylko wio­sną 2021 roku koło Ty­ko­cina nad Na­rwią zo­ba­czy­łem wró­bla że­ru­ją­cego na świe­żych kro­wich plac­kach, na­tych­miast za­czą­łem prze­glą­dać li­te­ra­turę w po­szu­ki­wa­niu wia­do­mo­ści na te­mat re­la­cji po­mię­dzy pta­kami a od­cho­dami, głów­nie in­nych zwie­rząt. Uwierz­cie mi: te­mat taki jak kupa może być na­prawdę pa­sjo­nu­jący. Wszystko za­leży od tego, jak się ją poda... to zna­czy: jak się przed­stawi fakty na jej te­mat.

Kupa w świe­cie pta­ków, zwłasz­cza ta po­cho­dząca od ko­pyt­nych, za­równo tych dzi­kich (np. je­leni, sa­ren czy żu­brów), jak i udo­mo­wio­nych (np. krów, koni, owiec), oka­zuje się nie­zwy­kle atrak­cyj­nym i cen­nym ma­te­ria­łem. Ptaki wy­ko­rzy­stują ją na wiele spo­so­bów. Mimo to do­tych­czas ba­da­cze po­świę­cali jej nie­wiele uwagi, choć zda­rzało się, że do­ty­czące jej od­kry­cia tra­fiały na łamy naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych cza­so­pism na­uko­wych na świe­cie. Ozna­cza to, że kupa może być dźwi­gnią ka­riery na­uko­wej!

W kro­wich plac­kach uwiel­biają się grze­bać wró­ble, ma­zurki, szpaki, trzna­dle i dudki. Jan So­ko­łow­ski, je­den z naj­wy­bit­niej­szych pol­skich or­ni­to­lo­gów, w swo­jej książce Ptaki ziem pol­skich (1958) tak pi­sał o trzna­dlu: „do tego stop­nia lu­bią roz­dzio­by­wać mierzwę koń­ską w po­szu­ki­wa­niu nie­stra­wio­nych zia­ren owsa, że uni­kają oko­lic, w któ­rych nie ma koni”. W po­dob­nym kon­tek­ście wspo­mi­nał o wró­blu, wska­zu­jąc na jego za­mi­ło­wa­nie do koń­skich kup. Ptaki te szu­kają w nich nie­stra­wio­nych zia­ren, które sta­no­wią dla nich ważne źró­dło po­karmu. Z mo­ich do­świad­czeń wy­nika rów­nież, że w miej­scach, gdzie są trzy­mane ko­nie, ale i krowy, za­wsze spo­ty­kam trzna­dle, nie­rzadko po­kaźne stada zło­żone z kil­ku­dzie­się­ciu osob­ni­ków. Dudki i szpaki nie po­szu­kują w kro­wich od­cho­dach nie­stra­wio­nych zia­ren zbóż, ale wy­ja­dają z nich larwy owa­dów. Je­den pla­cek, a tylu chęt­nych – dla każ­dego coś smacz­nego.

Trzna­dle chęt­nie wy­dzio­bują owies z koń­skich od­cho­dów

Kupy dzi­kich zwie­rząt ro­śli­no­żer­nych – je­leni, sa­ren czy żu­brów – można wy­ko­rzy­stać jako ma­te­riał bu­dow­lany, z któ­rego chęt­nie ko­rzy­sta ko­wa­lik, znany nie tylko ze zdol­no­ści do po­ru­sza­nia się po pniach głową w dół, lecz także z ta­len­tów mu­rar­skich. Wlot do zaj­mo­wa­nej dziu­pli, czy to wy­ku­tej przez dzię­cioła, czy też wy­próch­nia­łej na sku­tek dzia­ła­nia grzy­bów, ptak ten zmniej­sza do ta­kich roz­mia­rów, że nie­wiele dra­pież­ni­ków bę­dzie w sta­nie się przez niego prze­ci­snąć. Ko­wa­liki zo­sta­wiają tylko nie­wielki otwór o śred­nicy za­le­d­wie trzech cen­ty­me­trów. To chroni je przed dzię­cio­łami, wie­wiór­kami czy ku­nami le­śnymi, które chcia­łyby zra­bo­wać ich jaja lub za­bić pi­sklęta, a także przed szpa­kami go­to­wymi wy­eks­mi­to­wać pier­wot­nych miesz­kań­ców. Gdy mie­sza­nina błota i kupy za­schnie, two­rzy nie­zwy­kle twardą sko­rupę. Wspo­mniany wy­żej pro­fe­sor So­ko­łow­ski opi­sy­wał, że aby ją roz­bić, trzeba użyć młotka. Naj­ostrzej­sze pa­zury kuny nie są w sta­nie tego do­ko­nać, co spra­wia, że ko­wa­lik w swo­jej dziu­pli może się czuć bez­piecz­nie – jak w naj­praw­dziw­szej twier­dzy. Tylko eks­tre­malne ulewy mogą za­gro­zić jej trwa­ło­ści, gdyż za­mo­czona za­prawa staje się po­now­nie miękka jak glina.

Bu­dow­lane za­sto­so­wa­nie koń­skiego i kro­wiego łajna od­kryły także ka­lan­dry czarne, azja­tyc­kie skow­ronki, które „bru­kują” od­cho­dami oko­lice swo­ich gniazd. Nie cho­dzi tu jed­nak o es­te­tykę, a o bez­pie­czeń­stwo. Pa­sące się na łące ko­nie czy krowy ze względu na swoje roz­miary ra­czej nie przej­mują się ży­ciem in­nych, mniej­szych miesz­kań­ców pa­stwi­ska. To dość po­wszechny pro­blem pta­ków gniaz­du­ją­cych w ta­kich miej­scach, a za­gro­że­nie zdep­ta­nia lęgu może być cza­sami bar­dzo po­ważne. Wie­dzą o tym or­ni­to­lo­dzy i osoby zaj­mu­jące się ochroną przy­rody. Z tego względu w unij­nych pro­gra­mach rol­no­śro­do­wi­sko­wych, w ra­mach któ­rych rol­nicy za ko­sze­nie lub wy­pas na łą­kach i pa­stwi­skach otrzy­mują do­ta­cje, wpro­wa­dzono li­mity liczby zwie­rząt w miej­scach, gdzie stwier­dzono wy­stę­po­wa­nie rzad­kich ga­tun­ków pta­ków. Mniej­sze stada krów czy koni na pa­stwi­sku mają za za­da­nie ogra­ni­czyć pro­blem roz­dep­ty­wa­nia gniazd.

Ko­wa­lik wzmac­nia cza­sami swoją „za­prawę” od­cho­dami ro­śli­no­żer­ców

Ka­lan­dry zna­la­zły jed­nak wła­sny spo­sób, aby za­sy­gna­li­zo­wać kro­wom i ko­niom swoją obec­ność na pa­stwi­sku. Wy­ko­rzy­stały nie­chęć tych zwie­rząt do że­ro­wa­nia w miej­scach, w któ­rych po­zo­sta­wiły swoje od­chody. Re­zo­lutne ka­lan­dry zbie­rają ka­wałki od­cho­dów w pro­mie­niu do pięć­dzie­się­ciu me­trów od gniazda i ukła­dają je wo­kół swo­jej sie­dziby. Utwo­rzony w ten spo­sób „łaj­no­bruk” jest tym więk­szy, im więk­sze za­gęsz­cze­nie zwie­rząt na pa­stwi­sku. Ma to zwią­zek z ro­sną­cym praw­do­po­do­bień­stwem zdep­ta­nia lęgu. Im wię­cej ko­pyt plą­cze się w po­bliżu gniazda, tym wy­raź­niej trzeba za­ko­mu­ni­ko­wać, żeby omi­jały to miej­sce sze­ro­kim łu­kiem. Po­rów­na­nie skali znisz­czeń do­ko­na­nych przez ko­nie i krowy ujaw­niło, jak sku­teczna jest to me­toda – na pa­stwi­skach z dużą i małą ob­sadą zwie­rząt roz­dep­ty­wa­nie gniazd oka­zało się rów­nie rzad­kie.

Na tym nie ko­niec za­let tej nie­co­dzien­nej me­tody. Oka­zuje się, że chroni ona także jaja i pi­sklęta przed nad­mier­nym prze­grza­niem lub wy­chło­dze­niem. In­nymi słowy: kupy ła­go­dzą eks­tre­malne tem­pe­ra­tury, chło­dząc w cza­sie upa­łów przez od­pa­ro­wy­wa­nie wody, którą nocą i nad ra­nem ab­sor­bują w po­staci rosy, i grze­jąc w cza­sie zim­nych dni (szcze­góły tego zja­wi­ska wy­ja­śnię w dal­szej czę­ści roz­działu). Dzięki tej izo­la­cyj­nej funk­cji „łaj­no­bruku” ka­lan­dry mogą so­bie po­zwa­lać na dłuż­sze prze­by­wa­nie poza gniaz­dem, a dzięki temu sku­tecz­niej że­ro­wać. Kiedy inne skow­ronki opusz­czają swoje gniazda co kilka mi­nut, ka­lan­dry czarne mogą się zde­cy­do­wać na dłuż­szą nie­obec­ność, trwa­jącą nie­raz na­wet do trzech go­dzin. Rzad­sze po­ja­wia­nie się przy gnieź­dzie to także mniej­sza szansa na zdra­dze­nie jego lo­ka­li­za­cji dra­pież­ni­kowi. Wy­da­wać by się mo­gło, że mimo tego gniazda i tak po­winny być ra­bo­wane, po­nie­waż na sku­tek „przy­ozdo­bie­nia” dość mocno rzu­cają się w oczy. To moż­liwe, ale na­wet je­śli tak jest, to za­gro­że­nie wy­daje się znacz­nie mniej­sze niż ko­rzy­ści uzy­skane z ochrony lęgu przed zdep­ta­niem. Oka­zuje się, że tam, gdzie ptaki zbu­do­wały roz­le­glej­szy „łaj­no­bruk”, młode są w lep­szej kon­dy­cji, po­nie­waż do­ro­słe ptaki, nie ba­cząc na pa­nu­jące wa­runki po­go­dowe, mogą za­jąć się zbie­ra­niem po­karmu, a nie do­grze­wa­niem lub osła­nia­niem wiecz­nie głod­nego po­tom­stwa przed upa­łem.

To za­cho­wa­nie na­suwa pewne py­ta­nie. Tak jak w wy­padku od­wiecz­nego dy­le­matu, co było pierw­sze: kura czy jajko? No wła­śnie, co było pierw­sze: ochrona przed roz­dep­ta­niem czy re­gu­la­cja tem­pe­ra­tury? Kilka in­nych ga­tun­ków skow­ron­ków sto­suje po­dobne me­tody, ale za­miast kup ko­pyt­nych ptaki te ukła­dają wo­kół swo­ich gniazd ka­mie­nie, aby na­grze­wały się za dnia, a nocą od­da­wały cie­pło. Mo­głoby to su­ge­ro­wać, że funk­cja ter­mo­re­gu­la­cyjna była pier­wot­nym po­wo­dem tego za­cho­wa­nia. W wy­padku ka­lan­der mia­łoby to sens. Śro­do­wi­sko, w któ­rym żyją, nie za­wiera zbyt wielu ka­mieni, dla­tego mo­gły za­stą­pić ten ma­te­riał ka­wał­kami wy­su­szo­nych od­cho­dów koni i krów. Ochrona przed roz­dep­ty­wa­niem po­ja­wia się więc nie­jako przy oka­zji. Można tu za­uwa­żyć jesz­cze je­den cie­kawy wą­tek – ka­lan­dry są zdolne do oceny po­ziomu za­gro­że­nia i ela­stycz­nego do­sto­so­wa­nia do niego wiel­ko­ści swo­jego „łaj­no­bruku”.

Przy­pusz­czam, że po­dobny cel miało za­cho­wa­nie cza­jek na łą­kach nad Pry­pe­cią koło Tu­rowa na Bia­ło­rusi. W pierw­szej de­ka­dzie XXI wieku moja zna­joma or­ni­to­lożka, dok­tor Lu­cyna Pi­lacka, ba­dała ptaki siew­kowe na tych te­re­nach. Opo­wie­działa mi, że wie­lo­krot­nie znaj­do­wała w tam­tym cza­sie gniazda cza­jek, do któ­rych bu­dowy ptaki wy­ko­rzy­sty­wały frag­menty kro­wich kup, wtedy licz­nie wy­pa­sa­nych na pod­mo­kłych łą­kach. Je­den przy­pa­dek był za­ska­ku­jący, po­nie­waż czajka zło­żyła cztery jaja po­środku za­pad­nię­tego kro­wiego placka, w więk­szo­ści już su­chego. Udało jej się wy­sie­dzieć jaja, a mło­dym bez­piecz­nie opu­ścić „gniazdo”.

Ter­mo­re­gu­la­cyjną funk­cję kro­wiego łajna wy­ko­rzy­stują też bo­ciany białe. Pi­sa­łem o tym szcze­gó­łowo w książce Bo­cian. Bio­gra­fia nie­au­to­ry­zo­wana, ale tym, któ­rzy jej nie znają albo nie pa­mię­tają, jesz­cze raz przy­to­czę tę cie­ka­wostkę. Sprawa do­ty­czy hisz­pań­skich bo­cia­nów, które zbie­rają i za­no­szą do gniazd kro­wie placki – ale nie pierw­sze lep­sze, tylko ta­kie z wy­schniętą „skórką” na ze­wnątrz i jesz­cze lekko wil­gotne w środku. Dzia­łają one jak ter­mo­for sku­tecz­nie do­grze­wa­jący jaja. Róż­nica mię­dzy tem­pe­ra­turą oto­cze­nia a środ­kiem kro­wiego placka może wy­no­sić od trzech do sze­ściu stopni Cel­sju­sza, czyli cał­kiem sporo. Bo­ciany chęt­nie z nich ko­rzy­stają do ogrze­wa­nia jaj tuż przed wy­klu­ciem się pi­skląt i za­raz po nim, kiedy zdol­no­ści ter­mo­re­gu­la­cyjne mło­dych są bar­dzo ogra­ni­czone. Dla­tego naj­in­ten­syw­niej zno­szą do gniazda kro­wie placki ty­dzień przed wy­klu­ciem się pi­skląt i ty­dzień po nim. Prze­stają to ro­bić, gdy młode skoń­czą mie­siąc.

Dom bo­cia­nów nie przy­po­mina ty­po­wego pta­siego gniazda, ja­kie za­zwy­czaj so­bie wy­obra­żamy – ta­kiego, które w prze­kroju wy­gląda jak głę­boka misa o wy­so­kich ścian­kach. Taka bu­dowa po­zwa­la­łaby efek­tyw­niej wy­ko­rzy­sty­wać za­soby cie­pła wy­sia­du­ją­cych ro­dzi­ców. W sko­rup­kach bo­cia­nich jaj nie ma barw­ni­ków, zwłasz­cza tych ciem­niej­szych, które po­pra­wiają zdol­no­ści ter­mo­re­gu­la­cji, wy­ko­rzy­stu­jąc wła­ści­wo­ści szyb­szego na­grze­wa­nia się. Z tego po­wodu bo­cia­nom jesz­cze trud­niej utrzy­mać cie­pło w gnieź­dzie. Aby roz­wią­zać ten pro­blem, hisz­pań­skie bo­ciany, a przy­naj­mniej nie­które, za­sto­so­wały roz­wią­za­nie wy­ko­rzy­sty­wane przez ka­lan­dry czarne, a praw­do­po­dob­nie także nad­pry­pec­kie czajki.

W gniaz­dach pol­skich bo­cia­nów ni­gdy nie stwier­dzi­łem obec­no­ści tego ro­dzaju ter­mo­fo­rów, choć zaj­rza­łem do se­tek ta­kich kon­struk­cji. Znaj­duje się w nich za to dużo obor­nika. Bo­ciany zno­szą go bar­dzo in­ten­syw­nie przez cały se­zon lę­gowy i wy­ście­lają nim gniazda. Nie wiemy, czy po­dob­nie jak kro­wie placki ma to za za­da­nie pod­no­sić tem­pe­ra­turę w gnieź­dzie, ale pewne prze­słanki wska­zują, że może tak być, po­nie­waż fer­men­tu­jący obor­nik w na­tu­ralny spo­sób wy­twa­rza cie­pło.

Kto jesz­cze zbiera kro­wie łajno do gniazda? Pójdźki ziemne uży­wają go jako przy­nęty. To bar­dzo ory­gi­nalny przy­kład wy­ko­rzy­sta­nia na­rzę­dzi wśród zwie­rząt. Od­kry­cie to oka­zało się na tyle spek­ta­ku­larne, że zo­stało opi­sane w „Na­ture” – jed­nym z naj­lep­szych cza­so­pism na­uko­wych na świe­cie. To roz­wią­za­nie ge­nialne w swo­jej pro­sto­cie: pójdźki zno­szą i roz­kła­dają kro­wie kupy wo­kół swo­ich ziem­nych gniazd i cze­kają, aż przy­lecą do nich żuki gno­jowe. A po­tem je zja­dają – oczy­wi­ście żuki, nie kupy. Sowy sto­sują zmyślną stra­te­gię: po co le­cieć po po­karm i tra­cić ener­gię, skoro po­karm może przyjść do cie­bie. Nie dość, że oszczę­dzasz siły, to jesz­cze uni­kasz ata­ków dra­pież­ni­ków, sie­dząc bez­piecz­nie w swo­jej no­rze.

To nie ko­niec do­nie­sień o ku­pie i pta­kach w tym pre­sti­żo­wym cza­so­pi­śmie. Ścierw­niki, czyli małe brud­no­białe sępy z czar­nymi lot­kami i żółtą skórą na gło­wie w czę­ści „twa­rzo­wej”, po­dob­nie jak pójdźki ziemne po­tra­fią sto­so­wać na­rzę­dzia. W przy­padku tego ga­tunku nie są to kupy, lecz ka­mie­nie, któ­rymi ptaki roz­bi­jają grube sko­rupy jaj in­nych pta­ków, na przy­kład strusi. Oka­zuje się, że ten ga­tu­nek wzbo­ga­cił swoją dietę o coś wię­cej niż die­te­tyczny ko­gel-mo­gel bez cu­kru – zjada też od­chody krów, kóz i owiec. W Hisz­pa­nii, gdzie ga­tu­nek ten jest dość po­wszech­nie spo­ty­kany, nosi przy­do­mek chur­re­tero lub mo­ñi­gu­ero, czyli „zja­dacz łajna”.

Nic dziw­nego – cztery do­ro­słe ścierw­niki za­miesz­ku­jące ogród zoo­lo­giczny kar­miono przez 10 dni z rzędu świe­żym kro­wim łaj­nem. Zja­dły go łącz­nie po­nad ki­lo­gram. Za­zwy­czaj ptaki ży­jące w ta­kich miej­scach mogą li­czyć na inne menu, ale tym ra­zem brały udział w eks­pe­ry­men­cie. Na­ukowcy po­dej­rze­wali, że ścierw­niki ro­bią to po to, aby żółta barwa na­giej skóry na gło­wie stała się in­ten­syw­niej­sza. W jaki spo­sób? Od­po­wiada za to barw­nik zwany lu­te­iną i na­le­żący do ka­ro­te­no­idów, od­po­wia­da­ją­cych rów­nież za po­ma­rań­czową i czer­woną barwę. Ptaki nie po­tra­fią ich syn­te­ty­zo­wać w swo­ich or­ga­ni­zmach, więc mu­szą je po­bie­rać ra­zem z po­kar­mem. W pew­nym mo­men­cie po­tom­ko­wie ścierw­ni­ków mu­sieli się zo­rien­to­wać, że do­sko­na­łym źró­deł ka­ro­te­no­idów są od­chody nie­któ­rych zwie­rząt – tak oto ten ga­tu­nek stał się wiel­kim mi­ło­śni­kiem wszel­kiego ro­dzaju łajna po­cho­dzą­cego od prze­żu­wa­czy. Ot, pta­sia od­miana we­ge­ta­riań­skiej diety.

Pójdźki ziemne uży­wają kro­wiego łajna jako przy­nęty na owady, co sta­nowi nie­zwy­kły przy­kład wy­ko­rzy­sta­nia na­rzę­dzi w świe­cie zwie­rząt

Tam, gdzie jest wię­cej pa­stwisk, więc do­stęp do od­cho­dów jest ła­twiej­szy, skóra ścierw­ni­ków jest in­ten­syw­niej żółta. Ma to nie­ba­ga­telne zna­cze­nie pod­czas do­bie­ra­nia się w pary. Ka­ro­te­no­idowa or­na­men­ta­cja, jak or­ni­to­lo­dzy na­zy­wają wszel­kie żółte czy czer­wone ozdoby u pta­ków, sta­nowi dla po­ten­cjal­nego part­nera in­for­ma­cję o jego ja­ko­ści osob­ni­czej, a więc zdro­wiu i kon­dy­cji. Jak wspo­mnia­łem, ptaki nie syn­te­ty­zują tego barw­nika w swo­ich or­ga­ni­zmach, tylko po­zy­skują wraz z po­ży­wie­niem. W związku z tym ścierw­niki ma­jące do­stęp do lep­szego, bo­gat­szego w ka­ro­te­no­idy po­karmu, jak choćby wspo­mniane jaja pta­sie, będą in­ten­syw­niej wy­bar­wione. Dla­tego każdy z nich dąży do tego, aby wy­glą­dać na jak naj­bar­dziej żół­tego.

Mam pewne prze­my­śle­nie na ten te­mat. Kupy krów czy owiec są w Hisz­pa­nii dość po­wszechne, a ich od­na­le­zie­nie nie wy­maga wiel­kiego za­chodu, co mogę oso­bi­ście po­twier­dzić. Je­śli ja nie mia­łem z tym żad­nego pro­blemu, to tym bar­dziej nie bę­dzie to kło­pot dla ścierw­ni­ków. Ozna­cza to, że ptaki te zna­la­zły dość nie­ty­powy i „nie­uczciwy”, ale pro­sty spo­sób na po­prawę swo­jego wi­ze­runku. Nie ma w tym nic dziw­nego. Każdy to robi. Wy­star­czy przyj­rzeć się li­fe­style’owym pro­fi­lom na In­sta­gra­mie – pre­zen­to­wane tam tre­ści i wi­ze­runki osób to wy­kre­owany świat ta­niego szam­pana ma­ją­cego imi­to­wać Dom Pe­ri­gnon i fo­to­ta­pet za­miast raj­skiej plaży.

Po­szu­ku­jąc in­for­ma­cji o ku­pach i pta­kach dra­pież­nych, do któ­rych na­leżą ścierw­niki, tra­fi­łem na jesz­cze jedną cie­ka­wostkę. Nie cho­dzi co prawda o kon­su­mo­wa­nie kup, ale o wy­ja­da­nie za­war­tych w nich ro­ślin­nych resz­tek. Po­stę­pują tak ży­jące w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej trę­ba­cze brą­zowe, ptaki dra­pieżne z ro­dziny so­ko­ło­wa­tych, które wy­dłu­bują je z koń­skich i kro­wich od­cho­dów. Po­zy­skane w ten spo­sób włóka ro­ślinne i na­siona traw sta­no­wią ważny skład­nik ich menu. To do­piero nie­ty­powa dieta! Ptaki dra­pieżne zja­dają ro­śliny. Niech ta wzmianka bę­dzie za­chętą do dal­szej czę­ści książki, w któ­rej opi­suję inne nie­ty­powe przy­kłady we­ge­ta­riań­skiej, a wła­ści­wie fru­ta­riań­skiej[3] diety pta­ków dra­pież­nych (roz­dział My­szo­łów z jabł­kiem, czyli ptaki szpo­nia­ste i fru­ta­ria­nizm).

Mu­szę przy­znać, że opi­sane wy­żej przy­padki ko­pro­fa­gii, czyli zja­da­nia od­cho­dów, są u pta­ków rzad­kie w po­rów­na­niu z ko­pro­fa­gią u in­nych zwie­rząt, ta­kich jak ssaki i owady. Ale jak można za­uwa­żyć, je­śli się do­brze po­grze­bie w tym te­ma­cie, można zna­leźć kilka so­czy­stych smacz­ków. Za­sta­na­wiam się tylko, czy to do­bra me­ta­fora w wy­padku tego te­matu.

Spo­ży­wa­nie kupy może mieć też złe strony, gdyż wiąże się z ry­zy­kiem za­ra­że­nia pa­so­ży­tami. Te obecne w od­cho­dach ro­śli­no­żer­ców są za­zwy­czaj mniej zja­dliwe, stąd to je ptaki po­chła­niają naj­czę­ściej. Co in­nego kupy dra­pież­ni­ków czy wszyst­ko­żer­ców; tych za­zwy­czaj skru­pu­lat­nie uni­kają. W cza­sie ba­dań la­tryn[4] szo­pów pra­czy oka­zało się, że od­wie­dzają je i ucztują w nich... inne szopy pra­cze i szczury. Więk­szość zwie­rząt, w tym ptaki i inne ssaki, unika ich są­siedz­twa ze wzglę­dów zdro­wot­nych, jed­nak dwa wspo­mniane ga­tunki są dość od­porne na cho­roby.

Ścierw­niki w Hisz­pa­nii no­szą przy­do­mek chur­re­tero lub mo­ñi­gu­ero, czyli „zja­dacz łajna”

Na­ukowcy ba­da­jący to zja­wi­sko su­ge­rują, że obec­ność la­tryn, w któ­rych mogą się gro­ma­dzić pa­to­geny, two­rzy coś na po­do­bień­stwo kra­jo­brazu stra­chu. Czym jest to zja­wi­sko? W du­żym skró­cie: to po­śred­nie re­la­cje i za­leż­no­ści mię­dzy dra­pież­ni­kami i ofia­rami nie­zwią­zane z ich bez­po­śred­nim za­bi­ja­niem, ale wpły­wa­jące na ich kon­dy­cję, roz­ród, prze­ży­wal­ność, za­cho­wa­nie, roz­miesz­cze­nie i inne aspekty[5]. Naj­praw­do­po­dob­niej pa­so­żyty i ich po­ten­cjalni ży­wi­ciele mogą wy­ka­zy­wać po­dobne re­ak­cje uni­ka­nia i zmiany za­cho­wań, to zaś może wpły­wać na funk­cjo­no­wa­nie ca­łych eko­sys­te­mów. Za­łóżmy, że w na­szych la­sach strefy umiar­ko­wa­nej kuny le­śne uni­kają la­tryn bor­su­ków. Gdy­bym był pta­kiem, za­ło­żył­bym gniazdo na drze­wie, pod któ­rym ulo­ko­wana jest taka bor­su­cza to­a­leta. Dla­czego? Otóż ry­zyko, że dra­pieżna kuna za­gra­ża­jąca pta­sim pi­sklę­tom od­wie­dzi to drzewo, znacz­nie się zmniej­sza, gdyż od­stra­szy ją ry­zyko za­ra­że­nia się skon­cen­tro­wa­nymi w tym miej­scu pa­to­ge­nami. Wła­śnie w ten spo­sób działa kra­jo­braz stra­chu.

Jak zwy­kle zda­rzają się wy­jątki – do­wie­dziono, że kupy dra­pież­ni­ków nie są szko­dliwe dla wszyst­kich pta­ków. Zwłasz­cza je­śli mają tak spraw­nie dzia­ła­jący układ od­por­no­ściowy i tak do­brze funk­cjo­nu­jący układ tra­wienny jak sępy. Dość po­wie­dzieć, że ci pa­dli­no­żercy po­tra­fią zmniej­szać za­gro­że­nie za­ra­że­nia wą­gli­kiem, gdyż neu­tra­li­zują go w swo­ich żo­łąd­kach. Nic za­tem dziw­nego, że nie­które z nich re­gu­lar­nie zja­dają od­chody. W ogóle ko­pro­fa­gia to dość po­wszechne zja­wi­sko wśród sę­pów tak zwa­nego No­wego Świata, czyli obu Ame­ryk (np. sęp­ni­ków, kon­do­rów), ale spo­ty­kane tylko u jed­nego ga­tunku wśród sę­pów Sta­rego Świata – wła­śnie u wspo­mnia­nych ścierw­ni­ków.

Sprawę od­kryli i opi­sali na­ukowcy śle­dzący grupę ro­dzinną li­ka­onów pstrych – wiel­ko­uchych ła­cia­tych pso­wa­tych z Afryki. Za­ob­ser­wo­wali oni, że sępy bru­natne nie tylko asy­sto­wały li­ka­onom przy upo­lo­wa­nym kudu wiel­kim, czyli ogrom­nej an­ty­lo­pie, chęt­nie pod­ja­da­jąc resztki, lecz także nie­mal na­tych­miast zja­dały od­chody, które po­zo­sta­wiały dra­pież­niki. Praw­do­po­dob­nie ro­biły to dla­tego, że od­chody li­ka­onów za­wie­rały cał­kiem sporo nie­stra­wio­nych resz­tek ofiary, z któ­rymi układ tra­wienny sę­pów może so­bie po­ra­dzić znacz­nie le­piej. Co cie­kawe, na­ukowcy, któ­rzy do­ko­nali tego od­kry­cia w del­cie Oka­wango w Bot­swa­nie, nie spo­tkali się z po­dob­nym przy­pad­kiem wcze­śniej ani nie otrzy­mali po­twier­dze­nia tego za­cho­wa­nia od in­nych ba­da­czy li­ka­onów. Nie wia­domo za­tem, czy był to po­je­dyn­czy przy­pa­dek, czy po pro­stu nikt wcze­śniej nie zwró­cił uwagi na tę kwe­stię. Oso­bi­ście my­ślę, że to in­no­wa­cyjny spo­sób że­ro­wa­nia, który na­ro­dził się nie­dawno wśród tam­tej­szych zwie­rząt.

Czy zja­da­nie kup li­ka­onów przez sępy miało sens? Czy fak­tycz­nie są one po­żywne? Tego nie wiemy, ale z prze­pro­wa­dzo­nych na te­re­nie Parku Na­ro­do­wego Ca­irn­gorms (naj­więk­szego pod wzglę­dem po­wierzchni parku na­ro­do­wego w Wiel­kiej Bry­ta­nii) ba­dań do­ty­czą­cych li­sów i ich diety wy­nika, że ka­lo­rycz­ność psich kup jest po­dobna do ka­lo­rycz­no­ści ich klu­czo­wych ofiar, czyli nor­ni­ków. Lis, aby prze­trwać, musi zjeść dzien­nie od dzie­się­ciu do trzy­dzie­stu ma­łych gry­zoni. Jak wy­nika z ana­liz, ekwi­wa­len­tem tego może być spo­ży­cie od trzy­stu do sze­ściu­set gra­mów psich od­cho­dów. Lisy naj­czę­ściej roz­sma­ko­wują się w psich ku­pach wio­sną i zimą, gdy za­gęsz­cze­nie nor­ni­ków jest naj­niż­sze. Zja­da­nie psich od­cho­dów wiąże się jed­nak z ry­zy­kiem za­ra­że­nia róż­nymi cho­ro­bami i pa­so­ży­tami.

Mimo to oka­zuje się, że w wy­padku li­sów ko­rzy­ści ze spo­ży­wa­nia psich od­cho­dów zna­cząco prze­wyż­szają ry­zyko zwią­zane z za­ra­że­niem cho­ro­bami. To zja­wi­sko sta­nowi za­dzi­wia­jący przy­kład tak zwa­nej ko­pro­fa­gii mię­dzy­ga­tun­ko­wej. Nie tylko lisy zja­dają kupy in­nych ssa­ków. W Bra­zy­lii co naj­mniej dzie­więć krę­gow­ców zjada od­chody z la­tryn ari­ra­nii ama­zoń­skiej (daw­niej zwana wy­drą wielką), naj­więk­szej wy­dry na świe­cie. Ni­g­dzie nie udo­ku­men­to­wano tego jed­nak na tak dużą skalę jak w gó­rach Szko­cji. Przy­kłady te ob­ra­zują, że od­chody pso­wa­tych rów­nież mogą być cał­kiem bez­pieczną i ka­lo­ryczną prze­ką­ską, nad którą warto się po­chy­lić.

Je­żeli cho­dzi o kon­su­mo­wa­nie kup dra­pież­ni­ków, zna­la­złem jesz­cze je­den in­try­gu­jący przy­kład do­ty­czący pe­trel­ców ol­brzy­mich, du­żych pta­ków mor­skich za­sie­dla­ją­cych oce­any pół­kuli po­łu­dnio­wej. Ptaki te od­wie­dzają miej­sca, w któ­rych wed­delki ark­tyczne (daw­niej zwane fo­kami Wed­della) wy­cho­dzą na ląd, aby uro­dzić i wy­cho­wać swoje młode. Do od­kry­cia przy­czy­niły się na­daj­niki za­ło­żone pe­trel­com przez na­ukow­ców chcą­cych zba­dać trasy ich wę­dró­wek. Ptaki tego ga­tunku ży­wią się pa­dłymi do­ro­słymi i mło­dymi fo­kami, ale oka­zało się, że nie po to zla­ty­wały się do miejsc na­ro­dzin mło­dych wed­de­lek. Asy­sto­wały fo­kom na za­śnie­żo­nych pla­żach, ale uni­kały tych ka­mie­ni­stych. Dla­czego? Pe­trelce kon­su­mo­wały kupy fok, które były znacz­nie le­piej wi­doczne na śniegu. Dieta wed­de­lek składa się w głów­nej mie­rze z gło­wo­no­gów, sko­ru­pia­ków i ryb, a część skład­ni­ków od­żyw­czych i tłusz­czu jest wy­da­lana wraz z ka­łem. Na zim­nej i su­ro­wej An­tark­ty­dzie to praw­dziwy przy­smak pe­trel­ców, szcze­gól­nie w okre­sie lę­go­wym.

Sa­miec i sa­mica pe­trelca wy­sia­dują jaja na­prze­mien­nie, a wtedy przez długi czas po­szczą. Gdy jedno z pary wy­sia­duje, dru­gie udaje się na trwa­jącą na­wet do pięt­na­stu dni wę­drówkę, aby się po­ży­wić. Za­nim wy­głod­niałe ptaki wy­ru­szą w da­leką po­dróż, za­raz po zej­ściu z gniazda od­wie­dzają miej­sca, gdzie kon­cen­trują się foki, aby ro­dzić swoje młode. Tam pe­trelce zja­dają ich kupy i do­piero wtedy lecą da­lej. Można by rzec, że to taka pta­sia forma ba­tona ener­ge­tycz­nego o smaku owo­ców mo­rza, ma­jąca w szybki i pro­sty spo­sób za­pew­nić za­pas ener­gii nie­zbędny pod­czas po­szu­ki­wań war­to­ścio­wego po­karmu. Pe­trelce nie kar­mią fo­czymi od­cho­dami pi­skląt, bo gdy te się wy­klują, ro­dzice rza­dziej od­wie­dzają wed­delki. Nie mu­szą. W tym okre­sie szyb­ciej po­wra­cają do gniazda i nie są już tak głodne, gdy z niego scho­dzą, nie po­trze­bują za­tem ka­ło­wego za­strzyku ener­gii, za­nim wy­ru­szą w da­leką drogę.

Ob­ser­wa­cje pta­ków pa­dli­no­żer­nych zja­da­ją­cych od­chody dra­pież­ni­ków są cie­kawe, ale nie bar­dzo za­ska­ku­jące. Kupa i pa­dlina mogą być rów­nie pa­skudne i rów­nie nie­bez­pieczne, je­śli cho­dzi o znaj­du­jące się w nich czyn­niki cho­ro­bo­twór­cze. Ale co, gdy ja­kiś ptak, który nie gu­stuje w ta­kiej die­cie, na­gle za­czyna zja­dać kupy dra­pież­ców? Dla mnie to było nie­by­wałe za­sko­cze­nie!

W ka­na­dyj­skiej pro­win­cji Ma­ni­toba dwóch or­ni­to­lo­gów za­ob­ser­wo­wało i opi­sało przy­pa­dek nie­wiel­kiego ptaka – ak­tyw­nego nocą, bli­sko spo­krew­nio­nego z na­szym lel­kiem lel­czyka ma­łego zja­da­ją­cego od­chody wil­ków. Był li­piec, a od­chody po­cho­dziły z po­przed­niego roku, więc zdą­żyły już po­rząd­nie wy­schnąć i na­brać cha­rak­te­ry­stycz­nej bia­ła­wej barwy – czyli wy­glądu sta­rych psich kup, które co roku wi­dzimy na na­szych traw­ni­kach po stop­nie­niu śniegu. Ob­ser­wa­cja z Ma­ni­toby jest nie­zwy­kła pod dwoma wzglę­dami. Po pierw­sze, ni­gdy wcze­śniej nie za­ob­ser­wo­wano lel­czyka że­ru­ją­cego na ziemi, a ba­dany ptak zja­dał z niej cho­dzące wo­kół niego mrówki. Lelki to ptaki ak­tywne nocą. W tym cza­sie po­lują w po­wie­trzu, zwy­kle na ćmy, które sta­no­wią ich główne źró­dło po­ży­wie­nia. W ich chwy­ta­niu po­maga im nie­zwy­kle sze­roka pasz­cza oto­czona czu­łymi pió­rami szcze­ci­nia­stymi przy­po­mi­na­ją­cymi ko­cie wąsy. Małe i krót­kie nóżki lel­czy­ków ra­czej nie na­dają się do spa­ce­rów ma­ją­cych na celu po­szu­ki­wa­nie po­karmu na ziemi, a już na pewno nie do po­goni za ucie­ka­ją­cymi po niej ofia­rami. Drugi cie­kawy aspekt tej ob­ser­wa­cji do­ty­czy zja­da­nia kup. To pierw­szy taki przy­pa­dek u lel­ków i za­cho­wa­nie w ogóle rzadko spo­ty­kane u pta­ków w od­nie­sie­niu do wil­czych od­cho­dów.

Przez trzy lata, od 2012 do 2014 roku, wy­wie­sza­łem w wielu miej­scach w Pol­sce fo­to­pu­łapki, przed któ­rymi na ziemi umiesz­cza­łem od­chody wil­ków. W ten spo­sób ba­da­łem za­cho­wa­nia je­leni, sa­ren i dzi­ków, które spo­ty­kały na swej dro­dze wil­cze kupy. Na na­gra­niach po­ja­wiały się cza­sami inne ga­tunki ssa­ków: wie­wiórki, kuny le­śne, je­noty, lisy, a także ptaki: my­szo­łowy, dzię­cioły duże, bo­gatki, ru­dziki oraz kruki. Ni­gdy jed­nak żadne zwie­rzę nie zja­dało wil­czych kup. Ssaki naj­czę­ściej rzu­cały się do pa­nicz­nej ucieczki. Wy­ją­tek na tym tle sta­no­wiły dziki, które żywo in­te­re­so­wały się zna­le­zi­skiem i nie­raz po­tra­fiły całą gro­madą spę­dzić kilka mi­nut z no­sem przy ziemi i le­żą­cej na niej wil­czej ku­pie.

Ob­ser­wa­to­rzy lel­czyka spe­ku­lują na te­mat tego, co spo­wo­do­wało, że ptak zde­cy­do­wał się na tak zdu­mie­wa­jący po­si­łek. Wska­zują mię­dzy in­nymi po­trzebę uzu­peł­nie­nia diety zło­żo­nej nie­mal wy­łącz­nie z owa­dów, a więc ubo­giej w wapń. Kto wi­dział wil­cze kupy, które nie­trudno spo­tkać w miej­scach, gdzie wy­stę­pują te bu­dzące strach i po­dziw dra­pież­niki, ten wie, że nie­rzadko można w nich zna­leźć cał­kiem spore ka­wałki ko­ści ich ofiar, a na­wet frag­menty ko­pyt. Lel­czyk, zja­da­jąc taką prze­ką­skę, mógłby uzu­peł­niać nie­do­bory wap­nia. Jest on szcze­gól­nie ważny dla sa­mic w okre­sie lę­go­wym, gdyż sta­nowi skład­nik nie­zbędny do wy­two­rze­nia sko­ru­pek jaj. Pewne ga­tunki pta­ków zja­dają zie­mię bo­gatą w wapń, inne muszle śli­ma­ków, a jesz­cze inne – wil­cze kupy. Każda me­toda jest do­bra, je­śli przy­nosi ko­rzy­ści.

Kupy wil­ków, zwłasz­cza stare i wy­schnięte po zi­mie, sta­no­wią nie tylko oka­zjo­nalne źró­dło po­ży­wie­nia, lecz także ma­te­riał do wy­ściółki gniazd. Spa­ce­ru­jąc po la­sach je­sie­nią i zimą, za­wsze roz­glą­dam się wo­kół w po­szu­ki­wa­niu pta­sich gniazd ukry­tych ni­sko wśród drzew i krze­wów, mak­sy­mal­nie na wy­so­ko­ści mo­jej twa­rzy. Ich zna­le­zie­nie nie jest wtedy szcze­gól­nie trudne – po­maga brak li­ści. Po ich od­kry­ciu sta­ram się okre­ślić przy­na­leż­ność ga­tun­kową wła­ści­ciela i spraw­dzam za­war­tość. Cza­sami zda­rza mi się na­wet zna­leźć resztki sko­rup jaj, gdy lęg zo­stał znisz­czony.

Naj­bar­dziej cie­kawi mnie jed­nak inna za­war­tość: czy gniazda są wy­ście­lone wło­siem? Zda­rza się, że znaj­duję w nich fu­tro je­leni, sa­ren, żu­brów, ale naj­czę­ściej dzi­ków. Za­kła­dam, że część tego ma­te­riału zo­stała po­zy­skana bez­po­śred­nio z ciała wła­ści­ciela – mar­twego lub ży­wego. Nie jest to ni­czym za­ska­ku­ją­cym, bo si­kory, szpaki czy kawki po­tra­fią bez­czel­nie wy­ry­wać włosy z grzbie­tów pa­są­cych się lub od­po­czy­wa­ją­cych zwie­rząt. Nie­dawno jed­nak wy­słu­cha­łem wy­kładu Sa­biny Pie­ru­żek-No­wak, bio­lożki spe­cja­li­zu­ją­cej się w ba­da­niu i ochro­nie wil­ków. Do­wie­dzia­łem się, że ba­daczka re­gu­lar­nie ob­ser­wuje, jak ptaki po­zy­skują sierść do bu­dowy gniazd z wil­czych kup. W związku z tym po­dej­rze­wam, że fu­tro dzi­ków od­na­le­zione przeze mnie w gniaz­dach mo­gło po­cho­dzić wła­śnie z tego źró­dła.

Lel­czyk mały, czyli wielki ama­tor sta­rych wil­czych kup

Ko­lejny ga­tu­nek nie­mię­so­żer­nego ptaka, który że­ro­wał na od­cho­dach dra­pież­nych ssa­ków, to krzy­żo­dziób. Dwa samce krzy­żo­dzio­bów mo­drze­wio­wych po­ży­wiały się od­cho­dami wy­draka ka­na­dyj­skiego (daw­niej wy­dra ka­na­dyj­ska). Ob­ser­wa­tor nie do­strzegł, co do­kład­nie z nich wy­cią­gały, ale su­ge­ruje, że mo­gły to być ości ryb lub ich nie­stra­wione czę­ści obecne w kale. In­nym ra­zem sa­mica krzy­żo­dzioba świer­ko­wego zja­dała ko­ści gry­zoni, które wy­cią­gała z od­cho­dów ko­jota pre­rio­wego. Działo się to pod­czas bu­do­wa­nia gniazda, a więc tuż przed zło­że­niem jaj. Praw­do­po­dob­nie zja­da­nie ko­ści, po­dob­nie jak u lel­czyka, było spo­so­bem na do­star­cze­nie or­ga­ni­zmowi wap­nia – skład­nika nie­zbęd­nego do bu­dowy sko­ru­pek jaj.

Wśród pta­ków mo­żemy wy­od­ręb­nić dwie grupy, które w od­mienny spo­sób za­rzą­dzają za­so­bami wap­nia po­trzeb­nymi do wy­two­rze­nia jaj. Jedne uwal­niają we­wnętrzne re­zerwy tego pier­wiastka, trans­por­tują je za po­śred­nic­twem krwi i wbu­do­wują w jaja. Inne mu­szą po­zy­skać go z ze­wnątrz. Choć nie zna­la­złem in­for­ma­cji, do któ­rej z tych grup na­leżą krzy­żo­dzioby, to opi­sane po­wy­żej za­cho­wa­nie wska­zuje, że zdo­by­wają one wapń in­nymi dro­gami, nie zaś od­zy­skują ten zgro­ma­dzony we wła­snym ciele. Jak to ro­bią? Na przy­kład zja­da­jąc ko­ści lub wy­dłu­bu­jąc tynk i za­prawę spo­mię­dzy ce­gieł bu­dyn­ków.

Przy­wo­łane przy­kłady po­ka­zują, jak za­ska­ku­jąca i nie­oczy­wi­sta może być dieta pta­ków. Lu­bimy or­ga­ni­zo­wać nasz świat wo­kół sche­ma­tów i ka­te­go­ry­zo­wać w ja­sno okre­ślone zbiory, które rzadko się prze­ni­kają. Wy­róż­niamy więc ptaki owa­do­żerne, owo­co­żerne, ry­bo­żerne, dra­pieżne, ziar­no­jady, nek­ta­ro­żerne, wszyst­ko­żerne i tak da­lej. Oka­zuje się jed­nak, że li­nia po­działu mię­dzy nimi może być bar­dzo płynna i nie­oczy­wi­sta, a zbiory te mogą na sie­bie za­cho­dzić za­równo w cza­sie, jak i w prze­strzeni. Krzy­żo­dzioby to spe­cja­li­ści od zja­da­nia na­sion drzew igla­stych, które wy­dłu­bują przy po­mocy swo­ich cha­rak­te­ry­stycz­nych dzio­bów naj­czę­ściej wprost z za­wie­szo­nych na ga­łę­ziach szy­szek. Ale gdy przyj­rzymy się im bli­żej, do­strze­żemy, że po­tra­fią wy­kra­czać poza te sche­maty i zja­dać na­siona in­nych drzew, a także owady lub tak nie­oczy­wi­ste rze­czy jak resztki ryb z od­cho­dów wydr czy ko­ści gry­zoni za­warte z ku­pach ko­jo­tów.