Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowiadanie świąteczne.
Manuela pracuje w galerii sztuki. Od właścicielki otrzymała zadanie – ma podpisać kontrakt z dobrze rokującym artystą na sprzedaż jego obrazów. Co może pójść nie tak przy tak prostym zadaniu? Czy Manuela wiąże się z zadania? Czym skończy się spotkanie z malarzem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 89
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by Sandra Robins
Redakcja: Jagoda Biszkont
Okładka, skład, korekta: Sandra Robins
All rights reserved.
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się powielania
i kopiowania książki bez zgody autorki.
Mam nadzieję, że historia otuli Was niczym ciepły kocyk.
Manuela
Przejechałam sto dziewięćdziesiąt cztery kilometry, by dosięgnąć marzeń. Tyle mierzy trasa z Bytomia do Zakopanego. Szkoda tylko, że szefowa nie wspomniała, że nie jadę do samego centrum miasta, gdzie drogi są w miarę przejezdne, tylko na obrzeża, a mój wiekowy ford ka, będzie miał spore problemy z dotarciem na miejsce. W sumie to miałam wielkie szczęście, że dowiózł mnie do celu i nie utknęłam w zaspie śnieżnej. Powinnam wyjechać rano, z samiutkiego ranka, lecz nazbierało się trochę spraw, które odciągały mnie od celu. Nie mogłam jechać z nieułożonymi włosami, a ogarnięcie czupryny trochę trwało. Potem wpadła sąsiadka z naprzeciwka, miała sytuację kryzysową. Spytała, czy popilnuję jej synka przez pół godziny, a że mam miękkie serce, zgodziłam się. Z pół godziny zrobiły się dwie i w drogę wyruszyłam dopiero w południe. Ale, jak mawiają, miękkie serce — twarda dupa, w moim przypadku miękkie serce — ciężka noga, chociaż tym razem naciskanie na pedał gazu nie wchodziło w grę. Byłam prawie na miejscu głodna jak wilk i zła jak osa na śnieg i zasypane drogi, pojazdy zbyt wolno toczące się po ulicy. Nie żebym mogła pobić rekordy szybkości przy takich warunkach, ale irytowało mnie, że będę wracać do domu po ciemku.
Ręce mnie bolały od mocnego ściskania kierownicy, przez ostatnie kilka kilometrów mój fordzik ślizgał się niczym łyżwiarka na lodzie, ale nawet to nie mogło mnie zniechęcić i odwieść od planu, jaki sobie założyłam. Sprawa była prosta. Pukam, przekonuję faceta, by podpisał kontrakt na sprzedaż kilku obrazów i wracam do domu. Do cieplutkiego łóżeczka i kubka kakao.
Plan idealny, co mogło się nie udać? Wjechałam w drogę prowadzącą do jego chaty, a przynajmniej tak myślałam, kierując się nawigacją w telefonie. Już trzeci raz dźwięczny głosik w elektronicznym ustrojstwie kazał mi zawrócić i tak oto kręciłam się w kółko dobrą godzinę. Wreszcie dojechałam na miejsce! Oto i ona… chata dobrze rokującego malarza. Malarz może i miał dobre rokowania na przyszłość, chata już nie tak bardzo. Furtka wisiała smętnie na jednym zawiasie, farba odchodziła z balustrady. Dom raczej wymagał generalnego remontu, co wprawiło mnie w dobry nastrój, bo to znaczyło, że malarz potencjalnie potrzebował pieniędzy. Nie tego się spodziewałam, ale podniosłam się na duchu, że łatwo pójdzie.
Zostawiłam samochód przed bramą i drepcząc po śniegu, przedzierałam się do drzwi wejściowych. Był dopiero początek listopada, a nasypało śniegu jak na Boże Narodzenie i trochę się przeliczyłam, nie zabierając puchowej kurtki i zimowych butów. Na razie ogrzewanie w moim ka chodziło bez zarzutu, a w moim mieście rano nigdzie nie było widać płatków śniegu, więc założyłam, że tutaj będzie podobnie. Oj, jak się myliłam. Jakieś sto kilometrów od domu drogę zaczął przykrywać świeży puch, a tutaj…tutaj zima była już na sto procent. Prychnęłam pod nosem. Panienka z miasta wybrała się w góry w fikuśnej skórzanej kurteczce. Pożałowałam tego już przy wysiadaniu z samochodu, gdy owiał mnie mroźny wiatr. Zacisnęłam zęby, otrzepałam się niczym buldog francuski i brnęłam do przodu, ku drzwiom wejściowym. Świeża warstwa miękkiego puchu zgrzytała przy każdym moim kroku, a oddech zamieniał się w parę przy głębszym wdechu.
Nacisnęłam dzwonek, poczekałam kilka minut, w końcu zirytowana zaczęłam walić pięściami w drzwi. Nie było świeżych śladów na śniegu, więc albo dom stał zupełnie pusty, albo właściciel nigdzie dziś nie wychodził. Miałam nadzieję na tę drugą opcję. Dalej brak reakcji. Może dom był pusty i przyjechałam na darmo? W momencie, kiedy tak pomyślałam, drzwi uchyliły się minimalnie, wręcz odrobinę.
– Nie chcę nic kupić, nie mam grosza na zbiórki dobroczynne. – Dobiegł mnie męski zachrypnięty głos, po czym drzwi zamknęły się ponownie, zanim się zdążyłam się odezwać.
– Że co? – Zaczęłam okładać drzwi pięściami. Jego niedoczekanie, nie poddam się tak łatwo.
– Kobieto, daj spokój. – Znów dobiegł mnie głos zza uchylonych drzwi, tym razem głośniej. I jak poprzednio szybko je zamknął.
– Panie Jerzy, jestem Manuela Zimoń, pracuję w galerii sztuki w Katowicach – wydzierałam się jak wariatka, aby mnie usłyszał.
Drzwi ponownie się uchyliły.
– Nie jestem zainteresowany. – Chciał zamknąć je po raz kolejny, ale wsadziłam nogę w szparę pomiędzy futryną a drzwiami. Co było błędem, bo od razu poczułam dojmujący ból w stopie.
– Nie jestem zainteresowany – powtórzył ze znużeniem.
Wnętrze pomieszczenia nie był oświetlony, więc nie widziałam dobrze faceta. Pewnie był starym bucem, jego zachrypnięty głos sugerował, że nie byliśmy rówieśnikami.
Od szefowej dostałam tylko jego imię i adres. Mam nie wracać, jeśli nie przekonam go do sprzedaży obrazów. Bułka z masłem – pomyślałam wtedy. Cóż, nie do końca.
Spróbowałam jeszcze raz, tym razem łagodniej.
– Proszę dać mi szansę, mam bardzo dobrą propozycję.
– Powtarzam – wycedził przez zęby – nie jestem zainteresowany.
– Rozumiem – spróbowałam łagodniej…
– Niech pani zabierze nogę, szkoda markowego buta – dodał zgryźliwie, ciągle
chowając się w mroku.
Tym razem posłuchałam, cofnęłam nogę, a on zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem.
O ty stary bucu!
Wściekła wsiadłam do auta i roztarłam dłonie, które przez krótką chwilę stania na mrozie, zdążyły mi zmarznąć.
– Hania? – zaczęłam połączenie mało oficjalnie. W końcu pracowałam z nią już kilka lat, więc nasza współpraca nabrała koleżeńskiego charakteru. Była dla mnie kimś więcej niż zwykłą szefową. – Pan Jerzy nie chce ze mną rozmawiać. – Przy czym pan Jerzy wymówiłam lekceważąco.
– Przedstawiłaś mu naszą propozycję i się nie zgodził? – nalegała na wyjaśnienie. – Manuela rozmawiałaś z nim w ogóle?
– Zamknął mi drzwi przed nosem. To buc jakich mało.
W telefonie zaległa długa cisza.
– Jesteś tam? – dopytywałam, bo faktycznie odniosłam wrażenie, że połączenie się
zerwało.
– Spróbuj jutro – padła stanowcza odpowiedź.
– Że co? Wracam do domu, nie mam walizki, ciuchów ani noclegu.
– Nie ma mowy. Znajdź jakiś nocleg, spróbuj jutro z nim porozmawiać, może miał zły dzień. Dasz radę, pokryję koszty, tylko nie przesadzaj z wydatkami.
– Nie ma mowy. – Od razu się sprzeciwiłam.
Nie wyglądało, aby pan Buc, bo tak go zaczęłam w myślach nazywać, miał mieć jutro lepszy dzień. Dobrze, że nie mieszkamy w Stanach, bo pewnie nazajutrz przepędziłby mnie z dubeltówką.
– Pamiętasz, jak chciałaś podwyżkę, żeby kupić nowy samochód? – zrobiła wymowną pauzę. – Podpisz kontrakt, a masz co miesiąc premię na raty.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową, zupełnie jakby mogła mnie teraz zobaczyć A jeśli się nie uda?
– Zawsze możesz się przebranżowić – dodała niewinnie.
Zatkało mnie. To był szantaż i tak naprawdę nie dawała mi wyboru.
– Zadzwonię jutro i bez kontraktu nie wracaj. – Zaśmiała się do słuchawki i przerwała połączenie.
Gapiłam się na telefon leżący na siedzeniu pasażera oniemiała. Nie do wiary, była na tyle bezczelna, by mnie szantażować. To nie było czyste zagranie. Oszacowałam szybko oszczędności na koncie i westchnęłam głęboko. Nawet jeśli nie zależało mi na nowym samochodzie, co było jawnym kłamstwem, bo już dawno powinnam kupić inne auto, to oszczędności nie wystarczą mi na długo. Tak naprawdę nie miałam wyjścia. Albo on, albo ja… tutaj chodziło o moją pracę albo jej brak. Musiałam podpisać ten kontrakt, choćbym miała tu wracać przez tydzień.
Nie zostało mi nic innego, jak znaleźć nocleg. Poszperałam w necie, wyszukałam pokoje gościnne i zadzwoniłam pod wskazany numer. W dwóch pierwszych hotelach nie było miejsca, na szczęście za trzecim razem udało się. Miałam nocleg! Po drodze podjechałam do supermarketu, kupiłam kilka kosmetyków i piżamę w wielkie pączki oblane kolorowym lukrem i posypką. Nie było innej, nie miałam co wybrzydzać. Na jeden dzień musiało wystarczyć.
Zaparkowałam na poboczu, przy wielkim drewnianym góralskim domu, a śnieg dokoła dodawał mu uroku. Chociaż nie byłam fanką zimy i mrozu, miejsce miało specyficzny klimat, niczym obrazek z pocztówki.
Na progu przywitała mnie kobieta nieco starsza ode mnie.
– Zapraszam do środka. Pomóc z walizką? – zapytała.
Zamknęłam za sobą drzwi, by nie wpuszczać mroźnego powietrza.
– Głupio się przyznać, ale nie mam bagażu. – Wskazałam na małą reklamówkę w ręce.
Nie planowałam nocować z dala od domu.
– Rozumiem. – Przyglądała mi się przez chwilę z zaciekawieniem. – Zapraszam do środka. Pokażę pokój, podam coś do jedzenia.
– Nie trzeba, nie chcę robić kłopotu, znajdę jakąś restaurację w pobliżu.
– To nie problem. – Machnęła nonszalancko ręką. – U nas jadła pod dostatkiem.– Zaprowadziła mnie do przestronnego pokoju, gdzie zostawiłam swoje rzeczy,zachęcona jej pogodnym stylem bycia i gościnnością zeszłam do kuchni, gdzie od razu podała mi ciepły obiad.
Pachniało wyśmienicie.Dostałam talerz pełen kaszy z gulaszem.
– Bardzo smaczne. – Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
– Lubię gotować. Zaraz cała gromadka wpadnie głodna po dodatkowych zajęciach. –Usiadła z kubkiem herbaty koło mnie. – Muszę cieszyć się chwilą ciszy, jaka mi została dzisiejszego dnia. Masz dzieci? – zapytała mnie spontanicznie.
– Nie. Nawet faceta nie mam – przyznałam się, wdając się z nią w koleżeńską pogawędkę.
– Czasami myślę, że mogłam jeszcze poczekać z powiększeniem rodziny, mam pełne ręce roboty, jeśli wiesz, o czym mówię. Po czym wieczorem widzę, jak dzieci zasypiają i wiem, że wszystko jest na swoim miejscu. – Zamyśliła się. – Co cię sprowadza do Zakopanego? Przyjechałaś na wycieczkę?
– Raczej w sprawach biznesowych.
– Ale kurtka to przydałaby ci się cieplejsza. – Zaśmiała się. – Spadło dzisiaj sporo śniegu, a przeznoc ma spaść drugie tyle. Z rana drogi będą nieprzejezdne, chyba że drogowcy tym razem nas zaskoczą. – Zaśmiała się ponownie z własnego żartu. – Chyba utknęłaś u nas, ale miejsca sporo.
Lekko spanikowana spojrzałam na nią. Nie chciałam zostać tutaj dłużej, niż było to konieczne.
– Chciałam zaproponować współpracę pewnemu malarzowi, ale dzisiaj mnie przegonił. Spróbuję jutro.
– A jak się nazywa? My się tu wszyscy znamy, może podpowiem, jak go podejść.
– Jerzy Kubiak, mieszka na skraju zbocza. Znasz go?
– Znam całkiem dobrze. Wątpię, żeby udało ci się go do czegoś nakłonić. Jest bardzo uparty.
– Tak właśnie myślałam. – Zasępiłam się. Oczami wyobraźni widziałam, jak moje oszczędności na koncie kurczą się w zastraszającym tempie. Kolejny obraz, to ja szukająca nowej pracy. – Musi się zgodzić. Widziałam jego prace, za kilka lat będą dużo warte.
– Możliwe, ale w tym momencie raczej nie będzie współpracować.
– Jutro jeszcze raz spróbuję z nim porozmawiać. – Miałam wrażenie, że chciała mi coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo do kuchni wpadła para małych dzieci.
– Umyjcie ręce i siadajcie do obiadu. – Poinstruowała swoje pociechy.
– Słuchajcie, co mama mówi. – Dobiegł mnie męski głos.
– Nasza nowa lokatorka Manuela.
– Miło mi. – Mężczyzna podał mi rękę. – Kamil.
– Manuela. — Poczułam mocny, męski uścisk dłoni.
– Manuela przyjechała do Jerzego, chce kupić jego obrazy.
– Niezłe wyzwanie – skomentował krótko, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a ja poczułam, jakby coś przede mną ukrywali. I nie wiedziałam, czy to była dobra, czy zła wiadomość.
Chwilę potem wpadły do kuchni dzieci i wszyscy zasiedli do obiadu. Wycofałam się do swojego pokoju, dając im trochę prywatności, rozmyślając o zagadkowym Panu Jerzym.
Wieczorem chciałam pospacerować, ale tak zacinało śniegiem, że zrezygnowałam. Za to spędziłam miły wieczór, popijając rozgrzewającą nalewkę z Celiną i jej mężem. Tworzyli dobraną parę. Nawet trochę zazdrościłam im rodzinnego szczęścia, ale tylko trochę. Lubiłam przecież życie singielki i miałam najważniejszą zasadę: nic na siłę. Nie szukałam jednorazowej przygody, nie natrafiłam, na razie, na faceta godnego mojej uwagi i wpasowującego się w mój nudny, poukładany świat. Nie należałam bowiem do grona imprezowiczek, wieczory spędzałam w wygodnym fotelu z książką, kubkiem malinowej herbaty lub zwyczajnie oglądając telewizję. Takie życie mi odpowiadało, nie szukałam dodatkowych rozrywek. Musiałam więc znaleźć takiego faceta, któremu mój styl spędzania wolnego czasu będzie odpowiadał.
Rano obudziły mnie krzyki dzieci. Oszołomiona i nie do końca jeszcze trzeźwo myśląca, nie wiedziałam, co dokładnie dzieje się wokół mnie. W końcu dopiero po kofeinie moje zwoje mózgowe zaczęły trybić i dotarło do mnie, że to siedmioletnie bliźniaki Celiny wiwatują i wykrzykują słowo „śnieg”. Wygramoliłam się z ciepłej pierzyny, zerknęłam przez okno.