12,99 zł
Groźna epidemia rozpoczęła się w sierpniu 1942 roku. Gazety chińskie donosiły o tysiącach zachorowań i masowych zgonach wśród biednej, znękanej wojną ludności; pisały o nieznanych źródłach epidemii tyfusu brzusznego i paratyfusu. Chińskie ekipy sanitarne usiłowały opanować epidemię, izolowały chorą ludność w obozach kwarantanny, a jednocześnie gorączkowo szukały źródła zakażeń. Niestety, nie udało się go wówczas wykryć. Wybuch epidemii kładziono na karb prymitywnych warunków mieszkaniowych, braku elementarnej higieny i małej odporności wycieńczonego nędzą organizmu.Prawda wyszła na jaw dopiero po wojnie, w toku procesu japońskich przestępców wojennych, który odbył się w Chabarowsku w końcu 1949 r.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 96
Ilustracja na okładce: Jarosław Wróbel
Copyright © for this edition by Dressler Dublin sp. z o.o., Ożarów Mazowiecki 2025
Wydawnictwo Bellona ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa tel. +48 22 457 04 02 www.bellona.pl www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnie internetowe: www.swiatksiazki.pl www.ksiazki.pl
Dystrybucja Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl www.dressler.com.pl
ISBN 978-83-11-17703-1
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer
Pewnego sierpniowego poranka 1942 r. do obozu chińskich jeńców wojennych, w którym przebywało pawie dwa tysiące osób, zajechała japońska wojskowa ciężarówka, z za nią dwie limuzyny.
Na placu apelowym zgromadzeni byli właśnie wszyscy jeńcy, oczekujący na wymarsz do pracy. Z limuzyny wysiadł chudy i drobny cywil w okularach, podszedł do komendanta obozu, chwilę z nim rozmawiał, pokazywał jakiś dokument, po czym zwrócił się do wyprężonych na baczność podoficerów. Wybrał jednego z nich na tłumacza i przemówił do tłumu:
– Przyjechaliśmy tu do was w imieniu Japońskiej Organizacji Pomocy Więźniom. Chcemy wam zostawić mały upominek. Regulamin obozu zabrania dostarczania dodatkowej żywności, sprawę jednak zdołaliśmy załatwić u władz wyższych, od których otrzymaliśmy pozwolenie. Zostawiamy wam do podziału transport świeżych pszennych bułek. Rozdzielcie je sprawiedliwie, tak aby każdy dostał jedną. Życzę smacznego.
Na chwilę zapadło milczenie. Zdumieni jeńcy z niedowierzaniem wpatrywali się w swego dobroczyńcę.
Pszenne bułki?
– Być może wojska japońskie wkrótce opuszczą ten teren – mówił dalej gość – obóz zostanie zlikwidowany, a wy wrócicie do swoich domów, do swoich żon i dzieci. Pamiętajcie o wspaniałomyślności Jego Cesarskiej Mości Cesarza Japonii Hirohito. Banzai1!
Przez długą chwilę na placu panowało milczenie.
To, co więźniowie usłyszeli, było tak nieprawdopodobne, że wydawało się snem. Wiele już razy Japończycy czynili różne obietnice, jak dotąd jednak nigdy ich nie dotrzymywali. Teraz wszakże po raz pierwszy mówią o zwolnieniu, o rozpuszczeniu do domów. Czy to tylko nowa gołosłowna obietnica, czy rzeczywiście… A może jakiś podstęp?
Ale oto do ciężarówki zaczęto znosić kosze, a żołnierze wyładowywali w nie sterty bułek – przysmaku, o którym w Chinach dawno już zapomniano. Bułki były rumiane, pachnące i jakże apetyczne!
A więc pierwsza część obietnicy została spełniona. Co będzie z drugą?
Tymczasem w gabinecie komendanta obozu cywil z rzekomej Organizacji Pomocy Więźniom ostrzegał:
– Pod żadnym warunkiem nikt z Japończyków nie powinien dotykać bułki. Każda bułka zawiera wewnątrz ładunek bakterii tyfusu brzusznego. Z polecenia dowództwa Armii Kwantuńskiej bułki są przeznaczone do wywołania epidemii wśród cywilnej ludności chińskiej, a w dalszej kolejności również wśród wojska chińskiego, które spodziewane jest tu w ciągu najbliższego tygodnia. Jak już powiedziałem i jak panu wiadomo z tajnego rozkazu, wszyscy jeńcy będą zwolnieni.
Komendant obozu patrzył na przybysza lekko zdziwiony, niezupełnie rozumiejąc jego słowa.
– Nie, nie jest to dowód naszej wielkoduszności, choć na to wygląda – kontynuował gość. – Idzie tylko o lepsze wyniki akcji. Ci wszyscy więźniowie powinni zachorować na tyfus. Gdyby jednak zostali w obozie, mała byłaby dla nas korzyść. Oni powinni roznieść tyfus wśród ludności i spowodować liczne ogniska epidemii. Epidemia musi wprowadzić na tych terenach chaos, a kiedy zjawią się wojska chińskie, powinna uderzyć w nie całą siłą. Proszę o dopilnowanie ścisłego przeprowadzenia całej akcji. Jeszcze raz zaznaczam, że nikt z Chińczyków nie może dowiedzieć się o właściwym jej celu.
Komendant obozu, starszy już wiekiem major, spokojnie słuchał swego rozmówcy, nie okazując najmniejszym drgnieniem wstrętu, który go opanował. Zmuszono go do objęcia stanowiska komendanta, choć z tytułu wieku miał prawo do emerytury i pozostania w domu. Był oficerem starej daty, cenił uczciwość, szlachetność i wierność tradycjom samurajów. Ale ta wojna, rozpętana przez fanatycznych wyznawców imperializmu, była daleka od tego, do czego stary oficer przyzwyczaił się w ciągu swego długiego życia. Musiał jednak wykonywać rozkazy, opanowywać wiele razy niechęć i oburzenie, działać wbrew swoim przekonaniom. To, co usłyszał teraz, przekroczyło wszelkie granice. Przez długą chwilę namyślał się, czy ulżyć sobie jakąś ironiczną uwagą, albo wręcz odmówić wykonania zbrodniczego rozkazu. Nie znalazł na to jednak siły. Powiedział służbiście:
– Może pan być spokojny, rozkaz zostanie wykonany.
Tymczasem na placu apelowym wrzało. Po pierwszym odruchu niedowierzania tłum więźniów dał się porwać fali entuzjazmu. Twarze, nieznające uśmiechu od wielu już miesięcy, teraz promieniały. Wszyscy z ożywieniem rozprawiali, co normalnie na placu apelowym było nie do pomyślenia. Przed każdą grupą więźniów, uszeregowanych według baraków, postawiono kosz, a blokowi zaczęli rozdawać po jednej bułce. Między grupami uwijali się dwaj fotoreporterzy, nakręcając filmy i wyszukując sceny, w których radość więźniów była szczególnie uderzająca.
Rozkaz japońskiego dowództwa został skrupulatnie wykonany. Cały obóz rozwiązano po trzech dniach, a wszyscy jeńcy rozjechali się do domów uszczęśliwieni i chwalący wielkoduszność Japończyków. Radość ich zgasłaby jednak natychmiast, gdyby wiedzieli, że za kilka dni zaczną cierpieć, chorować i umierać. Nie tyko zresztą umierać sami, ale zakażać swoich najbliższych – rodziców, żony, dzieci.
Ten perfidny sposób niszczenia ludności nie był jedyny. Japońskie grupy dywersyjne stosowały jeszcze inne.
W bazie jednej z grup ekspedycyjnych porucznik Tokatsu dawał ostatnie polecenia pięciu grupom dywersyjnym:
– Waszym zadaniem jest rozsiewanie bakterii na tyłach naszej wycofującej się armii. Bakterie tyfusu, cholery i paratyfusu znajdują się wewnątrz tych oto bułeczek. – Tu wskazał na kilkanaście tac ustawionych jedna na drugiej. – Każdy dostanie do plecaka czy walizki dwadzieścia bułeczek. Będziecie nimi częstować Chińczyków, najlepiej dzieci, bo te są najbardziej łakome. Możecie też zostawiać bułki w chińskich chatach, niby przypadkiem, przez zapomnienie. Dostaniecie też po pudełku czekoladek. Każda z nich zawiera ładunek tych bakterii. Przypominam, że obowiązuje najściślejsza tajemnica, a także ostrożność. Jesteście zaszczepieni, ale może się zdarzyć, że nieostrożne obchodzenie się z bakteriami spowoduje i u was chorobę. A teraz w drogę.
Tak rozpoczęła się groźna epidemia. Już w trzy tygodnie później gazety chińskie donosiły o tysiącach zachorowań i masowych zgonach wśród znękanej wojną ludności; pisały o nieznanych źródłach epidemii tyfusu brzusznego i paratyfusu. Chińskie ekipy sanitarne usiłowały opanować epidemię, izolowały chorą ludność w obozach kwarantanny, a jednocześnie gorączkowo szukały źródła zakażeń. Niestety, nie udało się go wówczas wykryć. Wybuch epidemii kładziono na karb prymitywnych warunków mieszkaniowych, braku elementarnej higieny i małej odporności wycieńczonego nędzą organizmu.
Prawda wyszła na jaw dopiero po wojnie, w toku procesu japońskich przestępców wojennych, który odbył się w Chabarowsku w końcu 1949 r.
Aby zrozumieć, jak doszło do tych wydarzeń, cofnijmy się do roku 1936, kiedy w wielkiej sali konferencyjnej japońskiego ministra wojny w Tokio zebrało się około 60 osób, reprezentujących siły zbrojne Japonii, rząd i sfery naukowe.
– Wielce szanowni panowie! – otworzył zebranie tęgi i niski gen. Bushikawa. – Mam zaszczyt powitać was w imieniu Jego Cesarskiej Mości i otworzyć zebranie, którego wyniki mogą mieć dla naszego kraju doniosłe znaczenie. Od początku prób, jakie na zlecenie Jego Cesarskiej Mości były podejmowane dla zbadania możliwości użycia bakterii w walce z naszymi odwiecznymi wrogami, jest to pierwsze tak liczne zgromadzenie.
Na sali nastąpiło lekkie ożywienie, rzecz wydawała się wszystkim nader ciekawa.
– Próby rozpoczęliśmy już kilka lat temu – kontynuował Bushikawa. – Zrazu w skromnym co prawda zakresie, ale to, co uzyskaliśmy, utwierdziło nas w przekonaniu, że Japonia powinna rozbudować jak najszerzej badania w tym kierunku. Dotychczas badania prowadziliśmy w jednym tylko ośrodku, na małej wyspie, odizolowanej całkowicie od otoczenia. Stworzyliśmy tam naszym naukowcom warunki, w których do życia i pracy naukowej w wytyczonym kierunku nie brakowało im niczego. Pierwszy etap tej pracy został już zakończony z pomyślnym wynikiem. – Mówca powiódł wzrokiem po twarzach zdradzających najwyższe zainteresowanie. – Obecnie stoimy u progu etapu drugiego. W związku z tym właśnie pozwoliliśmy sobie panów tu zaprosić. Musimy bowiem przedyskutować możliwość szerokiego rozwoju badań, które pozwolą nam na masowe wykorzystywanie bakterii jako potężnego środka niszczenia wrogów i które przyczynią się do powiększenia chwały naszego władcy, Jego Cesarskiej Mości. Oddaję teraz głos panu majorowi Ishii Shirō, doktorowi medycyny i bakteriologowi, który ze światowymi wynikami badań w swojej dziedzinie wiedzy zapoznał się dokładnie podczas długiej podróży po Ameryce Północnej i krajach Europy, a obecnie od kilku lat intensywnie pracuje nad zagadnieniem wojny bakteriologicznej.
Dr Ishii wstał i ściskając pod pachą gruby plik papierów podszedł do mównicy, starannie umieścił swój bagaż, włożył okulary i zaczął mówić cichym, monotonnym głosem.
Po kilkunastu minutach przez piękną, rozjarzoną setkami lamp salę powiało nudą.
– Ten nas zamęczy – westchnął jeden za słuchaczy w mundurze pułkownika.
– Że też diabli nadali tu naukowca – szepnął drugi. – Jeżeli on chce to wszystko przeczytać, co przed nim leży, posiedzimy tu ładne kilka godzin.
Ludzie ci mylili się jednak. Wprawdzie mówca rzeczywiście nie odznaczał się błyskotliwością, lecz to, co mówił, było tak niezwykłe, że słuchacze po pierwszym odruchu zniecierpliwienia zaczęli się uważnie przysłuchiwać, a wkrótce byli bez reszty pochłonięci referowanym zagadnieniem.
Młody doktor mówił o niewykorzystanym dotychczas obiecującym orężu, jakim mogą stać się zarazki; o tym, że badania w tym kierunku są już prowadzone w kilku krajach na świecie i że nowa broń może przynieść Krajowi Wschodzącego Słońca niezwykłe korzyści.
– Możemy z bakterii stworzyć potężną armię naszych sojuszników – mówił. – Możemy zaprząc je do akcji tak niszczycielskiej, jakiej nie byłaby w stanie dokonać żadna inna broń. Najbardziej niszczące bomby, zrzucane z tysięcy samolotów, nie są w stanie dokonać wśród ludzi, zwierząt i roślin takiego zniszczenie, jak bakterie. Możemy zabijać ludzi masowo, możemy ich głodzić przez zniszczenie ich źródeł żywności, a więc zwierząt i roślin. Nieprzyjacielscy żołnierze mogą ginąć bezpośrednio wskutek ciężkich chorób lub też mogą być zdezorganizowani przez głód i strach. Ostatni etap prowadzonych przez nas badań wykazał, że istnieją ogromne możliwości zastosowania bakterii jako broni masowej zagłady. W szczególności idzie tu o bakterie dżumy, znanej szeroko pod nazwą „czarnej śmierci”, dalej cholery, tyfusu brzusznego i paratyfusu, te bowiem działają również szybko i radykalnie, a ponadto dają się łatwo rozsiewać, co jest również niezwykle ważne. Interesująca jest też grupa chorób zwierzęcych, takich jak wąglik czy nosacizna, te bowiem nie tylko atakują same zwierzęta, lecz i ludzi, powodując szybkie wyczerpanie i śmierć.
Dalej dr Ishii przytaczał liczne przykłady, sypiąc cyframi dziesiątków i setek tysięcy ofiar pochłanianych przez zarazy, przewalające się przez Europę i Azję.
Działanie zarazków miało w historii – jak wynikało z tych wywodów – większy wpływ na przebieg wojen niż najbardziej nawet wymyślne plany generałów. Fale epidemii dżumy, ospy, cholery, malarii, żółtej febry, tyfusu, dyzenterii, grypy – niszczyły ludność, dziesiątkowały armie i zmieniały przebieg wojen.
„Czarna śmierć” była postrachem Europy w średniowieczu, szczególnie w czternastym wieku. W ciągu zaledwie trzech lat zabiła wówczas czwartą część całej ludność Europy zachodniej, wyludniając wsie i miasta.
Oprócz dżumy przewalały się przez Europę – nie mówiąc już o Azji czy Afryce – fale równie strasznych epidemii cholery, tyfusu, ospy, kiły, zabijając wielokrotnie więcej ludzi niż wszystkie ówczesne wojny.
– Z historii pierwszej wojny światowej wiemy – mówił doktor – jakie spustoszenia wśród żołnierzy w Europie czyniły zarazki grypy, tyfusu i dyzenterii. Wystarczy wspomnieć, że epidemia grypy hiszpanki, która przewaliła się przez Europę tuż po zakończeniu wojny, zniszczyła znacznie więcej ludzi niż mordercze działania wojenne w ciągu długich pięciu lat. Jeżeli będziemy rozpatrywać zjawiska w skali światowej, to jeszcze dziś stwierdzamy choroby, które powodują większe katastrofy wśród ludności niż jakiekolwiek inne kataklizmy. Mam tu na myśli malarię, która co roku zabija ogromną liczbę ludzi. Można więc śmiało powiedzieć, że właśnie zarazki mogą stać się znakomitą bronią masowej zagłady. Trzeba tylko umiejętnie je wykorzystać.
Rzecz stawała się coraz bardziej ciekawa. Niejeden z uczestników zebrania po raz pierwszy dowiadywał się o faktach dla siebie wręcz rewelacyjnych.
– Zastanówmy się teraz, jakie są możliwości wykorzystania zarazków podczas wojny – rzucił dr Ishii kolejne zagadnienie, po czym rozwinął przed słuchaczami wizję ataków z powietrza, ziemi i morza, przeprowadzanych przy pomocy owadów zarażonych mikrobami. Owady takie napadałyby na ludzi i zwierzęta, wprowadzałyby im pod skórę zarazki i w ten sposób powodowały epidemie.
Pełen morderczych pomysłów naukowiec nie ograniczał się do samych zarazków, rozwijał również myśl stosowania silnych jadów do masowego zatruwania rzek, jezior i studzien.
Na zakończenie zwrócił jeszcze uwagę, że broń bakteriologiczna jest najtańsza, w warunkach zaś japońskich – najbardziej dostępna i ekonomiczna.
– Jeżeli chcemy panować nad Azją – mówił – musimy mieć do dyspozycji broń masowej zagłady. Nie mamy zbyt wiele surowców potrzebnych do produkowania dział, czołgów, samolotów i okrętów, mamy jednak nieograniczone możliwości produkowania zarazków. Z tych więc względów wydaje mi się ważne zwrócić uwagę moich wielce szanownych słuchaczy na pilną konieczność znacznego rozszerzenia badań w zakresie przygotowania broni bakteriologicznej.
Skończywszy, skłonił się z szacunkiem, starannie pozbierał notatki i odszedł na swoje miejsce. Na sali przez długą chwilę panowała cisza.
Przytaczane przez mówcę argumenty były silne i przekonywające, można więc było przypuszczać, że myśli dr Ishii znajdą wśród zgromadzonych specjalistów wojskowych pozytywny oddźwięk. Istotnie bowiem, jeśli można niszczyć wrogów masowo, radykalnie i tanio, to nie pozostaje nic innego, jak tę znakomitą broń jak najszybciej wykorzystać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. (dosł. 10 000 lat!) Japoński okrzyk wyrażający radość, uznanie, pozdrowienie. [wróć]