Ślady zostają. Seria Szajba, t. 2 - Agnieszka Pruska - ebook

Ślady zostają. Seria Szajba, t. 2 ebook

Agnieszka Pruska

4,7

Opis

Skuteczna jak pocisk ­– Szajba

Morderstwo, które musi wyjaśnić Sara Lipner po przejściu do Archiwum X, miało miejsce kilkanaście lat temu. Nim uda jej się wpaść na całkiem nowy trop, ginie jedna z osób, które mogły coś wiedzieć o motywie dawnej zbrodni. Jakby tego było mało, ktoś zakatował młodego policjanta, z którym współpracowała przy kilku sprawach. Jak znaleźć czas, by rozwikłać obie zagadki?

Ślady zostają to drugi tom serii powieści kryminalnych Szajba, których główną bohaterką jest gdańska policjantka Sara Lipner – zacięta, bezkompromisowa i szurnięta.

Agnieszka Pruska – powieściopisarka i animatorka kultury. Specjalizuje się w policyjnych kryminałach, choć nie stroni od powieści czy opowiadań lżejszego kalibru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (41 ocen)
30
10
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Waldemar-Cybulski

Nie oderwiesz się od lektury

Wyśmienita jest ta Szajba... oczekuję następnej części...
00
Mike781

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry kryminał. Mam nadzieję że następna część już się pisze.
00
EwaWil

Nie oderwiesz się od lektury

Kryminał w dobrym stylu
00
kazzia1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura! Więcej gdańskich wątków poproszę, bo uwielbiam! Dzięki za zakończenie obiecujące kolejna cześć 😉
00

Popularność




Copyright © Oficynka & Agnieszka Pruska, Gdańsk 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Pruska

Korekta: Anna Marzec

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Nik Merkulov/shutterstock ©  Elina Krima/pexels © life of pix/pexels© Lorenzo/pexels © Walter Bichler/Pixabay© Kei Scampa/pexels

ISBN 978-83-67875-00-4

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Prolog

Siudę obudził głośny dźwięk. Nie dobiegał z mieszkania, ale z ulicy. Był środek nocy i każdy dźwięk było doskonale słychać. Zaspany mężczyzna przez chwilę siedział na łóżku, usiłując wyrwać się z objęć Morfeusza i zidentyfikować hałas. Po chwili dotarło do niego, że prawie pod oknami jego domu gwałtownie zahamował samochód, a głośna i chaotyczna rozmowa sugerowała, że dzieje się coś, co odbiega od normy. Mężczyzna wyjrzał przez okno i bez trudu dostrzegł przyczynę zamieszania.

– Kurwa mać!

Na jezdni, tuż przed samochodem, leżał człowiek. Wypadek! Siuda na piżamę włożył bluzę od dresu i szybko wybiegł na ulicę. Na jego widok mężczyzna pochylający się nad leżącym człowiekiem drgnął przestraszony.

– To nie ja! On już tak leżał! Zdążyłem wyhamować!

– To nie mąż! Niech pan popatrzy, nasz samochód nawet go nie dotyka! – Kobieta była bliska histerii.

Na ulicy pojawili się sąsiedzi Siudy, ich też wywabił hałas. Niektórzy byli rozbudzeni, inni na wpół śpiący, ale wszyscy zaniepokojeni. Siuda pochylił się nad leżącą postacią.

– Kurwa mać! To Gawroński – rzucił do trzech sąsiadów.

– Głowę ma tak zakrwawioną, że pewnie bym nie poznał, ale masz rację, to on. Chyba jest nieprzytomny – zauważył niski i szczupły mężczyzna.

– Ci państwo mówią, że już tak leżał, gdy nadjechali – wyjaśnił sąsiadom Siuda.

– Bo tak było. Matko Boska, co teraz? – jęczał kierowca.

– Dzwonił pan po pogotowie? – spytał jeden z mężczyzn.

– Nnno nie.

– To dzwoń człowieku! Na co czekasz?!

– Janek, słyszysz mnie? – Siuda przykucnął przy Gawrońskim i dotknął delikatnie jego twarzy. – Niech to cholera, nie reaguje i jest cały we krwi. Chyba nieźle oberwał.

– Odsuń się, zobaczę, co z nim jest – zarządził Stanisław Kaczyński, który właśnie pojawił się obok. – Ruszałeś go?

– Tylko go dotknąłem, ale nie reaguje. Nie wygląda dobrze i chyba jest pijany, bo jedzie od niego jak z gorzelni. Może po pijaku wracał i się wywalił?

Kaczyński był ratownikiem medycznym i od razu zajął się leżącym na jezdni sąsiadem. Po chwili wyprostował się i odwrócił do przyglądających mu się ludzi.

– Nie żyje. Już nie można mu pomóc.

– Żartujesz? Ja pierdolę, jak to nie żyje?! – Siudzie, tak jak i pozostałym, nie mieściło się to w głowie.

– Nie wiem, co mu się stało. Wygląda to tak, jakby oberwał kilka razy.

– Nie umiesz tego stwierdzić?

– Umiem. Ale nie wiadomo, jak zginął, a gliny by się wściekły, jakbym go ruszył. Jeżeli ktoś go napadł, to będą chcieli sprawdzić, czy są jakieś ślady. Trzeba ich wezwać.

– To chociaż znieśmy go z ulicy i czymś przykryjmy – zaproponowała jedna ze starszych sąsiadek.

– Nie możemy. Wszystko musi tak zostać do przyjazdu glin – powiedział Kaczyński. – Wiem, bo już nieraz miałem z czymś takim do czynienia.

Jan Gawroński, samotny rozwodnik, ojciec kilkunastoletniego syna, zginął pod własnym domem osiemnastego września dwa tysiące dziesiątego roku. Mimo wnikliwego śledztwa i zbadania kilku obiecujących tropów policji nie udało się ustalić motywu morderstwa. Mężczyzna był pod wpływem alkoholu i jego percepcja była mocno ograniczona, co ułatwiło zadanie napastnikowi. Obrażenia nie pozwoliły jednoznacznie stwierdzić, czy pobicie lub morderstwo było celem samym w sobie, czy tylko wynikiem podjętej przez Gawrońskiego obrony. Przeciwko tej drugiej hipotezie przemawiało to, że mężczyzna nie został obrabowany. Portfel, dokumenty i klucze od mieszkania miał w kieszeni kurtki. Zabezpieczono jeden niezidentyfikowany włos, który – teoretycznie – mógł zostawić morderca. Policji nie udało się też ustalić, gdzie mężczyzna spędził ostatnie godziny przed śmiercią. Była żona zamordowanego zeznała, że od jakiegoś czasu cierpiał on na urojenia. Ich charakter wzbudził od razu podejrzenia prowadzącego sprawę. Gawroński twierdził ponoć, że wykorzystując jego nieobecność, ktoś czasem wchodzi do domu. A jeżeli była to prawda? Jeżeli ktoś prześladował Gawrońskiego, a jego śmierć była z tym ściśle związana?

Niestety, mimo szeroko zakrojonego dochodzenia, przepytania wielu świadków, sprawdzania alibi i powiązań sprawa pozostała nierozwiązana.

Rozdział pierwszy

Powrót do pracy po długiej nieobecności – najpierw zwolnieniu, a potem urlopie, również tym bezpłatnym – ekscytował, ale i niepokoił nieco Sarę Lipner zwaną przez współpracowników Szajbą. Od momentu gdy został zamordowany jej znajomy, Artur Kowalik, a ona sama zaangażowała się w wykrycie sprawcy, wiedziała, że będzie chciała wrócić do służby, a urlop nie przekształci się we wcześniejszą emeryturę, chociaż przez pewien czas była to dla niej kusząca opcja. Kusząca nie tylko ze względu na traumatyczne wydarzenia związane z jedną ze spraw, ale także przez sytuację w policji. Szajba chciała łapać przestępców, a nie angażować się w rozmaite przepychanki zahaczające o politykę. A to było coraz trudniejsze. Jeżeli awansuje, stanie się to praktycznie niemożliwe. Będzie musiała się podporządkować albo wyleci. Od razu postanowiła więc, że postara się nie awansować, co przy jej skłonnościach do naginania niektórych faktów, umiejętności znajdowania luk w prawie oraz, niekiedy, działaniu pod wpływem chwili, było całkiem łatwe do osiągnięcia. Wystarczy, że rozwiąże jakąś sprawę, a przy okazji podpadnie, i bilans wyjdzie na zero. Albo na minus, jeżeli przy okazji narazi się komuś. Drugą przyczyną lekkiej niepewności Szajby było to, że nie wracała na „stare śmieci”, a na własną prośbę przechodziła do Archiwum X. Powodem takiej zmiany była głównie obawa, że kiedyś w podbramkowej sytuacji może zareagować za późno i nie uda się jej kogoś ocalić. Ta obawa nie zniknęła wraz z upływem czasu od feralnego śledztwa, w którym zginął jej partner, a ona została poważnie ranna. Nie pomogło również prywatne dochodzenie i sprawdzenie się w podbramkowej sytuacji. Najnormalniej w świecie nadal bała się, że może zawieść – i to partnera, z którym będzie pracowała. Wolała tego nie sprawdzać i praca przy starych sprawach wydawała jej się odpowiednim rozwiązaniem. W razie czego narazi tylko siebie. Liczyła na to, że w Archiwum X najprawdopodobniej będzie miała większy luz i w terenie najczęściej będzie działała sama. To jej odpowiadało i przy okazji dawało możliwość prowadzenia cichego dochodzenia w sprawie zamordowanego przez mafię partnera. Cichego i dyskretnego, ale jednocześnie z glockiem i odznaką. A gdyby było trzeba, to i ze wsparciem kolegów.

Bezpośrednią przełożoną Szajby była teraz komisarz Dagmara Ostróżka, która po jakiejś scysji zawodowej, w której został jej wypomniany wiek, postanowiła odpuścić. Uznała, że szkoda nerwów, a stare sprawy są równie pasjonujące, jak te nowe. Zamiast działań radykalnych i przejścia na emeryturę wybrała Archiwum X. Zostawała w zawodzie, ale miała nadzieję na zwolnienie tempa i spokój. Przeliczyła się, w każdym razie jeżeli chodzi o ilość pracy. Nie narzekała jednak, miała pięćdziesiąt pięć lat, odchowane dzieci, męża marynarza i sporo energii. Nowy nabytek, Szajbę, przyjęła z otwartymi ramionami – zawsze to więcej osób w zespole. Poza tym Szajba była doskonale znana w gdańskiej policji, jeżeli nie każdemu z osobna, to z opowieści, niekiedy całkiem nieźle podkoloryzowanych. Jej dociekliwość mogła bardzo przydać się w Archiwum X.

Lipner nową pracę zaczynała na początku kwietnia. Na krótkim spotkaniu powitalnym Ostróżka przedstawiła jej najbliższych współpracowników: podkomisarza Adama Roszkowskiego, który do Archiwum X trafił po wypadku samochodowym, w wyniku którego został inwalidą, najstarszego z nich – sierżanta Karola Porębę i cywilnego analityka, Dobosza.

– Jak widzisz nie za dużo nas – podsumował Roszkowski. – A ja jestem przykuty do biurka. Niby mogę przejść dwa kroki o kulach, ale jeżdżę głównie na wózku.

– Za to mózg działa ci bez zarzutu – uśmiechnęła się Ostróżka.

– To co? Dajemy nowej – sierżant mrugnął okiem – sprawę Gawrońskiego? To taki nasz rytuał przejścia – wyjaśnił Sarze. – Na razie wszyscy pokruszyli sobie na tym zęby, my też. Ale może pani komisarz…

– Sara.

– Ale może ty dasz sobie radę. Zawsze to świeże spojrzenie.

– Dobrze by było – odezwał się milczący do tej pory zasuszony osobnik w nieokreślonym wieku, Wojciech Dobosz. – Jestem archiwistą i analitykiem z zawodu, a jednocześnie jest to moja pasja. I niestety ja też poległem.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, Sara uśmiechnęła się dla towarzystwa, a Dobosz udał urażonego i pogroził im palcem.

– Czekajcie, czekajcie! Będziecie czegoś chcieli…

– A słyszałeś siebie? – spytał Roszkowski. – Normalnie śledczy roku się odezwał.

– A co? Mało to razy dobrze was naprowadzałem?

– Nie – przyznała Ostróżka. – I chwała ci za to.

– A tak na poważnie to myślałem, że podczas analizy materiału znajdę coś, co do tej pory pomijano. Nie znalazłem, to frustrujące. – Analityk pokręcił głową z ubolewaniem. – Nie myślę, że zjadłem wszystkie rozumy, ale naprawdę bardzo często zdarza mi się trafić na coś, czego inni nie zauważyli. Albo nie przyszło im do głowy, że to się może wiązać z czymś istotnym. W większości przypadków nic z tego nie wynika, po prostu badamy jeszcze jedną możliwość, ale czasem to jest brakujące ogniwo.

– A wtedy Wojtek jest tak zadowolony z siebie, że zaczyna śpiewać. Dobrze ci radzę, kup zatyczki do uszu – roześmiał się sierżant.

Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem się rozeszli. Mieli co robić, nikt nie zamierzał niańczyć Szajby, bo i niby dlaczego? Dostała biurko w pokoju Roszkowskiego, a sierżant przyniósł jej akta sprawy Gawrońskiego.

Do końca dnia Szajba przeglądała zgromadzone materiały. Przed nią mordercę usiłowało namierzyć już parę osób, a każdy układał wszystko po swojemu, dokładał kolejne dokumenty. Sara stwierdzila, że panuje w nich totalny bałagan, co oznaczało mniej więcej tyle, że ona sama ułożyłaby i posegregowała wszystko zupełnie inaczej. Uznając, że Roszkowski nie wstanie nagle z wózka i nie zacznie przechadzać się po pokoju, zaanektowała całą przestrzeń z wyjątkiem ścieżki wiodącej od biurka komisarza do drzwi. Rozłożyła wszystkie dokumenty na podłodze.

– Dzięki, że o mnie pomyślałaś, ale co z tymi elektronicznymi? Jak wydrukujesz, to chyba będziesz musiała z nimi na korytarz wyjść.

– Szkoda drzew. Tylko te sobie ułożę. Tak je lepiej widzę, a na biurku się nie zmieszczą.

Lipner darowała sobie na razie czytanie dokumentów, wolała zrobić to systematycznie, a nie wyrywkowo. Pod koniec pracy miała w nich zaprowadzony własny porządek, sprawdziła też, jakie dokumenty ma dostępne w formie elektronicznej. Było tego dużo i wiedziała, że sporo czasu zajmie jej przekopanie się przez nie. Musiała jednak poznać sprawę dokładnie, bo tylko wtedy miała szansę na jej rozwiązanie. Skoro do tej pory nie złapano mordercy, to albo był geniuszem zbrodni, albo przeoczyli coś istotnego. Geniusze, niezależnie od dziedziny, zdarzają się rzadko.

Wtym przypadku czas jej nie gonił. Sprawa była na tyle stara, że tydzień, miesiąc czy rok nie robiły różnicy, ale na tyle świeża, że nie groziło przedawnienie. Nic na wariata, wszystko spokojnie. To było dla Sary nowością.

Żałowała, że nie może spotkać się po południu z komisarzem Piotrem Sulichem, ale miał urlop i wyjechał do Włoch, żeby pobyć dłużej z córkami, które mieszkały tam z jego byłą żoną i jej obecnym mężem. To Sulich zaproponował jej przejście do Archiwum X i na pewno był ciekawy pierwszych wrażeń. Wieczorem, na tyle późno, żeby mu nie przeszkadzać w odnawianiu relacji z dziećmi, zadzwoniła do Piotra i zdała mu relację. Słuchał z zainteresowaniem i lekkim niepokojem, pełen obaw, że jeżeli Sarze nowy wydział się nie spodoba, to nie omieszka mu tego wytknąć.

– Dostałam sprawę, którą wszyscy traktują jak coś pośredniego pomiędzy kukułczym jajem a testem dla nowego.

– Nie mów, że nie lubisz wyzwań – roześmiał się Sulich, dla którego od jakiegoś czasu największym wyzwaniem była Sara.

– Lubię. I już mnie to zaintrygowało.

– Dlaczego? Co w tej sprawie takiego dziwnego? – W komisarzu obudził się policjant.

– Co prawda jedynie pobieżnie przejrzałam dokumenty, ale mam wrażenie, że ktoś, kto się tym zajmował jako pierwszy, albo może jacyś świadkowie byli miłośnikami serialu Archiwum X.

– I co, liczyli, że sprawa zostanie nierozwiązana przez ileś tam lat?

– Nie, no coś ty? – roześmiała się Lipner. – Mam na myśli Archiwum X z Mulderem i Scally.

– Zabiły go małe zielone ludziki?

– Nic takiego nie rzuciło mi się jeszcze w oczy. Jeszcze – podkreśliła Szajba. – Ale parę innych tego typu ciekawostek tak.

– Dawaj!

Lipner już miała odpowiedzieć, że opowie wszystko dokładnie za dwa lub trzy dni, jak przebrnie przez wszystkie raporty i inne dokumenty, ale wtedy w ich rozmowę wdarły się dwa dziewczęce głosy. Okazało się, że córki jeszcze nie śpią i domagają się od ojca uwagi. Prawdopodobnie były zazdrosne o to, że dawno niewidziany tato poświęca czas komuś innemu. Lipner szybko skończyła rozmowę, bo zdawała sobie sprawę, jak mało czasu ma dla dzieci Piotr. Wyjechał do Włoch na dziewięć dni, z czego pięć córki przedpołudniami spędzały w szkole. Brakowało jej Sulicha i postanowiła kolejny raz zadzwonić przed południem – wtedy będą mieli więcej czasu dla siebie.

Materiały dotyczące sprawy Gawrońskiego Szajba przejrzała bardzo pobieżnie, ale już zdążyła się w nią wciągnąć. Na śledztwie połamało sobie zęby paru dochodzeniowców, więc chociażby z tego powodu rozwiązanie jej było wyzwaniem. Chciała też dać odpowiedzi bliskim i wyjaśnić nietypowość zeznań niektórych świadków. Sara w trakcie swojej kariery przesłuchiwała wiele osób – czasem trafiali się tacy, którzy nie mieli ochoty współpracować z policją, ale byli i tacy, dla których komisarz nieoczekiwanie stawała się kimś, komu można się wyżalić. Albo podzielić obawami czy po prostu pogadać. Niekiedy zdarzali się też świadkowie, którzy mając słuchacza, puszczali wodze fantazji i pletli, co im tylko przyszło do głowy. Nigdy jednak nie przytrafiło się Sarze słuchać zeznań kogoś, kto sugerowałby, że dom ofiary jest nawiedzony. Kilka osób twierdziło też, że Gawroński miał zwidy, co również nie zdarza się tak często.

Wśrodę rano, po krótkiej rozmowie ze współpracownikami, Szajba siadła przy biurku nad materiałami dotyczącymi śledztwa. Wszystkie dokumenty miała ułożone chronologicznie i jednocześnie oznaczone – łatwo jej było wyłowić z tego stosu zeznania konkretnej osoby czy opinie techników. Czytała wszystko od deski do deski, wynotowując sobie to, co uważała za istotne. Czekało ją sporo sprawdzania i rozmowy ze wszystkimi, którzy będą osiągalni. Gawroński zginął dwanaście lat temu, więc świadkowie mogli umrzeć lub wyjechać. To drugie nie uniemożliwiało oczywiście przepytania ich, ale Sara wolała kontakt bezpośredni. Na razie czytała o tym, że Gawrońskiego ktoś śledził, w każdym razie facet tak twierdził. Według rodziny nie zasypiał też nigdy, zanim nie zamknął wszystkich okiennic, a w domu były całkiem porządne, antywłamaniowe. Czyżby się czegoś bał?

Lipner przejrzała pod tym kątem przeczytane już zeznania i utwierdziła się w mniemaniu, że reszta rodziny – żona i syn – nie czuła się zagrożona. Do zachowania męża i ojca odnosiła się z lekkim pobłażaniem i niedowierzaniem, aczkolwiek jego śmierć nieco to zmieniła. Bliscy ofiary zaczęli się zastanawiać, czy jednak czegoś w tym nie było.

Po dwunastej Szajba zrobiła krótką przerwę i postanowiła pogadać ze swoimi nowymi kolegami. Nie znała ich, a warto było wiedzieć, z kim się współpracuje. Nie liczyła na to, że od razu dobrze ich pozna, ale nawet z krótkich rozmów może coś wyniknąć.

– Co sądzisz o Nadprzyrodzonym Mordercy? – spytał Roszkowski, gdy zobaczył, że Sara oderwała się od akt.

– O kim?

– O zabójcy Gawrońskiego.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ