Słowo humoru - Olga Drenda - ebook + książka

Słowo humoru ebook

Olga Drenda

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Żarty się skończyły?

Komu i z czego wolno się śmiać? Czy satyra rysowana grubą kreską jest jeszcze możliwa? Jak długo żyją memy?

Autorka Duchologii polskiej bierze na swój antropologiczny warsztat poczucie humoru. W błyskotliwym eseju przygląda się różnym odsłonom i kontekstom dowcipu, ironii, abstrakcji i nonsensu – od mowy ezopowej w czasach PRL-u, przez twórczość sceny kabaretowej, po język reklam z początku transformacji, stand-up, memosferę i cenzopapę.

Drenda zastanawia się nad związkami humoru z polityką, bo kiedy wkoło jest wesoło, łatwo przymknąć oko na to, że żart z ekstremisty stał się nagle żartem ekstremisty. Pokazuje też, że śmiech może budować poczucie solidarności, a suchary bywają krzepiące.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 285

Oceny
3,5 (27 ocen)
2
11
12
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
juliacisek

Nie oderwiesz się od lektury

Jak Olga napisze esej, to nie ma lipy. Czytajcie, nie pożałujecie!
30
wandola

Dobrze spędzony czas

Cudowna, sentymentalna podróż. Bardzo dobrze napisana.
00
poliebyso

Dobrze spędzony czas

2/3 książki skradło moje serce, może ze względu na dynamikę i liczne bieżące konteksty, końcowe 1/3 już mniej (kabaretowy świat zdecydowanie nie mój). Z zaciekawieniem poznawałam genezę powiedzonek, które uważałam za obecne tylko w moim domu.
00

Popularność




Kie­dy żart prze­sta­je być śmiesz­ny?

Zda­rza się, że lu­dzie przy­zwo­ici, to­le­ran­cyj­ni i ła­god­ni wo­bec bliź­nie­go, do­brzy i od­po­wie­dzial­ni oby­wa­te­le – w dys­kret­nych oko­licz­no­ściach i w za­ufa­nym gro­nie – śmie­ją się z te­go, z cze­go nie wy­pa­da, a mo­że i sa­mi opo­wia­da­ją żar­ty pod każ­dym wzglę­dem nie­po­praw­ne. Chi­chra­ją się jak gim­na­zja­li­ści, kie­dy „wszyst­ko im się ko­ja­rzy”, dwo­ru­ją so­bie z ka­ta­strof i tra­ge­dii, wy­obra­ża­ją naj­ob­le­śniej­sze prak­ty­ki sek­su­al­ne, uży­wa­ją słów uzna­wa­nych za ob­raź­li­we wo­bec róż­nych mniej­szo­ści, w tym ta­kich, do któ­rych na­le­żą ich naj­bliż­si al­bo i oni sa­mi.

To nie czy­ni z nich od­ra­ża­ją­cych po­two­rów, nie świad­czy o ich dwu­li­co­wo­ści, nie ozna­cza, że ich praw­dzi­we „ja” lu­bu­je się w prze­mo­cy i szka­lo­wa­niu bliź­nie­go. Nie ozna­cza też, że re­alia po­praw­no­ści po­li­tycz­nej są dla nich na­zbyt du­szą­ce. Naj­praw­do­po­dob­niej w więk­szo­ści przy­pad­ków lu­dzie ci czu­ją się kom­for­to­wo w ak­tu­al­nie obo­wią­zu­ją­cym de­co­rum i nie ma­ją po­trze­by kwe­stio­no­wa­nia go w spo­łecz­nych in­te­rak­cjach. Od­czu­wa­ją na­to­miast nie­wąt­pli­wą przy­jem­ność z na­ru­sza­nia re­guł w bez­piecz­nych, kon­tro­lo­wa­nych wa­run­kach. Źró­dłem śmie­chu i ra­do­ści jest zro­bie­nie cze­goś, cze­go ro­bić nie wy­pa­da, eks­cy­tu­ją­cy mo­ment prze­kro­cze­nia ta­bu. Nie zo­sta­je ono jed­nak na­ru­szo­ne trwa­le, uczest­ni­cy se­kret­nych prak­tyk ob­ra­zo­bur­cze­go śmie­chu po­zo­sta­ją na­dal, jak w pio­sen­ce Kul­tu, „ucze­sa­ni i prze­zor­ni”. Ob­ja­wia się tu w dzia­ła­niu teo­ria „ła­god­ne­go na­ru­sze­nia gra­nic” (be­nign vio­la­tion), ogło­szo­na przez Pe­te­ra McGra­wa i Ca­le­ba War­re­na, zgod­nie z któ­rą efekt ko­micz­ny po­ja­wia się na prze­cię­ciu wy­wa­że­nia i eks­tre­mum.

Żart, by śmie­szyć, nie mo­że być ani zbyt grzecz­ny, ani zbyt ry­zy­kow­ny. „Nie­po­praw­ne po­li­tycz­nie” śmiesz­ko­wa­nie so­bie za za­mknię­ty­mi drzwia­mi, na przy­kład ra­si­stow­ski żart w gro­nie li­be­ral­nie uspo­so­bio­nych zna­jo­mych, speł­nia tę de­fi­ni­cję i przez ab­sur­dal­ny, prze­wrot­ny kon­trast śmie­szy uczest­ni­ków wy­da­rze­nia tym bar­dziej, im mniej czu­ją się oni ra­si­sta­mi: „prze­cież to nie­re­al­ne”. To, ow­szem, stą­pa­nie po cien­kim lo­dzie, bo jak zwra­cał uwa­gę le­gen­dar­ny kry­tyk mu­zycz­ny Le­ster Bangs, gdy za­sta­na­wiał się nad iro­nicz­nym wy­ko­rzy­sta­niem „to­te­mów bi­go­te­rii” w ru­chu punk, ist­nie­je ry­zy­ko, że „zmie­nią się w re­al­ną tru­ci­znę”. Ta­kie nie­bez­pie­czeń­stwo po­ja­wia się jed­nak w przy­pad­ku nie­po­ro­zu­mień i dwu­znacz­no­ści, czy­li po­za spraw­dzo­nym gro­nem wta­jem­ni­czo­nych żar­tu­ją­cych.

Naj­cie­kaw­sze w ta­kich sy­tu­acjach wy­da­ją się gra­ni­ce ta­bu. „Wy­pa­da i nie wy­pa­da” to część splo­tu norm, ocze­ki­wań i przy­zwy­cza­jeń, któ­ry na­zy­wa­my oby­cza­jem. W so­cjo­lo­gii i an­tro­po­lo­gii zwy­kło się tak okre­ślać ogół po­wszech­nie zro­zu­mia­łych, ja­sno obo­wią­zu­ją­cych w da­nym cza­sie i miej­scu, naj­czę­ściej nie­pi­sa­nych za­sad, któ­re uosa­bia­ją w dzia­ła­niu war­to­ści i nor­my, ja­ki­mi gru­pa się kie­ru­je i ja­kie ce­ni. To prak­tycz­ny wy­miar, „in­ter­fejs” jej re­guł, któ­re prze­ja­wia­ją się w spo­so­bie świę­to­wa­nia, za­cho­wa­niu przy sto­le, łą­cze­niu się w pa­ry, stro­ju, zwro­tach grzecz­no­ścio­wych, pre­fe­ro­wa­nej opie­ce nad dzieć­mi, po­dej­ściu do pra­cy i cza­su wol­ne­go, tym, co for­mal­ne i nie­for­mal­ne. „Uwa­ża się, przyj­mu­je się, mó­wi się”. Ale kto stoi za tym wiel­kim, wszech­ogar­nia­ją­cym „się”? Jak lu­dzie ko­or­dy­nu­ją mię­dzy so­bą zmia­ny w poj­mo­wa­niu róż­nych zja­wisk? Kto wci­ska gu­zik „start” i „stop”? Skąd wia­do­mo, od kie­dy coś już nie przy­stoi, czy jest sy­gnał roz­po­znaw­czy, ja­kieś ha­sło? I wresz­cie – i to jest naj­cie­kaw­sze – co się dzie­je, kie­dy ktoś gu­bi dy­na­mi­kę, za póź­no orien­tu­je się, że za­szła zmia­na, i z wczo­raj­sze­go to­wa­rzy­skie­go or­ła sta­je się skom­pro­mi­to­wa­nym di­no­zau­rem? „Się”, czy­li oby­czaj, kon­wen­cja, nor­ma, to coś, co tak nas ab­sor­bu­je w dzia­ła­niu, bę­dąc czy­stą prak­ty­ką, że ewen­tu­al­ną zmia­nę, ow­szem, wpro­wa­dza­my na bie­żą­co w ży­cie, ale uświa­da­mia­my to so­bie z opóź­nie­niem, jak to, że mó­wi­my pro­zą.

Moż­na za­py­tać: „Tak się nie ro­bi? A kto tak po­wie­dział? A gdzie to jest na­pi­sa­ne?”. Trud­no do­star­czyć jed­no­znacz­nych wy­ja­śnień, gdy mo­wa o re­gu­łach nie­sko­dy­fi­ko­wa­nych. A prze­cież by­wa tak, że coś wy­pa­da, a wkrót­ce póź­niej już nie, i ja­kieś sło­wo, do­tych­czas neu­tral­ne, zy­sku­je na­gle po­zy­tyw­ne al­bo ob­raź­li­we ko­no­ta­cje; ja­kiś prze­zro­czy­sty spo­sób po­stę­po­wa­nia za­czy­na ra­zić i spo­ty­ka się z kry­ty­ką, choć chwi­lę wcze­śniej jesz­cze nikt nie zwra­cał na to spe­cjal­nej uwa­gi. Dla­cze­go no­sze­nie ka­pe­lu­sza na co dzień kil­ka­dzie­siąt lat te­mu na­le­ża­ło do ko­du stan­dar­do­wej ele­gan­cji, a dziś zna­mio­nu­je świa­do­me­go mi­ło­śni­ka mo­dy, cza­sem eks­cen­try­ka? Dla­cze­go do pew­ne­go mo­men­tu czymś oczy­wi­stym jest ku­po­wa­nie so­bie czy­jejś przy­chyl­no­ści przy po­mo­cy pre­zen­tów i drob­nych ak­tów ko­rup­cji, „kto nie sma­ru­je, ten nie je­dzie”, a wkrót­ce za spra­wą ta­kiej prak­ty­ki moż­na tra­fić na po­li­cję, bo przy­ję­ło się już, że waż­na jest uczci­wość i trans­pa­rent­ność, a wczo­raj­szy fra­jer zo­stał mia­no­wa­ny do­brym oby­wa­te­lem? Dla­cze­go dzi­siej­szych pa­sa­że­rów ko­lei we­so­łe to­wa­rzy­stwo przy­pad­ko­wych roz­mów­ców al­bo har­ce­rzy z gi­ta­rą ra­czej draż­ni niż ba­wi? Od kie­dy za­ga­da­nie do nie­zna­jo­mej na uli­cy i za­pro­sze­nie jej na ka­wę prze­sta­ło być wi­dzia­ne ja­ko ro­man­tycz­ny akt ułań­skiej fan­ta­zji, a sta­ło się na­tar­czy­wo­ścią i na­ru­sza­niem pry­wat­no­ści? Dla­cze­go pan­ny mło­de w XXI wie­ku tak czę­sto uwa­ża­ją, że od­pro­wa­dza­nie do oł­ta­rza przez oj­ca to sta­ro­pol­ska tra­dy­cja, choć w rze­czy­wi­sto­ści pod­pa­trzo­no ją w ki­nie?

Oby­czaj wpły­wa rów­nież na to, z cze­go i w ja­kich oko­licz­no­ściach moż­na się śmiać, i jak od­mien­nie mo­że być ro­zu­mia­ny je­den i ten sam żart (któ­ry tym­cza­sem mo­że w ogó­le prze­stać się mie­ścić w de­fi­ni­cji żar­tu). W pio­sen­ce Mon­ty Py­tho­na Ne­ver Be Ru­de to an Arab Ter­ry Jo­nes ope­ro­wym gło­sem na­po­mi­na, by „nie być nie­mi­łym dla Sau­dyj­czy­ka czy Ży­da”, stop­nio­wo prze­cho­dząc w łań­cu­szek epi­te­tów („nie wy­śmie­waj się z czar­nu­cha, Mek­sy­kań­ca, ma­ka­ro­nia­rza, szko­pa”), by za­koń­czyć lu­bia­nym przez Py­tho­nów non­sen­sow­nym efek­tem – Jo­nes wy­la­tu­je w po­wie­trze, po czym ze sce­ny zwle­ka go gi­gan­tycz­na ża­ba. W cza­sie gdy utwór po­wstał, ła­two by­ło od­czy­tać go ja­ko żart z wy­biór­czej to­le­ran­cji al­bo z bi­go­te­rii za­sła­nia­nej po­wierz­chow­ną grzecz­no­ścią. W no­wym ty­siąc­le­ciu prze­wa­ży­ło sko­ja­rze­nie eks­plo­zji z Ara­bem, ale też kon­cen­tra­cja na uży­tych sło­wach, co dla czę­ści od­bior­ców zmie­ni­ło pio­sen­kę w ro­dzaj za­ka­za­ne­go owo­cu, taj­ne­go ma­ni­fe­stu wol­no­ści wy­po­wie­dzi – z po­wo­du prze­ko­na­nia, że „tak nie wol­no mó­wić” (choć nie­wąt­pli­wie wciąż dzia­ła efekt ła­god­ne­go na­ru­sze­nia gra­nic, są­dząc po licz­bie ko­men­ta­rzy w sty­lu „je­stem Ara­bem i mnie to śmie­szy”). W pew­nym sen­sie do­wo­dzi to ak­tu­al­no­ści pio­sen­ki, bo po­wierz­chow­na grzecz­ność dzia­ła tak sa­mo – nie­trud­no so­bie wy­obra­zić, że ktoś za „po­praw­nym”, „pro­gre­syw­nym” ję­zy­kiem skry­wa naj­szczer­szą po­gar­dę. A jed­nak ta pio­sen­ka nie brzmi już dziś tak sa­mo.

Co więc spra­wia, że od­biór żar­tów się zmie­nia i te, któ­re jed­ne­go dnia sły­szy­my w te­le­wi­zji, tra­fia­ją póź­niej bez­sze­lest­nie do obie­gu pry­wat­ne­go, a w pew­nym mo­men­cie w ogó­le prze­sta­ją być po­wta­rza­ne, bo za­miast śmie­szyć – bu­dzą za­że­no­wa­nie lub po­brzmie­wa­ją groź­bą ka­ral­ną? W świe­cie oby­cza­ju nie ma twar­dych wy­tycz­nych co do te­go, jak coś „się ro­bi”, gdyż prak­ty­cy – czy­li wszy­scy lu­dzie, nie wy­łą­cza­jąc nas sa­mych – po pro­stu dzia­ła­ją bez za­sta­no­wie­nia. Nie ma ka­ta­lo­gu, któ­ry za­twier­dza utar­te zwy­cza­je, a sa­mo ucie­ra­nie rów­nież na ogół prze­bie­ga w ukry­ciu. Nie­jaw­ność to wszak­że na­tu­ra tra­dy­cji, dzia­łań i prze­ko­nań, któ­re funk­cjo­nu­ją we wspól­no­cie ja­ko spo­łecz­ny klej (jak po­wie­dzie­li­by An­gli­cy), a mo­że ra­czej ja­ko spo­łecz­ny smar, któ­ry po­zwa­la in­te­rak­cjom to­czyć się we­dług mniej wię­cej prze­wi­dy­wal­nych sce­na­riu­szy. A przy tym oby­cza­je prze­kształ­ca­ją się na sku­tek nie­ustan­nej ak­tu­ali­za­cji sys­te­mu, gra­ni­ce prze­su­wa­ją się, nor­my ewo­lu­ują – pro­ces ten prze­bie­ga jed­nak tak bez­sz­wo­wo i ci­cho, że nie­unik­nio­ne sta­ją się nie­po­ro­zu­mie­nia, po­mył­ki, kon­flik­ty, a na­wet pu­blicz­ne kom­pro­mi­ta­cje. Wte­dy zda­rza­ją się ta­kie sy­tu­acje jak ta, któ­rą Mar­cin Świe­tlic­ki opi­sał w Rzew­nych ja­jach:

Żar­cik, po pro­stu żar­cik, za­żar­to­wa­łem

i wi­dzę oczy: och, mój Bo­że, to jest

naj­gor­sze – za­żar­to­wać, po­tem

zo­ba­czyć oczy bez wy­ra­zu, ależ ura­zi­łem,

ależ skrzyw­dzi­łem, ależ na­sy­pa­łem

so­li na ra­ny! Ty­le lat czy­ta­nia

ksią­żek na mar­ne! To był żart, no, pro­szę

mnie zro­zu­mieć, to by­ło do śmie­chu…

Sto­ję bez­rad­ny na­prze­ciw­ko oczu,

wiel­kich i bez­ro­zum­nych, to jak śmierć…

Czy Świe­tlic­ki przy­wo­łu­je fak­tycz­ne faux pas, czy ra­czej blef ze stro­ny „oczu wiel­kich i bez­ro­zum­nych”? Wszak osten­ta­cyj­ne de­mon­stro­wa­nie, że po­czu­li­śmy się do­tknię­ci, to cza­sem spryt­ny szan­taż, gra, uciecz­ka do przo­du. Nie wia­do­mo, jak jest w tym wy­pad­ku. Za to chy­ba każ­dy zna uczu­cie bez­brzeż­ne­go za­kło­po­ta­nia wy­wo­ła­ne­go przez żart, któ­ry prze­stał być śmiesz­ny. To ko­lek­tyw­ne rzew­ne ja­ja.

Hu­mor, po­dob­nie jak mo­wa po­tocz­na, jest do­brym pro­bie­rzem zmian oby­cza­jo­wo­ści. Ma­ry Do­uglas, an­tro­po­loż­ka, któ­ra za­sły­nę­ła ba­da­nia­mi nad kul­tu­ro­wym zna­cze­niem ka­te­go­rii czy­sto­ści i ska­że­nia, in­te­re­so­wa­ła się tak­że żar­tem, za­rów­no wśród lu­du Le­le w Kon­go, jak i bi­blij­nych He­braj­czy­ków oraz u so­bie współ­cze­snych. „W każ­dej epo­ce ist­nie­je mnó­stwo pod­skór­nych dow­ci­pów, któ­rych się nie do­strze­ga, po­nie­waż nie ma­ją od­nie­sie­nia do ak­tu­al­nej per­spek­ty­wy spoj­rze­nia na rze­czy­wi­stość”, pi­sa­ła. W jej per­spek­ty­wie żart był „an­ty­obrzę­dem”: „Prze­sła­nie ty­po­we­go ob­rzę­du mó­wi, że od usta­no­wio­nych wzor­ców ży­cia spo­łecz­ne­go nie ma uciecz­ki. Prze­sła­nie żar­tu mó­wi, że da się od nich uciec”. Je­śli więc dow­cip prze­sta­je śmie­szyć, wi­docz­nie zdez­ak­tu­ali­zo­wał się ja­kiś wzo­rzec, to, co uzna­je się za de­co­rum, co wy­pa­da. Wspól­no­ta śmie­chu, po­łą­czo­na zna­jo­mo­ścią jed­na­ko­wych ko­dów, roz­pa­da się.

Re­dak­cja: Agniesz­ka Rzon­ca

Ko­rek­ta: Agniesz­ka Stę­plew­ska, Ma­ry­la Zie­liń­ska

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

190. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Co­py­ri­ght for the Text by © Ol­ga Dren­da 2023

Co­py­ri­ght for this Edi­tion by © Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter 2023

ISBN 978-83-67016-91-9

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317.