Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie pozwala nam zrozumieć, że do Boga przychodzi się jedynie taką drogą, która zbacza w kierunku bliźniego. „Aby przyjść do Boga – jak pisze Alessandro Pronzato w swej medytacji nad najbardziej znaną przypowieścią w Ewangelii – trzeba się zatrzymać przy człowieku (nieważne, kim jest), który domaga się uwagi przez wzgląd na szacunek i miłość, które mu się należą”.
Jezus wskazał nam Samarytanina jako przewodnika na drodze miłosierdzia. Pielgrzymka ta wymaga od nas wyjścia poza nasze pole widzenia, poza miasto i opłotki naszych pobożnych przyzwyczajeń. Praktykując miłosierdzie, zgodnie z rytuałem czułości i współczucia, otrzymujemy możliwość zbliżenia się do człowieka, a dzięki niemu do Boga.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 104
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Samarytanin podróżował, jednak z całą pewnością celem jego podróży nie była świątynia w Jerozolimie. To nie była jego świątynia.
Wędrując, zboczył z drogi, by podejść do ubogiego, porzuconego przez wszystkich.
Nawet tego nie zauważając, zbliżywszy się do człowieka, zbliżył się do Boga. Odnalazł Boga niewidzialnego, który stał się widzialny. Bóg był na wyciągnięcie ręki, w osobie nieznajomego, zranionego, ofiary. Samarytanin ujrzał Boga, patrząc na ubogiego i współczując mu.
Kapłan i lewita przemierzali natomiast religijny szlak, nie zważając na nic, łudząc się, że obecność Boga ogranicza się tylko do obszaru świątyni. Nie rozumieli, że istnieje droga, która prowadzi bezpośrednio do Boga. Do Boga przychodzi się jedynie taką drogą, która zbacza w kierunku bliźniego. Aby przyjść do Boga, trzeba się zatrzymać przy człowieku (nieważne, kim on jest), który domaga się uwagi przez wzgląd na szacunek i miłość, które mu się należą.
Tylko człowieczeństwo, ścisk serca, charakterystyczne mrowienie są niedwuznacznym objawem boskości.
Słuszną rzeczą byłoby zaakceptować towarzystwo Samarytanina, którego wskazał nam Jezus, aby odbyć wraz z nim pielgrzymkę do sanktuarium człowieka. Pielgrzymkę, która wymaga od nas wyjścia poza nasze pole widzenia, poza miasto i opłotki naszych pobożnych przyzwyczajeń.
Dzięki praktykom religijnym możemy zostać tylko „dobrymi chrześcijanami”. Dzięki praktykowaniu miłosierdzia, poprzez gesty współczucia i czułości otrzymujemy możliwość stania się „chrześcijanami czyniącymi dobro”, co jest użyteczniejsze dla wszystkich.
Najcenniejszy dar ofiarowuje nam Chrystus: możemy się stać bliźnimi Jezusa w Jego niezliczonych uosobieniach człowieka ubogiego.
A oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu odpowiedział: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?” On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: „Dobrze odpowiedziałeś. To czyń, a będziesz żył”.
Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: „A kto jest moim bliźnim?” Jezus, nawiązując do tego, rzekł:
„Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał». Kto z tych trzech okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?» On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie!»” (Łk 10, 25-37).
Ta przypowieść jest bez wątpienia jednym z najczęściej komentowanych fragmentów Ewangelii. Okazali jej swoje zainteresowanie sławni badacze Pisma, rozpisywały się o niej pióra znanych osób. Ale na szczęście interpretacje nie ograniczyły się tylko do stron książek – przewinęły się, choć wielokrotnie bezgłośnie, przez scenę codziennego życia. Powiedziałbym nawet, że Samarytanin wprowadzony do historii albo przeciętnej kroniki tworzy w literaturze wizerunek dobrego Samarytanina.
Wpływa także na ukazanie dobrego Samarytanina przez wielu nauczających jako wzorzec godny naśladowania, użyty jako zachęta do okazywania nie tylko prawdziwej miłości, ale i do ofiarowania jałmużny, przyjęcia postawy dobroczynności albo ogólnie rozumianej filantropii.
„A oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę…”. To stara religia przemawia przez usta tego „nadzwyczajnego” eksperta. To stara teologia wywołuje kolejną dyskusję na poziomie teoretycznym.
Jezus nie dał się jednak wciągnąć w szkolne dysputy. Trzymał się z daleka od grzęzawiska kazuistyki. Unikał pajęczyny uszczegóławiania, mędrkowania. Nie włączał się w grę słów. Umiejscowił problem w scenerii ludzkiego życia. Nie przedstawił teorii, ale konkretną sytuację, wymuszając na słuchaczu, by zrobił rachunek swoich działań. Zmusił go nie do wyboru jakiejś teorii, ale do konkretnego zachowania.
Kończąc przypowieść, nie zapytał: „Czy dobrze zrozumiałeś to, co powiedziałem?”. Nawet mu nie nakazał: „Staraj się nie zapomnieć tej lekcji!”. Jezus narzucił rozmówcy wręcz brutalnie: „Idź, i ty czyń podobnie!”.
Uczony przyszedł do Jezusa, żeby dyskutować, rozprawiać, argumentować. Wyszedł natomiast ze ściśle sprecyzowanym zadaniem do wykonania.
Dawna kultura religijna wymagała długich rozmów. Jezus zamknął jej usta. Zmusił ją, by poruszała nogami, a nie językiem. I pozwoliła funkcjonować sercu.
Ekspert nowej religii nie jest tym, „który wie”, ale tym, „który czyni”.
„A kto jest moim bliźnim?”. Rozmówca domagał się dokładnej listy osób uznanych za swoich bliźnich. Coś na wzór listy ubogich, rodzin potrzebujących. Domagał się adresów osób, przed którymi mógłby, nie ryzykując wiele, otworzyć własne serce.
Jezus natomiast odwrócił jego pytanie: „Kto z tych trzech okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”. Nie chciał precyzować, kim jest bliźni pasywny. Ujawnił natomiast, kto jest bliźnim aktywnym. Bliźnim rozumianym nie jako przedmiot, ale jako podmiot miłości.
Chrystus przesunął centrum naszej uwagi. Uczony w Prawie stawiał siebie w centrum, na piedestale, innych zaś umieszczał wokół. A kto jest moim bliźnim?
Mistrz natomiast tłumaczył, że centrum to nie ja, ale każdy, kogo spotkam na swojej drodze i kto będzie potrzebował pomocy, zrozumienia i miłości.
Zasadniczym problemem chrześcijanina nie jest rozpoznanie, kto jest moim bliźnim, czyli określenie kategorii osób, które pomogą mu praktykować miłosierdzie możliwie najmniejszym kosztem. Głównym problemem jest to, jak stać się bliźnim, przesuwając centrum uwagi z siebie na innych.
Samarytanin umiał się odpowiednio określić w danej sytuacji, czyli stanąć po stronie innego człowieka.
A zatem nie chodzi o pytanie: „kogo powinienem kochać?”, ale o świadomość, że wszyscy mają prawo do mojej miłości. Mam się zatrzymywać, przybliżać, stawać się bliźnim wszystkich, szczególnie tych, którzy są najbardziej oddaleni. Tylko w taki sposób, przybliżając się, zmniejszając odległość, mogę zrozumieć ich lament, wychwycić ich wyciszony krzyk, poznać cierpienia albo przynajmniej się domyślić przyczyny, przyjąć ich niemy apel o miłość.
Tak łatwo jest stworzyć ogromną przepaść na drodze naszej wędrówki. Napotykamy przecież ludzi antypatycznych, dokuczliwych, głupich, wulgarnych, nachalnych, irytujących.
Mijamy ich, przechodzimy obok, przekonani, że ich problemy i zmartwienia zupełnie nas nie dotyczą.
Spis bliźnich posłużyłby tylko do powiększenia przepaści, do powiększenia liczby osób wyłączonych z mojej miłości.
A jednak wystarczy pomyśleć o słusznym geście, jaki wykonał Samarytanin. Wówczas pytanie: „Kto jest moim bliźnim?” traci sens. Już na nie odpowiedziałem, przekreślając odległość, stając się bliźnim.
„Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha”. Dwadzieścia siedem kilometrów drogi, która biegnie w dół. Rozpoczyna się na wysokości około ośmiuset metrów nad poziomem morza i klucząc pośród pustyni, prowadzi do Jerycha, miasta róż, które leży trzysta metrów poniżej poziomu morza. Sceneria wywołująca dreszczyk zachwytu.
Okolica sprzyjająca spotkaniom, niekoniecznie przyjemnym. W nawiązaniu do wydarzeń, droga ta została niepochlebnie nazwana drogą krwi.
Dwadzieścia siedem kilometrów. Wystarczy, by podzielić ludzi na dwie kategorie.
Na tych, którzy idą prosto, nie zważając na nic, i na tych, którzy się zatrzymują.
Na tych, którzy „idą swoją drogą”, i na tych, którzy opiekują się innymi.
Na tych, którzy legitymują się pozwoleniem na przejście z pieczątką „mnie to nie dotyczy”, i na tych, którzy czują się odpowiedzialni za wszystko i za wszystkich.
Na tych, którzy nie chcą mieć żadnych problemów, i na tych, którzy zaznaczają swoją obecność w bólu istniejącym w świecie.
Na tych, którzy nie robią nikomu nic złego, i na tych, którzy umieją pochylić się nad każdym potrzebującym.
Na tych, którzy muszą się zajmować „sprawami wielkiej wagi”, „niecierpiącymi zwłoki”, i na tych, którzy zajmują się cierpieniem innych.
Dwadzieścia siedem kilometrów strzeżonych przez Boga. Przypowieść ta powinna być postrzegana w tej samej perspektywie co przypowieść o faryzeuszu i celniku (por. Łk 18, 9-14), w której przedstawione są dwie postacie modlące się w świątyni i Bóg, który ich słucha. W przypowieści o Samarytaninie przedstawiono pewną sytuację: na zakręcie przeklętej drogi leży półmartwy człowiek, a obok niego przechodzą ludzie; Bóg obserwuje ich i przygląda się wszystkiemu.
Mogę się łudzić, że nikt mnie nie widzi i odejść. Biedak, który czuje, jak ucieka z niego życie, nie może nawet otworzyć oczu. Moje tchórzostwo nie ma świadków. A jednak to tylko złudzenie. Ktoś mnie obserwuje. To Bóg spogląda na mnie, kiedy jestem w kościele, i obserwuje mnie, kiedy idę drogą. Dla Niego droga jest równie ważna jak kościół. Droga i kościół są miejscami spotkania.
Dwadzieścia siedem kilometrów drogi może być przyczyną mojego zbawienia albo mojej zguby.
Dwadzieścia siedem kilometrów, a nawet mniej. Wystarczy jakiś korytarz, kilka metrów, okno, biurko. Wystarczy, że jest człowiek, który mnie potrzebuje: to jest moja droga, która prowadzi z Jerozolimy do Jerycha. Jeśli stracę na niej trochę czasu, to w zamian zyskam wieczność.
Moje zbawienie harmonizuje ze zbawieniem bliźniego.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Tytuł oryginału
Sulle tracce del Samaritano
Pellegrinaggio al santuario dell’uomo
Tłumaczenie
Joanna Chapska
Redakcja
Agnieszka Ćwieląg
Projekt okładki
Artur Falkowski
Na okładce
Antonio Peris Carbonell, Samarytanin
Imprimi potest
ks. dr Bogdan Giemza SDS, prowincjał
l.dz. 052/P/2003
Kraków, 11 lutego 2003 r.
© 2000 by Piero Gribaudi Editore srl 20142 Milano – Via C. Baroni, 190
© for the Polish Edition 2016 Wydawnictwo SALWATOR
Wydanie II poprawione
ISBN 978-83-7580-481-2
Wydawnictwo SALWATOR
ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków
tel. 12 260 60 80
e-mail: [email protected]
www.salwator.com
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Duchnik