Siedmiu mężów - Taylor Jenkins Reid - ebook

Siedmiu mężów ebook

Taylor Jenkins Reid

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowe wydanie powieści, którą pokochały polskie czytelniczki!
Młoda dziennikarka Monique dostaje propozycję przeprowadzenia wywiadu z Evelyn Hugo – aktorką, która ma za sobą imponującą karierę w Hollywood. Warunek jest jeden: rozmowa nie może zostać opublikowana przed śmiercią artystki. Dziennikarka jeszcze nie wie, że to spotkanie zmieni jej życie, ale jest gotowa podjąć wyzwanie.
Evelyn opowiada o tym, jak wyrwała się z biedy i trafiła do wymarzonego świata kina. Sława, pieniądze, skandale i blask reflektorów… W Hollywood nikt nie jest bez grzechu. Dlaczego aktorka ma za sobą aż siedem małżeństw? Kogo kochała naprawdę? Jaką cenę zapłaciła za sławę i miłość? Życie Evelyn kryje tajemnice, które nigdy nie powinny trafić na pierwsze strony gazet.
Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Marilyn Monroe i Audrey Hepburn! Gdyby Evelyn Hugo istniała naprawdę, byłaby ich najlepszą przyjaciółką albo… największą konkurentką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 477

Oceny
4,5 (15 ocen)
10
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rybkaaga

Nie oderwiesz się od lektury

🩷🩵🩷🩵🩷🩵🩷
00
anastasiiapalii

Dobrze spędzony czas

Ciekawe, spodobało mi się że to jest historia w historii
00
Matahari

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to się czytało! Rewelacja!!!
00



Ty­tuł ory­gi­nału: The Se­ven Hus­bands of Eve­lyn Hugo
Co­py­ri­ght © 2017 by Rab­bit Reid, Inc. Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2024 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2019
Re­dak­torka ini­cju­jąca: Pau­lina Sur­niak
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Ju­dyta Ką­kol
Re­dak­cja: Mal­wina Bła­żej­czak
Ko­rekta: Ali­cja La­skow­ska, Jo­anna For­tuna, Mał­go­rzata Tar­now­ska
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak
Pro­jekt gra­ficzny okładki i stron ty­tu­ło­wych: Magda Bloch
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie czwarte
ISBN 978-83-68217-51-3
CZWARTA STRONA Grupa Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Li­lah

Wa­lić pa­triar­chat, ko­cha­nie

NEW YORK TRI­BUNE

Eve­lyn Hugo wy­sta­wia swoje suk­nie na au­kcję

AU­TORKA: PRIYA AM­RIT

2 MARCA 2017 ROKU

Le­genda filmu i ikona lat 60. Eve­lyn Hugo ogło­siła, że za­mie­rza wy­sta­wić dwa­na­ście swo­ich naj­bar­dziej zna­nych su­kien na au­kcji w domu au­kcyj­nym Chri­stie’s. Ze­brane w ten spo­sób pie­nią­dze pla­nuje prze­zna­czyć na ba­da­nia nad ra­kiem piersi.

Sie­dem­dzie­się­cio­dzie­wię­cio­let­nią Hugo od dawna uznaje się za ikonę stylu i ele­gan­cji. Ak­torka znana jest z tego, że umie­jęt­nie łą­czy zmy­sło­wość z umia­rem, a jej kre­acje są uwa­żane za ka­mie­nie mi­lowe mody i hol­ly­wo­odz­kiego szyku.

Ci, któ­rzy za­mie­rzają na­być frag­ment hi­sto­rii Hugo, in­te­re­sują się nie tylko suk­niami, lecz także oko­licz­no­ściami, w ja­kich gwiazda je no­siła. Na au­kcji znajdą się szma­rag­do­wo­zie­lona suk­nia pro­jektu Mi­randy La Conda, którą Hugo za­ło­żyła na galę roz­da­nia Osca­rów w 1959 roku, fio­le­towa, zwiewna suk­nia z okrą­głym de­kol­tem z or­gan­dyny, w któ­rej Hugo wy­stą­piła na pre­mie­rze Anny Ka­re­niny w 1962 roku, oraz gra­na­towa je­dwabna kre­acja pro­jektu Mi­cha­ela Mad­daxa, którą miała na so­bie, kiedy od­bie­rała sta­tu­etkę Oscara za Wszystko dla nas.

Hugo ma na swoim kon­cie wiele hol­ly­wo­odz­kich skan­dali, mię­dzy in­nymi sie­dem mał­żeństw, w tym trwa­jący wiele lat zwią­zek z pro­du­cen­tem fil­mo­wym Har­rym Ca­me­ro­nem. Hugo i Ca­me­ron byli ro­dzi­cami Con­nor Ca­me­ron, która bez wąt­pie­nia stała się in­spi­ra­cją do zor­ga­ni­zo­wa­nia au­kcji. Pani Ca­me­ron zmarła w ze­szłym roku na raka piersi w wieku za­le­d­wie 41 lat.

Hugo uro­dziła się w 1938 roku jako Eve­lyn Elena Her­rera w ro­dzi­nie ku­bań­skich imi­gran­tów i do­ra­stała w no­wo­jor­skiej dziel­nicy Hell’s Kit­chen. W 1955 roku prze­pro­wa­dziła się do Hol­ly­wood, po­far­bo­wała włosy na blond i zmie­niła na­zwi­sko na Eve­lyn Hugo. Bły­ska­wicz­nie do­stała się do hol­ly­wo­odz­kiej elity. Po­zo­sta­wała w cen­trum uwagi przez po­nad trzy de­kady, po czym wy­co­fała się z show-biz­nesu pod ko­niec lat 80. i po­ślu­biła fi­nan­si­stę Ro­berta Ja­mi­sona, star­szego brata trzy­krot­nej lau­re­atki Oscara, Ce­lii St. Ja­mes. Te­raz, po śmierci swo­jego siód­mego męża, Hugo za­miesz­kała na Man­hat­ta­nie.

Nie­zwy­kle piękna i bę­dąca nie­do­ści­głym wzo­rem szyku oraz wy­zy­wa­ją­cej sek­su­al­no­ści Hugo od dawna fa­scy­nuje ki­no­ma­nów na ca­łym świe­cie. Spo­dzie­wany zysk z au­kcji to mi­ni­mum 2 mi­liony do­la­rów.

.

– MO­ŻESZ PRZYJŚĆ DO MO­JEGO BIURA?

Roz­glą­dam się wo­kół, spo­glą­dam na biurka obok mnie, a po­tem znowu na Fran­kie, pró­bu­jąc usta­lić, do kogo się zwraca. Wska­zuję na sie­bie.

– Mó­wisz do mnie?

Fran­kie ma strasz­nie mało cier­pli­wo­ści.

– Tak, Mo­ni­que, do cie­bie. To dla­tego po­wie­dzia­łam: „Mo­ni­que, czy mo­żesz przyjść do mo­jego biura?”.

– Prze­pra­szam, usły­sza­łam tylko koń­cówkę zda­nia.

Fran­kie od­wraca się na pię­cie. Biorę swój no­tes i po­dą­żam za nią.

W wy­glą­dzie Fran­kie jest coś bar­dzo nie­po­ko­ją­cego. Nie je­stem pewna, czy po­wie­dzie­li­by­ście o niej, że jest kon­wen­cjo­nal­nie atrak­cyjna – ma ostre rysy twa­rzy i bar­dzo sze­roko roz­sta­wione oczy – ale mimo to jest osobą, na którą pa­trzy się z po­dzi­wem. Jest szczu­pła, bar­dzo wy­soka, ma krótko ob­cięte włosy w stylu afro i sła­bość do ja­skra­wych ko­lo­rów oraz du­żej bi­żu­te­rii, więc każdy ją za­uważa, gdy wcho­dzi do ja­kie­goś po­miesz­cze­nia.

Była jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych przy­ję­łam tę pracę. Po­dzi­wia­łam ją od czasu, gdy stu­dio­wa­łam dzien­ni­kar­stwo, czy­ta­łam jej ar­ty­kuły w tych sa­mych ma­ga­zy­nach, które obec­nie pro­wa­dzi jako re­dak­torka na­czelna i dla któ­rych ja te­raz pra­cuję. I je­śli mam być szczera, jest coś in­spi­ru­ją­cego w tym, że czar­no­skóra ko­bieta zaj­muje tak wy­so­kie sta­no­wi­sko. Jako że sama je­stem mu­latką – mam czar­nego ojca i białą matkę – Fran­kie spra­wia, że czuję się pew­niej­sza, i li­czę na to, że kie­dyś to ja będę spra­wo­wała tak ważną funk­cję.

– Usiądź – mówi Fran­kie, zaj­mu­jąc miej­sce i wska­zu­jąc na po­ma­rań­czowe krze­sło sto­jące na­prze­ciw jej prze­zro­czy­stego biurka Lu­cite.

Sia­dam spo­koj­nie i za­kła­dam nogę na nogę. Po­zwa­lam jej mó­wić pierw­szej.

– Za­ska­ku­jący zwrot w spra­wie – mówi, pa­trząc w kom­pu­ter. – Lu­dzie Eve­lyn Hugo wy­stą­pili z za­py­ta­niem, czy je­ste­śmy za­in­te­re­so­wani na­pi­sa­niem ar­ty­kułu. Wy­wiadu na wy­łącz­ność.

In­stynk­tow­nie chcia­ła­bym po­wie­dzieć „O cho­lera”, a także „Dla­czego mi to mó­wisz?”.

– O czym do­kład­nie miałby być? – py­tam.

– Do­my­ślam się, że o au­kcji su­kien, którą or­ga­ni­zuje – mówi Fran­kie. – Jak ro­zu­miem, chcia­łaby ze­brać jak naj­wię­cej pie­nię­dzy dla Ame­ry­kań­skiej Or­ga­ni­za­cji na rzecz Za­po­bie­ga­nia Ra­kowi Piersi.

– Po­twier­dzili to?

Fran­kie kręci głową.

– Po­twier­dzili je­dy­nie, że Eve­lyn ma coś do po­wie­dze­nia.

Eve­lyn Hugo jest jedną z naj­więk­szych gwiazd fil­mo­wych wszech cza­sów. Nie musi mieć nic waż­nego do po­wie­dze­nia, żeby lu­dzie chcieli jej słu­chać.

– Może być z tego te­mat na okładkę, prawda? Jest prze­cież żywą le­gendą. To ona osiem razy wy­cho­dziła za mąż?

– Sie­dem – pro­stuje Fran­kie. – I tak, ten wy­wiad ma ogromny po­ten­cjał. I dla­tego mam na­dzieję, że wy­słu­chasz mnie do końca.

– Co masz na my­śli?

Fran­kie na­biera po­wie­trza w płuca i robi taką minę, że za­czy­nam się oba­wiać, że za­raz mnie wy­leje z pracy. Ale po chwili mówi:

– Eve­lyn za­ży­czyła so­bie wła­śnie cie­bie.

– Mnie? – W ciągu ostat­nich pię­ciu mi­nut już drugi raz je­stem za­sko­czona tym, że ktoś chce ze mną roz­ma­wiać. Mu­szę po­pra­co­wać na swoją pew­no­ścią sie­bie. Dość po­wie­dzieć, że ostat­nio ze­brała nie­złe la­nie. Cho­ciaż nie będę uda­wać, że kie­dy­kol­wiek była w szczy­to­wej for­mie.

– Szcze­rze mó­wiąc, moja re­ak­cja była iden­tyczna – mówi Fran­kie.

Szcze­rze mó­wiąc, czuję się nieco ura­żona. Cho­ciaż oczy­wi­ście ro­zu­miem jej punkt wi­dze­nia. Pra­cuję w „Vi­vant” nie­cały rok, zaj­muję się głów­nie pi­sa­niem ar­ty­ku­łów spon­so­ro­wa­nych. Wcze­śniej pi­sa­łam ar­ty­kuły na blog Di­sco­urse, stronę zaj­mu­jącą się ko­men­to­wa­niem bie­żą­cych zda­rzeń i kul­turą, która na­zywa się ma­ga­zy­nem, ale tak na­prawdę jest blo­giem z chwy­tli­wymi na­głów­kami. Zaj­mo­wa­łam się tam przede wszyst­kim dzia­łem Sty­lowe Ży­cie i pi­sa­łam na modne te­maty oraz za­miesz­cza­łam fe­lie­tony.

Po la­tach pracy jako fre­elan­cerka etat w Di­sco­urse był dla mnie ko­łem ra­tun­ko­wym. Ale kiedy za­pro­po­no­wano mi pracę w „Vi­vant”, nie mo­głam tego zi­gno­ro­wać. Z ra­do­ścią sko­rzy­sta­łam z szansy na do­łą­cze­nie do kor­po­ra­cji za­trud­nia­ją­cej le­gendy dzien­ni­kar­stwa.

Pierw­szego dnia szłam wzdłuż ścian ozdo­bio­nych roz­po­zna­wal­nymi okład­kami – na jed­nej z nich wid­niała fe­mi­ni­styczna ak­ty­wistka Deb­bie Pal­mer, była naga i upo­zo­wana i stała na szczy­cie wie­żowca z wi­do­kiem na Man­hat­tan w 1984 roku; ta przed­sta­wia­jąca ar­ty­stę Ro­berta Tur­nera pod­czas ma­lo­wa­nia na płót­nie z 1991 roku opa­trzona była pod­pi­sem, że ma­larz cho­ruje na AIDS. Ogar­nęło mnie sur­re­ali­styczne uczu­cie na myśl o tym, że je­stem czę­ścią świata „Vi­vant”. Za­wsze chcia­łam uj­rzeć swoje na­zwi­sko na błysz­czą­cym pa­pie­rze ma­ga­zynu.

Nie­stety przez ostat­nie dwa­na­ście nu­me­rów nie zro­bi­łam nic oprócz prze­pro­wa­dza­nia kon­wen­cjo­nal­nych wy­wia­dów z po­sia­da­czami wiel­kich for­tun, pod­czas gdy moi współ­pra­cow­nicy z Di­sco­urse pró­bują zmie­nić świat przez In­ter­net. Mó­wiąc wprost, nie je­stem zbyt­nio sobą za­chwy­cona.

– Zro­zum, nie cho­dzi o to, że cię nie do­ce­niamy, bo tak nie jest – mówi Fran­kie. – Są­dzimy, że mo­żesz wiele osią­gnąć w „Vi­vant”, ale mia­łam na­dzieję, że uda mi się zle­cić to ja­kiejś bar­dziej do­świad­czo­nej dzien­ni­karce. Wo­bec tego mó­wię wprost, że nie zo­sta­łaś za­pro­po­no­wana przez nas ze­spo­łowi Eve­lyn. Po­sła­li­śmy im pięć zna­nych na­zwisk, a oni od­po­wie­dzieli, że masz być ty.

Fran­kie od­wraca mo­ni­tor kom­pu­tera w moją stronę i po­ka­zuje mi wia­do­mość mej­lową pod­pi­saną przez ja­kie­goś Tho­masa We­lcha, który, jak za­kła­dam, jest od­po­wie­dzialny za PR Eveyn Hugo.

Od: Tho­mas We­lch

Do: Fran­kie Tro­upe

Do wia­do­mo­ści: Ja­son Sta­mey; Ryan Po­wers

Ma być Mo­ni­que Grant albo Eve­lyn wy­co­fuje swoją pro­po­zy­cję.

Onie­miała pa­trzę na Fran­kie. I szcze­rze mó­wiąc, je­stem rów­nież za­chwy­cona tym, że Eve­lyn Hugo wy­brała mnie.

– Znasz Eve­lyn Hugo? O to cho­dzi? – pyta Fran­kie i od­wraca mo­ni­tor w swoją stronę.

– Nie – mó­wię, za­sko­czona, że w ogóle za­dała mi to py­ta­nie. – Wi­dzia­łam kilka jej fil­mów, ale dla mo­jego po­ko­le­nia to prze­brzmiała gwiazda.

– Łą­czą cię z nią ja­kieś więzy oso­bi­ste?

Kręcę głową.

– Z całą pew­no­ścią nie.

– Ale prze­cież po­cho­dzisz z Los An­ge­les?

– No tak, ale są­dzę, że je­dyne, co może mnie łą­czyć z Eve­lyn Hugo, to to, że mój tata mógł pra­co­wać przy któ­rymś z jej fil­mów. Mogę za­py­tać mamę.

– Świet­nie. Dzię­kuję. – Fran­kie pa­trzy na mnie wy­cze­ku­jąco.

– Mam to zro­bić te­raz?

– Je­śli to nie pro­blem.

Wyj­muję te­le­fon z kie­szeni i pi­szę do mamy: „Czy Tata kie­dy­kol­wiek pra­co­wał przy ja­kimś fil­mie z Eve­lyn Hugo?”.

Po­ja­wiają się trzy kropki, pod­no­szę głowę i wi­dzę, że Fran­kie pró­buje po­dej­rzeć, co na­pi­sa­łam. Chyba do­ciera do niej nie­sto­sow­ność jej za­cho­wa­nia, po­nie­waż na­tych­miast siada pro­sto.

Mój te­le­fon sy­gna­li­zuje dźwię­kiem na­dej­ście wia­do­mo­ści.

Mama pi­sze: „Może? Było ich tak wiele, że trudno ogar­nąć. Dla­czego py­tasz?”.

„To długa hi­sto­ria”, od­po­wia­dam, „pró­buję się do­wie­dzieć, czy coś mnie łą­czy z Eve­lyn Hugo. Są­dzisz, że tata ją znał?”.

Mama od­po­wiada: „Ha! Nie. Twój oj­ciec ni­gdy nie za­da­wał się z ni­kim sław­nym na pla­nie fil­mo­wym. Na­wet kiedy na­le­ga­łam, żeby za­po­znał nas z ja­ki­miś ce­le­bry­tami”.

Śmieję się.

– Wy­gląda na to, że nie. Żad­nych związ­ków z Eve­lyn Hugo.

Fran­kie po­ta­kuje.

– No do­brze, moja druga teo­ria spro­wa­dza się do tego, że nie­któ­rzy wy­bie­rają so­bie ko­goś z mniej­szym prze­bi­ciem, żeby móc go kon­tro­lo­wać i mieć wpływ na osta­teczny re­zul­tat.

Czuję, że mój te­le­fon znowu wi­bruje. „To mi przy­po­mniało, że za­mie­rza­łam wy­słać ci kar­ton ze sta­rymi pra­cami taty. Nie­które są świetne. Uwiel­biam je, ale wy­daje mi się, że ty po­ko­chasz je jesz­cze bar­dziej. Wy­ślę w tym ty­go­dniu”.

– Są­dzisz, że zro­bią ofiarę z ko­goś sła­bego – mó­wię do Fran­kie.

– Tak jakby. – Po­syła mi ła­godny uśmiech.

– Więc lu­dzie Eve­lyn przej­rzeli wi­nietę, zna­leźli moje na­zwi­sko wśród mniej zna­czą­cych dzien­ni­ka­rzy i po­my­śleli, że uda im się ze mnie zro­bić po­py­cha­dło. O to cho­dzi?

– Tego się oba­wiam.

– I mó­wisz mi o tym, po­nie­waż...

Fran­kie za­sta­na­wia się nad od­po­wie­dzią.

– Po­nie­waż wy­daje mi się, że nie je­steś osobą, którą można po­mia­tać. Są­dzę, że cię nie do­ce­niają. I na­prawdę za­leży mi na tym wy­wia­dzie. Chcę, żeby wszy­scy o nim pi­sali.

– Po co to mó­wisz? – py­tam i odro­binę prze­su­wam się na krze­śle.

Fran­kie składa ręce przed sobą i kła­dzie je na biurku, po czym po­chyla się w moją stronę.

– Py­tam cię, czy dasz so­bie radę w bez­po­śred­nim star­ciu z Eve­lyn Hugo.

Gdy­bym zro­biła li­stę rze­czy, o które ktoś może mnie dzi­siaj za­py­tać, to py­ta­nie znaj­do­wa­łoby się gdzieś na po­zy­cji nu­mer dzie­więć mi­lio­nów. Czy dam radę Eve­lyn Hugo? Nie mam po­ję­cia.

– Tak – mó­wię w końcu.

– I tyle? Po pro­stu tak?

Chcę sko­rzy­stać z tej oka­zji. Pra­gnę na­pi­sać tę hi­sto­rię. Mam dość tego, że stoję na naj­niż­szym szcze­blu dra­biny. Po­trze­buję wy­gra­nej, do cho­lery ja­snej.

– Tak, kurwa?

Fran­kie po­ta­kuje i się nad czymś za­sta­na­wia.

– Le­piej, ale wciąż nie je­stem prze­ko­nana.

Mam trzy­dzie­ści pięć lat. Pi­szę od po­nad de­kady. W przy­szło­ści chcia­ła­bym pod­pi­sać kon­trakt na wy­da­nie książki. Chcę sama wy­bie­rać te­maty. Chcę być na­zwi­skiem, które znaj­duje się na li­ście, kiedy do ga­zety dzwo­nią lu­dzie po­kroju Eve­lyn Hugo. W „Vi­vant” czuję się nie­do­ce­niana. Je­śli mam za­miar osią­gnąć to, co za­pla­no­wa­łam, musi na­stą­pić ja­kiś prze­łom. Ktoś musi sta­nąć na mo­jej dro­dze. I po­winno się to stać szybko, po­nie­waż je­dyne, co mi zo­stało, to ta cho­lerna ka­riera. Je­śli chcę zmian, mu­szę zmie­nić spo­sób, w jaki wy­ko­nuję obo­wiązki. Za­pewne dra­stycz­nie.

– Eve­lyn chce mnie – mó­wię. – Ty chcesz Eve­lyn. Wy­daje mi się, że nie mu­szę cię prze­ko­ny­wać, Fran­kie. Ra­czej to ty po­win­naś prze­ko­nać mnie.

Fran­kie mil­czy jak za­klęta, pa­trzy na mnie po­nad złą­czo­nymi pal­cami. Za­mie­rza­łam wzbu­dzić jej sza­cu­nek. Być może prze­gię­łam.

Czuję się po­dob­nie jak wtedy, gdy za­czę­łam tre­ning z cię­żar­kami i od razu wy­bra­łam dla sie­bie dwu­dzie­sto­ki­lowe ob­ciąż­niki. Za dużo na po­czą­tek spra­wia, że zy­sku­jesz głów­nie pew­ność, iż nie masz po­ję­cia, co ro­bisz.

Z ca­łej siły po­wstrzy­muję się od próby od­krę­ce­nia tego i prze­pro­sze­nia jej. Mama wy­cho­wała mnie na grzeczną i do­brze uło­żoną dziew­czynę. Przez długi czas ży­łam w prze­ko­na­niu, że czło­wiek cy­wi­li­zo­wany jest czło­wie­kiem słu­żal­czym. Ale ten ro­dzaj uprzej­mo­ści nie spraw­dził się na dłuż­szą metę. Świat sza­nuje lu­dzi, któ­rzy uwa­żają, że po­winni prze­jąć jego stery. Ni­gdy tego nie ro­zu­mia­łam, ale przy­naj­mniej prze­sta­łam już z tym wal­czyć. Pew­nego dnia za­mie­rzam zna­leźć się na miej­scu Fran­kie, a może na­wet zajść da­lej niż ona. Ro­bić ważne, do­nio­słe rze­czy, z któ­rych będę dumna. Zo­sta­wić po so­bie ślad. Na ra­zie nie zro­bi­łam na­wet pierw­szego kroku.

Ci­sza trwa tak długo, że mam wra­że­nie, że za­raz pęknę, na­pię­cie wzra­sta z każdą mi­ja­jącą se­kundą. Ale to Fran­kie pęka pierw­sza.

– Do­brze – mówi i wy­ciąga do mnie rękę, wsta­jąc zza biurka.

Czuję się zszo­ko­wana i dumna, gdy wy­cią­gam swoją. Sta­ram się, by mój uścisk był sta­now­czy; Fran­kie zgniata mi dłoń jak ima­dło.

– Pro­szę, zrób to do­brze, Mo­ni­que. Dla nas i dla sie­bie.

– Zro­bię.

Od­su­wamy się od sie­bie, a ja kie­ruję się w stronę drzwi.

– Być może czy­tała twój ar­ty­kuł na te­mat wspo­ma­ga­nych sa­mo­bójstw w Di­sco­urse – mówi Fran­kie, za­nim wy­cho­dzę z ga­bi­netu.

– Słu­cham?

– Był wspa­niały. Może to dla­tego chce cie­bie. Dzięki niemu cię zna­leź­li­śmy. To ge­nialna hi­sto­ria. Nie ze względu na po­pu­lar­ność, jaką zy­skała, lecz dzięki to­bie, dzięki temu, że pięk­nie ją opi­sa­łaś.

To był je­den z pierw­szych na­prawdę zna­czą­cych ar­ty­ku­łów, ja­kie stwo­rzy­łam z wła­snej woli. Na­tknę­łam się na tę hi­sto­rię, kiedy mia­łam na­pi­sać tekst o wzro­ście po­pu­lar­no­ści kieł­ków, zwłasz­cza w re­stau­ra­cjach na Bro­okly­nie. Uda­łam się na ry­ne­czek na Park Slope, żeby prze­pro­wa­dzić wy­wiad z ja­kimś miej­sco­wym far­me­rem, ale kiedy wy­zna­łam, że nie prze­pa­dam za ka­pu­stą sa­rep­ską, po­wie­dział mi, że przy­po­mi­nam mu jego sio­strę. Do ze­szłego roku była głów­nie mię­so­żerna; po­tem, gdy do­wie­działa się, że ma raka mó­zgu, prze­sta­wiła się na dietę we­gań­ską i or­ga­niczną.

W dal­szej roz­mo­wie po­wie­dział mi o gru­pie wspar­cia dla osób, które za­mie­rzają pod­dać się eu­ta­na­zji w asy­ście le­ka­rza, skie­ro­wa­nej do cho­rych i ich bli­skich. Wiele osób w gru­pie wal­czyło o prawo do god­nej śmierci. Zdrowe je­dze­nie nie mo­gło oca­lić ży­cia sio­strze far­mera i ani on, ani ona nie chcieli, żeby mu­siała cier­pieć dłu­żej niż to ko­nieczne.

Od tam­tej chwili wie­dzia­łam, że po­win­nam od­dać głos lu­dziom na­le­żą­cym do tej grupy wspar­cia.

Wró­ci­łam do sie­dziby Di­sco­urse i na­pi­sa­łam szkic ar­ty­kułu. Są­dzi­łam, że zo­sta­nie od­rzu­cony, po­dob­nie jak moje ostat­nie tek­sty o hip­ster­skich tren­dach i ce­le­bry­tach. Ale ku mo­jemu zdu­mie­niu do­sta­łam zie­lone świa­tło.

Pra­co­wa­łam nie­zmor­do­wa­nie, cho­dzi­łam na spo­tka­nia grupy w piw­ni­cach ko­ścioła, roz­ma­wia­łam z człon­kami, pi­sa­łam i prze­pi­sy­wa­łam, aż po­czu­łam, że za­war­łam w tek­ście całą zło­żo­ność pro­blemu po­mocy przy sa­mo­bój­stwie lu­dziom w cier­pie­niu – za­równo stronę opo­wia­da­jącą się za mi­ło­sier­dziem, jak i tę do­ty­czącą mo­ral­no­ści.

Z tego ar­ty­kułu je­stem naj­bar­dziej za­do­wo­lona. Nie raz wra­ca­łam do domu po pracy i czy­ta­łam go na nowo, przy­po­mi­na­jąc so­bie, do czego je­stem zdolna, i wspo­mi­na­jąc sa­tys­fak­cję, jaką po­czu­łam, mo­gąc po­dzie­lić się prawdą, nie­za­leż­nie od tego, jak trudno było ją prze­łknąć.

– Dzię­kuję – mó­wię do Fran­kie.

– Po pro­stu uwa­żam, że je­steś uta­len­to­wana. Za­pewne o to cho­dzi.

– Chyba ra­czej nie.

– No, nie – przy­znaje. – Ra­czej nie. Ale na­pisz ten ar­ty­kuł naj­le­piej jak się da, żeby na­stęp­nym ra­zem nie było co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści.

THE­SPILL.COM

Eve­lyn Hugo wy­znaje

AU­TORKA: JU­LIA SAN­TOS

4 MARCA 2017 ROKU

Wieść nie­sie, że ikona piękna, ŻYWA LE­GENDA, naj­pięk­niej­sza na świe­cie blon­dynka Eve­lyn Hugo wy­sta­wia na au­kcję swoje suk­nie i zga­dza się na prze­pro­wa­dze­nie wy­wiadu, przed czym wzbra­niała się od kilku de­kad.

PRO­SZĘ, po­wiedz­cie, że w końcu jest go­towa na roz­mowę o tych wszyst­kich swo­ich mę­żach. (Ro­zu­miem czte­rech, no może pię­ciu, sze­ściu na­wet, ale sied­miu? Sied­miu mę­żów? Nie wspo­mi­na­jąc o tym, o czym po­wszech­nie wia­domo, że ro­man­so­wała z kon­gres­me­nem Jac­kiem Easto­nem na po­czątku lat 80. Miała dziew­czyna wzię­cie).

Je­śli nie pu­ści pary z ust na te­mat mę­żów, mó­dlmy się, żeby cho­ciaż zdra­dziła, skąd ma ta­kie brwi. Se­rio, PO­DZIEL SIĘ TĄ TA­JEM­NICĄ, EVE­LYN.

Kiedy wy­świe­tlają filmy z E sprzed lat, gdy miała lśniące blond włosy, ciemne, pro­ste jak strzała brwi, mocno opa­loną skórę i zło­to­brą­zowe oczy, po pro­stu nie ma rady, trzeba rzu­cić to, co się ak­tu­al­nie robi, i ga­pić się na nią.

A na­wet jesz­cze nie wspo­mnia­łam o jej ciele.

Zero tyłka, zero bio­der – tylko wiel­kie cycki i szczu­płe ciało.

Przez całe swoje do­ro­słe ży­cie dą­ży­łam do ta­kiej fi­gury. (Uwaga: Wciąż je­stem da­leko. Może przez spa­ghetti, które po­chła­nia­łam na obiad każ­dego dnia przez cały ostatni ty­dzień).

Jest tylko jedna sprawa, która nie daje mi spo­koju: Eve­lyn mo­gła wy­brać każ­dego. (Hmm, na przy­kład mnie?). Ale zde­cy­do­wała się na ja­kąś no­wi­cjuszkę z „Vi­vant”. Mo­gła mieć każ­dego. (Na przy­kład mnie). Dla­czego po­sta­wiła na ja­kąś Mo­ni­que Grant (a nie na mnie)?

No do­brze. Po pro­stu je­stem zgorzk­niała, że to nie ja do­sta­łam tę szansę.

Po­win­nam za­trud­nić się w „Vi­vant”. Do­stają na­prawdę naj­lep­sze ką­ski.

KO­MEN­TA­RZE:

Hi­hel­lo­565 pi­sze: Na­wet pra­cow­nicy „Vi­vant” nie chcą już pra­co­wać w „Vi­vant”. Kor­po­ra­cyjny szma­tła­wiec na­sta­wiony na ar­ty­kuły spon­so­ro­wane.

Ppppppppppps w od­po­wie­dzi na ko­men­tarz Hi­hel­lo­565: Aha, ja­sne. Coś mi jed­nak mówi, że gdyby naj­bar­dziej sza­no­wany, naj­bar­dziej luk­su­sowy ma­ga­zyn w kraju za­pro­po­no­wał ci pracę, to­byś ją przy­jęła.

EChri­sti­ne­999 pi­sze: Czy córka Eve­lyn nie umarła nie­dawno na raka? Wy­daje mi się, że ostat­nio coś o tym czy­ta­łam. Jaka szkoda. Przy oka­zji, czy to zdję­cie Eve­lyn przy gro­bie Harry’ego Ca­me­rona? Długo nie mo­głam się po­zbie­rać po tej tra­ge­dii. Piękna ro­dzina. Taka szkoda, że ich stra­ciła.

Pa­ni­Je­ani­ne­Grambs pi­sze: KOGO ob­cho­dzi Eve­lyn Hugo. PRZE­STAŃ­CIE PI­SAĆ O TYCH LU­DZIACH. Jej mał­żeń­stwa, ro­manse i więk­szość fil­mów do­wo­dzą tylko jed­nego: jest szmatą. Trze­cia nad ra­nem była hańbą dla ko­biet. Skup­cie się na lu­dziach, któ­rzy na to za­słu­gują.

Se­xi­Le­xi89 pi­sze: Eve­lyn Hugo jest praw­do­po­dob­nie naj­pięk­niej­szą ko­bietą, jaka cho­dziła po ziemi. Zna­cie scenę w Du­szy to­wa­rzy­stwa, kiedy wy­cho­dzi naga z wody, a ob­raz z ka­mery za­nika w chwili, gdy nie­mal do­ciera do jej sut­ków? Wspa­niałe.

Pen­ny­Dri­ver­KLM pi­sze: Wszy­scy chwalą Eve­lyn Hugo za WY­GLĄD, bo zro­biła so­bie włosy na blond i ciemne brwi. Eve­lyn, po­zdra­wiam cię.

Yup­pie­Pigs3 pi­sze: Za chuda! Nie w moim ty­pie.

Eve­lyn­Hu­go­By­ła­Święta pi­sze: Ta ko­bieta prze­ka­zała MI­LIONY DO­LA­RÓW na cele cha­ry­ta­tywne dla or­ga­ni­za­cji wspie­ra­ją­cych mal­tre­to­wane ko­biety oraz śro­do­wi­ska LGBTQ+, a te­raz sprze­daje suk­nie, by wspo­móc ba­da­nia nad ra­kiem, a wy mó­wi­cie tylko o jej brwiach? Se­rio?

Ju­lia­San­tos@The­Spill w od­po­wie­dzi na ko­men­tarz Eve­lyn­Hu­go­By­ła­Święta: Słuszna uwaga, PRZE­PRA­SZAM. Na swoją obronę mam to, że za­częła za­ra­biać mi­liony, bę­dąc roz­ka­pry­szoną dziu­nią w la­tach sześć­dzie­sią­tych. Nie mia­łaby żad­nych szans, gdyby nie ta­lent i uroda, a ni­gdy nie by­łaby tak piękna bez TYCH BRWI. Ale spoko, masz dużo ra­cji.

Eve­lyn­Hu­go­By­ła­Święta w od­po­wie­dzi na ko­men­tarz Ju­lia­San­tos@The­Spill: Prze­pra­szam za swoje cze­pial­stwo. To przez to, że nie zja­dłam lun­chu. Mea culpa. Do­dam jesz­cze, że „Vi­vant” nie ma szans na tak do­bry ar­ty­kuł jak ten, który wy­szedłby spod two­jego pióra. Eve­lyn po­winna wy­brać cie­bie.

Ju­lia­San­tos@The­Spill w od­po­wie­dzi na ko­men­tarz Eve­lyn­Hu­go­By­ła­Święta: Co nie????? Kim jest ta Mo­ni­que Grant? Mu­szę się nią za­jąć...

.

PRZEZ KILKA DNI CZY­TA­ŁAM WSZYSTKO, co mo­głam zna­leźć na te­mat Eve­lyn Hugo. Ni­gdy nie by­łam fil­mo­ma­niaczką, tym bar­dziej nie in­te­re­so­wały mnie hol­ly­wo­odz­kie gwiazdy. Jed­nak ży­cie Eve­lyn, przy­naj­mniej po­wszech­nie znana jego wer­sja, wy­star­czy­łoby na sce­na­riusz do dzie­się­ciu oper my­dla­nych.

Bar­dzo młodo wy­szła za mąż, po czym roz­wio­dła się, gdy miała osiem­na­ście lat. Na­stęp­nie były zwią­zek z in­nym ak­to­rem oraz burz­liwe mał­żeń­stwo z kró­lem Hol­ly­wood, Do­nem Ad­le­rem. Mówi się, że go zo­sta­wiła, po­nie­waż ją bił. Po­wró­ciła na ekrany w no­wo­fa­lo­wych fil­mach fran­cu­skich. Szybki ślub z pio­sen­ka­rzem Mic­kiem Rivą w Las Ve­gas. Wspa­niałe mał­żeń­stwo z wy­twor­nym Re­xem Nor­them, które do­bie­gło końca, gdy oboje zna­leźli so­bie ko­chan­ków. Piękna hi­sto­ria o mi­ło­ści jej ży­cia, Har­rym Ca­me­ro­nie, oraz na­ro­dzi­nach ich córki Con­nor. Ich dru­zgo­czący roz­wód oraz bar­dzo szybki ślub z re­ży­se­rem jej sta­rych fil­mów Ma­xem Gi­rar­dem. Przy­pusz­czal­nie rów­nież ro­mans z kon­gres­me­nem Jac­kiem Easto­nem, który za­koń­czył zwią­zek z Gi­rar­dem. W końcu ślub z fi­nan­si­stą Ro­ber­tem Ja­mi­so­nem, o któ­rym mówi się, że miał na celu do­ko­pać jej by­łej ry­walce i sio­strze Ro­berta, ak­torce Ce­lii St. Ja­mes. Wszy­scy jej mę­żo­wie już nie żyją, więc je­dy­nie Eve­lyn ma cał­ko­witą wie­dzę na te­mat tych związ­ków.

Je­stem świa­doma, że je­śli ze­chcia­ła­bym spro­wa­dzić roz­mowę na ten te­mat, byłby to ko­niec mo­jego wy­wiadu.

Za­sie­dzia­łam się do późna w biu­rze, w końcu około dwu­dzie­stej pierw­szej wy­ru­szam do domu. Mam małe miesz­ka­nie. Naj­lep­szym okre­śle­niem jest ma­ciupka puszka sar­dy­nek. Ale to za­dzi­wia­jące, ja­kie wy­daje się duże, kiedy bra­kuje w nim po­łowy rze­czy.

Da­vid wy­pro­wa­dził się pięć ty­go­dni temu, a ja wciąż jesz­cze nie od­ku­pi­łam na­czyń, które za­brał ze sobą, oraz sto­lika po­da­ro­wa­nego nam przez jego matkę z ze­szłym roku w pre­zen­cie ślub­nym. Jezu. Nie do­trwa­li­śmy na­wet do pierw­szej rocz­nicy.

Wcho­dzę do miesz­ka­nia, od­kła­dam torbę na sofę i do­ciera do mnie, jak ma­łost­kowe z jego strony było to, że za­brał ten sto­lik. Jego nowa ka­wa­lerka w San Fran­ci­sco była w pełni wy­po­sa­żona dzięki hoj­nemu ge­stowi jego pra­co­dawcy, który za­ofe­ro­wał mu awans po­łą­czony z prze­pro­wadzką. Po­dej­rze­wam, że Da­vid scho­wał sto­lik do ma­ga­zynu ra­zem ze sto­li­kiem noc­nym, który we­dług niego mu się na­le­żał, oraz ze wszyst­kimi na­szymi książ­kami ku­char­skimi. Nie bra­kuje mi ich. Nie go­tuję. Ale kiedy na książ­kach jest de­dy­ka­cja „Dla Mo­ni­que i Da­vida z ży­cze­niami wielu lat szczę­ścia”, ma się wra­że­nie, że po­łowa na­leży do cie­bie.

Od­wie­szam płaszcz i za­sta­na­wiam się, nie po raz pierw­szy, które py­ta­nie jest bliż­sze prawdy: Czy Da­vid przy­jął nową pracę i prze­pro­wa­dził się do San Fran­ci­sco beze mnie? Czy to ja nie chcia­łam wy­je­chać z No­wego Jorku z nim? Zdej­mu­jąc buty, ko­lejny raz do­cho­dzę do wnio­sku, że od­po­wiedź leży gdzieś po­środku. Ale po­tem wraca do mnie ta myśl, która wciąż po­wo­duje dys­kom­fort: to on wy­je­chał.

Za­ma­wiam pad thai na ko­la­cję i wcho­dzę pod prysz­nic. Od­krę­cam cie­płą wodę, nie­mal go­rącą. Uwiel­biam, gdy woda jest tak go­rąca, że aż pa­rzy. Uwiel­biam za­pach szam­ponu. Moim ulu­bio­nym miej­scem jest chyba na­trysk. To tu­taj, sto­jąc w pa­rze wod­nej, po­kryta pianą, nie czuję się Mo­ni­que Grant, ko­bietą po­rzu­coną przez męża. Ani na­wet Mo­ni­que Grant, pi­sarką w im­pa­sie. Je­stem po pro­stu Mo­ni­que Grant, wła­ści­cielką luk­su­so­wych pro­duk­tów ką­pie­lo­wych.

Od­świe­ży­łam się, wy­su­szy­łam, za­ło­ży­łam dresy i od­gar­nę­łam włosy do tyłu, gdy przy­szedł do­stawca z je­dze­niem.

Sie­dzę z pla­sti­ko­wym po­jem­ni­kiem i pró­buję oglą­dać te­le­wi­zję. Sta­ram się sku­pić. Chcę zmu­sić swój mózg do zro­bie­nia cze­goś, cze­go­kol­wiek in­nego niż my­śle­nie o pracy lub Da­vi­dzie. Ale gdy już koń­czę jeść, do­ciera do mnie, że wszystko na darmo. Rów­nie do­brze mo­gła­bym pra­co­wać.

Sam po­mysł na prze­pro­wa­dze­nie wy­wiadu z Eve­lyn Hugo, kon­tro­lo­wa­nie jej opo­wie­ści oraz ba­cze­nie na to, czy nie pró­buje prze­jąć nade mną kon­troli – wszystko to spra­wia, że czuję się przy­tło­czona. Czę­sto prze­ja­wiam ten­den­cję do nad­mier­nego przy­go­to­wy­wa­nia się. A do­kład­niej: za­wsze za­cho­wuję się po­dob­nie do stru­sia, mam ochotę za­ko­pać głowę w pia­sku, żeby unik­nąć tego, z czym nie mam ochoty się mie­rzyć.

W związku z tym przez ko­lejne trzy dni nie ro­bię nic, oprócz szu­ka­nia in­for­ma­cji na te­mat Eve­lyn Hugo. Ca­łymi dniami ścią­gam stare ar­ty­kuły o jej mał­żeń­stwach i skan­da­lach. Wie­czo­rami oglą­dam jej dawne filmy.

Oglą­dam ją w Za­cho­dzie słońca nad Ka­ro­liną, An­nie Ka­re­ni­nie, Ja­de­icie oraz Wszystko dla nas. Tyle razy prze­glą­dam GIF-y, w któ­rych wy­cho­dzi z wody w fil­mie Du­sza to­wa­rzy­stwa, że gdy za­sy­piam, fil­mik bez prze­rwy od­twa­rza mi się przed oczami.

Oglą­dam jej filmy i za­czy­nam się w niej tro­szeczkę za­ko­chi­wać. Po­mię­dzy dwu­dzie­stą trze­cią a drugą w nocy, gdy reszta świata śpi, mój lap­top mi­go­cze, po­ka­zu­jąc jej osobę, a jej głos roz­brzmiewa w moim sa­lo­nie.

Nie­wąt­pli­wie jest osza­ła­mia­jąco piękną ko­bietą. Lu­dzie czę­sto spro­wa­dzają ją do gę­stych brwi i blond wło­sów, ale ja nie mogę ode­rwać oczu od jej syl­wetki. Ma sil­nie za­ry­so­waną szczękę, wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe oraz usta, które wy­glą­dają tak, jakby za­wsze były lekko opuch­nięte. Ma wiel­kie oczy w kształ­cie mig­dała. Opa­lona skóra przy ja­snych wło­sach spra­wia wra­że­nie, jakby Eve­lyn do­piero ze­szła z plaży, a jed­no­cze­śnie pre­zen­tuje się ele­gancko. Wiem, że ten wy­gląd – tak ja­sne włosy przy brą­zo­wej skó­rze – nie jest na­tu­ralny, a jed­nak nie mogę po­zbyć się po­czu­cia, że tak wła­śnie po­winno być, że lu­dzie po­winni się tacy ro­dzić.

Nie mam wąt­pli­wo­ści, że z tego po­wodu hi­sto­ryk filmu Char­les Red­ding po­wie­dział kie­dyś o twa­rzy Eve­lyn: „nie­sa­mo­wita. Tak de­li­katna, tak bli­ska do­sko­na­ło­ści, że kiedy się na nią pa­trzy, od­nosi się wra­że­nie, że jej rysy w po­łą­cze­niu z pro­por­cjami prę­dzej czy póź­niej mu­siały się po­ja­wić na świe­cie”.

Za­wie­szam pla­katy Eve­lyn z lat pięć­dzie­sią­tych, na któ­rych nosi ob­ci­słe swe­terki i sztywne sta­niki, zdję­cia pra­sowe przed­sta­wia­jące ją z Do­nem Ad­le­rem na te­re­nie Sun­set Stu­dios, które zo­stały zro­bione krótko po ich ślu­bie, fotki z wcze­snych lat sześć­dzie­sią­tych, na któ­rych ma albo dłu­gie, pro­ste włosy, albo mięk­kie fale i czę­sto po­zuje w krót­kich szor­tach.

Jest jedno zdję­cie, na któ­rym ma jed­no­czę­ściowy ko­stium i sie­dzi na brzegu ja­kiejś nie­ska­zi­tel­nej plaży, w wiel­kim, mięk­kim, czar­nym ka­pe­lu­szu, który za­krywa pra­wie całą jej twarz, a białe włosy za­cze­sane na prawą stronę oświe­tla blask pro­mieni sło­necz­nych.

Jedno z mo­ich ulu­bio­nych jest czarno-bia­łym uję­ciem z uro­czy­sto­ści wrę­cze­nia Zło­tych Glo­bów w 1967 roku. Sie­dzi, jej włosy są luźno pod­pięte do góry. Ma na so­bie ja­sną ko­ron­kową suk­nię z głę­bo­kim, lecz bez­piecz­nym de­kol­tem się­ga­ją­cym do rowka mię­dzy pier­siami; przez wy­so­kie roz­cię­cie w spód­nicy wi­dać jej prawą nogę.

Obok niej znaj­duje się dwóch męż­czyzn, ich na­zwi­ska za­tarły się gdzieś w mię­dzy­cza­sie, któ­rzy pa­trzą na nią, pod­czas gdy ona nie od­rywa wzroku od sceny. Męż­czy­zna sie­dzący obok gapi się na jej piersi. Ten wi­doczny nieco da­lej – na jej udo. Obaj są ocza­ro­wani i pełni na­dziei, że uda im się zo­ba­czyć odro­binę wię­cej.

Może tro­chę na­gi­nam rze­czy­wi­stość, gdy pa­trzę na to zdję­cie, ale za­czy­nam do­strze­gać pe­wien wzór: Eve­lyn daje ci na­dzieję, że do­sta­niesz odro­binę wię­cej.

I za­wsze ci tego od­ma­wia.

Na­wet w sze­roko oma­wia­nej sce­nie seksu z Trze­ciej nad ra­nem z 1977 roku, w któ­rej wije się, sie­dząc ty­łem na swoim part­ne­rze, Do­nie Ad­le­rze, wi­dać jej całe piersi nie dłu­żej niż przez trzy se­kundy. Przez wiele lat krą­żyły plotki, że nie­sa­mo­wite przy­chody z tego filmu brały się z tego, że pary przy­cho­dziły do kina po kilka razy, by obej­rzeć tę scenę.

Skąd wie, ile ma da­wać, a ile ukry­wać?

I czy to wszystko ma ja­kiś wpływ na to, co te­raz chce po­wie­dzieć? A może za­mie­rza ba­wić się mną, tak jak przez lata igrała z pu­blicz­no­ścią?

Czy Eve­lyn Hugo po­wie mi tyle, że­bym nie mo­gła wy­sie­dzieć w miej­scu, lecz ni­gdy dość, by wy­ja­wić całą prawdę?

BU­DZĘ SIĘ PÓŁ GO­DZINY PRZED BU­DZI­KIEM. Spraw­dzam pocztę, Fran­kie wy­słała mi wia­do­mość, która spro­wa­dza się do jed­nej li­nijki wpi­sa­nej w te­ma­cie: IN­FOR­MUJ MNIE NA BIE­ŻĄCO, wy­krzy­cza­nej do mnie wiel­kimi li­te­rami. Ro­bię so­bie małe śnia­da­nie.

Za­kła­dam czarne spodnie, białą ko­szulkę i ulu­biony swe­ter w jo­dełkę. Swoje dłu­gie, krę­cone włosy zbie­ram w kok na czubku głowy. Re­zy­gnuję ze szkieł kon­tak­to­wych i wy­bie­ram oku­lary w naj­grub­szych czar­nych opraw­kach.

Gdy spo­glą­dam w lu­stro, za­uwa­żam, że tro­chę schu­dłam na twa­rzy, od­kąd od­szedł Da­vid. Cho­ciaż za­wsze by­łam szczu­pła, mój ty­łek i twarz jako pierw­sze uwy­dat­niają do­dat­kowe ki­lo­gramy. Bę­dąc z Da­vi­dem – w ciągu dwóch lat, gdy ze sobą cho­dzi­li­śmy i je­de­na­stu mie­sięcy mał­żeń­stwa – tro­chę przy­ty­łam. Da­vid lubi jeść. Ale pod­czas gdy on wsta­wał rano, żeby po­bie­gać, ja wy­le­gi­wa­łam się w łóżku.

Te­raz pa­trząc na swoje od­bi­cie, za­uwa­żam, że je­stem szczu­plej­sza i ogar­nięta, czuję przy­pływ pew­no­ści sie­bie. Do­brze wy­glą­dam. Do­brze się czuję.

Przed wyj­ściem za­kła­dam jesz­cze wiel­błą­dzi kasz­mi­rowy szal, który do­sta­łam od mamy na święta w ze­szłym roku. A po­tem sta­wiam jedną stopę przed drugą i kie­ruję się do me­tra, na Man­hat­tan.

Eve­lyn mieszka w oko­li­cach Pią­tej Alei z wi­do­kiem na Cen­tral Park. Wy­star­cza­jąco do­kład­nie przej­rza­łam In­ter­net, żeby wie­dzieć, że jest w po­sia­da­niu tego apar­ta­mentu oraz nad­mor­skiej willi w po­bliżu Ma­lagi w Hisz­pa­nii. To miesz­ka­nie ma od końca lat sześć­dzie­sią­tych, kiedy ku­piła je ra­zem z Har­rym Ca­me­ro­nem. Willę odzie­dzi­czyła pięć lat temu po śmierci Ro­berta Ja­mi­sona. Pro­szę, przy­po­mnij­cie mi, że­bym w przy­szłym ży­ciu po­wró­ciła jako gwiazda fil­mowa.

Bu­dy­nek, w któ­rym mieszka Eve­lyn, przy­naj­mniej z ze­wnątrz – zbu­do­wany z wa­pie­nia, przed­wo­jenny, w stylu be­aux arts – wy­gląda nie­zwy­kle. Wita mnie star­szy, przy­stojny por­tier, gdy staję na progu ka­mie­nicy. Spo­gląda na mnie ła­god­nie i z uśmie­chem.

– Jak mogę pani po­móc? – pyta.

– Przy­szłam do pani Eve­lyn Hugo. Na­zy­wam się Mo­ni­que Grant. – Je­stem zmie­szana, gdy to mó­wię.

Uśmie­cha się i otwiera przede mną drzwi. Mu­siał się mnie spo­dzie­wać. Pro­wa­dzi mnie do windy i na­ci­ska gu­zik naj­wyż­szego pię­tra.

– Mi­łego dnia, pani Grant – mówi i znika, gdy za­my­kają się drzwi windy.

Równo o je­de­na­stej dzwo­nię do drzwi apar­ta­mentu Eve­lyn. Otwiera mi ja­kaś ko­bieta w dżin­sach i gra­na­to­wej bluzce. Wy­gląda na pięć­dzie­siąt lat, może tro­chę wię­cej. Z po­cho­dze­nia jest Azjatką, ma pro­ste kru­czo­czarne włosy zwią­zane w ku­cyk. W ręce trzyma stos ko­pert.

– Dzień do­bry, Mo­ni­que. – Uśmie­cha się i wy­ciąga do mnie rękę. Wi­tam się z nią. Wy­gląda na osobę, która na­prawdę lubi po­zna­wać lu­dzi, od razu czuję do niej sym­pa­tię, mimo że obie­ca­łam so­bie, że po­zo­stanę nie­wzru­szona nie­za­leż­nie od tego, co mnie dzi­siaj spo­tka. – Mam na imię Grace.

– Wi­taj, Grace – mó­wię. – Miło cię po­znać.

– Mnie rów­nież. Wejdź.

Grace od­suwa się i za­pra­sza mnie do środka. Od­kła­dam torbę na pod­łogę i zdej­muję płaszcz.

– Mo­żesz go za­wie­sić tu­taj – mówi Grace, otwie­ra­jąc szafę w ko­ry­ta­rzu i po­da­jąc mi drew­niany wie­szak.

Szafa jest wiel­ko­ści mo­jej je­dy­nej ła­zienki. Nie da się ukryć, że Eve­lyn ma forsy jak lodu. Ale mu­szę się po­sta­rać, żeby ten fakt mnie nie onie­śmie­lał. Jest piękna, bo­gata, wpły­wowa, sek­sowna i cza­ru­jąca. A ja je­stem zwy­kłym czło­wie­kiem.

Mu­szę się ja­koś prze­ko­nać do tego, że ona i ja je­ste­śmy so­bie równe, bo w prze­ciw­nym ra­zie nie mam co tu ro­bić.

– Świet­nie – od­po­wia­dam z uśmie­chem. – Dzię­kuję. – Za­wie­szam płaszcz na wie­szaku i wkła­dam do szafy, po czym Grace ją za­myka.

– Eve­lyn jest na gó­rze, jesz­cze się szy­kuje. Coś ci po­dać? Wodę, kawę, her­batę?

– Po­pro­szę kawę.

Grace pro­wa­dzi mnie do ja­kie­goś po­koju. Jest ja­sny i prze­stronny, stoją w nim wy­so­kie do su­fitu białe re­gały na książki oraz dwa kre­mowe, mięk­kie krze­sła.

– Usiądź – za­pra­sza. – Z czym chcesz?

– Kawę? – py­tam, nie wie­dząc, o co jej cho­dzi. – Ze śmie­tanką? To zna­czy mleko też może być. Ale wolę śmie­tankę. Co­kol­wiek masz. – Biorę się w garść. – Cho­dzi mi o to, że chcia­ła­bym odro­binę śmie­tanki, je­śli masz. Wi­dać po mnie, że się de­ner­wuję?

Grace po­syła mi uśmiech.

– Tro­chę. Ale nie mu­sisz się ni­czym mar­twić. Eve­lyn to bar­dzo miła osoba. Jest za­sad­ni­cza i skryta, ale można do tego przy­wyk­nąć. Pra­co­wa­łam dla wielu lu­dzi i mo­żesz mi za­ufać, gdy mó­wię, że Eve­lyn jest lep­sza od po­zo­sta­łych.

– Za­pła­ciła ci, że­byś tak mó­wiła? – py­tam. Pró­buję żar­to­wać, ale brzmi to ostrzej i bar­dziej oskar­ży­ciel­sko, niż za­mie­rza­łam.

Na szczę­ście Grace wy­bu­cha śmie­chem.

– Rze­czy­wi­ście w ze­szłym roku w pre­zen­cie świą­tecz­nym wy­ku­piła dla mnie i dla mo­jego męża wy­cieczkę do Lon­dynu i Pa­ryża. Więc je­śli o to cho­dzi, to od­po­wiedź jest twier­dząca.

Jezu.

– Aha, wszystko ja­sne. Kiedy bę­dziesz się zwal­niała, daj znać.

Grace na­dal się śmieje.

– Umowa stoi. Za chwilę przy­niosę ci kawę z odro­biną śmie­tanki.

Sia­dam i spraw­dzam te­le­fon. Mam wia­do­mość od mamy, ży­czy mi po­wo­dze­nia. Do­ty­kam ekranu i bez­sku­tecz­nie wal­czę z au­to­ko­rektą, która nie­ustan­nie zmie­nia mi wcze­śnie na wy­trza­śnie, kiedy sły­szę kroki na scho­dach. Od­wra­cam się i wi­dzę sie­dem­dzie­się­cio­dzie­wię­cio­let­nią Eve­lyn idącą w moją stronę.

Wy­gląda rów­nie olśnie­wa­jąco jak na zdję­ciach.

Ma po­sturę ba­le­riny. Jest ubrana w cien­kie czarne i ob­ci­słe spodnie oraz długi szaro-gra­na­towy swe­ter w pa­ski. Jest tak szczu­pła, jak przez całe ży­cie, i z tego co wi­dzę, mu­siała mieć ja­kieś za­biegi na twarz, po­nie­waż nikt w jej wieku tak nie wy­gląda bez po­mocy chi­rurga pla­stycz­nego.

Jej skóra pro­mie­nieje; ma lekki ru­mie­niec, jakby wła­śnie wy­szo­ro­wała ją do czy­sta. Eve­lyn ma sztuczne rzęsy, a może tylko dała je so­bie prze­dłu­żyć. Po­liczki, daw­niej ra­czej wy­datne, te­raz są nieco za­pad­nięte. Ale i lekko za­ró­żo­wione, pod­czas gdy na ustach wid­nieje ciemny od­cień szminki w ko­lo­rze nude.

Włosy się­gają jej po­ni­żej ra­mion – piękne od­cie­nie bieli, sza­ro­ści i blondu, da­jące tło dla jej twa­rzy. Je­stem pewna, że są far­bo­wane, ale efekt jest jak naj­bar­dziej na­tu­ralny: ele­gancko sta­rze­ją­cej się ko­biety, która spę­dza sporo czasu na słońcu.

Jed­nakże jej brwi, te ciemne, grube, pro­ste li­nie, które były jej zna­kiem roz­po­znaw­czym, z cza­sem stały się rzad­sze. I te­raz mają taki sam ko­lor jak włosy.

Za­uwa­żam, że nie za­ło­żyła bu­tów, tylko duże, grube dzier­gane skar­pety.

– Wi­taj, Mo­ni­que – mówi Eve­lyn.

Za­ska­kują mnie swo­boda i pew­ność w jej gło­sie, gdy wy­ma­wia moje imię, jakby znała mnie od lat.

– Dzień do­bry – od­po­wia­dam.

– Je­stem Eve­lyn.

Po­da­jemy so­bie ręce. Do­ciera do mnie, jak nie­zwy­kłą formą ma­ni­fe­sto­wa­nia wła­dzy jest chwila, gdy po­daje się swoje imię, które znają wszy­scy w po­miesz­cze­niu, a na­wet na ca­łym świe­cie.

Przy­cho­dzi Grace z bia­łym kub­kiem z kawą i białą pod­stawką.

– Pro­szę. Z odro­biną śmie­tanki.

– Dzię­kuję bar­dzo – mó­wię, bio­rąc je od niej.

– Ja też taką lu­bię – za­uważa Eve­lyn, a ja czuję się za­że­no­wana swoją eks­cy­ta­cją. Po­czu­łam się tak, jak­bym ce­lowo spra­wiła jej przy­jem­ność.

– Czy mam wam jesz­cze coś po­dać? – pyta Grace.

Kręcę głową, a Eve­lyn w ogóle nic nie mówi. Grace wy­cho­dzi.

– Chodź – mówi Eve­lyn. – Pój­dziemy do sa­lonu, tam jest wy­god­niej.

Biorę swoją torbę, Eve­lyn za­biera ku­bek z mo­jej dłoni, żeby mi po­móc. Kie­dyś prze­czy­ta­łam, że cha­ry­zma to „urok, który in­spi­ruje do po­świę­ceń”. Nie je­stem w sta­nie prze­stać o tym my­śleć, kiedy ona nie­sie moją kawę. Tak wpły­wowa ko­bieta i tak mały, skromny gest to na­prawdę cza­ru­jące po­łą­cze­nie.

Wcho­dzimy do du­żego, ja­snego po­koju z oknami zaj­mu­ją­cymi całą ścianę. Na­prze­ciw błę­kit­nej sofy stoją szare krze­sła. Pod sto­pami mam gruby dy­wan w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej, na jego końcu, w bla­sku świa­tła wpa­da­ją­cego przez okno, stoi czarny for­te­pian z otwartą klapą.

Na ścia­nach wi­szą dwa duże czarno-białe zdję­cia.

To nad sofą przed­sta­wia Harry’ego Ca­me­rona na pla­nie fil­mo­wym.

Nad ko­min­kiem wisi pla­kat do filmu Małe ko­bietki z 1959 roku. Znaj­dują się na nim wi­ze­runki Eve­lyn, Ce­lii St. Ja­mes i dwóch in­nych ak­to­rek. Wszyst­kie cztery ko­biety być może były sławne w la­tach pięć­dzie­sią­tych, ale tylko Eve­lyn i Ce­lia oparły się upły­wowi czasu. Pa­trząc te­raz na pla­kat, do­strze­gam, że Eve­lyn i Ce­lia lśnią ja­śniej niż po­zo­stałe ko­biety. Ale je­stem prze­ko­nana, że wy­nika to z mo­ich uprze­dzeń. Wi­dzę to, co chcę zo­ba­czyć, ma­jąc do dys­po­zy­cji wie­dzę o tym, jak się wszystko po­to­czyło.

Eve­lyn sta­wia mój ku­bek i spodek na czar­nym la­kie­ro­wa­nym sto­liku.

– Usiądź – za­pra­sza i sama zaj­muje miej­sce na jed­nym z plu­szo­wych fo­teli. Pod­ciąga nogi. – Gdzie ci wy­god­nie.

Po­ta­kuję i od­kła­dam torbę. Sia­dam na ka­na­pie i wyj­muję no­tes.

– Po­sta­no­wiła pani wy­sta­wić suk­nie na au­kcję – za­czy­nam. Przy­go­to­wuję dłu­go­pis i je­stem go­towa do roz­po­czę­cia wy­wiadu.

– Wła­ści­wie za­pro­si­łam tu pa­nią z my­ślą o czymś in­nym – mówi Eve­lyn.

Pa­trzę jej pro­sto w oczy, chyba się prze­sły­sza­łam.

– Słu­cham?

Eve­lyn siada wy­god­niej i pa­trzy na mnie.

– Nie mam zbyt wiele do po­wie­dze­nia o tym, że prze­ka­za­łam kilka kie­cek na au­kcję w Chri­stie’s.

– A za­tem...

– Chcia­łam z tobą po­roz­ma­wiać o czymś in­nym.

– To zna­czy o czym?

– O moim ży­ciu.

– O pani ży­ciu? – po­wta­rzam, je­stem za­sko­czona i pró­buję za nią na­dą­żyć.

– Chcę wszystko opo­wie­dzieć.

Hi­sto­ria ży­cia Eve­lyn Hugo by­łaby... sama nie wiem. Czymś w stylu ar­ty­kułu roku.

– Chce pani opo­wie­dzieć o so­bie dla „Vi­vant”?

– Nie – od­po­wiada.

– Nie chce pani opo­wia­dać o swoim ży­ciu?

– Nie chcę opo­wia­dać dla „Vi­vant”.

– To po co mnie tu pani za­pro­siła? – Je­stem jesz­cze bar­dziej zdez­o­rien­to­wana niż chwilę wcze­śniej.

– Bo tylko to­bie opo­wiem tę hi­sto­rię.

Pa­trzę na nią, pró­buję roz­szy­fro­wać to, co do mnie mówi.

– Za­mie­rza pani opo­wie­dzieć o swoim ży­ciu, chce pani, że­bym to ja jej wy­słu­chała, ale nie chce pani udziału „Vi­vant”?

Eve­lyn po­ta­kuje.

– Wresz­cie to zro­zu­mia­łaś.

– Co do­kład­nie pani pro­po­nuje? – Nie wie­rzę, że wła­śnie zna­la­złam się w sy­tu­acji, kiedy jedna z naj­bar­dziej in­try­gu­ją­cych osób na świe­cie pro­po­nuje, że opo­wie mi swoją hi­sto­rię tak bez żad­nego po­wodu. Chyba cze­goś nie ro­zu­miem.

– Opo­wiem ci o moim ży­ciu w spo­sób, który przy­nie­sie ko­rzy­ści dla nas obu. Cho­ciaż, szcze­rze mó­wiąc, głów­nie to­bie.

– O ja­kim stop­niu po­ufa­ło­ści mó­wimy? – Może ma na my­śli ja­kiś ar­ty­kuł wspo­mnie­niowy? Lekką hi­sto­ryjkę, którą opu­bli­kuje tam, gdzie jej się spodoba?

– O ca­łej praw­dzie. O tym, co do­bre, co złe, co nie­cne. Jak­kol­wiek by to ująć, za­mie­rzam opo­wie­dzieć prawdę o wszyst­kim, co ro­bi­łam w ży­ciu.

A niech mnie.

Czuję się głu­pio, bo przy­szłam tu­taj, spo­dzie­wa­jąc się, że od­po­wie mi na py­ta­nia do­ty­czące sukni. Kładę no­tes na stole przed sobą i ostroż­nie od­kła­dam dłu­go­pis. Chcę to ro­ze­grać po mi­strzow­sku. Mam wra­że­nie, że przy­le­ciał do mnie wspa­niały, de­li­katny pta­szek i usiadł na moim ra­mie­niu, i je­śli wy­ko­nam ja­kiś fał­szywy ruch, za­raz od­leci.

– Do­brze, je­śli wła­ści­wie zro­zu­mia­łam, mówi pani, że chcia­łaby wy­znać swoje grze­chy...

Do tej pory Eve­lyn była zre­lak­so­wana, ra­czej wy­co­fana, te­raz to się zmie­nia. Po­chyla się w moją stronę.

– Nic nie po­wie­dzia­łam o wy­zna­wa­niu grze­chów. W ogóle nic nie mó­wi­łam o grze­chach.

Lekko się uchy­lam. Da­łam ciała.

– Prze­pra­szam – mó­wię. – Zły do­bór słów.

Eve­lyn nic nie mówi.

– Prze­pra­szam, pani Hugo. To dla mnie nieco sur­re­ali­styczna sy­tu­acja.

– Mo­żesz na­zy­wać mnie Eve­lyn – od­po­wiada.

– Do­brze, Eve­lyn, jaki jest ko­lejny krok? Co mamy ro­bić ra­zem? Do­kład­nie? – Pod­no­szę ku­bek i przy­sta­wiam go do ust, upi­jam za­le­d­wie odro­binę kawy.

– Nie bę­dzie z tego ma­te­riału na okładkę „Vi­vant” – mówi.

– Tak, to już wiem – od­po­wia­dam, od­sta­wia­jąc ku­bek.

– Na­pi­szemy książkę.

– My?

– Tak, ty i ja – po­twier­dza Eve­lyn. – Czy­ta­łam twoje ar­ty­kuły. Po­doba mi się, że wy­ra­żasz się ja­sno i zwięźle. W two­ich tek­stach nie ma bzdur­nych frag­men­tów, po­do­bają mi się i są­dzę, że tak po­winna wy­glą­dać moja książka.

– Mam zo­stać gho­stw­ri­terką two­jej au­to­bio­gra­fii? – Fan­ta­stycz­nie. Ab­so­lut­nie fan­ta­stycz­nie. To jest do­sko­nały po­wód do po­zo­sta­nia w No­wym Jorku. Wspa­niały po­wód. Ta­kie rze­czy nie zda­rzają się w San Fran­ci­sco.

Eve­lyn po­now­nie kręci głową.

– Daję ci moją hi­sto­rię, Mo­ni­que. Opo­wiem ci całą prawdę. A ty na­pi­szesz o tym książkę.

– A na­stęp­nie umie­ścimy na niej twoje na­zwi­sko i po­wiemy wszyst­kim, że to ty ją na­pi­sa­łaś. To jest wła­śnie gho­stw­ri­ting. – Znowu pod­no­szę ku­bek.

– Mo­jego imie­nia na niej nie bę­dzie. Nie będę już żyła.

Krztu­szę się kawą i pla­mię ja­sny dy­wan kro­pel­kami w ko­lo­rze brązu.

– O Boże – mó­wię, chyba zbyt gło­śno, od­sta­wia­jąc ku­bek. – Wy­la­łam kawę na dy­wan.

Eve­lyn ma­cha ręką, ale po chwili puka Grace, uchyla drzwi i za­gląda do środka.

– Wszystko w po­rządku?

– Roz­la­łam kawę, prze­pra­szam – mó­wię.

Grace otwiera drzwi na całą sze­ro­kość, wcho­dzi, żeby zo­ba­czyć, co się stało.

– Prze­pra­szam. Po pro­stu je­stem tro­chę wstrzą­śnięta.

Spo­ty­kam się wzro­kiem z Eve­lyn, nie znam jej zbyt do­brze, ale wi­dzę, że każe mi się za­mknąć.

– Ża­den pro­blem – od­po­wiada Grace. – Zajmę się tym.

– Je­steś głodna, Mo­ni­que? – pyta Eve­lyn, wsta­jąc.

– Słu­cham?

– W po­bliżu jest fajna re­stau­ra­cja, w któ­rej można ku­pić pyszne sa­łatki. Ja sta­wiam.

Do­piero do­cho­dzi po­łu­dnie, a kiedy się de­ner­wuję, w pierw­szej ko­lej­no­ści tracę ape­tyt, ale i tak się zga­dzam, po­nie­waż mam wra­że­nie, że to tak na­prawdę nie było py­ta­nie.

– Do­sko­nale – mówi Eve­lyn. – Grace, za­dzwo­nisz do Tram­bino?

Eve­lyn chwyta mnie pod ra­mię i nie­całe dzie­sięć mi­nut póź­niej idziemy wy­pie­lę­gno­wa­nymi chod­ni­kami Up­per East Side.

Za­ska­kuje mnie ostre, zimne po­wie­trze i za­uwa­żam, że Eve­lyn moc­niej owija się płasz­czem wo­kół szczu­płej ta­lii.

W świe­tle dzien­nym ła­twiej do­strzec oznaki sta­rze­nia. Białka jej oczu są nieco zma­to­wiałe, skóra na dło­niach stała się nie­mal prze­zro­czy­sta. Wy­raźne nie­bie­skie żyły przy­po­mi­nają mi te na rę­kach mo­jej babci. Uwiel­bia­łam miękką, jakby pa­pie­rową gład­kość jej skóry, to, że stra­ciła ela­stycz­ność i uszczyp­nięta nie wra­cała na miej­sce.

– Eve­lyn, co mia­łaś na my­śli, mó­wiąc, że nie bę­dziesz żyła?

Eve­lyn się śmieje.

– To, że chcę, byś opu­bli­ko­wała książkę jako au­to­ry­zo­waną bio­gra­fię ze swoim imie­niem na okładce, do­piero gdy umrę.

– Aha – mó­wię, jakby to było coś zu­peł­nie nor­mal­nego. A po­tem uświa­da­miam so­bie, że nie jest, nie, to sza­lone. – Nie chcę być wścib­ska, ale czy to ozna­cza, że umie­rasz?

– Wszy­scy umie­ramy, skar­bie. Ty też umie­rasz. Ja umie­ram, ten fa­cet umiera.

Wska­zuje na męż­czy­znę w śred­nim wieku, który wy­pro­wa­dza czar­nego ku­dła­tego psa. Fa­cet ją sły­szy, wi­dzi jej pa­lec wy­ce­lo­wany w sie­bie i do­ciera do niego, kto to mówi. Ma taką minę, jakby wła­śnie wy­grał na lo­te­rii.

Skrę­camy do re­stau­ra­cji, scho­dzimy dwa stop­nie w dół.

Eve­lyn siada przy sto­liku w głębi. Nie czeka, aż ją tam za­pro­wa­dzą. Po pro­stu wie, do­kąd iść, i za­kłada, że wszy­scy się tego do­my­ślą. Pod­cho­dzi do nas kel­ner w czar­nych spodniach, bia­łej ko­szuli i czar­nym kra­wa­cie i sta­wia dwie szklanki z wodą. W szklance Eve­lyn nie ma lodu.

– Dzię­kuję, Troy – mówi Eve­lyn.

– Sa­łatka sie­kana? – pyta.

– Dla mnie oczy­wi­ście tak, ale nie wiem, co dla mo­jej przy­ja­ciółki – od­po­wiada Eve­lyn.

Biorę ze stołu ser­wetkę i kładę ją na ko­la­nach.

– Sa­łatka sie­kana brzmi za­chę­ca­jąco, ja też po­pro­szę.

Troy uśmie­cha się i od­cho­dzi.

– Po­sma­kuje ci – mówi Eve­lyn, jak­by­śmy były przy­ja­ciół­kami i pro­wa­dziły nor­malną po­ga­wędkę.

– No do­brze – pró­buję skie­ro­wać roz­mowę na wła­ściwe tory. – Po­wiedz mi coś wię­cej o książce, którą bę­dziemy pi­sać.

– Po­wie­dzia­łam ci wszystko, co mu­sisz wie­dzieć.

– Po­wie­dzia­łaś mi, że ja ją na­pi­szę, a ty umrzesz.

– Po­win­naś zwra­cać więk­szą uwagę na do­bór słów.

Być może zna­la­złam się nie w swo­jej li­dze – w tej chwili ra­czej nie je­stem w miej­scu, w któ­rym chcia­ła­bym być – ale wiem coś na te­mat wła­ści­wego wy­sła­wia­nia się.

– Wo­bec tego mu­sia­łam cię źle zro­zu­mieć. Za­pew­niam, że je­stem bar­dzo roz­ważna, je­śli cho­dzi o do­bór słów.

Eve­lyn wzru­sza ra­mio­nami. Ta roz­mowa nie­wiele dla niej zna­czy.

– Je­steś młoda, a całe twoje po­ko­le­nie po­chop­nie ob­cho­dzi się ze sło­wami, które niosą ze sobą wiel­kie zna­cze­nie.

– Ro­zu­miem.

– I nie po­wie­dzia­łam, że za­mie­rzam wy­zna­wać swoje grze­chy. Po­wie­dze­nie, że to, o czym chcę opo­wie­dzieć, jest grzeszne, może być my­lące i krzyw­dzące. Nie ża­łuję tego, co ro­bi­łam, przy­naj­mniej nie w ta­kim sen­sie, ja­kiego się spo­dzie­wasz, po­mimo że w świe­tle dnia moje czyny mogą wy­da­wać się okrutne i od­ra­ża­jące.

– Je ne re­grette rien[1] – mó­wię, pod­no­sząc szklankę i są­cząc wodę.

– Wła­śnie o to cho­dzi – po­twier­dza Eve­lyn. – Cho­ciaż ta pio­senka jest bar­dziej o tym, że nie ża­łu­jesz, po­nie­waż nie ży­jesz prze­szło­ścią. Ja na­to­miast mam na my­śli to, że dzi­siaj pod­ję­ła­bym ta­kie same de­cy­zje. Krótko mó­wiąc, są rze­czy, któ­rych ża­łuję. Tylko że... nie cho­dzi o nic od­ra­ża­ją­cego. Nie ża­łuję wielu kłamstw ani tego, że ko­goś zra­ni­łam. Je­stem po­go­dzona z tym, że cza­sami, gdy robi się coś do­brego, skutki uboczne mogą być nie­zbyt przy­jemne. Po­nadto od­czu­wam współ­czu­cie dla sa­mej sie­bie. Ufam so­bie. Weźmy na przy­kład to, że wcze­śniej na cie­bie na­sko­czy­łam, u mnie w miesz­ka­niu, kiedy po­wie­dzia­łaś, że będę wy­zna­wać grze­chy. To nie było miłe i nie je­stem prze­ko­nana, że na to za­słu­ży­łaś. Ale nie ża­łuję tego. Po­nie­waż wiem, że mia­łam swoje po­wody i zro­bi­łam, co mo­głam, kiedy moje uczu­cia i my­śli zo­stały wy­sta­wione na taką próbę.

– Wzdry­gasz się na dźwięk słowa „grzech”, po­nie­waż su­ge­ruje, że po­win­naś od­czu­wać skru­chę.

Po­ja­wiają się na­sze sa­łatki. Troy bez słowa do­daje pie­przu do ta­le­rza Eve­lyn, do­póki ona z uśmie­chem nie pod­nosi ręki. Ja od­ma­wiam.

– Można od­czu­wać skru­chę, ale tego nie ża­ło­wać – mówi Eve­lyn.

– Do­kład­nie tak – przy­znaję. – Ro­zu­miem. Mam na­dzieję, że bę­dziesz w sta­nie zdzier­żyć moje zwąt­pie­nie w trak­cie pracy, bio­rąc pod uwagę, że za­leży nam na tym sa­mym. Na­wet je­śli jest wiele spo­so­bów in­ter­pre­ta­cji tego, o czym mó­wimy.

Eve­lyn pod­nosi wi­de­lec, ale nic z nim nie robi.

– Uwa­żam, że nie­zwy­kle ważne jest, żeby dzien­ni­karka, która bę­dzie miała w swo­ich rę­kach całą moją spu­ści­znę, wie­działa do­kład­nie, co mam na my­śli, i uj­mo­wała to we wła­ściwy spo­sób – wy­ja­śnia. – Je­śli mam ci opo­wie­dzieć o swoim ży­ciu, je­śli mam ci po­wie­dzieć, co na­prawdę za­szło, całą prawdę sto­jącą za mo­imi mał­żeń­stwami, fil­mami, które na­krę­ci­łam, ludźmi, któ­rych ko­cha­łam, z któ­rymi sy­pia­łam, któ­rych krzyw­dzi­łam, i kom­pro­mi­sami, na ja­kie po­szłam, i do­kąd mnie one za­wio­dły, mu­szę wie­dzieć, że mnie ro­zu­miesz. Mu­szę wie­dzieć, że usły­szysz do­kład­nie to, co pró­buję po­wie­dzieć, i nie za­mie­ścisz w mo­jej hi­sto­rii żad­nych wła­snych in­ter­pre­ta­cji.

My­li­łam się. To nie jest gra o małą stawkę dla Eve­lyn. Ona po pro­stu po­trafi swo­bod­nie mó­wić o spra­wach wiel­kiej wagi. Te­raz jed­nak, w tej wła­śnie chwili, kiedy wy­po­wiada się tak ob­szer­nie, żeby wszystko do­kład­nie wy­ja­śnić, uświa­da­miam so­bie, że to dzieje się na­prawdę. Jest praw­dziwe. Ona rze­czy­wi­ście chce opo­wie­dzieć mi hi­sto­rię swo­jego ży­cia – hi­sto­rię, która bez wąt­pie­nia za­wiera bo­le­sne prawdy o jej ka­rie­rze, mał­żeń­stwach i wi­ze­runku. Sta­wia się w wy­jąt­kowo nie­wy­god­nej po­zy­cji. Od­daje mi bar­dzo dużo wła­dzy. Nie wiem, dla­czego mi ją daje. Ale to nie prze­czy temu, że od­daje ją mnie. A moim za­da­niem na tę chwilę jest udo­wod­nie­nie, że je­stem tego warta i po­dejdę do za­da­nia z pełną po­wagą.

Od­kła­dam wi­de­lec.

– To wszystko jest dla mnie ja­sne i prze­pra­szam, że po­de­szłam do tego tak po­wierz­chow­nie.

Eve­lyn ma­cha ręką.

– Cała kul­tura jest te­raz po­wierz­chowna. To coś no­wego.

– Czy mo­gła­bym za­dać jesz­cze kilka py­tań? Jak tylko zro­zu­miem, na czym stoję, obie­cuję sku­pić się tylko na tym, co mó­wisz i co masz na my­śli, że­byś czuła się zro­zu­miana i prze­ko­nana, że nikt le­piej ode mnie nie zaj­mie się two­imi se­kre­tami.

Moja szcze­rość bar­dzo szybko ją roz­braja.

– Mo­żesz za­czy­nać – mówi i wkłada do ust por­cję sa­łatki.

– Je­śli mam wy­dać książkę po two­jej śmierci, ja­kiego ro­dzaju przy­chodu fi­nan­so­wego się spo­dzie­wasz?

– Dla mnie czy dla cie­bie?

– Za­cznijmy od cie­bie.

– Ni­czego się nie spo­dzie­wam. Pa­mię­taj, będę mar­twa.

– Wspo­mi­na­łaś o tym.

– Na­stępne py­ta­nie.

Po­chy­lam się kon­spi­ra­cyj­nie.

– Nie chcia­ła­bym zo­stać źle zro­zu­miana, ale ile to może po­trwać? Czy mam wstrzy­my­wać się z wy­da­niem książki przez lata, za­nim...

– Umrę?

– No cóż... tak – mó­wię.

– Na­stępne py­ta­nie.

– Słu­cham?

– Pro­szę o na­stępne py­ta­nie.

– Nie od­po­wie­dzia­łaś na po­przed­nie.

Eve­lyn mil­czy.

– No do­brze, wo­bec tego: co ja z tego będę miała w sen­sie ma­te­rial­nym?

– To o wiele cie­kaw­sze py­ta­nie i za­sta­na­wia­łam się, dla­czego tak długo wstrzy­my­wa­łaś się z jego za­da­niem.

– No więc py­tam.

– Ty i ja bę­dziemy spo­ty­kać się przez ko­lejne dni, tak długo, jak bę­dzie trzeba, a ja opo­wiem ci ab­so­lut­nie wszystko. A po­tem na­sza re­la­cja do­bie­gnie końca, ty bę­dziesz wolna, a może ra­czej zo­bo­wią­zana do na­pi­sa­nia książki i sprze­da­nia jej temu, kto naj­wię­cej za nią za­płaci. Mam na my­śli na­prawdę wy­so­kie stawki. Na­le­gam, że­byś bez­względ­nie je wy­ne­go­cjo­wała, Mo­ni­que. Każ im za­pła­cić tyle, ile za­pła­ci­liby bia­łemu męż­czyź­nie. A gdy się z tym upo­rasz, każdy cent bę­dzie twój.

– Mój? – py­tam, zdu­miona.

– Po­win­naś na­pić się wody. Wy­glą­dasz tak, jak­byś miała ze­mdleć.

– Eve­lyn, au­to­ry­zo­wana bio­gra­fia o twoim ży­ciu, w któ­rej opo­wia­dasz o swo­ich sied­miu mał­żeń­stwach...

– Tak?

– Taka książka jest warta mi­liony do­la­rów, na­wet je­śli nie będę ne­go­cjo­wać.

– Ale bę­dziesz – mówi Eve­lyn i z za­do­wo­loną miną upija łyk wody.

Mu­szę za­dać to py­ta­nie. Już za długo się przed nim wzbra­niam.

– Dla­czego, do li­cha, chcesz to dla mnie zro­bić?

Eve­lyn po­ta­kuje. Spo­dzie­wała się tego py­ta­nia.

– Na ra­zie uznaj to za pre­zent.

– Ale dla­czego?

– Na­stępne py­ta­nie.

– Py­tam po­waż­nie.

– Ja też je­stem po­ważna, Mo­ni­que. Na­stępne py­ta­nie.

Przy­pad­kiem upusz­czam wi­de­lec na śnież­no­biały ob­rus. Oliwa z sosu wsiąka w tka­ninę, spra­wia­jąc, że ta robi się ciem­niej­sza i bar­dziej prze­zro­czy­sta. Sie­kana sa­łatka jest pyszna, ale ma za dużo ce­buli, czuję, że mój od­dech pali po­wie­trze wo­kół mnie. Co, do cho­lery, się tu dzieje?

– Nie chcia­ła­bym być nie­wdzięczna, ale uwa­żam, że za­słu­guję na wy­ja­śnie­nie, dla­czego naj­sław­niej­sza ak­torka wszech cza­sów wy­brała mnie z ca­łego tłumu, że­bym zo­stała jej bio­grafką i za­ro­biła mi­liony do­la­rów na jej hi­sto­rii.

– „Huf­fing­ton Post” pi­sze, że mo­gła­bym sprze­dać swoją bio­gra­fię za dwa­na­ście mi­lio­nów do­la­rów.

– Jezu Chry­ste.

– Do­my­ślam się, że warto to wie­dzieć.

Po roz­ba­wie­niu Eve­lyn, tym, jaką przy­jem­ność czer­pie z szo­ko­wa­nia mnie, wi­dzę, że jest to w ja­kimś stop­niu na­pa­wa­nie się prze­wagą. Lubi ro­bić rze­czy, które mogą zmie­nić ży­cie in­nych. Czyż nie jest to inna de­fi­ni­cja wła­dzy? Przy­glą­da­nie się, jak lu­dzie się za­bi­jają za coś, co dla cie­bie nie ma żad­nego zna­cze­nia?

– Dwa­na­ście mi­lio­nów to dużo pie­nię­dzy, ale nie zro­zum mnie źle... – mówi i nie musi koń­czyć zda­nia, po­nie­waż sama koń­czę je w swo­jej gło­wie. Ale dla mnie to nie­wiele.

– Mimo to, Eve­lyn, dla­czego? Dla­czego ja?

Eve­lyn pod­nosi na mnie wzrok, jej twarz nie wy­raża żad­nych emo­cji.

– Na­stępne py­ta­nie.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, ale nie grasz ze mną fair.

– Daję ci szansę za­ro­bie­nia for­tuny i wy­win­do­wa­nia się na szczyt w swo­jej pro­fe­sji. Nie mu­szę być fair. Z pew­no­ścią nie w taki spo­sób, o jaki ci cho­dzi.

Z jed­nej strony ta pro­po­zy­cja nie wy­maga żad­nego na­my­słu. Z dru­giej Eve­lyn nie dała mi żad­nych kon­kre­tów. Mogę stra­cić ak­tu­alną pracę, krad­nąc hi­sto­rię dla sie­bie. A ta praca jest wszyst­kim, co te­raz mam.

– Czy mogę się nad tym chwilę za­sta­no­wić?

– Nad czym?

– Nad tym wszyst­kim.

Eve­lyn lekko mruży oczy.

– Nad czym, do li­cha, chcesz się za­sta­na­wiać?

– Prze­pra­szam, je­śli po­czu­łaś się ura­żona – mó­wię.

Eve­lyn prze­rywa mi.

– Nie ura­zi­łaś mnie. – Sama su­ge­stia, że mo­gła­bym ją do­tknąć, spra­wia, że czuje się do­tknięta.

– Mu­szę sporo prze­my­śleć – mó­wię.

Mogą mnie zwol­nić. Ona może się wy­co­fać. Mogę po­nieść spek­ta­ku­larną po­rażkę pod­czas pi­sa­nia tej książki.

Eve­lyn po­chyla się, żeby mnie wy­słu­chać.

– Na przy­kład co?

– Na przy­kład jak mam to ro­ze­grać z „Vi­vant”? Są­dzą, że do­staną wy­wiad na wy­łącz­ność. W tej chwili już uma­wiają fo­to­grafa.

– Po­wie­dzia­łam Tho­ma­sowi We­lchowi, żeby ni­czego im nie obie­cy­wał. Je­śli sami po­pu­ścili wo­dze fan­ta­zji i po­czy­nili fał­szywe za­ło­że­nia na te­mat okładki, to ich pro­blem.

– I mój rów­nież. Po­nie­waż te­raz już wiem, że nie masz za­miaru z nimi współ­pra­co­wać.

– I co?

– I co mam zro­bić? Wró­cić do biura i po­wie­dzieć sze­fo­wej, że nie bę­dziesz roz­ma­wiała z „Vi­vant”, bo umó­wi­ły­śmy się, że ra­zem na­pi­szemy książkę? To bę­dzie wy­glą­dało tak, jak­bym knuła za ich ple­cami, na do­da­tek w cza­sie pracy, i ukra­dła dla sie­bie ich tekst.

– To już nie jest mój pro­blem – mówi Eve­lyn.

– Wła­śnie dla­tego mu­szę wszystko prze­my­śleć. Po­nie­waż to mój pro­blem.

Eve­lyn mnie słu­cha. Wi­dzę, że trak­tuje mnie po­waż­nie, wspiera się na łok­ciach.

– Taka oka­zja zda­rza się raz w ży­ciu, Mo­ni­que. Ro­zu­miesz to?

– Oczy­wi­ście.

– Więc zrób coś dla sie­bie i łap ży­cie za jaja, moja droga. Nie mu­sisz czuć się zo­bo­wią­zana do ro­bie­nia tego, co słuszne, skoro to, co roz­sądne, jest na wy­cią­gnię­cie ręki.

– Nie wy­daje ci się, że po­win­nam po­sta­wić sprawę ja­sno przed moją sze­fową? Będą my­śleli, że za­pla­no­wa­łam, że ich wy­ki­wam.

Eve­lyn kręci głową.

– Kiedy mój ze­spół po­pro­sił o cie­bie, wa­sza re­dak­cja za­pro­po­no­wała ko­goś na wyż­szym sta­no­wi­sku. Zgo­dzili się cie­bie przy­słać, do­piero kiedy oświad­czy­łam wprost, że albo ty, albo nikt inny. Jak są­dzisz, dla­czego tak zro­bili?

– Po­nie­waż wy­daje im się, że ja nie...

– Po­nie­waż pro­wa­dzą in­te­resy. Po­dob­nie jak ty. W tej chwili twój in­te­res zwyż­kuje. Mu­sisz pod­jąć de­cy­zję. Pi­szemy tę książkę ra­zem czy nie? Po­win­naś wie­dzieć, że je­śli ty jej nie na­pi­szesz, nie dam jej ni­komu in­nemu. Moja opo­wieść umrze ze mną.

– Dla­czego chcesz opo­wie­dzieć o swoim ży­ciu wła­śnie mnie? Na­wet mnie nie znasz. To nie ma sensu.

– Nie czuję się zo­bo­wią­zana, żeby wy­ja­śniać ci ja­ki­kol­wiek sens.

– O co ci cho­dzi, Eve­lyn?

– Za­da­jesz za dużo py­tań.

– Bo mam prze­pro­wa­dzić z tobą wy­wiad.

– Za­łóżmy. – Upija wody, prze­łyka, po czym pa­trzy mi pro­sto w oczy. – Kiedy skoń­czymy, nie bę­dziesz miała żad­nych py­tań – mówi. – Obie­cuję ci, że wszyst­kie te rze­czy, o któ­rych tak bar­dzo chcesz wie­dzieć, staną się dla cie­bie ja­sne, gdy skoń­czymy. Ale nie za­mie­rzam od­po­wia­dać na żadne py­ta­nia, do­póki nie doj­dziemy do pew­nych spraw. To ja opo­wia­dam. Tak to ma wy­glą­dać.

Słu­cham jej i roz­my­ślam, po czym uświa­da­miam so­bie, że by­ła­bym kre­tynką, gdy­bym od­rzu­ciła tę pro­po­zy­cję, nie­za­leż­nie od wa­run­ków, ja­kie sta­wia. Kiedy Da­vid wy­je­chał do San Fran­ci­sco, nie zo­sta­łam w No­wym Jorku po to, żeby po­dzi­wiać Sta­tuę Wol­no­ści. Zro­bi­łam to, bo chcia­łam wspiąć się po dra­bi­nie naj­wy­żej jak to moż­liwe. Zo­sta­łam, bo chcia­łam, żeby na­zwi­sko, które do­sta­łam od ojca, za­wio­dło mnie w miej­sce, gdzie bę­dzie pi­sane wiel­kimi li­te­rami. To jest moja szansa.

– Zgoda – mó­wię.

– Do­brze. Cie­szę się, że to sły­szę. – Eve­lyn się roz­luź­nia, po­now­nie pod­nosi szklankę i uśmie­cha się do mnie. – Mo­ni­que, chyba cię lu­bię – mówi.

Głę­boko od­dy­cham, do­piero te­raz uświa­da­miam so­bie, że nie­mal wstrzy­my­wa­łam od­dech.

– Dzię­kuję, Eve­lyn. To wiele dla mnie zna­czy.

EVE­LYN I JA WRA­CAMY DO JEJ APAR­TA­MENTU.

– Wi­dzimy się w moim ga­bi­ne­cie za pół go­dziny.

– Do­brze – od­po­wia­dam. Eve­lyn idzie w głąb ko­ry­ta­rza i znika mi z oczu. Zdej­muję płaszcz i od­wie­szam go do szafy.

Po­win­nam wy­ko­rzy­stać ten czas na skon­tak­to­wa­nie się z Fran­kie. Je­śli się do niej nie ode­zwę, to sama za­cznie mnie ści­gać.

Mu­szę tylko wy­my­ślić, jak mam to ro­ze­grać. Czy mogę mieć pew­ność, że nie bę­dzie pró­bo­wała ode­brać mi tego te­matu?

Są­dzę, że je­dyną moż­li­wo­ścią jest uda­wa­nie, że wszystko idzie zgod­nie z pla­nem. Mój je­dyny plan to kłam­stwo.

Od­dy­cham.

Jedno z mo­ich naj­wcze­śniej­szych wspo­mnień z dzie­ciń­stwa po­cho­dzi z cza­sów, gdy ro­dzice za­brali mnie na Zuma Be­ach w Ma­libu. Była wio­sna, jak są­dzę. Woda jesz­cze nie ogrzała się wy­star­cza­jąco.

Mama zo­stała na pia­sku, gdzie roz­kła­dała nasz koc i pa­ra­sol, pod­czas gdy tata wziął mnie na ręce i po­biegł w stronę wody. Pa­mię­tam, że w jego ra­mio­nach czu­łam się tak, jak­bym nic nie wa­żyła. A po­tem, gdy wsa­dził mi stopy do wody, roz­pła­ka­łam się i po­wie­dzia­łam, że jest za zimna.

Zgo­dził się ze mną. Była zimna. Ale po chwili po­wie­dział: „Spró­buj pięć razy głę­boko za­czerp­nąć po­wie­trza. A jak skoń­czysz, za­łożę się, że już nie bę­dzie ci tak zimno”. Sta­łam i pa­trzy­łam, jak sam wcho­dzi do wody. Pa­trzy­łam, jak od­dy­cha. A po­tem i ja we­szłam, i za­czę­łam od­dy­chać z nim. Miał ra­cję. Nie było aż tak zimno.

Póź­niej tata od­dy­chał ze mną za każ­dym ra­zem, gdy chcia­łam się roz­pła­kać. Kiedy ob­tar­łam ło­kieć, kiedy ku­zynka po­wie­działa, że nie je­stem czarna, kiedy mama po­wie­działa, że nie mo­żemy wziąć szcze­niaczka, tata za­wsze sia­dał i ze mną od­dy­chał. Po tylu la­tach na­dal nie jest mi ła­two my­śleć o tych chwi­lach.

Na ra­zie od­dy­cham tu, w po­cze­kalni Eve­lyn, sku­piam się na so­bie tak, jak mnie uczył.

A kiedy czuję się uspo­ko­jona, biorę te­le­fon i wy­bie­ram nu­mer Fran­kie.

– Mo­ni­que. – Od­biera po dru­gim sy­gnale. – Mów. Jak idzie?

– Do­brze – od­po­wia­dam. Za­ska­kuje mnie spo­kój we wła­snym gło­sie. – Eve­lyn w za­sa­dzie jest taka, jak można by się spo­dzie­wać po iko­nie. Wciąż prze­piękna. Jak za­wsze cha­ry­zma­tyczna.

– I?

– I... sprawy po­dą­żają swoim tem­pem.

– Czy za­mie­rza wy­po­wie­dzieć się na ja­kiś inny te­mat niż suk­nie?

Co mam po­wie­dzieć, żeby kryć wła­sną dupę?

– No wiesz, jest nie­chętna wy­po­wie­dziom na inne te­maty, in­te­re­suje ją ra­czej na­gło­śnie­nie au­kcji. Na ra­zie pró­buję ją zmięk­czać, zy­skać jej za­ufa­nie, za­nim za­cznę na­ci­skać.

– Czy za­po­zuje do zdję­cia na okładkę?

– Tego jesz­cze nie wiem. Za­ufaj mi, Fran­kie – mó­wię i aż wzdry­gam się, bo z mo­ich słów ema­nuje szcze­rość. – Wiem, ja­kie to ważne. Ale te­raz mu­szę po­sta­rać się, by Eve­lyn mnie po­lu­biła, żeby móc wy­wie­rać na nią ja­kiś wpływ i osią­gnąć to, na czym nam za­leży.

– W po­rządku – uspa­kaja się Fran­kie. – Oczy­wi­ście chcia­ła­bym rów­nież cze­goś in­nego niż kilka su­cha­rów na te­mat su­kien, lecz to i tak wię­cej, niż udało się zdo­być ja­kie­mu­kol­wiek ma­ga­zy­nowi od dzie­sią­tek lat, więc... – Fran­kie jesz­cze coś mówi, ale prze­sta­łam jej słu­chać. Za bar­dzo sku­piam się na tym, że ra­czej nie do­sta­nie na­wet tych su­cha­rów.

A ja do­stanę o wiele, wiele wię­cej.

– Mu­szę koń­czyć – mó­wię. – Za kilka mi­nut mamy za­cząć roz­mowę.

Roz­łą­czam się i wy­dy­cham po­wie­trze z płuc. Ja­koś prze­ży­łam.

Ru­szam przed sie­bie i sły­szę Grace w kuchni. Otwie­ram drzwi i wi­dzę, że przy­cina ło­dygi kwia­tów.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam. Eve­lyn po­wie­działa, że­bym przy­szła do jej ga­bi­netu, ale nie wiem, gdzie to jest.

– Och – mówi Grace, od­kła­da­jąc no­życzki i wy­cie­ra­jąc ręce w ręcz­nik. – Za­pro­wa­dzę cię.

Idę za nią na górę do ga­bi­netu Eve­lyn. Ściany są po­ma­lo­wane na po­pie­laty ko­lor, na pod­ło­dze leży chod­nik w ko­lo­rze zło­tego beżu. W du­żych oknach wi­szą ciem­no­nie­bie­skie za­słony, a ścianę po dru­giej stro­nie po­koju wy­peł­niają półki na książki. Sza­ro­nie­bie­ska ka­napa stoi na­prze­ciw du­żego szkla­nego biurka.

Grace uśmie­cha się i po­zo­sta­wia mnie samą w ocze­ki­wa­niu na Eve­lyn. Kładę torbę na ka­na­pie i zer­kam na swój te­le­fon.

– Siądź przy biurku. – Eve­lyn wcho­dzi do po­koju. Po­daje mi szklankę wody. – Za­kła­dam, że ja będę mó­wić, a ty pi­sać.

– Tak są­dzę – od­po­wia­dam, sia­da­jąc na wska­za­nym krze­śle. – Ni­gdy wcze­śniej nie pró­bo­wa­łam na­pi­sać bio­gra­fii. Prze­cież nie je­stem bio­grafką.

Eve­lyn pa­trzy na mnie wy­mow­nie. Usa­da­wia się na­prze­ciwko mnie, na ka­na­pie.

– Po­zwól, że coś ci wy­ja­śnię. Kiedy mia­łam czter­na­ście lat, moja mama już nie żyła, miesz­ka­łam z oj­cem. Im star­sza by­łam, tym moc­niej do­cie­rało do mnie, że to tylko kwe­stia czasu, gdy oj­ciec spró­buje mnie wy­dać za ja­kie­goś swo­jego ko­legę lub szefa, ko­goś, kto po­może mu w trud­nej sy­tu­acji. Je­śli mam być szczera, przy­znam, że im bar­dziej się roz­wi­ja­łam, tym mniej­szą mia­łam pew­ność, że oj­ciec nie bę­dzie pró­bo­wał uszczk­nąć cze­goś dla sie­bie.

By­li­śmy tak biedni, że kra­dli­śmy prąd z miesz­ka­nia nad nami. Mie­li­śmy w domu jedno gniazdko pod­łą­czone do in­sta­la­cji są­sia­dów, więc każdy sprzęt, któ­rego uży­wa­li­śmy, pod­łą­cza­li­śmy do tego gniazdka. Je­śli mu­sia­łam od­ra­biać lek­cje po zmroku, przy­łą­cza­łam do niego lampę i sia­da­łam pod nią z książką.

Moja mama była święta. Na­prawdę była. Oszo­ła­mia­jąco piękna, miała cu­downy głos i serce ze złota. Za­nim umarła, czę­sto po­wta­rzała mi, że wy­nie­siemy się z Hell’s Kit­chen i po­je­dziemy pro­sto do Hol­ly­wood. Mó­wiła, że bę­dzie naj­sław­niej­szą ko­bietą na świe­cie i kupi dla nas po­sia­dłość na plaży. Ma­rzy­łam o tym, że bę­dziemy obie miesz­kały w tym domu, or­ga­ni­zo­wały przy­ję­cia, piły szam­pana. A po­tem umarła, a dla mnie było to ni­czym po­budka ze snu. Na­gle zna­la­złam się w świe­cie, w któ­rym nic po­dob­nego mi się nie przy­da­rzy. A ja na za­wsze utknę w Hell’s Kit­chen.

By­łam piękna już jako czter­na­sto­latka. Och, wiem, że cały świat woli, kiedy ko­bieta nie jest świa­doma swo­jej siły, ale ja mam to gdzieś. Oglą­dali się za mną. Cóż, nie je­stem z tego dumna. To nie ja stwo­rzy­łam swoją twarz. Nie da­łam so­bie ta­kiego ciała. Ale prze­cież nie będę uda­wała i mó­wiła: „Ojej, na­prawdę się ko­muś po­do­ba­łam?” jak ja­kaś za­ro­zu­miała pinda.

Moja ko­le­żanka Be­verly znała pew­nego go­ścia, który miesz­kał w tym sa­mym bu­dynku co ona. Er­nie Diaz był elek­try­kiem. I znał ko­goś z MGM. Przy­naj­mniej ta­kie krą­żyły plotki. Pew­nego dnia Be­verly po­wie­działa mi, że sły­szała, że Er­nie ma do­stać ro­botę przy oświe­tle­niu w Hol­ly­wood. Więc w naj­bliż­szy week­end wy­my­śli­łam ja­kiś po­wód, żeby pójść do Be­verly, i „przy­pad­kowo” za­pu­ka­łam do drzwi Er­niego. Do­sko­nale wie­dzia­łam, gdzie mieszka ko­le­żanka, jed­nak za­py­ta­łam jej są­siada: „Czy wi­dział pan Be­verly Gu­sta­fson?”.