Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szacunek do jedzenia to coś dużo więcej niż radość z organicznej marchewki czy kawałka dobrego sera; to nasza jedyna droga przeżycia.
Dlaczego jedzenie uratuje świat? Bo wszyscy jemy. Bo gotując i jedząc wspólnie, dowodzimy swojego człowieczeństwa. Bo proces produkcji jedzenia ma ogromy wpływ na planetę i na nasze zdrowie, a zmieniając nasze menu, możemy uratować świat i pomóc sobie nawzajem.
Industrializacja osłabiła lub nawet zerwała nasze więzi z naturą. Bogaci są coraz bogatsi i szczuplejsi, a biedni, nie mając czasu i pieniędzy, jedzą tanie przetworzone jedzenie co ma ogromny, negatywny wpływ na ich zdrowie. Carolyn Steel ostrzega, że jeśli nie zsynchronizujemy się z naturą na wzór naszych przodków i nie zmienimy swojego stosunku do tego, co i jak jemy – zniszczymy naszą planetę bezpowrotnie.
W siedmiu rozdziałach, poświęconych odpowiednio zagadnieniom jedzenia, ciała, domu, społeczeństwa, miasta i wsi, natury oraz czasu autorka zastanawia się nad rolą i wartością pożywienia i nad naszym stosunkiem do niego. „Szacunek do jedzenia […] to nasza jedyna droga przeżycia.” - pisze. Dlatego marzy o samożywiących się miastach z ogrodami na dachach i farmami wertykalnymi, analizuje poglądy starożytnych filozofów i osiągnięcia współczesnej nauki. W skrócie - marzy o sitopii. Dobra sitopia to naturalnie zeroemisyjne społeczeństwo, ponieważ całe pożywienie wywodzi się z natury, a dobre praktyki rolnicze dbają o naturalne cykle ekologiczne i je naśladują.
Nie uczą tego w szkole, ale intuicja moralna ci podpowiada, że możesz mieć dobre życie tylko jeśli zatroszczysz się o swój świat. Niekoniecznie jednak wiesz, co możesz zrobić, zaczynając od swojej kuchni, spiżarni, lodówki, zamiast czekać aż ktoś znów wymyśli za nas uniwersalne rozwiązanie. Które jak wszystko co uniwersalne, jest dobre dla wszystkich a zatem dla nikogo. Słusznie zatem dałeś się skusić przez tę książkę. Zacznij od siebie, zacznij czytać.
Paweł Bravo [fragment wstępu]
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 577
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©Carolyn Steel, 2020
Published by agreement with Jonathan Pegg Literary Agency, UK and Book/lab Literary Agency, Poland
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Szling, 2021
Copyright © for introdaction by Paweł Bravo, 2021
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Wysoki Zamek, Kraków 2021
TYTUŁORYGINALNY Sitopia. How Food Can Save the World
OPIEKAREDAKCYJNA Jacek Tokarski
REDAKCJA Anna Dworak
KOREKTA Katarzyna Szajowska, Mariola Będkowska
PROJEKTOKŁADKI Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
SKŁAD Iwona Tokarska
Wydawnictwo Wysoki Zamek
ul. Dzielskiego 2 lok. 225, 31-420 Kraków
e-mail: [email protected]
Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.wysokizamek.com.pl
ISBN 978-83-960107-3-5
Partnerzy polskiego wydania książki:
BNP Paribas Bank Polska S.A.
Knauf Insulation Sp. z o.o.
Nie, nie wyciągaj z kosza paragonu z supermarketu ani nie sprawdzaj na wyciągu z karty, jeśli zamówiłeś lub zamówiłaś go w chwilowo nieczynnej restauracji z dowozem – czy z braku czasu, czy po to, by wesprzeć ulubiony lokal w trudnym czasie, bo nie wyobrażasz sobie swojej miejskiej egzystencji bez rozwiniętej gastronomii i płacisz za tę namiastkę, traktując to jako inwestycję w przyszły powrót do tak zwanej normalności. Mam przy okazji nadzieję, że dałeś solidny napiwek zziębniętemu kurierowi.
Nie pytam o twój bezpośredni wydatek. Owszem, on też nam wiele może powiedzieć – o twoim statusie materialnym, aspiracjach, priorytetach, a także miejscu pochodzenia i zamieszkania. I to są bardzo ważne sprawy, świetny punkt wyjścia do brzemiennych w treści przemyśleń – a może i ważnych życiowych decyzji. O czym na pewno wiesz, skoro skusiła cię w księgarni książka, o której wiesz na razie tylko tyle, że próbuje świat wyjaśnić, a może i naprawić, opisując to, co i jak ludzie jedzą.
Skądinąd byłoby ciekawe pobawić się kiedyś w rozbicie wydanych właśnie na obiad pieniędzy na składowe łańcucha wartości, którego twoje decyzje zakupowe i strategia konsumencka są ostatnim ogniwem. Okazałoby się szybko, jak niewielka część trafia do ludzi i wspólnot zajmujących się faktycznym wytworzeniem podstawowych składników tego, co masz w garnku i na talerzu. Rolników, hodowców, pierwszych przetwórców, poddających to, co zebrane lub zarżnięte niezliczonym procesom, których najważniejszym celem jest uczynienie całego tego dobra strawnym, zdatnym do transportu i bezpiecznego przechowywania. Pamiętasz, ci ludzie pojawiają się właściwie od razu na pierwszych kartach twoich świętych ksiąg i w mitach, baśniach, którymi uczono cię rozumieć strukturę świata i rozróżniać dobro od zła. Są archetypami ludzkiego trudu. Dziś dostają nędzne grosze, z tej góry pieniędzy, jaka krąży po branży spożywczej. Uzmysłowienie sobie tego, ile po drodze zostało na kontach pozbawionych twarzy firm jak najdalszych od pola, obory czy sadu, doskonale obojętnych na to, czy twoje jedzenie dobrze służy tobie i otoczeniu, za to wybitnie zainteresowanych tym, żeby skutecznie nawciskać ci coraz to nowsze obietnice szczęścia... otóż rozpisanie tej struktury zysków byłoby dość proste, wystarczyłby kawałek serwetki. Ale popsułoby ci to trawienie, zostawmy więc to na kiedy indziej. Zresztą już w szkole uczyli cię, że podział pracy to jeden z pierwszych przejawów rozwoju cywilizacji, nie ma więc co narzekać, że mieszkając w mieście, nie uprawiasz roli i nie tkasz płótna na kaftan z lnu rosnącego za oknem. Może ten podział jednak zaszedł za daleko i dałoby się kilka pięter tej koszmarnej konstrukcji zburzyć, zastąpić prostszymi powiązaniami? O tym też na pewno rozmyślasz, skoro skusiła cię w księgarni książka, o której wiesz na razie tylko tyle, że próbuje świat wyjaśnić a może i naprawić, opisując to, co i jak ludzie jedzą.
Zostawmy więc, jak się rzekło, wydane pieniądze, skupmy się na tym, kto i czym płaci za fakt, że twoje jedzenie jest względnie tanie i od co najmniej połowy zeszłego wieku w naszej przytulnej Europie problemem nie jest głód, lecz co najwyżej nie dość szeroki wybór żywnościowy. Myślisz czasem, jak i gdzie powstają te koszty, w czym je wyrazić, jak je rozpoznać? Jeśli to brzmi abstrakcyjnie, i nie lubisz słuchać o ekonomii, to pomyśl, że czasami walutą jest twoje własne zdrowie, o czym już ci powiedział albo wkrótce powie lekarz, diagnozujący cukrzycę oraz inne schorzenia i zaburzenia związane bezpośrednio z układami odpowiedzialnymi za przemianę materii. Czasem degeneracja tej materii nie odbywa się w twoim ciele, ale w otoczeniu na tyle bliskim, że jesteś w stanie naocznie rejestrować wyjałowienie monokulturowego krajobrazu, gdy przecinasz samochodem jakiś ważny rolniczo region. Jechałeś kiedyś przez któreś zagłębie sadownicze? Często jeżdżę z Warszawy na południe i muszę zamykać oczy, kiedy mijam okolice Grójca. Bo potem po nocach śnią mi się te rozpięte na drutach po horyzont rozpaczliwe badyle, niby-drzewka, koszmarne mutanty zmuszone do dźwigania na cienkich gałązkach jabłek już w rok czy dwa po nasadzeniu. Jak te kurczaki, zmutowane tak, by ich cenne rynkowo piersi tak szybko przybierały na masie, że ptak nie jest w stanie siebie samego udźwignąć i spędza krótki żywot w stanie właściwie półparaliżu.
Ale tego nie widzisz, nawet jeśli ferma jest tuż obok drogi. Zresztą na szczęście dla twojego spokoju większa część szeroko pojętych ekologicznych i społecznych kosztów jedzenia jest generowana na tyle daleko, że nie masz szans zobaczyć zaburzonych ekosystemów, zdewastowanych siedlisk, upadających społeczności i wyzysku. I nie myśl, że to cię nie dotyczy, skoro nie jesz mięsa, które jest ostatnio na cenzurowanym jako sprawca znacznego śladu węglowego, wycinki lasów i innych łatwych do pokazania w telewizji szkód dla planety. Twoje awokado, ten fundament świadomej wegańskiej diety, nie jest wcale lepsze. Po co zresztą szukać przykładów aż w Ameryce Łacińskiej okradanej z wody na uprawy naszego ulubionego dodatku do tosta. Pytałeś kiedyś sprzedawcę truskawek, ile płaci i jak traktuje swoich robotników z Ukrainy? I ile musiałyby te truskawki kosztować, gdyby chciał płacić stawkę uważaną za godziwą w polskich warunkach? Powiesz oczywiście, że tych ludzi nikt nie zmusza, a śmieszne dla nas pieniądze stanowią całkiem dobrą płacę w ich warunkach. Może to i prawda, ale przyjmę ten argument dopiero, jak się zdecydujesz pomieszkać tydzień w rozgrzanym od słońca kontenerze i odbębniać przedłużone dniówki w zgięciu wpół nad krzaczkami. Zresztą w naszej zbiorowej świadomości powinniśmy nosić ślady tego doświadczenia, bo pozostajemy jako społeczeństwo częścią tego osobliwego taśmociągu, który ze wschodu na zachód przenosi pracę zapewniającą tanie jedzenie: Polacy wszak zbierają niemieckie szparagi. Pewien tamtejszy plantator, zapytany, czemu w warunkach pandemii i zamkniętych granic nie zatrudni raczej miejscowych, odpowiedział, że to jest praca, od której bolą plecy, co dla Niemca jest nie do przyjęcia. A może okazałoby się do przyjęcia, ale za zdecydowanie większe, niemieckie, a nie polskie pieniądze.
Ból pleców da się jako tako wycenić – choćby odnosząc do stawek za rehabilitację kręgosłupa. Podobnie jak koszt regeneracji zwyrodniałych systemów przyrodniczych. Tyle że jeśli mieszkasz w Europie, to raczej za to nie płacisz – delegujemy to na obce społeczności ludzi i przyszłe pokolenia. Co prawda w fundamentach naszej cywilizacji zawarte są te dwie prawdy – że będziemy w pocie czoła zdobywać pożywienie, a zarazem czynić sobie ziemię poddaną. Ale czy obie te zasady bytowania na ziemi nie poszły w swojej realizacji za daleko? I w dodatku w sposób skrajnie nierówno dzielący owe zadane przez Boga pot i poddaństwo? Może nie robisz tego w sposób systematyczny, ale na pewno przeczuwasz, że nie ma czegoś takiego jak tani obiad, skoro skusiła cię w księgarni książka, o której wiesz na razie tylko tyle, że próbuje świat wyjaśnić, a może i naprawić, opisując to, co i jak ludzie jedzą.
Na pewno też masz złe myśli, że ta bania musi pęknąć. Ale nie wiesz, jak temu zapobiec. Czujesz, że jesteśmy w samym środku czegoś, co z braku lepszego słowa nazywamy „Systemem”. Wszystko to, co budzi twój niejasny niepokój albo wyartykułowany sprzeciw, wydaje się dobrze naoliwioną maszynerią, której nie da się zatrzymać, podregulować – czy choćby totalnie zniszczyć w szale sprawiedliwego gniewu. Już anarchiści sprzed półtora wieku przekonali się, że bombą i rewolwerem nie zburzy się państwa i ustroju, a co dopiero dziś, kiedy ten system wydaje się o wiele bardziej domknięty, samonośny, tresujący nasze najgłębsze instynkty i umiejący nawet spieniężyć nasze odruchy buntu. Czucie się częścią i sługą systemu budzi przygnębienie, a zarazem to bardzo wygodna postawa, pozwala bowiem poużalać się nad złym losem, po czym w spokoju pielęgnować swoje miejsce w jego strukturach. Co jakiś czas wykonać gest, pusty i piękny jak foremny dzban ze szlachetnej gliny, jeden procent podatku na Greenpeace, stalowa słomka do drinków, skrzynka warzyw od rolnika. Na pewno cię to czasami, w chwilach szczerości, gniecie, skoro skusiła cię w księgarni książka, o której wiesz na razie tylko tyle, że próbuje świat wyjaśnić, a może i naprawić, zaczynając od tego, co i jak ludzie jedzą.
Cały ludzki świat i sposób naszego w nim bytowania jest zdeterminowany przez jedzenie – a taki jest sens tytułu książki, którą trzymasz w rękach. Opisuje go równanie, którego złą stronę mniej więcej znasz, rozumiesz te sprzeczności, jakich tutaj dotknęliśmy. A jeśli nie całkiem znasz, to Carolyn Steel zaraz cię wprowadzi w jeszcze więcej szczegółów. Czy jest zatem w ogóle jakaś dobra niewiadoma, po drugiej stronie tego wzoru? Jakaś strategia realnej, trwałej, zmiany na lepsze, odnalezienia równowagi między głodem a przesytem, między pracą a odpoczynkiem, między nieosiągalną, niekoniecznie zawsze chwalebną prostotą przodków a koszmarną wizją coraz bardziej nieludzkiej przyszłości? Jak wyciągnąć to, co dobre z postępu nauk i technik, nie skazując się na bycie bezwolnym sługą mechanizmów, które wymykają się spod kontroli? Jak zatem każdy może na swoją małą miarę rozszczelniać system, żeby nasza troska o świat i siebie znalazła praktyczny, planetarny wymiar?
Nie uczą tego w szkole, ale intuicja moralna ci podpowiada, że możesz mieć dobre życie, tylko jeśli zatroszczysz się o swój świat. Niekoniecznie jednak wiesz, co możesz zrobić, zaczynając od swojej kuchni, spiżarni, lodówki, zamiast czekać, aż ktoś znów wymyśli za nas uniwersalne rozwiązanie. Które jak wszystko co uniwersalne, jest dobre dla wszystkich, a zatem dla nikogo. Słusznie zatem dałeś się skusić przez tę książkę. Zacznij od siebie, zacznij czytać.
Rok, który upłynął od wydania Sitopii, w marcu 2020, dokładnie w tym samym tygodniu, w którym ogłoszono początek pandemii, był jak żaden inny w historii. Chociaż wielkie epidemie szerzyły się w świecie zawsze – a ich skutki były dużo bardziej zabójcze – nigdy wcześniej państwa nie zawieszały normalnego życia, by je zwalczać. Kiedy w czasie lockdownu po raz kolejny czytałam Dżumę Camusa, tym, co uderzyło mnie w powieści najbardziej, był brak społecznego dystansu: lekarze zajmowali się pacjentami bez środków ochrony osobistej, a bary i teatry cały czas pozostawały otwarte.
Obecna pandemia dała zatem początek bezprecedensowemu eksperymentowi społecznemu, na którego skutki przyjdzie nam jeszcze poczekać. Kiedy w zeszłym roku ogłoszono pierwszy lockdown, dla mnie samej był to fatalny moment, ponieważ dopiero co wydałam książkę i w planach miałam ponad czterdzieści różnych wydarzeń na żywo, z których każde zostało odwołane. Dzięki nowoczesnej technologii, o której wówczas niewielu z nas słyszało – Zoom – okazało się jednak, że nie wszystko stracone. Odwołane wydarzenia powoli, jedno po drugim przybierały formę wirtualną, a co więcej, dzięki magii internetu i na przekór geografii niespodziewanie pojawiło się wiele innych. Lockdown nie tylko nie przeszkodził mi, jak się obawiałam, w dyskusji o Sitopii, ale dał szansę na ciekawsze rozmowy z ludźmi ze wszystkich środowisk i z każdego zakątka świata, które w przeciwnym wypadku nie byłyby możliwe. To było niesamowite.
Moment wydania polskiej wersji Sitopii jest więc trafiony, ponieważ przekonałam się, jak bardzo tematy poruszone w książce rezonują z ludźmi; być może nawet silniej, niż miałoby to miejsce, gdyby nie nadeszła pandemia. W istocie COVID rzucił światło na wiele kwestii, które nawet przed atakiem wirusa były naglące. Na przykład fakt, że epidemia miała swój początek na mokrym targu dzikich zwierząt w Chinach, jest historią samą w sobie: nasza relacja z naturą niebezpiecznie szwankuje. Przemysłowa produkcja żywności poważnie osłabiła bioróżnorodność w świecie człowieka, a ingerencja w dziką przyrodę naraża nas na nowe choroby. Eksperci od dawna ostrzegali przed takimi zagrożeniami, ale dopiero teraz, kiedy życie uległo całkowitemu zakłóceniu, dla wielu ludzi niebezpieczeństwo stało się realne. W Europie widok ogołoconych półek sklepowych na początku lockdownu był szokujący; to symbol tego, jak delikatny jest nasz system żywnościowy, a wraz z nim nasze miejsce na Ziemi.
Covid nie tylko przypomniał nam o potędze natury i współzależności między nią a nami, ale także uwypuklił fakt, że nasza gospodarka stwarza nierówności – i że nie doceniamy „kluczowych pracowników” utrzymujących nas przy życiu. Ale COVID również pokazał nam, jak, gdy zachodzi taka potrzeba, potrafimy się zmobilizować i dokonać wielkich aktów altruizmu, rezyliencji i odwagi. Najcenniejszą rzeczą, którą możemy wynieść z tej pandemii, jest wyciągnięcie wniosków i na ich podstawie odbudowanie naszego życia.
W książce przekonuję, że najlepszym na to sposobem jest jedzenie. Covid uprzytomnił nam, że jedzenie jest największą siłą kształtującą życie i świat; niezbędną w naszych związkach z przyrodą i innymi stworzeniami. Oparliśmy życie na założeniu, że pokarm jest tani, ale – co pokazała nam pandemia – nie ma taniej żywności. Oprócz uruchomienia ekologicznego dzwonka alarmowego pandemia pokazała także, do jakiego stopnia spożywanie wysokoprzetworzonej żywności przemysłowej zagraża naszemu zdrowiu: większość „chorób współistniejących”, które czynią nas tak podatnymi na wirusa, jest dietozależna.
Wypływa z tego nauka, że pilnie musimy zmienić sposoby spożywania i produkowania żywności, to z kolei oznacza, że musimy na nowo zacząć szanować jedzenie – co stanowi kluczowe zagadnienie w Sitopii. I znowu COVID uwidocznił nam jak: w lockdownie ci, którzy mogli pracować zdalnie, więcej czasu i uwagi poświęcali temu, co jedzą, rodziny gotowały i razem spożywały posiłki, a sąsiedzi dzielili się jedzeniem lub pomagali innym w zakupach, sławni szefowie kuchni pichcili w szkołach, puby zmieniły się w lokalne centra żywieniowe, a drobni producenci stworzyli nowe sieci dostaw, sprzedając towar bezpośrednio klientom. W ciągu kilku tygodni w Wielkiej Brytanii i innych krajach powstały zupełnie nowe regionalne systemy dostaw żywności sezonowej i wiele osób stwierdziło, że w rezultacie dużo bardziej docenia jedzenie, uprawiając, gotując i jedząc lepszą żywność oraz dużo mniej jej marnując.
Oczywiście nie wszyscy czerpali z tego zyski: korzystanie z banków żywności gwałtownie wzrosło w czasie lockdownu, bo miliony ludzi straciły pracę, a wiele zmuszonych do zaprzestania działalności małych firm spożywczych może nie przetrwać, pozostawiając pole otwarte na dominację dużych sieci. Ogromny wzrost zakupów robionych online zagraża sklepom znajdującym się przy ulicach handlowych, które już przed pandemią zmagały się z problemami, a w sytuacji, kiedy wielu pracowników administracji nadal będzie pracowało zdalnie, centra miast staną przed niepewną przyszłością. Wreszcie, jeżeli weźmiemy pod uwagę niedobór pieniędzy, istnieje wyraźne niebezpieczeństwo, że popyt na tanią żywność tylko wzrośnie.
Odbudowa po pandemii wystawi nasze rządy na ciężką próbę, w czasie kiedy kryzys klimatyczny i inne zagrożenia ekologiczne również wymagają ich pilnego działania. Ale być może ten zbieg poważnych kryzysów okaże się szansą. Nigdy wcześniej społeczna świadomość potrzeby zmiany nie była większa ani nie było bardziej dobitnych dowodów na naszą zdolność i gotowość do adaptacji. To może być nasza największa jak do tej pory szansa, by stworzyć lepszą, bardziej ekologiczną i sprawiedliwą wizję dobrego życia i urzeczywistnienia pomysłów. Potrzeba wzmocnienia lokalnego i globalnego zarządzania oraz współpracy nigdy nie była wyraźniejsza: odpowiedzialność bogatych narodów za pomoc biednym w pokonaniu kryzysu może doprowadzić do nowego porozumienia między Północą a Południem i do nowej umowy społecznej, opartej nie na konsumpcjonizmie, zysku i wyzysku, ale na rezyliencji, współpracy i sprawiedliwym, przejrzystym handlu.
W nadchodzących latach spojrzymy wstecz na rok 2020 i uznamy go za punkt zwrotny: moment, kiedy wreszcie zdaliśmy sobie sprawę, że żyjemy na ograniczonej, wzajemnie połączonej planecie. Możemy postrzegać lockdown jako czas, kiedy wreszcie zrozumieliśmy, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi: dobra praca, porządny dom, czas spędzany z przyjaciółmi i rodziną, kontakt z przyrodą, poczucie miłości i przynależności. Kryteria dobrego życia obejmują co innego w różnych kulturach na całym globie, ale w istocie rzeczy są uniwersalne, a dobre jedzenie nieodmiennie znajduje się w jego centrum. Społeczne odradzanie się zawsze kręciło się wokół jedzenia – wspólny problem, jak jeść, stał przecież za ewolucją naszego gatunku. Odkąd jesteśmy ludźmi, próbowaliśmy stworzyć lepszą sitopię – może tym razem nam się uda.
Carolyn Steel
luty 2021
Jakiś czas temu brałam udział w konferencji TED Global w Edynburgu. Ostatniego dnia, po prawie tygodniowym przysłuchiwaniu się kilkunastu intelektualistom, wynalazcom, artystom i aktywistom opowiadającym o życiu wypełnionym inspiracją i pracą, skuliłam się wyczerpana na pufie, kiedy podszedł do mnie wysoki Holender i przedstawił się jako wiceprezes Shella. „Szukam odpowiedzi – powiedział. – Słucham tych wystąpień od tygodnia i nie dowiedziałem się niczego, co miałoby znaczenie. Mamy do rozwiązania ogromne problemy! Czy ma pani jakieś dobre pomysły? Jeśli zdradzi mi pani jakiś, to mogę zainwestować miliony!”
Przysłuchując się przez kilka dni czemuś, co według mnie było niekończącym się ciągiem dobrych pomysłów, byłam lekko zaskoczona. Mimo wszystko zdobyłam się jednak na refleksję nad tym, co mówił człowiek z Shella, i w końcu powiedziałam mu, że według mnie na świecie najbardziej brak filozofii. „Zapomnieliśmy, jak stawiać ważne pytania – zauważyłam. – Na przykład, czym jest dobre życie”. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. Z niezrozumienia i niedowierzania przeszedł w zniecierpliwienie i wreszcie w złość. „Nie mamy na to czasu! – Prawie mnie opluł. – Jest nas siedem miliardów ludzi, żyjących ponad stan, niszczących planetę, i pani mi mówi, że potrzebujemy filozofii?”
Nie to stanowiło bezpośrednią inspirację dla tej książki, ale owa wymiana poglądów pomogła mi zgromadzić powody dla jej napisania. Tak jak mówił ten szalenie zestresowany Holender, my, ludzie XXI wieku, stoimy przed wieloma wyzwaniami stanowiącymi zagrożenie dla naszego życia, i – jeśli ma się nam udać – to wymagają one dalekosiężnego myślenia, natychmiastowych działań i współpracy na skalę międzynarodową. Co do tego nafciarz i ja chętnie się zgodziliśmy; różniliśmy się jednak podejściem do przezwyciężenia kryzysu. O ile on szukał technicznych rozwiązań naszych wielorakich problemów, ja chciałam zająć się leżącymi u ich podstaw przyczynami, badając czynniki, założenia i wybory, które za nimi stały. O ile technologia i filozofia wzajemnie się nie wykluczają – z całą pewnością potrzebne są nam obie – to nasze biadolenie na pufach ilustrowało przepaść między nimi. W książce właśnie tę różnicę staram się zniwelować za pomocą środka przekazu, jakim jest jedzenie.
Dlaczego jedzenie? Ponieważ bez wątpienia jest to najpotężniejszy dostępny nam nośnik skłaniający do refleksji i wspólnych działań w kierunku zmiany świata na lepszy. Jeszcze zanim nasi przodkowie stali się ludźmi, pożywienie kształtowało nasze ciała, przyzwyczajenia, społeczeństwa i środowisko. Jego oddziaływanie jest tak wszechobecne i głębokie, że większość z nas nawet tego nie zauważa, a przecież jest nam tak znane jak własne twarze. Jedzenie jest doskonałym łącznikiem, materią życia i jego najczystszą metaforą. Zdolność oplatania całego świata i idei nadaje mu nieporównywalną moc. Można powiedzieć, że jest najpotężniejszym narzędziem przekształcającym nasze życie, z czego nie zdawaliśmy sobie nigdy sprawy.
W mojej pierwszej książce Hungry City przyglądałam się, jak żywienie miast wpływało na cywilizacje na przestrzeni czasu. Książka podążała w ślad za jedzeniem, z lądu i morza drogą i szynami na rynek, do kuchni, na stół i wysypisko śmieci, pokazując, jak każdy etap podróży nadawał formę życiu ludzi na całym świecie. Kiedy kończyłam ją pisać, zdałam sobie sprawę z tego, jak głęboko jedzenie kształtuje niemalże każdy aspekt naszej egzystencji. Postanowiłam ostatni rozdział zatytułować Sitopia (z greki sitos – jedzenie + topos – miejsce), by nadać nazwę temu odkrytemu zjawisku: żyjemy w świecie stworzonym przez jedzenie. Pod pewnymi względami wpływ jedzenia jest oczywisty (w szczególności, kiedy jesteśmy głodni albo nie możemy zapiąć spodni), jednak w innym przypadku jego oddziaływanie pozostaje niezgłębione i tajemnicze. Ilu z nas przykładowo zastanawia się, jaki wpływ jedzenie wywiera na nasze umysły, wartości, prawa, gospodarkę, domy, miasta i środowisko – a nawet na nasze postawy wobec życia i śmierci?
Ta książka podąża śladem tamtego odkrycia. Jedzenie nadaje kształt naszej egzystencji, ponieważ jednak jego oddziaływanie jest zbyt duże, by je zauważyć, to w większości odbywa się poza naszą świadomością. W uprzemysłowionym świecie nie szanujemy już produktów spożywczych, płacąc za nie najmniej, jak się da. W rezultacie żyjemy w złej sitopii, w której skutki jedzenia są w dużej mierze zgubne. Wiele z największych wyzwań, przed którymi stoimy – zmiany klimatyczne, masowa zagłada, erozja gleby, wyczerpywanie zasobów wody, zanieczyszczenie, odporność na antybiotyki i choroby dietozależne – wynika z nieszanowania żywności. Jednakże, czego dowodzić będzie ta książka – doceniając pokarm na nowo, wykorzystamy to jako pozytywną siłę, by nie tylko przeciwdziałać zagrożeniom i zapobiegać licznym bolączkom, ale by zbudować bardziej sprawiedliwe i wytrzymałe społeczeństwa oraz by wieść szczęśliwsze i zdrowsze życie.
Sitopia, podobnie jak Hungry City, składa się z siedmiu rozdziałów odtwarzających drogę produktu, w tym wypadku zaczynam od talerza z jedzeniem i wędruję przez wszechświat. Opowieść ma źródło w samym jedzeniu, przemieszczając się przez ciało, dom, społeczeństwo, miasto i wieś, naturę oraz czas. Na każdym etapie – lub stopniu – tej podróży przez pryzmat pożywienia odkrywam źródła i dylematy naszej obecnej sytuacji i pytam, jak możemy ją poprawić.
Pokarm leży w sercu sitopii, ale książka ta zasadniczo nie jest o jedzeniu; raczej bada, jak żywność w sposób spójny i korzystny może pomóc zmierzyć się z naszymi najprzeróżniejszymi rozterkami. Nie możemy żyć w utopii, jednak myśląc i działając przez pryzmat jedzenia – łącząc siły, by zbudować lepszą sitopię – możemy znaleźć się nad podziw blisko.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.