Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Siostry” to zbiór emocji, lęków i nadziei. To wszystko to, czym możemy służyć innym. Nasze wzloty i upadki, kręte ścieżki, które oswajałyśmy, by dojść tu, gdzie jesteśmy. Nasza droga każdego dnia wyznacza nową linię startu, a pragnienia pokazują coraz to nowsze linie mety. Ufamy w ich piękno i wartość. Ufamy w naszą moc, dzięki której odkrywamy dorodność własnej siły i głębię bezsilności. Podążamy ścieżką akceptacji i wdzięczności. Twierdzimy, że każda z nas jest wystarczająca i zachwyca swoim życiem. Nasza wspólna książka to zaproszenie dla Ciebie, byś z czułością skupiła uwagę na sobie, na własnej drodze. Może nasze historie będą dla ciebie drogowskazem.
Justyna Bargielska, Marika Krajniewska, Izabela Szolc
Asperger, rozwód, toksyczne relacje, a może zwyczajny przytłaczający wstyd, który zniewala? O tym wszystkim piszą autorki dla swoich sióstr, takich jak Ty. Po co? By poczuły, że nie są same.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 127
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Izabela Szolc
Dedykuję poetce i pisarce Annie Janko – Tej Która Nigdy Nie Ucieka.
Aniu, czasem wszystkie jesteśmy „finalistkami”.
Z sercem.
Odwaga jest przyzwyczajeniem duszy
Cyceron
All God’s children need travelling shoes
Drive your problems from here
All good people read good books
Now your conscience is clear
I hear you talk girl
Now your conscience is clear
Tanita Tikaram „Twist in My Sobriety”
Opowiem Ci teraz o swojej minionej naiwności. Koncepcje, które wyrosły na niej, trochę mnie teraz bawią, trochę rozczulają. Już potrafią rozczulać, a to dlatego, że potrafiłam zdobyć się na to, aby oderwać się od dziecka, którym kiedyś byłam. Moje tzw. „wewnętrzne dziecko” nie istnieje. Zabiłam je i pozytywnie przeszłam żałobę. Pozostała pamięć, z rodzaju tych, które nie potrafią zrobić zbyt wielkiej krzywdy.
Kiedy byłam bardzo mała, wydawało mi się, że dorośli obdarzeni są niezwykłym darem rozumienia życia. Dokładnie z chwilą, kiedy kończą osiemnaście lat, spływa na nich jasność, która pozwala dzielić i rządzić. Opis ten, co prawda, sugeruje gwałtowność tego niezwykłego procesu, ale dla dziecka równie gwałtownym procesem jest pierwsza miesiączka czy pierwsza polucja. Coś się definitywnie zmienia. Tyle że akurat ten proces państwo jawnie weryfikuje i certyfikuje, obdarowując – w czasach mojego dzieciństwa – zieloną książeczką nazywaną Dowodem Osobistym, a polucja czy miesiączka są aktami bardziej intymnymi – może dlatego że ich data wystąpienia nie jest tak radykalnie i precyzyjnie określona w kalendarzu… Czy będąc dzieckiem, chciałam być dorosła? Nie pamiętam, ale przypuszczam, że nie. To mentalne wspomnienie sugeruje, że dorośli odcinali się ode mnie grubą kreską, a ja sama bliska byłam traktowania ich jak bogów. Byli dla mnie obcy, choć w rzeczywistości to ja byłam dla nich obca.
Z najwcześniejszych wspomnień wyłaniają się rozmazane, duże twarze. Nie rozpoznaję ich, a przynajmniej w tym „rozpoznaniu” nie ma uczuć; tylko wewnętrzna informacja – ta twarz jest dla mnie neutralna, ta zaspokaja moje potrzeby. Wspomnienie to praktycznie jest nie do opisania, ponieważ dotyczy istoty, która jeszcze nie wykształciła języka. Jak opisać stan albo rzecz, kiedy w najmniejszym stopniu nie można ustalić ich definicji? To nierealne. Jeszcze do tego wrócę.
Z czasem ludzie zaczęli przypominać cienie przesuwające się po kole wokół mnie. Dalecy, niezrozumiali, a jednak regularnie fizycznie obecni. Ich rytmiczne wizyty, rytmiczne czynności… Wciąż moja nieumiejętność dostrzeżenia charakterystycznych cech i twarzy. A jednak instynktowne wyczucie relacji i to tych, które nie dotyczyły mnie i ich, ale ich samych… Napisałam: przesuwający się po kole, a może raczej powinnam napisać: przesuwający się po okręgu. To miało oznaczać, że albo nie potrafiłam zarejestrować żadnych interakcji, jakie mieli pomiędzy sobą, bo takowe nie istniały, albo nie rejestrowałam ich, ponieważ nie były dla mnie w żadnym wypadku istotne. Tak czy siak: obcość, oddzielenie.
Nietrudno z takich ludzi uczynić „bogów”, szczególnie jeśli sami nie mieliby nic przeciwko temu.
Byłam w okolicach czterdziestki, kiedy z całą mocą uświadomiłam sobie, że ludzie kompletnie nie radzą sobie z życiem. Nie radzą sobie z myślą o śmierci, przede wszystkim tej własnej. Boją się biedy, chorób, głodu i co pomniejszych apokalips, które mogły ich dorwać.
Że dla większości egzystencja nie jest przemianą i rozwojem, drogą, a paniczną ucieczką wstecz, wciąż do ogranych kawałków… Nie twierdzę, że byłam zasadniczo inna, twierdzę jednak, że wydawało mi się, iż ludzie są bardziej racjonalni, poukładani i mniej szaleni, niż są w istocie. I zazdrościłam im tego, bowiem ja okresowo przez całe życie dostawałam szmergla czy też zapadałam na szmergiel (ta forma bardziej mi się podoba). Szmerglem zaś nazywam depresję.
Poczułam się wtedy oszukana, a dokładniej uwiedziona przez dorosłych w procesie mojej dziecięcej socjalizacji, oszukana i, rzecz jasna, wściekła. Moja naiwność nie mogła trzasnąć z większym hukiem ani w bardziej nieodpowiednim momencie – bo i zbyt późno, i zbyt wcześnie.
I wy śmieliście mi mówić, jak ja mam żyć? I ja wam uwierzyłam? Naprawdę? Naprawdę?
Pewnych stanów emocjonalnych nie da się opisać, kiedy tkwi się wewnątrz nich. Na pewno tak jest z głęboką depresją. Tu w ogóle należałoby zadać sobie pytanie, czy depresja jest stanem emocjonalnym? Kiedy ustalono, że jest chorobą, to już dokonano milowego kroku w medycynie. Nie jest grzechem, nie jest przypadłością, nie jest losem. Jest chorobą. Umysłową czy somatyczną? Czy tak łatwo to rozdzielić? Nie wydaje mi się. Depresja to ból. Ale jak ten ból określić? Czy jest rwący? Kłujący? Pulsujący? Przewlekły? I co boli? Gdzie boli? Same pytania. To chyba Styron, a może Styron po lekturze Camusa, zasugerował, że ciężka depresja jest możliwością wejrzenia w agonię. Nie dowiemy się. Agonia ma to do siebie, że nikt jej nie przeżywa. A głęboką depresję można przeżyć, a nawet przeżywa ją większość chorych, choć śmiertelność na poziomie dwudziestu procent jest porażająca. Zabijasz się, bo to jedyna możliwość przerwania tego stanu. Tego bólu. A przynajmniej tak ci się wydaje… Bowiem w głębokiej depresji czas zastyga. Nie ma ani przeszłości, ani przyszłości. Tylko upiorne TO. To trwanie przypomina, ale tylko trochę, troszeczkę, stan po zapaleniu gównianego skuna. Wskazówki zegarka ani drgną, liście na wietrze zyskują percepcję obrazu liści na wietrze ustawionych na stopklatce. Nikt jednak nie pozostaje upalony na tyle długo, aby to stawało się śmiertelnie niebezpieczne. Gdyby wszystkich akurat tak dotykało THC, to ruch walczący o zalegalizowanie marihuany po prostu by nie istniał… A więc ból… A więc trwanie… Skąd? Jak? Nie da się opisać głębokiej depresji, będąc w głębokiej depresji, bo wtedy po prostu się nie pisze. Dowleczenie się do kibla jest sukcesem, ogromnym sukcesem, którego jednak się nie odnotowuje. Leżysz… Leżenie… Ciało ciężkie jak głaz… Ciało z ołowiu. Z perspektywy czasu myślę, że akurat fizyczny bezruch nie jest taki zły. Nie zrobisz sobie krzywdy, leżąc jak placek. Chyba że akurat postanowisz się zagłodzić. Chociaż to zdanie sugeruje już jakąś intencję podmiotu w depresji… A ty po prostu nie jesz. Jedzenie jest ci akurat teraz najmniej potrzebne. Nie pijesz. Choć akurat – kolejny sukces – w końcu się napijesz… Nie wiem dlaczego, ale się napijesz i pójdziesz do kibla. Choć podobno są i tacy, co i tego nie potrafią. Rzecz jasna, opisuję tutaj coś, co przytrafiło się mnie. A moja depresja, kiedy już się pojawiała i rozwijała, to pędziła na trzy dominujące objawy: nie mogę się ruszyć, czas się zatrzymał, boli… Nie jest mi łatwo to pisać. Mdli mnie ze strachu, kiedy myślę o tym, że jeszcze kiedykolwiek coś takiego mogłoby mi się przydarzyć, a przecież nie ma gwarancji, że się nie przydarzy. Cholera, czuję lęk, czuję panikę! A przecież uświadamiam sobie, że wspomnienie mojej depresji to tylko „przeczucie” wspomnienia mojej depresji. Kiedy depresja znika, to się jej nie pamięta tak naprawdę. Mówi się, że kobiety nie pamiętają bólów porodowych, że gdyby pamiętały, to nigdy nie zdecydowałyby się rodzić po raz kolejny. Może tak jest. Może. Nie wiem. Jednak poród rozpatruje się przede wszystkim na płaszczyźnie fizjologicznej, a depresję – na ogół – na płaszczyźnie psychicznej. Chociaż i rodzącym, i ludziom w depresji mówi się: weź się garść! A proszę bardzo: weźcie się w garść, kiedy będziecie rodzić siłami natury albo kiedy będziecie w głębokiej, nieomal katatonicznej depresji (czy katatonia boli?).Bardzo jestem ciekawa jak Wam, jak Ci pójdzie.
„Na pandemię wirusa chcemy odpowiedzieć powszechnością modlitwy, współczucia, czułości”. Słowa papieża Franciszka.
Nie wkładam jeszcze kciuka do ust, ale w jakiś emocjonalny sposób się uwsteczniam. Budzi mnie (sic!) mimowolne tarcie stopą o stopę – taki zwyczaj miałam w dzieciństwie. Babcia wlewała we mnie neospasminę, co nie przeszkadzało mi moczyć się w łóżko, okresowo do ósmego roku życia. Nocami, noc po nocy, świecą się światła w oknach mieszkań bloku naprzeciwko naszego. Szeregowo, myślę, szeregowo jak lampki na choince; uspokojona zgasłaby jedna z nich to zgasłyby wszystkie.
Projekt okładki i ilustracje: Dorota Janicka
Skład: Izabella Różyńska
Redakcja i korekta: Słowność Julia Diduch-Stachura
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Copyright © Izabela Szolc, Marika Krajniewska, Justyna Bargielska
Copyright © Wydawnictwo Papierowy Motyl
Wydanie pierwsze • Warszawa 2022
www.papierowymotyl.pl
ISBN 978-83-67533-02-7