Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Porozmawiaj z nimi”. „Pogadajcie”. „Musisz im powiedzieć”. Pewnie wszyscy to słyszeliśmy – czy była to rada, której nam udzielano, czy też nasz własny wewnętrzny głos. Ta rada jest zawsze dobra, jednak czasami rozmowa jest trudna. Po prostu nie potrafmy znaleźć odpowiednich słów. Albo dajemy z siebie wszystko, lecz rozmówca wpada w złość lub ucieka się do reakcji obronnych i nasze dobre chęci idą na marne. Może wydaje się nam, że przekazaliśmy swój punkt widzenia, ale okazuje się, że nikt nie słuchał. A może to my nie słuchaliśmy? Jak układałoby się życie, gdybyśmy czuli się rozumiani – przez rodzinę, współpracowników, przyjaciół, nawet przez tych, z którymi się nie zgadzamy – i to byłoby nasze normalne, codzienne doświadczenie?
W tej książce czytelnik znajdzie omówienie wyników najnowszych badań neuronauki, a także mądrości starożytnych myślicieli oraz refleksje samego autora, który dzieli się własnym doświadczeniem związanym z pomaganiem rodzinom w przejściu przez najtrudniejsze rozmowy. Publikacja poddaje analizie to, dlaczego tak łatwo się zamykamy, a poprzez serię ćwiczeń-przemyśleń wskazuje, w jaki sposób możemy na nowo odkryć potęgę rozmowy.
Ian A. Marsh od ponad 40 lat pracuje z osobami prowadzącymi rodzinne firmy – najpierw jako doradca i pełnomocnik sądowy, następnie jako powiernik, wreszcie jako mediator i zaufana osoba pomagająca firmom osiągać cele. W tym czasie zaczął poszukiwać odpowiedzi na pytanie, dlaczego inteligentni, wykształceni ludzie, kierujący się dobrymi intencjami i w dodatku kochający się nawzajem, często z takim trudem rozmawiają o sprawach, które mają dla nich największe znaczenie. Obserwacje te skłoniły Iana do refleksji, co to oznacza dla reszty z nas.
Dzisiaj Ian pisze i daje wykłady o potrzebie skutecznego komunikowania się twarzą w twarz. Taka umiejętność jest niezbędna nie tylko do tego, by nas usłyszano, lecz także dla naszego dobrego samopoczucia. Stanowi ponadto kluczowe narzędzie do budowania spójnych społeczności w coraz bardziej spolaryzowanym świecie. Ian uczy również mówienia i słuchania oraz umiejętności tworzenia wspólnoty.
Ian jest autorem książki Skoro tak dobrze jest rozmawiać, to czemu tak trudno? Zawarł w niej najnowsze ustalenia z zakresu neuronauki, mądrości starożytnych myślicieli oraz doświadczenia zdobyte we własnej praktyce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Dla Rosy
Drogi, ciekawy świataPrzyjacielu!
Skoro tak dobrze jest rozmawiać, to czemu tak trudno?
Cieszę się, że masz przed sobą tę książkę. Najwyraźniej temat skutecznego i dobrego dialogu nie jest Ci obojętny. To ważne, bo przecież nikt z nas nie pobierał w domu rodzinnym fachowych lekcji owocnej rozmowy. A właśnie tam powstaje swoisty kod, który potem rzutuje na osobiste rozumienie świata. To, jak się zwracamy do bliskich, jakich sformułowań używamy, jakie emocje nam towarzyszą i w jaki sposób rozumiemy te same słowa – wszystkie te elementy po trosze kształtują naszą osobowość.
Często nie zdajemy sobie sprawy, jak ważna jest w naszym życiu dobra i zaangażowana rozmowa. Może nawet nie potrafimy powiedzieć, czym taki dialog się charakteryzuje, lecz kiedy w nim uczestniczymy, wyczuwamy uwagę i zainteresowanie ze strony rozmówcy oraz nawiązujemy z nim prawdziwy kontakt. Jeżeli tego zabraknie, czujemy się lekceważeni lub mamy wrażenie, że nasze sprawy nie obchodzą tej drugiej osoby. Po jakimś czasie nie będziemy pamiętali wszystkich słów, które padły z jej strony, ale na pewno pozostanie w nas uczucie wywołane tą wymianą zdań. Dlatego tak ważne jest wrażenie, jakie zostawimy w sercu rozmówcy.
Myślę szczególnie o takich sytuacjach, kiedy ktoś wreszcie musi powiedzieć, że w pokoju jest słoń, choć inni usilnie temat przemilczają. A słoń rośnie. I robi się coraz bardziej niezależny i natarczywy. Trzeba pamiętać, że słoniem mogą być różne rzeczy: budowanie strategii firmy, zakup samochodu, zatrudnienie pracownika, zmiana pracy, przygarnięcie kota – od pozornie prostych (ale podkreślam – tylko pozornie) do zdecydowanie bardziej skomplikowanych kwestii i wynikających z nich decyzji. Dlaczego kładę nacisk na „pozorność” prostoty? Dlatego, że gdy na posiadane przez nas informacje nałożymy jeszcze emocje, właściwie wszystko przestaje być proste. Piszę to, ponieważ cieszę się, że ta książka bierze emocje pod uwagę, nie przemilcza ich i nie zmusza, byśmy je oddzielili od decyzji czy od nas samych.
Optymizmem napawa fakt, że przygotowanie do rozmowy, o którym pisze Ian Marsh, to nie formułowanie naszych racji, nie przewidywanie argumentów drugiej strony po to, aby je zbić, tylko raczej działanie zgodne z filozofią: „Spodziewaj się wszystkiego i niczego nie oczekuj”.
Wierzę w to, że poradnik, który trzymasz w dłoniach, stanie się dla Ciebie ważnym drogowskazem, z którym łatwiej będzie usiąść do dobrej rozmowy. Jeśli poczujesz w sobie gotowość do podzielenia się zaczerpniętą stąd wiedzą z przyjacielem czy rodziną, koniecznie przekaż ją dalej. Ufam, że zawarta w niej mądrość zaciekawi Cię i ułatwi sztukę prowadzenia dialogu.
Tytuł tej publikacji dla mnie osobiście jest bardzo ważny.
Zmagamy się ze sobą w dialogu wewnętrznym i w dialogu z innymi. Wyjątkową zaletą jest umiejętność przełożenia myśli na słowa, które zostaną zrozumiane zgodnie z naszą intencją. To bardzo trudna, ale też ważna umiejętność – starajmy się ją w sobie rozwijać, aby nam i innym łatwiej było dojść do porozumienia bez emocjonalnego poharatania.
W rozmowie i w życiu – miej w sobie uważność i otwartość na inny punkt widzenia. Ponieważ cały nasz świat składa się z milionów poglądów, które po wysłuchaniu mogą nieco zmienić Twój własny. Nie odkładaj tego na później: zacznij w tym miejscu, gdzie jesteś teraz. Nie można czekać na idealny moment ani szukać najbardziej sprzyjających okoliczności, bo takie nie istnieją.
W skupieniu wsłuchaj się w tę książkę i wynieś z niej to, co dla Ciebie ważne. Z przyjemnością poznam Twoje przemyślenia.
Katarzyna Gierczak-Grupińska
prezes Fundacji Firmy Rodzinne,wydawcy polskiej wersji książkiSkoro tak dobrze jest rozmawiać, to czemu tak trudno?
www.ffr.pl
Podziękowania
Ta książka nie powstałaby, gdyby w moim życiu nie pojawili się pewni ludzie. Niestety, niektórych z nich już dzisiaj z nami nie ma. Z innymi miałem zaś kontakt wyłącznie internetowy bądź poprzez ich dzieła. Większość najważniejszych osób – wszyscy klienci, z którymi pracowałem i od których w ciągu wielu lat tak dużo się nauczyłem – z oczywistych względów musi pozostać anonimowa.
Oto ci, którym mogę otwarcie wyrazić swą wdzięczność – w kolejności, w jakiej pojawiali się w moim życiu: Roselyn Fell, Michael Carter, Malcolm Gammie, David Tandy, John Rowe, David Jenner, William Ury, Edmund Granski, John Ding Teah Chean, David Richbell, Joanna Kalowski, Daniel Siegel oraz Carol Seah.
Innym, a są wśród nich: Christian Stewart, Riccardo Abbate, Kecia Barkawi-Hauser i Alexander Barkawi, serdecznie dziękuję za czytanie poszczególnych części książki w miarę jej powstawania i dzielenie się ze mną nieocenionymi uwagami. Za błędy, które pozostały w tekście, ponoszę wyłączną odpowiedzialność.
Kiedy zaczynałem, nie mogłem nawet przypuszczać, jak dobrym studium przypadku okaże się rozmowa autora z redaktorem. Składam serdeczne podziękowania Lisie Cordaro za jej mądrość i cierpliwość podczas dialogu, dzięki któremu mój tekst stał się materiałem na książkę.
Ogromne podziękowania należą się również całemu zespołowi Troubador. Pomógł on przekształcić przyjęty przez wydawcę materiał w książkę, którą trzymasz teraz w rękach. Dziękuję Heidi Hurst, nie tylko za zarządzanie całym procesem, ale także za projekt graficzny, wybór czcionek i skład. Jestem wdzięczny Chelsea Taylor za pracę nad projektem okładki, a Kat Rooke – za korektę. Tak między nami, to oni wszyscy nadali mojemu tekstowi kontekst.
Gorące podziękowania kieruję również do Wendy Baskett za wykonanie tej części książki, którą dawno temu nauczono mnie czytać w pierwszej kolejności: indeksu. Przeczytaj go od początku do końca, a jeśli zechcesz do niego wrócić i przeanalizować go dokładniej (na co mam szczerą nadzieję), naprawdę docenisz talent Wendy.
Wprowadzenie
Chiński filozof Laozi[1] zasłynął słowami: „Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku”[2]. I tak rzeczywiście jest. Nie podejmuj żadnych działań, a – uwierz lub nie – nic się nie wydarzy. Jednak w ideograficznym piśmie chińskim nie istnieje jedno ściśle określone znaczenie, dlatego to, co napisał Laozi, można również przetłumaczyć następująco: „Podróż rozpoczyna się u twoich stóp”. Wyrusz stamtąd, gdzie jesteś, a nie od miejsca, w którym chciałbyś zacząć – i tak właśnie powinniśmy robić.
Wielu z nas prawdopodobnie uważa, że całkiem dobrze porozumiewa się z innymi. W końcu robimy to codziennie, komunikujemy się w zasadzie od momentu, gdy pierwszy raz spojrzeliśmy w twarz matki i przekazaliśmy jej wyraźnie – choć bez słów – że przez jakiś czas, właściwie dość długi, będziemy potrzebować jej opieki. Większość z nas poradziła sobie z tym zupełnie nieźle, lecz co z naszymi późniejszymi rozmowami? Co myślą ci, z którymi teraz prowadzimy konwersacje? Czy w ogóle zawracamy sobie głowę sprawdzaniem tego? A może uważamy tę czynność za tak oczywistą, jak oddychanie – czyli coś, co dzieje się samo i nie jest nabytą umiejętnością?
W życiu zawodowym pracowałem głównie z rodzinami, które z własnej woli komplikowały swoje relacje z innymi jako małżonkowie, rodzice, dzieci, rodzeństwo, kuzynostwo, partnerzy biznesowi, pracodawcy i pracownicy, inwestorzy, ich klienci i tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, to ludzie inteligentni, dobrze wykształceni, odnoszący sukcesy – w każdym razie na polu finansowym. Bez namysłu dopowiadają zaczęte przez drugą osobę zdania, ale nie potrafią zdobyć się na to, by porozmawiać o bardzo dla siebie ważnych (wręcz egzystencjalnych) sprawach. Nawet jeśli łączy ich głębokie uczucie, poruszanie drażliwych tematów i tak wywołuje w nich irytację.
Skoro mądrzy, dobrze wykształceni ludzie, którzy się kochają i spędzają razem czas zarówno w pracy, jak i w domu, mają trudności z przeprowadzeniem poważnych rozmów o najistotniejszych dla nich sprawach, czy reszta z nas ma w ogóle jakiekolwiek szanse? Jaką nadzieję mogą mieć osoby żyjące w znacznie luźniej powiązanych społecznościach, nie mówiąc już o komunikacji z nieznajomymi czy – uchowaj Boże! – tymi, których uważamy za swoich wrogów?
W części II przyjrzymy się bliżej temu, dlaczego według współczesnej neurobiologii tak niedoskonała komunikacja interpersonalna stanowi w rzeczywistości typowe ludzkie doświadczenie. Muszę tu zaznaczyć, że nie jestem naukowcem. Doszedłem do swoich wniosków na podstawie doświadczeń z pola bitwy, najpierw jako prawnik zajmujący się sporami sądowymi, później mediator, a teraz nauczyciel, trener i moderator. Po drodze zapoznałem się z pracą Daniela Siegela, pioniera w dziedzinie neurobiologii interpersonalnej (IPNB), badającej, w jaki sposób relacje z ludźmi oraz mózg wspólnie kształtują nasze życie psychiczne. Szukając zbieżnych wniosków pochodzących z różnych dyscyplin, IPNB stara się znaleźć równowagę między subiektywnym doświadczeniem a nauką. Chodzi o to, aby zachować spójność z wiedzą naukową, lecz jednocześnie nie tkwić w jej ograniczeniach[3].
Nie mogłem się oderwać od książki Siegela Psychowzroczność[4] (zresztą, szczerze mówiąc, odbywałem wtedy trzynastogodzinny lot!). W czasie tej podróży wiele rzeczy rozjaśniło mi się w głowie: liczne sprawy, z którymi się borykałem i nad którymi pracowałem, nagle nabrały sensu. Dla mnie był to początek fascynującej naukowej wyprawy w głąb tego, czym zajmuję się na co dzień.
Muszę również zaznaczyć, że omawiane tu aspekty naukowe bynajmniej nie są rezultatem wyczerpującego przeglądu całej dostępnej literatury na ten temat. Rozpocząłem od studiów nad IPNB i – zaintrygowany zawartymi tam ciekawymi odniesieniami – złożyłem kolejne zamówienia na Amazonie (a oprócz tego obficie czerpałem z dobrodziejstw Google Scholar). W konsekwencji tworzyłem coraz bardziej interesujące przypisy, to zaś wciągało mnie jeszcze bardziej. Czy po prostu padłem ofiarą efektu potwierdzenia (patrz rozdział 8.)? Być może, chociaż podjąłem świadomy wysiłek, aby do tego nie dopuścić. Mimo to, choć nauka sama w sobie jest niezwykle interesująca, dla mnie najciekawsze są te obszary wiedzy, na których współgrają ze sobą współczesna nauka, starożytna mądrość i bezpośrednie osobiste doświadczenie.
Naturalnie, istnieją również inne poglądy na te kwestie – i być może to one są słuszne. To, co dzisiaj z taką pewnością „wiemy”, następnego dnia bywa już „niezupełnie takie”. Nawet zasady dynamiki Newtona i teoria względności Einsteina okazały się tylko szczególnymi przypadkami[5]. Jak ujął to dalajlama, mówiąc o psychologii buddyjskiej[6], jeżeli naukowcy wykażą, że jest ona błędna, będzie musiała się zmienić[7].
W części III wyjaśnię, co możesz robić na co dzień, aby rozwijać pewne nawyki umysłowe, a tak naprawdę przeprojektować sobie mózg. Dzięki temu twoje obwody mózgowe odpowiedzialne za relacje społeczne będą działały jak należy, dostrojone do otaczających cię osób. W znacznym stopniu poprawi to jakość dialogów: nie tylko ty sam będziesz się czuł lepiej słyszany i właściwie rozumiany, lecz także komfort ten będą mieli ci, z którymi rozmawiasz. Przedstawione tutaj pomysły wyrosły z mojej pracy ze skonfliktowanymi rodzinami, a z czasem zostały udoskonalone zarówno w świetle nauki, jak i na podstawie dalszych doświadczeń.
Wreszcie w części IV powiem więcej o tym, co możemy zrobić, aby rozwinąć prospołeczne oraz prokomunikacyjne poczucie wspólnoty, czyli pewną wrażliwość w naszych rodzinach i innych grupach, do których należymy. Pozwala to na stworzenie przestrzeni, w której możemy w bardziej umiejętny sposób prowadzić tak potrzebne nam rozmowy i w której nieporozumienie nie oznacza stawiania naszych relacji na ostrzu noża.
Zważywszy na tematykę, książka ta nie może być niczym innym niż próbą rozmowy między autorem a czytelnikiem. W tym celu napisałem ją w pierwszej osobie, zwracając się bezpośrednio do czytelnika.
Długo zastanawiałem się nad tym, jak mówić o rozmówcy, drugiej stronie w prowadzonych przez nas konwersacjach. „Interlokutor” byłby określeniem precyzyjnym, brzmiałby jednak sztucznie, nawet pompatycznie, przywodząc na myśl sir Humphreya Appleby’ego z brytyjskich seriali telewizyjnych Tak, panie ministrze oraz Tak, panie premierze[8]. „Ta druga osoba” jest określeniem równie dokładnym, ale z kolei zbyt bezosobowym, jeżeli chodzi o rozmowę; poza tym to aż trzy słowa – niezręcznie by się nimi operowało. Mógłbym wszystko zilustrować konkretnymi przykładami i nadać występującym w nich bohaterom prawdziwe imiona, ale gdybyśmy ty i ja stali ze sobą twarzą w twarz, z całą pewnością tak bym z tobą nie rozmawiał. A gdybym próbował, bez wątpienia wkrótce zmęczyłbyś się mną i poszukał sobie innego towarzystwa!
Mimo wszystko jednak idea imienia jest atrakcyjna. W końcu konwersujemy z drugim człowiekiem. Jasne, czasem rozmawiamy ze zwierzętami, a nawet z przedmiotami (chociaż, przyznajmy to uczciwie, w tym przypadku to raczej krzyki niż rozmowa!), lecz kiedy to robimy, po prostu dokonujemy antropomorfizacji, traktując zwierzęta czy rzeczy jak osoby – a ludzie mają przecież imiona. W istocie to właśnie wtedy, gdy odbieramy komuś imię, kiedy osobę traktujemy jak liczbę, odcinamy się od niej najbardziej, jak tylko można – w pewnym sensie ją wykluczamy.
Ostatecznie zdecydowałem się na słowo „Alia”, które po łacinie oznacza „inna”. Zapisuję je wielką literą, aby pełniło rolę imienia. Pozwala mi to też, zgodnie z maksymą suficką, podkreślić, że „Inny jest moim Bratem”. Albo Siostrą, ponieważ pragnąłbym uczynić cały tekst jak najbardziej uniwersalnym.
Kolejnym wyzwaniem, z jakim przyszło nam się zmierzyć przy składaniu tego materiału w książkę, jest to, że nie mamy tutaj do czynienia z logiką linearną. Jeśli A, to B; jeśli B, to C – taka zależność po prostu nie znajduje tu zastosowania. Korci mnie, aby powiedzieć, że jest to bardziej diagram Venna, w którym poszczególne kręgi się na siebie nawzajem nakładają, zbiory mają części wspólne i każdy w jakimś stopniu opiera się na wielu innych, a spójny obraz wyłania się dopiero wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę wszystkie razem. Prawdę mówiąc, podejrzewam, że różne omawiane w tym poradniku tematy, zwłaszcza w części III, bardziej przypominają boki jubilersko oszlifowanego kamienia, z których każdy rzuca światło na pozostałe fasety, ale sam w sobie nie jest szczególnie fascynujący.
Podsumowując, przedstawiłem materiał w kolejności, która ma sens w świecie drukowanego słowa, gdzie z konieczności coś następuje najpierw, a coś później. Prosiłbym jednak, abyś nie pozwolił, by twój (z natury rzeczy) poszukujący schematów mózg nadawał temu porządkowi zbyt wielkie znaczenie. Jeżeli wolisz zaglądać do tego poradnika od czasu do czasu – zwłaszcza do niektórych jego części – zamiast czytać go od deski do deski, mam nadzieję, że takie podejście też się sprawdzi.
Głęboko wierzę, że wszyscy możemy się nauczyć skuteczniej porozumiewać, a lepsza komunikacja pozwoli nam podejmować trafniejsze decyzje (zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo), mieć większy wpływ na otaczających nas ludzi i bardziej konstruktywnie radzić sobie z różnicami, które nieuchronnie występują w życiu. Nikt nie jest idealny, ufam jednak, że nie oznacza to, iż obecnie mamy jakiś defekt i w związku z tym koniecznie musimy coś w sobie naprawić. Sam na przykład dzięki praktyce mógłbym ulepszyć wiele swoich umiejętności, ale są również rzeczy, których robić nie potrafię, jak gra na pianinie czy w szachy. Byłbym jednak w stanie się ich nauczyć, gdybym tak postanowił. Dlaczego poświęcić czas na doskonalenie umiejętności komunikacyjnych, a nie na naukę gry w szachy czy na pianinie? Ponieważ jestem przekonany, że dzięki lepszym umiejętnościom komunikacyjnym możemy wiele zmienić – a bez nich, jak się wydaje, nie potrafimy osiągnąć niemal niczego.
Zakończę ostrzeżeniem: tak jak przeczytanie książki o ćwiczeniach fizycznych nie sprawi, że staniesz się sprawniejszy, a zapoznanie się z poradnikiem o zdrowym odżywianiu nie ujmie ci kilogramów, tak samo ta pozycja nie obdarzy cię wymownym językiem czy otwartymi uszami. Obawiam się, że tę pracę musisz wykonać samodzielnie – i kontynuować ją nawet po przeczytaniu całej książki (chociaż jeżeli zechcesz mieć ją zawsze pod ręką, byłoby to bardzo miłe!).
Nie wiem, czy komunikacja doskonała istnieje. Jeśli tak, prawdopodobnie jest tym jasnym światłem, o którym mówią osoby po doświadczeniu śmierci klinicznej. Jeżeli uda ci się poznać ją wcześniej, pamiętaj, że to nie koniec, nie cel, a tylko narzędzie. I jak to zwykle z narzędziami bywa, łatwo je zawieruszyć na dnie skrzynki lub przypadkowo gdzieś zgubić.
Dla reszty z nas komfortowa komunikacja oznacza cudowne, pociągające miejsce, do którego warto dążyć, a ja mam nadzieję, że podróż ta okaże się dla ciebie równie fascynująca jak dla mnie. I naprawdę chciałbym o tym usłyszeć! Można się ze mną skontaktować na stronie www.good2talk.online.
CZĘŚĆ I
Rozmowa
1
W towarzystwie
Gdzie rozpoczynasz tę podróż? Co w tej właśnie chwili znajduje się pod twoimi stopami? Co według ciebie odróżnia rozmowy udane od nieudanych? Interesująco jest posłuchać, co mówią o swoich doświadczeniach inni. Zawsze to jakaś pociecha, że nie tylko „ty tak masz” (cokolwiek się za tym kryje). Jednak fakt, że chcesz dążyć do doskonalenia, jest twoim własnym, osobistym, bezpośrednim doświadczeniem i tylko ty tak naprawdę wiesz, na czym w twoim przypadku to doskonalenie ma polegać[1*]. Kiedy zatem dotrzesz do końca tego akapitu, odłóż na chwilę książkę, nim przejdziesz dalej. W trakcie lektury będę cię o to prosił od czasu do czasu. Zatrzymaj się wtedy i wykonaj ćwiczenie, które ci proponuję.
Poczuj się pewnie
Zacznij od znalezienia jakiegoś spokojnego miejsca. Jeżeli jesteś w drodze do pracy lub robisz coś innego, co wymaga twojej uwagi, lepiej zaczekaj, aż wrócisz do domu.
Usiądź wygodnie. Zamknij oczy i pomyśl o chwili, gdy z jakiegoś powodu nie udało ci się odbyć ważnej rozmowy, na której przeprowadzeniu naprawdę bardzo ci zależało.
Być może bez względu na to, ile razy układałeś sobie jej scenariusz, po prostu nie byłeś w stanie wypowiedzieć na głos tego, co siedziało w twojej głowie. Umysł mógł krzyczeć, lecz z ust nie popłynęły słowa. Może pomyślałeś wtedy, że i tak nie poruszysz Alii tym, co powiesz. Może gdzieś w głębi serca wydawało ci się, że w rzeczywistości nie zasługujesz na to, co pragniesz osiągnąć. Może stwierdziłeś, że twoja relacja z Alią jest zbyt ważna, aby narazić ją na ryzyko. A może doszedłeś do wniosku, że w ogóle szkoda na to wszystko czasu i zachodu.
Możliwe, że nawet próbowałeś wydusić z siebie to, co cię tak dręczyło. I mogło to być dokładnie takie uczucie, jak gdyby gardło dosłownie broniło się przed wydobyciem dźwięku, którego domagał się mózg. Lecz Alia po prostu się oddaliła (fizycznie lub mentalnie), zastanawiając się, co się z tobą dzieje. A może nawet niczego nie zauważyła lub udała, że niczego nie dostrzega.
Niewykluczone, że zacząłeś dobrze, lecz Alia odparowała w sposób, którego się nie spodziewałeś: usłyszałeś coś, czego nie uwzględniały ćwiczone w głowie scenariusze, zdenerwowałeś się i chwila przepadła. Być może Alia wpadła we wściekłość, co z kolei rozjuszyło również ciebie. Albo poczułeś się rozżalony lub zawstydzony i wszystko wymknęło ci się spod kontroli.
Nieważne, co konkretnie poszło źle. Istotne, że nie potoczyło się tak, jak sobie tego życzyłeś. Bez względu na to, jaka to była sytuacja, spróbuj teraz do niej wrócić i zanurzyć się w niej całym sobą. Postaraj się, by to wspomnienie było jak najbardziej intensywne. Przywołaj czas, miejsce, osoby, nastrój, zapach, dźwięki, słowa. Posiedź chwilę, kontemplując to.
Nie martw się, jeżeli nie możesz sobie przypomnieć takiej sytuacji. Niewykluczone, że jesteś jednym z tych szczęściarzy, którzy nie mają za sobą podobnego doświadczenia. Albo udało ci się (tak jak wielu z nas) zepchnąć bolesne wspomnienia tak głęboko, że trudno się do nich dostać. To całkowicie normalne. W każdym razie jeżeli nie pamiętasz nic takiego, spróbuj sobie wyobrazić, jak by to było.
Jakie to było uczucie pod względem fizycznym? Może przyspieszył ci puls? Oddech stał się urywany? Zaschło ci w ustach? Pojawiło się kłucie w klatce piersiowej? Jakie emocje ci towarzyszyły? Jakie myśli i obrazy przychodzą ci do głowy, gdy o tym teraz myślisz?
Czasami pomocne okazuje się spisanie tego na papierze. Nie musisz nikomu pokazywać tej kartki. Możesz nawet zniszczyć ją tuż po zapisaniu, choć prowadzenie pamiętnika w trakcie czytania tej książki mogłoby być interesującym ćwiczeniem. Niezależnie od tego, co wybierzesz, polecałbym raczej tradycyjny sposób: pisz ręcznie, nie na klawiaturze. Angażowane są wtedy zupełnie inne części mózgu.
Gdy już przypomnisz sobie, jak to było, zastanów się, jak się z tym teraz czujesz. Czy myśli i emocje, jakich doświadczasz w tej chwili, przeprowadzając to ćwiczenie, są takie same jak wtedy, czy inne? Czy tłumaczysz sobie teraz, dlaczego wtedy tak wyszło, szukając schematów i wyjaśnień? Czy po prostu akceptujesz fakt, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej?
Gdy skończysz, daj sobie minutę na powrót do otaczającej cię rzeczywistości, do tu i teraz[1]. Skup się na pięciu przedmiotach, które wokół siebie widzisz (jeśli to pomoże, wymień po cichu ich nazwy). Teraz pomyśl o pięciu rzeczach, które słyszysz, pięciu, które czujesz dotykiem lub które mają bezpośredni kontakt z twoim ciałem.
Następnie zamknij oczy i skup się na oddechu. Nie próbuj go kontrolować. Nabieraj powietrza w naturalny sposób i równie swobodnie je wypuszczaj, postaraj się jednak zwrócić uwagę na tę część ciała, w której najbardziej odczuwasz to, że oddychasz. Może zauważysz chłód powietrza wpadającego przez nozdrza oraz ciepło i wilgoć, gdy ono uchodzi. Albo unoszenie się i opadanie klatki piersiowej lub brzucha. Może odczuwasz to wszystko jako jeden płynny ruch. Nieistotne. Jeżeli wydaje ci się, że niczego nie czujesz, spróbuj delikatnie położyć dłoń na brzuchu i zobacz, czy to pomoże.
Teraz na kilka chwil skoncentruj całą uwagę właśnie na tym miejscu. Niemal na pewno twój umysł szybko zacznie błądzić. Nie martw się, to normalne. Gdy to zauważysz, po prostu na nowo skoncentruj się na oddychaniu. Po dwudziestu, trzydziestu sekundach otwórz oczy i pozwól umysłowi swobodnie płynąć, chaotycznie czy spokojnie, skacząc od jednego obrazu do drugiego lub zatrzymując się na jakimś konkretnym.
Następnie pomyśl o sytuacji, gdy jakaś rozmowa poszła naprawdę dobrze. Tak jak poprzednio, całkowicie zanurz się w tym wspomnieniu. Przywołaj miejsce, czas, osoby, atmosferę, zapach, dźwięki, słowa. Postaraj się, by to wspomnienie było jak najbardziej intensywne.
I znowu nie martw się, jeśli nie przypominasz sobie takiej sytuacji. To również jest zupełnie normalne. Niektórzy z nas nie mieli jeszcze tyle szczęścia, by czegoś takiego doświadczyć. Inni może nie zwrócili uwagi, gdy stało się to ich udziałem, i trudno jest im teraz to wspomnienie przywołać. Jeżeli w głowie masz pustkę, spróbuj sobie wyobrazić, jak by to było. W ten sam sposób uczyń tę myśl tak intensywną, jak tylko zdołasz.
Bez względu na to, czy chodzi o wspomnienie, czy o wyobrażenie, zanurz się w nim na chwilę. Jakie odczucia fizyczne sobie przypominasz (lub wyobrażasz)? Uspokojenie, wyciszenie? Odprężenie? Poczucie ciepła? A może uniesienie, jak po z trudem odniesionym zwycięstwie? Może nawet dumę? Zapisz to całe spektrum uczuć, emocji, myśli i obrazów składające się na twoje doświadczenie tamtego dnia oraz wszystko, czego doświadczasz teraz, w tej chwili, gdy to robisz.
Gdy skończysz, wróć do swojego tu i teraz. Skoncentruj się na pięciu przedmiotach, które widzisz, później na pięciu odgłosach, pięciu rzeczach, z którymi jesteś w kontakcie fizycznym, a następnie na własnym oddechu. Wdech i wydech. Cały proces może zająć minutę, ale nie spoglądaj obsesyjnie na zegarek. Jeśli twój umysł błądzi, nie denerwuj się, tylko spokojnie przenieś znów uwagę na oddech. Gdy skończysz, otwórz oczy i ponownie pozwól umysłowi błądzić tam, gdzie chce.
Zakładam, że drugie doświadczenie było znacznie przyjemniejsze niż pierwsze (a przynajmniej mam taką nadzieję!). W każdym razie za jakiś czas powiemy sobie więcej o neurofizjologicznych powodach, dla których doświadczenie dobrej i złej komunikacji może się aż tak bardzo różnić. Jednak zanim zajrzymy w głąb i zaczniemy analizować te mechanizmy, przyjrzyjmy się najpierw sprawie od zewnątrz i zastanówmy się, jak mogłaby wyglądać rozmowa, którą określilibyśmy jako „dobrą”.
Czym jest dobra rozmowa?
Do tej pory używaliśmy słów „komunikacja” i „rozmowa” w zasadzie zamiennie. W rzeczywistości jednak nie są one synonimami. Komunikacja polega na wymianie informacji. Słowo to pochodzi od łacińskiego czasownika communicare, oznaczającego „przekazywać”. Przekazywać informacje możemy jednak na wiele sposobów: za pomocą kartki pocztowej wystawionej w oknie kiosku, artykułu w gazecie, audycji radiowej lub telewizyjnej, tweetów, blogów, vlogów i tak dalej.
Gdy mówimy o „świetnych mówcach”, na ogół mamy na myśli wybitnych oratorów, ludzi potrafiących utrzymać uwagę publiczności i poruszyć słuchaczy. Rzecz jasna, wymaga to nie lada talentu, ale w rzeczywistości nie jest rozmawianiem, lecz raczej nadawaniem. Mówca przekazuje informację, którą chce się podzielić z innymi, i to od tych osób zależy, czy się do jego przekazu dostroją. Oczywiście, orator przemawia również do naszych emocji i odwołuje się do naszej wrażliwości moralnej, tak samo jak do (tak zwanych) racjonalnych argumentów[2]. I z całą pewnością czegoś od nas chce. Może chodzi mu o to, abyśmy podążyli za nim tam, dokąd nas prowadzi, lub pragnie tylko naszej aprobaty. Jest to jednak w gruncie rzeczy droga jednokierunkowa. Po przemówieniu może zostać przeprowadzona ankieta lub badanie fokusowe, które pomogą ustalić, czy mówca osiągnął swój cel, jednak w trakcie samego przemawiania nie robi on przerw, by się upewnić, że poszczególne osoby otrzymały dokładnie ten komunikat, który wysłał[3]. Orator musi koncentrować się na grupie, nie na jednostkach. W pewnym sensie jest bardziej epidemiologiem niż internistą.
Może powinniśmy zatem mówić o „komunikacji interpersonalnej”? To wyrażenie uwzględnia przynajmniej dwukierunkowość procesu, choć mimo to wciąż wydaje się raczej bez wyrazu. Zbyt mocno przypomina proces ujawniania materiału dowodowego w postępowaniu o upadłość: obie strony przekazują sobie nawzajem góry dokumentów, po czym zakopują się w tych zdobyczach niczym norki z nadzieją na znalezienie niezbitego dowodu na potwierdzenie swojej racji. Nie oznacza to, rzecz jasna, że celem konwersacji nie może być po prostu zwykłe przekazanie informacji. Oczywiście jest to możliwe i często tak właśnie bywa. Jednak sam nośnik, za pomocą którego są przekazywane informacje, to coś o wiele, wiele więcej.
Moja historia
Bardzo dobrze pamiętam swoje pierwsze webinarium. Siedziałem w małym pomieszczeniu, w którym oprócz mnie był jeszcze tylko technik. Musiałem tkwić tam nieruchomo, niemal przykuty do biurka z powodu kabla mikrofonu przy słuchawkach (gdy przemawiam w normalnych warunkach, ignoruję światła i przechadzam się swobodnie po scenie, a najchętniej między słuchaczami). Teraz jednak... Gdzie znajdowała się moja publiczność? Czy w ogóle gdzieś była? Nie miałem pojęcia i przemawianie do tej kompletnej pustki wywoływało we mnie przedziwny efekt.
Nigdy nie korzystam ze skryptu. Wiem mniej więcej, jakie zagadnienia chcę poruszyć, lecz na ogół pozwalam się prowadzić publiczności. Rozwodzę się dłużej nad kwestiami, którymi słuchacze są wyraźnie zainteresowani, nie zagłębiam się zaś w sprawy niewywołujące oddźwięku. Zadaję odbiorcom pytania, jeżeli widzę, że coś wzbudziło ich zaciekawienie, a sami odczuwają opór przed dopytaniem. I tak to się toczy. Jeżeli wszystko idzie dobrze, mam wrażenie, że prowadzę rozmowę. Ale w przypadku webinarium, kiedy aż do ostatniej części, polegającej na zadawaniu pytań i udzielaniu odpowiedzi, przez cały czas nie było ze strony publiczności żadnego, najmniejszego nawet odzewu, byłem pozostawiony sam sobie. Po prostu nadawałem.
Czy zatem informacja zwrotna jest nieodzownym elementem rozmowy? Z całą pewnością, jednak to i tak nie wszystko. Moja publiczność dokonuje wyboru – choć nieświadomie – albo przynajmniej modyfikuje w pewnym stopniu to, o czym mówię. Zaczynam wystąpienie i ludzie reagują. Rejestrując ich zachowanie, dostosowuję się i wprowadzam zmiany do treści wypowiedzi, a być może nawet do swojego sposobu mówienia. To, co robię, zmienia z kolei reakcję słuchaczy i tak ten taniec trwa. Ta gra jest wieloosobowa. Sądzę, że dokładnie ten sam schemat ma zastosowanie w przypadku wszystkich konwersacji. Rozmowy są współtworzone przez ich uczestników.
Nawiasem mówiąc, okazuje się, że już nawet w samym słowie „konwersacja” zawarta jest wskazówka. Słowo to pochodzi bowiem od łacińskiego con („z”) i vertere („przemieniać, dzielić”), co w połączeniu oznacza „dotrzymywać towarzystwa”. W późniejszej fazie rozwoju języka średnioangielskiego słowo to oznaczało „mieszkać pomiędzy” lub „być zaznajomionym z”, natomiast znaczenie związane z mówieniem nabyło dopiero na początku XVII wieku[4]. Nie wiadomo do końca, jak do tej zmiany semantycznej doszło, jednak etymologia dzisiejszej „konwersacji” wydaje się obejmować (niewykluczone, że wręcz obowiązkowo) fakt istnienia pewnego rodzaju związku lub znajomości uczestniczących w niej osób. Kiedy myślę o ludziach, których uważam za „dobrych rozmówców”, rzeczywiście dostrzegam ważną cechę wspólną: pełne zaangażowanie w ten proces razem ze mną. Nie starają się oni zdominować konwersacji ani nie uchylają się przed tym, by dać coś od siebie. Gdy dyskusja staje się zażarta (choć może lepszym określeniem byłoby „pełna wigoru”), wydaje się, że energia ta krąży pomiędzy nami – nie jest tak, że jeden rozmówca kieruje ją przeciwko drugiemu.
Przypisy
Wprowadzenie
[1] Laozi, inna pisownia Lao Tzu, ok. 604–531 p.n.e.
[2]Tao Te Ching (Laozi, 1993/ok. 400 p.n.e.), rozdział 64.
[3] Siegel (2012a).
[4] Siegel (2011).
[5] Tak jak ja to rozumiem (a zatem niedoskonale), okazało się, że zasady dynamiki Newtona nie mają zastosowania do bardzo dużych obiektów, a teorie Einsteina nie wyjaśniają zachowania bardzo małych. Wciąż trwa poszukiwanie jednej uniwersalnej formuły.
[6] Chociaż buddyści sprzed dwu i pół tysiąca lat nie użyliby terminu „psychologia”, niemniej w sposób bardzo zorganizowany badali tajemnice ludzkiego umysłu.
[7] Goleman (2003).
[8] Skecze komediowe napisane przez sir Antony’ego Jaya oraz Jonathana Lynna, po raz pierwszy transmitowane w latach 1980–1984 (Tak, panie ministrze), a następnie 1986–1987 (Tak, panie premierze).
Rozdział 1
[1] To świetne ćwiczenie centrowania lub kotwiczenia, które możesz wykonywać w dowolnym czasie. Jego esencja, bez dodatkowych komentarzy, znajduje się na końcu książki (to samo dotyczy zresztą wszystkich innych ćwiczeń przewijających się w tekście, do których być może będziesz chciał regularnie wracać).
[2]Éthos, pathos i lógos z retoryki sokratejskiej.
[3] W dzisiejszych czasach politycy wolą konferencje prasowe po swoich wystąpieniach, lecz zaprasza się na nie na ogół dziennikarzy i inne osoby uważane za wpływowe. To oznacza raczej dostrojenie nadawanego przekazu, a nie zweryfikowanie jego zrozumienia przez docelowego odbiorcę.
[4] Oxford English Dictionary, converse (‘konwersować’), www.oxforddictionaries.com/definition/english/converse~converse. Dostęp: 26 maja 2017 r.
[1*] Niektórzy twierdzą, że nie wiemy nawet tego, ja jednak uważam, że doświadczenie jest wszystkim, co mam. Nazywam to życiem.