Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tej chwytającej za serce książce, strona po stronie przedstawione są historie dające dowód na istnienie cudownej mocy przyjaźni w życiu zwyczajnych ludzi. Autorka, Karen Kingsbury, zebrała wzięte z życia historie ludzi, którzy są gotowi do poświęceń w imię prawdziwej przyjaźni — nie dlatego, że muszą, ale dlatego, że chcą.
Te podnoszące na duchu opowieści ukazują przyjaźń jako wypadkową radości, współczucia, zrozumienia i miłości. Dają nadzieję, że w momencie ciężkiej próby Bóg nie waha się posłac doświadczanej osobie wsparcia w postaci przyjaciela.
Co byśmy zrobili bez naszych przyjaciół? Kingsbury delikatnie przypomina nam o tym, że dobry przyjaciel jest wspaniałym darem. Czytałam wszystkie historie na przemian uśmiechając się i ocierając łzy.
Robin Jones Gunn, autorka cyklu powieści
Karen Kingsbury autorka bestsellerów na liście "New York Timesa", jej książki sprzedano już w ponad dwudziestu milionach egzemplarzy na całym świecie. Kilkanaście z jej powieści zajęło pierwsze miejsce w rankingach najlepiej sprzedających się książek, m.in. W Odcieniach błękitu (2012). Autorka mieszka w Tennessee wraz z mężem, mają córkę oraz pięciu synów )w tym trzech adoptowanych).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 132
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Donaldowi, mojemu rycerzowi, mojemu czarującemu księciu, mojemu ukochanemu. Mojemu najlepszemu przyjacielowi. Cud Twojej miłości i światła w moim życiu będzie trwał wiecznie.
Kelseyowi, Tylerowi, Seanowi, Joshowi, EJowi i Austinowi, którzy zawsze wierzyli nam, kiedy mówiliśmy, że najlepszymi przyjaciółmi są ludzie, z którymi siedzimy razem przy stole podczas obiadu. Również Thaye’owi i Austinowi, najmłodszym członkom naszej rodziny.
I Wszechmogącemu Bogu, który na tę chwilę błogosławi mnie tym wszystkim.
Nie było trudno zebrać te wszystkie cudowne historie dotyczące przyjaciół i myślę, że znam tego powód. Przyjaźń sama w sobie jest bowiem cudem.
Przyjaciele.
Dwoje ludzi walczących o przetrwanie w świecie, każdy z nich staczający swoje własne bitwy odnośnie wiary, finansów i rodziny; dwie dusze rozmyślające nad miłością, życiem i samotnością, ale które z jakiegoś powodu razem stają się silniejsze niż każda z osobna.
Przyjaźń łączy serca i utwierdza nas w przekonaniu, że ostatecznie wszystko będzie w porządku. Biblia mówi, że lepiej dwóm niż jednemu, że przyjaciel jest potęgą w każdym znaczeniu tego słowa. Czyż przyjaciel nie jest niczym innym niż darem od Boga? Cudem?
I tak podczas zgłębiania cudów dotyczących przyjaciół zostałam poruszona prawdziwością faktu, że Bóg często posługuje się przyjaźnią, żeby nas chronić, rozwijać, zachęcać i umacniać naszą wiarę. Przyjaciel wnosi w nasze życie śmiech, poczucie koleżeństwa, współczucie i zrozumienie.
Czasami to właśnie za sprawą przyjaciela zostajemy przeniesieni na terytorium Boga – miejsce cudów.
Jeżeli przebyłeś razem ze mną podróż przez moje inne historie cudów, znasz już zapewne kilka faktów, które znalazły się na kartach książki, którą właśnie trzymasz w ręku. Każda z historii została zainspirowana prawdziwym wydarzeniem, a następnie zbeletryzowana w tej formie. W każdym przypadku aspekt cudu w historii jest prawdziwy.
Kiedy będziesz je czytał, przypomnij sobie sytuacje, kiedy Bóg posłużył się przyjacielem, żeby wnieść coś cudownego również do twojego życia. I uświadom sobie, że bez względu na to, jak szalone, samotne i trudne może być życie, zawsze mamy przyjaciela w Bogu.
Przygotuj się na świętowanie skarbnicy cudów dla przyjaciół! Kiedy już skończysz, twoje serce doświadczy zachęty na zawsze.
Larry Bradford nie był nikim znaczącym w życiu liceum w North Franklin.
To prawda, że udzielał się w grupie młodzieżowej przy kościele chrześcijańskim w Północnej Atlancie, miał dobre wyniki w szkole oraz zdobył odznakę orła w drużynie harcerskiej. Ale i tak jego rówieśnicy prawie wcale nie wiedzieli o jego istnieniu. Jedną z książek, które nosił w swoim plecaku, była Biblia w skórzanej oprawie, prezent od jego najlepszego przyjaciela – ojca.
– Dlaczego prawie nigdy nie przychodzą do ciebie koledzy? – pytał go od czasu do czasu ojciec.
– Dlatego, tato – odpowiadał Larry, spuszczając wzrok – że chłopaki ze szkoły tak naprawdę mnie nie lubią. A w każdym razie nie za bardzo.
Wtedy na twarzy ojca Larry’ego pojawiał się gorzki, smutny uśmiech.
– No dobrze, synu. Zatem będę się modlić o to, żebyś pewnego dnia miał więcej przyjaciół niż inni z twojej klasy.
– Dobra. – Lary uśmiechał się wtedy szeroko i wzruszał ramionami.
Było szalonym pomysłem wierzyć, że ktokolwiek we Franklin High będzie chciał się z nim zaprzyjaźnić, ale niech mu będzie. Koledzy ze szkoły się nie liczyli. Larry był inny niż pozostali uczniowie z klasy matematycznej i klasy języka angielskiego, ale nie było to dla niego problemem. Bo w końcu miał tatę. Kogoś, z kim mógł porozmawiać, modlić się i z kim mógł razem chodzić w weekendy na ryby.
Jego tata był takim przyjacielem, jakiego zawsze potrzebował.
Ale kiedy Larry był w przedostatniej klasie, jego ojciec podczas oglądania meczu piłkarskiego w telewizji przeszedł zawał serca i umarł. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło zaledwie pięćdziesiąt osób – przyjaciele z kościoła i kilka osób z najbliższej rodziny. Tydzień później Larry dotkliwie to odczuł. Stracił swojego najlepszego przyjaciela, a brak ojca sprawił, że jego sytuacja w szkole stała się teraz bardziej klarowna.
Nie miał on więcej przyjaciół niż inni z jego klasy. Miał ich mniej. Znacznie mniej.
Chudy i patykowaty, tak naprawdę był „niewidzialny” dla innych. Nie należał do żadnej szkolnej paczki czy grupy towarzyskiej, zdecydowanie nie był też członkiem elitarnej grupy sportowej. W czasie lunchu siedział sam, czytając swoją starą skórzaną Biblię i zastanawiając się, jak przetrwa kolejny dzień bez swojego taty. Raz na jakiś czas chłopaki z którejś ze znanych grup przechodzili obok i rzucali okiem na Larry’ego siedzącego samotnie nad kanapką z szynką i otwartą Biblią. Czasami szeptali między sobą, podśmiewając się i nazywając go „Biblijnym gangsterem”. Innym razem ktoś siadał naprzeciwko niego i zadawał uszczypliwe pytania typu: „Co Biblia mówi o piekle?” czy „Jak to możliwe, że wierzysz w te rzeczy?”. „Bóg jest prawdziwy. Jego prawda jest rzeczywista” – czasami odpowiadał Larry. „To, co myślimy o Bogu, nie zmienia tej prawdy”.
Te uszczypliwe i bolesne uwagi jego kolegów nie rozpraszały chłopaka. Był zdeterminowany, by stać się takim człowiekiem, jakim był jego ojciec: wiernym, oddanym chrześcijaninem, zdecydowanym żyć swoim własnym życiem. Chciał w przyszłości prowadzić swoją rodzinę w sposób, który będzie miły Bogu. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki jego ojciec wychował go.
Gdy Larry ukończył szkołę, odbierał swój dyplom bez szczególnego wzruszenia. Nigdy nie nawiązał bliższych relacji z kolegami z klasy, więc przejście ze szkoły średniej do wyższej nie wzbudzało w nim wielkich emocji. Uczęszczał na studia i ukończył je, poślubił kobietę, którą poznał na przedostatnim roku, został pediatrą. Żona urodziła mu trzy córki i syna, a Larry nigdy nie żałował, że w szkole średniej nie miał żadnych przyjaciół. Jedynym cieniem kładącym się na jego szczęśliwym życiu było to, że nadal tęsknił za swoim ojcem.
Na swoje trzydzieste siódme urodziny Larry otrzymał dwie przesyłki pocztowe – w pierwszej było zaproszenie na spotkanie klasowe z okazji dwudziestej rocznicy ukończenia szkoły, druga zawierała potwierdzenie czegoś, co jego kolega i zarazem osobisty doktor stwierdził dzień wcześniej: objawy podobne do grypy, na jakie cierpiał od miesiąca, świadczyły o czymś więcej niż tylko osłabionym systemie odpornościowym.
Był to szybko postępujący, agresywny rak płuc.
– Chcę być z tobą szczery – lekarz zmarszczył brwi podczas rozmowy z Larrym. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, jeżeli chodzi o stronę medyczną. Ale znasz tę modlitwę, o której zawsze mówisz? Poproszę ludzi, żeby natychmiast zaczęli się modlić.
Larry zebrał razem swoją rodzinę i razem z żoną podzielili się tą wiadomością ze swoimi dziećmi.
– Będziemy się wszyscy modlić o tatę, żeby mu się poprawiło – powiedziała jego żona, a łzy płynęły jej po policzkach. – I będziemy prosić wszystkich, których znamy, żeby się również modlili.
Na początku następnego tygodnia Larry pospiesznie napisał e-maila do Roberta Willsa, byłego przewodniczącego klasowego w liceum i zarazem organizatora spotkania po latach. Przez kilka lat chodzili na te same zajęcia w szkole średniej, więc Larry był pewien, że Robert będzie go pamiętał. Nawet jeżeli nie byli dobrymi przyjaciółmi.
– Robercie, ostatnio zdiagnozowano u mnie raka płuc. Nie przyjadę na spotkanie. Ale jeżeli mógłbyś poprosić kolegów z klasy, żeby się modlili, będę wdzięczny.
Robert otrzymał maila i był do głębi poruszony. Larry Bradford? Ten miły chłopak, który czytał Biblię? I właśnie jego dotknął rak płuc? Poruszony tym faktem, wysłał e-maila do całej klasy, wyjaśniając, że Larry jest teraz lekarzem, ma żonę i czworo dzieci. I że nie weźmie udziału w spotkaniu klasowym, ponieważ zmaga się z rakiem płuc. Przy okazji podał też adres e-mailowy Larry’ego.
I wtedy właśnie rozpoczął się cud.
Larry zaczął otrzymywać jeden po drugim e-maile od kolegów ze swojej klasy.
Od rozgrywającego zawodnika drużyny piłki nożnej – niegdyś pewnego siebie, ordynarnego dzieciaka – Larry otrzymał krótki list, w którym napisał: „Larry byłeś dla nas wszystkich inspiracją. Ten świat potrzebuje cię, bracie. Nie poddawaj się i oczywiście będę się za ciebie modlił”.
Od pretensjonalnego chłopaka z zajęć algebry: „Larry, pamiętasz te wszystkie sytuacje, kiedy czytałeś swoją Biblię, a reszta z nas nie rozumiała tego? Cóż, dzisiaj to rozumiem. Jestem chrześcijaninem i nie jestem pewien, ale być może dzięki tobie moje całe życie wygląda teraz zupełnie inaczej. Ponieważ nigdy nie wyparłeś się swojej wiary, ani razu. Kolego, masz tutaj w Branson w Missouri przyjaciela. Przyjaciela, który będzie się codziennie za ciebie modlił”.
Larry był zaskoczony tymi odpowiedziami. Podzielił się nimi ze swoją żoną, w jego głosie brzmiała duma.
– Ty tego nie rozumiesz, kochanie. Nie miałem w szkole przyjaciela, nawet jednego.
– Trudno w to uwierzyć – powiedziała. – Zobacz, co oni teraz piszą.
Larry rozpoczął leczenie. Wtedy też zapadła ważna decyzja – będzie musiał mieć usunięte jedno płuco, jeżeli chce mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie. Operacja została zaplanowana na kolejny tydzień. Podczas rekonwalescencji w szpitalu żona przyniosła mu jego laptopa, żeby mógł sprawdzić e-maile.
Skrzynka była pełna wiadomości od jego byłych kolegów z klasy.
„Ożeniłem się trzy lata po ukończeniu szkoły średniej, a po roku żona mnie zostawiła” – napisał jeden z nich. „Byłem zagubiony i samotny, myślałem, żeby ze sobą skończyć. Ale wtedy przypomniałem sobie o tobie, Larry. O chłopaku, który codziennie siedział zupełnie sam, jedząc lunch i czytając swoją Biblię. Nie miałeś nikogo, a byłeś tak szczęśliwy. Serio, zawsze byłeś szczęśliwy. Nic nie mogło tego zmienić; to było częścią tego, kim byłeś – szczęściem, które było widać w twoich oczach. Tamtego tygodnia, kiedy nie byłem pewien, czy dam radę przeżyć kolejny dzień, kupiłem Biblię i znalazłem kościół. Od tamtej pory stałem się osobą wierzącą. Walcz dzielnie, przyjacielu. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak dzięki tobie zmieniło się moje życie”.
Inny kolega pisał, że usłyszał o łańcuszku modlitewnym kolegów z klasy i zdecydował się w niego zaangażować. W czasie jego trwania nawiązał ponownie kontakt ze swoim najlepszym przyjacielem, z którym nie widział się od dziesięciu lat. „Obaj się za ciebie modlimy, Larry. Dzięki tobie wszyscy się jednoczymy”.
Pomimo wszystkich przeciwności losu Larry zaczął wracać do zdrowia. Do spotkania klasowego pozostały niespełna dwa miesiące i Robert Wills wysłał kolejnego e-maila, tym razem, żeby poinformować kolegów, aby nie ustawali w modlitwie o zdrowie Larry’ego, ale żeby również modlili się o coś innego.
„Módlmy się, żeby mógł on przyjechać na spotkanie” – napisał. „Nadszedł czas, żebyśmy pokazali Larry’emu, jak wielu ma on teraz przyjaciół”.
I o to się modlili.
Dorośli, którzy byli wcześniej członkami różnych grup w szkole North Franklin, modlili się indywidualnie, wraz ze swoimi rodzinami i łącząc się przez Internet. Błagali Boga, żeby dał Larry’emu jeszcze trochę życia, więcej czasu na błogosławienie innych swoją niewzruszoną wiarą.
„Potrzebujemy cię, Larry” – napisał chłopak, który był wcześniej strasznym imprezowiczem. „Wszyscy chcieliśmy być tacy, jak ty w tamtych czasach. Ale tylko ty miałeś odwagę chodzić własnymi drogami. Jesteś naszym przyjacielem i bohaterem; musisz przyjechać, przyjacielu”.
Trzy tygodnie przed spotkaniem klasowym Larry był słaby i zmagał się sam ze sobą, żeby zachować pozytywne nastawienie. Ale tego dnia otrzymał najlepszą wiadomość od czasu, kiedy zachorował. Wyglądało na to, że dzięki operacji pozbył się raka w całości. Sesje naświetlań i chemioterapii miały być stopniowo zmniejszane i jeżeli sytuacja nadal wyglądałaby tak optymistycznie, miały być całkowicie zaprzestane.
– Nie sądziłem, że przeżyjesz aż do tego czasu – lekarz był wobec niego szczery. – Nieważne, jak ty i twoi ludzie się modlicie, róbcie to dalej – dodał z radością wypisaną na twarzy.
– Czy myślałeś o tym, żeby pojechać na spotkanie klasowe? – żona zapytała go kilka dni później. – Oni naprawdę chcą, żebyś przyjechał.
Larry nie był pewien, czy to dobry pomysł. Był głęboko poruszony dużą liczbą ciepłych słów płynących od swoich byłych kolegów klasowych, ale on i jego rodzina mieszkali obecnie w południowej Florydzie, co oznaczałoby, że musiałby lecieć samolotem i być kilka dni poza domem. Wziął żonę za rękę i zapytał:
– Pojedziesz ze mną?
Uśmiechnęła się w sposób, który wciąż działał jak balsam na jego duszę.
– Oczywiście.
Larry cały czas nabierał sił, więc poprosili jego matkę, żeby została z ich dzieciakami, a oni wspólnie polecieli do Atlanty na spotkanie klasowe. Wieczorem przed tym wielkim wydarzeniem Larry’ego zaczęły ogarniać wątpliwości. Oczywiście, otrzymał wcześniej te wszystkie e-maile, które tak go poruszyły. Ale koledzy z klasy nadal mogą go postrzegać jako samotnika, osobę nic nie znaczącą. Prawdopodobnie nawet go nie poznają, a biorąc pod uwagę fakt, że nadal miał problemy zdrowotne, lepiej by było, jeżeli by został w domu i spędził czas ze swoimi dziećmi.
Zanim opuścili hotel i udali się do sali, gdzie odbywało się spotkanie, Larry odszedł na bok i modlił się: „Boże, pozwoliłeś mi przyjechać tutaj. Teraz pozwól mi wpłynąć na życie moich kolegów ze szkolnych lat. Po prostu pozwól mi zmienić ich życie”.
Mieli półgodzinne opóźnienie, kiedy weszli do sali. I dopiero wtedy Larry zdał sobie sprawę, ile osób się za nim wstawiało u Boga. Robert Wills dostrzegł go jako pierwszy i podzielił się tym z kilkoma innymi osobami. Wiadomość ta niosła się od stolika do stolika i ludzie zaczęli się do niego uśmiechać, wstawać i bić brawo.
Dreszcz przeszedł Larry’emu po plecach, gwałtownie zatrzymał się, nie dowierzając temu nagłemu wylewowi uczuć. Stojąca obok żona ścisnęła jego dłoń i przysunęła się do niego, szepcząc:
– Wydawało mi się, że wspominałeś, iż nie byłeś popularny.
Larry stracił mowę, nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
W czasie krótszym niż minuta wszyscy w sali stali, a oklaski wypełniły całe pomieszczenie.
„Larry! Larry! Larry!” – skandowali jego imię w taki sposób, w jaki kiedyś wykrzykiwaliby imię wybitnego, szkolnego sportowca. Robert podszedł do niego i podał mu mikrofon.
– Powiedz im coś. Połowy z nich nie byłoby tutaj, gdyby ta cała impreza nie odbywałaby się ze względu na ciebie.
– Co masz na myśli? – Larry, zmieszany, spojrzał najpierw na Roberta, a potem na swoich kolegów z klasy.
– Mówię serio, nie przyjechaliby. – Robert pokręcił głową. – Każdy z tutaj obecnych modlił się za ciebie, Larry. Przyjechali tu, żeby się z tobą zobaczyć, żeby podziękować ci za pokazanie im, co to znaczy mieć wiarę.
Ten wieczór był niesamowity, pełen rozmów, które, czego Larry był pewien, zapamięta do końca swojego życia. Ludzi, którzy nie okazywali mu żadnego zainteresowania w szkole średniej, teraz łączyła wspólna wiara, szept zdumienia, że naprawdę Bóg pozwolił doświadczyć im cudu. Najbardziej wyjątkowi dla Larry’ego byli ci, którzy prosili go na bok, żeby przeprosić.
– Nie rozumiałem cię wtedy, w szkole średniej. Ale teraz rozumiem – powiedział mu jeden z nich. – Wiara jest tym, co trzyma mnie przy życiu. Był to dla mnie niesamowity przywilej, że mogłem się za ciebie modlić przez te ostatnie tygodnie.
Tego wieczora w drodze do domu Larry i jego żona rozmawiali o tym wszystkim, co się wydarzyło.
– To cud. – Jego żona potrząsnęła głową, a jej oczy wypełniły się łzami. – Lekarze nie przypuszczali, że uda ci się tu być. A popatrz…
Larry uśmiechnął się, mocno ściskając kierownicę.
– Mój cud wydarzyłby się nawet wtedy, gdybym nie czuł się wystarczająco dobrze, żeby przyjechać na spotkanie klasowe – odparł.
– Co masz na myśli?
– Mam na myśli to, że dwadzieścia trzy lata temu mój ojciec modlił się o to, żebym miał więcej przyjaciół niż ktokolwiek inny w klasie. Myślałem, że był to szalony pomysł. – Larry zachichotał, a w jego głosie można było wyczuć podziw. – Ale spójrz na mnie teraz – dodał z dumą w głosie.
Dwa lata później Larry zmarł. Jedno z jego ostatnich zdań, które powiedział żonie, brzmiało tak:
– Kocham cię, skarbie. Ale tylko pomyśl… Któregoś dnia, jeszcze w tym tygodniu, będę znowu mógł spotkać się z moim tatą.
Uroczystości pogrzebowe zgromadziły nieoczekiwanie wiele osób, uczestniczyła w nich jego rodzina, przyjaciele z kościoła, koledzy lekarze i sąsiedzi. Oraz ponad stu jego kolegów ze szkoły średniej.
Pomimo tego, żeżycie Tracy Black było bardzo ciekawe i kolorowe, na jednymz jego rozdziałów położył się szary cień, a wręcz głęboka czerń. Dotyczył on zerwanej przyjaźni z Anną Ritter.
Choć ich drogi rozeszły się pięć lat temu, Tracy nadal często wracała myślami do swojej starej przyjaciółki; podobnie było w sobotnie popołudnie tamtego lata. Podczas pracy w ogrodzie Tracy zastanawiała się, co tam u Anny, jak miewały się jej wiara i rodzina. Ale głównie zastanawiała się nad tym, dlaczego Anna nigdy nie zadzwoniła. Jak mogły dopuścić do tego, żeby ich czysta jak kryształ przyjaźń zgasła i definitywnie się zakończyła.
Westchnienie wyrwało się prosto z duszy Tracy. Myśli o Annie nigdy nie odeszły. Wygląda na to, że dawna przyjaciółka przeszła nad tym do porządku dziennego – przyszedł czas, żeby Tracy zrobiła to samo. Urwała kolejną garść strąków fasolki i trochę je oczyściła. Pomijając tę całą sytuację z Anną, jej życie było bardzo udane. Wraz ze swoim mężem Paulem mieli troje dzieci i piękny dom położony na trzech akrach ziemi poza granicami Akron w Ohio.
Tracy sięgnęła po kolejną garść fasolki szparagowej i wrzuciła ją do torby. Dzieci bawiły się w basenie u sąsiadów, aPaul reperował zlew w kuchni, więc otaczającą ją ciszę zakłócał jedynie od czasu do czasu szelest liści czy brzęczenie pszczoły.
„Uwielbiam tu przebywać, Boże. Wszystko, co widzę, jest Twoim dziełem”.
Przepełniło ją całą poczucie wewnętrznego spokoju, uśmiechnęła się.
Jeszcze kilka garści fasolki, a potem kilka większych kabaczków. Torba Tracy byław połowie wypełniona warzywami, kiedy nagle ostry ból przeszył jej żołądek tak, że aż upadła na kolana. Kobieta nigdy wżyciu nie doświadczyła tak przeszywającego bólu. Miała zaledwie trzydzieści osiem lat, regularnie uprawiała jogging, dobrze się odżywiała i dbała osiebie. Ale ból był tak silny, że ledwie mogła złapać oddech.
„Boże… pomóż mi!” – pomyślała. W tym momencie usłyszała woddali kroki zbliżającego się Paula, wyczuła przerażenie w jego głosie, kiedy zawołał ją po imieniu, widząc swoją żonę skuloną naziemi.
I w tym momencie doświadczyła poznania, przeczucia, że życie, jakie wiodła dotąd, właśnie miało się bezpowrotnie zmienić.
Paul pomógł Tracy podnieść się, zabrał ją do szpitala, gdzie lekarze dali jej zastrzyk przeciwbólowy. Wstępne badania wykazały, że ma zablokowane jelito. W ciągu godziny została poddana operacji.
Kiedy się obudziła, cała jej rodzina była w pokoju. Jej najmłodszy syn Skyler miał dziesięć lat. Podszedł do jej łóżka i wziął za rękę.
– Myślałem, że umrzesz, mamo – powiedział, pocierając policzek swoją pięścią. Chłopak był sportowcem i to takim, który nigdy z żadnego powodu nie płakał. Ale teraz oczywistym było, że się obawia.
– Kochanie... – Opuchnięte gardło sprawiło, że omalże nie potrafiła powiedzieć nic więcej. – Wszystko będzie w porządku. Za kilka dni wrócę do domu, dobrze?
Skyler kiwnął głową, jego oczy były szeroko otwarte iwilgotne.
– Nie umieraj, mamo. Potrzebuję cię.
Paul podszedł do nichi objął oboje. Po drugiej stronie łóżka stała cicho i z posępnymi minami dwójka pozostałych dzieci.
– Ze mną już jest dobrze, będę w domu za kilka dni, dzieciaki. Wszystko jestw porządku – wyszeptała Tracy.
– Obiecujesz? – Skyler spojrzał na nią zniedowierzaniem.
Tracy uśmiechnęła się pomimo łez napływających do oczu.
– Obiecuję.
Ale następnego dnia rano wieści były gorsze, niż mogli sobie wyobrazić w najczarniejszym scenariuszu. Blokada została wywołana przez nowotwór wjamie brzusznej, guz wielkości grejpfrutaa, który zatkał jelito i spowodował ostry stan zapalny.
– Martwi nas to. – Lekarz Tracy zacisnął ustai przycisnął podkładkę do pisania do klatki piersiowej. – Wstępne wyniki badań nie wyglądają dobrze.
Leżąca w łóżku Tracy utkwiła wzrokw mężczyźnie i mocniej ścisnęła dłoń Paula. Co on mówił? Wstępne badania – pod kątem czego?
Paul był w stanie pierwszy zadać pytanie.
– Czy myślisz, że ten… Ten guz może być złośliwy?
Lekarz skinął głową.
– Na to wygląda. Powinniśmy wiedzieć więcej jutro – powiedział. – Chciałem, żebyście byli na to przygotowani. Jeżeli wykryjemy nowotwór, Tracy będzie potrzebowała skomplikowanej operacji i chemioterapii.
Przez cały czas, kiedy doktor mówił, jedna myśl kołatała się po głowie Tracy – jej obietnica dana Skylerowi. To nie mogło się dziać. Nie mogła stać przed wizją nowotworu, poważnej operacji i śmierci, kiedy zaledwie poprzedniego dnia obiecała swojemu najmłodszemu dziecku, że wszystko jest dobrze, że nie umrze.
Kiedy lekarz wyszedł, Tracy iPaul wzięli się za ręce i modlili, prosząc Boga owyjście z tej sytuacji, błagając Go o cud. Kiedy skończyli, umówili się, że nic nie powiedzą dzieciom aż do jutra, kiedy już będą znali ostateczną diagnozę.
– Zdrzemnij się – powiedział jej Paul, kiedy wychodził ze szpitala, żeby pobyć z dzieciakami. – Musimy wierzyć, że Bóg znajdzie jakieś rozwiązanie.
Tracy przytaknęła i próbowała uspokoić bicie swojego serca. Lęk nie był od Boga iPaul miał rację. Była wykończona. Drzemka pozwoli jej jakoś spędzić czas, zanim dowie się na pewno, co przyniesie jej przyszłość.
Zapadła w sen, modląc się i niemalże natychmiast zaczęła śnić.
W tym śnie płakała i wołała do Boga, błagając Go, żeby pokazał jej sposób, w jaki może uniknąć tragedii, która niechybnie miała dotknąć ją i jej rodzinę. I wtedy, bardzo jasno i wyraźnie, usłyszała Jego głos, który powiedział, co ma zrobić.
„Spraw, żeby Anna przyjechała i pomodliła się”.
Aż do końca snu ta myśl pozostała w jej głowie. Tracy nie mogła się z niej otrząsnąć. „Spraw, żeby Anna przyjechała ipomodliła się”.
Kiedy obudziła się, ta myśl była nadal tak silna, jak w czasie snu. Ale teraz, kiedy już nie spała i trzeźwo myślała, nie mogła kompletnie zrozumieć tej myśli. Jak ma sprawić, żeby Anna przyjechała i pomodliła się? Ból przeszył serce Tracy – ten pomysł był zupełnie niemożliwy do wykonania. Ona i Anna nie rozmawiały ze sobą od pięciu lat.
Ale dokładnie wtedy, kiedy w swojej głowie przeciwstawiała się temu pomysłowi, zaczęła wracać myślami do przeszłości. Cofnęła się w czasie do chwili sprzed wielu lat, kiedy zaprzyjaźniły się z Anną Ritter.
Były razem w pierwszej klasie, gdy na lekcji historii chłopak z ostatniej ławki próbował zwrócić na siebie uwagę Tracy.
– Nie teraz! – prychnęła na niego.
Zrobiła to na tyle głośno, że zwróciło to uwagę nauczyciela. Kiedy odwrócił się i spojrzałna Tracy, Anna podniosła rękę do góry i zwróciła się do niego z pytaniem:
– Przepraszam, panie profesorze. Upadła mi kartka. Czy mógłby pan powtórzyć ostatnie zdanie?
Odwrócenie uwagi zadziałało iTracy uniknęła problemów związanych z gadaniem podczas zajęć. Po lekcji Tracy podziękowała Annie, obie chichotały i gadały przez kilkanaście minut. Następnego dnia wymieniły się uśmiechem i porozumiewawczym spojrzeniem. Przyjaźń zaczęła kiełkować.
Od tamtego dnia Tracy i Anna zostały najlepszymi przyjaciółkami, razem chodziły do szkoły średniej i dzieliły się szczegółami odnośnie każdej randki, tańca i problemu, z jakim się borykały, ażdo ukończenia szkoły. Wtedy nastąpiło rozstanie na kilka lat, kiedy Anna wyjechała na studia, ale później obie wyszły za mążi zamieszkały kilka mil od siebie, niedaleko Akron. Były nawzajemna swoich ślubach oraz kiedy rodziły im się dzieci. Zanim ich pociechy poszły do szkoły, przez pięć lat razem chodziłyna spacery do miejscowego uniwersytetu, na pikniki do parku iwyprawy do biblioteki. Czas płynął szybko i Tracy z Anną dzieliły się problemami i sukcesami związanymi z wychowywaniem dzieci wwieku szkolnym.
Była to przyjaźń, o której obie kobiety myślały, że będzie trwała do końca życia.
Ale wtedy, pewnego popołudnia późną jesienią, Anna przyszła do Tracy z prośbą o niewielką pożyczkę. Ich furgonetka zaczęła się psuć i potrzebowali nowego samochodu, ale ponieważ mąż Anny nie miał obecnie pracy, wzięcie kredytuw banku nie wchodziło w grę.
Natomiast Tracy poślubiła człowieka, którego roczne dochody były prawie siedmiocyfrową liczbą. Byli hojni, jeżeli chodzi o pieniądze, którymi pobłogosławił ich Bóg, chętnie pomagali każdemu, kto znalazł się w potrzebie. Ponieważ zdecydowanie jej przyjaciółka byław potrzebie, Tracy upewniła się tylko u męża i bez problemu zgodziła się pomóc.
– Nie znoszę pożyczać od ciebie pieniędzy – powiedziała Anna do Tracy. – Ale w przyszłym tygodniu będziemy mieli jakiś dochód. Wtedy będziemy mogli zacząć was spłacać.
Tracy uśmiechnęła się i wzięła przyjaciółkę za rękę.
– Zupełnie się tym nie martwię. Oddacie nam, kiedy będziecie mogli.
Pożyczka wynosiła pięć tysięcy dolarów; za te pieniądze Anna i jej mąż Ken kupili używaną furgonetkę, która pozwoliła mężczyźnie podjąć pracę w centrum Akron. Była ona nawet lepiej płatna niż ta, którą wcześniej stracił.
W końcu po pięciu miesiącach od pożyczenia pieniędzy Annie iKenowi Tracy i Paul postanowili zaprosić przyjaciół na obiad. Wybrali taką okazję, żeby omówić z Anną i Kenem plan spłaty pożyczki, którą u nich zaciągnęli.
Było to w październiku ijuż był ziąb na zewnątrz, kiedy Anna i Ken przyszli do nich wieczorem, uśmiechnięci i od progu radośnie powitali gospodarzy.
– Za żadne skarby nie straciłabym okazji, żeby spróbować lazanii Tracy. – Ken poklepał Paula po plecach i szeroko się uśmiechnął.
Prowadzili spokojną rozmowę, a Tracy była coraz bardziej zdziwiona całą sytuacją. „Oni zupełnie nie zdają sobie sprawy, że zamierzamy zagadnąć ich o pieniądze” – pomyślała.
Kiedy skończyli obiad i pozmywali naczynia, Tracy zrobiła kawę i cała czwórka usiadła w salonie. To był dobry moment. Tracy pomodliła się cicho, żeby mogła poruszyć temat i szybko się z nim uporać, bez napiętej atmosfery czy urazy.
– Słuchajcie – zaczął mówić Paul. Usiadł wygodnie na krześle, był spokojny i zrelaksowany. – Pamiętacie tę pożyczkę na pięć tysięcy dolarów? – Zawahał się i spojrzał na żonę. – Razem z Tracy zastanawialiśmy się, czy teraz nie jest może dobry czas, żeby ustalić plan jej spłaty.
Anna i Ken spojrzeli na siebie zdziwieni. Anna odchrząknęła. Starała się unikać wzroku Tracy, skupiała się tylko na Paulu.
– Jaką pożyczkę?
Tracy często później myślała otym, co wydarzyło się potem. Rozmowa była sztuczna i napięta, a Anna ani razu nie spojrzała w stronę Tracy. Ken zaprzeczył, jakoby wiedział cokolwiek o pożyczce. Na koniec warknął naPaula, że tak, odda pieniądze, ale ich przyjaźń już nigdy nie będzie taka sama.
Jak już goście wyszli, Tracy stała jak wryta ze wzrokiem utkwionym w drzwi wejściowe.
– Co się tutaj stało? – zapytała z niedowierzaniem w głosie.
Paul podszedł do niej.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział, przytulając żonę.
Odtworzyli jeszcze raz całą rozmowę, szczegóły dotyczące pożyczki, postawę, jaką przyjął Ken, dziwne, ukradkowe spojrzenia Anny i byli pewni co do jednego: gdzieś tutaj musiała nastąpić pomyłka. Zanim poszli tej nocy spać, ponownie pomodlili się razem, żeby Bóg pomógł Annie i Kenowi zobaczyć ten problem wyraźniej i żeby sprawa została rozwiązana bez szkody dla ich przyjaźni.
Ale kiedy dwa tygodnie minęły bez jednego słowa ze strony któregokolwiek z ich przyjaciół, Paul zadzwonił do Kena i obgadał temat przez telefon. Ken niechętnie zgodził się zwrócić pieniądze w ratach po dwieście dolarów, począwszy od najbliższego piątku.
Tracy nie była zdziwiona, kiedy minął piątek, a nie było ani wpłaty, ani choćby słowa od Anny i Kena. Minęły kolejne dwa tygodnie i ostatecznie Tracy i Paul uzgodnili, że zapomną o długu i potraktują go jako prezent. Ich własna rodzina nie potrzebowała pieniędzy, a jeżeli miałoby to zapobiec rozdźwiękowi pomiędzy nimi, to niech tak będzie.
Tracy zadzwoniła do Anny, żeby przekazać jej tę wiadomość.
– Posłuchaj. – Oczy Tracy wypełniły się łzami, a jej głos drżał. – Jesteśmy dozgonnymi przyjaciółkami. Nie możemy pozwolić, żeby pieniądze to zniszczyły – Zrobiła pauzę. – Razem zPaulem zadecydowaliśmy, żeby ta pożyczka była dla was prezentem.
– Jak mam to rozumieć? – głos Anny był zimny i nieprzyjazny.
– Tak, że nic nam nie jesteście winni.
Przez chwilę obie milczały. Następnie Anna rzuciła oschłe „dziękuję” i rozmowa się zakończyła.
Następne tygodnie ciągnęły się niczym miesiące. Od czasu do czasu Tracy dzwoniła do Anny, zapraszając ją na lunch czy na kawę. Ale za każdym razem Anna miała jakąś wymówkę. Pewnego popołudnia, prawie rok po tym, jak Tracy i Paul dali im pieniądze, Anna oddzwoniła do Tracy i przedstawiła sytuację w sposób, który zranił kobietę aż do głębi.
– To koniec, Tracy. Ken czuje się niezręcznie, kiedy my obie ze sobą rozmawiamy – Zamilkłai trudno było stwierdzić, czy płakała, czy nie. – Czas, żeby każda z nas poszła swoją drogą.
Tracy pozostała w szoku przez wiele godzin po tej rozmowie – była jednocześnie zaskoczona, złai smutna. Odżywały w niej wspomnienia z czasów, kiedy zAnną były sobie bliższe niż siostry. Teraz wszystko się skończyłoi to w sposób zupełnie bezsensowny.
To było pięć lat temu.
Obrazy rozmyły się, a Tracy rozejrzała się po swoim szpitalnym pokoju. Nie miała ani razu żadnej wieści od Anny od ostatnich kilku lat i mimo że ból związany ze stratą przyjaciółki nigdy tak naprawdę nie minął, nic nie mogłana niego poradzić.
Więc dlaczego teraz, w tym najstraszniejszym dla niej czasie, czuła taki przymus, żeby zadzwonić do Anny?
Zamknęła oczy i pomodliła się. „Panie, to na pewno nie Ty podpowiadasz mi, żebym do niej zadzwoniła, prawda? Anna przecież nie chce mieć ze mną nic wspólnego”. „Tak, dziecko. Zadzwoń do niej. Anna potrzebuje się za ciebie modlić”.
Myśl ta krzyczaław przedsionku jej serca tak wyraźnie, jakby ktoś wymawiał te słowa na głos w jej pokoju. Dreszcze przeszły Tracy porękach i nogach. „Anna potrzebuje się za mnie modlić?”. Myśl ta wydawała się szokująca, ale Anna miała zwyczaj zwracać uwagęna takie znaki. Szczególnie, jeżeli uporczywie wracały nawet po tym, jak się pomodliła.
Dłużej się nad tym nie zastanawiając, sięgnęłapo telefon i wybrała numer, który nadal znała na pamięć. Kilka sekund później po drugiej stronie słuchawki usłyszała głos Anny.
– Halo?
Dźwięk głosu jej przyjaciółki sprawił, że odżyły kolejne wspomnienia.
– Anna? Tu mówi… – Tracy starała się dokończyć zdanie, ale nie dała rady. Łzy uniemożliwiły jej dalsze mówienie i przytrzymała słuchawkę ramieniem, podczas gdy usilnie starała się odzyskać kontrolę. Kiedy już była w stanie mówić, wzięła telefon i powiedziała: – Tu Tracy. Jestem w szpitalu. Jestem chora i… I myślę, że Bóg chce, żebym poprosiła cię, żebyś do mnie przyjechała i sięza mnie pomodliła.
W pierwszym momencie Anna nic nie odpowiedziała. Następnie głosem łamiącym się od emocji powiedziała:
– Za chwilę tam będę.
Godzinę później Anna pojawiła się w drzwiach szpitalnego pokoju, a lata milczenia i różnic w mgnieniu oka poszły wniepamięć. Podeszła do Tracy, usiadła na brzegu jej łóżka iobie mocno się przytuliły, czego nie robiły od długiego czasu.
– Przykro mi, Tracy, nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić. – Anna płakała, pozwalając łzom wsiąkać w szpitalny szlafrok Tracy. – Ken ija… – głos uwiązł jej w gardle. – Ken zostawił mnie rok temu.
To był kolejny szok tego popołudnia. Anna i Ken chodzili do kościoła, byli ludźmi, którym wiara powinna pozwolić przetrwać razem. Ale to oświadczenie pozwoliło Tracy zrozumieć koniec ich przyjaźni. Rozmawiały jeszcze więcej o tym, co wydarzyło się podczas tych okropnych pięciu lat, a po godzinie atmosfera w ich relacji zupełnie się oczyściła.
– Chciałaś, żebym się o ciebie modliła? – Anna podeszła do krzesła, które stało przy łóżku Tracy. – Co się dzieje, Tracy? Czy to coś poważnego?
Tracy ogarnęło przygnębienie, kiedy przypomniała sobie wiadomości, które wcześniej otrzymała.
– Myślą, że mam raka. – Położyła rękę na wysokości żołądka. – Mam guza, o tutaj. Jest wielkości grejpfrutaa. Więcej dowiem się jutro. – Kąciki jej ust uniosły się w smutnym uśmiechu. – Miałam sen i Bóg powiedział mi, że mam do ciebie zadzwonić. Chciał, żebyś się pomodliła.
Anna skinęła głową i położyła swoją dłoń w miejscu, gdzie Tracy miała guza.
– Boże, moja najlepsza przyjaciółka potrzebuje cudu. Proszę, usuń guz z jej ciała i spraw, żeby znowu była zdrowa – głos Anny zaczął się łamać. – Ty widzisz, Panie, ja sama byłam chora przez pięć lat, chora w moim sercu zpowodu straty Tracy. A teraz… Teraz zostałam uzdrowiona. Więc proszę… Uczyń tę samą rzecz dla Tracy.
Po modlitwie rozmawiały jeszcze kolejną godzinę. Wychodząc, Anna obiecała, że zadzwoni następnego dnia.
– Nie pozwalam ci na to, żebyś znowu odeszła – powiedziała Anna, kiedy szła w kierunku drzwi. – Wierzę, że jutro lekarze odkryją, iżwydarzył się cud.
Następnego dnia Paul przyjechał wcześnie. Był zaskoczony wieściami o wizycie Anny i jej modlitwie, sposobie, w jaki się pogodziły. Ale kiedy wszedł lekarz, Tracy od razu wiedziała, że nie ma dla niej dobrych wiadomości.
– Wygląda to naagresywny rodzaj raka. – Przygryzł wewnętrzną stronę policzka. – Musimy dzisiaj wykonać więcej testów, żeby określić granice guza i tempo, w jakim rośnie.
Cios był większy, niż Tracy mogła sobie wyobrazić. Przez całą noc kurczowo trzymała się słów, które Anna powiedziała napożegnanie – że Bóg może uczynić cud i uzdrowić ją. Ale teraz usłyszała coś, co było najprawdopodobniej wyrokiem śmierci. A to by oznaczało, że nie będzie w stanie dotrzymać swojej obietnicy danej Skylerowi.
Tego ranka wykonano testy i dwie godziny później lekarz pojawił się ponownie. Wszedł do pokoju z bardzo dziwnym wyrazem twarzy, położył plik dokumentów na krawędzi łóżka Tracy.
– Ijak? – Paul ścisnął rękę Tracy, blednąc w oczekiwaniu na wiadomości.
– Chwileczkę. – Lekarz odkrył Tracy i przez szlafrok ostrożnie zbadał jej brzuch. Wydawało się, jakby badanie to trwało wieki. Kiedy nakoniec wyprostował się, spojrzał najpierw na Tracy, potem na Paula. – Zniknął – powiedział zdumiony.
Nie od razu dotarły do nich jego słowa.
– Co masz na myśli? – głos Paula przerwał ciszę.
Lekarz spojrzał na Tracy.
– Mam na myśli to, że testy nie wykazały nawet śladu po guzie. – Wskazał ręką na brzuch Tracy. – Badam to samo miejsce, gdzie jeszcze wczoraj był guz, ale dzisiaj zupełnie go nie wyczuwam. – Ściągnął brwi, a zdziwienie malowało się na jego twarzy. – Zupełnie zniknął.
Tracy była pod ogromnym wrażeniem. Usiadła na łóżku i spojrzała na Paula.
– Anna modliła się o to, żeby tak się stało. Bóg powiedział mi, żebym ją tu wezwała, żeby mogła się modlić i ona się dokładnie o to modliła.
Lekarz zrobił krok w tyłi wzruszył ramionami.
– Chciałbym wykonać jutro więcej testów, zanim wyjdziesz do domu. – Pokręcił głową. – Guzy tej wielkości tak po prostu nie znikają.
– Znikają, kiedy Bóg tego chce. – Serce Tracy rosłoz powodu cudu, którym Bóg ich obdarzył.
Nazajutrz wiadomości te nie uległy zmianie. Guz zniknął, wyniki testów były w normiei tego popołudnia Tracy została wypuszczona do domu, a wśród witających ją była Anna i jej dzieci. Kiedy przyjaciółki zostaływ pewnym momencie same, Tracy podziękowała jej za wiarę, żeby modlić się o cud.
– Obie zostałyśmy uzdrowione – powiedziała Anna. – Ty ze swojego guza, a ja z mojej winy i wstydu. Jej oczy zabłyszczały. – Bóg nie dał nam tylko jednego cudu, dał nam dwa. Pierwszym jest to, że jesteś tutaj…
Tracy przytuliła swoją przyjaciółkę jeszcze raz, a potem spojrzała jej prostow oczy.
– …a drugim to, że ty jesteś tutaj.
Andy Conner sięgnął po jabłko i skierował się do drzwi wejściowych właśnie w tym momencie, kiedy jego matka zeszłapo schodach. Andy i jego najlepszy przyjaciel Jared byli stażystamiw straży pożarnej w Birmingham w Alabamie i tego wieczora mieli zmierzyć się z czterogodzinnymi ćwiczeniami. Jared czekał na niegona zewnątrz, ponieważ obaj mieli tylko dwadzieścia minut drogi do posterunku.
– Znowu próbne ćwiczenia pożarowe? – Matka oparła się o poręczi uśmiechnęła się do niego.
– Aha. – Andy cofnął się kilka kroków i szybko pocałował ją w policzek. – Do zobaczenia około północy.
– Uważaj na siebie. – Jej wzrok spotkał się z jegoi popatrzyli na siebie przez chwilę. To były słowa, które często powtarzała, szczególnie od czasu, kiedy ojciec Andy’ego zmarł rok temu na udar mózgu. Teraz zostali sami – dlatego nie była zadowolona z decyzji syna o pozostaniu strażakiem.
– Zawsze nasiebie uważam. – Uśmiechnął się do niej szeroko i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi. – To jest moja praca, mamo, pamiętasz?
Spuściła wzrok na ziemię i wymamrotała:
– To przez Jareda.
Andy spojrzał na nią uważnie.
– Co?
W tym momencie z zewnątrz doleciał dźwięk samochodowego klaksonu i Andy wiedział, że spóźnią się, jeżeli się nie pospieszy. Jednak oczekiwał wyjaśnienia odnośnie słów swojej matki. Ton jego głosu stał się surowy i szorstki.
– Nie jestem strażakiem ze względu na Jareda. Jestem nim ze względuna siebie.
Jego matka przekrzywiła głowę i ponownie na niego spojrzała.
– Proszę, Andy, bądź realistą. Od trzeciej klasy robisz wszystko, co ten chłopak. Baseball… Strzelanie do celu… Łowienie ryb. Jeżeli Jared coś robił, ty też to robiłeś.
Andy skończył tej jesieni dziewiętnaście lat i słowa jego matki zirytowały go.
– Jestem sobą, mamo. Jeżeli akurat lubię te same rzeczy, co Jared, nie oznacza to, że nie mogę samodzielnie myśleć.
Samochódna zewnątrz zatrąbił ponownie i Andy zrezygnował z dalszej kłótni. Odwrócił się, pokręcił głową i skierował się w stronę drzwi.
– Andy, nie wychodź w ten sposób. Ja tylko… – Matka starała się załagodzić sytuację, lecz syn już opuścił dom.
Andy zamknął drzwi. Wykazywanie cierpliwości w stosunku do jego matki stawało się coraz trudniejsze. Tak, była samotna i odkąd był wszystkim, co jej zostało, martwiła się o niego. Andy rozumiał to. Ale czy ona nie widziała, jak wiele radości dawała mu pracaw straży pożarnej? Dlaczego nie potrafiła cieszyć się jego szczęściem, zamiast sprawiać, że czuł się tak, jakby jego całym życiem zarządzał Jared?
Chłopak zmrużył oczy, kiedy siadał na miejscu pasażeraw samochodzie i zatrzasnął za sobą drzwi. Jared wycofał iszybko ruszył w kierunku remizy. Znajdowała się ona czternaście mil stąd na zakręcie dwupasmowej drogi. Musieli dodać gazu, jeżeli chcieli zdążyć na czas.
Po minucie jazdy Jared odwrócił się do Andy’ego i uniósł brwi.
– Zły dzień? – zapytał.
Andy odchylił do tyłu głowę i przejechał palcami po włosach.
– Moja mama nie podda się – odparł.
– Chodzi o twojego tatę? – Jared wpatrywał się w drogę, kiedy skręcili w lewo i wjechali wdwupasmową drogę boczną.
– Taaaak. Stara śpiewka. Chciałaby, żebym siedział wdomu, zamknięty niczym w akwarium. – Andy machnął rękami. – Próbuje różnych sposobów, żebym zmienił zdanie odnośnie pracy w straży.
Zapadła cisza. Andy patrzył przez boczną szybę i myślał o tym, co powiedziała jego matka. Czy naprawdę tak to postrzegała? Że robi wszystko to, co Jared? Zacisnął zęby i przewrócił oczami. Wcale tak nie było. Ale jeżeli w ten sposób matka postrzegała jego przyjaźń z chłopakiem, może w ten sposób widzieli to inni.
Nawet sam Jared.
Andy modlił się więcej od śmierci swojego ojca. Czas spędzony na rozmowie z Bogiem sprawiał, żeczuł się tak, jakby miał ojca, z którym mógł znowu dyskutować. Teraz, kiedy zmierzali w kierunku remizy, Andy to właśnie zrobił.
„Boże, pomóż mi być prawdziwie sobą. Proszę, Boże…”
Zazwyczaj kiedy się modlił, był w pewien sposób podnoszony na duchu, miał poczucie, że Bóg jest przy nim, podszeptując w jakiś sposób odpowiedź. Ale tym razem, kiedy jego serce było gniewnei sfrustrowane, nie otrzymał od Boga żadnej odpowiedzi. Zupełnie żadnej.
Beth Conner przez chwilę wpatrywała się w drzwi wejściowe. Potem weszła do salonu, padła na najbliższą sofę i zaczęła patrzeć przez okno. Oparła się i skrzyżowała ramiona, kiedy tylne światła samochodu Jareda zniknęły na końcu ulicy.
Dlaczego musiał tak się wściekać?
Teraz nie będzie go przez cały wieczór, prawdopodobnie będzie zmagał się ze śmiertelnym ogniem, a oni nawet nie rozstali się w dobrej atmosferze. Nie znosiła tego, że chciał zostać strażakiem. Jej przyjaciółka straciła męża strażaka, kiedy runęły budynki Światowego Centrum Handlu. Od tego czasu Beth miała większą świadomość zagrożeń związanych z tym zawodem. Wyglądało na to, że zawsze podczas takiej czy innej tragedii ginął strażak. Na samą myśl oAndym znajdującym się w płonącym budynku paraliżował ją strach.
Dlaczego ze wszystkich zawodów wybrał tak niebezpieczny?
Odpowiedź była oczywista. Jared. Andy nie wspominał o pracy w straży pożarnej do czasu, kiedy jego kolega zaczął się nią interesować. Nie miało znaczenia, co Andy chciał jej powiedzieć – miała rację odnośnie faktu, żejej syn patrzył z podziwem na swojego przyjaciela. Andy był od niego o rok młodszy i od czasu, kiedy spotkali się w szkole podstawowej, chodził za nim krok w krok.
Nie zawsze było to złe, ale też nie zawsze wychodziłona dobre.
Zamyśliła się i zaczęła myśleć o tych minionych latach. O czasie, kiedy chłopcy mieli dziesięć i jedenaście lati rzucali kamieniami w okna dziewczyn po drugiej stronie ulicy. To zapewne był pomysł Jareda. A kiedy jeden z kamieni zbił szybę w oknie, to on jako pierwszy uciekł zmiejsca zajścia. Oczywiście, obaj chłopcy zostali jednakowo ukarani, ale Beth zaczęła mieć wątpliwości odnośnie pozytywnego wpływu, jaki Jared miał nażycie Andy’ego.
Po tym fakcie ponownie obaj spłatali figiel.
Kiedy mieli trzynaście i czternaście lat, Jared zabrał kluczyki od wozu swojego ojca i zabrał Andy’ego na przejażdżkę pookolicznych polach. Beth nadal pamięta swoją rozmowę z synem otym incydencie.
– Dlaczego, Andy? Dlaczego wsiadłeś do tego samochodu?
– Mamo… – Andy wzruszył ramionami, zmieszany. – Nie mogłem pozwolić, żeby Jared pojechał sam.
Przez większość czasu Beth zaledwie tolerowała wpływ, jaki Jared miał na życie Andy’ego. Zamknęła oczy. „Jeżeli tylko udałoby mi się zerwać ich przyjaźń, zawiązaną wiele lat temu, Andy nie starałby się mieć tak niebezpiecznej pracy…”
Zamrugała i obrazyz przeszłości zniknęły. Powodem, dla którego pozostali blisko, był Joe. Jej mąż był szczęśliwy i optymistyczny aż do dnia śmierci, a jego podejście do Jareda zawsze było pozytywne. „To dzieciak, Beth” – zawsze jej mawiał. „Oczywiście, zapewne będą wpadali w tarapaty. Ale jest on dobrym chłopakiem. Uważam, że na dłuższą metę Jared będzie dobry dla Andy’ego”.
Beth chciała wierzyć Joemu, nawet teraz. W końcu bycie strażakiem nie było złą rzeczą. Ale nie było bezpieczne i pomysł, że Andy chciał się tym zająć w ślad za Jaredem tylko przekonał ją, żestarszy chłopak nadal kierował go w kierunku, w którym nie chciała, żeby on zmierzał.
Wyjrzała ponownie przez okno i ciężko westchnęła. Czym było to uczucie, które ogarnęło jej serce? Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co właśnie odczuwa – frustrację, nieufność i… tak, złośliwość, którą tak często okazywała. Następnie odwróciła wzroki zauważyła Biblię leżącą na stole.
„Boże, dlaczego nie potrafię odpuścić Andy’emu? I jak to możliwe, że nie mogę nauczyć się lubić Jareda? Ta sytuacja ciągle wraca między mnąa moim dzieckiem. Boże, potrzebuję Twojej pomocy”. Poczuła, że oczy zaczynają piec ją od łez. „W przeciwnym razie Andy mnie znienawidzi”.
Poczekała jeszcze dłuższą chwilę i powoli, bardzo powoli, uczucie zaczęło kiełkować w jej sercu. Potrzebowała zmienić swój sposób myślenia odnośnie obu kwestii. Przede wszystkim powinna powierzyć Andy’ego Bogu.
– Nie mogę zapewnić, żeby był bezpieczny, Boże – wyszeptała te słowaw pustym pokoju. – Więc Ty się o niego zatroszcz. Wten sposób ja nie będę musiała się martwić.
Po drugie, musiała uwierzyć, że jej zmarły mąż miał rację. Jared był lojalny w stosunku do Andy’ego i oczywiście obaj zrobili razem równie dużo dobrych rzeczy, jak i złych. Beth zagryzła wargi i spojrzała przez okno na ciemne niebo.
– Dobrze, Boże, w porządku. – Jej głos był ledwo słyszalny, wyobraziła sobie obu chłopaków. – Pomóż mi pokochać Jareda. Pomóż mi docenić jego przyjaźńz moim synem. I pomóż mi postrzegać ją jako dobrą rzecz w jego życiu.
Chłopcy byli w połowie drogi do straży pożarnej, kiedy Jared odwrócił się do Andy’ego izachichotał.
– Musisz być naprawdę na nią zły.
– Chyba tak. – Andy oparł się o drzwi pasażera i przyglądał się swojemu przyjacielowi. – Powiedziała mi pewne przykre słowa.
– Chciałbyś o tym porozmawiać?
– Nie. – Andy wpatrywał się w drogę przed nimi. Nigdy w życiu nie powiedziałby o odczuciach swojej matki, o tym, że nie uważała go, Jareda, za dobrego przyjaciela. Andy wykrzesał lekki uśmiech. – Nic się nie stało. Jakaś stara sprawa, no wiesz.
Jared przytaknął, jakby wiedział, spojrzał na przyjaciela, skierował wzrok w dółi posmutniał na twarzy.
– Hej, kolego, zapnij pasy. Pamiętasz zasadę?
Andy pamiętał. Zasada była czymś szczególnym dla ich straży pożarneji mocno utkwiła mu w pamięci: strażacy dają przykład, codziennie zapinają pasy. To była dobra zasada. Nie dlatego, żeby miała jakieś istotne znaczenie. Ryzyko wypadku było jak jeden do miliona, nieprawdaż? Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Jareda. Zauważył, żeprzyjaciel wciąż mu się przygląda.
– No dalej, zapnij się. – Jared skinął brodą w kierunku Andy’ego.
Andy właśnie miał sięgnąćpo pas, kiedy przyszła mu do głowy myśl. To było właśnie to, co zarzucała mu jego matka, nieprawdaż? Robienie zawsze tego, co zasugerował Jared. Nigdy w przeszłości nie był gorącym zwolennikiem pasów bezpieczeństwa, bo kto by się przejmował chłopakami ze straży pożarnej. Połowa z nich prawdopodobnie też ich nie zapinała.
Ale teraz on był gotowy zrobić to tylko dlatego, żekazał mu to zrobić jego kumpel.
Cofnął rękę na kolanai oparł się ponownie o drzwi.
– Nie lubię pasów bezpieczeństwa.
Przez kilka następnych chwil Jared nie powiedział nic. Nagle jednak się odezwał, mówiąc coś, czego nigdy dotąd Andy z jego ust nie usłyszał.
– Powiem ci coś. Przez całe swoje życie miałem szczęście, że jestem twoim przyjacielem.
– Ty miałeś szczęście? – To stwierdzenie kompletnie zaskoczyło Andy’ego. Pochylił się w jego kierunku. – Co przez to rozumiesz?
– Miałem szczęście. Rzeczy zazwyczaj nie wyglądały różowo w domu, kiedy mama się rozwiodła i cały czas randkowała. Ale zawsze, człowieku… – Spojrzał ponownie na Andy’ego. – Zawsze miałem ciebie. – Rzucił okiem na pas Andy’ego. – Więc zapnij go, dobrze? Potrzebuję, żebyś przy mnie był.
Coś w głosie Jareda brzmiało dziwnie, bardziej ponaglająco niż zazwyczaj. Żaden z nich wcześniej nie zapinał pasów, zanim nie zaczęli pracować w straży pożarnej i ani razu Jared nie był tak uparty. Jeszcze raz Andy wrócił myślami do swojej modlitwy, w jaki sposób poprosił Boga, żeby mu pomógł być niezależnym. Ale może tu chodziło o coś innego? Przez chwilę zastanowił się i wzruszył ramionami. To, że zapnie pasy bezpieczeństwa, nie będzie świadczyło, żejest bezmyślnym naśladowcą, nieprawdaż? Poza tym, jak często Jared zwracał się do niego bezpośrednio i prosił, żeby coś zrobił?
– Wporządku – w jego głosie było słychać przesadną obrazę. Uśmiechnął się zrezygnowany. Odwrócił się, schwycił pasy i zapiął je.
W tym samym momencie usłyszał krzyk Jareda:
– Uważaj!
Andy nie miał pojęcia, co się dzieje. Coś nagle błysnęło za szybą, świat zawirował, a zmysły chłopaka stopiły się w jedno z dźwiękami – piskiem opon, tłukącym szkłem i darciem metalu. Dopiero gdy usłyszał ten okropny hałas, a zaskakujący pęd nagle się skończył, Andy zdał sobie sprawę, co się stało.
Mieli wypadek.
Samochód zjechał zdrogi i uderzył w drzewo. Teraz kurz wypełniał jego kabinę, a kawałki rozbitej szyby leżały na nogach chłopaka. Ale żył. Spojrzał szybko w bok i zobaczył, że jego przyjaciel jest przytomny i ma szeroko otwarte oczy. Krew spływała mu co prawda po ramieniu, ale wyglądało na to, że poza tym nie odniósł innych obrażeń.
– Czy możesz w to uwierzyć? – Jared nie mógł złapać tchu, był w szoku.
Andy powoli zaczął rozumieć. Wszystko stało się zbyt szybko, aby mógł ogarnąć wszystko myślami. Aż do teraz. Kilka sekund po tym, jak Jared poprosił go, żeby zapiął pasy, byli uczestnikami wypadku. Dosłownie kilka sekund.
Drzwi były zablokowane i nie można było ich otworzyć, więc Andy i Jared poczekali, aż sanitariusze i strażacy zich własnej jednostki wkroczyli do akcji. Dopiero wtedy Andy był pewien, że rada jego przyjaciela była niemal cudem. Cudem, który uratował mu życie.
Jeden ze strażaków wyjaśnił im, co się stało. Zgodnie z zeznaniem świadka ciężarówka gwałtownie wjechała na pas, po którym jechali, zmuszając kierowcę do nagłego skrętu kierownicą. To spowodowało, że zjechał z drogi z pełną prędkością prosto nadrzewo.
– Całe szczęście, że miałeś zapięte pasy – powiedział strażak. – Przy tak silnym uderzeniu poniósłbyś śmierć na miejscu. Wypadłbyś przez przednią szybą i uderzył bezpośrednio w drzewo.
Godzinę później Beth otrzymała telefon ze szpitala. Andy wyjaśnił, co się stało, jak podczas wspólnej podroży bez żadnych zrozumiałych powodów Jared nalegał, żeby zapiął pasy.
– Myślałem o tym, co powiedziałaś, mamo. Że muszę robić wszystko to samo, co i Jared. I wiesz co? – Głos Andy’ego nadal drżał. – Z tego powodu byłem bliski, żeby go nie posłuchać i nie zapiąć pasa. Ale wtedy Jared powiedział mi, że potrzebuje mnie jako przyjaciela, że nie chciałby, żeby mi się coś stało i właśnie w tym momencie zdecydowałem, że zapnę pasy.
Beth, jak tylko usłyszała tę wiadomość, zaczęły się trząść ręce. I jeszcze długo po rozmowie telefonicznej była w stanie tylko siedzieć na kuchennym krześle i wpatrywać się bezmyślnie w swoje palce. Bóg sprawił cud – w przeciwnym razie Andy już by nie żył. Krytykując przyjaźń swojego synaz Jaredem, nieomalże go zabiła.
Kiedy już dotarła do jej świadomości realność tej całej sytuacji, zdała sobie sprawę, że to dziwne wyczucie czasu Jareda było również odpowiedzią na jej własne modlitwy. Przede wszystkim dlatego, że postanowiła uwolnić syna i powierzyć go Bogu. A po drugie, że mogła nauczyć się postrzegać przyjaźń obu chłopców jako coś dobrego. W ten sam sposób zawsze widział ją jej mąż.
Teraz, poprzez to jedno wydarzenie, w którym zostało ocalone życie Andy’ego, obie modlitwy zostały jednocześnie wysłuchane. I kiedy Beth znalazła torebkę z kluczami, ibyła już w drodze do szpitala, wiedziała, co chciała zrobić, kiedy obaj już wyjdą ze szpitala.
Chciała mocno przytulić Jaredai podziękować mu.
Rob Garrett nie mógł uwierzyć, jak szybko rozpadło się jego życie.
Jeszcze niedawno on, jego żona i córki byli szczęśliwi i zdrowi, mieszkali w wymarzonej części Thousand Oaks w Kalifornii, gdzie byli zaangażowani w działanie kościoła, a każdy kolejny dzień wydawał się być lepszym niż poprzedni.
Niedługo potem, tuż po Bożym Narodzeniu, najmłodsza córka Garrettów, sześcioletnia Alicia, kilka razy pod rząd złapała gorączkę bez żadnej wytłumaczalnej przyczyny. Wizyty lekarza nie przyniosły żadnego wyjaśnienia, nie poskutkowały postawieniem żadnej diagnozy. Na dodatek właśnie w tym czasie Alicia zaczęła nabijać sobie siniaki. Na początku nie widziano w tym nic niezwykłego – po prostu siniak na kolanie czy plama naramieniu. Ale kiedy siniaków było coraz więcej, Rob razem zżoną zabrali córkę ponownie do lekarza.
Tym razem ten przeprowadził serię badań krwi. Wieści były gorsze niż cokolwiek, co mogliby sobie wyobrazić.
Alicia miała białaczkę.
– Obawiam się, że choroba postępuje błyskawicznie – powiedział im lekarz. – Mała będzie potrzebowała szpiku kostnego do transplantacji. I to szybko.
Robowi niemal przestało bić serce, kiedy słuchał tych wiadomości. To było niemożliwe. Jego mała córeczka obrązowych oczach nie mogła tak poważnie zachorować w tak krótkim czasie. Siłą woli zebrał myśli.
– Jak szybko, doktorze?
– W ciągu miesiąca. – Lekarz przeniósł wzrok z Roba na jego żonę, apotem znowu na niego. – Zbadamy najpierw członków waszej rodziny, ale jeżeli nie znajdziemy odpowiedniego dawcy wśród was, wtedy będziemy musieli podjąć drastyczne środki.
Rob stał tam, pragnąc znaleźć Alicię iwziąć ją w ramiona, zdesperowany, żeby poprzez miłość odsunąć od niej jej chorobę. Ostatni raz spojrzał na lekarza.
– Drastyczne środki?
– Tak. – Lekarz wsunął ręce do kieszeni swojego kitla. – Czas, żeby modlić się o cud.
W Ford Wayne w Indiana, jakieś dwa tysiące mil stąd, Peter Hickman nie mógł wyrazić słowami, jak dobrze układało mu się życie. Był szefem ważnego działuw znanej na cały kraj firmie biotechnologicznej i mężem kobiety swoich marzeń, z którą miał dwójkę dzieci – chłopca i dziewczynkę.
Nie był człowiekiem modlitwy, ale ostatnio zaczął dziękować Bogu iprosić tylko o jedną rzecz: żeby mógł odnaleźć człowieka, dzięki któremu to jego cudowne życie było możliwe.
Tym człowiekiem był Rob Garrett.
Trzynaście lat wcześniej Peter był zupełnie nieznanym chłopakiemw Liceum St. Thomas w Detroit w Michigan. St. Thomas była prywatną szkołą z mniej niż setką uczniów na każdym roku. Ale wśród nich Peter miał najmniejszą liczbę przyjaciół. Wtamtych czasach nosił okulary w grubych brązowo-czarnych oprawkach, aubrania wisiały na nim, ponieważ był szczupły, a one były zbyt wielkie. Uwielbiał lekcje matematyki i historii, ale kiedy próbował dyskutować o teoriach algebraicznych z kolegami z klasy, oni śmiali się i odwracali wzrok w inną stronę.
W dużym stopniu Peter był przyzwyczajony do życia w miasteczku uniwersyteckim niczym wyrzutek. Ale jedna dziewczyna – Maryanne Eblis – rozkochała go w sobie od praktycznie pierwszego dnia w szkole. Nie była zbyt wysoka, ale miała blond włosy do połowy ramion i niebieskie oczy, wktórych odbijały się promienie słońca. Peter był pewien, że była ona najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Ale równie pewien był tego, że ona nigdy nie zwróci na niego uwagi, żetak naprawdę nawet nie zdawała sobie sprawy o jego istnieniu.
Pewnego zimowego dnia podczas lekcji historii poczuł, że ktoś go klepie po plecach. Odwrócił się i zobaczył Roba Garretta, gwiazdę drużyny piłki nożnej i zapewne najbardziej popularnego sportowca w kampusie. Rob nigdy nie był umyślnie złośliwy w stosunku do Petera, w porównaniu z większością pozostałych dzieciaków z St. Thomas, ale on również nie zwracał zbytniej uwagi na jego istnienie.
Aprzynajmniej nie robił tego aż do teraz.
– Hej, Hickman, mam do ciebie prośbę. – Rob trzymał spuszczoną głowę, żeby nauczyciel nie zauważył, że rozmawia. – Czy możesz dać mi swój numer telefonu, żebyśmy od czasu do czasu mogli się razem pouczyć?
Przez chwilę Peter myślał, że jest to pewnego rodzaju żart ze strony Roba. Ale równie szybko zobaczył, że gwiazda piłki nożnej mówi poważnie.
– Dlaczego ze mną?
– Ponieważ – wyszeptał Rob, ponownie starając się, żeby nie zauważył tego nauczyciel – jesteś najmądrzejszym chłopakiem wszkole, a ja muszę mieć szóstkę w tym roku.
– Szóstkę? – Peterowi nie przyszłoby do głowy, że zapaleni sportowcy jak Rob mogliby być zainteresowani dostawaniem szóstek. – Po co?
– Ponieważ chciałbym dostać stypendium, rozumiesz? – Rob rzucił okiem na nauczyciela. – Pomożesz mi czy nie?
Peter zgodził się i napisał na kartce papieru swój numer. Tego popołudnia Rob zadzwonił i umówili się, że będą się razem uczyć trzy razy w tygodniu w szkolnej bibliotece. Peter zastanawiał się, czy przyjaciele Roba nie będą mu dokuczali, jeżeli zauważą, że spędzają razem czas, ale Rob nigdy otym nie wspomniał.
Natomiast z upływem tygodni, kiedy tak razem się uczyli, Peter zaczął myśleć o Robie jako o swoim przyjacielu. Czasami, kiedy skończyli naukę, rozmawiali ze sobą jeszcze kilka minut. I za każdym razem, kiedy przechodziła obok nich Maryanne Eblis, Peter czuł, że się rumieni.
– Lubisz ją, nie? – Rob szeroko się uśmiechał i rzucał spojrzeniem na Maryannę, kiedy przechodziła obok. – Ona jest świetna, Hickman. Nie wiem jednak, czy ty jesteś w jej typie.
Peter poprawiał wtedy okulary i głośno przełykał ślinę.
– Jasne… Nie mam u niej szans.
Pewnego dnia, kiedy po raz kolejny mieli podobną wymianę zdań, Rob przez dłuższą chwilę mu się przyglądał.
– Hej, Hickman. Czy nie mógłbyś nosić szkieł kontaktowych zamiast tych… – Rob zawiesił głos i wskazałna okulary Petera – tych cyngli?
Peter zawahał się.
– Myślę, żetak. Ale potrzeba czasu, żeby zrobić szkła kontaktowe. Te okulary dostajesz od razu przy badaniu wzroku.
– Mówię ci… – Rob uniósł brwi. – Posłuchaj, Hickman. – Skłonił głowę i pochylił się nad stołem tak, żeby nikt nie usłyszał tego, co ma do powiedzenia. – Może, jeżeli pozwolisz mi sobie pomóc, udałoby nam się coś zadziałać w sprawie Maryanny.
– Naprawdę?
Peter był pełen wątpliwości. Dziewczyna spędzała czas z najbardziej towarzyskimi chłopakami z kampusu. Prawdę mówiąc, jeżeli nawet zdawała sobie sprawę z istnienia Petera, była toi tak beznadziejna sprawa.
Rob sięgnął przez stół i lekko szturchnął Petera w ramię.
– No dobra. Tak właśnie zrobimy.
Wten sam sposób, w jaki Peter przedstawiał w skrócie swoje notatki z historii, Rob przedstawił plan, który zmieniłby nawet największego cieniasa i wyrzutka społecznego w kogoś, na kogo warto zwrócić uwagę. Na początek zabrał Petera do centrum handlowego, żeby kupić mu parę szkieł kontaktowych i żeby się ostrzygł. Następnie zaopatrzyli go w kilka nowych par dżinsów i trzy swetry – trochę luźniejsze i swobodniejsze – w sklepie z ubraniami dla młodzieży, anie w stylu biznesowym, jakie zwykle wybierała mu matka.
Nakoniec Rob uczył Petera, jak chodzić i stać z większą pewnością siebie, luzem i kontrolą. Kontakt wzrokowy i swobodniejszy styl rozmowy były ostatnimi szlifami w jego metamorfozie. Po trzech tygodniach wspólnej pracy Rob był zachwycony.
– Peter, wyglądasz jak zupełnie inna osoba.
Chłopak musiał się z tym zgodzić. Chociaż nic się nie zmieniło w kwestii jego fascynacji matematyką i historią, ipomimo tego, że szkolne kręgi towarzyskie były nadal mniej istotne niż rozważanie, gdzie powinien aplikować na studia, jego wygląd zmienił się. Rob nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł przedstawić go Maryannie.
Zbliżała się szkolna potańcówka i Rob obmyślił kolejny plan dla Petera. Tydzień później, kiedy znów się razem uczyli, zaczekał, aż będzie przechodziła koło nich Maryanne. Tym razem Rob przywołał ją do stolika i przedstawił swojego kumpla.
– Cześć. – Uśmiech Maryanny był nieco nieśmiały. – Czy jesteś tu nowy?
Peter nie był pewien, co odpowiedzieć. Spojrzał na Roba i szeroko się uśmiechnął.
– Tak jakby.
W następnym tygodniu Rob codziennie przywoływał dziewczynę, a w piątek – zgodnie z planem – zaczekał, aż ta usiądzie przy ich stoliku i wtedy spojrzał na zegarek.
– A niech to. Mam spotkanie z trenerem Westem.
I oddalił się, zanim Peter czy Maryanne zdołali cokolwiek powiedzieć.
Zapadła cisza, Peter uśmiechnął się do dziewczyny i wzruszył ramieniem w bardzo swobodny sposób.
– Hej, Maryanne… Chciałbym cię o coś zapytać.
Dziewczyna czuła sięw jego towarzystwie bardzo dobrze. Zupełnie nie zdając sobie sprawyz jego wcześniejszych ograniczeń społecznych, zaakceptowała go jako jednego zkolegów Roba. Położyła ręce na stole i przekrzywiła głowę.
– Jasne, pytaj.
Peter nie mógł uwierzyć w to, co teraz zamierzał powiedzieć, ale tak czy inaczej – udało mu się to zrobić.
– Czy poszłabyś ze mną na potańcówkę?
Delikatny jak dzwoneczki nawietrze chichot zagościł na jej ustach, ale bez wahania kiwnęła głową.
– Jasne, Peter. Bardzo chętnie.
Czternaście lat później Peter iMaryanne byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Ale co najmniej razw tygodniu Peter myślał o Robie. Czy nie ma nic, co mógłby zrobić, żeby podziękować chłopakowi za umówienie go zjego obecną żoną? Swoją drogą, gdzie on był i co się z nim działo? Czy znalazł równie dużo szczęścia wżyciu, co on? Wiele razy Peter próbował odnaleźć swojego starego przyjaciela. Rob studiował na Uniwersytecie Rutgersa, ale szkoła nie była pomocna w ustaleniu, co stało się z nim po ukończeniu studiów.
Peter pracował pewnego wieczora do późna na komputerze, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl. W Internecie istniało kilka portali społecznościowych, za pomocą których ludzie mogli nawiązać kontakt ze swoimi kolegami z klasy. Zainspirowany tymi niespodziewanymi możliwościami przeszukał jei znalazł pokaźną listę osób z nazwiskami i nazwami szkół. Wpisał prawidłowe informacje i w ciągu kilku minut znalazł nazwisko Roba. Informacje te były ogólne, ale zawierały adres e-mailowy jego przyjaciela z dawnych czasów. Peter napisał krótkiego e-mailaz pytaniem, czy adresat był naprawdę „tym” Robem Garrettem zLiceum St. Thomas i stwierdzeniem, że chciałby z nim porozmawiać, jeżeli to tylko możliwe.
Następnego dnia w swojej skrzynce e-mailowej Peter znalazł list z odpowiedzią. Otworzył go i przeczytał notatkę stworzoną przez żonę Roba. Tak, Peterowi udało się dotrzeć do odpowiedniej osoby, ale Rob jest bardzo zajęty. Rzadko siada do komputera. Dołączyła ich numer telefonu i adres zamieszkania wThousand Oaks w Kaliforni.
Kiedy przeczytał tę ostatnią informację, nieomalże skoczył pod sufit.
– Maryanne! – zawołał głośno na cały dom ipoczekał, aż żona usłyszy i zajrzy do jego gabinetu.
– Tak?
– Co powiesz na podróż do Kalifornii w ten weekend?
Rob był na skraju wytrzymałości.
Wraz z żoną i najstarszą córką Tarą zostali przebadani, żeby sprawdzić, czy ich szpik zgadzał się ze szpikiem Alicii; ale żaden z nich się nie zgadzał. Następnie lekarze sprawdzili krajowy bank dawców, ale wieści również były złe. Szanse na znalezienie dawcy poza rodziną były jak jeden do dziesięciu tysięcy. Bank nie posiadał dawcy dla ich córki, a rak Alicii postępował w zastraszającym tempie.
Tego dnia, kiedy wracali od lekarza do domu, Alicia zasnęła z tyłu samochodu, a Rob i jego żona zaczęli modlić się szeptem.
– Potrzebujemy cudu, Boże. Spraw, by znalazł się dawca dla naszej małej córeczki. – Głos Roba załamał się i mężczyzna mocniej ścisnął kierownicę. – Proszę.
Kiedy podjechali pod dom, przed nim stał już jakiś pojazd i o ile dobrze Rob mógł dostrzec, ktoś wnim siedział.
– Kto to jest? – zapytał żony, mrużąc oczy ipróbując rozpoznać kierowcę przez przyciemnioną szybę swojego samochodu.
Jego żona zmarszczyła brwi.
– Zupełnie nie rozpoznaję, kto to może być.
Kiedy zaparkowali swój samochód i wysiedli z niego, drzwi obcego samochodu otworzyły się i wysiadł z niego machający ręką mężczyzna.
– Robert Garrett? Rob?
Rob przyglądał się nieznajomemu, który w jakiś sposób wydał mu się nieco… znajomy, ale z odległości niemal trzydziestu metrów nie potrafił powiedzieć, skąd może go znać.
– Tak, w czym mogę panu pomóc?
– Rob, to ja! Peter Hickman!
– Peter Hickman? – W głosie Roba dało się wyczuć zmęczenie, przez co wjego tonie brzmiało tylko połowiczne zdziwienie. Peter Hickman? Ten chłopak, z którym przyjaźnił się w St. Thomas? Nie rozmawiali ze sobą od ukończenia szkoły. – Co ty robisz w tych okolicach?
Mężczyzna podszedł bliżej i wtedy to ostatecznie Rob mógł zobaczyć, że był to rzeczywiście Peter. Nieco przytył, a szeroki uśmiech malował się na jego twarzy. Kiedy był już bliżej, wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Roba.
– Chciałem cię odnaleźć przez ostatnie czternaście lat, Rob. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tutaj jestem.
Robert żałował, że nie wygląda na bardziej uradowanego. Ale gdy zobaczył, jak jego żona przenosi do domu Alicię, zebrało mu się na płacz. Jak mógł skupić się na tym przypadkowym spotkaniu z Peterem Hickmanem, kiedy jego mała córeczka umierała?
Peter zaczął opowiadać, jak to ożenił się z Maryanną, jak to urodziła im się dwójka dzieci i że są bardzo szczęśliwi.
– Więc widzisz – Peter poklepał Roba po plecach, kiedy obaj kierowali się w stronę domu – przez wszystkie te lata chciałem ci podziękować. Cały czas wierzyłem, że znajdzie się jakiś sposób, wjaki będę mógł odpłacić ci za to wszystko, co dla mnie wtedy zrobiłeś.
Rob zbył ten temat słabym uśmiechem.
– Nie przejmuj się, Peter. – Usiadł w salonie i przyglądał się, jak szkolny kolega zajmuje miejsce naprzeciwko niego. – Cieszę się, że tak to wszystko dobrze wyszło.
Peter odchylił się, mając nadal uśmiechna twarzy. Jego oczy błyszczały blaskiem radości. – A co uciebie, Rob? Jak tam leci?
Na początku Rob nie chciał mu powiedzieć. W końcu było to przypadkowe spotkanie i czym szybciej Peter wyjdzie, tym wcześniej Rob będzie mógł zająć się martwieniem o córkę. Ale w tym momencie przyszedł mu namyśl wers biblijny z kazania, którego wysłuchał w tym tygodniu.
„Gdzie są dwaj albo trzej zebrani, tam jestem pośród nich”.
Rob kontynuował zwyczajną rozmowę, kiedy Słowo to wróciło do jego serca kilka razy. I wtedy ostatecznie, tak jakby sam Bóg ponaglał go do wylania swojego serca, zamilkł w połowie zdania. Podniósł dłoń do twarzy i ścisnął nasadę nosa kciukiem ipalcem wskazującym.
– Rob? Czy wszystko w porządku?
– Nie. – Słowa zginęływ stłumionym szlochu. – Nie bardzo.
Peter zsunął się na brzeg krzesła i położył rękę na jego ramieniu.
– O co chodzi, przyjacielu? Powiedz mi.
I Rob powiedział mu o wszystkim.
Kiedyw końcu skończył wyjaśniać, w jak okropnej sytuacji znalazła się Alicia, Peter wstał i sięgnął po kluczyki.
– Jadę od razu do szpitala, żeby pobrali mi szpik. Nigdy nie wiadomo, Rob. Być może ja mógłbym być dawcą. Nie darowałbym sobie nigdy, jeżeli bym tego nie sprawdził.
Pomysł wydawał się być niemal absurdalny – nie było powodu, żeby wierzyć, iż Peter Hickman mógłby być potencjalnym dawcą dla ich córki. Ale też nie szkodziło tego sprawdzić. Rob nie miał siły, żeby odwieść od tego pomysłu swojego starego przyjaciela.
Pojechał więc z Peterem do szpitala. Gdy już pobrano mu szpik, poprosił pielęgniarkę, żeby sprawdziła gopod kątem Alicii.
– Mieszkam w innym mieście – wyjaśnił. – Potrzebuję tych wyników najszybciej jak to będzie możliwe.
Pielęgniarka obiecała zadzwonić zwynikami w ciągu godziny. Obaj mężczyźni opuścili więc szpital. Podrodze do domu kupili wiaderko z kurczakami i właśnie kończyli obiad, kiedy zadzwonił telefon.
Rob pomyślał, że to telemarketer. Odebrał telefon po trzecim dzwonku.
– Halo?
– Pan Garrett? – W słuchawce odezwał się kobiecy głos, w którym brzmiało podekscytowanie. – Mam wyniki badania krwi pana Hickmana.
– Tak? – w sercu Roberta pojawił się zamęt. Dlaczego była taka entuzjastyczna?
– Może być dawcą, panie Garrett. Idealnym dawcą.
Rob w zwolnionym tempie osunął się na kolana izwiesił głowę. Peter był idealnym dawcą dla Alicii? Jak to możliwe?
– O co chodzi, Rob? – Peter stanął za nim iujął go za ramię. – Co to za wiadomość?
Rob chciał mówić, ale nie mógł. Ostatecznie klęczał na świętej ziemi. Zupełnie świętej. Kilka godzin po tym, jak wraz z żoną modlili się o cud, człowiek, którego nie widział przez czternaście lat, przychodzi do niego i kilka godzin później mają dawcę szpiku dla swojej córki?
To było jak piękny sen.
Rob został tam, nie ruszał się, próbując przekonać samego siebie, że to się dzieje naprawdę. Telefon spadł na podłogę, a on ledwie zauważył, jak żona podnosi słuchawkę i sama się o tym dowiaduje. W ciągu kilku sekund przekazuje tę informację Peterowi i w trójkę ściskają się, krzyczą i dziękują Bogu.
Operacja odbyła się jeszcze w tym tygodniu i nie było dla nikogo zdziwieniem, kiedy przeszczep zakończył się całkowitym sukcesem. Cud, który rozpoczął się, kiedy Robert pojawił się w życiu Petera i pomógł mu poznać Maryannę, był w końcu pełny. Peter zrobił coś, co zawsze chciał zrobić – odwdzięczyć się Robiemu za jego życzliwość.
Ale tylko Bóg mógł sprawić, że się ponownie spotkają wtym czasie, kiedy Peter mógł zrewanżować się swojemu przyjacielowi, dając część siebie i w ten sposób ratując małą córeczkę Roberta.
Dwóch lekarzy było przyjaciółmi od dwudziestu lat. Ich przyzwyczajenia i sposób myślenia były tak podobne, że często żartowali, iż nawet ich żony ledwie mogły ich odróżnić.
– Sąz nas bratnie dusze – czasami mawiał William Sutter.
A jego przyjaciel, Harry Batman, śmiał się wtedy i kiwał głową.
– Tak, bratnie dusze.
Dziesięć lat po rozpoczęciu praktyki lekarskiej razem znaleźli teren w oddalonym kanionie poza Cottonwood w Arizonie. Podróż była długa, droga kręta, a podczas okresu monsunowego mogła stać się niebezpieczna, ale dla przyjaciół ten dodatkowy wysiłek był wart każdej chwili.
Kupili posiadłości oddalone od siebie o kilka mil iprzeprowadzili się wraz z rodzinami na odludzie.
Pewnego wieczora podkoniec sierpnia Harry wraz z żoną oglądali w kinie film, kiedy Harry’emu przyszła do głowy dziwna iniespodziewana myśl. Will był w tarapatach; był tego pewien.
Wtym właśnie momencie trzask pioruna rozległ się nad kinem, aon aż podskoczył w swoim fotelu.
– To tylko burza, Harry. – Żona wzięła go za rękę, jej głos był ledwo słyszalny. – Dlaczego jesteś taki nerwowy?
– Will ma problemy. Mam przeczucie.
Obaj lekarze byli od dawna chrześcijanami. Dlatego, pomimo iż tereny te były owładnięte przez filozofię New Age, żaden z nich nie zważał na energie czy odczucia, o których czasami słyszeli od swoich pacjentów.
Ale to… To było coś, czemu Harry poprostu nie był w stanie zaprzeczyć. Przytrzymał się oparcia ipochylił się blisko swojej żony.
– Chodźmy. Muszę go znaleźć.
Dwadzieścia jeden mil stąd Will Sutter był w ogromnych tarapatach.
Żonai córka były w odwiedzinach u rodziny na wschodnim wybrzeżu, dlatego sam wybrał się po chleb i mleko. W drodze do domu, gdy tylko skręcił w szlak biegnący kanionem, zerwał się monsun, jakiego Will jeszcze nigdy wcześniej nie widział.
Znaki umieszczone przy wjeździe do kanionu ostrzegały przed osuwaniem się ziemii nagłymi powodziami, ale w ciągu dziesięciu lat, podczas których obie rodziny mieszkały na uboczu drogi, nic takiego się nie zdarzyło. Jednak teraz Will zaczął się martwić. Deszcz lał sięz nieba strugami. Mężczyzna nie był pewien, ale wyglądało nato, że ziemia na zboczach zaczyna się faktycznie osuwać.
Powoli posuwał się wzdłuż, zdeterminowany dotrzeć do domu zanim droga stanie się jeszcze gorsza. Dokładnie w tym momencie z naprzeciwka nadjechał samochód. Kiedy zbliżył się do wozu Willa, zatrzymał się izaczął mrugać światłami. Mężczyzna zatrzymał się i otworzył okno natyle, żeby móc zobaczyć kierowcę, faceta z siwymi włosami ijasnymi oczami, które niemalże świeciły w ciemnościach tej burzowej nocy.
– Nie da rady przejechać – krzyknął do niego nieznajomy. – Część drogi się obsunęła.
Will poczuł ucisk w dołku. Musiał się dostać do domu; gdzie miałby spędzić noc, jeśli nie zdoła wrócić? Poza tym droga nie może być taka zła. Cokolwiek było uszkodzone, zostanie naprawione następnego ranka i wszystko będzie w porządku.
Jeżeli tylko uda mu się dotrzeć do domu.
Will wystawił rękę przez okno i pomachał do mężczyzny.
– Dzięki – krzyknął. – Jednak spróbuję.
Mężczyzna spojrzał na niego surowo i nie wyglądało nato, żeby zamierzał odjechać. Will uciekł przed natarczywym spojrzeniem inacisnął pedał gazu.
„Dziwny facet” – pomyślał. „A swoją drogą, to co on robi na odległej drodze w kanionie?”. Will nigdy wcześniej go nie widział.
Lekarz kontynuował jazdę, z każdym kolejnym zakrętem zwalniając. Po kilku minutach zupełnie zapomniał o obcym zfurgonetki. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, lawina wody z błotem spadła najego samochód i zepchnęła go na samą krawędź kanionu. Rozpadlinana