Serce. Historia naturalna - Bill Schutt - ebook

Serce. Historia naturalna ebook

Schutt Bill

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Silnik, który napędza układ krwionośny. Ośrodek emocji i siedziba duszy. Grudka zespolonych komórek, których skurcze i rozkurcze utrzymują nas przy życiu. Źródło miłości i nienawiści, radości i rozpaczy.

Serce.

Bill Schutt snuje wszechstronną, zadziwiającą opowieść o sercu z różnych perspektyw. Przygląda się, jak filozofowie i uczeni wyobrażali sobie – często błędnie – mechanizmy pracy naszego serca. Zabiera nas w podróż w czasie: od starożytnych Egipcjan i Greków, którzy wierzyli, że w sercu mieści się dusza, aż do dzisiejszych laboratoriów, w których naukowcy korzystają z serc zwierząt, a nawet z fragmentów roślin jako punktu wyjścia do najnowocześniejszych metod leczniczych.

Schutt przeplata swoją barwną opowieść niezwykłymi ciekawostkami o sercu. Odwiedzamy plaże, na których zbiera się staroraki, aby pozyskiwać z nich krew o właściwościach chroniących ludzi przed śmiertelnymi chorobami. Dowiadujemy się, że po nastaniu przymrozków serca niektórych żab na długie tygodnie zamieniają się w bryłki lodu, aby wznowić bicie dopiero z nadejściem wiosennych roztopów. Poznajemy historię kobiety, która po przeszczepie serca zagustowała w piwie i kurczaku z McDonalda.

Ta napisana z werwą i znawstwem książka, splatająca fascynujące dzieje ewolucji z historią kultury, pokazuje nam serce w całkowicie nowym świetle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 331

Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Co­py­ri­ght by Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2023 All ri­ghts re­se­rved. Text © 2021 by Bill Schutt Il­lu­stra­tions © 2021 by Pa­tri­cia J. Wynne First pu­bli­shed by Al­go­nquin Bo­oks Trans­la­tion ri­ghts ar­ran­ged by Graal Li­te­rary Agency and Gil­lian Mac­Ken­zie Agency, LLC
Ty­tuł ory­gi­nalnyPump. A Na­tu­ral Hi­story of the He­art
Re­dak­cja i ko­rektaCO DO SŁOWA Ga­briela Nie­miec
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychKa­vStu­dio
Gra­fika na okładce©Sha­nvood / Ado­be­Stock
SkładLu­cyna Ster­czew­ska
ISBN 978-83-7886-702-9
Wy­da­nie I
Kra­ków 2023
Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ela­ine Mark­son (Bill Schutt)

oraz

Teda Ri­leya (Pa­tri­cia J. Wynne)

SERCE (rzecz.)

1. Pu­sty we­wnątrz na­rząd mię­śniowy, który pom­puje krew w ukła­dzie krą­że­nia dzięki ryt­micz­nym skur­czom i roz­kur­czom. U krę­gow­ców może za­wie­rać do czte­rech jam (na przy­kład u lu­dzi): dwa przed­sionki i dwie ko­mory.

2. Słowo od­no­szone do cha­rak­teru czło­wieka lub do źró­dła, z któ­rego mają rze­komo po­cho­dzić jego uczu­cia czy emo­cje.

3. Zwarta, środ­kowa część wa­rzywa, zwłasz­cza ma­ją­cego dużo li­ści.

4. Od­waga, de­ter­mi­na­cja lub na­dzieja.

5. Fi­gura zło­żona z dwóch po­łó­wek koła ze­tknię­tych z sobą na szczy­cie i ukła­da­jąca się w kształt „V” u dołu, czę­sto za­bar­wiona na ró­żowo lub czer­wono i trak­to­wana jako sym­bol mi­ło­ści.

6. Je­den z czte­rech ko­lo­rów kar­cia­nych, re­pre­zen­to­wany przez czer­wony sym­bol serca.

7. Cen­tralna czy naj­waż­niej­sza część cze­goś[1].

Serc nie daje się zła­mać; są zbyt małe i zbyt gąb­cza­ste.

JEFF HE­ISKELL

Przy­po­mina mi się rada mo­jego są­siada:„Ni­gdy nie bój się o serce, póki ci bije”.

WIL­LIAM STRUNK JR., E.B. WHITE, The Ele­ments of Style

PRO­LOG

Małe mia­sto z wiel­kim ser­cem

Pra­wie wszystko w ży­ciu wy­da­rza się nie­spo­dzia­nie.

LYKKE LI

W po­ło­wie kwiet­nia 2014 roku by­stro­oki miesz­ka­niec Trout Ri­ver w No­wej Fun­dlan­dii zo­ba­czył na wo­dach Za­toki Świę­tego Waw­rzyńca coś wy­jąt­ko­wego. Z po­czątku była to tylko mała kropka na ho­ry­zon­cie, za­częła ona jed­nak co­raz bar­dziej ro­snąć. Do czasu gdy fale wy­rzu­ciły ol­brzyma, na brzegu zgro­ma­dzili się już przed­sta­wi­ciele me­diów, a także roz­szedł się nie­mo­żebny smród, który ktoś opi­sał mi jako „mdlący za­pach per­fum po­łą­czony z odo­rem ze­psu­tego mięsa”. I rze­czy­wi­ście była to naj­więk­sza góra roz­kła­da­ją­cego się mięsa, jaką tam kie­dy­kol­wiek wi­dziano – około stu ton.

Wkrótce w ma­łej ry­bac­kiej osa­dzie za­ro­iło się od re­por­te­rów i ga­piów, a po­da­wane z ust do ust re­we­la­cje sta­wały się za­czy­nem sen­sa­cyj­nych na­głów­ków. Po­cząt­kowe zdu­mie­nie i od­raza do­mi­nu­jące w roz­mo­wach miej­sco­wych ustą­piły oba­wom zwią­za­nym z bez­pie­czeń­stwem sa­ni­tar­nym, po­ten­cjalną utratą do­cho­dów, a na­wet ry­zy­kiem gi­gan­tycz­nej eks­plo­zji. Co jesz­cze dziw­niej­sze, iden­tyczne zda­rze­nia prze­bie­gały w są­sied­nim mia­steczku na wy­brzeżu – Rocky Har­bour.

Ka­na­dyj­skie zimy z re­guły są lo­do­wate, ale nikt nie przy­po­mi­nał so­bie mroź­niej­szej niż ta z 2014 roku. Pierw­szy raz od ca­łych de­kad Wiel­kie Je­ziora za­mar­zły, a u ich uj­ścia do Atlan­tyku, w Za­toce Świę­tego Waw­rzyńca, zgro­ma­dziły się wiel­kie zwały kry. Wi­chury i prądy mor­skie na­nio­sły też lód do Cie­śniny Ca­bota[1], zmie­nia­jąc naj­szer­szy ka­nał ko­mu­ni­ka­cyjny za­toki z oce­anem w wą­ski prze­smyk. Gdy miesz­kańcy Tour Ri­ver i Rocky Har­bour zma­gali się z tymi su­ro­wymi zi­mo­wymi wa­run­kami, jesz­cze bar­dziej roz­pacz­liwa walka roz­gry­wała się około trzy­stu ki­lo­me­trów na po­łu­dnie – w sa­mej Cie­śni­nie Ca­bota.

Na prze­ło­mie zimy i wio­sny płe­twale błę­kitne (Ba­la­enop­tera mu­scu­lus) za­czy­nają zwy­kle wy­co­fy­wać się z Atlan­tyku i wpły­wają do Za­toki Świę­tego Waw­rzyńca, by po­ży­wiać się drob­nymi sko­ru­pia­kami, zwa­nymi kry­lami. Płe­twale błę­kitne – naj­więk­sze znane zwie­rzęta, ja­kie kie­dy­kol­wiek żyły na Ziemi[2] – osią­gają dłu­gość do trzy­dzie­stu me­trów i mogą wa­żyć na­wet sto sześć­dzie­siąt trzy tony. Dla po­rów­na­nia: jest to waga dwu­dzie­stu słoni afry­kań­skich lub około ty­siąca sze­ściu­set męż­czyzn śred­niej bu­dowy ciała. Mimo ich ol­brzy­miej wiel­ko­ści do­piero w 1864 roku za­częto po­lo­wać na płe­twale w celu po­zy­ski­wa­nia oleju z ich „sa­dła”. Wią­zało się to z ich zdol­no­ścią roz­wi­ja­nia wiel­kiej pręd­ko­ści (do pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę) oraz ten­den­cją do to­nię­cia po za­bi­ciu. Wie­lo­ryb­nicy pre­fe­ro­wali trzy ga­tunki wa­leni Eu­ba­la­ena, gdyż w ich ciele znaj­duje się jesz­cze wię­cej tkanki tłusz­czo­wej, a za­bite osob­niki z re­guły uno­szą się na wo­dzie. Z tego po­wodu na­zwano je po an­giel­sku ri­ght wha­les (dosł. wła­ściwe wie­lo­ryby) – bo wła­śnie w nie na­le­żało ce­lo­wać har­pu­nami. Sy­tu­acja przy­brała kosz­marny ob­rót dla po­pu­la­cji płe­twali błę­kit­nych, gdy na szyb­szych stat­kach wie­lo­ryb­ni­czych z na­pę­dem pa­ro­wym za­częto ko­rzy­stać z nowo wy­na­le­zio­nego działka har­pun­ni­czego. Mię­dzy ro­kiem 1866 i 1978 upo­lo­wano po­nad trzy­sta osiem­dzie­siąt ty­sięcy tych zwie­rząt[3]. Obec­nie w więk­szo­ści państw po­łów wie­lo­ry­bów jest za­ka­zany, nie­mniej to, że ciała mar­twych płe­twali czę­sto toną, wciąż utrud­nia na­ukow­com po­zna­nie ich ana­to­mii.

W marcu 2014 roku Mark Eng­strom, star­szy ku­ra­tor i za­stępca dy­rek­tora do spraw zbio­rów i pro­jek­tów ba­daw­czych w Kró­lew­skim Mu­zeum On­ta­rio w To­ronto, otrzy­mał te­le­fon od swo­jej do­brej zna­jo­mej Lois Har­wood. Har­wood, która pra­co­wała w ka­na­dyj­skim Mi­ni­ster­stwie Ry­bo­łów­stwa i Oce­anów, chciała się upew­nić, czy do­tarły do Eng­stroma wia­do­mo­ści o śmierci dzie­wię­ciu płe­twali błę­kit­nych, które że­ro­wały w Cie­śni­nie Ca­bota. Wy­gląda na to – tłu­ma­czyła – że nie udało się im wy­do­stać z ko­lo­sal­nego zwa­ło­wi­ska kry, uwię­zły w lo­dzie i zgi­nęły. To bar­dzo smutne wy­da­rze­nie, tym bar­dziej że ga­tu­nek ten jest za­gro­żony wy­gi­nię­ciem; utrata dzie­wię­ciu osob­ni­ków ozna­cza zmniej­sze­nie się ca­łej po­pu­la­cji na pół­noc­nym Atlan­tyku w gra­ni­cach od trzech do pię­ciu pro­cent.

Har­wood wie­działa, że Eng­strom stara się po­zy­skać okazy każ­dego ga­tunku wa­leni znaj­du­ją­cych się w wo­dach ka­na­dyj­skich. Po­wie­działa mu, że trzy wie­lo­ryby nie za­to­nęły; być może dry­fo­wały na gru­bych ta­flach lodu. Eng­strom jesz­cze bar­dziej za­in­te­re­so­wał się sprawą, gdy Har­wood skon­tak­to­wała go z Jac­kiem Law­so­nem, pra­cow­ni­kiem na­uko­wym mi­ni­ster­stwa, który od mie­siąca ob­ser­wo­wał mar­twe wa­le­nie z po­kładu he­li­kop­tera. Po­wie­dział on Eng­stro­mowi, że ocze­kuje, iż prę­dzej czy póź­niej ciała trzech mar­twych zwie­rząt do­biją do brzegu – i w kwiet­niu tak się stało.

– Oka­zało się – opo­wia­dał mi Eng­strom pod­czas mo­jej wi­zyty w mu­zeum w 2018 roku – że mo­rze wy­rzu­ciło wie­lo­ryby na brzeg w trzech ma­lut­kich osa­dach. Do Trout Ri­ver nor­mal­nie nie do­cie­rają żadni tu­ry­ści. To miej­sco­wość, która ostat­kiem sił trzyma się przy ży­ciu. Soł­tys po­wie­dział mi, że pew­nego dnia spoj­rzał w mo­rze, zo­ba­czył wie­lo­ryba na fa­lach i wes­tchnął tylko: „O Boże, niech to nie dry­fuje do nas!”. Na­stęp­nego ranka miał już wiel­kiego, mar­twego, cuch­ną­cego na ki­lo­metr płe­twala błę­kit­nego na je­dy­nym skrawku plaży, jaki tam ist­nieje, i tuż pod no­sem je­dy­nego baru.

Za­py­ta­łem Eng­stroma, co działo się da­lej. Ten za­śmiał się w od­po­wie­dzi i stwier­dził:

– Za­czął się wzdy­mać.

– To pew­nie jesz­cze bar­dziej pod­nie­ciło cie­kaw­skich – za­su­ge­ro­wa­łem.

– Nie bar­dzo. Do tej pory wszy­scy wi­dzieli już na­gra­nia na YouTube z eks­plo­du­ją­cymi wie­lo­ry­bami.

Filmy z wie­lo­ry­bami, któ­rych ciało de­to­nuje pod wpły­wem za­ku­mu­lo­wa­nych ga­zów, krążą w in­ter­ne­cie od lat. Ostat­nio na­li­czy­łem ich po­nad dwie­ście, łącz­nie z no­stal­giczną bal­ladą The Explo­ding Whale Song. Moje ulu­bione na­gra­nie uka­zuje wa­żą­cego sześć­dzie­siąt ton sie­dem­na­sto­me­tro­wego ka­sza­lota sper­ma­ce­to­wego, który w 2014 roku wy­lą­do­wał na plaży w Taj­wa­nie. Lo­kalni na­ukowcy uni­wer­sy­teccy szybko uznali, że na­leży sko­rzy­stać z nie­ocze­ki­wa­nej oka­zji i wy­ko­nać sek­cję gi­gan­tycz­nych zwłok. Stwier­dzili rów­nież, że naj­le­piej bę­dzie to zro­bić w za­ci­szu la­bo­ra­to­rium, to­też przy­go­to­wano szcze­gó­łowy plan ope­ra­cji prze­nie­sie­nia ko­losa. Po trzy­na­stu go­dzi­nach, dzięki trzem dźwi­gom i pięć­dzie­się­ciu pra­cow­ni­kom, udało się wy­wieźć z plaży wie­lo­ryba przy­pa­sa­nego do plat­formy cią­gnio­nej przez trak­tor. Roz­kła­da­jący się ol­brzym spon­ta­nicz­nie eks­plo­do­wał jed­nak w dro­dze przez za­tło­czone ulice Ta­inanu. Wy­buch po­słał ty­siące ki­lo­gra­mów prze­gni­łej krwi, tkanki tłusz­czo­wej i wnętrz­no­ści na oko­liczne sa­mo­chody, sku­tery i sklepy. W desz­czu tym ską­pali się także nie­for­tunni prze­chod­nie[4].

– Płe­twale błę­kitne nie ro­bią cze­goś ta­kiego – za­pew­nił mnie Eng­strom, po­dob­nie jak wcze­śniej uspo­ka­jał od­cho­dzą­cych od zmy­słów miesz­kań­ców Trout Ri­ver. Po­in­for­mo­wał ich, że o ile nikt nie bę­dzie ska­kał po tru­chle jak po tram­po­li­nie ani go roz­ci­nał, roz­kład tka­nek po­wi­nien po­zwo­lić na po­wolne ucho­dze­nie gro­ma­dzą­cych się ga­zów tak jak ze sta­rego ba­lonu. – I rze­czy­wi­ście tak się to skoń­czyło – do­dał.

Eng­strom wspo­mi­nał, że więk­szość py­tań otrzy­my­wa­nych od re­por­te­rów na miej­scu wy­da­rzeń w No­wej Fun­dlan­dii do­ty­czyła dwóch kwe­stii: smrodu i wy­mia­rów. „Jak duże jest serce? Po­dobno wiel­ko­ści sa­mo­chodu”. Ra­zem ze swoim ze­spo­łem sty­kał się z tym py­ta­niem tak czę­sto, że w końcu je­den z pra­cow­ni­ków z ob­sługi tech­nicz­nej za­re­ago­wał wła­snym py­ta­niem: „Dla­czego nie pró­bu­jemy go za­cho­wać?”.

Myśl ta za­in­try­go­wała Eng­stroma, ale wie­dział, że trzeba się bę­dzie bar­dzo śpie­szyć. Mo­rze wy­rzu­ciło jed­nego z trzech wie­lo­ry­bów do bez­lud­nej za­toczki, gdzie roz­padł się, tar­gany przez sztor­mowe fale. Drugi okaz upo­dab­niał się wła­śnie na oczach miesz­kań­ców Trout Ri­ver, prze­ra­żo­nych wi­zją wy­bu­chu wie­lo­ry­biej bomby, do re­kla­mo­wego ste­rowca Go­ody­eara; ob­jawy te nie wska­zy­wały na do­bre za­cho­wa­nie na­rzą­dów we­wnętrz­nych.

Eng­strom wie­dział jed­nak, że ostatni, naj­mniej­szy (dwu­dzie­sto­trzy­me­trowy) wie­lo­ryb – ten, który do­bił do brzegu w Rocky Har­bour – leży czę­ściowo za­nu­rzony w zim­nej wo­dzie, co po­ten­cjal­nie spo­wal­nia pro­ces roz­kładu na­rzą­dów. Za­py­tał Ja­cqu­eline Mil­ler, współ­pra­cow­niczkę z mu­zeum, spe­cja­listkę ba­da­nia ssa­ków na­le­żącą do ze­społu skie­ro­wa­nego do Rocky Har­bour, czy zdo­ła­łaby ura­to­wać serce.

Eks­pertka ana­to­mii na­tych­miast za­pa­liła się do tego pro­jektu: „Tak, mo­żemy to zro­bić”. Po­tem wy­znała mi, że nie była pewna, co kon­kret­nie znajdą po otwar­ciu zwłok zwie­rzę­cia i czy na­rządy będą się nada­wały do ura­to­wa­nia. Jed­nak per­spek­tywa za­cho­wa­nia serca płe­twala błę­kit­nego była do­sta­tecz­nie eks­cy­tu­jąca, by z za­pa­łem pod­jąć próbę.

Ra­zem z sied­mioma in­nymi nie­ustra­szo­nymi ba­da­czami za­częła „roz­bie­rać” wie­lo­ryba z Rocky Har­bour, to zna­czy wy­ci­nać ciało i tkanki mięk­kie na ca­łej dłu­go­ści od ogona do głowy zwie­rzę­cia. Po usu­nię­ciu mię­śni ota­cza­ją­cych jamę klatki pier­sio­wej, w któ­rej znaj­dują się serce i płuca, człon­ko­wie ze­społu in­ter­wen­cyj­nego mo­gli po raz pierw­szy zer­k­nąć na me­ga­pompę – wi­dok, ja­kiego nie miał ża­den ba­dacz przed nimi. W miej­scu ty­po­wego serca ssaka wid­niał na­rząd, który przy­po­mi­nał ra­czej dwu­stu­ki­lo­gra­mowy, cie­li­sty w ko­lo­rze pie­ro­żek. Nie­zra­żeni po­do­bień­stwem tego serca do gar­gan­tu­icz­nej chiń­skiej przy­stawki, za­częli się bli­żej prze­dzie­rać przez po­sokę i z sa­tys­fak­cją stwier­dzili, że choć serce za­pa­dło się w dwu­me­tro­wej śred­nicy klu­chę, nie ule­gło roz­kła­dowi.

– Było jesz­cze ró­żo­wawe – opo­wia­dała mi Mil­ler, choć wspo­mniała także o ple­śni i odro­bi­nie tkanki ne­kro­tycz­nej, czyli mar­twi­co­wej. – Wciąż wy­ka­zy­wało sporą ela­stycz­ność i za­wie­rało dużo pły­nów.

Kilka lat póź­niej, w 2017 roku, Mil­ler zo­stała po­pro­szona o do­ko­na­nie ne­kro­sko­pii[5] wa­le­nia bi­skaj­skiego (Eu­ba­la­ena gla­cia­lis) po epi­zo­dzie ma­so­wej śmierci, w któ­rym w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach zgi­nęło sie­dem­na­ście zwie­rząt. Miała na­dzieję na wy­do­by­cie serca wie­lo­ryba in­nego ga­tunku. Jed­nak mimo że ten kon­kretny osob­nik był mar­twy przez krót­szy czas niż płe­twale z No­wej Fun­dlan­dii, oka­zał się nie­wła­ści­wym „wie­lo­ry­bem wła­ści­wym”. Jego serce zdą­żyło już ulec roz­kła­dowi i zmie­nić się w glut nie do od­ra­to­wa­nia. Wy­da­rze­nia te miały miej­sce w le­cie. Mil­ler uświa­do­miła so­bie wtedy, jak wy­jąt­ko­wym tra­fem była śmierć okazu z Rocky Har­bour w zi­mie, dzięki czemu prze­le­żał trzy mie­siące w lo­do­wa­tej wo­dzie.

– Po pro­stu się nam po­szczę­ściło – pod­su­mo­wała.

Mil­ler, która na stu­diach dok­to­ranc­kich zaj­mo­wała się my­szami i in­nymi drob­nymi ssa­kami, bez wa­ha­nia za­brała się do gi­ganta. Wraz ze szczel­nie okry­tymi w nie­prze­ma­kalne ubra­nia współ­pra­cow­ni­kami przy­stą­piła do od­ci­na­nia spe­cja­li­stycz­nymi no­żami i ma­cze­tami żyły głów­nej i aorty – dwóch wiel­kich na­czyń pro­wa­dzą­cych od­po­wied­nio do i z serca płe­twala. Na­stęp­nie pod­jęto próbę wy­do­by­cia na­rządu z ko­lo­sal­nego ciała zwie­rzę­cia. Jed­nak po za­ję­ciu po­zy­cji we­wnątrz jego zwłok Mil­ler i jej trzej po­moc­nicy zo­rien­to­wali się, że nie zdo­łają prze­ci­snąć serca przez przy­go­to­waną prze­strzeń mię­dzy dwoma że­brami. Na­wet po odłą­cze­niu go od płuc dzięki od­cię­ciu tęt­nic i żył płuc­nych nie chciało ono drgnąć. Do­piero gdy roz­su­nięto jesz­cze kilka że­ber, czworo ba­da­czy zdo­łało prze­pchnąć stu­sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­ki­lo­gra­mowe – jak się oka­zało – serce z jego pier­wot­nego lo­kum do ny­lo­no­wej siatki, która mo­głaby po­mie­ścić volks­wa­gena gar­busa.

Z uży­ciem ko­parki przed­się­bier­nej, wózka wi­dło­wego i wy­wrotki umiesz­czono serce płe­twala w cię­ża­rówce-chłodni. Na­stęp­nie po­je­chało ono do za­kładu, w któ­rym zo­stało za­mro­żone do mi­nus dwu­dzie­stu stopni Cel­sju­sza – i w tym sta­nie cze­kało przez cały rok na skom­ple­to­wa­nie ze­społu spe­cja­li­stów go­to­wych wy­ko­nać ko­lejną fazę prac: pre­pa­ro­wa­nie.

Jak wy­ja­śniał Eng­strom, pro­ces ten obej­mo­wał przy­wró­ce­nie pier­wot­nego kształtu serca. Było to ko­nieczne, po­nie­waż w od­róż­nie­niu od tego, jak za­cho­wa­łoby się serce ludz­kie, po od­cię­ciu wiel­kich na­czyń serce płe­twala sfla­czało ni­czym piłka pla­żowa, z któ­rej wy­pusz­czono po­wie­trze. Eng­strom mó­wił, że nie ma ja­sno­ści, dla­czego się tak dzieje, ale praw­do­po­dob­nie jest to me­cha­nizm przy­sto­so­waw­czy do hor­ren­dal­nych ci­śnień, ja­kim płe­twal błę­kitny jest pod­dany pod­czas nur­ko­wa­nia na wiel­kich głę­bo­ko­ściach.

Pro­ces pre­pa­ro­wa­nia roz­po­czął się od za­nu­rze­nia okazu w ką­pieli wod­nej, w któ­rej ta­jał. Po­tem serce trzeba było wy­peł­nić pły­nami utrwa­la­ją­cymi, aby po­wstrzy­mać roz­kład tka­nek, usztyw­nić mię­śnie i za­bić wszel­kie bak­te­rie, które mo­gły prze­trwać po­byt w chłodni. Na sa­mym po­czątku jed­nak ze­spół po­szu­ki­wał od­po­wied­nio wiel­kich kor­ków do za­tka­nia około tu­zina prze­cię­tych na­czyń krwio­no­śnych, które wy­cho­dziły z serca. Za­mknię­cie ich było ko­nieczne, aby śro­dek utrwa­la­jący wpro­wa­dzany do jam we wnę­trzu serca nie wy­pły­wał z nich na ze­wnątrz. Po­zwo­liło to też ba­da­czom na „na­pom­po­wa­nie” na­rządu, by nie wy­glą­dał smutno ni­czym prze­kłuty ba­lon, jak wła­śnie pre­zen­to­wał się po wy­do­by­ciu z ciała.

Osta­tecz­nie ze­staw przed­mio­tów wy­ty­po­wa­nych do kor­ko­wa­nia roz­cią­gał się od bu­te­lek po na­po­jach w przy­padku naj­mniej­szych na­czyń aż do dwu­dzie­sto­li­tro­wego wia­dra, które ide­al­nie wpa­so­wało się w ogromną żyłę główną ogo­nową. Ta gi­gan­tyczna żyła od­po­wia­dała za trans­port od­tle­no­wa­nej krwi z tu­ło­wia i ogona wie­lo­ryba do pra­wego przed­sionka, czyli jed­nej z „jam od­bior­czych” serca. Do przed­sionka tego tra­fiała też krew z nie­wiele mniej­szej żyły głów­nej czasz­ko­wej, którą krew spływa z ma­syw­nego ob­szaru gło­wo­wego zwie­rzę­cia. U stwo­rzeń dwu­noż­nych, ta­kich jak czło­wiek, na­czy­nia te zwie się od­po­wied­nio żyłą główną dolną i górną. U wszyst­kich ssa­ków żyły główne prze­no­szą krew bo­gatą w dwu­tle­nek wę­gla, a ubogą w tlen – z po­wro­tem do serca, które na­stęp­nie prze­pom­po­wuje ją przez płuca.

Pod­czas wstęp­nych prac pre­pa­ra­cyj­nych Ja­cqu­eline Mil­ler wraz z ze­spo­łem zu­żyła dwa ty­siące sześć­set li­trów ulu­bio­nego przez na­ukow­ców środka bal­sa­mu­ją­cego: for­mal­de­hydu. Od po­czątku lat osiem­dzie­sią­tych XX wieku wia­domo o dzia­ła­niu ra­ko­twór­czym tego utrwa­la­cza tka­nek. Choć więk­szość lu­dzi przy­po­mina so­bie jego cha­rak­te­ry­styczny za­pach z lek­cji bio­lo­gii, naj­czę­ściej sty­kamy się z nim z po­wodu nie­mal nie­wy­kry­wal­nej do­mieszki tego związku w ma­te­ria­łach bu­dow­la­nych ta­kich jak dykta, płyta pil­śniowa i płyta wió­rowa. Choć ze­spół pre­pa­ra­to­rów wie­lo­ryba roz­cień­czył for­mal­de­hyd do nieco przy­jaź­niej­szej bio­lo­gicz­nie for­ma­liny (z re­guły jest to mniej wię­cej czter­dzie­sto­pro­cen­towy for­mal­de­hyd), ciecz ta na­dal była – mó­wiąc fa­cho­wym ję­zy­kiem – wy­jąt­kowo cho­ler­nym pa­skudz­twem.

– Tu mała cie­ka­wostka – mó­wiła mi Mil­ler. – Zwy­kle w la­bo­ra­to­rium je­steś na­ra­żony na po­pry­ska­nie się kro­plami for­ma­liny. Tym ra­zem trzeba było uwa­żać, żeby nie wpaść do wy­peł­nio­nej nią ka­dzi.

Serce ką­pało się w for­ma­li­nie przez pięć mie­sięcy, ule­ga­jąc pro­ce­sowi utrwa­la­nia, dzięki któ­remu zo­stają za­trzy­mane wszel­kie pro­cesy roz­kładu. Ró­żowy uprzed­nio na­rząd zmie­nił ko­lor na be­żowy, ty­powy dla po­dob­nie spo­rzą­dza­nych pre­pa­ra­tów. Za­sad­ni­czo mógłby po­zo­sta­wać w tym pły­nie przez całe dzie­się­cio­le­cia, ale Mark Eng­strom i jego współ­pra­cow­nicy uznali, iż trzy­ma­nie go w wiel­kim ba­niaku tru­ci­zny nie by­łoby god­nym uho­no­ro­wa­niem tego wy­jąt­ko­wego serca. Po kon­sul­ta­cji z dwoj­giem pre­pa­ra­to­rów ma­ją­cych do­świad­cze­nie z utrwa­la­niem wiel­kich oka­zów pod­jęto de­cy­zję o pod­da­niu go pla­sty­na­cji. Jest to szcze­gólny pro­ces utrwa­la­nia, wy­na­le­ziony w 1977 roku przez zde­cy­do­wa­nie nie­tu­zin­ko­wego nie­miec­kiego ana­toma Gun­thera von Ha­gensa. Na­zy­wany piesz­czo­tliwe Dok­to­rem Ko­stu­chą, von Ha­gens stwo­rzył kon­tro­wer­syjną wy­stawę Body Worlds, na którą skła­dają się dzie­siątki oskó­ro­wa­nych i pod­da­nych pla­sty­na­cji ciał ludz­kich, upo­zo­wa­nych w wie­lo­ra­kich po­zy­cjach, tak aby jak naj­le­piej ilu­stro­wały różne układy ana­to­miczne[6].

Po­nie­waż na­ukowcy w Kró­lew­skim Mu­zeum On­ta­rio nie dys­po­no­wali kwa­li­fi­ka­cjami ani sprzę­tem do sa­mo­dziel­nego prze­pro­wa­dze­nia skom­pli­ko­wa­nego pro­cesu pla­sty­na­cji, wy­słali serce wie­lo­ryba do Pla­sti­na­rium, czyli ga­le­rii Body Worlds i za­kładu pla­sty­na­cji w Gu­ben w Niem­czech. Firma Gu­be­ner Pla­sti­nate GmbH, miesz­cząca się w bu­dynku po daw­nej fa­bryce włó­kien­ni­czej, za­trud­nia prze­szko­lo­nych przez von Ha­gensa spe­cja­li­stów, go­to­wych za­spo­koić każdy pla­sty­na­cyjny ka­prys klien­tów. Choć per­so­nel ten na­wykł do zaj­mo­wa­nia się oka­zami mu­ze­al­nymi w wielu kształ­tach i roz­mia­rach, serce płe­twala błę­kit­nego było naj­więk­szym przed­się­wzię­ciem, ja­kiego się pod­jęli.

Na wstęp­nych eta­pach pro­cesu cała woda i tłusz­cze roz­pusz­czalne zo­stają po­woli od­są­czone z okazu i za­stą­pione ace­to­nem – związ­kiem or­ga­nicz­nym, któ­rego tok­sycz­ność dla lu­dzi do­rów­nuje ła­two­pal­no­ści. Serce płe­twala wy­ma­gało za­sto­so­wa­nia łącz­nie bli­sko dwu­dzie­stu trzech ty­sięcy li­trów tej sub­stan­cji, jest to więc przy­kład pro­ce­dury, któ­rej ewi­dent­nie nie na­leży pró­bo­wać sa­mo­dziel­nie wy­ko­ny­wać w domu. Przez osiem­dzie­siąt dni na­rząd pła­wił się w ace­to­nie w ni­skich tem­pe­ra­tu­rach, gdyż zimno przy­spie­sza usu­wa­nie wody z ko­mó­rek i za­stę­po­wa­nie jej tru­ją­cym roz­pusz­czal­ni­kiem.

Per­so­nel Pla­sti­na­rium pod­dał na­stęp­nie serce tak zwa­nej im­pre­gna­cji wy­mu­szo­nej, w któ­rej ace­ton za­stą­piono cie­kłym pla­sti­kiem, kon­kret­nie po­li­me­rem krze­mo­or­ga­nicz­nym (si­li­ko­nem). W tym celu umiesz­czono na­rząd w ko­mo­rze próż­nio­wej i stop­niowo zmniej­szano w niej ci­śnie­nie at­mos­fe­ryczne. Śro­do­wi­sko ta­kie po­wo­do­wało wy­pa­ro­wy­wa­nie ace­tonu z ko­mó­rek i wcią­ga­nie za­miast niego po­li­meru, który wni­kał w pu­ste miej­sca. Gdy za­sad­ni­czą część masy ko­mó­rek wy­peł­nił cie­kły si­li­kon, pro­ces ten prze­kształ­cił żywą kie­dyś tkankę w pla­stik. Pra­cow­nicy Pla­sti­na­rium za­sto­so­wali wów­czas śro­dek kon­ser­wu­jący w celu utwar­dze­nia si­li­konu. Faza ta trwała do­dat­kowe trzy mie­siące.

Po osta­tecz­nym stward­nie­niu serce płe­twala błę­kit­nego zo­stało w maju 2017 roku prze­wie­zione z po­wro­tem przez Atlan­tyk i stało się cen­tral­nym punk­tem spe­cjal­nej wy­stawy urzą­dzo­nej w Kró­lew­skim Mu­zeum On­ta­rio z my­ślą o wy­eks­po­no­wa­niu zdu­mie­wa­ją­cego okazu. Aby móc po­rów­nać wiel­ko­ści, serce umiesz­czono obok sa­mo­chodu Smart, a pod su­fi­tem za­wisł roz­cią­gnięty na całą dłu­gość szkie­let wa­le­nia z Trout Ri­ver. Wa­żący obec­nie dwie­ście ki­lo­gra­mów pla­sty­nat serca płe­twala błę­kit­nego ni­gdy nie roz­łoży się ani nie za­cznie cuch­nąć. Ol­brzy­mia pompa była po­dzi­wiana przez setki ty­sięcy go­ści, od­wie­dza­ją­cych mu­zeum w ciągu czte­ro­mie­sięcz­nego gwiaz­dor­skiego wy­stępu w To­ronto.

Ni­niej­sza książka opo­wiada o ser­cach i po­wią­za­nych z nimi ukła­dach krwio­no­śnych – o wiel­kich ser­cach, ma­łych ser­cach, zim­nych ser­cach, a na­wet o braku serca. Jest to rów­nież opo­wieść o pew­nych in­nych istot­nych struk­tu­rach ana­to­micz­nych i pły­nach ustro­jo­wych oraz zwią­za­nych z nimi od­kry­ciach i chy­bio­nych do­my­słach. Na­sze do­cie­ka­nia na te­mat czyn­no­ści serca i układu krą­że­nia mają długą hi­sto­rię i do nie­dawna były ob­cią­żone licz­nymi błę­dami. Na przy­kład wśród wielu sie­dem­na­sto- i osiem­na­sto­wiecz­nych me­dy­ków pa­no­wało prze­ko­na­nie, że krew nosi w so­bie esen­cję oso­bo­wo­ści. Ta­kie okre­śle­nia jak „błę­kitna krew”, „żądny krwi”, „z zimną krwią” czy „mieć go­rącą krew” są ję­zy­ko­wymi po­zo­sta­ło­ściami po bar­dzo od­mien­nych cza­sach. Dzięki świa­do­mo­ści tego, jak bar­dzo różny był ów­cze­sny świat, ła­twiej jest zro­zu­mieć, dla­czego w dzie­jach le­cze­nia scho­rzeń ser­cowo-na­czy­nio­wych nie bra­kuje zdu­mie­wa­ją­cych roz­dzia­łów i oso­bli­wych me­tod.

Serce ab­so­lut­nie nie jest pod­ręcz­ni­kiem. Moim ce­lem nie było też omó­wie­nie każ­dego ro­dzaju serca ani wszyst­kich aspek­tów pracy każ­dego układu krwio­no­śnego. Będę po­ru­szał się po tym roz­le­głym ob­sza­rze te­ma­tycz­nym, tu i ów­dzie za­trzy­mu­jąc się w cie­ka­wych miej­scach. Czy­tel­ni­ków, któ­rzy wy­bie­rali się już ze mną na ta­kie eks­pe­dy­cje, in­for­muję, że bę­dzie tu cał­kiem sporo dy­gre­sji, w więk­szo­ści na­tury zoo­lo­gicz­nej lub hi­sto­rycz­nej. Nie­które z tych po­zor­nie przy­pad­ko­wych przy­stan­ków okażą się ko­nieczne do lep­szego wy­ja­śnie­nia nie­ja­snych czy błęd­nie ro­zu­mia­nych po­jęć, inne na­to­miast uła­twią wy­tłu­ma­cze­nie me­cha­ni­zmów pracy roz­ma­itych serc i ukła­dów krą­że­nia; bę­dziemy tu po­ru­szać mię­dzy in­nymi kwe­stie dy­fu­zji, ba­riery krew–mózg czy Mo­thry.

U ta­kich bez­krę­gow­ców jak owady, sko­ru­piaki i ro­baki serca i od­po­wia­da­jące im układy krwio­no­śne wy­ka­zują znaczny sto­pień zróż­ni­co­wa­nia – i nie jest tak bez po­wodu. Znacz­nie mniej róż­nic wy­stę­puje u stwo­rzeń wy­po­sa­żo­nych w krę­go­słup, czy to płe­twi­stych, skrzy­dla­tych, czy dwu­noż­nych. Oprócz przyj­rze­nia się jed­nym z naj­cie­kaw­szych przy­kła­dów zróż­ni­co­wa­nia kró­le­stwa zwie­rząt pod wzglę­dem ser­cowo-na­czy­nio­wym do­wiemy się także, jak nie­które z tych zwie­rząt ra­tują obec­nie ży­cie lu­dziom oraz do­star­czają od­po­wie­dzi na trudne py­ta­nia do­ty­czące zdro­wia i nie­do­ma­gań na­szego serca.

Książka ta opo­wiada rów­nież o tym, co się stało, kiedy je­den ze sto­sun­kowo no­wych ga­tun­ków ssa­ków uznał, że serce jest czymś znacz­nie wię­cej niż na­rzą­dem pod­trzy­mu­ją­cym ży­cie każ­dego z nas – że jest ni mniej, ni wię­cej, tylko ośrod­kiem emo­cji i sie­dzibą du­szy. Skąd wy­wio­dło się to prze­ko­na­nie? Dla­czego prze­kra­cza tak wiele ba­rier kul­tu­ro­wych? Czemu się utrzy­muje? I – co rów­nie ważne – czy jest ja­kieś ziarno prawdy w idei po­wią­zań mię­dzy ser­cem a psy­chiką?

Koń­cząc tę wy­prawę, zy­skasz nowe po­ję­cie o wiel­kiej roli, jaką serce od­grywa w świe­cie przy­rody i lu­dzi za­równo jako sil­nik, który na­pę­dza układ krwio­no­śny, jak i ta­jem­ni­czy obiekt w cen­trum kul­tury ludz­kiej i sa­mej na­tury czło­wieka. Od pu­stej w środku grudki ze­spo­lo­nych ko­mó­rek ob­da­rzo­nych wy­jąt­kową zdol­no­ścią zmniej­sza­nia swo­jej dłu­go­ści do serca płe­twala błę­kit­nego, które ma wiel­kość me­leksa; od źró­dła, z któ­rego wy­try­ska mi­łość i du­sza, do po­cząt­ków kar­dio­lo­gii, te­ra­pii fu­tu­ry­stycz­nych i nie tylko – mam na­dzieję, że za­czniesz my­śleć o wszyst­kich tych spra­wach w zu­peł­nie nowy spo­sób.

Po­wie­dział­bym, że pra­gnę tego z ca­łego serca.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

Serce

[1] De­fi­ni­cja 1: Science Fla­sh­cards, Qu­izlet, https://qu­izlet.com/213580838/science-flash-cards/. De­fi­ni­cje 2–7: Science Fla­sh­cards, Qu­izlet, https://qu­izlet.com/213580838/science-flash-cards/.

Pro­log

[1] Cie­śnina ta, le­żąca mię­dzy Nową Szko­cją i Nową Fun­dlan­dią, jest waż­nym mię­dzy­na­ro­do­wym szla­kiem ko­mu­ni­ka­cyj­nym, któ­rego na­zwa upa­mięt­nia wło­skiego że­gla­rza Gio­van­niego Ca­boto. Po spe­ne­tro­wa­niu wy­brzeża Ame­ryki Pół­noc­nej w 1497 roku że­glarz, który od­był te eks­pe­dy­cje na zle­ce­nie An­gli­ków, był znany u nich jako „John Ca­bot”. (O ile nie za­zna­czono ina­czej, przy­pisy po­cho­dzą od au­tora).
[2] Naj­więk­szym or­ga­ni­zmem jest ro­snący w Ore­go­nie grzyb opieńka ciemna (Ar­mil­la­ria ostoyae), który po­krywa po­wierzch­nię około dzie­się­ciu ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych.
[3] T.A. Branch i in., Hi­sto­ri­cal Catch Se­ries for An­tarc­tic and Pygmy Blue Wha­les, Ra­port (SC/60/SH9) dla Mię­dzy­na­ro­do­wej Ko­mi­sji Wie­lo­ryb­nic­twa, 2008.
[4] Wy­da­rze­nie to wy­warło na mnie tak wiel­kie wra­że­nie, że na­tych­miast wy­wie­si­łem przed drzwiami swo­jego ga­bi­netu na kam­pu­sie Po­sta w Uni­wer­sy­te­cie Long Is­land pra­sowe zdję­cie tej jatki, na któ­rym za­kre­śli­łem szcze­gól­nie pe­chowe miej­sce par­ko­wa­nia jed­nego z sa­mo­cho­dów.
[5] Słowo to po­cho­dzi z greki, w któ­rej ne­kros zna­czy „zwłoki” lub „mar­twy”, a koń­cówka -sko­pia ozna­cza „wi­dze­nie”, to­też w ca­ło­ści ter­min ten od­nosi się do in­spek­cji mar­twego ciała. Z ko­lei słowo „au­top­sja” (rów­nież z greki, „sa­mo­dzielne wi­dze­nie”), sto­so­wane w kon­tek­ście oglę­dzin mar­twego ciała, jest za­re­zer­wo­wane dla sek­cji zwłok ludz­kich.
[6] W stycz­niu 2011 roku – do­pi­su­jąc ma­ka­bryczny roz­dział do opo­wie­ści, którą wielu uzna­wało od sa­mego po­czątku za wy­star­cza­jąco ma­ka­bryczną – sześć­dzie­się­cio­pię­cio­letni pod­ów­czas von Ha­gens ujaw­nił, że jest ter­mi­nal­nie chory. Wy­ra­ził przy tym pra­gnie­nie, aby po śmierci jego ciało zo­stało oskó­ro­wane i za­pla­sty­no­wane. Obec­nie plan prze­wi­duje, że pla­sty­nat von Ha­gensa ma „wi­tać” go­ści od­wie­dza­ją­cych jedną ze sta­łych wy­staw Body Worlds. Po­dobno Dok­tor Ko­stu­cha bę­dzie miał na gło­wie swój nie­od­łączny czarny ka­pe­lusz.