Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak ptaki dbają o zdrowie i urodę?
Które gatunki zażywają narkotyki?
Czy istnieją rośliny polujące na ptaki? Albo ryby?
Jak często ptaki tworzą pary jednopłciowe?
Kiedy ptaki drapieżne objadają się owocami?
To wszystko wydaje się niemożliwe? A jednak! Świat przyrody nie przestaje nas zaskakiwać.
Adam Zbyryt, popularyzator nauki i przyrodnik, wprowadza nas w fascynujący świat ptaków – czasem egzotycznych i rzadkich, ale przede wszystkich tych, które każdego dnia możemy spotkać w lasach i w miastach. Jego książka to nie tylko wyborna porcja rzetelnej ptasiej wiedzy, ale też świetna zachęta do rozpoczęcia własnych obserwacji.
Autor przedstawia nieznane fakty i ciekawostki, opisuje nietypowe zachowania i zwyczaje, a nieraz… sam stara się do ptaków upodobnić, żeby sprawdzić, jak mogą odbierać świat. I okazuje się, że my, ludzie, wcale tak bardzo od tych pierzastych stworzeń się nie różnimy. Tylko nam czasem trochę trudniej oderwać się od ziemi…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wierzymy, że książki mogą zmienić świat. Wydajemy książki o przyrodzie, o naszych relacjach z dzikim światem, o tym, dokąd zmierza. Nasze książki pozwalają oderwać umysł, przynoszą ukojenie i pobudzają wrażliwość.
Chcemy pomóc Wam odkryć swoje zielone, naturolubne serce.
Chcemy przybliżyć Wam różnorodność naszej planety.
Bo to, co dzikie, nas zachwyca.
Inne naturolubne książki Wydawnictwa Poznańskiego:
Łukasz Skop, Kwiaty bez ogródek
Łukasz Skop, Zrób ten zielnik
Jacek Karczewski, Zobacz ptaka. Opowieści po drodze
John Lewis-Stempel, Szarak za miedzą. Prywatne życie pola, przeł. H. Jankowska
John Lewis-Stempel, Prywatne życie łąki, przeł. M. Miłkowski
Łukasz Łebek, Co gryzie weterynarza
Dara McAnulty, Dziki rok. Zapiski młodego przyrodnika, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
David Attenborough, Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość, przeł. P. Surniak
Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat, Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza
Robert Macfarlane, Podziemia. Podróż w głąb czasu, przeł. J. Konieczny
Jacek Karczewski, Noc Sów. Opowieści z lasu
Jakub Chełmiński, Smog. Diesle, kopciuchy, kominy, czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?
Jacek Karczewski, Jej wysokość gęś. Opowieści o ptakach
Daniel C. Taylor, Yeti. Jak poszukiwania legendarnego człowieka śniegu uratowały Himalaje, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka
Robert Macfarlane, Góry. Stan umysłu, przeł. J. Konieczny
Robert Macfarlane, Szlaki. Opowieści o wędrówkach, przeł J. Konieczny
Magdalena Bloch, A Adi powiedział...
Ewa Piątek, Paweł Piątek, Pasieka dredziarza
Charles Foster, Jak zwierzę. Intymne zbliżenie z naturą, przeł. J. Konieczny
Bardzo wiele książek należy przeczytać po to,aby sobie uświadomić, jak mało się wie.
Mikołaj Gogol
Wstęp
Uwielbiam dowiadywać się nowych rzeczy o świecie przyrody, ale nie ukrywam, że najbardziej interesują mnie ssaki i ptaki. Zwłaszcza ptaki. Dlatego postanowiłem poświęcić im tę książkę, choć nie brakuje w niej też innych zwierząt, a nawet roślin. Czternaście rozdziałów, które ją tworzą, to zbiór moich podróży po literaturze naukowej, podsumowanie własnych obserwacji, badań, eksperymentów i przemyśleń, rezultat wielu rozmów ze specjalistami oraz miłośnikami przyrody. Czasami mogłoby się wydawać, że niezbyt poważnych, ale prowadzących do poważnych wniosków, o czym można się przekonać m.in. w części poświęconej masturbacji ptaków (rozdział Zabawy z grzędą, czyli ptasie orgazmy i masturbacja). To zbiór spostrzeżeń, które sprawiły, że w ciągu ostatnich lat zacząłem inaczej patrzeć na ptaki, ich świat i całą przyrodę.
Skąd taki wybór zagadnień? Nie chcę zobaczyć wszystkich gatunków ptaków żyjących na świecie. Właściwie nie chcę nawet zobaczyć wszystkich gatunków żyjących w Polsce. Nie widzę nic złego w takim marzeniu, bo na pewno jest emocjonujące, ale najzwyczajniej w świecie nie dążę do jego spełnienia. Wolę przyglądać się zachowaniom ptaków, szczególnie tych najpospolitszych. Wróble kłócące się na moim balkonie, jerzyki z niezwykłą gracją przecinające niebo czy kawki wyciągające śmieci z kosza obserwuję z większą uwagą niż wielotysięczne stada gęsi tundrowych w poszukiwaniu kryjących się wśród nich rzadkich bernikli rdzawoszyich. Bardzo lubię te pospolite gatunki. Zazwyczaj nie zwracamy na nie uwagi – widzimy je wokół nas każdego dnia i wydaje nam się, że nie mogą nas zaskoczyć niczym nowym ani ciekawym. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, o czym przekonałem się setki razy, poświęcając czas obserwacjom pospolitych ptaków (więcej o tym w rozdziałach Kupa funkcji, czyli znaczenie odchodów w życiu ptaków i Skrzydlaty Max Factor, czyli ptasia kosmetyka). Należy im się więcej niż tylko przelotne spojrzenie. Gdy tylko uchwycę jakieś nietypowe zachowanie, którego dotychczas nie zauważyłem – a zdarza się to naprawdę często – staram się zrozumieć jego naturę. Najpierw na podstawie własnej wiedzy i doświadczenia, a potem szukając wyjaśnienia w literaturze naukowej. Nie zawsze udaje mi się znaleźć zadowalającą odpowiedź. Czasem jest lakoniczna, a zdarza się, że się z nią nie zgadzam lub znajduję więcej możliwych przyczyn zaobserwowanego zjawiska. Wiele takich przykładów opisałem na kartach tej książki (choćby w rozdziale Polly wants crack, czyli ptaki na opiumowym haju).
Mierzę się w niej także z trudnymi tematami, takimi jak homoseksualizm (rozdział Tęczowe albatrosy, czyli o homoseksualnych zachowaniach ptaków). Mogłoby się wydawać, że wybór poruszanych zagadnień jest dość przypadkowy i niespójny. Jeśli się im jednak bliżej przyjrzymy, zauważymy, że każdy z nich poruszyłem w tych samych celach. Po pierwsze, chciałem ukazać, że tak naprawdę wcale nie różnimy się bardzo od innych zwierząt i przejawiamy wiele podobnych zachowań. Po drugie, starałem się przedstawić najmniej znane fakty z życia ptaków, których próżno szukać w innych książkach o tych zwierzętach, choć wydaje się ich ostatnio całkiem sporo. Po trzecie, próbowałem przedstawić, jak wiele wiemy na temat ptaków – choć w ostatnich latach niemało się pozmieniało w tej materii – a jednocześnie: ile jeszcze zostało do odkrycia. Po czwarte, dążyłem i od lat dążę do tego, by zaszczepiać w ludziach ciekawość. To ona skłania nas do samodzielnego poszukiwania i odkrywania fascynujących faktów na temat zwierząt. Uwrażliwia nas na ich los. Moim ostatnim, choć nie mniej ważnym zamierzeniem było wzbudzenie szacunku do natury, której złożoności nie sposób objąć ludzkim rozumem. Jej drobny fragment starałem się przedstawić w tej książce. Miłej lektury!
Trujące przepiórki, czyli rzecz o toksycznych ptakach
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym, że na świecie żyją ptaki, które są trujące, pomyślałem: niemożliwe. A jednak! Może gdybym regularnie studiował Pismo Święte, to nie przeżyłbym takiego zaskoczenia. Ale co Biblia ma wspólnego z trującymi ptakami? Otóż pierwsze pisemne wzmianki na ten temat pojawiają się w Starym Testamencie, a dotyczą zatrucia... przepiórkami! I nie chodzi o to, że były nieświeże. Wręcz przeciwnie. Oto fragment Księgi Liczb, który to opisuje:
Podniósł się wiatr zesłany przez Pana i przyniósł od morza przepiórki, i zrzucił na obóz z obu jego stron na dzień drogi, i pokryły ziemię na dwa łokcie wysoko. Ludzie byli na nogach przez cały dzień, przez noc i następny dzień, i zbierali przepiórki. Kto mało zebrał, przyniósł najmniej dziesięć chomerów[1]. I rozłożyli je wokół obozu. Mięso jeszcze było między ich zębami, jeszcze nie przeżute, gdy już zapalił się gniew Pana przeciw ludowi i uderzył go Pan wielką plagą. Dlatego też nazwano to miejsce Kibrot-Hattaawa[2], bo tam pochowano ludzi, których opanowało pożądanie (Lb 11,31–35).
Zatrucie wywołane spożyciem mięsa przepiórki nazywane koturnizmem (od nazwy łacińskiej tego gatunku Coturnix coturnix) objawia się rabdomiolizą – rozpadem mięśni poprzecznie prążkowanych, który może prowadzić do ostrej niewydolności nerek, a nawet do śmierci. Ten zespół wstrząsu toksycznego dotyczy spożycia wyłącznie europejskiego nominatywnego podgatunku przepiórek (Coturnix coturnix coturnix występującego także w Polsce), które prowadzą wędrowny tryb życia. Co ciekawe, schorzenie to może wystąpić wyłącznie po zjedzeniu mięsa przepiórki w okresie migracji jesiennej, gdy ptaki lecą z północy na południe. Nigdy nie stwierdzono koturnizmu w czasie wędrówki wiosennej.
W trakcie jesiennej wędrówki przepiórki mogą zyskać trujące właściwości
Przypadki zatrucia przepiórkami pojawiają się głównie na wiejskich obszarach śródziemnomorskich Algierii, Francji, Grecji, Włoch i Hiszpanii. Na przykład w Grecji koturnizm jest najczęściej odnotowywany na wyspie Lesbos, w miejscu odpoczynku tych drobnych ptaków – jedynego wędrownego gatunku kuraków. Podgatunek przepiórki zwyczajnej zwany przepiórką afrykańską (Coturnix coturnix africana) i blisko z nią spokrewniona przepiórka japońska nie są uważane za toksyczne. Czasami myślę, że gdyby więcej ptaków miało taką cechę, nie stałyby się celem kłusowników, którzy czyhają na nie na całej trasie przelotów. Każdego roku w imię okrutnej tradycji i wysublimowanych doznań kulinarnych miliony osobników giną w męczarniach zaplątane w sieci czy pułapki lepowe.
Od czasów średniowiecza sugerowano, że za toksyczność przepiórek odpowiada ich dieta. Wskazywano, że może za tym stać kilka gatunków roślin trujących: szczwół plamisty, lulek czarny, psianka czarna i kropidło szafranowe, a dokładnie ich nasiona. Objawy po ich spożyciu były bardzo podobne do tych obserwowanych po zjedzeniu przepiórek. Same ptaki najprawdopodobniej mogą wchłaniać i gromadzić zawarte w nasionach trucizny – solaninę, koniinę czy hioscyjaminę – bez większej szkody dla swojego zdrowia. Do dziś nie udało się jednak rozstrzygnąć intrygującej zagadki trucizny zawartej w ciałach przepiórek.
Wiele wskazuje, że faktycznie mogą stać za tym nasiona wspomnianych wcześniej roślin. Mięso przepiórek bywa trujące tylko jesienią, a to czas owocowania wielu gatunków. Drugi trop, na który wpadłem, szukając wyjaśnienia tego tajemniczego zjawiska, to informacja zawarta w książce Ptaki krajowe (1882) wybitnego polskiego ornitologa Władysława Taczanowskiego: „Mięso przepiórek jest bardzo delikatne i smaczne, a szczególnie gdy się pod jesień pospasają; tak częstokroć tyją, że całe ich ciało powleczone bywa grubą warstwą tłuszczu i prawie podwaja się ich waga; w takim to stanie puszczają się w podróż”. Jak można zauważyć, w tym opisie nie pojawia się żadna przestroga o niebezpieczeństwie, jakie niesie za sobą spożycie przepiórki jesienią. Gdyby tak było, Taczanowski raczej nie pisałby o wyjątkowych właściwościach smakowych przepiórek, zachęcając do ich spożywania. Jako że dokończył swoje wielkie ornitologiczne dzieło składające się z dwóch grubych tomów, nie mogło u niego dojść do śmiertelnego zatrucia. Oznacza to, że w okresie lęgowym, aż do czasu rozpoczęcia wędrówki, spożycie mięsa tych ptaków jest zupełnie niegroźne. Proces nabierania toksyczności musi się odbywać po drodze – w czasie wędrówki, a nie przed nią. Gdy więc ptaki dotrą do krajów śródziemnomorskich, stają się potencjalnie niebezpieczne dla ludzi pragnących zakosztować ich mięsa. Dobrze, że w Polsce od wielu lat przepiórki są pod ochroną i bez względu na porę roku nie można na nie polować.
Nie każdy człowiek choruje po zjedzeniu jesiennej przepiórki. Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ale tylko niektóre osoby są podatne na działania toksycznych związków zawartych w ciałach ptaków. Ma to prawdopodobnie podłoże genetyczne (biedni Izraelici, którzy zmarli po ich spożyciu, zostali uznani za grzesznych, bo nie mieli pojęcia o genetyce). Nie warto jednak ryzykować, tym bardziej że na podstawie takich przesłanek jak zapach lub smak nie da się stwierdzić, czy dana przepiórka jest toksyczna, czy nie; gotowanie również nie pozbawia mięsa trucizny. To z całą pewnością dobra wiadomość dla przepiórek.
Oby tylko nikt nie uznał, że to świetny pomysł na biznes i nie zaczął wykorzystywać tych wędrownych kuraków w celach konsumpcyjnych, jak rybę fugu, czyli rozdymkę tygrysią. Podawana zazwyczaj w formie sashimi – dania z surowego mięsa, głównie ryb – stanowi w Japonii wyjątkowy rarytas, któremu pikanterii dodaje fakt, że jego zjedzenie może się skończyć ciężkim zatruciem lub nawet śmiercią. Rozdymka zawiera toksyczną tetrodotoksynę, która powoduje paraliż mięśni, ten zaś skutkuje uduszeniem przy zachowaniu pełnej świadomości. Co roku wiele osób decyduje się na tę kulinarną rosyjską ruletkę, a od kilku do kilkunastu z nich umiera.
Niektórzy ludzie znali toksyczne ptaki jeszcze wcześniej niż pechowi Izraelici – na przykład rdzenni mieszkańcy Nowej Gwinei, którzy wiedzieli o nich już ponad czterdzieści tysięcy lat temu. Dlatego zaskakujące jest, że pierwszy naukowo udokumentowany przypadek trującego ptaka trafił na łamy magazynu naukowego (i to od razu najbardziej prestiżowego, czyli „Science”) dopiero w 1992 roku. Dowód ten przedstawił John Dumbacher (Papuasi mieli raczej inne sprawy na głowie niż pisanie rozpraw naukowych), który akurat prowadził tam badania. W czasie próby uwalniania z sieci ornitologicznej fletowca kapturowego ten dziobnął go w palec, powodując ranę. Młody naukowiec z przerażeniem odkrył, że gdy włożył palec do ust, aby zmniejszyć krwawienie, jego wargi i język zdrętwiały. Na tym odkryciu Dumbacher zbudował całą swoją karierę naukową. Stał się światowym ekspertem od trujących ptaków, a pierwszy opublikowany przez niego artykuł na ten temat należy do najczęściej cytowanych w jego dorobku. A fletowiec? Trafił do Księgi rekordów Guinnessa jako najbardziej trujący ptak na świecie (i nawet o tym nie wie).
Fletowiec kapturowy oraz trzy inne gatunki z rodzaju Pitohui, a także modrogłówka, fletówka królewska i rdzawogłowik – wszystkie z Nowej Gwinei – w swych ciałach gromadzą batrachotoksyny (BTX), te same trucizny, które występują u płazów (drzewołazów) zamieszkujących lasy deszczowe Ameryki Środkowej i Południowej. Substancje te są dwieście pięćdziesiąt razy bardziej toksyczne niż strychnina. Ich spożycie powoduje arytmię, drgawki, silne skurcze mięśni, dławienie się, duszność, a nawet zatrzymanie akcji serca. Papuasi od dawna wykorzystują je do zatruwania swoich strzał, aby skuteczniej polować lub walczyć.
Fletowiec kapturowy to najbardziej trujący ptak na świecie
Trucizny w ptasiej skórze i piórach są znacznie łagodniejsze niż u drzewołazów, gdyż ich stężenie jest trzykrotnie niższe. Dlatego można je jeść, ale nawet Papuasi robią to rzadko i tylko w okresach ograniczonej dostępności pożywienia (nie potrzebują urozmaicać sobie życia potrawami w stylu ryby fugu). Mało tego – uważają, że fletowce można zjeść dopiero po okresie żałoby po zabitym ptaku. Innymi słowy, czekają, aż mięso skruszeje, żeby nadawało się do zjedzenia. Usuwają skórę i pióra, potem pokrywają tuszkę węglem drzewnym, a następnie je pieką. Nawet wtedy mięso ma bardzo nieprzyjemny zapach – z tego względu wszystkie trujące ptaki są przez mieszkańców Nowej Gwinei nazywane „śmieciowymi”.
Interesujący jest fakt, że nie wiadomo, w jaki sposób same fletowce, modrogłówki i rdzawogłowiki radzą sobie z toksycznym działaniem BTX, ponieważ toksyny te znajdują się również w ich sercu i mięśniach szkieletowych. Wiemy jednak, że ptaki nabyły zdolność neutralizacji toksyn i lokowania ich głównie w piórach i mięśniach w drodze ewolucji, niezależnie od płazów. To przykład tak zwanej ewolucji zbieżnej, w ramach której gatunki bardzo odległe od siebie pod względem filogenezy, czyli drogi rozwoju i pochodzenia, a mówiąc prościej: słabo ze sobą spokrewnione, ale mające odległego wspólnego przodka, wytworzyły podobne struktury czy mechanizmy pełniące podobne lub takie same funkcje.
Od czasu opisania pierwszego przypadku toksycznego ptaka nasza wiedza na ten temat nie rozwinęła się znacząco. Podobnie jest zresztą z toksycznością ssaków – tak, one też mogą być trujące, na przykład futro grzywaka afrykańskiego z rodziny myszowatych. Naukowcy sugerują, że zjawisko to może być powszechniejsze, niż nam się wydaje, i obejmuje gatunki, które nie zostały dotąd zbadane. W czasach, gdy bioróżnorodność ginie na naszych oczach, nie jest to najbardziej paląca kwestia, ale przyznam, że ten fakt mnie zaskoczył. Uważam, że temat jest arcyciekawy! Wśród tych toksyn mogą się przecież ukrywać leki na trapiące nas dziś choroby.
Jady i trucizny w świecie zwierzęcym stanowią swoistą broń chemiczną. Zanim przejdziemy dalej, warto wyjaśnić, jakie zwierzęta nazywamy trującymi, a jakie jadowitymi. Zwierzęta trujące (ang. poisonous) wytwarzają trucizny do biernej obrony lub w celu zdobycia pożywienia, ale same nie mogą jej aktywnie przenosić. Ich ciała zawierają toksyny, które przedostają się do innych organizmów dopiero wtedy, gdy trujące zwierzęta zostaną przez nie zjedzone, co powoduje zatrucie. Przykładem takich zwierząt są niektóre owady, ryby, płazy i oczywiście opisywane przeze mnie ptaki. Natomiast zwierzęta jadowite (ang. venomous) to takie, które mają zdolność aktywnego przekazywania substancji toksycznych innym organizmom w czasie ataku lub obrony. W tym celu wykształciły specjalnie przystosowane organy, na przykład gruczoły jadowe, zęby jadowe, żądła czy kolce. Zwierzętami jadowitymi są między innymi parzydełkowce, pajęczaki (skorpiony, pająki), owady (błonkówki), pareczniki, mięczaki (ślimaki, głowonogi) i gady (węże i jaszczurka heloderma arizońska).
Ptaki takie jak przepiórka czy wspomniane gatunki z Nowej Gwinei nie są zdolne do produkcji toksyn, ale pobierają je z pokarmem roślinnym lub zwierzęcym, głównie zjadając owady, i akumulują truciznę w swoich tkankach, zwykle w piórach i skórze. Dlatego nazywamy je trującymi. Dotychczas zidentyfikowano co najmniej dziesięć gatunków tego typu ptaków, w tym dwa na początku 2023 roku. Sześć gatunków uważa się za potencjalnie trujące, a kolejne dziewięćdziesiąt pięć uznaje się za niesmaczne ze względu na wytwarzanie związków niekoniecznie trujących, ale odpychających dla potencjalnego konsumenta z przyczyn smakowych (należą do nich m.in. wilgi, perkozy dwuczube, sroki) lub zapachowych (np. dudki, dzięcioły zielone, dzięcioły duże). W wypadku dzięcioła dużego nawet pieczenie nie likwiduje odpychającego zapachu – osoby, które zakosztowały jego mięsa, uważają to doznanie za bardzo nieprzyjemne. Z kulinarnego punktu widzenia sprawa przypomina kwestię grzybów – mamy trochę trujących, trochę jadalnych, ale większość jest niejadalna ze względu na smak lub konsystencję.
No dobrze, ale dlaczego niektóre ptaki są trujące? Hipotezy są dwie, obie mają dość mocne podstawy i wzajemnie się nie wykluczają. Po pierwsze, może chodzić o ochronę przed pasożytami zewnętrznymi, głównie wszami, co udowodniono podczas obserwacji fletowców. Po drugie, trucizna zawarta w ciele przyczynia się najprawdopodobniej do zmniejszenia drapieżnictwa, gdyż wykazano odstraszający efekt w wypadku węży, nadrzewnych torbaczy, ptaków drapieżnych i oczywiście ludzkich łowców. Niektórzy naukowcy sądzą nawet, że trucizna zawarta w piórach na brzuchu – u fletowców występuje tam w największym stężeniu – może być wcierana w jaja, które ptaki wysiadują w gnieździe, by chronić je przed drapieżnikami. A ja dodam jeszcze: skoro trucizna chroni przed pasożytami na skórze i piórach, może także ograniczać ich liczebność w gnieździe, a tym samym zapewniać pisklętom lepsze warunki rozwoju. Nie od dziś wiadomo, że pasożyty, jak pchły czy larwy much plujek, mogą dość mocno osłabiać ptaki, pijąc ich krew, co wpływa na kondycję, a w konsekwencji na przeżywalność młodych. W związku z tym wszystkie opisane hipotezy są prawdopodobne.
Myślę, że w wypadku przepiórek aspekt toksyczności ma najpewniej trochę inny kontekst ewolucyjny niż u fletowców, modrogłówki czy rdzawogłowików. Korzyść, którą zyskują te drobne kuraki, to dodatkowe źródło pożywienia, czyli trujące owoce. Ze względu na toksyczne właściwości inne zwierzęta nie mogą ich zjadać. Prawdopodobnie przepiórki zostały wyposażone w mechanizmy fizjologiczne, które pomagają im rozkładać toksyny bez szkody dla własnych organizmów i kumulować je w mięśniach.
Na koniec chciałbym wspomnieć o dość odważnej, ale moim zdaniem bardzo ciekawej opinii sugerującej, że większość pospolitych kolorowych ptaków może mieć trujące właściwości – podobne do przepiórek i nabywane w podobny sposób. Szczególnie te o żółtym, czerwonym, czarno-białym i niebieskim upierzeniu, które najbardziej rzucają się w oczy. Autor tej hipotezy uważa, że ptaki takie jak zimorodek, bogatka, modraszka, dziwonia, makolągwa, szczygieł, dymówka, sroka, dzięcioł duży, ostrygojad, pliszka siwa, kowalik, dudek, żołna czy kraska nie bez powodu mają tak jaskrawe lub kontrastowe pióra. Jego zdaniem może to mieć na celu informowanie potencjalnych drapieżników o ich toksyczności. Nie chodzi tu o bardzo silnie działające substancje, ale takie, których spożycie stanowi na tyle nieprzyjemne doznanie, że większość drapieżników po skosztowaniu jednego z tych ptaków zrezygnuje z polowania na nie w przyszłości. W tej hipotezie może być sporo prawdy, bo mięso tych kolorowych gatunków jest uważane za niesmaczne przez wiele zwierząt tak różnych jak szerszenie, koty i ludzie. Co ciekawe, ptaki o maskującym upierzeniu mają podobno bardzo smaczne mięso – przykładem takiego gatunku jest krętogłów. Innym jest jarząbek, którego miałem okazję sam skosztować. Kilka lat temu, jadąc drogą wojewódzką 676 w okolicach Poczopka w Puszczy Knyszyńskiej dostrzegłem, jak samochód przede mną potrącił samca tego skrytego leśnego kuraka. Jarząbek wyleciał z lasu i ciężkim prostolinijnym lotem chciał pokonać jezdnię, ale w ostatniej chwili uderzył w szybę samochodu. Bez ruchu upadł na pobocze. Zatrzymałem się, aby mu pomóc, ale niestety ptak był martwy. Było mi go bardzo żal, więc uznałem, że jego śmierć nie może pójść na marne. Postanowiłem zabrać go ze sobą. Po powrocie do domu oskubałem go z piór, rozłożyłem je i przykleiłem na kilku arkuszach brystolu w celu stworzenia materiału porównawczego pomocnego w identyfikacji piór, które niemal za każdym razem znajduję w czasie spacerów. Gdy już skończyłem i oglądałem jego pozbawioną większości piór tuszkę, postanowiłem ją wypatroszyć i upiec. Nie chodziło mi o względy kulinarne, ale zaspokojenie czystej ciekawości. Muszę przyznać, że jego mięso było dość smaczne. Nie wyobrażam sobie jednak, aby kiedykolwiek mogło wejść na stałe do mojego menu. Choć to gatunek łowny i niektórzy do dziś na niego polują. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni, choćby za sprawą działań koalicji „Niech Żyją!”, dla której kilka lat temu przygotowywałem merytoryczną argumentację przeciw polowaniom na ptaki do wniosku o moratorium dla ptaków łownych. Nie istnieją żadne racjonalne dowody, które pozwalałyby na kontunuowanie tego barbarzyńskiego procederu.
Czasami żałuję, że obserwowana u przepiórek toksyczność nie wyewoluowała u kur – może wówczas nie zostałyby udomowione przez człowieka i nie spotkałby je okrutny los, którego dziś doświadczają: egzystencja w przemysłowych zakładach produkcji mięsa. Przez mniej więcej trzy i pół tysiąca lat, czyli od czasu ich udomowienia, życie tych ptaków nigdy nie było tak ciężkie jak dziś. Ponad dwadzieścia pięć miliardów kur cierpi tylko dlatego, że kiedyś okazały się smaczne (i nietrujące), a także łatwe w hodowli.
Na zakończenie tego rozdziału chciałbym przytoczyć pewną ciekawostkę o bocianie białym, którą niedawno usłyszałem. Jeszcze w połowie XX wieku w okolicach Opola pokutował pogląd, że jedna połowa bociana jest trująca, a druga jadalna. Problem z tym, że nie wiadomo, która miałaby być szkodliwa: prawa czy lewa, przednia czy tylna, dolna czy górna? Kilkakrotnie widziałem bieliki przynoszące bociany do gniazd jako pokarm dla swoich młodych – za każdym razem znikały w całości. Żaden młody bielik nigdy od tego nie umarł. Nie planuję jak Jack Dumbacher oblizywać części ciała, których dotknął bocian. Wybaczcie, ale moja ciekawość ma swoje granice. No dobrze, przyznaję: zdarzyło mi się polizać pióro, ale albo nie zawierało ono trucizn, albo musiało pochodzić z nietrującej części, bo ani usta, ani język mi nie zdrętwiały. Na tym kończy się moje doświadczenie w tej kwestii.
Kupa funkcji, czyli znaczenie odchodów w życiu ptaków
Zawsze interesowałem się wieloma tematami związanymi z przyrodą, więc gdy tylko wiosną 2021 roku koło Tykocina nad Narwią zobaczyłem wróbla żerującego na świeżych krowich plackach, natychmiast zacząłem przeglądać literaturę w poszukiwaniu wiadomości na temat relacji pomiędzy ptakami a odchodami, głównie innych zwierząt. Uwierzcie mi: temat taki jak kupa może być naprawdę pasjonujący. Wszystko zależy od tego, jak się ją poda... to znaczy: jak się przedstawi fakty na jej temat.
Kupa w świecie ptaków, zwłaszcza ta pochodząca od kopytnych, zarówno tych dzikich (np. jeleni, saren czy żubrów), jak i udomowionych (np. krów, koni, owiec), okazuje się niezwykle atrakcyjnym i cennym materiałem. Ptaki wykorzystują ją na wiele sposobów. Mimo to dotychczas badacze poświęcali jej niewiele uwagi, choć zdarzało się, że dotyczące jej odkrycia trafiały na łamy najbardziej prestiżowych czasopism naukowych na świecie. Oznacza to, że kupa może być dźwignią kariery naukowej!
W krowich plackach uwielbiają się grzebać wróble, mazurki, szpaki, trznadle i dudki. Jan Sokołowski, jeden z najwybitniejszych polskich ornitologów, w swojej książce Ptaki ziem polskich (1958) tak pisał o trznadlu: „do tego stopnia lubią rozdziobywać mierzwę końską w poszukiwaniu niestrawionych ziaren owsa, że unikają okolic, w których nie ma koni”. W podobnym kontekście wspominał o wróblu, wskazując na jego zamiłowanie do końskich kup. Ptaki te szukają w nich niestrawionych ziaren, które stanowią dla nich ważne źródło pokarmu. Z moich doświadczeń wynika również, że w miejscach, gdzie są trzymane konie, ale i krowy, zawsze spotykam trznadle, nierzadko pokaźne stada złożone z kilkudziesięciu osobników. Dudki i szpaki nie poszukują w krowich odchodach niestrawionych ziaren zbóż, ale wyjadają z nich larwy owadów. Jeden placek, a tylu chętnych – dla każdego coś smacznego.
Trznadle chętnie wydziobują owies z końskich odchodów
Kupy dzikich zwierząt roślinożernych – jeleni, saren czy żubrów – można wykorzystać jako materiał budowlany, z którego chętnie korzysta kowalik, znany nie tylko ze zdolności do poruszania się po pniach głową w dół, lecz także z talentów murarskich. Wlot do zajmowanej dziupli, czy to wykutej przez dzięcioła, czy też wypróchniałej na skutek działania grzybów, ptak ten zmniejsza do takich rozmiarów, że niewiele drapieżników będzie w stanie się przez niego przecisnąć. Kowaliki zostawiają tylko niewielki otwór o średnicy zaledwie trzech centymetrów. To chroni je przed dzięciołami, wiewiórkami czy kunami leśnymi, które chciałyby zrabować ich jaja lub zabić pisklęta, a także przed szpakami gotowymi wyeksmitować pierwotnych mieszkańców. Gdy mieszanina błota i kupy zaschnie, tworzy niezwykle twardą skorupę. Wspomniany wyżej profesor Sokołowski opisywał, że aby ją rozbić, trzeba użyć młotka. Najostrzejsze pazury kuny nie są w stanie tego dokonać, co sprawia, że kowalik w swojej dziupli może się czuć bezpiecznie – jak w najprawdziwszej twierdzy. Tylko ekstremalne ulewy mogą zagrozić jej trwałości, gdyż zamoczona zaprawa staje się ponownie miękka jak glina.
Budowlane zastosowanie końskiego i krowiego łajna odkryły także kalandry czarne, azjatyckie skowronki, które „brukują” odchodami okolice swoich gniazd. Nie chodzi tu jednak o estetykę, a o bezpieczeństwo. Pasące się na łące konie czy krowy ze względu na swoje rozmiary raczej nie przejmują się życiem innych, mniejszych mieszkańców pastwiska. To dość powszechny problem ptaków gniazdujących w takich miejscach, a zagrożenie zdeptania lęgu może być czasami bardzo poważne. Wiedzą o tym ornitolodzy i osoby zajmujące się ochroną przyrody. Z tego względu w unijnych programach rolnośrodowiskowych, w ramach których rolnicy za koszenie lub wypas na łąkach i pastwiskach otrzymują dotacje, wprowadzono limity liczby zwierząt w miejscach, gdzie stwierdzono występowanie rzadkich gatunków ptaków. Mniejsze stada krów czy koni na pastwisku mają za zadanie ograniczyć problem rozdeptywania gniazd.
Kowalik wzmacnia czasami swoją „zaprawę” odchodami roślinożerców
Kalandry znalazły jednak własny sposób, aby zasygnalizować krowom i koniom swoją obecność na pastwisku. Wykorzystały niechęć tych zwierząt do żerowania w miejscach, w których pozostawiły swoje odchody. Rezolutne kalandry zbierają kawałki odchodów w promieniu do pięćdziesięciu metrów od gniazda i układają je wokół swojej siedziby. Utworzony w ten sposób „łajnobruk” jest tym większy, im większe zagęszczenie zwierząt na pastwisku. Ma to związek z rosnącym prawdopodobieństwem zdeptania lęgu. Im więcej kopyt plącze się w pobliżu gniazda, tym wyraźniej trzeba zakomunikować, żeby omijały to miejsce szerokim łukiem. Porównanie skali zniszczeń dokonanych przez konie i krowy ujawniło, jak skuteczna jest to metoda – na pastwiskach z dużą i małą obsadą zwierząt rozdeptywanie gniazd okazało się równie rzadkie.
Na tym nie koniec zalet tej niecodziennej metody. Okazuje się, że chroni ona także jaja i pisklęta przed nadmiernym przegrzaniem lub wychłodzeniem. Innymi słowy: kupy łagodzą ekstremalne temperatury, chłodząc w czasie upałów przez odparowywanie wody, którą nocą i nad ranem absorbują w postaci rosy, i grzejąc w czasie zimnych dni (szczegóły tego zjawiska wyjaśnię w dalszej części rozdziału). Dzięki tej izolacyjnej funkcji „łajnobruku” kalandry mogą sobie pozwalać na dłuższe przebywanie poza gniazdem, a dzięki temu skuteczniej żerować. Kiedy inne skowronki opuszczają swoje gniazda co kilka minut, kalandry czarne mogą się zdecydować na dłuższą nieobecność, trwającą nieraz nawet do trzech godzin. Rzadsze pojawianie się przy gnieździe to także mniejsza szansa na zdradzenie jego lokalizacji drapieżnikowi. Wydawać by się mogło, że mimo tego gniazda i tak powinny być rabowane, ponieważ na skutek „przyozdobienia” dość mocno rzucają się w oczy. To możliwe, ale nawet jeśli tak jest, to zagrożenie wydaje się znacznie mniejsze niż korzyści uzyskane z ochrony lęgu przed zdeptaniem. Okazuje się, że tam, gdzie ptaki zbudowały rozleglejszy „łajnobruk”, młode są w lepszej kondycji, ponieważ dorosłe ptaki, nie bacząc na panujące warunki pogodowe, mogą zająć się zbieraniem pokarmu, a nie dogrzewaniem lub osłanianiem wiecznie głodnego potomstwa przed upałem.
To zachowanie nasuwa pewne pytanie. Tak jak w wypadku odwiecznego dylematu, co było pierwsze: kura czy jajko? No właśnie, co było pierwsze: ochrona przed rozdeptaniem czy regulacja temperatury? Kilka innych gatunków skowronków stosuje podobne metody, ale zamiast kup kopytnych ptaki te układają wokół swoich gniazd kamienie, aby nagrzewały się za dnia, a nocą oddawały ciepło. Mogłoby to sugerować, że funkcja termoregulacyjna była pierwotnym powodem tego zachowania. W wypadku kalander miałoby to sens. Środowisko, w którym żyją, nie zawiera zbyt wielu kamieni, dlatego mogły zastąpić ten materiał kawałkami wysuszonych odchodów koni i krów. Ochrona przed rozdeptywaniem pojawia się więc niejako przy okazji. Można tu zauważyć jeszcze jeden ciekawy wątek – kalandry są zdolne do oceny poziomu zagrożenia i elastycznego dostosowania do niego wielkości swojego „łajnobruku”.
Przypuszczam, że podobny cel miało zachowanie czajek na łąkach nad Prypecią koło Turowa na Białorusi. W pierwszej dekadzie XXI wieku moja znajoma ornitolożka, doktor Lucyna Pilacka, badała ptaki siewkowe na tych terenach. Opowiedziała mi, że wielokrotnie znajdowała w tamtym czasie gniazda czajek, do których budowy ptaki wykorzystywały fragmenty krowich kup, wtedy licznie wypasanych na podmokłych łąkach. Jeden przypadek był zaskakujący, ponieważ czajka złożyła cztery jaja pośrodku zapadniętego krowiego placka, w większości już suchego. Udało jej się wysiedzieć jaja, a młodym bezpiecznie opuścić „gniazdo”.
Termoregulacyjną funkcję krowiego łajna wykorzystują też bociany białe. Pisałem o tym szczegółowo w książce Bocian. Biografia nieautoryzowana, ale tym, którzy jej nie znają albo nie pamiętają, jeszcze raz przytoczę tę ciekawostkę. Sprawa dotyczy hiszpańskich bocianów, które zbierają i zanoszą do gniazd krowie placki – ale nie pierwsze lepsze, tylko takie z wyschniętą „skórką” na zewnątrz i jeszcze lekko wilgotne w środku. Działają one jak termofor skutecznie dogrzewający jaja. Różnica między temperaturą otoczenia a środkiem krowiego placka może wynosić od trzech do sześciu stopni Celsjusza, czyli całkiem sporo. Bociany chętnie z nich korzystają do ogrzewania jaj tuż przed wykluciem się piskląt i zaraz po nim, kiedy zdolności termoregulacyjne młodych są bardzo ograniczone. Dlatego najintensywniej znoszą do gniazda krowie placki tydzień przed wykluciem się piskląt i tydzień po nim. Przestają to robić, gdy młode skończą miesiąc.
Dom bocianów nie przypomina typowego ptasiego gniazda, jakie zazwyczaj sobie wyobrażamy – takiego, które w przekroju wygląda jak głęboka misa o wysokich ściankach. Taka budowa pozwalałaby efektywniej wykorzystywać zasoby ciepła wysiadujących rodziców. W skorupkach bocianich jaj nie ma barwników, zwłaszcza tych ciemniejszych, które poprawiają zdolności termoregulacji, wykorzystując właściwości szybszego nagrzewania się. Z tego powodu bocianom jeszcze trudniej utrzymać ciepło w gnieździe. Aby rozwiązać ten problem, hiszpańskie bociany, a przynajmniej niektóre, zastosowały rozwiązanie wykorzystywane przez kalandry czarne, a prawdopodobnie także nadprypeckie czajki.
W gniazdach polskich bocianów nigdy nie stwierdziłem obecności tego rodzaju termoforów, choć zajrzałem do setek takich konstrukcji. Znajduje się w nich za to dużo obornika. Bociany znoszą go bardzo intensywnie przez cały sezon lęgowy i wyścielają nim gniazda. Nie wiemy, czy podobnie jak krowie placki ma to za zadanie podnosić temperaturę w gnieździe, ale pewne przesłanki wskazują, że może tak być, ponieważ fermentujący obornik w naturalny sposób wytwarza ciepło.
Kto jeszcze zbiera krowie łajno do gniazda? Pójdźki ziemne używają go jako przynęty. To bardzo oryginalny przykład wykorzystania narzędzi wśród zwierząt. Odkrycie to okazało się na tyle spektakularne, że zostało opisane w „Nature” – jednym z najlepszych czasopism naukowych na świecie. To rozwiązanie genialne w swojej prostocie: pójdźki znoszą i rozkładają krowie kupy wokół swoich ziemnych gniazd i czekają, aż przylecą do nich żuki gnojowe. A potem je zjadają – oczywiście żuki, nie kupy. Sowy stosują zmyślną strategię: po co lecieć po pokarm i tracić energię, skoro pokarm może przyjść do ciebie. Nie dość, że oszczędzasz siły, to jeszcze unikasz ataków drapieżników, siedząc bezpiecznie w swojej norze.
To nie koniec doniesień o kupie i ptakach w tym prestiżowym czasopiśmie. Ścierwniki, czyli małe brudnobiałe sępy z czarnymi lotkami i żółtą skórą na głowie w części „twarzowej”, podobnie jak pójdźki ziemne potrafią stosować narzędzia. W przypadku tego gatunku nie są to kupy, lecz kamienie, którymi ptaki rozbijają grube skorupy jaj innych ptaków, na przykład strusi. Okazuje się, że ten gatunek wzbogacił swoją dietę o coś więcej niż dietetyczny kogel-mogel bez cukru – zjada też odchody krów, kóz i owiec. W Hiszpanii, gdzie gatunek ten jest dość powszechnie spotykany, nosi przydomek churretero lub moñiguero, czyli „zjadacz łajna”.
Nic dziwnego – cztery dorosłe ścierwniki zamieszkujące ogród zoologiczny karmiono przez 10 dni z rzędu świeżym krowim łajnem. Zjadły go łącznie ponad kilogram. Zazwyczaj ptaki żyjące w takich miejscach mogą liczyć na inne menu, ale tym razem brały udział w eksperymencie. Naukowcy podejrzewali, że ścierwniki robią to po to, aby żółta barwa nagiej skóry na głowie stała się intensywniejsza. W jaki sposób? Odpowiada za to barwnik zwany luteiną i należący do karotenoidów, odpowiadających również za pomarańczową i czerwoną barwę. Ptaki nie potrafią ich syntetyzować w swoich organizmach, więc muszą je pobierać razem z pokarmem. W pewnym momencie potomkowie ścierwników musieli się zorientować, że doskonałym źródeł karotenoidów są odchody niektórych zwierząt – tak oto ten gatunek stał się wielkim miłośnikiem wszelkiego rodzaju łajna pochodzącego od przeżuwaczy. Ot, ptasia odmiana wegetariańskiej diety.
Pójdźki ziemne używają krowiego łajna jako przynęty na owady, co stanowi niezwykły przykład wykorzystania narzędzi w świecie zwierząt
Tam, gdzie jest więcej pastwisk, więc dostęp do odchodów jest łatwiejszy, skóra ścierwników jest intensywniej żółta. Ma to niebagatelne znaczenie podczas dobierania się w pary. Karotenoidowa ornamentacja, jak ornitolodzy nazywają wszelkie żółte czy czerwone ozdoby u ptaków, stanowi dla potencjalnego partnera informację o jego jakości osobniczej, a więc zdrowiu i kondycji. Jak wspomniałem, ptaki nie syntetyzują tego barwnika w swoich organizmach, tylko pozyskują wraz z pożywieniem. W związku z tym ścierwniki mające dostęp do lepszego, bogatszego w karotenoidy pokarmu, jak choćby wspomniane jaja ptasie, będą intensywniej wybarwione. Dlatego każdy z nich dąży do tego, aby wyglądać na jak najbardziej żółtego.
Mam pewne przemyślenie na ten temat. Kupy krów czy owiec są w Hiszpanii dość powszechne, a ich odnalezienie nie wymaga wielkiego zachodu, co mogę osobiście potwierdzić. Jeśli ja nie miałem z tym żadnego problemu, to tym bardziej nie będzie to kłopot dla ścierwników. Oznacza to, że ptaki te znalazły dość nietypowy i „nieuczciwy”, ale prosty sposób na poprawę swojego wizerunku. Nie ma w tym nic dziwnego. Każdy to robi. Wystarczy przyjrzeć się lifestyle’owym profilom na Instagramie – prezentowane tam treści i wizerunki osób to wykreowany świat taniego szampana mającego imitować Dom Perignon i fototapet zamiast rajskiej plaży.
Poszukując informacji o kupach i ptakach drapieżnych, do których należą ścierwniki, trafiłem na jeszcze jedną ciekawostkę. Nie chodzi co prawda o konsumowanie kup, ale o wyjadanie zawartych w nich roślinnych resztek. Postępują tak żyjące w Ameryce Południowej trębacze brązowe, ptaki drapieżne z rodziny sokołowatych, które wydłubują je z końskich i krowich odchodów. Pozyskane w ten sposób włóka roślinne i nasiona traw stanowią ważny składnik ich menu. To dopiero nietypowa dieta! Ptaki drapieżne zjadają rośliny. Niech ta wzmianka będzie zachętą do dalszej części książki, w której opisuję inne nietypowe przykłady wegetariańskiej, a właściwie frutariańskiej[3] diety ptaków drapieżnych (rozdział Myszołów z jabłkiem, czyli ptaki szponiaste i frutarianizm).
Muszę przyznać, że opisane wyżej przypadki koprofagii, czyli zjadania odchodów, są u ptaków rzadkie w porównaniu z koprofagią u innych zwierząt, takich jak ssaki i owady. Ale jak można zauważyć, jeśli się dobrze pogrzebie w tym temacie, można znaleźć kilka soczystych smaczków. Zastanawiam się tylko, czy to dobra metafora w wypadku tego tematu.
Spożywanie kupy może mieć też złe strony, gdyż wiąże się z ryzykiem zarażenia pasożytami. Te obecne w odchodach roślinożerców są zazwyczaj mniej zjadliwe, stąd to je ptaki pochłaniają najczęściej. Co innego kupy drapieżników czy wszystkożerców; tych zazwyczaj skrupulatnie unikają. W czasie badań latryn[4] szopów praczy okazało się, że odwiedzają je i ucztują w nich... inne szopy pracze i szczury. Większość zwierząt, w tym ptaki i inne ssaki, unika ich sąsiedztwa ze względów zdrowotnych, jednak dwa wspomniane gatunki są dość odporne na choroby.
Ścierwniki w Hiszpanii noszą przydomek churretero lub moñiguero, czyli „zjadacz łajna”
Naukowcy badający to zjawisko sugerują, że obecność latryn, w których mogą się gromadzić patogeny, tworzy coś na podobieństwo krajobrazu strachu. Czym jest to zjawisko? W dużym skrócie: to pośrednie relacje i zależności między drapieżnikami i ofiarami niezwiązane z ich bezpośrednim zabijaniem, ale wpływające na ich kondycję, rozród, przeżywalność, zachowanie, rozmieszczenie i inne aspekty[5]. Najprawdopodobniej pasożyty i ich potencjalni żywiciele mogą wykazywać podobne reakcje unikania i zmiany zachowań, to zaś może wpływać na funkcjonowanie całych ekosystemów. Załóżmy, że w naszych lasach strefy umiarkowanej kuny leśne unikają latryn borsuków. Gdybym był ptakiem, założyłbym gniazdo na drzewie, pod którym ulokowana jest taka borsucza toaleta. Dlaczego? Otóż ryzyko, że drapieżna kuna zagrażająca ptasim pisklętom odwiedzi to drzewo, znacznie się zmniejsza, gdyż odstraszy ją ryzyko zarażenia się skoncentrowanymi w tym miejscu patogenami. Właśnie w ten sposób działa krajobraz strachu.
Jak zwykle zdarzają się wyjątki – dowiedziono, że kupy drapieżników nie są szkodliwe dla wszystkich ptaków. Zwłaszcza jeśli mają tak sprawnie działający układ odpornościowy i tak dobrze funkcjonujący układ trawienny jak sępy. Dość powiedzieć, że ci padlinożercy potrafią zmniejszać zagrożenie zarażenia wąglikiem, gdyż neutralizują go w swoich żołądkach. Nic zatem dziwnego, że niektóre z nich regularnie zjadają odchody. W ogóle koprofagia to dość powszechne zjawisko wśród sępów tak zwanego Nowego Świata, czyli obu Ameryk (np. sępników, kondorów), ale spotykane tylko u jednego gatunku wśród sępów Starego Świata – właśnie u wspomnianych ścierwników.
Sprawę odkryli i opisali naukowcy śledzący grupę rodzinną likaonów pstrych – wielkouchych łaciatych psowatych z Afryki. Zaobserwowali oni, że sępy brunatne nie tylko asystowały likaonom przy upolowanym kudu wielkim, czyli ogromnej antylopie, chętnie podjadając resztki, lecz także niemal natychmiast zjadały odchody, które pozostawiały drapieżniki. Prawdopodobnie robiły to dlatego, że odchody likaonów zawierały całkiem sporo niestrawionych resztek ofiary, z którymi układ trawienny sępów może sobie poradzić znacznie lepiej. Co ciekawe, naukowcy, którzy dokonali tego odkrycia w delcie Okawango w Botswanie, nie spotkali się z podobnym przypadkiem wcześniej ani nie otrzymali potwierdzenia tego zachowania od innych badaczy likaonów. Nie wiadomo zatem, czy był to pojedynczy przypadek, czy po prostu nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na tę kwestię. Osobiście myślę, że to innowacyjny sposób żerowania, który narodził się niedawno wśród tamtejszych zwierząt.
Czy zjadanie kup likaonów przez sępy miało sens? Czy faktycznie są one pożywne? Tego nie wiemy, ale z przeprowadzonych na terenie Parku Narodowego Cairngorms (największego pod względem powierzchni parku narodowego w Wielkiej Brytanii) badań dotyczących lisów i ich diety wynika, że kaloryczność psich kup jest podobna do kaloryczności ich kluczowych ofiar, czyli norników. Lis, aby przetrwać, musi zjeść dziennie od dziesięciu do trzydziestu małych gryzoni. Jak wynika z analiz, ekwiwalentem tego może być spożycie od trzystu do sześciuset gramów psich odchodów. Lisy najczęściej rozsmakowują się w psich kupach wiosną i zimą, gdy zagęszczenie norników jest najniższe. Zjadanie psich odchodów wiąże się jednak z ryzykiem zarażenia różnymi chorobami i pasożytami.
Mimo to okazuje się, że w wypadku lisów korzyści ze spożywania psich odchodów znacząco przewyższają ryzyko związane z zarażeniem chorobami. To zjawisko stanowi zadziwiający przykład tak zwanej koprofagii międzygatunkowej. Nie tylko lisy zjadają kupy innych ssaków. W Brazylii co najmniej dziewięć kręgowców zjada odchody z latryn ariranii amazońskiej (dawniej zwana wydrą wielką), największej wydry na świecie. Nigdzie nie udokumentowano tego jednak na tak dużą skalę jak w górach Szkocji. Przykłady te obrazują, że odchody psowatych również mogą być całkiem bezpieczną i kaloryczną przekąską, nad którą warto się pochylić.
Jeżeli chodzi o konsumowanie kup drapieżników, znalazłem jeszcze jeden intrygujący przykład dotyczący petrelców olbrzymich, dużych ptaków morskich zasiedlających oceany półkuli południowej. Ptaki te odwiedzają miejsca, w których weddelki arktyczne (dawniej zwane fokami Weddella) wychodzą na ląd, aby urodzić i wychować swoje młode. Do odkrycia przyczyniły się nadajniki założone petrelcom przez naukowców chcących zbadać trasy ich wędrówek. Ptaki tego gatunku żywią się padłymi dorosłymi i młodymi fokami, ale okazało się, że nie po to zlatywały się do miejsc narodzin młodych weddelek. Asystowały fokom na zaśnieżonych plażach, ale unikały tych kamienistych. Dlaczego? Petrelce konsumowały kupy fok, które były znacznie lepiej widoczne na śniegu. Dieta weddelek składa się w głównej mierze z głowonogów, skorupiaków i ryb, a część składników odżywczych i tłuszczu jest wydalana wraz z kałem. Na zimnej i surowej Antarktydzie to prawdziwy przysmak petrelców, szczególnie w okresie lęgowym.
Samiec i samica petrelca wysiadują jaja naprzemiennie, a wtedy przez długi czas poszczą. Gdy jedno z pary wysiaduje, drugie udaje się na trwającą nawet do piętnastu dni wędrówkę, aby się pożywić. Zanim wygłodniałe ptaki wyruszą w daleką podróż, zaraz po zejściu z gniazda odwiedzają miejsca, gdzie koncentrują się foki, aby rodzić swoje młode. Tam petrelce zjadają ich kupy i dopiero wtedy lecą dalej. Można by rzec, że to taka ptasia forma batona energetycznego o smaku owoców morza, mająca w szybki i prosty sposób zapewnić zapas energii niezbędny podczas poszukiwań wartościowego pokarmu. Petrelce nie karmią foczymi odchodami piskląt, bo gdy te się wyklują, rodzice rzadziej odwiedzają weddelki. Nie muszą. W tym okresie szybciej powracają do gniazda i nie są już tak głodne, gdy z niego schodzą, nie potrzebują zatem kałowego zastrzyku energii, zanim wyruszą w daleką drogę.
Obserwacje ptaków padlinożernych zjadających odchody drapieżników są ciekawe, ale nie bardzo zaskakujące. Kupa i padlina mogą być równie paskudne i równie niebezpieczne, jeśli chodzi o znajdujące się w nich czynniki chorobotwórcze. Ale co, gdy jakiś ptak, który nie gustuje w takiej diecie, nagle zaczyna zjadać kupy drapieżców? Dla mnie to było niebywałe zaskoczenie!
W kanadyjskiej prowincji Manitoba dwóch ornitologów zaobserwowało i opisało przypadek niewielkiego ptaka – aktywnego nocą, blisko spokrewnionego z naszym lelkiem lelczyka małego zjadającego odchody wilków. Był lipiec, a odchody pochodziły z poprzedniego roku, więc zdążyły już porządnie wyschnąć i nabrać charakterystycznej białawej barwy – czyli wyglądu starych psich kup, które co roku widzimy na naszych trawnikach po stopnieniu śniegu. Obserwacja z Manitoby jest niezwykła pod dwoma względami. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie zaobserwowano lelczyka żerującego na ziemi, a badany ptak zjadał z niej chodzące wokół niego mrówki. Lelki to ptaki aktywne nocą. W tym czasie polują w powietrzu, zwykle na ćmy, które stanowią ich główne źródło pożywienia. W ich chwytaniu pomaga im niezwykle szeroka paszcza otoczona czułymi piórami szczeciniastymi przypominającymi kocie wąsy. Małe i krótkie nóżki lelczyków raczej nie nadają się do spacerów mających na celu poszukiwanie pokarmu na ziemi, a już na pewno nie do pogoni za uciekającymi po niej ofiarami. Drugi ciekawy aspekt tej obserwacji dotyczy zjadania kup. To pierwszy taki przypadek u lelków i zachowanie w ogóle rzadko spotykane u ptaków w odniesieniu do wilczych odchodów.
Przez trzy lata, od 2012 do 2014 roku, wywieszałem w wielu miejscach w Polsce fotopułapki, przed którymi na ziemi umieszczałem odchody wilków. W ten sposób badałem zachowania jeleni, saren i dzików, które spotykały na swej drodze wilcze kupy. Na nagraniach pojawiały się czasami inne gatunki ssaków: wiewiórki, kuny leśne, jenoty, lisy, a także ptaki: myszołowy, dzięcioły duże, bogatki, rudziki oraz kruki. Nigdy jednak żadne zwierzę nie zjadało wilczych kup. Ssaki najczęściej rzucały się do panicznej ucieczki. Wyjątek na tym tle stanowiły dziki, które żywo interesowały się znaleziskiem i nieraz potrafiły całą gromadą spędzić kilka minut z nosem przy ziemi i leżącej na niej wilczej kupie.
Obserwatorzy lelczyka spekulują na temat tego, co spowodowało, że ptak zdecydował się na tak zdumiewający posiłek. Wskazują między innymi potrzebę uzupełnienia diety złożonej niemal wyłącznie z owadów, a więc ubogiej w wapń. Kto widział wilcze kupy, które nietrudno spotkać w miejscach, gdzie występują te budzące strach i podziw drapieżniki, ten wie, że nierzadko można w nich znaleźć całkiem spore kawałki kości ich ofiar, a nawet fragmenty kopyt. Lelczyk, zjadając taką przekąskę, mógłby uzupełniać niedobory wapnia. Jest on szczególnie ważny dla samic w okresie lęgowym, gdyż stanowi składnik niezbędny do wytworzenia skorupek jaj. Pewne gatunki ptaków zjadają ziemię bogatą w wapń, inne muszle ślimaków, a jeszcze inne – wilcze kupy. Każda metoda jest dobra, jeśli przynosi korzyści.
Kupy wilków, zwłaszcza stare i wyschnięte po zimie, stanowią nie tylko okazjonalne źródło pożywienia, lecz także materiał do wyściółki gniazd. Spacerując po lasach jesienią i zimą, zawsze rozglądam się wokół w poszukiwaniu ptasich gniazd ukrytych nisko wśród drzew i krzewów, maksymalnie na wysokości mojej twarzy. Ich znalezienie nie jest wtedy szczególnie trudne – pomaga brak liści. Po ich odkryciu staram się określić przynależność gatunkową właściciela i sprawdzam zawartość. Czasami zdarza mi się nawet znaleźć resztki skorup jaj, gdy lęg został zniszczony.
Najbardziej ciekawi mnie jednak inna zawartość: czy gniazda są wyścielone włosiem? Zdarza się, że znajduję w nich futro jeleni, saren, żubrów, ale najczęściej dzików. Zakładam, że część tego materiału została pozyskana bezpośrednio z ciała właściciela – martwego lub żywego. Nie jest to niczym zaskakującym, bo sikory, szpaki czy kawki potrafią bezczelnie wyrywać włosy z grzbietów pasących się lub odpoczywających zwierząt. Niedawno jednak wysłuchałem wykładu Sabiny Pierużek-Nowak, biolożki specjalizującej się w badaniu i ochronie wilków. Dowiedziałem się, że badaczka regularnie obserwuje, jak ptaki pozyskują sierść do budowy gniazd z wilczych kup. W związku z tym podejrzewam, że futro dzików odnalezione przeze mnie w gniazdach mogło pochodzić właśnie z tego źródła.
Lelczyk mały, czyli wielki amator starych wilczych kup
Kolejny gatunek niemięsożernego ptaka, który żerował na odchodach drapieżnych ssaków, to krzyżodziób. Dwa samce krzyżodziobów modrzewiowych pożywiały się odchodami wydraka kanadyjskiego (dawniej wydra kanadyjska). Obserwator nie dostrzegł, co dokładnie z nich wyciągały, ale sugeruje, że mogły to być ości ryb lub ich niestrawione części obecne w kale. Innym razem samica krzyżodzioba świerkowego zjadała kości gryzoni, które wyciągała z odchodów kojota preriowego. Działo się to podczas budowania gniazda, a więc tuż przed złożeniem jaj. Prawdopodobnie zjadanie kości, podobnie jak u lelczyka, było sposobem na dostarczenie organizmowi wapnia – składnika niezbędnego do budowy skorupek jaj.
Wśród ptaków możemy wyodrębnić dwie grupy, które w odmienny sposób zarządzają zasobami wapnia potrzebnymi do wytworzenia jaj. Jedne uwalniają wewnętrzne rezerwy tego pierwiastka, transportują je za pośrednictwem krwi i wbudowują w jaja. Inne muszą pozyskać go z zewnątrz. Choć nie znalazłem informacji, do której z tych grup należą krzyżodzioby, to opisane powyżej zachowanie wskazuje, że zdobywają one wapń innymi drogami, nie zaś odzyskują ten zgromadzony we własnym ciele. Jak to robią? Na przykład zjadając kości lub wydłubując tynk i zaprawę spomiędzy cegieł budynków.
Przywołane przykłady pokazują, jak zaskakująca i nieoczywista może być dieta ptaków. Lubimy organizować nasz świat wokół schematów i kategoryzować w jasno określone zbiory, które rzadko się przenikają. Wyróżniamy więc ptaki owadożerne, owocożerne, rybożerne, drapieżne, ziarnojady, nektarożerne, wszystkożerne i tak dalej. Okazuje się jednak, że linia podziału między nimi może być bardzo płynna i nieoczywista, a zbiory te mogą na siebie zachodzić zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Krzyżodzioby to specjaliści od zjadania nasion drzew iglastych, które wydłubują przy pomocy swoich charakterystycznych dziobów najczęściej wprost z zawieszonych na gałęziach szyszek. Ale gdy przyjrzymy się im bliżej, dostrzeżemy, że potrafią wykraczać poza te schematy i zjadać nasiona innych drzew, a także owady lub tak nieoczywiste rzeczy jak resztki ryb z odchodów wydr czy kości gryzoni zawarte z kupach kojotów.