Skald: Pasterz pieśni - Łukasz Malinowski - ebook + audiobook

Skald: Pasterz pieśni ebook

Łukasz Malinowski

4,3

Opis

Finał Sagi o Ainarze Skaldzie
Awanturniczy cykl historycznej fantasy osadzony w realiach Europy z połowy X wieku

 Ainar Skald walczy z zaciętością berserka, obmyśla plany z przenikliwością Mimira, śmieje się przeznaczeniu w twarz, a na grobach wrogów układa pieśni sławiące jego dokonania.

Gorąca Afryka i mroźna Norwegia stają się areną ostatniej przygody skandynawskiego poety. Na dwóch krańcach świata rozegra się krwawa walka o władzę i odkupienie własnych win.

Mijają trzy lata od tragicznych wydarzeń na Krecie. Załamany Ainar wyrzekł się boga, miecza, a nawet własnej mowy i czeka na śmierć w pustynnej wiosce Taghaza. Tymczasem jego najlepszy przyjaciel Ali Czarny Berserk wraca w swoje rodzinne strony i próbuje naprawić błędy z młodości. Na drodze staje mu ghan Wagadou, który włada potężnym afrykańskim imperium. Gdy Ali wpada w tarapaty, Skald raz jeszcze musi znaleźć w sobie siłę do walki. Nie zostało mu dużo czasu, albowiem Północ wzywa strudzonego wędrowca do domu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 749

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opowieść pasterza

Noreg, roku Pańskiego 1107

Niewidomy starzec zmierzał ku stromemu brzegowi fiordu, badając drogę grubym kosturem. Zmęczony był życiem, przygarbiony, ale krok miał pewny i prawie nie ślizgał się na mokrej trawie. W końcu laga trafiła w pustkę i mężczyzna zatrzymał się tuż nad przepaścią. Jeszcze krok, a starym zwyczajem Północy roztrzaskałby się na skałach i trafił do Gmaszyska Zarżniętych. Albo i nie, ponieważ jego zdaniem do halli poległych wojowników nie wpuszczali starych głupców, którzy sami sobie odebrali życie. Nie skoczył więc, tylko nabrał głęboko powietrza i wchłonął zapach morza. I już wiedział, że zimowe sztormy dobiegały końca.

Tyle razy wyczekiwał dnia rozpoczęcia sezonu wypraw, że nauczył się bezbłędnie rozpoznawać jego nadejście. Młodzi nie pytali go już jednak o zdanie, bowiem w tych czasach sami wszystko wiedzieli lepiej, a przynajmniej tak im się wydawało. Wczoraj w katedrze w Nidaros odprawiono mszę w intencji obłaskawienia morza. Uczestniczył w niej konung Sigurd razem ze swoimi drużynnikami. Świątynia, której budowę rozpoczęto kilka lat temu, nie miała jeszcze dachu i wciąż daleka była od ukończenia, kiedy więc w połowie uroczystości zaczęło padać, wszystkich porządnie zmoczyło i przekonało modlący się tłum, że niebiosa jeszcze przez kilka dni będą się burzyć. W Nidaros nadal żyli jednak ofiarnicy starych bogów, którzy wciąż wierzyli w dawne sposoby przewidywania pogody, wysłali zatem posłańców do mieszkającej w skalnej grocie seidkony. Starowinka rzuciła wronimi kośćmi, przykryła się bydlęcą skórą, zapadła w drzemkę, wstała i oznajmiła, że w transie odwiedziła trolle władające wiatrem i poprosiła je, aby przestały dmuchać na początku przyszłegotygodnia.

Niewidomy mężczyzna wiedział o tych wszystkich zdarzeniach, mimo iż żadnego z nich nie był świadkiem. Znał za to wywiadowców, którzy o wszystkim mu donosili. Pomyślał, że teraz też pewnie czekają już w jego domu, odwrócił się więc od urwiska i ruszył w drogępowrotną.

Mieszkał na uboczu, nad jeziorkiem, w miejscu tak pięknym, że zapierało dech w piersiach. Na kwiecistej łące stała chata z bali, przy pomoście kołysała się niewielka łódka, a dookoła rozpościerały się lasy. Ślepego widok jednak nie cieszy, co innego zapach. Okolica wolna była od smrodu miast i grodów, co więcej urzekała wonią świerków, którą wciągało się razem z mroźnym powietrzem. Tak oddychało się tylko na Północy. Zazwyczaj panowała tu błoga cisza, chociaż nie teraz. Gdy tylko mężczyzna zbliżył się do swego domu, przywitały go nieznośne krzyki kilkorgadzieciaków.

– Dziadku, dziadku, gdziebyłeś?

– To ty, Ingigerdo? – zapytał, tarmosząc dziewczynce włosy. – Badałem, czy wciąż potrafię odnaleźć drogę doValhalli.

– Znowu byłeś nad urwiskiem? Mama mówi, że w końcu się poślizgniesz ispadniesz.

– Nad większymi przepaściami sięprzechadzałem.

– A mój tatko mówi, że to bałwochwalstwo jest – wtrącił chłopięcy głos. – I zabrania mi bawić się w drengów iwalkirie.

– Oj, Ulfie, nie słuchaj tego przemądrzałego capa. Prawdziwy dreng zawsze chętnie pobawi się zwalkirią.

– Co toznaczy?

– No, że dzielny mężczyzna po równo rozdaje śmierć, jak iżycie.

– Ja niedługo zostanę rycerzem jak mój tata. I też wyruszę na pielgrzymkę, by nieść śmierć i pożogęSerklandczykom.

– Tak będzie, Ulfie. W twym rodzie płynie gorąca krew, której nie da się wystudzić wodąświęconą.

– A mój tata mówi, że woda ugasi wszystko z wyjątkiem pragnienia prawdziwego mężczyzny – odezwał się kolejnychłopiec.

– Ojciec Magnusa, dla odmiany, to człek mądry. Przynieśliście mi piwa?

– Nie było łatwo je ukraść, ale się udało. Mam dla ciebie cały dzban, dziadku.

– Dobry z ciebie wnuczek. Pozwólcie, że sobie spocznę tu, na mej ławeczce. Gdzieona?

Starzec wyciągnął lagę, aby zbadać teren, ale nie było to potrzebne, gdyż jedna z dziewczynek wzięła go za rękę i zaprowadziła na miejsce. Ślepiec usiadł, wziął do rąk gliniany dzban i łapczywie opróżnił go do połowy. Potem obtarł rękawem usta i wyciągnął naczynie przedsiebie.

– Możecie skosztować. Tylko nie skarżcierodzicom.

Dzban opuścił ręce starca, ale po chwili do nich wrócił, niewiele lżejszy.

– A teraz powiedzcie mi, co dzieje się wmieście.

– Nic nowego – zaczęła Ingigerda. – Wszyscy wyczekują poprawy pogody, choć po wczorajszej mszy przygotowania do wyprawy trochę zwolniły.

– Mój tata odebrał od kowala nową kolczugę. Wiecie, jak onalśni?

– Wiemy! – odpowiedział dziecięcy chór. – Już sto razy nammówiłeś!

– Dziś nasza krowa zachorowała i dała małomleka.

– A mój stryj złapał taaakiego łososia. – Chłopiec rozłożył ręce tak szeroko, jak tylko zdołał. – Normalnie większego odemnie!

– A moja mama, która gotuje w halli konunga Sigurda, powiedziała, że strasznie pokłócił się dziś w nocy z bratem. Wykrzyczał nawet, że woli zostać najemnikiem gardskonunga w Miklagardzie, niż współrządzić ojczyzną z własnym bratem. Ale później napili się miodu i wyściskali.

– Co za czasy. – Starzec cmoknął i podrapał się po nosie. – Dawniej było nie do pomyślenia, żeby dwaj konungowie rządzili Noregiem. Już dawno któryś z nich powinien sięgnąć po miecz. Jeden władca jest lepszy dla kraju niż dwóch. Nic to. Dziękuję za te ważne wieści, a teraz już idźcie. Chcę trochę odpocząć wsłońcu.

Starzec oparł się o ścianę domu, wyciągnął nogi i siorbnął piwa. Uśmiechnął się nieznacznie, bo nadal słyszał oddechy dzieciaków i potrafił sobie wyobrazić ich zniecierpliwionetwarze.

– I co? Nadal tu jesteście. Zmykajcieprędko.

– Dziadku?

– Coznowu?

– Obiecałeś nam wczoraj, że jeśli przyniesiemy ci piwa i garść wieści z miasta, to odwdzięczysz sięopowieścią.

– Ale przecież zbliża się wielka wyprawa. Konung Sigurd pielgrzymuje do Jorsaliru, a wraz z nim wyruszają ojcowie oraz stryjowie większości z was. Musicie się pożegnać i pomóc w pakowaniu. A poza tym krowy trzeba wydoić, torfu naciąć, ryby oporządzić, pranie zrobić, nie wspominając o tkaniu czygotowaniu.

– Wolimy być ztobą.

– Czyżbyście się migali od pracy jak prawdziwi węglożercy?

– Przecie sam mówiłeś, że z opowieści jest wielkipożytek.

– Na pewno dla opowiadacza, bo piwa za darmo napić sięmoże.

– Ale i dla słuchacza, bo kto oddaje się rozrywce, nie myśli o rzeczach podłych. To twoje słowa, dziadku.

– Ha! Kupczycie nie gorzej niż sprzedawcy na serklandzkim targu. Niech więc będzie po waszemu. O czym chcecieposłuchać?

– O przygodach AinaraSkalda!

– Tego łotra i pyszałka? Zły to przykład dla takich maluchów jakwy.

– Ja już jestem prawie duży i mama pozwala mi słuchać sag dla dorosłych!

– Mnieteż!

– Imnie!

– Skoro tak, posłuchajcie historii, jak Ainar przechytrzył dwóch jarlów, ukradł im skrzynię ze skarbami i uwiódł pięknąHalfridę.

– To jużsłyszeliśmy.

– To może opowiem, jak Ainar spędził długie tygodnie w iryjskim klasztorze? Wbrew jego woli najęli go tam do wyjaśnienia zagadki tajemniczych zgonów, no i podołał temu oczywiście, a po drodze odnalazł córkę, o której istnieniu wcześniej nie wiedział. Spotkał tam jeszcze Brodira. To dopiero była pamiętliwa bestia, szukająca pomsty za śmierć swojego władcy, jarlaHaralda.

– Znamyto.

– To może o wyprawie Ainara na Wschód? Ha! To był kawał przygody. Skald został zalotnikiem i szukał żony dla konunga Tirusa Wielkiego. Udał się po nią do legendarnego królestwa Odainsak. Po drodze spotkał straszliwych hamramirów, którzy narobili mu wiele kłopotów. A i poznał wtedy swojego najlepszego przyjaciela, Alego Czarnego Berserka.

– Też jużbyło.

– Dobra u was pamięć, pewno miodu z ojcowskiego rogu podpijacie, bo on najlepszy jest na umysł. Każdy to wie. W takim razie pora na wyprawę do Miklagardu! Skald popłynął tam, aby złupić złote miasto, a został najemnikiem samego gardskonunga. Potem walczył z kussarami i zdobył złoto Krety! Ale w owym czasie spotkało go też wiele przykrości. Prowadził wojnę z własną córką. Sela... imię pełne goryczy. Wspaniała to była tarczowniczka, a przy tym pieśniarka dorównująca umiejętnościom swemu ojcu. Przeklęte norny tak wyszyły jednak na tkaninach ich życia, że ojcowski miecz spadł na pierworodną i strącił ją w morskieodmęty.

– No właśnie na tym ostatnio skończyłeś! Czy ona naprawdęzginęła?

– Pewnym jest, że to jedno przeklęte rąbnięcie złamało Skalda i na zawsze go zmieniło. Przez trzy lata się nie odzywał, nawet do swego przyjaciela Alego, z którym przez ten czas podróżował. Nazywano go wtedy Skaldem bez języka, albowiem jego narząd mowy stał się niczym kołek, twardy i nieruchomy, jakby wcale go niebyło.

– Ale w końcu się przemógł. I co wtedypowiedział?

– Było to brzydkiesłowo.

– A dalej? Co byłodalej?!

– Strasznie mnie męczycie. A tak chciałem odwlec ten moment, bo trudno mi mówić o tych wydarzeniach... Macie jednak rację, że każda opowieść zasługuje na zakończenie, nawet gdyby miało być ponure i smutne. Wysłuchajcie więc sagi o śmierci AinaraSkalda.

Księga ITYSIĄC DNI MILCZENIA

1

Ostatni daktyl. Suszony, rozmiękczony, słodki. Stigandi żuł go wolno, smakując najdrobniejszą jego cząstkę, a gdy miąższ rozpłynął się w ustach, ssał pestkę, przekładał ją spod jednego policzka pod drugi, otulał językiem i prowadził wzdłuż dziąseł. W końcu pestka nie miała już na sobie choćby drobinki owocu, wypluł ją więc i położył sobie na kolanie. Siedział z podkurczonymi nogami, oparty o ścianę domu wzniesionego z solnych bloków. Przeklęta sól była wszechobecna w wiosce Taghaza. Wydobywano ją tu od stuleci, a mimo to jej pokłady, znajdujące się już kilka stóp pod powierzchnią piaszczystej ziemi, wydawały się ledwo nadwątlone. Aby pozyskać „złoto pustyni”, wystarczyło wykopać dół, poczekać na porę deszczową, podczas której zbiornik napełniał się wodą, a potem przyglądać się, jak podczas suszy woda znika, pozostawiając białe grudy soli. Ale to za długo trwało, dlatego mieszkający tu górnicy kopali też rowy i drążyli tunele, pracowali kilofami, dłutami i młotkami, wydobywając spod ziemi wielkie kloce soli, które następnie cięli na plastry, wiązali i przygotowywali do załadunku. Tysiąc takich paczek już czekało, ustawionych w rządki, na głównym placu osady, czyli na piaszczystej łasze bez choćby kępki trawy. Nikt ich jednak nie ładował, nie dokładał też nowych, albowiem wszyscy górnicy łącznie ze Stigandim kryli się w cieniu, czekając na ratunek bądźśmierć.

W osadzie nie było źródła wody i nic w niej nie rosło. W porze suchej mieszkańcy zdawali się na dostawy zaopatrzenia. Spodziewano się karawany w poprzednim tygodniu, ale zamiast niej nadeszła burza piaskowa. Górnicy mówili, że przy takiej niepogodzie każdy statek zgubi drogę, zostanie pożarty przez słońce i utonie w morzu piasku. Chodziło im oczywiście o dromadery, czyli wielbłądy, które potrafiły przez wiele dni żeglować po wydmach bez choćby kropli wody w pyskach.

Stigandi popił daktyla ostatnim łykiem wody z bukłaka. Mijały chwile i dnie całe, a mężczyzna siedział bezczynnie, oszczędzając siły. Chociaż pochodził z dalekiej Północy, nosił się jak tutejszy. Długa, cienka suknia przypominała podarty łach, turban chronił głowę, a płócienny litham zakrywał usta i nos. Początkowo drzemał, ale później głód i pragnienie stały się tak wielkie, że nie był w stanie zmrużyć oka nawet w nocy, kiedy wraz z innymi krył się przed chłodem wewnątrz domu, przykryty wielbłądzią skórą. Jego jasna skóra pociemniała i wyschła, wargi spuchły i popękały, a ciało zaczęło przypominać worek kości. W gardle miał pustynię, dusiło go od kaszlu i próbował wmówić swojemu pęcherzowi, że jest pełny, bo te kilka kropel moczu pozwoliłoby choć na moment oszukaćpragnienie.

Ratunek, choć tylko chwilowy, nadszedł ze wschodu. Dostrzeżono samotnego wielbłąda wałęsającego się po pustyni. Górnicy złapali zwierzę, przyprowadzili do osady, poderżnęli mu gardło i zebrali krew do misy, a potem rozpruli brzuch dromadera, docierając do zgromadzonego tam zapasu wody. Nie było jej dużo, starczyło ledwo po trzy łyki dla każdego i napełnienie niewielkiego bukłaka, który dał im nadzieję na przetrwanie jutra. Wzmocnieni tym niespodziewanym darem Proroka, Boga, a może jakiegoś dżina wzięli się za oprawianie mięsa. Mieszkańcy Taghazy pochodzili z ludu Sanhaja, a dokładniej z klanu Juddala, i świetnie sobie radzili w pustynnych warunkach. Chwycili za noże, zdjęli skórę z wielbłąda, pocięli mięso na wąskie paski, obficie je zasolili i rozłożyli na nagrzanych słońcem głazach. Suszyło się przez dwa dni. Jeden z górników nie chciał czekać tak długo. Zjadł wydzieloną mu porcję już wieczorem pierwszego dnia, za co srogo zapłacił, bowiem nazajutrz o świcie ostro wymiotował, a po południu zmarł. Dla pewności Stigandi czekał więc z jedzeniem o jeden dzień dłużej od pozostałych, zresztą mięso i tak nie przyniosło mu wielkiej ulgi, ponieważ jego słony smak wzmagałpragnienie.

Woda szybko się skończyła i osada ponownie zastygła w bezruchu. Stigandi tkwił na swoim miejscu, oparty o ścianę domu,i żuł mięso, aby pobudzić te skromne zapasy śliny, jakie mu jeszcze zostały. Świat rozmywał się przed oczyma, pustynia stawała się plamą żółci opasaną od góry błękitem. Kruki od lat ciągnęły za przybyszem z Północy, ale do tej pory go nie dogoniły, zbyt szybko gnał, podróżując z kraju do kraju i zajmując uwagę ścierwojadów zwłokami swych wrogów. Teraz jednak nie miał zamiaru się nigdzie ruszać, gdyby więc śmierć przysłała po niego swych posłańców, z ulgą wsłuchałby się w szum ich skrzydeł i kłapanie dziobów wyrywających ochłapy mięsa z jego ciała. I tak już umarł, prawie trzy lata temu, grzebiąc ukochaną i żegnając córkę. Wyrzekł się wtedy złota, miecza i boskiego opiekuna, odrzucił imię, a nawet dar mowy, który niegdyś uważał za najcenniejszą umiejętność. Oddychał tylko dlatego, że bogini Hel, tej starej leniwej wiedźmie, nie chciało się fatygować z mroźnej Północy na to piaszczyste zadupie świata po taki bezwartościowy ochłap mięsa. Tak przynajmniej myślał, choć starał się nie myśleć wcale.

Rozgrzany piasek parzył mu stopy, a dziwny wąż z barwnym, rozłożonym kapturem wił się wśród kamieni obok niego, tańczył dla niego i syczał na niego, przypominając mu o wężowym języku, jaki sam miał kiedyś w ustach. Wspomnienia nawiedziły go ze zdwojoną siłą. W gniewie unosi Kvernbita, a ten gryzie, zgodnie ze swoją nazwą, i przecina miecz Seli, a potem ześlizguje się po jej głowie, ucina ucho, przebija kolczugę i kroi ciało. Dziewczyna wpada do morza. Stigandi jest na wyspie, chowa zamordowaną Zoe i stawia kamień ku pamięci żony i córki. Potem milknie i pozwala, aby norny założyły mu pętlę przeznaczenia na szyję i zrobiły z nim, co chciały. Wykonawcą ich woli okazał się Ali, który po utracie ręki przestał się gniewać i zaczął w pełni wykorzystywać możliwości swego umysłu. Poprowadził ich do al-Magrib, gdzie nie sięgała władza Miklagardu. Za złoto Krety kupił im ładny, nadmorski pałac, gdzie spędzili kilka miesięcy, pijąc wino, śpiąc i hulając. To ostatnie robiły głównie Niegrzeczne Niedźwiadki, bowiem Stigandi tylko siedział bezczynnie, natomiast Ali wziął się za pomnażanie dóbr. Nawiązywał kontakty z kupcami, podróżował, kłaniał się emirom, rozdawał podarunki i budował sieć handlową. Zajął się niewolnikami. Wysłał Niegrzecznych Niedźwiadków po odbiór żywego towaru do Luceny w Spanlandzie, sam wyprawił się po eunuchów do Aigyptosu, a potem sprzedawał niewolników w serklandzkich emiratach i nawet, przez pośredników, dostarczał ich doMiklagardu.

Delikatny podmuch wiatru przywołał Stigandiego do chwili obecnej. Gdzie podział się wąż? Uciekł albo i nie, bowiem jeden z górników podnosił właśnie nabite na nóż długie, wijące się cielsko i potrząsał nim przed jego oczyma. Czy to była jego hamingja? Opiekuńczy duch jego rodu miał przecież kształt żmii i towarzyszył mu od urodzenia. Czy jego szczęście wisiało właśnie na czyimś ostrzu, by zostać oskórowanym i pożartym przez kogoś obcego? Robotnik wzruszył ramionami i zagarnął garść piasku. Gorące ziarenka wolno przesypywały mu się przez palce. Cień krawędzi dachu wyznaczał granicę między jasnością a mrokiem, ta pierwsza oznaczała śmierć w mękach, ten drugi dawał odrobinę wytchnienia. Co człowiek z Północy tu robił? Dlaczego miał popękaną skórę, zdarte dłonie i piasek we włosach, ustach, nosie, uszach?

Zagłębił się w pustkę i ciszę, sięgając ku przeszłości. Jednoręki Ali dobrze sobie radził z pomnażaniem bogactw i wcale nie robił mu wyrzutów. Wręcz przeciwnie. Nie pozwolił osunąć się niememu pieśniarzowi w otchłań rozpaczy, tylko drwił z przyjaciela, pobudzając go do działania, a czasem nawet siłą wciskał mu chleb i wino do ust. To Blamad wymyślił mu nowe imię: Stigandi, czyli – w mowie Północy – Wędrowiec. Opowiadał mu też o swoich bogach z Wagadou i o czarownikach, którzy wędrowali do krainy śmierci, po czym wracali silniejsi, i wmawiał mu te wszystkie kłamstwa, że życie to wędrówka, więc prawdziwy wojownik zawsze prze naprzód, bez względu na przeszkody, gdy utną mu stopę, to podpiera się laską i idzie dalej, gdy urżną mu obie nogi, to wsiada na osła, gdy straci wierzchowca, to pełza do celu, a jeśli mu nawet ten cel ukradną, to krąży w kółko i szuka nowego, byle tylko nie stać w miejscu. Stigandi pozostał jednak wierny w zaprzeczaniu swemu nowemu imieniu, za to Ali nie potrafił znieść bezczynności. Odniósł sukces w handlu i stał się jednym z najbogatszych kupców Magribu. Wciąż pragnął jednak więcej i ciągnęło go ku domowi, zwłaszcza że doskonale wiedział, jakie bogactwa można czerpać z handlu z Wagadou. Problemem była tylko ta przeklęta pustynia, oddzielająca Kraj Czarnych Ludzi od terenów Serklandczyków. Nowego opanowanego Alego nic nie potrafiło jednak powstrzymać. W zeszłym roku kupił kilkadziesiąt dromaderów, najął przewodników i ruszył na południe, zabierając ze sobą Stigandiego. Ich celem była Taghaza. Dotarli do niej nie bez problemów, bowiem po drodze stracili trzecią część zwierząt i towaru, ale wyprawa okazała się wielce obiecująca. Czarnoskóry kupiec zdołał dogadać się z klanem Juddala, które kontrolowało tutejsze kopalnie soli. Przywódcy rodu obiecali mu przygotować ładunek, a także ochraniać przyszłoroczną karawanę. Ali zostawił na miejscu swoich ludzi, aby wszystkiego dopilnowali.

Stigandi wspomniał dzień, w którym po raz pierwszy ujrzał ukrytą w morzu piasków osadę, której mieszkańcy wykonywali prostą pracę: kopali, cięli solne bloki i nosili je, marząc tylko o wodzie i odpoczynku, pomyślał więc, że może tu, w tej rutynie, odnajdzie odrobinę spokoju. Nikt go tu nie znał i nie cenił, a raczej uważano go za głupka i niemowę, co odpowiadało obrazowi, jaki sam namalował, dlatego po prostu siadł pod ścianą solnego domu i nie dał się ruszyć z miejsca, a kiedy Blamad prosił go i błagał, aby wsiadł na wielbłąda, bo pora już ruszać, niemowa tylko kręcił głową i pokazywał mu palec. Czarnoskóry wojownik w końcu się poddał, przytaknął, a wraz z nim „tak” powiedział łeb węża wytatuowany na jego głowie. Na pożegnanie obiecał jednak wrócić z karawaną za kilka miesięcy i zabrać przyjaciela do stolicyWagadou.

Stigandi spędził owe kilka miesięcy w słonej osadzie. Początkowo śmiano się z jego dziwnego wyglądu, jasnych włosów i bladej skóry, szturchano go kijami, rzucano w niego pestkami i podkładano mu w nocy skorpiony pod koc, ale w końcu górnikom się to znudziło, bowiem mężczyzna z Północy nie okazywał im żadnej uwagi. Po prostu pracował, jadł, pił i spał. Skrył też swoją obcość za lokalnym strojem, a jego siła i wytrwałość zapewniła mu niewielką dozę szacunku. Uderzał kilofem, wsłuchując się w jego rytmiczne brzmienie, bił młotem w dłuto, a przede wszystkim nosił wielkie bloki i mniejsze, gotowe już do załadunku „solne deszczułki”, wiązał je i układał w rządkach. Z czasem zaczęto go traktować jak zwykłego robotnika i zyskał sobie przywilejobojętności.

Pojawił się kolejny wąż. A może wciąż ukazywał mu się ten sam? Palące słońce oślepiało niemowę, a pragnienie mąciło mu wzrok. Gad przypominał żmiję z Północy. Wił się, syczał, ocierał o jego stopę, wtem nagle się sprężył, jakby zaraz chciał skoczyć i go ukąsić, nie zrobił tego jednak, lecz schował się między kamieniami. Coś go przestraszyło. Do wioski powrócił ruch. Górnicy podnieśli się z ziemi i z dłońmi ułożonymi w daszki wbili wzrok w punkt między dwoma wydmami, skąd wyłaniały się ludzkie kształty. Tylko Stigandi nie opuścił swego posterunku pod ścianą domu, dostrzegł więc przybyszów jako ostatni. Jechali na dromaderach, zupełnie się nie śpiesząc. Pustynne odzienie uniemożliwiało ich rozpoznanie, ale robotnicy i tak zaczęli im machać i wiwatować, uwiedzeni myślą o rychłym ocaleniu.

Umysł przypomniał wyrzutkowi z Północy smak świeżej wody i jaka to przyjemność, gdy deszcz z bukłaka gasi pożogę w ustach, ale Stigandi powstrzymał się od działania. Pomyślał, że to pewnie Ali. Przyjaciel przecież obiecał, że po niego przyjedzie, a czarnoskóry wojownik zawsze dotrzymywał słowa. Banita nie powinien w niego wątpić. Wystarczyło tu tylko siedzieć i czekać, aż góra mięśni przysłoni musłońce.

Coś było jednak nie tak. Gdy przybysze zbliżyli się do wioski, nagle przyspieszyli i dobyli saifów. Zakrzywione miecze zalśniły w przedpołudniowym słońcu i opadły na dwóch górników, którzy wyszli na spotkanie karawany. Dlaczego Ali miałby zabijać górników z klanu Juddala? Robotnicy rzucili się do ucieczki. Niektórzy pochowali się w domach, inni pobiegli po broń i stanęli do walki. Zabrzęczały cięciwy, a po chwili rozległy się krzyki i szczękżelaza.

Dawniej Stigandi lubił te odgłosy. Zdarzało mu się układać pieśni w rytmie wojny, w których roiło się od kruków, wilków i wymyślnych określeń mieczy. Wybujała i podniosła była jego sztuka, piękna w formie, ale kłamliwa w treści. Teraz inaczej się na to zapatrywał, w walce chodziło wyłącznie o śmierć, o jej zadawanie i jej unikanie, a nie o bohaterstwo, siedział więc tylko i patrzył.

Napastnicy siekli z góry, z wysokości dromaderów, nie dając wielkich szans tym spośród obrońców, którzy stawili im czoło w otwartym polu. Część wojowników Juddala skryła się między budynkami i stamtąd szyła z łuków, dlatego przybysze w końcu zsiedli z wielbłądów i poszukali osłony. Walka przeniosła się między zabudowania, do ciasnych przesmyków i wydrążonych w podłożu korytarzy. Jeden z robotników chwycił się za rozcięty brzuch i poszedł do piachu, inny stracił głowę, najpierw w przenośni, albowiem zaczął uciekać, a potem dosłownie, nabiegając na saif wyłaniającego się z zaułku napastnika.

Obrońcy też potrafili się odgryźć. Rosły górnik zablokował kilofem cięcie przeciwnika, wyrwał mu broń z ręki, kopnął go w kolano, chwycił za gardło, popchnął do tyłu i rozbił mu głowę o rząd solnych bloków, po czym szarpnął nim wgórę i znów rzucił na kamienne płyty, a potem znowu, aż łeb przestał przypominać ludzki, a skąpany we krwi ładunek soli runął pod ciężarem ciała. Zwycięzca wyprostował się i zawołał triumfalnie na cześć Allaha, bóg nie przyjął jednak modłów, gdyż nadlatująca strzała przebiła mężczyźnie gardło. Dzielny górnik padł martwy, a jego miecz upadł nieopodal Stigandiego. Wystarczyło wstać i zrobić dwa kroki. Nie, nie trzeba było nawet wstawać, wystarczyło podpełznąć, aby poczuć chłodny dotyk stali kuszącej do czynu. Milczek siedział jednak dalej, wpatrzony w swoje słabe, popękane i niezdolne do walkidłonie.

Potyczka dobiegała końca. Górnicy pragnący mężnie zginąć w walce otrzymali tę łaskę, reszta się poddała, na co napastnicy również przystali. Jeden z przybyszy podszedł do Stigandiego i przystawił mu miecz do gardła. Wygnaniec z Północy spojrzał na jeźdźca pustyni, ale nie potrafił powiedzieć o nim nic więcej ponad to, że należał do Serklandczyków, zapewne z ludu Sanhaja, bo innych w tych okolicach nie spotykano. Nosił długą szatę, płaszcz i turban, wszystko w kolorze błękitu, a twarz zasłaniał mu litham, więc tylko po żylastych dłoniach o długich palcach dało się poznać, że jego skóra miała brunatny kolor. Mężczyzna odezwał się, chyba o coś zapytał, ale wygnaniec z Noregu nie znał mowy miejscowych, mimo iż przez ostatnie miesiące dzień w dzień się jej przysłuchiwał. Napastnik powtórzył pytanie, które wydawało się składać z samych wykrzykników, i wzmocnił nacisk miecza. Stigandi mógłby równie dobrze słuchać rechotania żab, ale coś niecoś powiedziały mu oczy nieznajomego, czarne i złośliwe, osadzone pod przeraźliwie grubymi i zrośniętymi ze sobą brwiami. Stał nad nim zabójca, który lubił swoją robotę. W niemym poecie tliły się stare przyzwyczajenia. Nogi miał dostatecznie podkurczone, aby nagle je wyprostować i uderzyć w golenie tego syna niemytej wielbłądzicy, dałby też radę zgarnąć trochę żwiru z piaskiem i cisnąć mu go w oczy, albo lepiej, chwycić za ogon żmiję, która pełzała mu obok dłoni i wycisnąć jad wprost na twarz napastnika. Największy problem tkwił w mieczu, który przy jego szyi robił za brzytwę, ale może udałoby mu się odchylić głowę wystarczająco daleko, aby swojego ataku nie przypłacił natychmiastową śmiercią. Łotr dbający wyłącznie o sławę i złoto próbowałby to wszystko wprowadzić w życie, tymczasem Stigandi nie zdobył się nawet na drwiący uśmiech. Patrzył tylko obojętnie, jak napastnik w błękicie bierze zamach znad ramienia, tnie i zatrzymuje ostrze palec przed jego gardłem. Język Skalda pozostał drewniany, jakby go wcale w gębie nie było, odezwał się za to jeden ze spętanych już górników. Mężczyźni rozmawiali przez chwilę, po czym wojownik z krzaczastymi brwiami opuścił broń, kopnął siedzącego i gestem nakazał mu odsłonić twarz. I znów dawny pieśniarz nawet nie rozważałby zgody, albowiem wśród Sanhajów mężczyzna zdejmował litham tylko przed kimś starszym, bardziej szanowanym lub po prostu lepszym od siebie, a kowal słów uważał się niegdyś za równego największym władcom tego świata, jednak ten nowy, złamany Stigandi był tylko plewą rzuconą na wiatr, bez protestów więc osunął tkaninę i pokazał napastnikowi wychudzoną, zarośniętą gębę. Uległość, a może sama twarz, spodobała się wojownikowi, który kiwnął głową, schował miecz do pochwy, wskazał na siebie i powiedział „sahib”, a następnie wymierzył palec w pierś jeńca i rzekł: „hadim”. Te słowa wyrzutek z Noregu akurat znał, albowiem przez ostatnie trzy lata Ali wymawiał je nieustannie. Oznaczały „pana” i „niewolnika”, co potwierdził jego nowy właściciel, zaciskając mu więzy naprzegubach.

2

Ali wyczuwał, że stało się coś niedobrego. Co prawda pustynia nigdy nie rozpieszczała wędrowców hałasem, ponieważ piasek tłumił odgłosy kroków, a tarmoszone przez wiatr wydmy nie trzeszczały i nie szumiały jak drzewa i liście, tylko delikatnie się sypały, falowały i przebudowywały, ale głucha cisza osnuwająca Taghazę wręcz krzyczała o tragedii, jaka się tu wydarzyła. Powinny ich witać okrzyki wybiegających zza zabudowań górników albo chociaż odgłosy kilofów uderzających o skałę, wyzwiska spierających się przy grze w kości mężów lub słowa modlitwy, bo przecież mieli południe, czas salat az-zuhr. Pamiętali o tym jego ludzie, którzy zamiast ruszyć do wioski, aby wybadać sytuację, zsiedli z wielbłądów, obtarli twarz i dłonie piaskiem, zwrócili się w stronę Mekki, a potem rozpoczęli swój modlitewny rytuał, podczas którego garbili się, klękali, dotykali czołem podłoża, wstawali i kilkakrotnie ponawiali cały proces, śpiewnie recytując przy tym słowa na cześć Allaha. Wojownik z Wagadou robił to wraz z nimi, bo choć dawno już przestał wierzyć bogom i jego słowa oraz gesty nic nie znaczyły, to pobożność dobrze wyglądała w oczach mahometan, a stały rytm i powtarzalność zawołań pomagały mu sięskupić.

Wyruszyli z Sijilmasy dwa miesiące temu, niedługo po ustaniu deszczy, kiedy studnie są pełne wody, a pastwiska obfitują w trawę dla zwierząt. Żegnały ich tłumy mężczyzn, dzieci i kobiet, bowiem w całym Magribie jeszcze nie widziano tak wielkiej karawany. Liczyła tysiąc wielbłądów obładowanych prowiantem i materiałami na handel oraz czterystu ludzi, wśród których znajdowali się kupcy, poganiacze zwierząt, wojownicy i służący Alego, stu zbrojnych przewodników z klanu Juddala, a nawet Niegrzeczne Niedźwiadki, którym znudziło się chlanie i bałamucenie dziewek w nadmorskim pałacu Czarnego Berserka. Początkowo wszystko układało się po ich myśli. Bezkresna sahrao monotonnym krajobrazie nie wydawała się taka straszna. Przewodnicy bezbłędnie prowadzili ich do oaz, gdzie czekała świeża woda i pasza dla dromaderów. Pogoda im sprzyjała. Powoli, niczym morski wąż,płynęli przez pustynię, przecinając bezkresną żółć szarością swych płaszczów i bielą turbanów, mącąc spokój piasków gwarem rozmów i rżeniem wielbłądów. Trzy tygodnie temu powodzenie wyprawy zawisło na włosku. Uderzyła w nich burza piaskowa, zaskakując nawet siwobrodego mu’addina z klanu Juddala, który odpowiadał u nich nie tylko za wezwania do modlitwy, ale potrafił też z kształtu wydm, ułożeniu odnajdywanych kości i własnego samopoczucia odczytywać wolę Allaha odnośnie pogody. Zrobiło się ciemno, a wirujące tumany piasku smagały każdego, kogo napotkały na swojej drodze. Nie zdążyli rozbić obozu, ale większości podróżnym udało się ustawić w ciasnym kręgu, posadzić wielbłądy, nakryć je pledami i schować się za zwierzętami. Kto tego nie zrobił, przepadł. Burza trwała przez całe popołudnie i noc, a kiedy nazajutrz o świcie przywitało ich błękitne niebo, okazało się, że stracili dwieście wielbłądów i czterdziestu dwóch ludzi, a wraz z nimi wiele towarów i spory zapas wody. Co gorsza, podczas burzy zeszli ze szlaku, a ponieważ zmienił się układ wydm, przewodnicy stracili rozeznanie, gdzie dokładnie się znajdują. Przynajmniej słońce nie zmieniło trasy swojej wędrówki, co pomogło im ruszyć mniej więcej we właściwym kierunku, ale i tak błądzili przez pięć dni, zanim odnaleźli drogę do najbliższejoazy.

Modlitwa dobiegła końca i Ali mógł w końcu zaspokoić ciekawość. Postawił ludzi w stan gotowości, rozkazał zaufanym wojom pilnować, aby karawana się nie rozproszyła i czekała z dala od zabudowań, sam zaś stanął na czele oddziału zwiadowczego. Początkowo stopy zapadały im się w piasku, który wsypywał się do sandałów i parzył palce, ale zaraz weszli na twardszy grunt, jakby skalny, choć i tak usłany milionem żółtych ziarenek. Po lewej stronie mieli sabkha, czyli solne jezioro, a raczej olbrzymią łachę pobielonej ziemi, w której wykopano dziesiątki dołów i kanalików. W porze mokrej wypełniały się one deszczówką, ale teraz na ich dnie leżał jedynie biały, grząski osad. Obok suchego jeziora znajdowała się właściwa kopalnia, choć oni widzieli tylko labirynt przecinających się rowów i otwory wejściowe podziemnych korytarzy.

Ali przystanął, dając pierwszeństwo skorpionowi przemykającemu mu pod podeszwą i stroszącemu zakończony kolcem ogon. Te małe stworzonka zwykle nie okazywały takiej ruchliwości, woląc przeczekiwać upał w norach i skalnych szczelinach, zatem ten jeden odważny musiał mieć schronienie gdzieś niedaleko. Ali prześledził jego trasę i sześć kroków dalej dostrzegł palec wystający spod piasku i małych kamyczków. Kucnął, odgarnął sypkie podłoże i natrafił na ludzką rękę. Dwóch zbrojnych przyszło mu z pomocą i razem wydobyli na powierzchnię ciało zasypane raczej przez wiatr, a nie człowieka. Trzy inne skorpiony wylazły spod poruszonych zwłok i uciekły szukać nowej kryjówki. Martwy mężczyzna z pewnością nie umarł z pragnienia i głodu, gdyż plecy miał pocięte ostrym przedmiotem, najpewniej mieczem. Jeden ze zbrojnych z klanu Juddala rozpoznał w zabitym dalekiego kuzyna i przywitał go imionami swoich matek i ojców, którzy co do jednego mieli płakać w raju nad niedolą nieboszczyka i wypraszać mu u Allaha miejsce w ogrodach rozkoszy.

Na znak Alego wszyscy dobyli broni. Odnaleziony trup nie był może dzisiejszy, ale też rozkład ciała ledwo postąpił, przeto mordercy mogli wciąż czaić się w zasadzce. Zwiadowcy ruszyli dalej i po chwili dotarli do twardego kamiennego podłoża, na którym wzniesiono zabudowania. Przy pierwszych domach natrafili na kolejnych dwóch martwych górników z ranami ciętymi i jeszcze jednego, ze strzałą w plecach. Wojownik z Wagadou kopnął drzwi jednej z chat i wpadł do środka. Nikogo nie zastał. Kolejny dom też okazał się pusty, a do tego ograbiony z wszelkich sprzętów, brakowało w nim nawet koców do spania czy choćby jednej szmaty. Po przeszukaniu następnych dwóch sadyb stało się jasne, że nikogo żywego tu nie spotkają. Ali zezwolił na schowanie broni i rozdzielił ludzi, aby dokładnie przeczesali teren. Sam udał się na plac pośrodku wioski, gdzie oprócz trupa z rozbitą głową znalazł rzędy solnych bloków. Niektóre z nich były roztrzaskane, inne tylko porozrzucane, ale większość leżała gotowa do załadunku. Z pewnością rabusie, którzy spustoszyli osadę, uszczknęli sobie i tego skarbu, lecz nie mieli dostatecznie wiele zwierząt, aby zabrać go w całości, bo w końcu przygotowywano tu ładunek dla karawany liczącej tysiąc wielbłądów.

Czarnoskóry wojownik dokładnie przyjrzał się każdemu odnalezionemu trupowi, szukając przyjaciela. Za Skaldem ciągnęła jakaś mroczna siła, która przynosiła nieszczęście wszystkim dookoła, ale jego jakimś cudem wybawiała z wszelkich opresji, dlatego zgodził się go tu zostawić na te kilka miesięcy, wierząc, że choćby pustynia nagle zamieniła się w prawdziwe morze, pieśniarz i tak znajdzie jakąś kłodę, na której dopłynie do brzegu. Rzeczywiście, najwyraźniej zdołał wywinąć się także z tej rzezi, bowiem jego ciała nie odnaleziono. Nie tylko jego zresztą brakowało. Doliczono się czternastu trupów, a zatem dwudziestu trzech górników przepadło. Jednak w tym momencie przywódca karawany miał pilniejsze sprawy na głowie niż dumanie nad ichlosem.

Ali, nazywany przez uczestników wyprawy panem tysiąca wielbłądów, wziął się za rządzenie swym ruchomym królestwem. Wystawił straże, rozesłał zwiadowców i nakazał rozbić obóz. Pierwotnie planował zabawić w Taghazie góra dwa dni, jednak obecne kompilacje oznaczały co najmniej dwutygodniową zwłokę. I nie chodziło tylko o załadunek towaru – wojownicy Juddala odmówili dobicia targu, dopóki wioska i kopalnia nie zostaną należycie zabezpieczone. Wysłano zatem umyślnych do sąsiednich oaz z zadaniem dostarczenia wody i przywiezienia nowych górników oraz kogoś ze starszyzny klanu. Po zajęciu się najpilniejszymi sprawami wygnaniec z Wagadou zwołał najważniejszych członków karawany nanaradę.

Zebrali się na placu i zasiedli na dywanikach przy misce suszonych daktyli i dzbanie z wodą. Ali uchylił swój litham, okazując tym szacunek rozmówcom i podnosząc ich do swojej rangi, a następnie pozdrowił ichsłowami.

– As-salamu alaykum, drodzy bracia.

– Wa aleykum as-salam – odpowiedzieli, również odsłaniająctwarze.

– Niezbadane są ścieżki, jakimi Allah przechadza się w raju, ale musimy poznać los górników. Pochodzę z plemienia, w którym słowa mają cenę, bo wraz z nimi uchodzi z człowieka energia życia, będę więc mówił krótko i szczerze. Zbadaliśmy zbiornik gromadzcy deszczówkę i należy założyć, że wysechł kilka tygodni temu. W całej osadzie nie ma dzbana z choćby jedną kroplą wody. Brak też pożywienia. Pozwala to sądzić, że górnicy kilka dni temu wdali się w spór o resztki zapasów. Przegranych zastaliśmy w piasku. Wygrani udali się szukać wody i pożywienia woazach.

Podniósł się gwar. Oburzeni przewodnicy zaczęli kręcić głowami, unosili ręce, chowali twarze w dłoniach, a ponad wszystko wzywali imiona ojców, biorąc ich na świadków swojej uczciwości i miłości wobec braci. W końcu uspokoił ich Yahya ibn Khaldun. Pierwszy Przewodnik odznaczał się wyjątkowo lichą postawą, dość powiedzieć, że Alemu sięgał ledwo do piersi, ale cieszył się niezwykłym posłuchem i skutecznie dowodził setką wojowników Juddala, którzy ochranialikarawanę.

– Prośmy Dżibrila, aby oświecił naszego przyjaciela, albowiem błądzi w ciemnościach. Jesteśmy ludem pokoju i nasz klan nie zna piętna Kaina. Juddalowie nie walczą między sobą. To musieli być złodzieje pustyni. Śmierdzące szakale z klanu Lamtuna nie znają honoru i ograbili nasząwioskę.

Ali też uznawał tę wersję wydarzeń za bardziej prawdopodobną, ale celowo chciał rozdrażnić przewodników, aby potem ustąpić i dzięki temu ugrać coś więcej podczashandlu.

– Co słyszę? Czy w zeszłym roku nie zapewniałeś mnie, że Juddalowie są silni i w pełni kontrolują szlak od Magribu do Wagadou? Czy nie mówiłeś, że inne klany są przy was niczym hieny przy lwie i tylko szczekają, aby okazać swą bezsilność? Czy nie przekonywałeś, że nie warto płacić za ochronę innym klanom, bowiem Juddalowie mają dwadzieścia razy po tysiąc wojowników i pięćdziesiąt razy po tysiąc wielbłądów, i sto razy po tysiąc osłów, zatem budzą trwogę wśród wszystkich klanów Sanhajówi nawet u ludu Soninke zWagadou?

– Tak było i jest. Zważ jednak, że i hiena może pożywić się padliną, gdy lwa nie ma w pobliżu. Ale teraz przybył. Taghaza odrodzi się, a złodzieje pustyni zostaną odszukani i rozerwani osłami. Ty zaś, drogi bracie w Allahu, nie odniosłeś żadnej szkody z działań niemytych Lamtunów. Dopilnuję, aby nasza strona dotrzymała wszystkich warunkówumowy.

– Nie ma szkody? Na świętą al-Kabę!? Zaprawdę w ustach tego męża mieszka dżin, który wszystkie jego mądre słowa zamienia wbełkot.

Yahya poczerwieniał, ale nie zerwał się z miejsca, za to Ali ledwo się powstrzymał, by nie wybuchnąć śmiechem. Nie wszyscy przywykli do ciętego języka Isy ibn Ishaka, chociaż towarzyszył im od początku podróży i pomagał zarządzać karawaną. Isa, dawne oko emira Krety i wywiadowca grikklandzkich władców, współpracował z Alim od dwóch lat. To dzięki jego kontaktom zarówno w grikklandzkim imperium, jak i w emiratach mogli rywalizować z największymi kupcami świata. Wspólnie udało im się dziesięciokrotnie pomnożyć złoto, które ocalili z wielkiego skarbu Krety. Isa, w zgodzie ze swoimi starymi przyzwyczajeniami, nie lubił jednak stać na świeczniku, zgodził się więc zostać tym drugim, który chowa się za potężnymi plecami Alego i działa z ukrycia. Teraz obrócił głowę bokiem do swego rozmówcy i zrobił obrażoną minę. Jako jeden z nielicznych członków karawany nie nosił turbanu i lithamu, tylko swoją satynową czapeczkę i niedorzecznie kolorowe pantofle. Przylizał równo przystrzyżone wąsiki, pogładził szpiczastą bródkę i znów zwrócił się doYahyi.

– Czy nie wiesz, że w waszej solnej dziurze zaginął najlepszy przyjaciel naszego czarnego ghana? Z waszej gościny korzystał słynny konung Północy, który przed światem i swymi wrogami ukrywał się pod imieniemStigandi.

– Stigandi? – Yahya strząsnął dłonią piasek z ramienia. – Ten włóczęga? #

Przewodnicy zaśmiali się, a ich przywódca ciągnąłdalej.

– Wybacz mi, Ali synu Alego. Myśleliśmy, że to twój sługa, którego z racji nieprzydatności zostawiłeś u nas, by zapracował się na śmierć wkopalni.

– Władca czy sługa, to nie ma żadnego znaczenia – wyjaśnił Isa. – Ważne jest to, że pan tysiąca wielbłądów poniósł stratę, bo nie wywiązaliście się należycie z obietnicy ochrony jegomajętności.

– Dobrze więc. Zapłacimy za niego odszkodowanie jak za najlepszego niewolnika, bo nawet jeśli kiedyś był władcą, teraz jest hadim albo pokarmem dlaszakali.

– Stigandi wart jest przynajmniej trzech silnychmężczyzn.

– Zapłacimy dwakroć tyle, co za najlepszegoniewolnika.

Ibn Ishak był niezrównanym kupcem, świetnie panował nad targiem, potrafił mu nadawać odpowiedni rytm i za pomocą różnorakich gierek utrzymywać rozmówcę w niepewności. Sięgnął po dzban, nalał sobie wody do kubka i napił się, krzywiąc się przy tym niezmiernie, dając wszystkim do zrozumienia, że przywykł do lepszych napojów.

– Brzęczenie tego srebra nie będzie miłe memu panu, ale być może wino, które za nie kupi, ukoi jego tęsknotę zaprzyjacielem.

– Przemawiasz mądrze jak uczony kadi. Zgoda jest miła synom Juddala, ale właściciel karawany też musi jejchcieć.

Ali czuł na sobie ich spojrzenia, jednak milczał, wpatrzony w kikut swojej prawej ręki. Tak wiele już poświęcił dla Ainara. Przemierzył z nim pół świata, walczył dla niego, pomagał mu w oszustwach i podstępach, wybaczał mu zdrady i szykany, sto razy oparł się myśli, by go własnoręcznie zamordować, a przed prawie trzema laty dał sobie uciąć za niego prawą dłoń. Potem się nim opiekował, niemal jak jakaś przeklęta matka, strzegł go, brał w podróże, kupował mu wino, przysyłał dziewki, próbował rozbawiać i wyrwać z odrętwienia, pomnażał ich wspólne dobra i gościł go w swoim nadmorskim pałacu. Nie był mu nic winien. Skald znał niebezpieczeństwa ich stylu życia i w Taghazie został na swoje własne życzenie. Ślepy zauważyłby, że pieśniarz pragnie śmierci, jeśli więc w końcu odnalazł w niej spokój, Ali nie mógł się o to obwiniać. A jednak kikut swędział go za każdym razem, gdy tylko pomyślał o porzuceniu przyjaciela. Na marne poszłaby ofiara z jego ręki, jeśli pieśniarz zdechłby w piaskachpustyni.

– Nie. Nie chcę żadnego odszkodowania. Macie mi pomóc goszukać.

– Twardo się targujecie. – Yahya kiwnął głową, jakby z uznaniem. – Niech więc będzie, zgodzę się na trzykrotnąwartość.

– Nie żartuję. Chcę odnaleźćStigandiego.

– Panie, my też pragnęlibyśmy odbić naszych towarzyszy i niewolników, ale nie sposób odnaleźć śladów na piasku. Jak mamy ich tropić? Złodzieje pustyni to tchórze i szybko stąd pognali, może do jakiejś oazy, jaskini albo do miasta Awdaghust. Poszukiwania zajmą miesiące, a niemyci Lamtunowie w tym czasie mogą ich komuś odsprzedać. Ich los leży już w rękachAllaha.

– Zostanę tu, jak długotrzeba.

– Pan tysiąca wielbłądów ma skłonność do przesady– wtrącił Isa, popijając wodę z kubka. – Przecież znamy pieśniarza. Z pewnością sobie poradzi, a my nie możemy tu długo zwlekać. Za kilkadziesiąt dni skończy nam się woda, a dowożenie jej dla tylu zwierząt i ludzi nie wchodzi wgrę.

– Skald jest moim wspólnikiem. Jeśli się nie odnajdzie, nie dobijemytargu.

– Twoja karawana znajduje się na środku pustyni i bez moich ludzi nigdy się z niej nie wydostanie. Juddalowie są silni i z łatwością mogliby zmusić was do wywiązania się zumowy.

Za takie słowa Ali niegdyś urywał głowy, teraz jednak w pełni panował nad szałem. Wciąż pamiętał o sile strachu, jaki wzbudzał w nieprzyjaciołach, dlatego uśmiechnął się, odsłaniając dwa rzędy spiłowanychzębów.

– Grozisz mi? Jeśli nie wrócę do Sijilmasy, w całym Magribie dowiedzą się, że nie warto płacić Juddalom zaochronę.

– Bracia. – Isa złożył dłonie i uniósł je nad głowę. – Nie możemy dopuścić, aby węzeł naszej przyjaźni przeciął mieczniezgody!

– Słowo Juddala jest prawem. My nie złamiemyumowy.

– Hvers þykkir Þarbrand? – Ali zwrócił się do sternika Niegrzecznych Niedźwiadków i pokrótce wyjaśnił musprawę.

Tharbrand uczestniczył we wszystkich naradach, choć słabo znał tutejsze językii mało przydawał się w dyskusjach. Z pewnością siebie cechująca wszystkich Vaeringów twierdził jednak, że najważniejsze dla najemnika to dobrze wyglądać i trzymać się blisko wydarzeń. Podobnie jak Isa wzgardził lokalnym strojem i razem z pozostałymi Niegrzecznymi Niedźwiadkami nosił się jak wojownik z Północy. Miał na sobie wełniany kyrtil, niebieskie spodnie ściśnięte na łydkach owijaczami, a nawet kolczugę i gruby kaptur, który opadał mu na plecy. Od dawna golił się na łyso i pielęgnował rudą, lekko posiwiałą brodę, w którą wplatał złotepierścienie.

– Tharbrand nie lubi tego morza. – Najemnik kopnął w podłoże, wyrzucając w powietrze drobinki piasku i kamieni. – Żaden człowiek Północy nie powinien w nim utonąć, a już zwłaszcza nasz szalony konung, któremu zawdzięczam obręcze na mychramionach.

– Co rzekł ten barbarzyńca? – Yahya przysłonił sobie twarz lithamem, chroniąc się przedkurzem.

Wojownik z Wagadou sięgnął po daktyla i zaczął się nim bawić, obracając go międzypalcami.

– Mówi, że ludzie Północy nie zostawiają rozbitków na łasce morza. Głupotą jest jednak narażać całą flotę dla jednego człowieka, dlatego dobijemy targu, a karawana ruszy dalej pod przywództwem Isy ibn Ishaka. Ja zaś, z pomocą twych przewodników, ruszę szukaćprzyjaciela.

– Dżin szaleństwa mieszka w twojej głowie, ale będzie, jak powiedziałeś. Poprowadzą cię najlepsiprzewodnicy.

– Zatem postanowione – obwieścił Ali, po czym włożył daktyla do ust i wstał, kończącnaradę.

Słowniczek

abajifo (język akan) – w kulturze Aszantów czarownica o cechach wampirycznych, która wysysa krew z ciał ofiar i składuje ją w dzbanie.

Aegir (staroskandynawskie Ægir) – dosłownie: Ocean. W nordyckiej mitologii naczelne bóstwo (lub olbrzym o boskich prerogatywach) sfery wód morskich. Jego żoną była bogini Ran (Morze), a córkami fale (zwane córkami Aegira). Jego braćmi były olbrzymy: Logi (władca ognia) i Kari (panwiatrów).

ale – ogólnogermańskie określenie (znane też w innych formach, np. alus, öl) na piwo górnejfermentacji.

alim (arab.) – uczony.

Ali – a właściwie Ali ibn Abi Talib. Zięć Mahometa i mąż Fatimy, ważna postać we wczesnośredniowiecznymislamie.

alfablot (stskand. álfablót) – ofiara na cześć elfów (alfów) rozumianych jako opiekunowieprzyrody.

Alfadir (stskand. Alfaðir, Alföðr) – w mitologii nordyckiej jedno z głównych imion Odyna, w świecie Skalda to oddzielny bóg, stwórca świata.

alfy (stskand. álfar) – zwane często elfami. Istoty znane z mitologii zachodniogermańskich (Skandynawowie, Anglosasi), których koncept prawdopodobnie pochodzi z wierzeń celtyckich. W Skandynawii wiązano je z siłaminatury.

Amma – istota najwyższa w mitologii Dogonów. Stwórca świata i słów prawdziwych, władca niebios, gdzie zamieszkuje razem ze swym dworem.

andi (stskand. andi) – duch, dusza. W książce najczęściej w kontekście złegoducha.

Arnhöfdi (stskand. Arnhöfði) – dosłownie: Głowa Orła. W mitologii skandynawskiej jedno z imion Odyna, nawiązujące do jego umiejętności zmiany kształtu. W świecie Skalda Arnhöfdi jest oddzielnym bóstwem, patronemzmiennokształtnych.

Ask (stskand. Askr) – imię pierwszego człowieka w mitologii nordyckiej, które oznacza „jesion”, stąd ludzie bywali nazywani synami jesionu lub synami Aska.

aszeb (języki berberyjskie) – berberyjskie określenie pastwiska porośniętego okresową saharyjskąroślinnością.

banco – mieszanka ziemi i naturalnych odtłuszczaczy (piasek, żwir, słoma), z której wyrabia się cegły suszone na słońcu. Materiał budowlany charakterystyczny dla regionusaharyjskiego.

berserksgang (stskand. berserksgangr) – bitewny szałberserków.

betyl (języki semickie) – dom boga. Pojęcie używane od starożytności w wierzeniach bliskowschodnich, także w przedislamskiej kulturze staroarabskiej. Oznaczało miejsce kultu, sanktuarium i zarazem dom boga lub jego wcielenie. Betyl miał najczęściej postać kamiennegosłupa.

Bida – wielki wąż, naczelne bóstwo w kraju Wagadou (według średniowiecznych przekazów arabskich). Często wyobrażany jako pyton. Bóg urodzaju (wody i deszczu) oraz mityczny opiekun kraju i jego władców.

Bilad al-Sudan (arab. Bilād al-Sūdān) – Kraj Czarnych Ludzi. Pojęcie używane przez arabskich geografów we wczesnym średniowieczu jako zbiorcze określenie wszystkich państw afrykańskich na południe odSahary.

Blaland (stskand. Bláland) – Czarna Ziemia, skandynawska nazwa ogólna na CzarnąAfrykę.

Blamad (stskand. blámaðr) – czarnoskóry człowiek, skandynawska nazwa mieszkańcaBlalandu.

blotmad (stskand. blótmaðr) – człowiek ofiar, jak w Skandynawii nazywano gorliwego czciciela bogów, który często składał im ofiary i wierzył w moc ich ziemskichinterwencji.

bolon (języki mande) – duża afrykańska harfa z gryfem w kształcie łuku. Charakterystyczny instrument dla całej AfrykiZachodniej.

bond (stskand., l. poj. bóndi; l. mn. bœndr) – gospodarz, często majętny. Wolny właścicielziemski.

breidøx (staskand. breiðøx) – topór o szerokimżeleźcu.

burnus (arab.) – wełniany płaszcz z kapturem. Popularne odzienie Arabów, Berberów i innych koczowników AfrykiZachodniej.

dagverd (stskand. dagverðr) – posiłek dzienny, czyli główny posiłek dnia, spożywany na ogół przedpołudniem.

Danowie (stskand. Danir) – Duńczycy.

denar (łac. denarius) – srebrna moneta używana w Europie od czasów rzymskich. W średniowieczu (X–XIII w.) bita przez większość europejskichkrajów.

dinar – arabska złotamoneta.

disablot (stskand. dísablót) – ofiara na cześćdis.

disy (stskand., l. mn. disir) – duchy zmarłych kobiet, które mogły stać się boginiami albo istotami demonicznymi przynoszącymi szczęście lub pecha. Niekiedy disami nazywano też kobiety z potężnychrodów.

drapa (stskand. drápa) – pieśń skaldyczna o wyszukanejformie.

drek (stskand. dreki) – smok albo też nazwa dużej snekkji, która na dziobnicy miała wyrzeźbionego smoka. Statek ten w polskiej literaturze jest znany pod błędną nazwądrakkaru.

dreng (stskand. drengr) – wojownik.

dromon (grec. drómon, a stąd stskand. drómundr) – największy typ statków używanych we flocie bizantyjskiej. Dromony posiadały napęd wiosłowy i żaglowy. W opisywanym okresie jego załogę stanowiło zwykle około 220 ludzi (w tym 50żołnierzy).

drott (stskand. drótt) – drużyna, oddział zbrojny skupiony wokół wodza.

drottmad (stskand. dróttmad) – drużynnik, członekdrottu.

drottning (stskand. dróttning) – królowa, żonadrottina.

duba, deba (język soninke) – popularny w Wagadou bęben robiony zazwyczaj z wydrążonego drewna. Oprócz funkcji muzycznych pełnił rolę symboluwładzy.

dugha (język soninke) – szambelan dworu, najwyższy urzędnik na dworze ghana w Kumbi Saleh. Zwany również pierwszym głosem, albowiem wyrażał wolę władcy, który osobiście nie przemawiał do poddanych.

Dyabe Cisse, Diabe Cissé – legendarny założyciel dynastii panującej w Wagodou. Według tradycji Dyabe zawarł pakt z wężem Bidą, na mocy którego boski gad zobowiązał się strzec Kumbi Saleh i zsyłać deszcz na Wagadou w zamian za coroczną ofiarę zdziewicy.

Dżibril (arab. Djibril) – arabska wersja imienia anioła Gabriela. Jako wysłannik Allacha miał podyktować tekst Koranu prorokowi Mahometowi, stąd jego wielkie znaczenie dla islamu. Anioł oświecenia i zwiastowania.

dżin (arab. jinn) – duch, geniusz, który mimo arabskiego pochodzenia stał się ważnym elementem rodzimych zachodnioafrykańskichwierzeń.

Egil Skallagrimsson – żyjący w X wieku słynny skald, jeden z najznakomitszych średniowiecznychpoetów.

einvigi (stskand. einvígi) – pojedynek.

Englismadowie (stskand., l. poj. Englismaðr; l. mn. Englar) – Anglowie, a właściwie łącznie Anglowie i Sasi. Czyli „kraj Englismadów” to całość ziem brytyjskich zasiedlonych przezAnglosasów.

faris (arab.) – żołnierz, rycerz. Arabski wojownik postępujący zgodnie z zasadami furusiya – kodeksu honorowego. Pojęcie to zyskało na popularności w XII i XIII wieku i wpłynęło na tworzenie się europejskiego etosurycerskiego.

Finnowie (stskand. Finnar) – niegermańscy mieszkańcy Skandynawii, którzy przeważnie należeli do różnych ludówugrofińskich.

ferja (stskand. ferja) – promtowarowy.

fostri (stskand. fóstri) – osoba związana z kimś więzami wynikającymi z wychowania. Może oznaczać przybranego ojca, przybranego syna czy przybranego brata. Pojęcie nawiązuje do obyczaju fóstr, czyli brania na wychowanie dzieci swych przyjaciół lub dalekichkrewnych.

Frankowie (stskand. Frakkar) – termin używany w Bizancjum na oznaczenie mieszkańców EuropyZachodniej.

gardskonung (stskand. gardskonungr) – król grodu (w domyśle: Miklagardu), jak wikingowie zwykli tytułować cesarza greckiego (bizantyjskiego).

Gefna (stskand. Gefn) – dosłownie: Dawczyni. W mitologii nordyckiej jedno z imion bogini Freji. W ujęciu tej książki (i niektórych badaczy) Gefna jest oddzielną boginią związaną z kultem płodności iseksem.

ghan, maghan (język soninke) – pan, wódz. Tytuł władcy używany w imperium Wagadou.

ghazi (arab. ġāzī) – wojownik uczestniczący w wyprawie łupieskiej (patrz: razzia).

ghul (arab.) – mityczny potwór z wierzeń arabskich, który zamieszkiwał pustynie oraz cmentarza i czaił się na podróżnych, aby ich pożreć. Mógł przybierać różne formy, od dzikich zwierząt po paskudne wiedźmy.

gjald (stskand. gjald) – odszkodowanie, główszczyzna.

glima (stskand. glíma) – wikińskie zapasy. Popularny sport w ówczesnej Skandynawii, często opisywany w islandzkichsagach.

głos ghana – urzędnik, patrz: dugha.

godi (stskand. goði) – kapłan lub przywódca. Wyrażenie „godi wojny” należy tłumaczyć jako „pan wojny”.

gozu nama (język Dogonów) – ciało człowieka; termin religijno-magiczny z wierzeńDogonów.

Göllnir (stskand. Göllnir) – dosłownie: Bitewny Krzyk. W mitologii nordyckiej jedno z imion Odyna. W świecie Skalda jest naczelnym bóstwem, stwórcą świata, patronem skaldów, berserków, szaleńców, władców ipijaków.

gurb (berb.) – bukłak z koźlej skóry używany w AfryceZachodniej.

hadim (arab.) – niewolnik.

hamask (stskand. hamask) – szał przemienienia. Stan bitewnej furii, w którym walczylihamramirzy.

hamingja (stskand. hamingja) – zwierzęcy duch opiekuńczy, który przystaje do człowieka i często jest „dziedziczony” w obrębie danego rodu. W mitologii świata Skalda duch ten wpływa na „kształt człowieka” i niektórzy czarownicy czerpią z niego moc, dzięki której potrafią zmieniać się wzwierzę.

handøx (stskand. handøx) – ręczny topór, czyli niewielka broń używanajednoręcznie.

Hangagud (stskand. Hangaguð) – bóg powieszonych. W mitologii nordyckiej jedno z imionOdyna.

hatt (stskand. hattr) – miara wierszowa, metrum.

Heimdal (stskand. Heimdalr, Heimdallr) – bóg z rodu Asów, strażnik bogów odznaczający się niezwykłym wzrokiem i słuchem. Wedle podań mitologicznych potrafił nawet usłyszeć, jak rośnie trawa.

holmgang (stskand. hólmganga) – dosłownie chodzenie na wyspę, czyli rytualny pojedynek o ściśle wyznaczonych regułach.

höfding (stskand. höfðingi) – naczelnik. Przywódca pewnego obszaru lub wódz wikiński, także dużejfloty.

hnefatafl (stskand. hnefatafl) – skandynawska gra planszowa. Tylko jeden z graczy miał króla, którym musiał uciec z planszy. Drugi gracz starał się otoczyć króla swoimi pionami, co kończyłogrę.

husanotra (stskand. husanotra) – dosłownie: droga do domu. Przyrząd nawigacyjny, rodzaj kompasu słonecznego, dzięki któremu skandynawscy żeglarze potrafili wrócić do miejsca, skądwyruszyli.

hval (stskand. hvalr) – wieloryb.

Iblis (arab.) – diabeł w tradycjiislamskiej.

jeli(języki grupy mande; l. mn. jeliw, jelilu) – bard, pieśniarz w kulturze ludówMande.

Jorsalir (stskand. Jórsalir) – Jerozolima.

jotun (stskand. jӧtunn) – jedna z nazwolbrzymów.

Jörmungand (stskand. Jörmungandr) – dosłownie: Wielki Potwór. Według mitów ogromny wąż otaczający świat. Zwano go też Midgardsormem, czyli Wężem Midgardu. Jako że był najpotężniejszym gadopodobnym potworem z wierzeń Skandynawów, Ainar widział w nim praojca wszystkichsmoków.

Juddala – jeden z klanów berberyjskich wchodzących w skład związku Sanhaja.

Jurugu – bóg z mitologii Dogonów, wyobrażany jako Płowy Lis. Demoniczny syn Ammy, trickster, który ukradł ojcu ziarna (albo jaja) słów. Patron kłamców ioszustów.

kaba (arab. qaba) – krótka kurtka (lub kaftan) w perskim stylu, chętnie noszona przez wojskowych i dworzanarabskich.

karfi (stskand. karfi) – mały statek przeznaczony do uniwersalnego użytku.

Kari (stskand. Kari) – pan wiatrów. Olbrzym.

karlmad (stskand. karlmaðr) – mężczyzna, człowiek wolny, często pracujący na ziemi bogatszego od siebiegospodarza.

kenning (stskand. kenning) – rodzaj rzeczownikowej przenośni, będącej rozbudowanym określeniem zastępczym na często używany w wierszach skaldów wyraz, np. słowo „poeta” zastępowano kenningiem „kowalsłów”.

kikinu say(język Dogonów) – dusza w wierzeniachDogonów.

knattleik (stskand. knattleikr) – rodzaj brutalnej gry na wolnym powietrzu, w której używano piłki, pałek ipięści.

knӧrr (stskand. knӧrr) – dalekomorski statekkupiecki.

kristmad/kristkona(stskand. kristmaðr, kristkona) – chrześcijanin/chrześcijanka.

ksar (maghrebska odmiana arabskiego) – ufortyfikowana osada na Saharze.

kussar (stskand. kussari) – korsarz. W taki sposób Skandynawowie określali arabskich piratów działających w rejonieśródziemnomorskim.

kyrtil (stskand. kyrtill) – tunika albo długa koszula zakładana na spodnią koszulę. Stać było na nią tylko bogatszych, dlatego często miała wycięcie na piersi i krótsze od spodniej koszuli rękawy, by pokazać, że właściciela stać na dwie warstwyubioru.

Lamtuna (berber. Ilemteyen) – jeden z klanów wchodzących w skład związku Sanhaja.

litham (arab. litham) – zasłona ust i nosa używana przez ludy Sanhaja. Obok zastosowania praktycznego (osłona przed piaskiem i pyłem) wiązała się ze społecznym nakazem zakrywania twarzy przez mężczyzn. Miała chronić przed złymi mocami i przed rozpoznaniem, co było szczególnie przydatne podczas rozlicznych wypraw rabunkowych.

Lopt (stskand. Loptr) – w świecie Skalda bóg kłamstwa i oszustw. W mitologii nordyckiej to jedno z imionLokiego.

ludr (stskand. lúðr) – trąba albo róg, instrument używany przez Germanów od czasów starożytnych w celu przesyłania sygnałówbojowych.

lyssa (grec. lyssa) – wilczy gniew. Stosowane w starożytnej Gracji określenie szałubitewnego.

maekir (stskand. mækir) – poetycki odpowiednik używanego w prozie (czyli w sagach) słowa sverð – miecz.

Magni (stskand. Magni) – dosłownie: Mocny. W mitologii nordyckiej syn Thora lub jedno z wcieleń pana burzy. W świecie Skalda – bóg fizycznej siły, patron wojowników i władca burzy, który kamienną maczugą lub żelaznym młotem rozbija łbyolbrzymów.

Maguga, lud Maguga – mieszkańcy kraju Jaguga i Maguga (zwanego też krajem Goga i Magoga). Wspomniani w Biblii dzicy, przybyli od północy najeźdźcy, utożsamiani dziś przez naukowców ze starożytnymi Kimmerami lub Scytami. W średniowieczu uważano ten lud za legendarny, a jego ojczyznę chrześcijanie umieszczali daleko na wschodzie, Arabowie zaś od IX wieku widzieli ich siedzibę na dalekiej Północy. Wraz ze wzrostem wiedzy geograficznej kraj ten był systematycznie przesuwany poza granicę poznanego świata.

majnun (arab. majnun) – szaleniec, człowiek obłąkany. Słowo nawiązuje do arabskiej opowieści o młodzieńcu oszalałym z miłości do ukochanej.

malik (arab. malik) – król. Stary tytuł arabski, w czasach muzułmańskich używany zwłaszcza odnośnie obcych (niearabskich) władców.

Mauments (stskand. Mauments) – wikińskie zniekształcenie imienia proroka Muhammada (Mahometa).

maumentsanie – skandynawskie określenie wyznawców Maumentsa, a więcmahometan.

malahatt (stskand. málaháttr) – jedno z metrów poetyckich używanych przezskaldów.

meykong (stskand. meykongr) – rzeczownik rodzaju męskiego, który znaczył dosłownie „panna król”. Rodzaj popularnej bohaterki islandzkich sag, w których przedstawiano ją jako amazonkę dorównującą w walce mężczyznom.

Midgard (stskand. Miðgarðr) – centrum świata, ziemia zamieszkana przez ludzi i bogów.

Midgardsorm – patrz: Jörmungand.

mikill vinr(stskand.) – wielki, wspaniałyprzyjaciel.

Mimir (stskand. Mímir) – olbrzym i najmądrzejsza istota w mitologii nordyckiej. Jego głowa zanurzona jest w źródle wytryskującym spomiędzy korzeni Laerada, drzewaświata.

mithqal (arab. mithqal) – arabska jednostka wagi odpowiadająca 4,25 g.

mu’addin (arab. mu’addin) – muezin, w islamie mężczyzna wzywający wiernych domodlitwy.

Muspell (stskand. Múspell) – olbrzym, którego nazwa wzięła się od germańskiej koncepcji końcaświata.

Muspellsheim (stskand. Múspellsheimr) – kraina Muspella, czyli mieszcząca się na dalekim południu kraina ognistycholbrzymów.

nattverd (stskand. náttverðr) – kolacja, drugi posiłek dnia spożywany po zachodzie słońca.

ngoni, nkoni (języki mande) – rodzaj zachodnioafrykańskiejharfy.

Nidaros – średniowieczna nazwa miasta Trondheim. Z czasem, w wyniku rozbudowy, jego częścią stało się również Hladir, czyli posiadłość tamtejszych jarlów.

niding (stskand. niðing) – nikczemnik, a w kontekście seksualnym obelga oznaczającahomoseksualistę.

nyama (język Dogonów – w wierzeniach Dogonów moc życiowa tkwiąca w każdymstworzeniu.

odr (stskand. óðr) – szaleństwo, gniew.

Odreri (stskand. Óðrœrir) – ten, który przynosi ekstazę. Miód poezji, który według mitologii nordyckiej jest natchnieniempoetów.

odrmad (stskand. óðrmaðr) – szaleniec.

orm (stskand. ormr) – wąż, smok.

öndvegi (stskand. öndvegi) – wysokie siedzisko. Miejsce na podwyższeniu, na którym zasiadał władca, przywódca rodu lub gospodarz domu. Odpowiednik łacińskiegotronu.

Pemba – wielopostaciowy bóg z mitologii ludu Bambara. Stwórca ludzi i bóg płodności. Według jednego z mitów mieszkał na ziemi pod postacią drzewa akacjowego.

pund (stskand. pund) – funt, jednostka wagowa odpowiadająca w średniowiecznej Skandynawii 498gramom.

ragnarök (stskand. ragnarök) – koniec świata w mitologiinordyckiej.

razzia (od arab. ġhazw) – termin używany na terenie Magrebu na określenie wyprawy łupieskiej lubzbrojnej.

roga (grec. roga) – żołd dla najemników i żołnierzy, a także comiesięczna pensja wypłacana urzędnikomdworskim.

Saglabowie (arab., l. poj. Saglab; l. mn. Sagaliba) – arabska nazwa Słowian. Niektóre arabskie źródła rozszerzają to miano na wszystkich mieszkańców ziem leżących na północ od strefy stepów nadczarnomorskich, czyli zarówno Słowian, jak i Ugrofinów czyBałtów.

sagnamad (stskand. sagnamaðr) – człowiek opowieści. Mianem sagnamadów nazywano twórców i opowiadaczy sag, którzy w formie ustnej przekazywali tradycję swojego ludu. Później nazwa przeszła na historyków, kronikarzy i skrybów, którzy spisywalisagi.

sahib (arab. sahib) – pan, właściciel lubwładca.

sahil (arab. sāhil) – dosłownie: brzeg morski, ale w Afryce Północnej rozumiany jako skraj pustyni (morza piasków). Sahel to półpustynny region rozciągający się między pustynna Saharą a bardziej wilgotną sawanną. Badacze zakładają, że w średniowieczu obszar ten był o wiele żyźniejszy niż obecnie, co pozwalało na zakładanie miast i osad tam, gdzie obecnie są tylko piaskipustyni.

saif (arab. saif) – arabska nazwa miecza, zwykle odnoszona do zakrzywionej broni typu scimitar (sejmitar). Saify były znakomitym i kosztownym orężem wytwarzanym ze stalidamasceńskiej.

saks (staroangielski i stskand. sax) – germański miecz wczesnośredniowieczny. W wikińskiej Skandynawii określenie długich noży bojowych, ale czasem także dwusiecznych, krótkichmieczy.

salat az-zuhr (arab.) – modlitwa odmawiana wpołudnie.

Sanhaja (arab. Sanhaja,berber. Aznag, Aznaj) – niegdyś jeden z trzech wielkich politycznych związków (konfederacji) klanów Berberów północnoafrykańskich,. Sanhajowie prowadzili przeważnie koczowniczy tryb życia, ale kontrolowali także sieć oaz oraz trudnili się ochroną karawan lub ich... rabowaniem.

Sasan – legendarny przodek perskiej dynastii Sasanidów. Mianem synów Sasana w literaturze arabskiej X wieku nazywano różnorakich złodziei ihultajów.

seidkona (stskand. seiðkona) – czarownica, specjalistka od magii seid (o tej magii patrz: seidmad).

seidmad (stskand. seiðmaðr) – czarownik obeznany z magiczną sztuką seid, która, ogólnie rzecz biorąc, wiązała się z właściwymi aspektom kobiecym czarami płodności, stąd w Skandynawii traktowano seidmadów dość niechętnie i kojarzono z homoseksualizmem. Niczym szamani posiadali umiejętność oddzielania swojego ducha od ciała

seireina (grec. seirēn) – znana z mitologii greckiej syrena, która według różnych wyobrażeń była pół kobietą, pół rybą lub pół kobietą, pół ptakiem. Stworzenie popularne w opowieściach śródziemnomorskich żeglarzy przez cały okresśredniowiecza.

Serklandy (stskand. Serkland) – Ziemie Saracenów. Skandynawska nazwa krainarabskich.

sigrblot (stskand. sígrblót) – ofiara zazwycięstwo.

sila (arab.) – zaliczana do dżinów arabska demonica, która dnie spędzała na czesaniu włosów, a noce na ostrzeniu zębów. Pod postacią pięknej kobiety uwodziła mężczyzn. Czasem przybierała postać wielbłąda o twarzy i rękachczłowieka.

skaldskap (stskand. skáldskapr) – sztuka układaniapoezji.

skaramangion (grec.) – długa, przepasana tunika z rękawami. Wykonana z drogocennych materiałów i bogato zdobiona. Była strojem dworskim noszonym przez cesarza i jego otoczenie. Skaramangiony uznawano za jedne z najcenniejszych darów, jakimi autokrator mógł obdarzyć zagranicznych posłów iwładców.

skjald (stskand. skjӧldr) – tarcza. W piśmiennictwie nordyckim od tego słowa tworzono takie terminy jak tarczowniczka (skjaldmær) czy ściana tarcz (skjaldborg).

skjaldborg (stskand. skjaldborg) – ściana tarcz. Formacja bitewna wikingów, która polegała na utworzeniu szeregu wojowników osłaniających się zachodzącymi na siebie tarczami. Kolejne rzędy wojowników mogły dokładać swoje tarcze do przodu lub układać z nich „dach”, tworząc tak zwaną twierdzętarcz.

skytning (stskand. skytningr) – wikiński szynk. Goście mogli w nich kupić jadło i napoje lub raczyć się własnym prowiantem. W licznych islandzkich sagach opisywano, że pobyty w skytningach kończyły się wielodniowympijaństwem.

snekkja (stskand. snekkja) – dosłownie: długi, cienki przedmiot wystający z wody. Była to popularna nazwa długiej łodzi wojennej wikingów. Największe statki tego typu zwano też czasem drekami (l. poj. dreki), czyli smokami, które w polskiej literaturze są znane pod błędnym mianemdrakkarów.

snekkjamad (stskand. snekkjamaðr) – żeglarz, wioślarz lub wojownik płynący nasnekkji.

Sol (stskand. Sól) – Słońce (jako ciało niebieskie) uważane za boginię. Sol miała jasne włosy i mknęła po niebie w zaprzęgu ciągniętym przez dwa konie: Promyka i Blask. Uciekała przed wilkiem Sköllem, który chciał ją pożreć. Córka Mundilfarego i siostraKsiężyca.

sól (stskand.) – staronordycka nazwa protogermańskiej runy sōwilō. Symbol słońca i zwycięstwa, przedstawiana w graficznej formie błyskawicy.

Soninke – etniczna grupa ludności Afryki Zachodniej należąca do ludów Mande. We wczesnym średniowieczu Soninkowie zdominowali rejon zachodniego Sahelu i utworzyli tam silne państwoWagadou.

spjöry (stskand. spjörr; l. mn. spjarrar) – pasy lub sznury, którymi mężczyźni owijali sobie spodnie nałydkach.

Srebrny Bida – wymyślona na potrzeby powieści nazwa rzeki Senegal.

Strażnicy Bidy – strażnicy pałacowi, doborowi wojownicy ghana, strzegący również miejsca kultu świętegowęża.

styrir (stskand. stýrir) – sternik statku, który był często także jego kapitanem.

Sudan – patrz: Bilad al-Sudan.

suman (język akan) – magiczny środek/talizman Aszantów służący do ochrony przez siłamizła.

szatrandż (arab. shatranj) – arabskie szachy. Gra zbliżona do współczesnych szachów. Arabowie przejęli ją od Persów, a ci odHindusów.

thing (stskand. þing) – skandynawski wiec, zgromadzenie wolnych posiadaczy ziemskich danegoregionu.

thraell (stskand. þrœll)– niewolnik.

Thule – nazwa nieznanego pochodzenia używana w tekstach antycznych (Pyteasz z Massalii i inni) i średniowiecznych, która oznaczała najbardziej na północ wysuniętą krainę znanegoświata.

thurs (stskand. þurs) – jeden z terminów oznaczających olbrzyma w literaturze staronordyckiej; miał wyraźnie negatywnąkonotację.

tign (stskand. tign) – honor. Jedna z podstawowych cech etosu skandynawskiegowojownika.

tir (stskand. tírr) – sława, chwała. Wartość, do której dążył każdy szanujący sięwojownik.

trollskap (stskand. trollskapr) – czarodziejka sztuka trolli. Rodzaj czarów przypisywany trollom i niektórym ludzkim wiedźmom orazczarownikom.

Utgard (stskand. Utgarðr) – świat zewnętrzny (otaczający świat ludzi i bogów), który należy do demonów iolbrzymów.

Vaering (stskand. l. poj. væringi; l. mn. væringjar) – Wareg. Mianem Vaeringów/Waregów określano zbrojne grupy Skandynawów działających i osiedlających się przede wszystkim na terenieRusi.

Valfud (stskand. Valfuðr, Valföðr) – Ojciec Poległych. W mitologii nordyckiej jedno z wcieleń Odyna. W świecie Skalda – bóg, który jest gospodarzem Gmaszyska Zarżniętych i gości w nim poległychwojowników.

Vetnoetr (stskand. vetnœtr) – zimowe noce. Pierwsze dni zimy, kiedy składano ofiary disablot (o charakterze publicznym) i alfablot (o charakterze prywatnym, rodzinnym), mające zapewnić pomyślność w nadchodzącymroku.

Vindmad (stskand. Vindmaðr) – Słowianin, Wend. Wikingowie używali tej nazwy na określenie Słowian Zachodnich, szczególnie nadbałtyckich. Z uwagi na wiedzę i przyzwyczajenia dzisiejszego czytelnika rozciągam pojęcie Vindmadów na wszystkich Słowian, takżeWschodnich.

visa (od stskand. vísa – strofa) – szereg strof o ujednoliconym metrum, który tworzą utwór o jednymtemacie.

vӧlsi (stskand. vӧlsi) – penis. W kulturze skandynawskiej pojęcie to zwykle odnosiło się do końskiego penisa i rytuału pogańskiego związanego z bogiemFrejem.

wago (język soninke) – nazwa wpływowych klanów ludu Soninke, które miały duży wpływ na organizację państwaWagadou.

Wangara – takim mianem arabscy kupcy nazywali wędrownych handlarzy złotem, którzy we wczesnym średniowieczu działali na obszarze Afryki Zachodniej, przede wszystkim na obszarze zachodniego Sahelu. Wangara należeli do luduSoninke.

Ymir (stskand. Ymir) – olbrzym, z którego ciała miał zostać stworzonyświat.

zaban (język bambara) – owoc z drzewa saba senegalensis rosnącego w regionie Sahelu.

Zenata (berber. Iznaten) – odłam Berberów tworzący związek klanów (podobnie jak Sanhajowie). Obszar pod kontrolą konfederacji ludu Zenata rozciągał się przede wszystkim w okolicach miasta Awdaghust. Zenatowie konkurowali z Sanhajami o rolę strażników karawan i szlakówhandlowych.

Złoty Bida – wymyślona na potrzeby powieści nazwa rzekiNiger.

Zulfikar (arab. Zu’l-fikar) – legendarny miecz należący do proroka Mahometa, a później do jego zięcia Alego, stąd jego alternatywne nazwa: mieczAlego.

żelaźni chłopcy – doborowe oddziały ghana i główny trzon armii Wagodou. Żołnierze tych formacji byli dobrze wyposażeni i dysponowali żelazną bronią.