Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jakie atrybuty posiadał Perun? Kim była Mokosz? Jak przedstawiany był Światowid? Który naród najczęściej modlił się do Wołosa? Za jakie sprawy odpowiedzialny był Radagost? Gdzie czczony był Rugewit? Skąd zwyczaj topienia Marzanny?
Odpowiedzi znajdziesz w tej książce. Tadeusz Linkner sięgnął do rękopisu Bronisława Trentowskiego, romantycznego badacza mitologii słowiańskiej. Trentowski był pierwszym, który tak oryginalnie usystematyzował słowiańskie wierzenia. Jego praca Wiara słowiańska albo etyka piastująca wszechświat nigdy nie została opublikowana. Tutaj mamy okazję poznać ponad trzystu słowiańskich bogów i demonów.
Tadeusz Linkner (ur. 1949)
Profesor nauk humanistycznych, pracownik Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Zajmuje się historią literatury Młodej Polski, a ponadto mitologią słowiańską w literaturze, literaturą regionalną Kaszub i Kociewia, edytorstwem, krytyką literacką. Jest autorem, edytorem, redaktorem i współredaktorem blisko pięćdziesięciu książek, w tym piętnastu autorskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 242
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bronisław Trentowski poklasyfikował przedchrześcijańskie wierzenia Słowian na jasła wiary słowiańskiej, kosmogonię słowiańską, królestwo niebieskie, królestwo wodne i królestwo piekielne, uzupełniając to wszystko mitologicznymi ,,rozmaitościami”. Co przypisał każdemu z wymienionych działów, o tym za chwilę, ponieważ najpierw trzeba cokolwiek powiedzieć o zamyśle rządzącym taką właśnie a nie inną klasyfikacją. Trentowski nie starał się relacjonować, co z dawnych wierzeń się ostało i zachowało, ale przede wszystkim pragnął zrekonstruować „wiarę słowiańską”, sięgając do kronikarskich źródeł, mitologicznych przekazów, opracowań i do pamięci ludu. Czynił tak z koniecznych i zrozumiałych względów. Ponieważ był to czas romantyzmu i zarazem czas zaborów, więc trzeba było opowiedzieć ducha narodu tym, którzy znaleźli się w okowach niewoli. Opowiadając religię Słowian, nie mógł filozof polskiego romantyzmu nie pamiętać o idei posłannictwa narodowego i wszelkich pozytywnych elementach wiary ojców. Trentowski z przekonaniem dowodził, ile to wprowadzono obcych elementów do polskiego ducha i umysłu. Było według niego ich tak wiele, ponieważ „przerwany został samoistny rozwój narodu oderwanego od swych korzeni”. Dzisiaj jest to w ogóle bezdyskusyjne. Wszak wiemy i rozumiemy, że chrześcijaństwo wniosło niewspółmiernie więcej od tego, co zastało. Ale wtedy konieczne było dowartościowanie wobec zatracania się narodu w czasie i przestrzeni trzech zaborów. Dlatego słowiańskie bogi Trentowskiego musiały być nośnikami najwyższych cnót i wartości moralnych, a Jessa mógł być zwany słowiańskim deus deorum. Od niego rozpocznie Trentowski omawianie „Jaseł wiary słowiańskiej”, zapowiadając jednocześnie tym imieniem słowiański panteon.
Jessie będą poddane trzy potęgi: Biełboh, Czernoboh i Ham, a każdej z nich przyda Trentowski siedem bóstw, często istniejących parami, których sprawcza siła stworzyła świat Słowian i ich ziemskie bogi, demony oraz herosów. Tak więc u Trentowskiego najpierw będzie Jessa, a następnymi bogami, tworzącymi pierwszą boską trójcę, okażą się Trygław i Halu. Następnie przyda im autor Bożycy... kosmogoniczne „trzy siódemki święte”, stworzone z białej, czarnej i czerwonej krwi Trygława.
Do bogów białych, powstałych z białej krwi Trygława, daje więc ich władcę, Biełboha, a potem przynależnych mu siedem bóstw: Światowida (Świętowita), Nocenę, Jutroboha, Zdara, Swiezdy, Swicza i Koladę.
Bogami czarnymi zarządzał Czernoboh, a słuchali go: Chworz, Semergla, Stryboh i Stryba, Mrokonos i Mrakota, Stwolimy, Hładolej i Merot.
Bogami czerwonymi władał Ham, którego podwładnymi były takie bóstwa, jak: Ładon, Łada, Lel, Polel, Kuślak, Dyblik i Dziewa.
Następnie poznamy tutaj królestwo niebieskie i władających w nim „dwunastu bogów przedniejszych”: Peruna, Harwita, Radogosta, Dadźboga, Chasona, Baja, Radamasa, Lubicza, Goduna, Porońca, Pusta i Dobrogoşta, oraz „dwanaście bogiń najprzedniejszych”: Sławinę, Torę, Żywienę, Daszbę, Mudrzenę, Morę, Przyśnienę, Dziedzilię, Cycę, Złotą Babę, Kupałę, Ciotę.
Do królestwa wodnego, poza „drobnymi bóstwami”, należeć będą takie bogi, jak: Wodan, Mokosz, Pogwizd, Pochwist, Jeziernin, Swiatybór, a następnie boginie: Nehoda, Mokośla, Marna, Fertuna, Leluja, Dziewonia.
I wreszcie królestwo, nazwane przez Trentowskiego po chrześcijańsku ,,piekielnym”, gdzie męskimi potęgami w świecie słowiańskich wierzeń miały być: Peklenc, Rugiewit, Did, Dziw, Marchołt, Koczkodan, Ops, Latawiec, Trzybek, Bobo, Radon i Pliwnik. Natomiast potęgami żeńskimi takie boginie, jak: Nija, Bystrzyca, Dracice, Wila, Nędza z Biedą, Wieszczyca, Marzanna, Sudyce. Natomiast za „potęgę wskrzeszającą zmarłych” autor Wiary słowiańskiej... uznał Flinsa, któremu poświęcił specjalny rozdział, kończąc na tym swoją pracę o słowiańskich bogach i demonach.
1 i 2. Fragmenty rękopisu Wiary słowiańskiej Bronisława Trentowskiego
3. Trygław ( Trigław )
4. Światowit ( Świętowit )
5. Swarożyc
6. Arkona
7. Bielboh i Czernoboh
8. Łada
9. Żywia
10. Perun
11. Jarowit
12. Radogost
13. Dadźbóg
14. Porenut
15. Weles
16. Marzanna ( Marzana )
17. Rugewit ( Rujewit )
18. Mokosz
19. Domownik
20. Rusałka
21. Kikimora
22. Leszy
Zanim przyjdzie czas na prezentację słowiańskiego panteonu, Trentowski przedstawi najpierw jego stwórcęt– „słowo przedwieczne”, którym świat został stworzony – i „trójcę świętą”, z której dzięki temu słowu powstały zastępy słowiańskich bogów. Wiele jest w tym myśli chrześcijańskiej, ale dzięki niej Trentowski mógł czytelnie i konsekwentnie usystematyzować „Jasła wiary słowiańskiej”, chociaż tłumaczył, że to właśnie wiara słowiańska była pierwotną przyczyną takiego stanu rzeczy. Jessa uznany został więc przez Trentowskiego za „boga jedynego” Słowian. Jessa był bowiem „Jestestwem”, ponieważ ,,W nim i zeń także wszech Istnienie i Istność”. Jego „Jestwo” było tożsame ,,Bóstwu”, więc był bogiem; jako ,,Ten, który był, jest i będzie od wieków na wieki”.
Trentowski przekonany o koneksjach Jessy z Bogiem chrześcijańskim, tak konkludował: „Oto zgoła pojęcie jedynego Boga chrześcijańskiego usłowiańszczyło się u nas wskutek wpływu dawniejszego pogaństwa! Znaczenie Jessy stało się znaczeniem Boga chrześcijańskiego i trwa dotąd”. Dlaczego jednak nie miał według niego racji Wacław Aleksander Maciejowski (1793-1883), gdy Jessę wyprowadzał od słowa „jasny”, a powinno się to imię kojarzyć z jesienią? Trentowski na swój sposób tak oto wyjaśniał: „Jakoż podczas jesieni świat stworzon być miał i przypadały wszędy święta Stworzyciela, a u nas Jessy”. Potem dalej dowodził, że tego słowiańskiego boga kojarzono z Jowiszem i mówiono, że jego świętym drzewem był jesion. Uważali tak niegdyś nasi pierwsi historycy: Marcin Kromer (1512-1589), Maciej Stryjkowski (ok.1547-po 1582) i Marcin Bielski (ok.1495-1575), historyk i autor Kroniki polskiej. Stąd za tym ostatnim Teodor Narbutt (1784-1864) powtarzał w Dziejach starożytnych narodu litewskiego, że „Słowianie poświęcali drzewo jesion Jowiszowi zwanemu Jesse”. Trentowski godząc się z tym, dopowiadał, że pod jesionem -Yggdrasillem odpoczywali skandynawscy bogowie.
Jessie poświęcona była kukułka. Mówiono, że to jego wcielenie, jakby awatar tego boga bogów. Dlatego, kto ośmielił się kukułkę skrzywdzić lub zabić, karany był śmiercią. Wierzono, że w kukułce mieszka „duch prorok”. Ile więc razy kukułka zakukała, w co wierzą niektórzy jeszcze dzisiaj, tyle lat miał żyć ten, kto usłyszał ją po raz pierwszy na wiosnę. Ponadto Słowianie sądzili, że zbawione dusze zmarłych zdążające do Jessy przybierały postać kukułek. „Kukawka”, jak nazywał ją Trentowski, była także wyrazem rozpaczy i bólu duszy odchodzącej w zaświaty i opuszczającej najbliższych.
Trentowski był przekonany, że już niemiecki kronikarz, Helmold (ok.1125-po 1177), z którego korzystał często Adam Naruszewicz (1773-1796) mówiący o mitologii słowiańskiej w II tomie Historii narodu polskiego (1836), myślał właśnie o Jessie jako tym pierwszym ze słowiańskich bogów. Długosz dowodził, że gontyna Jessy była w Gnieźnie, ale niczego nie powiedział o posągu tego boga. Było to zastanawiające i Trentowski wyciągnął z tego taki wniosek, że jeżeli Jessa był istotą niewidzialną, więc jak można było znać jego postać i stawiać mu posągi. Królestwo Jessy musiało być na słońcu lub za gwiazdami, a według ludowych opowieści przypominało słowiańską arkadię lub Indie: „Gaj wyobrażający bożnicę nadziemską, święty i rozkoszny jest mieszkanie(m) Jessy. Rosną w nim cudowne drzewa, mające złoty, srebrny, żelazny lub miedziany liść, a miast owocu różnobarwne, przejrzyste i lśniące kamienie drogie. Przezeń płynie rzeka, której wody dają wiekuisty żywot. I drzewa i wody te rozmawiają z wędrowcem, przepowiadają mu przyszłość. Są tu i zwierzęta równie dziwnych przymiotów, jak drzewa, a żyją z sobą w zgodzie. Gaj ten najduje się śród niesłychanie wysokich skał, pośrodku których trudno wyszukać wyjścia. Niebo jest tu ciemnobłękitne. Ciepło wielkie. Ale i straszliwego mrozu nie braknie. – Mróz przypomina zimne gór Himalaju tchnienie”.
O tym pierwszym ze słowiańskich bogów Trentowski mógł przeczytać w Starożytnościach polskich (t. I, 1842),chociaż tam nazywano tego ,,najgłówniejszego boga Polaków” Jesse i za Długoszem powtarzano, że jego świątynia była w Gnieźnie. Ponieważ Trentowski skończył pisać Wiarę słowiańską lub etykę piastującą wszechświat w pierwszych miesiącach 1848 roku, więc nie mógł skorzystać z innych dziewiętnastowiecznych prac omawiających słowiańską mitologię. A więc ani z Joachima Lelewela Cześć bałwochwalcza Słowian i Polski (1855), ani z Kazimierza Szulca O głównych wyobrażeniach i uroczystościach bałwochwalczych naszego ludu... (1857). Chociaż byli oni bliscy Trentowskiemu swoimi myślami o tym bogu, to powtarzał je niemal słowo w słowo tylko jeden dziewiętnastowieczny autor, a mianowicie oskarżony przez autora tych słów o plagiat – Joachim Szyc.
Był to bóg rodzaju męskiego i żeńskiego zarazem, zwany Trygława lub Trigla (u Trentowskiego taka dwurodzajowość słowiańskich bogów będzie częsta). Imię tego boga pozwalało rozumieć, że „Są to trzy głowy w jednej głowie lub trzy osoby w jednej osobie”. Trentowski widział w nim również dwóch bogów! „Jest u nas Trygław i Trygława, lub bóg i bogini, płeć męska i żeńska w troistej boga istocie. W trójcy słowiańskiej jako i indyjskiej ukrywa się więc dobrze pojęta i pięknie naznaczona dwójca”. Dlatego to słowiańska dwójka i trójka były cyframi świętymi.
Według Trentowskiego słowiański panteon powstał dzięki Jessie, Trygławowi i Halu, stąd nie przypadkiem cyfra 3 była tak popularna. Mówiono stale o Lechu, Czechu i Mechu, albo też o trzech rzekach Słowiańszczyzny – Krapinie, Wiśle i Motławie, czy wreszcie o Rusi Białej, Czerwonej i Czarnej. Lud też opowiadał często klechdy i bajki o trzech braciach – dwóch mądrych i jednym głupim, który okazywał się w końcu najmądrzejszym, zdobywając najczęściej piękną królewnę za żonę.
Mówiąc o świątyni Trygława, skorzystał Trentowski z relacji jednego z autorów Żywotów św. Ottona: ,,Szczecin, ludne i obszerne miasto, a większe jak Julin jest, gdyż ono sobą trzy góry zajmuje, z których średnia najwyższa najwyższemu pogan bóstwu, nazwanemu Trygław, poświęcona, trójgłowy miała na sobie posąg. Złota opona usta i oczy zasłaniała bogu; za wyznaniem zaś samych kapłanów tego bóstwa wiemy, iż przeto najwyższy u niego bóg o trzech głowach był, że ma o trzech królestwach pieczę, o niebieskim, piekielnym i wodnym, a zaś twarz dlatego zakryta, by grzechów ludzkich, niby to nie widząc, nie prześladował zbyt, lecz pomimo siebie je puszczał”*. Interpretując zaś te słowa, Trentowski zwróci uwagę, że Trygław miał trzy głowy i stał na najwyższym z trzech wzgórz Szczecina. Gdy „Jessa jako bóg w sobie, nie mógł mieć posągu”, to „Trygław zaś, jako bóg już za sobą, ma posąg”. Ponadto był on władcą trzech królestw – niebieskiego, piekielnego i wodnego. To z niego narodziły się bogi następne: Biełboh, Czernoboh i Ham, a także Perun, Peklenc i Wodan. Z innej redakcji Żywota św. OttonaTrentowski przypomni, ,,iż posąg tego najwyższego boga miał trzy głowy na jednym tułubie, tudzież, iż głowy te były do karku przyklejone”. Najpierw zinterpretuje to podobnie, jak mówiono o Trójcy Świętej i powoła się na stare katechizmy, w których tak tłumaczono: „Weź pióro lub słomkę, lub patyk, rozszczep go u góry we troje i zagnij każdy koniec, a obaczysz trójkę w jedności”. Przypomni przy tej okazji, że podobną odpowiedź dał mu ojciec. Lecz ostatecznie przyzna, że jest subtelna pomiędzy Trójcą chrześcijańską a słowiańską różnica i stąd ich „nie godzi się mieszać”. Ta pierwsza to „jednowdrugość”, a ta druga to ,,jednoprzydrugość”. Dopowie jednak, że jeżeli tak łatwo je utożsamiamy, jest „to więc dowód mocy starego Trygława, który, acz utopiony w rzekach, i po śmierci nie uronił panowania swego nad myślą narodu”.
Dlaczego zaś głowy Trygława były do kadłuba tylko „przylepione” nie zaś z nim absolutnie scalone, Trentowski także odpowiadał. Był przekonany, że najlepiej tłumaczyło to mityczne podanie, jak to podczas stwarzania świata bóg je sobie po kolei odrywał. Panowanie Trygława, czczonego w Słowiańszczyźnie, skończyło się, gdy biskup Otton z Bambergu zniszczył jego posąg w Szczecinie, a książę Obodrytów, Przybysław, w Brandenburgu.
Halu to słowo „przedwieczne”, które stworzyło świat, tworząc zarazem czas. Jak mówił Trentowski, „Trójca tkwi w tym słowie. Halu tworzy, niweczy i odnawia świat”. Słowem ,,Halu” Jessa stworzył świat i wszystko, co na nim zaistniało. Dlatego Trygław usłyszawszy je, urwał sobie trzy głowy, a z płynącej z nich krwi powstały zastępy trzech kolejnych bóstw. Z białej krwi Trygława zrodziły się bogi białe, z czarnej – bogi czarne, a z krwi czerwonej – bogi czerwone. Ponieważ Słowianie uważali człowieka za wizerunek Jessy, więc i jego słowo mogło niszczyć i tworzyć świat, na którym przyszło mu żyć. Dlatego przed każdą bitwą krzyczeli ,,halu!”, które potem zmieniło się w ,,hola!”. Trentowski uważał bowiem, że w języku kryje się prawda o dawnych wierzeniach, co odpowiadało fascynacji romantyków językoznawstwem, czego dowodził ich puryzm oraz zamiłowanie do tworzenia neologizmów.
Wracając natomiast do Halu, warto jeszcze poznać pojmowanie tego słowa przez Trentowskiego – najpierw określające jego treści transcendentne, a potem odnoszące się do naszej człowieczej egzystencji. Wobec tego w pierwszym przypadku omówienie to zabrzmi bardzo wzniośle, a skończy się odwołaniem do wiedzy ludu:
„Słowo halu jest głos wszechmocny. Zamyka w sobie wieczność, stając się czasem. Doń przynależy moc przeobrażania się ustawicznego, przenikająca przyrodzenie. Dlatego pięknie malują ją podania ludowe, mówiące o nim, że chociaż śród tęgiej zimy zamarznie, odtaje na wiosnę. W wyrażeniu tym ludowym zmalowana jest także kosmogoniczna walka z odmętem, którą wszechmocne słowo koniecznie wytrzymać musi, zanim wydobędzie z nicestwa piękny, dobrze uporządkowany świat”.
W finale natomiast dowiemy się o naszej egzystencji:
„Jako Jessowe halu zieleni się w maju, żółknieje w listopadzie, obumiera w styczniu, zmartwychwstaje w kwietniu, tak i człowiecze halu przeobraża się ciągle. Nic na świecie i w człowieczeństwie nie ma nowego. Co dziś jest, było już dawno i będzie znowu, acz w innej postaci. Mądrość ludzka stara, jako świat. Tam obumiera, tu się rodzi, a przy całej rozmaitości pozostaje ta sama. Co jeden człowiek powiedział przed wieki, na to wpada i to wymawia drugi dziś. Stąd również człowiecze słowo, acz zamarznie, odtaje. Nie byłaż to nieświadoma przepowiednia, iż także słowiańska wiara swojego czasu słowo zamarzłe w słowo odtajone zamieni?”
* Cytaty Trentowskiego tylko nieznacznie różnią się od dosłownych przytoczeń, więc zrezygnowano z ich uzupełniania. Natomiast te słowa zostały podane przez Trentowskiego z tej redakcji Żywota św. Ottona, której autorem miał być „Andrzej Opat Bambergski”. Takiego jednak imienia nie znamy wśród trzech ich autorów: Mnicha z klasztoru z Prufening i benedyktynów z opactwa w Bambergu: Ebona i Herborda, chyba że takie imię nosił pierwszy z nich.
Aktorów słowiańskiej kosmogonii Trentowski stworzył z trzech rodzajów a raczej kolorów krwi Trygława. Z krwi białej powstały bogi białe: Światowid, Nocena, Jutroboh, Zdar, Swiezdy, Swicz i Kolada. Na ich czele stanął Biełboh. Czarna krew Trygława zrodziła siedem bogów czarnych: Chworza, Semerglę, Stryboha, Mrakonosa, Stwolimy, Hładoleja, Merota, którymi rządzić miał Czernoboh. Natomiast z krwi czerwonej pierwszy powstał Ham, a potem jego siedem bogów: Ładon, Łada, Lel, Polel, Kuślak, Dyblik i Dziewa.
Z krwi białej Trygława, kiedy ten oderwał sobie pierwszą głowę, „wystąpił” najpierw władca bogów białych – Biełboh. W nim począł żyć Jessa i dlatego mówiono, że to naczelny bóg Słowian. Był to bóg światłości i dobra, bóg znaczący cnotę. Nie miał jednak swego posągu, więc niewiele mógł Trentowski o nim powiedzieć. Chociaż jest prawdopodobne, że palono na jego cześć ogień i czczono Biełboha „na całej Słowiańszczyźnie”. Trentowski był jednak przekonany, że Biełboh rządził siedmioma boskimi potęgami, „świętą siódemką białą”: Światowidem, Noceną, Jutrobohem i Juternicą, Zdarem, Swiezdami, Swiczem i Koladą.
Trentowski uważał, że był on naczelnym, najwyższym i „jedynym bogiem słowiańskim”, w którym też istniał Jessa. Był przekonany, że „Jest to Widziciel świata, oko boże wszystkiego dostrzegające, jaźń i ognisko lśniące zewnętrznego istnienia, słowem słońce, niezupełnie zmysłowo, lecz bardziej transcendentalnie wzięte”. Ponieważ mówiono na niego także Swantewit, więc Trentowski tłumaczył to jako święty (,,swanty”) wit (,,witacz”); „iż co dnia z niebios powituje ziemię”. Podobnego zdania byłby według Trentowskiego właśnie Józef Dobrovsk’y (1753-1829), który słowo ,,wita” tłumaczył jako witezia znaczącego „zwycięzcę”, co też należy rozumieć jako „zwycięskie słońce”. Stąd nazywano tego boga ,,Witelubem”, bo lubił witać i zwyciężać, oraz „Witysławem”, bo był sławny ze zwycięstw, i wreszcie „Jasnochem”, jako że znamieniem jego była słoneczna jasność. Pieśniami śpiewanymi na jego cześć były Zawitaj gwiazdo złota, domie Bogu miły, którego siedem słupów dziwnie ozdobiły, a także O witajże, witaj, miły hospodynie!. Pierwsza stała się potem chrześcijańską, ale według Trentowskiego jej słowa znaczyły pierwotnie, że „Na słońcu Światowid, a przezeń Biełboh i Jessa miał dom. Siedm słupów, to siedm białych Bogów”. Tą drugą pieśnią natomiast witano wracającego do Polski Kazimierza I Odnowiciela (1016-1058), gdy rozgromił Miecława (Masława) pragnącego wrócić do przedchrześcijańskiej wiary. Dlatego Trentowski powiadał, że „Stać się to mogło już przez radość chrześcijan, dla których Kazimierz był naówczas wschodzące nadziei słońce, już przez szyderstwo z przełamanych nareszcie, a świeżo krwią panów i kapłanów zbroczonych pogan, wymawiające tyle: Kaźmierz to Światowid nasz!”.
Według Helmolda, autora Kroniki Słowian (XII w.), Światowida, którego imię dzisiaj wymawia się jako Świętowit, czczono na Rugii, uznając za najwyższe bóstwo. Ranowie, bo tak zwano niegdyś słowiańskich mieszkańców Rugii, w Swiętowicie uznawali Jessę, Trygława i Biełboha. Chociaż nie możemy tego potwierdzić, interesujący jest sąd autora Bożycy..., wywołany słowami Helmolda i poparty rozważaniami Michaela Frenzela, autora Dissertationes historicae tres de idolis Slavorum (? w.), w sprawie imienia Świętowita, które jeszcze w XIX wieku niektórzy wyprowadzali od św. Wita. Czytamy u Trentowskiego, że ,,Niemcy, którzy nawracali Ranów do chrześcijaństwa, zażartowali sobie ze Swantewita, postawiwszy na ołtarzach jego posągi chrześcijańskiego świętego Wita, męczennika. Ale odpłacił on im później wet za wet. Gdy bowiem Ranowie wypędzili chrześcijan i przywrócili cześć bogu swojemu, pozostawili zapewne przez wzgląd na wielkie koszta, na ołtarzach świętego Wita, lecz uważali go za Swantewita. I było to im równie, jak niegdyś chrześcijanom możebne, gdyż i męczennikowi pańskiemu í bogu temu pogańskiemu towarzyszy koń”.
Sakso Gramatyk w Gesta Danorum... (po 1185), pisząc wiele o Słowianach, mówił często o Rugii i Arkonie. Oczywiście Trentowski tego nie przeoczył. Zacytował więc najpierw z niego znany opis posągu Świętowita w ówczesnym tłumaczeniu: „Niezmierny był w świątnicy bałwan, wielkością swoją ciała ludzkiego wzrost wszelki przechodzący. Miał on cztery głowy ze czterema karkami, z których dwie naprzód a dwie w tył patrzały, atoli zwracając się nieco ku lewej i prawej stronie, tak że oczy ich napotykałeś zewsząd. W prawej ręce trzymał róg, różnego rodzaju kruszcem wysadzany, który kapłaństwo wypełniało miodem, ku wywróżeniu następnego roku urodzajów, w lewicy zaś miał łuk, przytulony nieco ku bokowi. Suknia li do kolan długa, z rozmaitych kawałków drzewa sztucznie urobiona i sklejona, miała tak delikatne z kolanami spoje, iż najbystrzejszym okiem dostrzec ich nie było można. Nogi stały na podstawku w bliskości ziemi. Broda i głowa były po słowiańsku wygolone. Około niego leżały siodło, wędzidło, miecz, pochwa, pas i inne godła bardzo kosztowne”. Słowianie wszak wierzyli, że Świętowit jeździł na białym koniu i woził słońce, ze wschodu na zachód.
Przy świątyni tego boga trzymano „świętego konia”, którym opiekował się arcykapłan. Wierzono również, że bóg wyjeżdżał na nim na wojny. A wreszcie koń Świętowita wróżył podczas wojny klęskę lub zwycięstwo: „Prowadzono konia czasami śród trzech rzędów kopii, żelazami w ziemię utkwionych. Jeżeli pomiędzy nimi rozpoczął bieg od prawej nogi, była to wróżba mającego nastąpić w zbliżającej się wojnie zwycięstwa”. Trentowski przypominając o rysunku chrząszcza na nożu (może mieczu?) Świętowita, skojarzył go także z Ozyrysem – egipskim bogiem zmarłych i władcą ich podziemnego świata. Ale nie poszedł dalej tym tropem, jeżeli cztery głowy Świętowita (problem czy na czterech czy na jednym karku osadzone) uznał za symboliczny obraz słońca, „poglądającego od razu w cztery strony istnienia”, oraz za oznaczające cztery pory roku.
Trentowski był przekonany, że Świętowita czczono w całej Słowiańszczyźnie i wszędzie miał on swoje gontyny, z których największa i najpiękniejsza była w Arkonie. W tych „słowiańskich Delfach”, można było poznać z ust najwyższego kapłana boże wyroki. Tam odbywały się zapewne misteria, przypominające eleuzyńskie. Tam też zapełniał się złotem i srebrem skarbiec rugijskiej świątyni. A po żniwach wszyscy gromadzili się przed posągiem boga, oczekując wróżb na rok następny i potem ucztując.
Ponieważ Świętowit to bóg najlepiej znany w słowiańskim panteonie, więc warto uzupełnić tę relację słowem współczesnych badaczy. Otóż pośrodku arkońskiego grodu znajdowała się drewniana świątynia, zwana kąciną lub gontyną, słowem uznanym pochopnie przez Aleksandra Brücknera za ,,nietrafnie zmyślony wyraz modernistów naszych”, gdzie stał drewniany posąg Świętowita. W prawej ręce trzymał on metalowy róg, o czym Trentowski nie wspomniał, podobnie jak i o tym, że miecz boga kryła rzeźbiona pochwa, natomiast obok był jego wojenny sztandar zwany stanicą. Przy świątyni stało gotowych do boju 300 wojów, którzy zdobyte łupy oddawali do świątynnego skarbca. Dary płynęły także od narodów sąsiednich, bo przecież władza na Rugii była poddana kultowi tego boga.
Świętowit był pierwotnie bogiem przede wszystkim urodzaju i dlatego oddawano mu szczególną cześć podczas żniw. Potem dopiero stał się bogiem wojny, losu i przepowiedni. Kiedy w 1168 roku Duńczycy zniszczyli Arkonę, posąg Świętowita porąbano i spalono. Kult Świętowita musiał być powszechnym w Słowiańszczyźnie, jeżeli w rzece Zbrucz w 1848 roku znaleziono jego posąg wykuty w wapieniu i wysoki blisko na trzy metry, a niedawno na Pomorzu dwa jego małe drewniane posążki wielkości prawie 10 cm. Ponieważ uznano, że są one z X wieku, więc już wówczas Świętowit pełnił znaczącą rolę u Słowian nadbałtyckich.
Z białej krwi Trygława jako trzecia – po Świętowicie i Biełbohu – powstała Nocena, nazywana przez Trentowskiego ,,Światowidem żeńskim”. Jak słoneczny Świętowit rządził na niebie podczas dnia, tak ona była tam nocą, nie będąc jednak „królową niebios”. Jako żona i siostra Świętowita uosabiała bowiem księżyc. Mówiono, że patrzyła wtenczas na ludzi, „rozlewając zeń (czyli ze Świętowita) odbitą od siebie i dlatego bladą, drżącą, niepewną światłość”. Chociaż zarazem należała do wojennych zastępów Biełboha, a czczono ją jako „matkę niebieskich świateł”. Była przyjazna ludziom i ich dzieciom dawała urodę. Synem i córką Noceny byli Jutroboh i Juternica, którą Słowianie nazywali także Dnicą.
Jako dzieci Świętowita i Noceny, zwane były przez Trentowskiego Luciferem i Aurorą. Jutroboh pełnił w słowiańskim panteonie rolę gwiazdy porannej, natomiast jego siostra była jutrzenką. Z czasem jednak zatraciły się tak różnice między gwiazdą poranną a jutrzenką, że dzisiaj nie sposób tego doszukać się nawet w obecnych słownikach. W Słowniku języka polskiego (t. I, 1978) utożsamia się jutrzenkę świecącą przed wschodem słońca z Gwiazdą Poranną i poranną zorzą. Natomiast nasi ojcowie mówili, że „Gdy matka Nocena kładzie się spać, a ojciec Światowid jeszcze nie wstał, pokazuje się na niebie Jutroboh lub Jutrzejboh, Jutry boh. Gdy zaś ojciec Światowid opuścić ma łoże, otwiera mu bramy złote od niebios ku wyjazdowi na świat Juternica, boginka śliczna z różanymi jagodami i liliowym ciałem”. Witają ich swoim śpiewem ptaki, jaskółki świergotem i słowiki swoimi trelami, pieją koguty. Mówiono, że Jutroboh miał swoje święte miasto zwane Juterbóg, znajdujące się w pobliżu państwa Sasów.
To były również dzieci Świętowita i Noceny, które narodziły się pośrednio z białej krwi Trygława. One jednak nie zapowiadały dnia, a rozpoczynały noc. Dlatego mówiono, że o zmroku, „Gdy ojciec spać poszedł, a matka jeszcze nie wstała, ukazuje się na niebie Wieczernica, prześ1iczna bogini. Za nią tuż w tropy śladuje Zdar, złota gwiazda, która przyświeca długo w noc, dodając odwagi i mocy srebrnowzrokiej matce”. Trentowski z przekonaniem dowodził, że to one prawdopodobnie pod ziemią przygotowywały Świętowitowi i Nocenie zimną, orzeźwiającą kąpiel, aby ich światło było zawsze jak najjaśniejsze. Słowianie uważali, że Wieczernicę jako Gwiazdę Wieczorną pozdrawiają zawsze domowe, polne i leśne zwierzęta i dlatego nazywano ją niekiedy Zwierzynką.
To również dzieci Świętowita i Noceny, których zadaniem było pilnować nieba. Wierzono, że każda ze Swiezd miała być kiedyś jakąś osobą lub jaźnią i dlatego Trentowski pisze je wielką literą. Świecą tylko dlatego, że też powstały z białej, świetlanej krwi Trygława. Ponieważ Biełboha uważano za hetmana niebios, więc Nocena, Jutroboh i Juternica, a także Zdar i Wieczernica dowodzili jego oddziałami, natomiast Swiezdy były ich rycerstwem. Wśród Swiezd rozróżniano gwiazdy stałe i planetarne, czyli planety i gwiazdy. O gwiazdach mówiono, że to duchy dzieci z nieprawego łoża, dzieci panieńskie, które zmarły. Kiedy widziano spadającą gwiazdę, aby wyzwolić zaklętego w niej ducha, rzucano w górę płat białego płótna. Gdy tego nie uczyniono, bo akurat nie było pod ręką płótna, wtedy ze spadających gwiazd powstawały Strzygi i Strzygony.
Przy tej okazji Trentowski powie cokolwiek o Tęczy jako bogince służącej Świętowitowi. Wierzono, że ozdabiała ona szaty Noceny swoimi prześlicznymi kolorami, gdy tylko pojawiła się na niebie. Mówiono również, że tęcza, zwana ,,Nebeska Duha”, to przepaska Krasopani lub bogini miłości, Dziedzilii. Vuk Stefanović Karadžić (1787-1864), na którego powołuje się w tym miejscu Trentowski, pisał jak to Serbowie wierzyli, że gdy tylko pod tęczą przeszła kobieta, zmieniała się w mężczyznę, natomiast mężczyzna stawał się kobietą.
Według Trentowskiego był to po prostu dzień, a jego zaistnienie tak oto tłumaczył: „Gdy słońce, księżyc i gwiazdy zapaliły się na niebie, stała się jasność wszędy, a było dookoła ciepło. Otóż ta jasność i ciepłość sama w sobie, czyli w oddzieleniu od ognisk niebieskich wzięta, jest Swicz”. Był on tym samym, co litewski Znicz, który pochodzić miał od polskiego Zwicza. Swicz został pierwszym białym olbrzymem Biełboha. A czczono go najbardziej w Nowogrodzie.
Zasłużył na miano drugiego olbrzyma Biełboha. Według Trentowskiego, który powoływał się w tej kwestii na współczesnych i dawniejszych znawców mitologii słowiańskiej, jak Nikołaja M. Karamzina (1766-1826), Andrieja S. Kaisarowa, Josefa Dobrovskiego i Ignacego Benedykta Rakowieckiego (1783-1839), Kolada pomimo żeńskiego przyrostka nie była boginią a bogiem. To właśnie Kolada zapowiedział niegdyś czas i dlatego rozpoczyna go corocznie. Michaił W. Łomonosow, z którego pracy Driewniaja rossijskaja istorija (1776) korzystał Trentowski, był przekonany, że Kolada niczym rzymski Janus miał wiele twarzy, a jego święto obchodzono na Rusi 24 grudnia. Potem długo jeszcze Rusini świętując Boże Narodzenie podczas zabaw i tańców wykrzykiwali: ,,Kolada!” Potwierdzał to również niemiecki językoznawca, Franz Bopp (1791-1867). Tymczasem Josef Jungmann (1773-1847) i Jan Kollar (1793-1852) uważali, że imię Kolady wzięło się od „koła”, jako tańca, którym świętowano nowy czas. Koladę czczono i u nas, o czym był przekonany Naruszewicz, kojarząc to imię z bożonarodzeniową kolędą. Mówił wszak: ,,Wnoszę, iż to bóstwo musiało jakie odbierać i od Polaków czci, gdyż temu samemu czasowi i u nas nazwisko kolęd do dziś dnia służy”.
Kolada był ostatnim bogiem powstałym z białej krwi Trygława. Kiedy skończył się ten akt stwarzania słowiańskich bogów, oderwana przez Trygława pierwsza głowa na powrót przyrosła do jego karku. Teraz nadszedł czas na narodziny bogów czarnych, które miały powstać z czarnej krwi Trygława. Jessa, spojrzawszy na bogi białe, zrozumiał, że ich świat nie jest pełny. „Było w nim dość światła, ale bez cienia, dość suszy bez wilgoci, dość ciała bez duszy, dość spoczynku bez ruchu!”. I wtenczas krzyknął po raz wtóry: ,,Halu!”. Trygław je posłyszawszy, oderwał sobie drugą głowę i popłynęła krew czarna. Z niej powstały bogi czarne, organizujące królestwo wodne. A musiały one akurat wtedy zaistnieć, bo wrogiem ognia jest przecież woda. Według Trentowskiego w każdej religii przedchrześcijańskiej, „jako do ognia światłość, dzień, Dobre, moralna białość, tak do wody przywiązuje się ciemność, noc, Złe, moralna czarność. Woda jest zaiście śród odmętu czarna. Wtedy dopiero nabiera białości, gdy przepali ją ogień i nada jej przejrzystość. [...] Lecz za to świetlaność to jedynie materia, bezwładza, a wodzianość duch i ruch”. Tak więc pierwszym bogiem, który zrodził się z krwi czarnej Trygława był Czernoboh.
Narodził się z czarnej krwi Trygława i miał być tym, który niszczy wszystko, co się już przestarzało lub co nie stało się doskonałością. Chociaż Czernoboh był przeciwnikiem Biełboha, źródłem ciemności i Złego, to jego walka z Dobrem miała okazać się pożyteczna. Stale zmuszała bogi białe do aktywności i działania, likwidując w ten sposób zniewalającą je stagnację. Chociażby dlatego Czernoboh nie mógł być chrześcijańskim diabłem, jak uważał Naruszewicz. Był on rzeczywiście przeciwną postacią Biełboha, jego jakby antytezą, ale nie jako wobec Dobra uosobieniem absolutnego Zła, lecz uosobieniem materii wobec ducha. Trentowski dlatego konstatował, że „Czernoboh słowiański to indyjski Kryszna lub Wisznu z duszą irańskiego Arymana”.
Kiedy natomiast trzeba było powiedzieć o kulcie Czernoboha, Trentowski przekonywał, że relacja Kollara o odkrytym w 1835 roku kamiennym posągu przy katedrze w Bambergu, posągu z runicznymi napisami, była prawdziwa i był to właśnie Czernoboh. Zresztą Helmold też pisał, że temu bogu oddawało cześć wiele plemion słowiańskich. Podczas uczt wznoszono toasty zarówno bogu białemu niosącemu szczęście, jak bogu nieszczęść, którego zwano czarnym. Natomiast jeszcze inaczej mówił niemiecki historyk Jan Albert Fabricius (1668-1736), chociaż nie jest pewne, czy akurat o tym autorze myślał Trentowski, jeżeli w innym miejscu nazywał go Jerzym Fabrycjuszem. Otóż Fabricius vel Fabrycjusz był przekonany, że Wenedzi w Saksonii uznawali Czernoboha za takiego boga, od którego zależało nie tylko nieszczęście, ale i szczęście ludzi oraz ich los.
Czernoboha podobnie jak Biełboha słuchało siedem bogów czarnych: Chworz, Semergla, Stryboh i Stryba, Stwolimy, Hładolej i Merot.
Jako Czernoboh Biełboha, tak Chworz Światowida największy i wyłącznie z nim łamiący się wróg – pisał Trentowski. Widziano go, na niebie jako wielkiego skrzydlatego smoka, siedzącego za Świętowitem na jego białym koniu i powodującego zaćmienie słońca. Był sprawcą pór roku, bo nieustannie uganiał się za Świętowitem po niebie. Kiedy udawało mu się zapędzić rugijskiego boga jak najwyżej, należało spodziewać się pięknego lata, kiedy zaś słoneczny bóg znalazł się na niebie najniżej, oczekiwano srogiej zimy. Gdy zaś Świętowit znalazł się pośrodku nieba, zwiastował wiosnę lub lato. Dobrze więc, że Świętowit miał takiego wroga, bo gdyby nie Chworz, nie byłoby ani pór roku, ani urodzaju. Świętowita nie znalibyśmy więc ani jako rządzącego porami roku, ani jako „dawcy urodzaju”.
Ponieważ Chworz miał również wpływ na psychikę i wolę człowieka, więc uważano go za sprawcę wszelkich złych czynów, chociaż także i dobrych. Wszak jednostka poprzez zmaganie się ze sobą staje się doskonalszą. Trentowski nieraz wypowiada się niczym psycholog, dając, podobnie jak ta, wiele słusznych rad.
Chworz był najczęściej wyobrażany przez Słowian jako smok. Tym bardziej że ludowe podania o smokach to potwierdzały. Chociaż nie zawsze, bo Słowacy mówili o smoku jako latającej w powietrzu kuli ognistej lub rozżarzonym do czerwoności łańcuchu rozwieszonym przez złego ducha na niebie.
Chworza uważano także za bóstwo wodne; jakby zgodnie z takimi przysłowiami: „Mokry jako smok”, „Smok moczydła nie utraca, ani żaba”, i bliską też Chworzowi, znaną legendą o smoku wawelskim, który nad Wisłą miał swoją jaskinię. Mogło to być wyrazem wierzeń w krakowskiej okolicy panujących, o których tak pisał cytowany przez Trentowskiego historyk Franz Josef Mone (1796-1871): „Gdy w Gnieźnie chwalono podziemną Niję, wzniósł się Kraków przez cześć światła, którą zaprowadził zabójca smoka, Krok. Gniezno, miasto Umarłych i przybytek Ciemności uległo i ustąpiło przodkowania Krakowowi, który od czasów Kroka stał się miastem Słońca i Światła a przybytkiem Żywych”. Gdy zginął smok, Kraków zaczął czcić Świętowita. Może to wpływ Czech, gdzie wierzono w bogi białe, a może innych miejsc słowiańskiego kultu. Wątpliwości tu tyle i zarazem różnych domniemań, jak podczas lektury historycznych powieści Teodora Parnickiego Dary z Kordoby i Kordoba z darów, opowiadających pierwsze ćwierćwiecze XI wieku, kiedy to uczyliśmy się dopiero nowej wiary. Z ostatniej powieści dowiadujemy się nie tylko o Chazarach, ale i „poganach tajnych” oraz postaciach z krakowskich legend, wszak mówi się tam m.in. o święceniu 500-lecia śmierci Wandy.
Gdy Trentowski przytoczy zapisaną przez Marcina Bielskiego legendę o smoku wawelskim, przedstawi najpierw jej historyczną interpretację: „toć najprostszy byłby przykład, iż Wisła pożerała ludzi, cielęta i barany, a Krok wziąwszy brzegi jej w tamy, zagłodził tego smoka”, a potem o wiele bardziej interesującą – interpretację mitopeiczną. Będzie starał się nią odpowiedzieć, co mógł oznaczać smok i jaka była w tym wszystkim rola Kroka? Najpierw posłuchajmy, jak Trentowski interpretował mitopeicznie smoka a potem Kroka. Tym bardziej że podwawelskiego smoka utożsami z Chworzem lub Czernobohem, a jego zwycięzcę z Tezeuszem: „Podług doniesienia Marcina Bielskiego zabijano na cześć Chworza w czasach najdawniejszych ludzi. To się krakowianom sprzykrzyło. Okupili się haraczem codziennym z trojga cieląt lub baranów. Krok wreszcie, chcąc wyzwolić krakowian od haraczu, zniósł obrzędy Chworza, lub, w języku ludu, zabił smoka. Smok połyka ciele wypchane zapaloną siarką. Wodę więc pokonywa ogień lub ciemność – światło, Czernoboha – Biełboh! Że cała sprawa jest teofaniczną myślą, dowodzi już samo podobieństwo Kroka, zabijającego smoka, do Tezeusza, zabijającego Minotaura. Krok krakowian a Tezeusz Ateńczyków uwalnia od haraczu. W obu razach spominają się ofiary z ludzi. Krakowska jama smocza odpowiada kreteńskiemu labiryntowi. Wanda wyobraża Ariadnę, lecz z kochanki zmienia się w córkę”.
Była to żona i siostra Chworza. Ponieważ ganiała po niebie nocą, więc uważano ją za największego wroga Noceny. Przybierała postać smoczycy i walczyła z księżycem. Wielkimi nożycami obcinała co tydzień jego rogi – od nowiu do pełni. Oczywiście, księżyc co miesiąc się odnawiał. Nie można było jednak nazywać Semergli absolutnym złem. Bo gdyby jej nie było, Nocena nie poradziłaby sobie z upływającym czasem, a konkretnie z jego podziałem na tygodnie i miesiące.
Semerglę znali Obodryci i pisali o niej Nestor (XI/XII w.), Łomonosow i Anton Tkany. Ostatni w Mythologie der alten Teutschen und Slawen (1827) mówił, że Semergla, którą uważał za boginię zimy i nazywał stąd Zemarzlą i Zmarzlą, miała taką postać: „Oddech jej zamarza i upada na ziemię lodem. Suknie jej są ze szronu, płaszcz ze śniegu, a wieniec z gradowych kulek”.
Były to dzieci Chworza i Semergli, o których Nestor i Łomonosow opowiadali jako o bliźniętach i zarazem małżeństwie. Bóstwa te, mające również postacie smoków, kryły się według Trentowskiego w „przedświtnym czarnym zmroku i porannej ciemności”. Podczas zmagań Wieczernicy ze Strybą na wschodzie rozlewała się niby krew czerwona rzeka jutrzenki. Stryboh i Stryba nie chcieli, aby Jutrobohowi i Juternicy udało się otworzyć bramy wschodu i żeby Świętowit wyjechał na swoim białym koniu na niebo. Nie udawało im się to latem, ale podczas długich zimowych nocy bliscy byli zwycięstwa. Może Słowianie sądzili, że byli oni rodzicami wiatrów, jeżeli opowiadano na Rusi, że ich matką była Stryba.
Podobnie jak Stryboh i Stryba, oni też byli małżonkami i jako smoki walczyli ze Zdarem i Wieczernicą. Kryli się po zachodzie słońca w zmroku i szarej godzinie. Kiedy zaś Mrakota rozpoczynała walkę z Wieczernicą, na zachodniej stronie nieba tworzyła się krwawa rzeka zorzy. Jak Stryboh i Stryba nie pozwalali niosącemu słoneczne światło Świętowitowi jawić się o poranku, tak Mrakonos i Mrakota, kochając mroki zmierzchu, nie chcieli, by kończył on dzień. Efektem tych zmagań były latem dłuższe dni.
Tak nazywano dzieci Chworza i Semergli, których było więcej aniżeli gwiazd. Jako czarne olbrzymy i olbrzymki, zwane Stwolnicami, walczyli ze Swiezdami. Stwolimy byli tak wielcy, że głowami dotykali nieba i starali się rękami oderwać z niego gwiazdy, by rozbić je o ziemię lub utopić w morzu. U niektórych widziano skrzydła niczym u smoków. Często siadali nocą na chmurach i gonili za gwiazdami.
Imiona ich były bardzo różne i dziwne; a więc mówiono na nich: Stramory, Orjaki, Górostośniki, Woloty, Obry czy Wielkoludy. Aby zwyciężyć ze Swiezdami podczas owych gwiezdnych wojen, walczyli często razem i wtenczas na niebie pojawiały się Dziewięćsiły, Ćmy, Krocie i Wściórnostki. Dziewięćsiła tworzyło dziewięciu Stwolimów, z których każdy miał „dziewięć stwolnich sił”. Ponieważ cyfra dziewięć była świętą, więc nie tak łatwo można było Dziewięćsiła lub Dziewięćsiłkę zwyciężyć. Gdy zrastało się ze sobą dziewięć tysięcy Stwolimów, wtenczas powstawała Ćma. Jeszcze więcej tworzyło Krocia, a największą mocą nocnych olbrzymów dysponował Wściórnostek.
Walczył stale ze Swiczem i był twórcą nieograniczonego czasu. Ale nie tego czasu radosnego i rodzącego nowe sytuacje i zdarzenia, lecz owego czasu niszczącego. Jak Kolada zawsze rozpoczynał czas, natomiast Swicz dawał początek przestrzeni, tak on pozwalał ludziom doznać czasu zła i jego finału. Czas jako idealny musiał należeć do olbrzyma białego, a przestrzeń jako realna – do olbrzyma czarnego. Ponieważ u Kroatów i Kraińców „hlad” znaczył „chłód”, więc zrozumiałe, że Swicz to jasność i ciepło, a Hładolej to ciemność i zimno. Dlatego obserwujemy ciągłą ich walkę, zmagania będące walką nocy z dniem, jasności z ciemnością, słonecznego ciepła z zimnem. Ciekawy jest stąd wniosek Trentowskiego: ,,Hładolej idzie tak za Swiczem, jako cień za światłem, chłód za ciepłem. Stąd wypada, że z przestrzenią pokrewne są światło i ciepło, a z czasem ciemność i zimno”. Tym bardziej że w pewnych regionach Słowiańszczyzny Hładoleja uważano za boga księżyca. U nas też go znano i czczono.
Ponieważ Czesi i Słowacy rozumieli „hlad” jako „głód”, więc ich Hładolej był Głodolejem. Nie przypadkiem wobec tego mówiono na ostatni miesiąc „gruden”, jeżeli wszystko wokół zamarzało wtedy w grudy. Dla Trentowskiego była to sprawa oczywista, „albowiem jak światło i ciepło rozdyma, tak ciemno i zimno ściąga ciała. Przestrzeń wciąż jest odpychająca, a czas ściągająca moc”.
Był to zły olbrzym, którego imię powstało od słów „mór” „mrzeć”. Dlatego Serbowie nazywali go Ubijcą. Pierwotnie zapewne nazywał się on Merowit, czyli „Swantewit zabójca”. Bowieną jak Kolada otwierający czas oznaczał początek wszystkiego, tak Merot go zamykając przynosił życiu ostateczny koniec. Kolada zapowiadał urodziny, a Merot zgon. Dlatego mówił o nim Trentowski: „Otóż ciemny zabijacz wszystkiego, zagłada każdego jestestwa, istny bóg niweczyciel. Zowią go ostrym Hładoleja zębem”. Trudno się wobec tego dziwić, że wyobrażano go sobie jako śmierć z kosą w ręku. To jemu zawdzięczamy pogrzeby i on opiekował się duszami zmarłych oraz słowiańskimi cmentarzami.
Merot zamykał jako ostatni zastęp czarnych kosmogonicznych potęg Czernoboha, bogów walczących z siedmioma potęgami Biełboha. Oczywiście nie ostały się na ten temat żadne wieści, na świecie bowiem nie było jeszcze ludzi. Był to pierwszy kosmogoniczny etap tworzenia słowiańskiego świata.
Kiedy skończył się kolejny jego akt i Jessa ujrzał, jak dwa przeciwne sobie światy – białych i czarnych bogów – poczęły ze sobą walczyć, krzyknął zrozpaczony po raz trzeci „Halu!”. Trygław przykleił więc sobie drugą głowę i nastąpił słowiańskiej kosmogonii akt trzeci i ostatni. Bóg oderwał od swego tułowia głowę trzecią i popłynęła krew czerwona, z której narodziły się bogi czerwone, rządzące słowiańskim piekłem. Pomijając filozoficzne wywody Trentowskiego na temat trójcy słowiańskiej, wszak był on jako romantyk przekonany do indyjskiej jej genezy, warto w finale przywołać jego słowa o trzech rodzajach krwi, z której owe bogi powstawały. Trentowski, rozpatrując tę kwestię niczym ówczesny medyk, mówił, że „Są trzy pierwiastki w ludzkiej i zwierzęcej krwi: fibrina, rozciągająca się włóknami, serum lub wodziana i kruor lub czerwona, a mówiąc w nazwaniach polskich: kłóć, mięcz i tucz. Być może, iż Słowianie znali te krwi rodzaje, prawiąc tyle o białej, czarnej i czerwonej krwi Bożej”.
Pierwszy pojawił się władca piekielnych zastępów, zwany Hamem, chociaż nie tylko, bo również Hambohem i Czerwonym Bogiem, a Kraińcy nazywali go Erjawobohem. Miał on tworzyć w swoim jestestwie jednię wszelkich przeciwieństw dla dobra życia i postępu. Ponieważ godził przede wszystkim spory wybuchające między Biełbohem i Czernobohem, więc musiał być od nich ważniejszy. Tak rzeczywiście było, bo to właśnie Ham stworzył ziemię, na której zapanowało światło i ciemność, i to z jego pomocą zostali stworzeni ludzie. Dlatego był nazywany ,,demonem ziemi” i „stworzycielem świata”.
Jego głowę zdobiły dwa baranie rogi, a to oznaczało, że był wyrozumiały, cierpliwy i silny. Jeden róg symbolicznie określał władzę nad Biełbohem, a drugi zdradzał władzę nad Czernobohem. Ponieważ baranie rogi skręcają się zawsze w dół, więc i u Hama chyliły się one ku ziemi i zdradzały nią jego zainteresowanie. W Słowiańszczyźnie temu bogu poświęcona była ,,orzeszyna” i przede wszystkim jej owoce, które rozłupane mają zawsze kształt łódki. Bliżej to tłumacząc, trzeba pamiętać, że łódź symbolicznie znaczyła stwórcę i zbawcę świata, a to Hamowi było oczywiście przypisane. Warto podkreślić również to, że Trentowski uważał, że imię Ham dało początek słowu ,,hamować”. A dowodził tego następująco: „Jako Wit witacza, tak Ham hamowacza znaczy. Zaczem Hamboh, to Czernoboha i Biełboha hamujący bóg”.
Ham odbierał największą cześć u Drewlan, którzy mianowali nawet jego imieniem miasto Hamboh. Kiedy Niemcy przyjęli chrześcijaństwo i podbili Drewlan, zdobyty Hamboh nazwali Hamburgiem. Średniowieczni kronikarze, opowiadający o posągu Hama z baranimi rogami, byli przekonani, że Słowianie czcili Jowisza Hammona i w Hamburgu była jego świątynia. Powtórzył to potem Naruszewicz w Historii narodu polskiego. Przytaczając na ten temat m.in. słowa z I tomu Pism brunświckich, do tego samego doszedł wniosku: „Z tych świadectw pokazuje się oczywiście, że Hammon był za boga czczony od Słowianów, że miał bożnicę swoję na zamku Jowisza w Hamburgu, że ten zamek owszem całe miasto, było pod panowaniem Słowianów; a z tego wszystkiego wnosić można, że ten Hammon musiał się nazywać Hamboch albo Ham światy Boh, skąd i zamek i miasto to imię nosić za Słowianów musiało, które Niemcy obyczajem swoim Hokbukiem zamiast Hamboha, Hohburgiem, Hamburchem przezwali”.
Teraz jednak czas na zastęp bogów czerwonych, którym przewodził Ham. Jemu też pomagało siedem potęg: Ładon, Łada, Lel, Polel, Kuślak, Dyblik, Dziewa.
Jak Ham pilnował zachowania i czynów Biełboha i Czernoboha, tak Ładon, na którego mówiono też Ladon, stał przy Świętowicie i Chworzu i kierował ich energię kłótni i nienawiści ku pożytecznym sprawom. Zwano go „bogiem ładu na niebie i na ziemi”. Na niebie był on odpowiedzialny za walkę Świętowita z Chworzem, aby w odpowiednim czasie następował zachód i wschód słońca, i były zawsze w tym samym porządku pory roku oraz poszczególne miesiące. Jemu były też poddane znaki Zodiaku, zwane dawniej Zwierzyńcem, których położenie i układ tak sobie tłumaczono:
,,Zwierzyniec, pas wielki, złoty, ukośnie na niebie położony,
w pełną liczbę świętą dwunastką gwiazd, panujących nad rokiem, rozdzielony.
Baran kroczy przed Bykiem, po Bliźniętach Raki,
a Lew przed Panną chodzi; są to letnie znaki.
Waga i Niedźwiedź chłodzą, Strzelec zimnem grozi,
Koziorożec, Wodnik, Ryba mrozi.
Acz taka i taki to zimowe znaki”.
Natomiast na ziemi Ładon podzielił dzień i noc na godziny, i każdej porze w roku dał ich odpowiedni czas. Następnie stworzył geografię i krajobraz Ziemi, rozdzielając góry od równin, a potem kruszce, drogie kamienie i cenne minerały od gliny i nic nie znaczącego piasku. Wreszcie dokonał selekcji fauny i flory na rodzaje i gatunki.
Ładon, walczący z wszelkim nieładem oraz ze smokiem, będącym uosobieniem Chworza, mógł być także Krakiem. Stredowski i Naruszewicz byli przekonani, że niczym rzymski Mars był on bogiem wojny. Mówiono też, że miał on wszelkie cechy Tora i Bachusa. Trentowski z tą ostatnią koncepcją się nie zgadzał. Według niego Ładon mógł jedynie przypominać Dionizosa z eleuzyńskich misteriów. Godząc niesnaski i spory, kojarzył się innym z miłością. I nie było to wcale tak bezsensowne, jeżeli na Rusi i Chorwacji w wielu pieśniach weselnych przywoływano jego imię. Wierzono i śpiewano, że Ładon „jako wszystko, tak i nowożeńców miłością sprzągł, a jako na niebie i na ziemi, tak i w domu nowo powstającej rodziny upewnia błogi ład”.
Bogini ta była siostrą i zarazem żoną Ładona. Jak on uspokajał walczących ze sobą Świętowita i Chworza, tak ona łagodziła spory Noceny ze Semerglą. Ładon czuwał nad porządkiem na niebie i na ziemi, natomiast Łada (Lada) wykańczała, uładzała jego dzieło, czyniąc je ładnym i w pełni godnym swego przeznaczenia. Była matką i władczynią „celowości powszechnej”. Ponadto nie pozwalała Semergli zniszczyć zupełnie Noceny, co dawało taki efekt, że „Tym sposobem księżyc uronia tylko ćwierć, połowę i trzy czwarte ciała”. Gdy Semergla miała obciąć swymi nożycami ostatnią ćwiartkę księżyca, Łada wytrącała je bogini z rąk. Zanim Semergli udało się nożyce odnaleźć, Łada mogła w tym czasie okryć Nocenę swym płaszczem i wzmocnić jej siły. Nocena winna jej była każdego miesiąca życie, a ludzie otrzymywali czas dzielony na tygodnie.
Mówiono o Ładzie „słowiańska Wenera”. Na weselach proszono ją o „ładność” i jak najdłuższe trwanie małżeńskiej miłości. Jej świętem było Stado, które uroczyście obchodzono 25 maja. Był to czas odpowiedni dla tej bogini, ponieważ pełnia wiosny to pora w roku najpiękniejsza, ,,najładniejsza”.
Synem Ładona i Łady był Lel. Trentowski nazwał go hetmanem, czuwającym podczas walki Jutroboha i Juternicy ze Strybohem i Strybą. Jako piastun opiekujący się wschodem słońca, podtrzymywał na swych barkach otwierające się wtenczas niebo, aby nie runęło na ziemię. Jemu zawdzięczała swe piękno poranna jutrzenka, którą Lel stwarzał z krwi rozlanej podczas tych zmagań.
Lela nazywano nie tylko „słowiańskim Kastorem”, ale widziano w nim także Kupidyna i dlatego jego imię było stale na ustach weselników. I nic w tym dziwnego, jeżeli młodej parze śpiewano po nocnej zabawie hejnał lub pieśń witającą i sławiącą jutrzenkę. Starano się poprzez to wyprosić u tego boga, „ażeby obopólnego ich życia cały wieloletni dzień mógł być tak ładny, jako poczynający go właśnie świt”.
Był bliźniakiem Lela i pełnił straż podczas walki Zdara i Wieczernicy z Mrakonosem i Mrakotą. Nazywano go zachodnim piastunem niebios, ponieważ czynił to samo o zachodzie słońca, co jego brat podczas wschodu. Sądzono, że to dzięki niemu wieczorna zorza jest tak piękna i nie przypomina niczym pola bitwy. Zresztą to właśnie Polel podczas batalii światła z cieniem, zapowiadającym ciemności dnia, dźwigał na swych barkach niebo.
Nazywano go „słowiańskim Polluksem” i podobnie jak Lela wzywano na weselach i pamiętano wtenczas o jego imieniu. Był odważny faktycznie i nie tylko. W tym drugim wypadku chociażby dlatego, że pijani, włóczący się najczęściej wieczorami i nocą, dla przydania sobie odwagi wzywali Polela. Dlatego uważano go za „słowiańskiego Bachusa”.
Istnienie Lela i Polela, uznanych przez Słowian za bliźnięta, pozwala sądzić, że już w czasach przedchrześcijańskich byli oni przekonani o podobnym charakterze jutrzenki i zorzy, gwiazdy porannej i wieczornej. Chociaż wtenczas jeszcze widziano w nich pewne różnice i umiano je określić, gdy tymczasem dzisiaj jutrzenka i zorza występują zamiennie i nawet słownikowe hasła z tym sobie nie radzą.
To trzeci syn Ładona i Łady, sprawujący swoją władzę na niebie i czuwający nad walką Swiezd ze Stwolimami. Miejscem pobytu tego wodza gwiazd był Syriusz, zwany u nas także Kanikułą lub Psią Gwiazdą. To właśnie on, aby skutecznie bronić gwiazdy przed olbrzymami, ustawił je na niebie w zodiakalnym porządku. Odpowiadał za ład, porządek i spokój na niebie. Upewniał o swej mądrości czerwonym lub złotym gwiezdnym blaskiem. Podobną władzę miał na ziemi, kojąc wszelkie swary i zwady. Wierzono, że to ,,on snuje nić dziejów i żyje w piersiach najmądrzejszych, najdzielniejszych mężów wielkich”. Rola Kuślaka była jednak donioślejsza. To on prowadził bowiem dusze prawych ludzi przed tron Jessy i następnie osadzał je na gwiazdach wskazanych przez boga. Dlatego w opowieściach i pieśniach ludu można usłyszeć, że tylko dusze porządnych ludzi zamieszkują gwiazdy. Na dowód tego Trentowski przytoczył jedną z ludowych pieśni, jak to dziewczyna spostrzegłszy na niebie nową gwiazdę, świecącą silnym blaskiem, uwierzyła, że jest to gwiazda jej ukochanego, który niedawno zmarł.
Aby uczynić sobie łatwiejszą drogę na ziemię, bo często musiał ją przemierzać z duszami, Kuślak stworzył mleczną drogę. Połączył w ten sposób ziemię z niebem i zarazem ułatwił kontakt ludzi z Jessą. A gdy pewne dusze nie mogły znaleźć swego miejsca na niebie, musiały czekać na Kuślaka zmienione w gołębice. Słowianie wierzyli, że po śmierci dusza zmarłego ulatuje w niebo gołębiem.
To między innymi sprawiło, że pomimo wszystko (patrz ,,Pochwist”) Trentowski był przekonany, iż posągiem Kuślaka był ów ,,mężczyzna z jednym skrzydłem u głowy, otoczon czterema promieniami, a na jego brzuchu gołąb zrywający się do lotu”.
Olbrzym ten równoważył walkę Swicza z Hładolejem, światła z cieniem, ciepła z zimnem, przestrzeni z czasem, materii z duchem. Trentowski zaś jego rolę tak wyjaśniał: „Jako władacz Swicza i Hładoleja lub ciała i duszy we wszechistnieniu, jest jaźń w ludziach, boskość w rzeczach, słowem transcendentalny grunt udzielnego bytu”. A ponieważ w Dybliku łączyło się światło i ciepło z cieniem i chłodem, więc właśnie on tworzył nowe życie; nie materialne, lecz moralne. Dyblik był ignis vitalis, czyli iskrą życie krzeszącą. Dlatego zwano go „słowiańskim Prometeuszem” i na jego cześć niczym w świątyni Westy płonął stale ogień.
To ostatnia postać z kręgu bogów czerwonych, mająca takie imiona jak: Ziewa, Żywa, Żywie, Siwa. Uważano ją za siostrę i żonę Hama. Panowała nad walką Kolady z Merotem, czyli nad zmaganiem się początku bytu z jego końcem, narodzin ze śmiercią, „kolebki z grobem”. Rządziła więc czasem ludzkiego żywota. To właśnie ona przechwytywała iskrę życia z rąk Dyblika i zamieniała ją w „udzielny żywot”. Dlatego mówiono o niej, że daje życie, że Żywia to aurea vitalis. W zaistnieniu słowiańskiego świata Trentowski widział jej szczególną rolę: „Ham stworzył ziemię i rzeczy na niej wszystkie. Inni, po nim następujący bogowie, uporządkowali te rzeczy. Dziewa zaś stworzyła wody, będące krynicą żywota, lasy, objawiające żywot już nieco wyższy, i zwierzęta, jako żywot wysoki. Wydobyła w końcu ludzi z czerwonej, ziemię przenikającej krwi Hama, to jest z jeniusza ziemi; wlała w nich i część krwi własnej, tudzież Dyblikową iskrę otrzymaną z niebios; a ukształtowała ich na wizerunek samego Jessy”. Mężczyźni otrzymali postać Hama, a kobiety wizerunek Dziewy. Ponieważ pokochała ona swoje ziemskie córki, więc dała im własne imię i odtąd nazywają się one ,,dziewy”.
Trentowski był przekonany podobnie jak nasi romantycy, że pierwocin słowiańskich wierzeń należy szukać w Indiach. Dlatego powołał się na mityczną opowieść, omawianą także przez Mickiewicza na jednym z wykładów Literatury słowiańskiej, jak to Dziewa wędrując z Hamem z Indii nad Bałtyk, nie tylko stwarzała ludzi, a więc i Słowian, ale nadto dawała im boskich opiekunów. Czernoboh chciał w tym przeszkodzić, lecz bezskutecznie. Dziewa uciekając przed jego hufami, rzuciła najpierw chustkę i powstało morze, potem zaczęła zrywać z włosów wstążki i zastępy Czernoboha musiały pokonywać rzeki, a wreszcie odcięła sobie warkocz, z którego włosów powstały nieprzebyte bory. Bogini udało się zbiec i powić na słowiańskiej ziemi wiele bogów i bogiń. Najważniejszymi z nich okazali się władcy niebieskiego, wodnego i piekielnego królestwa – Perun, Wodan i Peklenc.
Dziewę (Żywię, Siwę) uważali według Helmolda za swą boginię przede wszystkim Połabianie. Jej świątynia była w Raciborzu oraz, jak mówił Stredovski, w Magdeburgu, nazywanym wtenczas Dziewinem. Geneza tej ostatniej nazwy grodu była zrozumiała.
Wyobrażano zaś sobie boginię Dziewę jako piękną kobietę, jeżeli mówiono, że „Jest to niewiasta naga z rozpuszczonymi długimi aż do łyd(ek) włosami i z wieńcem na głowie, trzymająca w prawej, ku lewemu udu zwróconej ręce, jabłko, a w lewej, ku szyi podniesionej, winne grono”. Ponadto zawsze widziano Dziewę wśród kwiatów, z lilią przy ustach.
Trentowski interpretował jabłko i kiść winogron w rękach tej bogini, że to właśnie ona stworzyła na ziemi wszelkie rośliny. Chociaż jabłko miało i ma wiele innych znaczeń, uważał, że podobnie jak winogrono ono też było „godłem żywotności ziemi” oraz jej płodności. Ponadto z racji wielości owoców w swym kiściu winogrono mogło według autora Bożycy... symbolizować wielość bóstw, które Dziewa zrodziła. Wszak była ,,Ćmą bogów ciężarną” i nie przypadkiem miała przydomek „Raziwia”, co Trentowski starał się tłumaczyć jako ,,rodziwa, rodzić umiejąca”. Potwierdzała tę myśl również lilia, która jako „kwiat wodny, przypomina narzaniec lub lotus egipski, on maciniec bogów, a znaczy kolebkę powszechnego żywota”.
Dziewa miała także imię Żywii, ale nie powinno się mówić o niej Wenera. Należało ją raczej uważać za „słowiańską Ewę”. A ponieważ na północy Słowiańszczyzny właśnie w maju poczyna ożywiać się przyroda, więc święto Żywii było zapewne w tym miesiącu.
I na tej bogini kończy się słowiańska kosmogonia, co Trentowski tak podsumuje:
„Nie zbywa jej [kosmogonii – T. L. ] ani na głębokiej myśli, ani na rodzimym duchu, ani nawet na systematyczności. Nie zna mistyki wcale, a więcej ma wdzięku niż którakolwiek stąd poznanych. Biełboh, Czernoboh i Ham to trójca święta w Jessie i wyjaw najwłaściwszy znaczenia trzech głów Trygława”.
Natomiast mówiąc o siódemce bóstw przypisanych do każdej z tych trzech potęg, wskaże sakralny charakter tej cyfry, którą nie przypadkiem znajdujemy tak często w ludowych pieśniach. Słusznie mówił bowiem współczesny mu autor sentymentalnych powieści, Józef Lipiński, że Słowianie uważali ją za świętą, „a uświęcenie jej to wypadek wielu mądrych kombinacji”, o czym więcej powie się pod koniec rozważań o Trentowskiego bogach i demonach słowiańskich. Podobnie jak o postrzyżynach, które też miały wiele wspólnego z kosmogonią, a którymi kończy się tutaj słowo o bogini Dziewie.